Darmowy fragment publikacji:
Od Smole(cid:246)ska po Dzikie Pola
Teresa Siedlar-Ko(cid:119)yszko
Od Smole(cid:246)ska po Dzikie Pola
Trwanie Polaków
na ziemiach wschodnich I Rzeczypospolitej
Kraków 2008
© Copyright by Ofi cyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2008
Wydanie I – Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1998
Redakcja:
Edyta Malinowska-Klimiuk
Korekta:
Magdalena Polek
Projekt okładki:
Ewa Beniak-Haremska
Zdjęcia:
Teresa Siedlar-Kołyszko
Publikacja dofi nansowana
przez Polską Fundację Kulturalną w Londynie
ISBN 978-83-7308-953-2
Ofi cyna Wydawnicza „Impuls”
30-619 Kraków, ul. Turniejowa 59/5
tel. (012) 422-41-80, fax (012) 422-59-47
www.impulsofi cyna.com.pl, e-mail: impuls@impulsofi cyna.com.pl
Wydanie II poprawione i poszerzone, Kraków 2008
Spis tre(cid:262)ci
Słowo od autorki ............................................................................ 7
Smoleńsk ........................................................................................ 13
Jazda do Orszy... ............................................................................. 20
Daleko za Dźwiną .......................................................................... 31
Na ziemi witebskiej ........................................................................ 39
W drodze do Połocka ..................................................................... 47
Przekroczyłam Berezynę ................................................................. 55
Boże, Wielki Boże, nie ma Kałużyc! .............................................. 65
W Mohylowie nad Dnieprem ........................................................ 73
W Mińsku ...................................................................................... 82
W kowieńskiej dolinie .................................................................... 89
Na Laudzie ..................................................................................... 98
W ciągle bardzo polskim Żytomierzu ............................................. 106
...Na Berdyczów! ............................................................................ 116
W Gródku na Podolu ..................................................................... 126
Kamieniec Podolski ........................................................................ 138
Listy z Kamieńca Podolskiego ........................................................ 150
Pod Chocimiem ............................................................................. 161
W Barze na Podolu ........................................................................ 170
W Winnicy nad Bohem ................................................................. 179
6
Spis tre(cid:262)ci
W kresowej stanicy ......................................................................... 193
Tulczyn ........................................................................................... 200
Sofi ówka... ...................................................................................... 207
Polacy w Kijowie ............................................................................ 215
Fastów, czyli Chwastów ................................................................. 224
Dnieprodzierżyńsk ......................................................................... 237
U stóp Kudaku ............................................................................... 248
W Czerkasach nad Dnieprem ........................................................ 256
Tymoszówka ................................................................................... 265
Ojciec Martian Darzycki – bernardyn ............................................ 273
Stepem szerokim ............................................................................ 284
S(cid:119)owo od autorki
7
Słońce miało się ku zachodowi, gdy pierwsza idąca w przodku chorągiew
laudańska ujrzała wieże stolicy. Na ów widok radosny okrzyk wyrwał się
z piersi żołnierstwa:
– Warszawa, Warszawa!
Okrzyk ów przeleciał jak grzmot przez wszystkie chorągwie i przez jakiś
czas słychać było na pół mili drogi powtarzane ustawicznie słowo: „War-
szawa, Warszawa”.
Wielu Sapieżyńskich rycerzy nigdy nie było w stolicy, wielu nigdy jej
nie widziało, więc jej widok wywarł na nich wrażenie nadzwyczajne. Mimo
woli wstrzymali wszyscy konie; niektórzy pozdejmowali czapki, inni po-
częli się żegnać, niektórym łzy ciurkiem popłynęły z oczu i stali wzruszeni,
milczący.
Nagle pan Sapieha pojawił się na białym koniu od ostatnich zastępów
i począł lecieć wzdłuż chorągwi.
– Mości panowie! – wołał donośnym głosem – my tu pierwsi, nam
szczęście! nam honor!... Wyżeniem Szweda ze stolicy!!...
– Wyżeniem! – zawrzasło dwanaście tysięcy litewskich piersi. [...]
– Eff endi! – rzekł do Kmicica – wojska królewskie za Wisłą widać!
Porwali się na to wszyscy na równe nogi i wypadli przed sień. Król istot-
nie przybył. Najpierw przyciągnęły tatarskie chorągwie pod Subaghazim
[...]. Za nimi nadeszło wojsko koronne, mnogie i dobrze uzbrojone, a prze-
de wszystkim pełne zapału [...]. Sapieha czekał na króla z uszykowanymi
jak do bitwy chorągwiami stojącymi wzdłuż, jedna podle drugiej, na kształt
niezmiernego muru, którego końca okiem trudno było dosięgnąć. Rotmi-
strze stali przed pułkami, przy nich chorążowie, każden z rozpuszczonym
znakiem; trąby, kotły, krzywuły, bębny i litaury czyniły zgiełk nieopisany.
Koronne chorągwie, w miarę jak która przeszła, stawały również naprzeciw
8
S(cid:119)owo od autorki
litewskich w ordynku; między jednym a drugim wojskiem zostało na sto
kroków pustego miejsca.
Sapieha, trzymając buławę w ręku, wyszedł piechotą na ów pusty maj-
dan, za nim szło kilkunastu przedniejszych wojskowych i cywilnych dyg-
nitarzy. Z drugiej strony, od wojsk koronnych, podjechał król konno na
wspaniałym fryzie podarowanym mu jeszcze w Lubowli przez pana mar-
szałka Lubomirskiego [...].
Za nim jechał nuncjusz, ksiądz arcybiskup lwowski, ksiądz biskup kamie-
niecki, ksiądz nominat łucki, ksiądz Cieciszowski, pan wojewoda krakowski,
pan wojewoda ruski [...]. Posunął się Sapieha, jak ongi marszałek koronny,
do strzemienia pańskiego, lecz król, nie czekając, zeskoczył lekko z kulbaki,
podbiegł ku Sapieże i nie rzekłszy ani słowa, chwycił go w objęcia.
I chwyciwszy, trzymał długo, na oczach obu wojsk; [...] przyciskał do
piersi najwierniejszego sługę swego i ojczyzny, który choć geniuszem nie
dorównał innym, który choć czasem pobłądził, przecie poczciwością wy-
strzelił nad wszystkie panięta tej Rzeczypospolitej, w wierności nigdy się
nie zawahał, poświęcił bez chwili namysłu całą fortunę i od początku wojny
piersi za swego monarchę i swój kraj nadstawiał.
Litwini [...], widząc ową dobroć królewską, uczynili na cześć dobre-
go pana huk tak srogi, że echo niebiosów dosięgło. Odpowiedziały im zaraz
jednym grzmotem wojska królewskie i przez czas jakiś nad wrzawą kapeli,
nad warczeniem bębnów, nad łoskotem strzałów słychać było tylko okrzyki:
– Vivat Joannes Casimirus!
– Vivant Koroniarze!
– Vivant Litwini!
Tak to oni witali się pod Warszawą. Drżały mury, a za murami Szwedzi1.
To sugestywnie przez Sienkiewicza opisane spotkanie dwóch armii
jednej Rzeczypospolitej, ta jedność działania i celu w świętej sprawie,
obrony wspólnej ojczyzny, stała mi wciąż w oczach, ilekroć wędrowa-
łam po wielkich przestrzeniach Rzeczypospolitej. Szukałam zapisanych
w tej ziemi dowodów wspólnej walki i wspólnego budowania, współist-
nienia przez blisko cztery wieki dwóch narodów i dwóch organizmów
państwowych, Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego, których narody
miały jednego króla i jedną Ojczyznę – Rzeczypospolitą.
1 H. Sienkiewicz Potop, t. III, PIW, Warszawa 1957, s. 166–169, 189–191.
S(cid:119)owo od autorki
9
Wędrując, docierałam na pola walk i wielkich zwycięstw, byłam pod
Kłuszynem, Kircholmem i Orszą, byłam pod Połonką i Chocimiem.
Stawaliśmy tam wspólnie i wspólnie zwyciężaliśmy, dzięki wspólnemu
wysiłkowi zwyciężaliśmy Krzyżaków pod Grunwaldem, trzykrotnie
Moskwę pod Orszą i dwa razy Turków pod Chocimiem. Te pola bi-
tewne pozostały tam, daleko, dziś poza granicami, pozostały też gro-
by. Kości oraz wspólnie przelana krew użyźniły niewspólną już ziemię.
Daleko poza granicami pozostały gniazda rodzinne wielkich wodzów,
uczonych, pisarzy i wieszczów narodowych, wirtuozów i kompozyto-
rów. Widziałam ich domy rodzinne lub ślady po nich. Byłam tam, gdzie
urodzili się Kościuszko i Piłsudski, Traugutt i Emilia Plater, Chodkie-
wicz, Żółkiewski i Jan III Sobieski. Mikołaj Rej, Karpiński i Śniadeccy,
Niemcewicz, Orzeszkowa i Iwaszkiewicz, Paderewski, Szymanowski,
Karłowicz i Moniuszko. Konwicki, Jasienica, Vincenz i Miłosz. Wreszcie
oni – wieszczowie narodu – Słowacki i Mickiewicz.
Wędrowałam dolinami opiewanych w pieśniach i wierszach poetów,
rzek, wzdłuż szmaragdowej Wilii, romantycznej Niewiaży, majestatycz-
nego Niemna. Wsłuchaliwałam się w szmer fal Piny i Prypeci, Mu-
chawca, Berezyny i Świsłoczy. Wpatrywałam w srebrzyście połyskujące
fale rozpryskujących się o skały i głazy Dniestru, Prutu i Czeremoszu.
Słuchałam rycerskich opowieści nad Smotryczem, Waładynką, Bohem
i Dnieprem. Widziałam rękami naszych przodków wznoszone dla obro-
ny granic inkastelowane kościoły, zamki i twierdze albo nikłe resztki po-
zostałe po nich. Byłam w Brasławiu, Kiejdanach i Birżach, w Krasławiu
i Trokach, w Wilnie i Miednikach. W Lidzie i Mirze, w Nowogródku
i Nieświeżu, w Mścisławiu za Dnieprem, w Łucku i Lwowie, Kamieńcu
Podolskim i Żwańcu, Bracławiu, Tulczynie, Humaniu i Barze, byłam
w Okopach św. Trójcy nad Dniestrem i w Kudaku nad Dnieprem.
Chyliłam głowę przed Matką Boską Budsławską i Latyczowską, Bo-
ruńską i Pińską, uczestniczyłam w ponownym wprowadzeniu do koś-
cioła cudownego obrazu w Brześciu. Modliłam się za Ojczyznę u stóp
„Ślicznej gwiazdy miasta Lwowa”, ale najdłużej i najczęściej odwiedzam
„Tę, co w Ostrej świeci bramie” – najpiękniejszą Ostrobramską.
10
S(cid:119)owo od autorki
W kilkunastoletniej wędrówce byłam na wszystkich chyba cmenta-
rzach, a nawet na miejscach, gdzie kiedyś one były. Byłam na maleńkim
wiejskim cmentarzu na Żmudzi u grobu babci marszałka Piłsudskie-
go i u Butrymów w Pacunelach, na mogile powstańców 1863 roku nad
Niemnem i żołnierzy 1920 roku w Kobryniu, Lidzie i Wilnie. Byłam na
grobach książąt Ciechanowieckich w Mohylowie nad Dnieprem i księ-
cia Światopełka-Mirskiego w Pińsku. Odmówiłam „Wieczne odpo-
czywanie” za dusze zamordowanych przez Niemców sióstr nazaretanek
w Nowogródku i w podziemiach nieświeskiej kolegiaty, gdzie śpią snem
wiecznym wszyscy Radziwiłłowie. W Kamieńcu odmówiłam zdrowaśkę
za pana Michała, a w Barze – za konfederatów barskich. W Wilnie za-
paliłam świece przy płycie Matki i Serca Syna, a we Lwowie – Konop-
nickiej, Zapolskiej, Ordonowi, Goszczyńskiemu, Grottgerowi, genera-
łowi Kołyszce i najmłodszym żołnierzom Rzeczypospolitej – Orlętom
Lwowskim.
Rzeki, mury, kamienie, domy, drzewa, pola bitew – wreszcie wszyst-
ko zostało tam, w nie naszej ziemi i wśród obcych. Wszystko odeszło,
umarło. Czy tylko tyle pozostało po wielowiekowej spuściźnie?
Otóż n i e! Pozostali O n i – Spadkobiercy Wielkiej Królewskiej
Rzeczypospolitej. Od Smoleńska po Kudak i dalej wzdłuż Dniepru,
Bohu i Dniestru aż po Czarne Morze, na wielkich przestrzeniach byłej
Rzeczypospolitej istnieją czysto polskie wioski, mieszkają spadkobiercy
laudańskiej szlachty, nadberezyńskich zaścianków, rycerzy osadzanych
na rubieżach przez kolejnych królów, dla obrony naszych granic. Moż-
na spotkać potomków spolszczonych Szwedów, Francuzów, wiernych
nowej ojczyźnie. Żyją w okolicach szlacheckich potomkowie tamtych
Bohatyrowiczów, Staniewskich, Zaniewskich i Ejsmontów. W Barze
śpiewają w chórze potomkowie konfederatów barskich, a w Kamieńcu
do mszy świętej służą Pac i Wiśniowiecki. Po wioskach Wileńszczy-
zny, Oszmiańskiego i Nowogródzkiego mieszkają jeszcze byli żołnie-
rze AK. W Tulczynie, Peczorze i Stanisławowie pamiętają jeszcze Po-
tockich. W Niemenczynie siedemdziesiąt pięć procent mieszkańców to
Polacy. W Solecznickiem – dziewięćdziesiąt procent. W Oszmiańskiem
co najmniej siedemdziesiąt procent. W Żytomierskiem mieszka prawie
S(cid:119)owo od autorki
11
pół miliona Polaków, a w Gródku Podolskim, już przecież za Zbruczem,
jest ich do dziś po wszystkich wywózkach, ucieczkach i mordach sześć-
dziesiąt pięć procent. Wszędzie, na każdym cmentarzu i w każdym miej-
scu pamięci, spotkać możesz ich ślady. Biało-czerwone chorągiewki na
mogiłkach akowców pod wołającą o pomstę do nieba ruiną kościoła
w Graużyszkach i tablica upamiętniająca ich walkę wmurowana w osz-
miańskim kościele. Zawsze świeże kwiaty w kwaterze żołnierskiej na
Rossie i niedawno odrestaurowany cmentarz żołnierski w Kobryniu.
Biało-czerwone kwiaty zatknięte za bramę nieczynnej katedry ormiań-
skiej we Lwowie i msza święta za duszę pułkownika Wołodyjowskiego
w Kamieńcu.
Dzieci, z którymi rozmawiałam, mówią śliczną, śpiewną polszczyzną,
a nazywają się Kuncewicze, Mickiewicze, Sienkiewicze, Bohatyrowicze,
Doroszkiewicze lub Zaborowscy, Zbarascy, Bielscy, Barscy, Niżyńscy,
Wołoszynowscy, Jastrzębowscy, Krasnopolscy, Wiśniewscy i Kamińscy.
Przetrwali wszystko, wywozili ich do Kazachstanu, na Kołymę i Sybir.
Wracali na ziemię przodków, na Infl anty, na Żmudź, Wileńszczyznę,
na ukochane Polesie i czarnoziemne Podole. Niszczeni, wynaradawiani,
odradzali się od korzeni. Przetrwali. Świadomi swego dziedzictwa, są
żywym dowodem istnienia i spadkobiercami Wielkiej Królewskiej Rze-
czypospolitej
Byli. Są. Będą. Tak im dopomóż Bóg i Święty Krzyż.
Im w hołdzie książkę tę ofi aruję.
Smole(cid:246)sk
Najdalszym bastionem wielkiej Rzeczypospolitej był Smoleńsk. To
w Smoleńskiem, jak pamiętamy, miał majętności imć pan Andrzej
Kmicic. Teraz, by dotrzeć do Smoleńska, trzeba pojechać do Rosji, bo
Białoruś – choć w okresie świeżo upieczonej niepodległości – zaczęła
wysuwać żądania zwrotu Smoleńska jako miasta białoruskiego (wszyst-
kie granice Białorusi czy Ukrainy ustalane są na podstawie dawnych gra-
nic Rzeczypospolitej, bo i na jakiej innej podstawie miałyby być ustala-
ne?), nic z tego nie wyszło. Tak więc pewnego słotnego dnia wsiedliśmy
z księdzem Wojtkiem Sokołowskim, młodym proboszczem w Orszy,
do brudnego lokalnego pociągu, by dojechać do Krasnoje – stacji gra-
nicznej między Białorusią i Rosją. O tym, że Krasnoje jest granicą, do-
wiedziałam się od księdza, bo poza tym nic na to nie wskazywało. Nie
było żołnierzy, nie było celników, nie było nawet odpowiednich napisów
ani żadnych informacji na ten temat. Bo takiej granicy w ogóle nie ma!
Złudna jest więc nadzieja polityków, że Białoruś oddziela nas od Rosji.
Rosja w Białorusi robi, co jej się żywnie podoba, i na przykład mieszka-
nia, a raczej całe osiedla dla powracających z Niemiec żołnierzy, buduje
się w okolicy Brześcia nad Bugiem!
Wracajmy jednak do Krasnoje. Na tej malutkiej stacyjce wsiadamy
do rosyjskiego pociągu. Tym się on różni od poprzedniego, że jest wie-
lokroć brudniejszy, a krajobraz za oknem – tym, że pola leżą odłogiem.
Jest jeszcze jedna różnica. Jedziemy za darmo, bo ani na stacji, ani w po-
ciągu nie mają pieniędzy, żeby wydać resztę. Rzecz w tym, że my mamy
już ze sobą nowe ruble, a oni jeszcze nie...
14
Teresa Siedlar-Ko(cid:119)yszko. Od Smole(cid:246)ska po Dzikie Pola
W Smoleńsku, pięknie położonym na wysokim brzegu dnieprowym,
uderza potworny brud i straszliwe powietrze. Jestem z Krakowa, o któ-
rym wiemy, że – niestety – powietrze jest w nim wciąż jeszcze zanie-
czyszczone, ale to, co zastaję w Smoleńsku, przeraża. Dużo samochodów.
Wyziewy źle oczyszczonej benzyny szczypią w oczy i gardło. Powietrze
jest szare i gęste, jakby unosiła się nad miastem brudna mgła. Ale to nie
mgła – to kurz i spaliny. Dniepr, młody Dniepr, ma barwę brązowo-
rudą. Tak zanieczyszczonej rzeki nie widziałam.
Miasto jest piękne. Stoją dobrze zachowane mury obronne (te zdo-
bywane i zdobyte przez wojska Rzeczypospolitej). Jest i błyszczy zło-
tem wspaniały sobór. Stoi ogromny zbudowany przed pierwszą wojną
światową kościół, tyle że nie jest to kościół (ale o tym później). Nic też
dziwnego, że chciałam kupić pocztówki, by wysłać je w świat. W księ-
garni, do której zajrzeliśmy, a na której wystawach roiło się od książek
o Leninie, były pocztówki, ale nie mogłam kupić, bo znów nie mieli
reszty. Zapomniałam dotąd państwu powiedzieć, że wyjechałam z Or-
szy do Smoleńska w historycznym dniu wymiany pieniędzy. Był to „sąd-
Mury Smole(cid:246)ska
Smole(cid:246)sk
15
ny dzień” w Rosji. Staruszkowie dzień i noc czuwali przed bankami,
by swoje nędzne oszczędności, ciułane najczęściej na trumnę, wymienić
na nowe ruble. Nikt właściwie nic nie wiedział, bo co chwilę mówiono
co innego. Nie wiedziano nawet, ile i za ile wymieniają. Tak więc bez
pocztówek, ale za to z jeszcze jednym doświadczeniem więcej, skierowa-
liśmy się do domu sióstr orionistek. Prowadził ksiądz Wojtek i zapro-
wadził wprost na stary cmentarz. Na moje pytanie, dlaczego akurat tak
idziemy, ksiądz odpowiedział:
– Czy ja Pani nie mówiłem, że siostry mieszkają w grobowcu?
I rzeczywiście, kiedy przeszliśmy przez nieprawdopodobnie zdewa-
stowany i obrabowany cmentarz katolicki, na jego skraju ukazał się od-
nowiony, duży biały grobowiec, wokoło obsadzony nagietkami i grosz-
kiem. W progu stała młodziutka siostra Estera i zapraszała do środka.
– Grobowiec hrabiów Komorowskich – mówi. – My mieszkamy na
drugim piętrze. Kiedy go odkryłyśmy, był już bardzo zdewastowany,
rozkopany, rozpruty. Złożyłyśmy doczesne szczątki tej rodziny w piw-
niczce, ksiądz poświęcił. Nad piwniczką zrobiłyśmy niewielką kaplicę
dla wiernych, bo w Smoleńsku nie ma w ogóle kościoła, a jest dużo
katolików.
Wąskimi schodkami pniemy się w górę do malutkiej, ale schludnej
izdebki, gdzie mieszkają siostry. Wyciągamy kanapki z polską kiełbasą,
zawinięte w... poszewkę. Ta poszewka była jedyną czystą rzeczą, w którą
mogłam zawinąć nasze pożywienie. Papieru białego na całej Białoru-
si, a tym bardziej w Rosji, nie uświadczysz. Pijemy herbatę i słuchamy
opowieści sióstr.
– Przyjechałyśmy tutaj już dwa lata temu, aby wśród tutejszej lud-
ności głosić słowo Boże. Zgodnie z wolą naszego założyciela, błogosła-
wionego Alojzego Oriona, nasze zgromadzenie apostołuje na terenach
wschodnich. Dopiero teraz ta wola się wypełniła. Tu w Smoleńsku jest
kościół, który w przyszłym roku będzie miał sto lat. Wspaniała budowla
w stylu neogotyckim. Niestety, władze nie chcą nam go oddać. Do tej
pory znajduje się w nim archiwum. Wciąż słyszymy, że dokumenty mają
tam znakomite warunki i wobec tego nie mogą być przeniesione gdzie
indziej. Prosimy wszystkich, którzy nas odwiedzają, którzy odwiedzają
16
Teresa Siedlar-Ko(cid:119)yszko. Od Smole(cid:246)ska po Dzikie Pola
Smoleńsk, o pomoc w tej sprawie. A zwłaszcza o modlitwę, ażeby lu-
dzie, od których zależy oddanie kościoła, zmienili zdanie, aby Bóg prze-
mienił ich myślenie. Proboszczem w naszej niedużej wspólnocie, która
liczy dwieście osób, jest ojciec franciszkanin, który stara się wraz z para-
fi anami o przejęcie kościoła, ale jak na razie bezskutecznie. Na początku
wierni mogli korzystać tylko z naszej maleńkiej kapliczki w grobowcu.
Potem, jak nas było więcej, modliliśmy się przed grobowcem. Wreszcie
oddano nam (to też nie była łatwa sprawa) stojący na placu przykościel-
nym drewniany barak, który wspólnie z parafi anami wyremontowały-
śmy, bo to też była jedna wielka ruina. Tam powstała kaplica na jakieś
sto pięćdziesiąt osób i maleńkie pomieszczenie na łóżko dla księdza.
Nasza wspólnota to głównie Polacy z Białorusi, z dawnych ziem pol-
skich. Są też Litwini i Rosjanie. Dużo rodzin mieszanych. Ale zawsze
ktoś z przodków był Polakiem. Kilka rodzin jest czysto polskich. Jakie są
nasze zadania? Po pierwsze uczymy dzieci religii. Uczymy wszyscy, a jest
nas tu czworo – trzy siostry i jeden ojciec franciszkanin. Każdy ma swoją
grupę. Nieraz pracujemy wspólnie z parafi anami na cmentarzu. Dużo
Zbudowany i ufundowany przez Polaków ko(cid:262)ció(cid:119) w Smole(cid:246)sku – obecnie archiwum
Smole(cid:246)sk
17
rozmawiamy z ludźmi, oni szukają kontaktu, zaczepiają w sklepie, na
ulicy, chcą rozmawiać. Przygotowujemy też wiernych do sakramentów
świętych, na przykład do chrztu. Nawet jesteśmy chrzestnymi matkami.
Chrzczą się ludzie dorośli świadomie. Bo gdzie mieli się chrzcić i kto
miał to zrobić, skoro najbliższy kościół jest w Moskwie, a więc czte-
rysta kilometrów stąd? Przygotowujemy też do Komunii Świętej i do
sakramentu małżeństwa – nieraz ludzi pozostających w cywilnym mał-
żeństwie już dwadzieścia, trzydzieści lat, a w tej chwili chcących przed
Bogiem wszystkie sprawy uporządkować. Taki ślub to jest bardzo pięk-
na uroczystość. Wszyscy są bardzo wzruszeni i niesłychanie przejęci. My
naturalnie też. Są łzy, ale to łzy szczęścia, spełnionych nadziei. Na przy-
kład moment nakładania obrączek; przecież nieraz są to ludzie starsi,
którzy dotąd obrączek nie nosili... Praca misyjna w Smoleńsku daje nam
dużo radości. Gdyby jednak nie wiara, na pewno nie wytrzymałybyśmy.
Przychodziły momenty załamania, ale dzięki Bożej pomocy wszystko
jest możliwe. Ludziom trudno się przestawić, zmiany przyszły przecież
nagle. Co najbardziej przeszkadza? Chyba brud? Ale to jeszcze nie jest
najgorsze. Najgorsze są skrzywienia duszy. Taka komunistyczna konser-
watywność. Sama nie wiem, jak to opisać. Na przykład przekonanie, że
„tak było i tak być musi”, albo „tak myśmy się męczyli i tak dalsze po-
kolenia muszą się męczyć”. Niby jest swoboda, ale tak naprawdę jej nie
ma. Młodzi ludzie, którzy widzieli, że na świecie – choćby już w Polsce
– jest inaczej, chcieliby może tę inność wprowadzić tutaj, ale nie wolno,
„nie lzia”. A poza tym wciąż niemal wszyscy boją się coś powiedzieć.
Ciągle jest lęk, który widać nawet na twarzach. I jest jeszcze coś na-
prawdę strasznego w tej mentalności. Na przykład jeśli Polak zrobi coś
dobrze, powiedzmy zbuduje ładny dom, to jego sąsiad pomyśli, że też
chciałby taki ładny mieć, albo jeszcze ładniejszy, i zabiera się do roboty.
Słowem, próbuje rywalizować. A tutaj (tak było i w dalszym ciągu jest)
– jeśli komuś wiedzie się lepiej, to trzeba pójść i donieść na niego, że
się wzbogacił i tak dalej. Zawistnicy nawet nie próbują zabrać się do
roboty, żeby i im było tak jak sąsiadowi, tylko idą i donoszą. To jest
gdzieś bardzo głęboko zakodowane, trzeba będzie jeszcze wielu lat, żeby
zmienić te nawyki. Bo tu, jak dotąd, każdy każdego się boi, każdy na
18
Teresa Siedlar-Ko(cid:119)yszko. Od Smole(cid:246)ska po Dzikie Pola
każdego donosi, każdy każdemu zazdrości i każdy każdego nienawidzi.
Z inicjatywy proboszcza, któremu pomaga przedsiębiorstwo „Sampol”,
mające ośrodki w Wiśle, jedna grupa naszych dzieci już tam wypoczy-
wała. Były z tego oczywiście ogromnie zadowolone. Zobaczyły trochę
innego życia. Druga grupa znalazła się wśród rodzin w Polsce. Para-
fi e w Piekarach Śląskich i Woźnikach zaprosiły dzieci. Warto te dzieci
wysyłać, żeby je choć trochę oczyścić z tego komunistycznego skażenia.
Żeby zaczerpnęły czegoś innego, żeby już nie donosiły. Może to mieć
wpływ na ich przyszłe życie. W Smoleńsku powstał Związek Polaków.
Nasze msze święte są odprawiane po polsku, bo tak życzą sobie wierni.
A śpiewamy po polsku, rosyjsku i po łacinie. Najwięcej polskich śla-
Misjonarze – ojciec
franciszkanin, siostra
orionistka, czyli (cid:317)za(cid:119)oga”
Smole(cid:246)ska, i ksi(cid:216)dz Wojciech
Soko(cid:119)owski z Orszy
Smole(cid:246)sk
19
dów było do niedawna na cmentarzu. Jeszcze przed rokiem było wie-
le płyt z polskimi nazwiskami, ale ostatnio zniszczenie idzie lawinowo
– są albo rozbijane, albo wykradane, aby budować pomniki na nowym
prawosławnym cmentarzu. Nieliczne płyty udało się odnaleźć, a potem
trochę odnowić. Na zakończenie chcę opowiedzieć o kościele i związa-
nym z nim wydarzeniu, które miało wielki wpływ na jednego z naszych
przyjaciół. Kościół w Smoleńsku pod wezwaniem Najświętszej Marii
Panny był czynny do 1934 roku. Wtedy zmieniony został na magazyn
zbożowy. Natomiast w 1937 roku w uroczysty sposób, przy wielkim
zgromadzeniu ludzi, robotników z fabryk, a przede wszystkim dzieci
ze szkół smoleńskich i przy wtórze orkiestry wojskowej zerwano z wież
krzyże. Świadkiem tego wydarzenia był piętnastoletni wówczas Siergiej
Maszkow. Przyszedł tam ze swoim ojcem (bo musiał) i, stojąc na tere-
nie naszego cmentarza, patrzał na to widowisko. Ojciec powiedział do
niego: „Patrz, synu, żebyś zapamiętał, nie zapisuj, ale zachowaj w sercu
i w pamięci, bo musisz zapamiętać to na całe życie”. Zapamiętał. Dziś
pan Maszkow, siedemdziesięcioletni smoleński poeta, należy do naszej
wspólnoty katolickiej. Przychodzi na msze święte, śpiewa przepięknie.
Czyta lekcje, często tłumaczy homilie księży, którzy nie znają rosyjskie-
go. Bo właśnie od tego wydarzenia, strącenia krzyży, ojciec postanowił
nauczać go języka polskiego. Znalazł mu nauczyciela, polskiego Żyda,
i dzięki niemu pan Maszkow umie mówić po polsku. To przywiązanie
i miłość do wszystkiego, co polskie, płynie także z korzeni. Pan Masz-
kow jest bardzo dumny z tego, że jego babcia była Polką. Powiada, że te
ciągoty do polskości to jest z e w k r w i, to jego słowa.
Spisane w 1994 roku.
Jazda do Orszy...
Familianci to bowiem byli w Orszańskiem Kmicice i panowie znacznych
fortun, ale tamte strony płomień wojny zniszczył. [...] Fala zalewała kraj
coraz dalej, gdzieniegdzie tylko o warowne mury się odbijając, ale i mury
padały jedne za drugimi, jak upadł Smoleńsk. Województwo smoleńskie,
w którym leżały fortuny Kmiciców, uważano za stracone1.
Płomień wojny, rozniecony przez prący na zachód imperializm mo-
skiewski, właściwie nigdy nie przygasł, a najlepszym dowodem na to jest
właśnie Orsza, w której wszystko, co miało jakąś wartość zabytkową,
wszystko, co było stare, zostało obrócone w perzynę i dziś, poza paskud-
nymi blokowiskami i Leninem w samym środku miasta, nie ma w Orszy
nic, co by cieszyło oko czy choć przyciągało uwagę. No, może jedynie
dwie płynące przez Orszę rzeki, Orszyca i Dniepr. Młodziutki, wąski
jeszcze Dniepr przyjmuje tu wody bystro płynącej Orszycy i byłoby to
nawet ładne miejsce, gdyby nie kolor rzeki. Orszyca jest tak zanieczysz-
czona, że wody jej są rudobrązowe.
Niegdyś, przed rozbiorami, w Orszy było siedem kościołów i kilka
klasztorów. Niewiele z tego zostało. Kościół właściwie nie ocalał ża-
den, a w budynku klasztoru pofranciszkańskiego mieszkała przybyła
z Rosji biedota, która – doszczętnie zniszczywszy przydzielone izby-
-cele, wyrwawszy nawet podłogi i framugi okienne – przeniosła się na
inne miejsce, po to zapewne, by niszczyć kolejne przydzielone mieszka-
nie. W klasztorze pobernardyńskim jeszcze funkcjonuje coś w rodzaju
szpitala, ale że nie remontowali budynku pewnie też co najmniej od stu
1 H. Sienkiewicz, Potop, t. I, PIW, Warszawa 1957, s. 11.
Pobierz darmowy fragment (pdf)