Darmowy fragment publikacji:
Piotr Wołoszyk
„Opuścić wczoraj”
Copyright © by Piotr Wołoszyk, 2015
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, sp. z o.o. 2015
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji
nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana
w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład: Jacek Antoniewski
Korekta: Paweł Markowski
Projekt okładki: Robert Rumak
Zdjęcie na okładce: © nikilitov, vividflowstudio – Fotolia.com
ISBN: 978‑83‑7900‑320‑4
Wydawnictwo Psychoskok, sp. z o.o.
ul. Chopina 9, pok. 23, 62‑510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 665 955 131
http://wydawnictwo.psychoskok.pl
e‑mail: wydawnictwo@psychoskok.pl
Spis treści
20
33
63
Od autora 4
Rozdział I
Klepacze 6
Rozdział II
Kasia
Rozdział III
Upokorzenie
Rozdział IV
Odwet 47
Rozdział V
Zaginięcie
Rozdział VI
Poszukiwania 85
Rozdział VII
Teodor 100
Rozdział VIII
Kalisz
Rozdział IX
Beznadziejność
Rozdział X
Miłość 159
Rozdział XI
Poniżenie 184
Rozdział XII
Śmierć 205
Zakończenie 210
149
112
3
Od autora
Na wstępie chciałbym wyjaśnić parę rzeczy. Opuścić wczo-
raj, to książka, która ukazuje jak bardzo można pogubić
się w życiu. Często niezależnie od nas samych. Życie Ka-
tarzyny – bohaterki książki – zupełnie inaczej mogłoby wyglą-
dać gdyby urodziła się w Poznaniu, a jeszcze inaczej w Madrycie,
Bamako, Chicago, czy nawet w Pekinie. Kultura poszczególnych
miejsc świata to jedno, a to, z jakimi rodzicami przyjdzie nam
żyć, to zupełnie coś innego. Jednak ani na jedno, ani na drugie
w chwili narodzin my sami nie mamy wpływu.
Kiedy jesteś ofiarą rodziców, nie masz ochoty już żyć, mimo
że jeszcze dobrze nie weszłaś w życie, to już przestaje mieć ono
sens. I nie ma wtedy znaczenia w jakiej części świata przyszło
Ci istnieć. Ból jest wszędzie taki sam!
Jeżeli poddasz się i pogodzisz z losem, to tak jakbyś przestała
żyć. Kiedy jednak wstaniesz i zaczniesz walczyć o swą godność,
o swe człowieczeństwo – wygrasz nie tylko życie, ale i szczęście.
I zaczniesz w pełni się nim delektować! Nie pozwól, by jedno
wczorajsze wydarzenie zniszczyło całe Twoje życie.
Czy Katarzyna po traumie w rodzinnym domu pogodzi się
z losem? Czy zacznie walczyć o swoje życie? Czy starczy jej sił?
Na te wszystkie pytania znajdziesz odpowiedź na stronach opu-
ścić wczoraj.
4
Opisane w książce historie są nieprawdziwe i nie mają barier
czasowych. Mogą wydarzyć się w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Jeżeli istnieją osoby o takich samych nazwiskach i nawet miesz-
kają w tych samych miejscowościach co bohaterowie książki, to
jest to tylko i wyłącznie dzieło przypadku.
Chociaż wydarzenia mają miejsce w Polsce, to pieniądz, ja-
kim obracają bohaterowie jest euro, waluta, która pewnie kiedyś
zacznie obowiązywać również w Polsce. W Opuścić wczoraj już
dziś można się poczuć tak, jakby w Polsce obowiązywało euro.
Książkę dedykuję wszystkim kobietom skrzywdzonym przez
mężczyzn. A szczególnie tym, które zostały zhańbione na skutek
zachowań własnego ojca!
Piotr Wołoszyk
Rozdział I
Klepacze
To tu, w niewielkiej wsi Klepacze w województwie Podla-
skim, nieopodal Białegostoku, mieszka rodzina Goszczów.
W niewielkim domu blisko rzeki Horodnianki. Mirosław
i Tatiana to małżeństwo, które spodziewa się potomstwa. Miesz-
kają wspólnie z Weroniką, matką Tatiany, która od dwudziestu
lat jest wdową. Kiedy zmarł jej mąż, Tatiana miała trzy latka,
a jej siostra Lutosława cztery. Weronika sama musiała wycho-
wać dziewczynki, co łączyło się często z ogromną biedą w ro-
dzinie. Czasem pomagały jej dwie siostry, ale mimo wszystko
zanim dziewczynki dorosły musiała sobie i dzieciom wielu rze-
czy odmówić.
Mirosław pracuje, jako kierowca w Białymstoku. Wozi towar
do sklepów w sieci „Społem”.
Dom, w którym mieszkają liczy sto dwadzieścia metrów
kwadratowych łącznie z garażem i zawsze jest zadbany, panu-
je w nim sterylny porządek, niemalże jak w szpitalu. Wszystko
za sprawą Weroniki, która jest pedantką. Wejście znajduje się
w centralnym miejscu, po przekroczeniu drzwi wejściowych,
ukazują się kolejne troje. Z lewej strony prowadzą do dużego
salonu o powierzchni pięćdziesięciu metrów, z prawej zaś pro-
wadzą do pokoju Mirosława i Tatiany, a na wprost do kuchni.
Po przekroczeniu kuchni znajdują się kolejne drzwi, prowadzące
6
tym razem do pokoju Weroniki. Za salonem zaś znajduje się
niewielka łazienka. Jest także strych, rozciągający się na całej
powierzchni domu. Latem jest tu wyjątkowo pięknie, zimą na-
tomiast, jak na każdej wsi, życie jest ciężkie. Drogi wielokrotnie
nieodśnieżone, autobusy niekursujące według rozkładów, często
w ogóle niejeżdżące. Nawet kościół oddalony jest o jakieś trzy,
może cztery kilometry, w miejscowości Niewodnica Kościelna.
Parafia pod wezwaniem Św. Antoniego Padewskiego jest dość
spora jak na warunki wiejskie i liczy ponad trzy tysiące parafian.
Obejmuje także wsie Baciuty, Barszczówkę, Czaplino, Koplany,
Markowszczyznę, Mińce, Niecki, Niewodnicę Korycką, Tołcze,
Trypucie, Turczyn, jak również Zalesiany.
W sobotę, dwudziestego ósmego grudnia, o godzinie, dzie-
więtnastej trzydzieści osiem, kiedy to jeszcze mieszkańcy Klepacz
na dobre nie zdążyli wstać od świątecznych, suto zastawionych
stołów, Tatiana poczuła ogromny ból, który przeszył jej cały orga-
nizm. Wrzaski i krzyki, które zaczęła wydawać, od razu usłyszał
Mirosław. Zrywając się natychmiast z fotela pobiegł do poko-
ju, w którym leży jego żona. Kiedy ujrzał ją całą mokrą od potu
i łez, wijącą się z bólu, zamarł.
– Ja rodzę! – krzyknęła Tatiana. – Co tak stoisz? Rób coś –
dodała resztkami sił.
Jednak Mirosław przez następne trzydzieści sekund nic nie
zrobił, nawet nie drgnął. Stał tylko i patrzył bezczynnie jak Ta-
tiana się męczy. Nagle do pokoju wbiegła Weronika, przyklękła
przy łóżku córki, i delikatnie ocierając pot z jej czoła oraz trzy-
mając ją jednocześnie za rękę, rzekła.
– Wszystko będzie dobrze, córeczko. Nic nie mów – po czym
spojrzała w kierunku Mirosława i wrzasnęła na niego.
7
– A ty długo będziesz tak stał i się gapił!?
W tym momencie Mirosław oprzytomniał. Wybiegł z domu
w samej koszuli, mimo że zima była wyjątkowo mroźna tego
roku. Pobiegł do garażu i uruchomił auto. Jakieś dwadzieścia
minut później cała trójka była już w szpitalu w Białymstoku.
Mimo, iż Tatiana urodziła dwa tygodnie przed terminem,
to nie stało się to tego dnia, kiedy przyjechała z mężem i matką
do szpitala. Piękna córeczka przyszła na świat w poniedziałek,
trzydziestego grudnia o godzinie dwudziestej trzeciej piętnaście.
W piątek, trzeciego stycznia, obie, mama i córka były już
w swoim domu w Klepaczach.
W sobotę odwiedziła Goszczów siostra Tatiany, Lutosława,
aby wspólnie świętować narodziny dziecka.
Lutosława była wdową, mieszkającą z dwójką dzieci w Bia-
łymstoku. Po śmierci męża Józefa czuła się samotna i często
odwiedzała swą siostrę w Klepaczach. Józef przed śmiercią pra-
cował w tej samej sieci sklepów „Społem” w Białymstoku, co
Mirosław i był kierownikiem w jednym z takich pawilonów.
Tego dnia Lutosława przyjechała sama PKS-em, a córki w wieku
ośmiu lat Beatę i roczną Lucynę zostawiła pod opieka teściowej.
– Jaka ona piękna – powiedziała Lutosława w którymś mo-
mencie rozmowy, kiedy cała czwórka delektowała się winem.
– A wybraliście już imię dla małej? – dodała po chwili.
– Tak – odparła Weronika.
– Jakie? – dopytywała się Lutosława.
– Magda – odpowiedziała Tatiana.
– Chyba sragda – pomyślał Mirosław, dopijając nerwo-
wo kieliszek z winem. Kiedy butelka była już pusta, Miro-
sław wstał, przeprosił kobiety i wyszedł z domu. Nie znosił
8
Lutosławy, ani tym bardziej swojej teściowej. Siedział tam
z nimi tylko dlatego, że było wino, ale gdy się skończyło po-
stanowił opuścić to babskie gadanie. Było dość mroźno i nie
bardzo wiedział dokąd pójść. Szedł w stronę remizy strażac-
kiej, która oddalona jest jakieś pół kilometra od jego domu.
Szedł wolnym krokiem, cały czas myśląc jak bardzo nienawi-
dzi teściowej, która ciągle wtrąca się w jego życie i tej Lutosła-
wy, starszej od Tatiany o zaledwie rok, ale mającej ogromny
wpływ na jego żonę.
– Nie dam na imię dziecku Magda. Po moim trupie – pomy-
ślał Mirosław. – Dlaczego Tatiana wszystko musi konsultować
ze swoją matką albo Lutką? Szkoda, że nie żyje Józek. On przy-
najmniej miał pozytywny wpływ na Lutkę, a teraz jak została
wdową, to całkiem jej odbiło i cały swój smutek i żal przelewa
na moją żonę. Józek, czemu mnie zostawiłeś i to teraz, kiedy cię
najbardziej potrzebuję! – wrzeszczał Mirosław. Po chwili, kiedy
nieco się uspokoił, pomyślał jak dać na imię dziecku. – Może
Katarzyna, tak jak moja pierwsza miłość.
Kasia była taka piękna i namiętna – rozmarzył się we wspo-
mnieniach – gdybyś teraz stanęła tu na tej polnej drodze i powie-
działa: – Miruś, chodź ze mną do łóżka – nawet sekundy bym się
nie zastanawiał. Oj, jaki ja byłem głupi, że cię wtedy zostawiłem.
Kasiu, moja Kasiu, jak ja cię kochałem i chyba dalej kocham.
Minął remizę i doszedł do sklepu. Stało tu kilku mężczyzn
pijących piwo.
– Hej Mirek – usłyszał głos spod sklepu, który miał zamiar
minąć.
– Hej – odpowiedział, podnosząc rękę.
– Co tam ci się urodziło? – dodał ktoś inny.
9
– Córka – odpowiedział, kierując wzrok ku mężczyznom sto-
jącym pod sklepem. A co mi tam, pomyślał, zawracając w kierun-
ku owych ludzi. Wszedł do sklepu, kupił litr wódki i postanowił
wypić zawartość butelki ze stojącymi tam ludźmi. Na jednym li-
trze się nie skończyło i pewnie na kolejnym także by się nie zakoń-
czyło. Jednak ta libacja alkoholowa zakończyła się dla Mirosława
w momencie, gdy w okolicach sklepu pojawiła się Weronika.
Mocno pijanego zięcia zaciągnęła do domu.
Mimo, że dochodziła dopiero szesnasta, dla Mirosława dzień
już się zakończył. Po przyjściu do domu niemalże od razu po-
szedł spać i spał tak aż do godziny dziesiątej następnego dnia.
Wstał tylko na chwilę, aby napić się piwa, które zawsze miał
gdzieś schowane, w różnych miejscach w całym domu. Gdy-
by tego nie robił i nie chował alkoholu, to teściowa wylałaby.
I nie miałoby znaczenia czy to byłoby piwo, wino czy wódka.
Wszystko trafiłoby do toalety. Z lekka chwiejnym krokiem Mi-
rosław poszedł do łazienki, zdjął klapę od rezerwuaru i wycią-
gnął zanurzone tam piwo. Wypił je niemalże jednym haustem,
po czym sięgnął po kolejne, szybko zakrywając klapę, aby nikt
nie odkrył gdzie trzyma alkohol. Kiedy otworzył drugie piwo
nakryła go Weronika.
– Znowu pijesz! – wrzasnęła.
– Jakie pijesz? Jedno piwko! – z grymasem odpowiedział
Mirosław – a poza tym mogłaby mama pukać, jak do łazienki
wchodzi! – dodał po chwili podniesionym głosem.
– Nie będę pukać, jestem u siebie w domu. A ty miałeś nie pić.
– Ale kultura wymaga, żeby pukać. A gdybym sobie jaja mył,
to też byś wlazła, nie pukając?! – teraz to Mirosław już wrzeszczał.
– To co innego.
10
– Wyjdź, chcę się umyć!
– Umyć? Ty piwo chlejesz, a nie chcesz się umyć – w tym
momencie Weronika próbowała złapać butelkę z piwem, aby
następnie wylać jej zawartość.
– Nawet o tym nie myśl – złapał za rękę Weronikę, wypy-
chając ją z łazienki – ty stara kurwo, nigdy więcej nie dotykaj
mojego piwa! Bo ci łapy utrącę! – darł się Mirosław, a następnie
zamknął drzwi i dopił piwo. Wyjął z rezerwuaru ostatnie, trze-
cie już piwo i wyszedł przez okno na pole. Po kilku minutach
wrócił do domu i położył się spać. Koło południa wstał, wszedł
do kuchni, gdzie Tatiana, Weronika i Lutosława właśnie spoży-
wały obiad.
– O, jest obiad – powiedział Mirosław.
– No, budziłam cię na obiad, – odparła Tatiana – ale ty wola-
łeś spać, chlejusie. Poza tym byś się ubrał, mamy gościa. I prze-
proś mamę za swoje zachowanie.
– Idź lepiej się połóż i daj nam zjeść, pijoku – dodała Lutka.
Mirosław ubrał się, przeprosił teściową, zjadł obiad i nieco się
uspokoił. Miał jednak ochotę na kolejne piwo, ale kieszenie jego
spodni były puste. Nie miał już żadnych pieniędzy. Wiedział, że
opróżniła je żona albo teściowa. Postanowił poczekać aż Luto-
sława pojedzie do domu. Miała autobus o czternastej trzydzieści
cztery, czyli jeszcze jakiś kwadrans do wyjścia.
Kiedy Lutosława pojechała, Mirosław postanowił działać.
– Tatiano, jak się czujesz?
– A jak mam się czuć, wszystko mnie boli, a ty jeszcze łazisz
i pijesz pod sklepem z tymi chlorami.
– Oj, tak mnie zaczepili, to oblałem narodziny córki. A wła-
ściwie to napiłbym się jeszcze piwa. Dasz mi pieniądze?
11
– Jakie pieniądze?
– No, jedno piwo wypiję i przyjdę.
– Nie!
– Oj daj, no tylko jedno.
– Nie dam, masz już dość. Poza tym miałeś jechać jutro do
urzędu zarejestrować dziecko. I jak pojedziesz, pijany?
– Zaraz pijany. Jedno piwo tylko wypiję.
– Masz już dość. Co więcej, jest niedziela i gdzie pójdziesz
po to piwo?
– Przecież wiesz, że Kryśka mi sprzeda.
– Nie! Nie dam. Do kościoła byś lepiej poszedł, a nie tylko
piwo i piwo od rana.
Następnego dnia Mirosław wstał wcześnie rano, koło godzi-
ny szóstej. Skorzystał z porannej toalety, zjadł śniadanie, które
nawet przygotował dla swojej żony i teściowej. Koło godziny
ósmej starannie wypastował buty, założył białą koszulę, a na-
stępnie włożył wizytowe spodnie.
– To ja jadę – oświadczył Mirosław.
– Już? Tak wcześnie? – zdziwiła się Tatiana.
– Tak, wolę wcześniej. Nie wiem ile mi zejdzie.
– Jak chcesz.
Mirosław nałożył sweter i zimową kurtkę. Nieco się jeszcze
pokrzątał po kuchni i zwrócił się do Tatiany.
– Tania, daj mi jakieś pieniądze.
– Po co ci pieniądze?
– No a jak zrobię opłaty?
– Akt urodzenia jest darmowy – wtrąciła się Weronika.
– Ale muszę jakoś dojechać, po co się matka wtrąca! – wrza-
snął Mirosław.
12
– Ile? – spytała Tatiana.
– No ja wiem… – zastanowił się Mirosław – daj ze stówkę.
– Ile!?
– No ja wiem… pięćdziesiąt euro – szybko zmienił wielkość
kwoty, widząc zdziwienie żony – to zatankuję samochód przy
okazji, bo już na rezerwie jeżdżę.
– A dziesięć ci nie wystarczy?
– Nie bądź sknerą, daj pięćdziesiąt, lepiej mieć więcej niż
potem się prosić.
– Masz, tylko nie pij wódki – powiedziała Tatiana, wyjmując
z portfela banknot o nominale dwudziestu euro – tyle ci star-
czy – dodała.
– Oj, masz fantazję. Przecież samochodem jadę, to co mam
pić? Chyba herbatę – skomentował ironicznie Mirosław. Po
czym dopił jeszcze w biegu kawę, przełamał kromkę chleba
i żując, wybiegł do garażu. Uruchomił samochód i kiedy otwie-
rał bramę posesji w celu wyjazdu, ujrzał wybiegającą w kufaj-
ce Weronikę.
– Mirek, Mirek zaczekaj! – wołała teściowa. Kiedy dobiegła
do samochodu dodała. – Wiesz wszystko co masz zrobić?
– ? – zdziwił się Mirosław – a ta idiotka to chyba ma mnie
za półgłówka, żeby tylko nie chciała ze mną jechać – pomyślał.
– Czy wiesz, jak masz załatwić? Może pojadę z tobą?
– No wiem, co mam nie wiedzieć. Niech lepiej mama zosta-
nie z Tatianą, bo ona jeszcze ledwo chodzi.
– Tylko jak będziesz mieć problem, to zajedź do Lutosławy.
Wiesz, że imię masz podać Magdalena.
– Dobrze, niech już mama wraca do Tatiany, jest zimno,
przeziębi się mama.
13
– Tylko Mareczku nie zrób niczego głupiego – Weronika czę-
sto przeinaczała jego imię na przemian raz Mietek, raz Marek.
Bardzo to złościło Mirosława, ale tolerował to, chociaż w środ-
ku, aż się trząsł.
Mirosław miał przebiegły plan, nie zamierzał bowiem jechać
samochodem do Białegostoku. Postanowił dojechać do stacji ko-
lejowej, zostawić tam auto, aby dalszą drogę przebyć pociągiem.
Rzadko jeździł pociągiem. Mimo to pozostawił samochód na
parkingu obok dworca. Wszedł po schodkach na stację i udał
się w kierunku kas. Zakupił dwa bilety. Jeden do Białegostoku,
a drugi powrotny. Następnie ruszył w kierunku peronów. Prze-
chodząc przez poczekalnię, dobiegł go zapach moczu, którym
były uraczone ściany dworcowe. Na ten fetor Mirosław nieco się
skrzywił. – Jak można przebywać w takich warunkach, ludzie
to są jak zwierzęta – pomyślał. A co dopiero musi być tu latem.
Na tę myśl przyspieszył kroku i kiedy był już na właściwym pe-
ronie, usiadł na ławce. Po chwili spojrzał na zegar wiszący obok
niego. Wskazywał ósmą czterdzieści sześć. Spojrzał na drugi,
zawieszony nad wejściem, po czym na kolejny, wiszący na jego
ręku, wszystkie wskazywały tę samą godzinę, ósmą czterdzieści
sześć. Pociąg do Białegostoku odchodził o dziewiątej dwadzie-
ścia siedem.
– To jeszcze czterdzieści minut, co tu robić – pomyślał. Po
chwili wstał i nerwowo zaczął chodzić w kółko. Po pięciu, może
sześciu minutach przypomniał sobie, że kiedyś za rogiem był
mały bar. I chociaż o tak wczesnej godzinie może być zamknię-
ty, to naprzeciwko jest też sklep. Na tę myśl udał się czym prę-
dzej bezpośrednio do sklepu, nie próbując nawet zajść do baru.
14
W sklepie Mirosław zakupił dwa piwa i sto gram wódki. Jed-
no wypił duszkiem zaraz obok sklepu, drugie natomiast wolno
skonsumował na ławeczce na peronie, tej samej, na której sie-
dział wcześniej. Kiedy skończyło się piwo, do przyjazdu pociągu
zostało jeszcze dwanaście minut. Niestety, zimą wypicie nawet
dwóch piw na mrozie sprawia, że człowiek szybko marznie. Dla-
tego Mirosław postanowił także wypić wódkę, mimo że chciał
to zrobić nieco później, a dokładnie po wizycie w Urzędzie Sta-
nu Cywilnego. Odkręcił piersiówkę, i nie wstając nawet z ławki
jednym haustem wypił jej zawartość.
Kiedy wsiadł do pociągu zrobiło mu się gorąco, dlatego zdjął
kurtkę, sweter i siedział w samej koszuli. W Białymstoku po-
czuł się nieco przytłumiony. Postanowił przespać się godzin-
kę w dworcowej poczekalni. Jednak z godzinki zrobiły się trzy.
Wstał około dwunastej czterdzieści, udał się do toalety, prze-
mył twarz. Następnie wsiadł do taksówki i udał się w kierunku
Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie był o godzinie trzynastej dwana-
ście. Udał się do odpowiedniego pokoju, zajął miejsce w kolejce
i cierpliwie czekał. Około trzynastej trzydzieści wszedł do środ-
ka. Sympatyczna pani, która tam pracowała, poprosiła, aby wy-
pełnił odpowiedni druk potrzebny do wydania aktu urodzenia
dziecka. Mirosław wypełnił go dość sprawnie, jednak zawahał
się przy rubryce imię dziecka. Po chwili wpisał Katarzyna. Od-
dał wypełniony druk, otrzymując po dłuższej chwili trzy odpisy
skrócone aktu urodzenia dziecka. Widniało na nich imię Kata-
rzyna. Zerknął jeszcze, czy wszystkie dane się zgadzają. Ślicznie
podziękował, po czym udał się w kierunku najbliższego baru.
”Żubr nie tylko nocą” tak nazywał się bar, do którego wszedł.
Dość szybko podszedł do barmana.
15
– Dwa razy pięćdziesiąt czystej – powiedział. Barman na-
lał nic nie mówiąc, spoglądając jedynie na Mirosława. Miro-
sław dość szybko wypił zamówiony alkohol, po czym ponownie
zwrócił się w kierunku barmana. – Jeszcze jedną pięćdziesiątkę
i piwo proszę. Tym razem jednak barman przemówił. – Cztery
euro i dwadzieścia euro centów.
Mirosław wyjął dziesięć euro poczekał na resztę i zasiadł
przy stoliku. Tym razem dość spokojnie delektował się zaku-
pionym alkoholem.
Dochodziła czternasta, bar praktycznie świecił pustkami.
Poza Mirosławem siedział jeszcze jeden pijaczek w końcu sali
przy oknie. Po zaledwie trzech minutach ów mężczyzna opuścił
lokal. Wówczas Mirosław wypił zawartość kieliszka i udał się do
toalety. Po powrocie zasiadł na wcześniej zajmowanym miejscu,
chwycił szklankę z piwem i nieco się roześmiał.
– Ale będzie ubaw, jak te picki zobaczą akt urodzenia – po-
wiedział sam do siebie. Po czym wyjął z kieszeni wygniecione
akty urodzenia córki, gdzie widniało imię Katarzyna.
– Oj Kasia – powiedział, spoglądając w dokument i jednocze-
śnie pijąc piwo, z którego krople ciekły na trzymany w drugiej
ręce papier – jaka ty byłaś piękna, ilu chłopów cię pożądało? Ilu
marzyło o tobie? Śniło o tobie i śliniło się na twój widok? A ja
cię miałem, kochałem i chyba nigdy nie przestanę. Patrzył w ten
akt, jakby na zdjęcie swojej pierwszej miłości. Myślał o niej, jak-
by zupełnie zapomniał, po co przyjechał do Białegostoku. Tak
bardzo się rozmarzył. Tak bardzo chciał spotkać swą pierwsza
miłość, zapominając nie tylko, że ma córkę, ale także, że ma żonę.
Około godziny siedemnastej, mocno pijany Mirosław opu-
ścił bar i chwiejnym krokiem udał się w stronę stacji kolejowej,
16
do której miał cztery kilometry. Po przejściu jakichś czterystu,
może pięciuset metrów, zrezygnował i usiadł na ławce.
– Źle się czuję, chyba będę rzygał, – pomyślał, po czym zwy-
miotował częściowo na ławkę, na której siedział, a częściowo na
siebie. Następnie wstał i odszedł. Po postawieniu kilku kroków
nie dał rady iść dalej i upadł na chodnik. Nie miał siły, ani chęci
wstawać. Leżał tak może kwadrans, po czym wstał jak oparzo-
ny, zrywając się na równe nogi i zaczął dość szybko iść, niemalże
biegnąc. To sygnał przejeżdżającej w oddali karetki tak na niego
podziałał. Wystraszył się, że może to policja jedzie po niego i za-
biorą go na izbę wytrzeźwień. Każdy kolejny krok stał się ogrom-
nym wyzwaniem, przeogromnie ciężka głowa ciągnęła ku dołowi,
a nogi zaczęły się plątać, obijając się jedna o drugą. Jednak mimo
wszystko szedł, co z tego, że zupełnie w innym kierunku niż znaj-
duje się dworzec kolejowy, ale szedł i to go cieszyło. Nie dał rady,
gdy doszedł do przystanku autobusowego. Stanął w jego kącie,
załatwiając potrzebę fizjologiczną do kosza na śmieci, który tam
stał. Kiedy skończył uderzył głową o szybę przystanku i osunął się
na posadzkę. Klęczał teraz przed koszem, a głowę trzymał w jego
środku dokładnie tam, gdzie przed chwilą oddał własny mocz.
Czym on się teraz różnił o tych ludzi, których przeklinał na
dworcu, których wyzywał od zwierząt? A sam jak się zachował?
Jak można nazwać stan, do jakiego się doprowadził? A swoją
drogą, to który alkoholik zastanawia się nad swoim stanem? Je-
żeli nie uświadomi sobie problemu i nie będzie chciał nic z tym
zrobić, to takich sytuacji będzie w jego życiu więcej. Oczywiście,
jeżeli przeżyje, bo temperatura już wskazywała minus osiemna-
ście stopni Celsjusza. Jedynym pocieszeniem jest to, że znajduje
się teraz na przystanku autobusowym i w końcu ktoś to zauważy.
17
Szczęście dopisało Mirosławowi i tym razem. Po pięciu, może
sześciu minutach, siedzącego już obok przewróconego kosza
znalazł kolega. Niejaki Stanisław Ciutek zaszedł na przystanek,
aby podobnie jak Mirosław udać się do domu. Był także pod
wpływem alkoholu, ale w dużo lepszej formie.
– Kurwa, Mirek, aleś się utytłał. Wstawaj, bo zamarzniesz.
– O, Stasiu, co ty tu robisz? – oprzytomniał nieco Mirosław,
kiedy spostrzegł, że Stanisław pomaga mu wstać i usadowić się
na ławce.
– Ja? – zdziwił się Stanisław – co ty tu robisz?
– Do domu jadę – w bełkocie odpowiedział Mirosław.
– Gdzie do domu? Przecież ty mieszkasz w Klepaczach.
– No i czekam na pociąg – niewyraźnie ciągnął dialog Mi-
rosław.
– Jaki kurwa pociąg? Tu na przystanku…? Ach ty wariacie.
Co tu robić – pomyślał – przecież on nigdzie nie da rady poje-
chać. Nawet nie jest wstanie stanąć. A ja nie mam kasy na tak-
sówkę. Co robić? Po kogo tu zadzwonić?
Stanisław Ciutek obdzwonił wszystkich swoich kolegów
i z trudem, ale udało się. Rafał Kościuk zgodził się odwieźć
Mirosława do Klepacz, mimo iż sam mieszkał we wsi Baciuty.
Dlaczego się zgodził? Bo sam był alkoholikiem i znał ich oby-
dwóch. Może wiele zawdzięczał Stanisławowi, albo Mirosła-
wowi? A Może sam był kiedyś w takiej sytuacji? I może wtedy
ktoś mu pomógł i otworzył oczy? Może dzięki temu przestał
pić? Bo Rafał Kościuk już od trzech lat jest trzeźwiejącym al-
koholikiem.
Następnego dnia, kiedy Tatiana znalazła akt urodzenia cór-
ki zrobiła wielką awanturę Mirosławowi, który miał to gdzieś
18
i nawet się z tego śmiał. Prosiła, błagała, żeby zmienił imię cór-
ce na Magda, ale to jeszcze bardziej go bawiło.
Tatianę denerwowało jego zachowanie. Z żalem i ze łzami
w oczach szukała aprobaty u matki. Nawet oburzona Lutosława
robiła awanturę szwagrowi. Co z czasem stało się dość częstym
powodem kłótni w tej rodzinie.
Pobierz darmowy fragment (pdf)