Darmowy fragment publikacji:
massimiliano salvo
Poezie
opowiadanie
inerziaformisharecords a.c.
Publikacja Massimiliano Salvo
Przekład Aleksandra Kajdan
Copyright 2011 Massimiliano Salvo
isbn: 978-83-272-3430-8
W poniższym opowiadaniu, które jest owocem wyobraźni autora, mała, ale ważna część została
poświęcona duetowi czeskich muzyków – DVA.
Honza i Bara – jak się nazywają – wydali dwa albumy, Fonòk i Hu, oba wydane przez Indies Scope
(http://www.indies.eu
) . We Włoszech ich pierwsza płyta została wydana przez stowarzyszenie
kulturalne inerziaformisharecords (http://www.myspace.com/inerziaformisharecords ), które jest
również wydawcą tego opowiadania. Czytelnikom z radością wyślemy na życzenie darmową kopię
Oczywiście wszystkie zdarzenia i słowa przypisane czeskiemu zespołowi w niniejszym
opowiadaniu, jak i całe opowiadanie, są całkowicie fikcyjne.
albumu Fonòk.
E vorrei venire via con te
Resterà un sogno per me
darti l uomo che c è in me
come Taxi Driver
MA LEI NON LO SA
Quante cose oggi io farei
ma perché pensare a lei
e ai vestiti strani che
metto per piacerle
MA LEI NON LO SA (1)
(Faccia da Rock Star, Timoria, Eta Beta, 1997, wyd. Getar)
Część pierwsza
Rozdział 1.
Chodź ze mną.
Co za styl, myślę, patrząc na nią. Z tymi tatuażami i twarzą gwiazdy rocka wygląda jak postać z
japońskich kreskówek.
Właśnie zrobiłem z siebie idiotę, kalecząc kolejne zamówienie. Zdanie - coca-colę - zostało mi w
ustach, dławiąc się pomiędzy językiem a podniebieniem, stając się ledwie zrozumiałym bełkotem.
Szef na ciebie czeka, przyniosę ci tam twoją colę.
Sharka idzie przede mną. Jest przepiękna. Szerokie ramiona, odsłonięte przez body i tyłek, któremu
spodnie dancin queen nadają wspaniały kształt.
To miejsce wygląda, jakby tańczyło. Hip-hopowe kroki na cmentarzu ludzkich szkieletów.
Idę za nią i odkrywam, że jestem szczęśliwy.
Już od trzech tygodni przychodzę punktualnie co wieczór. Od kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy.
Na szczęście nie mogła zauważyć mojego sporadycznego pojawiania się w tym miejscu, zanim
zaczęła tu pracować. Z pewnością coś by zwęszyła. Nie znoszę przecież przesiadywania w
nieskończoność nad tym jednym drinkiem, na którego mogę sobie pozwolić. Wolę spacerować,
starając się ignorować nieustanne wrażenie, że nadepnąłem na gumę do żucia. To jest dla mnie
największa wolność, do której mogę aspirować.
Patrzę tylko na nią i potykam się o jakiś stolik. Prawie się na nim położyłem.
Ona to zauważa i odwraca się.
Znowu wychodzę na idiotę. Kiedy to się skończy?
Dojdziesz sam, czy mam cię prowadzić za rączkę? - mówi poważnie, trochę uszczypliwie.
Kurna, to miejsce, kiedy jest zatłoczone, robi się przerażająco małe.
- Myśl raczej o tym, gdzie stawiasz nogi. Tutaj, jak ktoś coś zniszczy, to za to płaci, nawet
jeśli jest znajomym szefa.
Nie wiesz może, w jakim jest nastroju?
Zatrzymuje się przed drzwiami, kładzie lekko rękę na klamce, prawie głaszcze ją, otwierając drzwi.
Ze środka dobiega charakterystyczny głos Spilla, szefa, który rzuca ciekawą wiązanką na
wszystkich świętych i im podobnych. Prawdę mówiąc, nie sądziłem, że tak potrafi.
Jak zwykle gra na PlayStation.
Szefie, Omar przyszedł.
Odsłania wejście i gestem zaprasza mnie do środka.
Jakbym nie był sobą, prawie drżę, przechodząc obok niej.
Gęba Spilla wita mnie uśmiechem, już mu przeszła chęć bluzgania sprzed chwili. Sharka w
międzyczasie wychodzi.
- Można cię przejrzeć na wylot.
- Myślisz, że się zorientowała?
Nie wiem, jest Polką, kto ją zrozumie? Zadzwoniłem do ciebie w innej sprawie. Szukałem w
-
-
-
-
-
-
-
internecie czegoś o tym czeskim zespole, o którym mi mówiłeś. Wydaje się ciekawy. Ale
jesteś pewien, że uda ci się zrobić tak, jak mówiłeś?
Skontaktowałem się z ich wytwórnią - Indies Scope, umówiliśmy się na trzysta sztuk.
Sprzedaż na razie będzie się odbywać wyłącznie przez internet. Przede wszystkim dla nich
to okazja, by przesłać pewną liczbę kopii do pracujących w branży tu, we Włoszech. Trzeba
jeszcze doszlifować kilka szczegółów, chcemy się poznać. Dlatego poprosiłem cię o pomoc
w tej podróży do Pragi. Zagrają w Lucerna Music Bar czwartego listopada. Zobaczysz, to
fantastyczne miejsce, kompletnie nie przypomina tych cholernych pubów (uśmiecham się).
Myślałem, żeby wykorzystać wolne dni na Wszystkich świętych.
Dureń (pod nosem). A kto się zajmie twoją piękną Sharką, jak ciebie nie będzie?
Pieprz się. To pomożesz mi czy nie? Wiesz, że ze mną oszczędzasz. Znalazłem już
rozwiązanie, które pozwoli nam zamknąć się w kwocie stu euro dziennie, w tym podróż i
nocleg. To będzie prawdziwa wyprawa. Będziemy się świetnie bawić.
Kiedy powiadomiłem o tym Chikkę, nie była zachwycona koniecznością lotu.
Już się tym zająłem, nie ma problemu. Wystarczyło jej przypomnieć o pozytywnym
wpływie wakacji na twój biorytm. Obiecałem jej ostrygi na kolację, czekoladę i wszystko,
co się da, żeby pomóc twojemu małemu się obudzić.
Świńska gaduła, przynajmniej mój mały ma się gdzie schronić.
Słychać ciche pukanie do drzwi. To Sharka. Zagląda delikatnie, mroźne spojrzenie. Ma moją colę.
Podaje mi ją i wychodzi nic nie mówiąc.
OK, wystarczy na razie gadania o interesach. Przejdziemy się?
Wstaje i nie czekając na odpowiedź, zaczyna iść w kierunku wyjścia.
A jak twoi Red Scorpions wygrają mistrzostwa bez swojego mistera? - pytam.
Tym się nie martw. Mamy przerwę w rozgrywkach ze względu na spotkania w
reprezentacjach.
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Rozdział 2.
Mijamy San Rocco i tłumy ludzi i wchodzimy na plac Duomo. Tu jest ciszej, bo gwar tłumu
wystarcza za towarzystwo. Ręce trwają w kieszeniach, zajęte poszukiwaniem jakiejś pewności,
której możesz się uchwycić aż do najbliższej chwili powitania, bo jak nie podasz ręki - nie jesteś
facetem.
Ortigia jest statycznie doskonała, wygląda jak pas szarego, zamarzniętego dymu. Nieustannie
uśmiechnięta, nie pozwala nikomu czuć się obco. Cytrynowa granita, lane piwo, kolorowe balony,
okrzyki ludzi, wszystko przyczynia się do tego, by nie pozwolić temu miastu stać się jak wiele
innych miejscowości turystycznych, które bardziej przypominają centra handlowe niż dzielnice
miejskie.
Wieczorem masz ochotę zamknąć powietrze w buteleczce, aby zabrać je ze sobą i móc nim znowu
pooddychać, gdy dopadnie cię tęsknota.
Plac jest dobrze oświetlony. Nastrojowy. Zakochani znajdą tu spokojnie trochę prywatności. Dziś
jest nieco puściej, niż się spodziewaliśmy.
Łazimy powoli, czasem lekko trącając się łokciami, upewniając się, czy przyjaciel jest obok, bo
oczy mają co robić.
Uwielbiam ten tydzień sierpnia. W pobliskim Buccheri jest Medfest i małe uliczki wzbogaca magia
ulicznych artystów. Światło każdej latarni ogranicza „scenę” na występy artysty.
A ja spragniony nowego życia, innego życia, jak zwykle wyobrażam sobie, że uciekam w pogoni za
jedną z takich wędrownych grup.
Spillo myśli o czymś innym. Już sześć miesięcy mieszka z Chikką. Razem wyglądają super. Nie ma
cieni. Jest tylko ogrom tego światła, przed którym czasem chciałbyś uciec. Żeby ukryć swoją
ciemność. Swoją samotność.
Cholera, jest Dario.
Biegniemy, żeby się przywitać, nie robiąc za dużo szumu, bo pracuje i nie chcemy przeszkadzać.
Widać, że od kiedy nie ma Giorgii, on nie ma już ochoty śmiać się z nami jak dawniej. Przejdzie
mu, wystarczy mieć trochę cierpliwości.
Rozmawiamy ogólnikowo, ostrożnie starając się wybadać, w jakim jest humorze. Mówimy o lecie.
Pierwsze podsumowania, jak zwykle trochę smutne.
Alex, brat Spilla, dołącza do nas po jakimś czasie.
Cześć, glino - witamy go, a on oczywiście się wkurza.
Bierzemy się za bary i trochę się wydurniamy. Jest już późno i ludzie spieszą się do domu.
Zatrzymujemy się wzdłuż wybrzeża, żeby pogadać o życiu bogaczy z jachtów stojących w zatoce.
Zazwyczaj zaczyna się od poważnych tematów, typu: czy warto się zagubić w zamian za takie
bogactwo, ale szybko schodzimy na wznawianie starych filmów drugiej kategorii. Na celowniku
Miriam, na której powiewa australijska flaga. Dziś nie mamy ochoty na filozofowanie, od razu
przechodzimy do sedna z wydurnianiem się.
- Widzicie tego cherlawego typa, który wciąga na pokład drabinkę – zaczynam – to dosyć
jasne, że coś go łączy z mężem starej, która siedzi na moście. Nie widzicie, jak się do niego
uśmiecha? Niemal kołysze biodrami. A jak sapie z wysiłku. Staruszek wydaje mi się już
nieźle napalony.
Nie – przerywa mi Alex – według mnie to stara podrywa młodego marynarza na łódce obok.
Mężowi chyba wcale to nie przeszkadza. Zobacz, jaki jest miły, jak pomaga mu zacumować
przy przystani.
-
-
Och, jakie trudne słownictwo! Skończ z tymi terminami technicznymi, cholerny strażniku
ochrony wybrzeża – prowokuję go.
A ty się zamknij, bo cię spytam, jak się rozwija twój romans z Polką.
Nie no, Spillo, ty to nigdy nie trzymasz języka za zębami, co?
O co ci chodzi, to mój brat, moja krew, nie mogłem przecież pozwolić, by trwał w
niewierze.
- W niewiedzy, kretynie – uśmiecham się.
Koniec kłótni – wtrąca się Alex – to w końcu jedziecie do Pragi, czy nie?
Jeśli twój rogaty, sorry, bogaty braciszek sfinansuje podróż, to wyjeżdżamy pierwszego
listopada, a wracamy piątego.
A zabieracie ze sobą też tą, jak jej tam, Szachtar?
Sharkę, Szachtar Donieck to nazwa drużyny ukraińskiej.
Nie, Sharka zostaje, ktoś musi pilnować lokalu – wyjaśnia ze zdecydowaniem Spillo.
Nie możesz zamknąć tego gównianego lokalu i zrobić przysługi twemu przyjacielowi? -
próbuje wtrącić Alex, poklepując po klacie swego brata.
- Właśnie – dodaję ja, trochę nieśmiało.
Jasne, a kto za nas wszystkich zapłaci?
Shaktar zapłaci – wyrokuję, odsuwając się na kilka metrów od Spilla – sprzedają Rinalda,
więc za to, co zaoszczędzą na angażu, sfinansują nam podróż, nie?
I uciekam, bo po takim idiotyzmie, można naprawdę oberwać.
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Rozdział 3.
Jest bardzo późno. Wracamy do lokalu, żeby pomóc Sharce posprzątać i zamknąć.
Tak naprawdę, to biegnę do niej. Może sobie jakoś miło podogryzamy, myślę.
Jest z nami też Alex, który jak zawsze nie odmawia pomocy.
Przychodzę jako pierwszy i widzę Sharkę, jak stoi oparta o brzeg kanapy przy wejściu. Jest
zamyślona, obgryza skórkę wokół paznokcia.
Podchodzę i lekko dotykam jej ramienia.
Chodź, pomogę ci – mówię zachęcająco, odpowiedzialnym tonem.
Mija chwila, zanim w końcu zwraca na mnie uwagę i dziękuje mi z ufnością. Te kilka sekund dla
mnie było jak przejście przez śmierdzącą paszczę dinozaura, by znaleźć się na plaży w Bali.
Jak droga krzyżowa z zaskakującym zakończeniem.
Wykonuję jej polecenia jak rozumny mięśniak. Jakby ktoś spojrzał na mnie z boku, to musi to
wyglądać dosyć śmiesznie.
Patrzy na mnie z zadowoleniem.
Cała praca polega na tym, by posprzątać stoliki, przetrzeć je mokrą szmatką i ustawić jeden na
drugim pod ścianą. Krzesła natomiast trzeba zebrać i ułożyć po drugiej stronie, związując je
łańcuchem.
Gdy złożyliśmy ostatni stół, usiedliśmy zmęczeni na kanapie. Na tej przy wejściu. Sharka wyjmuje
papierosa nie wiadomo skąd, zapala go i podaje mi. Nie potrafię sobie odmówić położenia ust w
miejscu, którego dotknęły jej usta, dlatego zaczynam kaszleć jak stary astmatyk, bo przecież nie
potrafię palić.
Przepraszam, zapomniałem, że nie palę.
Dobrze robisz, palenie szkodzi zdrowiu.
To skąd u ciebie ten nałóg?
Po prostu kiedyś zaczęłam i nie udało mi się rzucić.
Mówi to z uśmiechem, prawie nieśmiało. A ja patrząc na jej twarz, która przybiera kolory tęczy,
wyluzowałem się, czuję się, jakbym wyszedł sucho z epokowej burzy. Siedzimy teraz wygodniej.
Obok siebie. Rozmawiamy patrząc prosto przed siebie, bo tak jest łatwiej.
Słuchaj, od dawna mieszkasz we Włoszech? - pytam.
Od sześciu lat, mniej więcej. Przyjechałam tu, gdy miałam ich dwadzieścia jeden. Wiesz,
miałam chłopaka Włocha... Pracował w pizzerii w mojej dzielnicy w Krakowie, to była
trochę międzynarodowa pizzeria i tak dałam się wciągnąć w tę przygodę.
A teraz on mieszka tutaj?
Riccardo wrócił do Polski, drań. Ożenił się z Ukrainką, która pracowała w pizzerii.
Przykro mi – mówię, raczej bez przekonania – nie tęsknisz za...
Za nim nie – przerywa mi zdecydowanie.
Nie, chciałem zapytać, czy nie tęsknisz za domem, za rodziną?
Czasem są takie rzeczy, które mogłabym powiedzieć tylko im. Chodzi o mnie, ale potem nie
chcę czuć się źle, nie chcę, żeby się zamartwiali. Zadzwonić do nich? Nie zadzwonić? Żyję
w ciągłej rozterce. Na szczęście jest internet, są maile. W ten sposób mogę trochę ukryć to,
co przeżywam. Najbardziej brakuje mi ich fizycznej obecności, tęsknię za tym, żeby się do
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
nich przytulić.
- Wybacz, ale zdarza mi się widywać te pijane dziewczyny z Polski, są takie zagubione, że
zastanawiam się, co przeżywają.
Jest ciężko. Poza tym trzeba samemu znaleźć powód, dla którego chcesz dalej żyć.
Przepraszam, gołąbeczki – przerywa nam Spillo, wyłaniając się zza kanapy (jak się tam, do
cholery, znalazł?) - czas stąd iść. Chodź, Sharka, uwolnię cię od tego natręta.
Cóż, prędzej czy później ten czar musiał prysnąć.
Nie no, spoko, dziś mi pomógł. Dzięki jeszcze raz, Omar.
Bez słów pokazuję coś, co nawet dla mnie nie jest jasne.
-
-
-
Rozdział 4.
Kieruję się w stronę samochodu, myśląc o podróży do Pragi, o tym jak ją zwiedzać ze Spillem i
Chikką. Planuję przejechać tramwajem nr 22, który zawiezie nas do zamku i stamtąd zejść na
piechotę aż do Mostu Karola. Miasto ich zachwyci. W myśli zapisuję, by zamówić stolik w
restauracji w wieży Jindriska. Zaniemówią. To okropnie romantyczne miejsce...
Przy samochodzie widzę dwóch kręcących się typów. Trochę sztywnieję, nie wyglądają na
spokojnych ludzi.
To tylko chwila, myślę, krótki moment trwa spadanie z magii Pragi do brutalnej rzeczywistości
miasta.
Podchodzę, udaję spokój, spuszczone spojrzenie, ręce w kieszeni, wyjmuję klucz.
Jeden z nich opiera się o drzwi od strony kierowcy. Jest średniego wzrostu. Ma na sobie parę
spranych dżinsów i obcisłą koszulkę, która uwydatnia przesadne mięśnie.
Sorry, chciałbym otworzyć.
Dlaczego już się nie pokazujesz w naszych stronach? Taki jesteś ważniak? - odpowiada mi.
Zmuszam się, by podnieść wzrok, by spojrzeć mu w oczy. Nic. Jego twarz nic mi nie mówi. Będą
kłopoty, myślę. Ale nagle olśnienie.
Cavadonna czy Brucoli? - pytam.
A więc pamiętasz. Czy mam pomyśleć, że jesteśmy zbyt wielkimi draniami, żeby usłyszeć
cześć?
Zostałem wzięty z zaskoczenia, poza tym jest ciemno, minęło sporo czasu. Nie jestem taki
pewien... Cavadonna?
Cavadonna. Pamiętasz siostrę Carmen?
Jeśli się nie mylę, ty jesteś Carlo, Carlo Alberto. Tak? Kiedy wyszedłeś?
Jakiś czas temu, wiesz, złagodzili mi karę... Przedstawiam ci Sarima, był z nami we Floridii.
Cześć, sorry, ale nie pamiętam.
Nie szkodzi, spoko. Zastanawialiśmy się z chłopakami, jak to się stało, że tak nagle
zniknąłeś z dnia na dzień.
No i masz. Prędzej czy później to się musiało przydarzyć. W ciągu ostatnich dwóch lat spędziłem
prawie wszystkie wtorkowe i czwartkowe popołudnia w ciasnych murach więzień okręgowych
mojej prowincji, starając się przekonać osadzonych o rzeczywistej możliwości zmian w ich życiu.
Czułem się jak kaczor uczący dykcji sardyńskich pasterzy. Szaleństwo, zważywszy na to, że moje
życie jest bardziej niepoukładane niż tysiąc puzzli zamkniętych w zafoliowanym jeszcze pudełku.
Było kilka powodów. Przede wszystkim konieczność zastanowienia się nad sobą samym.
Poza tym, tak naprawdę to zacząłem wątpić, że to, co robiłem, było dobre, i nie wiedziałem,
jak bardzo chcecie się zmienić. Musiałem pozbawić się wszystkiego. Moich osobistych
aspiracji, oczekiwań, wątpliwości, niepewności. I nie potrafiłem, nie udało mi się... Więc w
sumie nie czułem się już wiarygodny.
Było nam przykro. Spędzaliśmy razem czas, śmialiśmy się i czasami zastanawialiśmy się też
nad życiem.
Brakowało mi was czasami. Lecz prawdę mówiąc, to, czego najbardziej mi brakuje, to
poczucie, że robiłem coś ważnego, coś potrzebnego. Ale cieszę się, że was widzę,
wyglądacie nieźle, cieszę się, że wyszliście, jesteście wolni.
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Nagle przerywa nam suchy brzęk. Odwracam się i widzę Sharkę z drugiej strony samochodu.
Uderzyła ręką w bagażnik.
Jej twarz jest pochmurna. Być może jest trochę zaniepokojona.
Twarda mina, jak zwykle. Właściwie tylko trochę twardsza, niż zazwyczaj.
Jeśli skończyliście rozmawiać, to musimy iść, chłopaku. Wiesz, jak nie znoszę wracać
późno...
Przepraszam – odpowiadam zdziwiony, w pewnym sensie z niedowierzaniem – zagadaliśmy
się po prostu...
To nic – przerywa nam Carlo A. - idziemy już, fajnie było cię zobaczyć. Pomyśl o nas,
pokazuj się, dla nas byłeś tam ważny.
Obiecuję, że postaram się wrócić do gry – odpowiadam bez przekonania – a wy, cóż...
uważajcie na siebie.
Spoko, tragedii nie ma.
Żegnamy się szybkim uściskiem dłoni.
Otwieram drzwiczki i prawie zapominam, że z drugiej strony stoi Sharka. Odwracam się ostrożnie,
obejmuje mnie jej chłodne spojrzenie, które wystarcza, bym ponownie przemyślał (nieodkryte)
zalety zamku centralnego, który pozwoliłby mi uniknąć pewnych gaf...
Z niezłymi typkami się zadajesz – atakuje Sharka – zaniepokoiłam się, jak cię zobaczyłam
samego z nimi.
Czy ty czasem nie miałaś wracać do domu ze Spillem? - zmieniam temat.
Chicca postanowiła zrobić mu niespodziankę i spotkaliśmy ją przed lokalem. Teraz pewnie
spacerują pod rozgwieżdżonym niebem trzymając się za ręce.
A gdybyś mnie już nie zastała? - odpowiadam, udając zmartwienie, choć w rzeczywistości
wszystkie moje czerwone krwinki z radości tańczą sambę.
Liczyłam na twoją powszechnie znaną powolność.
Patrzymy na siebie i obojgu wyrywa się uśmiech.
Otwieram torbę i wyjmuję przednią część radia. Nie pamiętam, jaką płytę ostatnio włożyłem do
odtwarzacza. W rzeczywistości ciągle jeszcze jestem trochę oszołomiony.
Włączam. W środku jest Prova zespołu Casinò Royale. Nieźle, naprawdę.
Wieczór jest chłodnawy, więc, spoglądając przelotnie na Sharkę, decyduję się otworzyć dach mojej
starej Alfy. Serce mi zaraz wybuchnie. Bije tak mocno, że pęknięcia po minionych miłościach się
zrosną. Przynajmniej na to liczę.
Wciskam gaz i ruszam. Nie mam odwagi otworzyć ust, bo jestem prawie absolutnie pewien, że to,
co powiem, byłoby kolejną bzdurą. Dlatego siedzę cicho, udając, że interesuje mnie pejzaż, który
mijamy po bokach. Księżyc sprawia, że wszystko wydaje nam się piękniejsze.
Quello che mi serve è una prova
quando tu mi chiedi una prova
Quello che mi aspetto è una prova
quando tu mi chiedi una prova (2)
- Myślałam o tych chwilach, kiedy czuję się tak źle, że zastanawiam się, czego Bóg tak
naprawdę oczekuje ode mnie. Małego gestu, wielkich rzeczy – zaczyna w pewnej chwili
Sharka, prawie jakby zaczęła myśleć na głos.
- Wiesz, przez większą część mojego życia byłem przekonany, że jestem kimś wyjątkowym,
przeznaczonym do wielkich rzeczy. Myślę, że taka idylliczna wizja samych siebie jest dosyć
powszechna. Któregoś dnia wpadła mi w ręce ta książka – Il Paese delle Meraviglie, napisał
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
ją Giuseppe Culicchia. To było jak mocny cios prosto w brzuch. Przeczytałem ją podczas
mojego wygnania w Pradze. Kupiłem ją na lotnisku w jakiejś księgarni, razem z kilkoma
innymi, żeby mieć co czytać w czasie pobytu na obcej ziemi. Na pewno wpłynęła na to cała
sytuacja, w jakiej się znalazłem, daleko od domu, nie miałem z kim zamienić słowa i w
dodatku doświadczenie, po którym tak wiele oczekiwałem, okazało się porażką. Nagle,
może trochę później niż to zwykle bywa, zdałem sobie sprawę, że osiąganie sukcesu nie
przychodzi automatycznie. Że prawdopodobieństwo stania się nieudacznikiem w oczach
ludzi, w oczach rodziców i przyjaciół, w moich własnych oczach, jest o wiele wyższe, niż
myślałem. Od tej chwili wrażenie, że w rzeczywistości z trudem uda mi się zrobić coś
znaczącego, stało się motywem przewodnim mojego życia. Wreszcie rzuciłem wszystko,
pogrążyłem się w kompletnej pustce. Został ze mną tylko mój pies, nikt i nic innego.
Jak się wabi?
Poldo. To skrót od palla di lardo (tłusta kulka). Stał się moim oparciem. Gdy myślę o tym,
co razem wyczyniamy, wydaje mi się to niewiarygodne. Staczam się jak kloszard, którego
jedynym towarzystwem jest pies. Tyle że ja mam dach nad głową, nawet samochód i nawet
przyjaciół. Po prostu nie mam ochoty się z nimi widywać. Pragnę jedynie zniknąć i zostać
sam.
I jak ci idzie?
- W ogóle mi nie idzie tak naprawdę. Ciągle jestem w punkcie wyjścia. Czasem czuje się tak
pusty i bez entuzjazmu do życia, że... - zablokowałem się, bo ciężko mi kontynuować tę
myśl – ale potem na szczęście w radiu pojawiają się piosenki takie jak ta i podnoszą mnie na
duchu. Aż wydaje mi się, że mogę zdobyć świat, wiesz, jak John Travolta.
Pogłaśniam.
Ed è la sorte che si accetta, vivendo ciò che sarà
Ed è la sorte che si afferra, sfruttando quello che dà, ti dà
Ed è la sorte che si sfida cercando il suono che vuoi, che sei
Ed è la sorte che ti sfida, gioca le carte che hai, ora
Gioco tutto sui Casinò Royale I bet again on the Royale sound (3)
Gwałtownie skręcam w kierunku morza. Nie wytrzymam. Zatrzymuję samochód. Wysiadam i
zaczynam tańczyć. Jak jakiś niepoprawny wariat, który chce wyjaśnić ludziom własne szaleństwo.
Jestem magiczny, jestem w rytmie. I, niespodzianka, nie jestem sam.
Sharka jest obok mnie. Przepiękna.
Gioco tutto Casino Royale I bet again on the
Royale sound
Biorę ją za rękę.
Przychodzi jeden z tych momentów, kiedy myślę sobie z niezachwianym przekonaniem, że księżyc
na niebie, morze i jego blask, noc i jej cisza są na swoich miejscach specjalnie dla mnie.
-
-
-
Rozdział 5.
Wiesz, Omar, dziś zapytałeś mnie, jak to jest żyć daleko od domu, w obcym kraju.
To tak, jakby nie mieć domu.
Zaczyna ci brakować niektórych określonych pewników. I znajdujesz się na mieliźnie, na łasce
silniejszego.
Gdybyś wiedział, ile jest fałszywych uścisków dłoni i uśmiechów.
Zaczęłam nienawidzić własnych rąk, patrzyłam na nie wyobrażając sobie, że moje palce znikają,
jeden po drugim. Nie sądzę, byś potrafił to zrozumieć. Pragnąć kikutów zamiast dłoni, zaciskać
pięści tak mocno, że aż boli, myjąc ręce, szorować skórę dłoni, jakby się chciało ją zedrzeć.
Kiedy Riccardo mnie zostawił, czułam się, jakbym miała sparaliżowane serce. Nic już nie
odczuwałam. Żyłam jak automat, starając się uciułać, co się da, by przeżyć.
Wiesz, nie mieć już wstydu...
Nagle zaczęłam spotykać się z ludźmi bardziej zrozpaczonymi ode mnie, bo przeczuwałam w nich
podobny grunt, pewien rodzaj pokrewieństwa. Zaczęłam biec, bo czułam się zagubiona. W
rzeczywistości chciałam się zgubić.
Dzięki Bogu, spotkałam Spilla. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie on.
Jeszcze żyje, tak powiedział, gdy mnie zobaczył. Nigdy tego nie zapomnę. I pomyśleć, że znalazł
mnie leżącą przed wejściem do lokalu. Nie pamiętam nawet, w jaki sposób się tam znalazłam.
Wiem tylko, że gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą tę wielką twarz, która na mnie
patrzyła z góry z całą dobrocią tego świata. Dosłownie mnie pozbierał. Wystarczył jeden jego
dotyk, by cały mój strach uleciał daleko.
Jak jakaś głupia... odczułam ogromną wściekłość, gdy weszła Chicca. A przecież jakim prawem,
dopiero co go poznałam.
Po tym, jak na nią spojrzał, widać było wszystko, co ich łączy...
Ona obejrzała się i zobaczyła mnie na kanapie, w kompletnym nieładzie, przykrytą kocem i z
kubkiem herbaty w ręce. Nawet nie mrugnęła. Wystarczyła jej wymiana spojrzeń ze Spillem.
Żadnej niepewności, żadnej głupiej zazdrości. Tylko miłość i zrozumienie. To było jak powrót do
domu.
Moje tatuaże są znakiem odrodzenia. Chciałam zaznaczyć na swojej skórze, kim byłam i kim chcę
się stać. Wyryłam pamięć. Podpisałam umowę sama ze sobą. I chciałam, by to było niezatarte dla
oczu. Kim jestem, kim chcę być.
O tym mówi moja skóra.
Rozdział 6.
Hej!
Hej!!
Kopę lat... Słyszałem, że wczoraj było romantycznie.
- Mam nadzieję, że nie tylko u nas...
Głupia. Kiedy zobaczyłem, jak wychodzi w moją stronę, pomyślałem, że znowu coś
nabroiłem, w sensie, że czegoś zapomniałem zabrać albo coś w tym stylu. A tymczasem...
A tymczasem ta panienka, gdy mnie spotkała, nie mogła uwierzyć, że może do ciebie
pobiec.
Jasne, daj spokój. Raczej powiedz mi, co o niej myślisz. Wczoraj rozmawialiśmy i wydaje
mi się, że jest bardzo związana z wami, gołąbeczki. Jak to robicie, kurka, że macie taki
wpływ na ludzi?
- Wiesz, nie do uwierzenia jest, jaką słodycz ukrywa jej ciało, tak kruche. Musiałbyś na nią
popatrzeć, kiedy jest z dziećmi, w przedszkolu. Wszyscy ją uwielbiają. Jedynym minusem
jest to, że dzieci są przy niej całe pokolorowane, od stóp do głów. Za każdym razem zanim
oddam je rodzicom, muszę je dokładnie umyć.
Tatuaże... prędzej czy później ja też sobie zrobię. Tak czy siak, nie przejmowałbym się tym
aż tak. Założę się, że nawet gdybyś oddała dzieci w innym kolorze, rodzice nawet by się nie
zorientowali. Spoko.
OK, dlaczego dzwonisz?
Pomyślałem, że terminy podróży lepiej powiedzieć Tobie, bo Spillo potem zapomni.
Tak, tak, powiedz mi wszystko. Musisz wiedzieć, że dla nas to będzie jak miesiąc miodowy.
Wiesz, że nie wyjechaliśmy po ślubie. Za dużo mieliśmy roboty...
O masakra, jaki stres, jak mi to teraz powiedziałaś, to zaczynam się stresować, że coś nie
wyjdzie, że nie będziecie się dobrze bawić.
Spokojnie, wystarczy nam, że będziemy razem. Teraz zdarza nam się to tak rzadko.
Dobra, to miejmy nadzieję, że będzie OK... Wyjeżdżamy w sobotę, pierwszego listopada.
Easyjetem z Katanii na lotnisko Malpensa. Przewidywana godzina wylotu to 9.55. Przylot o
11.45. Samolot do Pragi wylatuje o 13.55. Przylatujemy o 15.25. Uwaga, trzeba się lekko
spakować, bo mamy tylko bagaż podręczny. W sensie tylko małe torby. Będziemy musieli
tylko wykupić bilety na komunikację miejską i rzucamy się w kierunku hotelu. To znaczy
warunki będą nieco cygańskie, trzeba będzie się dostosować, bo żeby opłacić lot, musiałem
sporo zaoszczędzić na zakwaterowaniu: dzielnica Smichov-Andel, moja ulubiona, hotel
Golf, niedawno wyremontowany, 18 euro za dobę. Na stronie Easy zarezerwowałem pokoje
po stronie anglosaskiej i w ten sposób też zaoszczędziłem kilka euro. Do centrum mamy
stamtąd chwilę...
Ale w cztery dni uda nam się zobaczyć całą Pragę?
Spokojnie, od czego jestem ja. W myślach już wyznaczam dla nas trasy. Obiecuję, że was
zaskoczę.
Idiota.
Czwartego wieczorem jest to wielkie wydarzenie: Lucerna music bar, zespół DVA on the
stage. Zobaczysz, spodobają ci się. To jest taki duet elektroakustyczny, który sprawia
wrażenie jak nie z tego świata, jak te śmieszne zespoły z czarno-białych filmów niemych.
Trochę melancholijny i czasem niepokojący jak muzyka z pierwszych kreskówek. Gdy ich
pierwszy raz usłyszałem, to myślałem, że na dźwięk ich muzyki cały świat się uśmiecha, w
sensie cała kula ziemska... Potrafią przekazać radość o długim terminie ważności. W nocy
jeszcze jedna mała niespodzianka od niżej podpisanego. Piątego wracamy. Poranek
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
poświęcimy na pożegnania, oczywiście po czesku, wylot do Rzymu o 12.30. Linia
Skyeurope. Wreszcie powrót do Katanii ostatnim lotem Bluexpress o 19.30. Przylot
przewidywany na godzinę 20.50.
Dobrze, ufam ci. Ale nie spotkamy tam na ulicy jakiejś twojej byłej? Żeby się nie okazało,
że znikniesz i nie będziemy wiedzieli, jak wrócić.
No wiesz! Moje życie w Pradze było czyste, jak życie mnicha. Do dziś zastanawiam się, jaki
sens miał mój pobyt tam.
No nie!!! Ty i twoje obsesyjne poszukiwanie znaczenia. Powinieneś mniej myśleć, a więcej
działać.
Tak! È IL MOMENTO DI REAGIREEEEE!!! (4)
Ha, ha, ha... jako piosenkarz jesteś okropny.
Nawet metalowy? Tak uważasz? A ja sądziłem, że wreszcie znalazłem swoją drogę.
Jasne. Nie ma dla ciebie nadziei. Do zobaczenia, kretynie.
Całusy, księżniczko.
-
-
-
-
-
-
-
-
Rozdział 7.
Od rana nie robię nic innego.
Uparcie.
Przebiegam w myślach każdą chwilę wczorajszej nocy. Przesiewam wszystko to, co Sharka mi
powiedziała, interpretując jej słowa na wszelkie możliwe sposoby. I im bardziej mija czas, tym
bardziej wydaje mi się to niemożliwe, że mógłbym się podobać komuś takiemu jak ona.
Jestem tchórzem, więc już wydałem swój werdykt, oczywiście nie pytając jej o zdanie.
Tysiące, tysiące razy miałem w ręku telefon, żeby zadzwonić do Spilla i zapytać o nią. Ale nie
dzwonię.
Wyczerpany schodzę do garażu, wsiadam na mojego Bianchi Deore z przerzutkami shimano i
odlatuję daleko, nie myśląc o tym, dokąd pojadę.
Serce mi wali, czoło się poci.
Jedź, stary, i nie myśl o niczym. Jedź szybko, dopóki serce da radę, jedź.
Volo sulla mia città con la bicicletta e faccio finta di non
sapere quanto male fa cadere giù con la luna appiccicata
sulla schiena e la testa piena di petali di te. (5)
Przyspieszam, myśląc o chwili, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Byłem w samochodzie ze
znajomymi. Ona szła ulicą i to niewiarygodne, ale już w pierwszej chwili pomyślałem magiczna.
Później już jej nie widziałem, aż do tego wieczoru w Scacco Matto. Jej oczy o kolorze lodu były
jeszcze bardziej intensywne z powodu zimnego światła ekranu przy barze. Tysiąc możliwości
zamówienia, nie wiedziałem, co mogłoby zwrócić jej uwagę na mnie. I ochota, by zrobić sobie
krzywdę, serio, gdy zdecydowałem wstać, bo przecież dziś to znowu nie jest odpowiedni wieczór.
A potem...
Pierdol się, jesteś przed przedszkolem Chikki. Pięknie. Teraz wytłumacz mi, w jaki sposób będziesz
udawał, że jesteś tu przypadkiem, jeśli wokół nie ma niczego, co mogłoby usprawiedliwić twoją
obecność akurat tutaj.
Dobra, stary, jak już tu jesteś, to przynajmniej spójrz na nią. No dalej, przejście przez barierkę nie
jest znowu takie trudne. Tylko uważaj, bo co będzie, jak cię zobaczą wyłożonego twarzą do ziemi.
Dziwna ta cisza. Spróbuję się wychylić do środka...
Jest.
Musi być pora obiadu.
Mamma mia, jaka jest piękna wśród tych dzieci, które czekają na osobistą porcję uczucia od niej.
Jak zwykle Nico nie ma zahamowań, chce ją mieć całą dla siebie. Jak dobrze go rozumiem.
Nie bądź zbyt surowa, uśmiechnij się do niego, proszę, nie wiesz, jak boli życie bez uśmiechu.
To tylko chwila, lęk wraca, bardzo silny.
Odwracam się, staję plecami do muru, opadam na ziemię i siadam.
Nie wiesz, jak bardzo boli życie bez uśmiechu...
Powtarzam te słowa, jakbym chciał spojrzeć w oczy tygrysowi, który już porządnie zatopił pazury
w mojej skórze i nie chce puścić swej zdobyczy.
Nie dam rady. Nie uda mi się.
Ona jest dla mnie zbyt wielka, a ja jestem nikim.
Wzbiera we mnie nagła wściekłość, łzy rozmazują mi wzrok.
Gioco tutto sui Casinò Royale
Vorrei vorrei quante cose vorrei, dove sei? (6)
Staram się zagłuszyć ten perfidny głos, który się ze mnie śmieje.
To trwa kilka sekund, Sharka zaskakuje mnie, wychodząc na werandę z komórką w ręce.
Patrzę na nią nieobecny, kilka następnych sekund zajmuje mi powrót do rzeczywistości. Dopiero
teraz ją zauważam, przestraszoną i zaskoczoną.
I krzyczę.
Bezgłośnym krzykiem.
***
Cześć, Omar, jak wszedłeś? - zapytała Chicca, która wyszła zaraz za nią.
Cześć, przepraszam. Twoja mama mi otworzyła. Przyszedłem do Spilla – próbuję blefować.
Patrzy najpierw na mnie, potem na Sharkę.
- Wiesz przecież, że o tej porze jest na zakupach. Wszystko OK? - odpowiada trochę
zaniepokojona.
Faktycznie, przepraszam. Muszę lecieć.
Nie żegnając się, uciekam.
Doprawdy nie wiem, czy lepszy jestem w wejściach, czy w wyjściach.
Dziwne.
Znalazłam go siedzącego tutaj, na ziemi. Wyglądał na wykończonego. Musiało się coś stać.
Nie sądzę, żebym kiedykolwiek widziała go w takim stanie. Słuchaj, jeśli go zobaczysz dziś
wieczorem, to proszę, miej go na oku. W przeciwnym razie może znowu zniknąć.
-
-
-
-
-
-
Rozdział 8.
Nun è pe niente buono
Nun è pe niente buono
Nun è pe niente buono (7)
Dryyyń-dryyyyń
Kto tam?
Dzień dobry, szukam Omara. Nazywam się Sharka.
Accireme,
Stivo cu me chella sera o bivio a Milano (8)
Sharka, co ty tu robisz?
- Możesz mnie na chwilę wpuścić na górę? Pada deszcz.
Tak, przepraszam, już otwieram. Jestem na drugim piętrze, wejdź.
Stivo luntana e te guardavo, cammennave e nun parlave
Diceve e nun dicive, je parlavo e nun capive.
E cammenanno cammenavo, (9)
Co za zaszczyt. Co się z tobą działo?
Io parlavo e nun parlavo,
E te volevo chhiu vicina (10)
Ma spiętą twarz, jakby miała do powiedzenia coś, czego nie chce powiedzieć. Ma na sobie
czerwoną bluzę z kapturem, parę czarnych spodni hip-hop, tych co zawsze, obcisłych w biodrach i
szerszych dołem. Buty Pumy.
Zapraszam ją do pokoju. Dopiero później myślę o niepościelonym łóżku i ogólnym bałaganie, bo
nie zdarza mi się często mieć gości. Sharka rozgląda się z zainteresowaniem. Zatrzymuje wzrok na
komódce i kupie książek, które na niej leżą.
Z mojego miejsca dostrzegam dobrze widoczny różaniec. Mam nadzieję, że go nie zauważy.
Praca mnie kompletnie wciągnęła.
Obróciła się do mnie plecami i nie mogę się powstrzymać, żeby nie rzucić okiem na jej
fantastyczny tyłek.
Z uwagą patrzy na książki. Kureishi, Fisher, Hawke, Coen, Fante, Brautigan z jednej strony. A z
drugiej Brizzi, Culicchia, De Carlo, Parise, Da Silva. Jak Włochy kontra reszta świata, z
niepewnym wynikiem. Odwraca się i zaczyna mówić ze zdecydowaniem.
Spillo prosił, żeby ci przekazać, że jesteś sukinsynem i że mógłbyś czasem włączyć tę swoją
cholerną super komórkę. I to akurat najłagodniejsze z tego, co o tobie opowiada.
Nun è pe niente buono
Nun è pe niente buono
Nun è pe niente buono
-
-
-
-
-
-
-
- Mógłbyś ściszyć? Słychać na ulicy.
Nun è buono
Jasne, już ściszam, sorry.
Słuchaj, właściwie przyszłam tu, żeby porozmawiać z tobą o Spillo. Martwię się. Kilka dni
temu wieczorem przyszło tych dwóch typów do lokalu i atmosfera zrobiła się napięta.
Wyglądali znajomo. Na początku nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie ich widziałam,
ale potem wpadłam na to. To było tych dwóch chłopaków, którzy czekali na ciebie przy
samochodzie wtedy. Wydaje się, jakby to było wieki temu. Pomyślałam, że przyjdę, żeby ci
o tym powiedzieć.
Jasne, jasne. Dobrze zrobiłaś, tylko wiesz, ja teraz...
Ale o co ci chodzi, do cholery? Nie rozumiem cię. Mówię ci, że Spillo potrzebuje twojej
pomocy, a ty co? ...tak, teraz nie wiem, to nie jest dobry moment (mówi, naśladując mój ton
głosu, jakbym był niedorozwinięty). Ty i twoja cholerna muzyka. Wiesz, nie sądziłam....
OK. Dobra, sorry. Poczekaj chwilę, proszę. Pauza. Stop. Cholera...
Opadam. Wtapiam się w kanapę ze spuszczoną głową. Nie mam odwagi na nią spojrzeć. Jestem w
stanie wyszeptać jedynie, że dziś wieczorem, obiecuję, przyjdę do lokalu rzucić okiem. Potem
słyszę, jak się odwraca i bez słów wychodzi.
-
-
-
-
-
Pobierz darmowy fragment (pdf)