Typowe science-fiction. Świetnie napisana książka w bardzo modnym ostatnio stylu. Walka o człowieczeństwo jest głównym wątkiem niniejszego woluminu. Tylko czy na pewno wygrana?
Jest 2138 rok. Ziemia. Większość ludzkości dziesiątki lat wstecz odleciała na Nowy Ład, skolonizowaną planetę, ponieważ powietrze na Ziemi stało się trujące i powodowało gnicie i śmierć organizmów żywych. Odlatujący pozostawili na zabójczej planecie tylko najgorszych kryminalistów, z którymi nawet ich własne rodziny nie chciały mieć nic wspólnego. Nie mogli oni uczestniczyć w tworzeniu idyllicznego, pozbawionego zbrodni społeczeństwa Nowego Ładu.
Na pewnym obszarze umierającej planety istnieje siedem miast: trzy zrujnowane i cztery miasta Korporacji Zjednoczonych, chronione gigantycznymi kopułami przed śmiercionośnym wpływem trującego powietrza. Wszystkie te miasta są zamieszkane przez potomków odlatujących. Ludzie z trzech zrujnowanych miast toczą codzienną walkę o przetrwanie, eliminowani przez wrogie maszyny Korporacji, natomiast jej obywatele spędzają całe miesiące i lata w komorach snu, pogrążeni w narkotycznym śnie wywołanym nexem-9.
W Dzielnicach Mroku, zrujnowanym mieście, żyje Steeler, płatny zabójca. Zostaje wynajęty do zlikwidowania jednego ze śniących obywateli miast-kopuł. Skuszony olbrzymia sumą, podejmuje niezwykle ryzykowane zlecenie, udając się do Czwartego Miasta Korporacji. Gdy dociera na miejsce, okazuje się, że nie wszystko wygląda tak, jak sądził, a dodatkowo musi jeszcze walczyć o życie z korporacyjnymi maszynami. Pechowo dla niego, to zaledwie początek śmiertelnie groźnej walki, którą podejmie, by nie zatracić własnego człowieczeństwa…
Darmowy fragment publikacji:
Rozdział pierwszy
Steeler
Dzielnice Mroku, 01.01.2138
Zachodzące powoli słońce oświetlało krwistą purpurą Dzielnice Mroku, ruiny
dawnego miasta wymierającego gatunku ludzkiego. Oblewało jałową glebę swym
złowieszczym światłem, sprawiając, że wszystko dookoła wyglądało jak skąpane we
krwi.
Po kamienistym podłożu sunął z głośnym buczeniem silników opancerzony
pojazd. Grube opony roztrącały kamienie na boki, niektóre miażdżąc i proszkując.
Verra VX-14 wyglądał tak, jakby żadna przeszkoda nie mogła go zatrzymać. Kadłub
wysoki na dwa metry, długi na ponad siedem, o kształcie ściętego z góry i z dołu
pocisku sprawiał wrażenie niezniszczalnego. Pojazd wyglądał jak taran, sunąc
otoczony przez niszczejące, obracające się w gruz budynki Dzielnic Mroku.
Verra VX-14 jechał jakiś czas zaśmieconą ulicą, po czym skręcił w jej węższą
prawą odnogę. Dotarł do końca i zatrzymał się. Buczenie potężnych silników ucichło,
a drzwi z boku pojazdu zostały otwarte, unosząc się wolno do góry. Z otworu wyłoniła
się postać wysokiego, szczupłego mężczyzny, oświetlona purpurowo przez
chowające się za horyzontem słońce. Mężczyzna stanął na kamienistym gruncie
i rozejrzał się wokoło. Hydrauliczne ramiona poruszyły się, zamykając wejście, a on
ruszył miarowym krokiem do spowitego w cieniu wejścia jednego z budynków.
Wszedł w ciemny otwór, zszedł po schodach i stanął przed żelaznymi drzwiami.
Otworzenie ich wymagało kodu, więc wpisał go na elektronicznym zamku i drzwi
wsunęły się w ścianę. Kilka metrów dalej znajdowały się następne drzwi. Mężczyzna
podszedł do nich i czekał. Te również się otworzyły, jednak dopiero po zamknięciu
się pierwszych drzwi i oczyszczeniu powietrza w krótkim korytarzu.
Oczom mężczyzny ukazało się tonące w półmroku pomieszczenie. Kiedy
wszedł do środka, uwaga wszystkich obecnych ludzi skupiła się na nim. Bywalcy
tego miejsca przyglądali się jego stalowej masce, wysokim butom na grubej
podeszwie i obcisłemu ubraniu czarnego koloru. Jego tors okrywał skórzany kaftan
z jednym tylko rękawem, gdyż mężczyzna nie miał lewego ramienia. Zastępowała je
groźnie wyglądająca, wykonana z błyszczącej stali mechaniczna proteza. To
1
sztuczne ramię lśniło blado w słabym świetle żółtej lampy. Kryło w sobie ogromną
siłę, więc ludzie szybko odwrócili wzrok, nie chcąc prowokować przybysza.
Mężczyzna ruszył przez środek pomieszczenia, przechodząc między stołami
i kierując się do lady. Zaczekał, aż barman podejdzie do niego i zapytał:
— Masz czystą wodę? — Głos rozlegający się zza stalowej maski był
stłumiony, lecz wystarczająco wyraźny.
Barman spojrzał z ciekawością na przybysza. Nie każdy chciał tego rzadkiego
towaru.
— Stać cię? — spytał, uśmiechając się krzywo.
Pomiędzy wargami ukazały się jego sczerniałe zęby, będące dowodem na to,
że ciało barmana gniło. Zresztą nie jedynym, gdyż skóra twarzy również ulegała
procesowi rozkładu: szara, pomarszczona
i szorstka, pokryta gdzieniegdzie
żółtawymi plamkami.
— Nalej.
Barman odwrócił się i poszedł na zaplecze podziemnego baru. Wrócił po chwili,
niosąc mały kufel z grubego szkła, wypełniony przezroczystym płynem. Postawił go
na obskurnej ladzie przed obcym i spojrzał na niego.
— Woda z moich prywatnych zapasów. Płać, nieznajomy — powiedział.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni pieniądze i położył je na kontuarze.
Barman wziął dwusenterowy banknot i niechętnie, z chciwym błyskiem w oku, wydał
resztę. Obcy odwrócił się, by odejść, jednak zatrzymał go głos barmana.
— Nie używaj tutaj tego. — Wskazał na spoczywający w kaburze pistolet
automatyczny. — Nie mam ochoty zmywać krwi i wynosić zwłok. Żadnych,
rozumiesz? Nawet twoich.
— Nie użyję... Jeśli nie będę musiał — odparł mężczyzna i ruszył do wolnego,
stojącego przy ścianie stołu.
Postawił kufel na brudnym odrapanym blacie, przysunął krzesło do ściany
i usiadł. Omiótł wzrokiem pomieszczenie, przyglądając się zebranym w nim ludziom.
Nie było ich wielu, jakieś dziesięć osób pogrążonych w rozmowach i popijających
swoje napoje. Ubrani byli w brudne, mniej lub bardziej zniszczone stroje, a twarze
kilku zakrywały w połowie lub całości oczyszczające powietrze maski. Ci niczego nie
pili, siedzieli tylko i rozmawiali z towarzyszami.
2
*
i wypadanie włosów,
Tylko niektórzy z nich byli jeszcze zdrowi, większość uległa już destrukcyjnemu
działaniu zanieczyszczonego powietrza. U tych wyraźnie można było dostrzec gnicie
skóry, gałek ocznych
tylko pierwsze,
powierzchowne symptomy trawiącej ich ciała choroby. Filtrujące powietrze maski nie
mogły całkowicie zapobiec rozkładaniu się ich ciał, choć w znacznym stopniu
spowalniały ten proces. Przedłużały życie o kilka lat, lecz mało który mieszkaniec
trzech niechronionych kopułami miast przeżywał ten czas. Śmierć była w nich
codziennością, powszechna jak brak nadziei na lepsze jutro. Ludzie zabijali się dla
kilku senterów, dla jedzenia, picia lub ubrań.
jednak były
to
Przybysz wcisnął przycisk zwalniający zaczepy maski. Tutaj, w barze, była mu
niepotrzebna; widział małe wytworniki powietrza wbudowane w ścianę. Poza tym
znajdowały się tutaj także filtry i czujniki informujące o stopniu zanieczyszczenia
sztucznie wytwarzanego powietrza, które ostrzegłyby go, gdyby poziom
bezpieczeństwa został przekroczony.
Ściągnął z twarzy stalową maskę i położył ją na blacie stołu. Miał brązowe,
krótkie i zmierzwione włosy oraz błękitne oczy o lodowatym, przeszywającym
spojrzeniu. Nad oczami biegły mu dwie cienkie, poziome blizny, będące
pozostałościami po zabiegu wszczepienia pozwalających widzieć w ciemności
implantów.
Stalowe palce uniosły kufel do ust i mężczyzna napił się wody. Była smaczna,
choć ciepła. Odstawił kufel i ponownie rozejrzał się po wnętrzu podziemnego baru.
Pomieszczenie spowite było w półmroku, jednak dzięki wzmacniającym jego wzrok
implantom widział wszystko wyraźnie. Kazał wszczepić je sobie niedawno, a zapłacił
za zabieg tyle, że do końca życia mógłby pić prawdziwe piwo. Jednak nie żałował.
Zdolność widzenia w ciemności była bezcenna: była atutem, który mógł
niejednokrotnie uratować mu życie. Ułatwiała także wykonywanie zleceń, co również
bardzo sobie cenił.
Jego mechaniczne ramię zajęczało cicho, kiedy ponownie sięgnął po kufel.
Napił się i tym razem uchwycił słaby, kwaśnawy posmak. Woda zaczynała się psuć,
najwyraźniej nie była wystarczająco dobrze zabezpieczona przed
trującymi
związkami zawartymi w powietrzu.
Mężczyzna znowu uniósł kufel, opróżniając go do połowy z psującego się
napoju. Przez to niegdyś czyste, a teraz zabójcze powietrze nie tylko woda i żywność
3
niszczały. Jego destrukcyjny wpływ przyczynił się do tego, że teraz, w 2138 roku,
populacja planety zamykała się w stu tysiącach. Dawno temu, kiedy pozostawieni na
Ziemi ludzie nie byli sobie wrogami, liczba ta była kilkaset razy wyższa. W tej części
globu istniało zaledwie siedem miast, w tym cztery należały do Korporacji
Zjednoczonych
i były chronione przed zabójczym powietrzem olbrzymimi,
przezroczystymi kopułami. Powietrze wytwarzano w nich sztucznie, więc obywatele
Korporacji mogli dożyć starości.
W pozostałych trzech miastach, a właściwie w tym, co z nich zostało, ludzie
gnili jeszcze za życia i umierali. Nie potrafili postawić ochronnej kopuły, nie mówiąc
już o utrzymaniu takiej maszynerii w ciągłej sprawności. Tylko nieliczni mogli
sztucznie wytwarzać powietrze. Tacy, jak mający stały dochód barman. Reszta
żyjących w zrujnowanych miastach ludzi musiała zadowolić się filtrującymi powietrze
maskami lub skazać się na powolną, bolesną śmierć. Często byli pogodzeni
z faktem, że wcześniej czy później ich ciała staną się gnijącymi, trawionymi bólem
i rozkładającymi się organizmami, choć tylko niektórzy trwali w tym stanie do końca.
Większość wybierała samobójstwo, jeszcze gdy była do niego zdolna, a inni nie
dożywali do tej decyzji.
Inaczej miały się sprawy z mieszkańcami czterech miast-kopuł. Oni nie myśleli
o śmierci czającej się w powietrzu, oni nawet nie żyli w pełnym tego słowa znaczeniu.
Leżeli w pustych pokojach w wysokich blokach z masy metplastycznej, prostokątnych
i pozbawionych wszelkich,
z wyjątkiem wejściowego, otworów. Leżąc
w utrzymujących ich ciała przy życiu komorach, istnieli w swych wyimaginowanych
światach, pogrążeni ciągle w narkotycznym śnie wywołanym nexem-9. Narkotyk ten
pozwalał im przeżywać kolejne idealne życia, w ich odczuciu prawdziwe, pozbawione
trosk, bólu i śmierci. Zautomatyzowane mieszkania dbały o ich ciała, podczas gdy oni
śnili długimi miesiącami. Budzono ich tylko raz na jakiś czas, aby nie zatracili
całkowicie własnej świadomości. Wtedy też programowali odpowiednio swoje
komory, zmniejszając
im narkotyku. Ta
procedura była dla obywateli Korporacji konieczna, gdyż intensywność śnienia
zmieniała się, czyniąc ich sny czasami niewystarczająco pięknymi, a czasem tak
porażająco oddziałującymi na psychikę, że dochodziło do śmierci mózgu.
lub zwiększając dawki podawanego
Mężczyzna przerwał swe
rozejrzał się po
pomieszczeniu. Umówił się tutaj z człowiekiem, którego nigdy wcześniej nie widział,
a który miał dla niego zlecenie. Wypił wodę do końca, odstawił pusty kufel na stół
rozmyślania
i ponownie
4
i zobaczył, że wewnętrzne hermetyczne drzwi otwierają się. Stanął w nich wysoki
mężczyzna, rozejrzał się, po czym ruszył w jego kierunku. Nosił brązowy płaszcz,
a długie i brudne włosy opadały mu na ramiona. Znad zakrywającej dolną połowę
jego twarzy maski czujnie spoglądały brązowe oczy.
— Steeler — stwierdził raczej niż zapytał, zatrzymując się przy stoliku
mężczyzny.
— Tak — odpowiedział siedzący.
— To ja się z tobą kontaktowałem. Nazywam się Marc Rosen — powiedział
i usiadł na wolnym krześle. Po chwili dodał:
— Ktoś chce, abyś kogoś zabił.
Steeler uśmiechnął się ponuro i odparł:
— Zawsze tego chcą.
— Ale tym razem lepiej płacą. Dostaniesz za to zlecenie dwa tysiące senterów
— rzekł Rosen.
Mężczyzna popatrzył na niego z zainteresowaniem. Nie co dzień dostaje się
prawdziwy majątek do ręki. Nie na tym świecie i nie za łatwiznę.
— Jedna setna tej sumy wystarczy do wynajęcia każdego płatnego zabójcy
w Dzielnicach Mroku. Ja sam zabijam za dużo mniejsze kwoty.
Rosen uśmiechnął się, a Steeler zapytał jeszcze:
— Dlaczego akurat ja?
— Dlaczego
ty? Ponieważ
transporter
z wbudowanym i sprawnym komputerem, który pozwoli ci dostać się do jednego
z miast-kopuł — wyjaśnił.
ty posiadasz opancerzony
tylko
Wcześniej zdjął z twarzy maskę, a teraz obracał ją ręką na blacie stołu.
„Robota w mieście Korporacji — pomyślał Steeler. — Ryzyko jest ogromne,
zważywszy na zabezpieczenia, patrole i androidy. Moje szanse przeżycia wewnątrz
kopuły będą niewiele większe od zera”.
— W którym z miast? — spytał. — I kogo miałbym zabić?
— Jednego z mieszkańców Czwartego Miasta, zwykłego obywatela — odparł
Rosen.
— A kody dostępu? Komputer w moim pojeździe ich nie zdobędzie.
Rosen włożył rękę do kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej srebrny dysk
w przezroczystej folii. Położył go na stole, a w chwilę później postawił obok metalową
kasetkę.
5
— Na dysku znajdują się kody otwarcia wschodniej bramy i inne potrzebne ci
informacje — stwierdził. Steeler popatrzył na dysk, ale nie wziął go.
— Drugą połowę zapłaty miałbym dostać po wykonaniu zlecenia, tak? — spytał,
przenosząc wzrok z blatu na mężczyznę.
Rosen pokazał mu kasetkę wyposażoną w zamek szyfrowy i powiedział:
— Zleceniodawca sam chciał zapłacić ci z góry, gdyż dobrze rozumie, jak
trudno jest wydostać się z miasta Korporacji — wyjaśnił. — Poza tym wiemy, że
zawsze wykonujesz zlecenia, których się podejmiesz. A on nie potrzebuje tych
pieniędzy.
Zabójca milczał, zaskoczony tym, że ktoś zgodził się zapłacić tak dużą sumę
jeszcze przed zleceniem. Wreszcie powiedział:
— Każdy potrzebuje pieniędzy.
— On nie. Zrozumiesz to po wykonaniu zlecenia.
Steeler miał wątpliwości, ale skinął głową. Jeśli w kasetce rzeczywiście były
pieniądze, nie mógł pozwolić sobie na odrzucenie takiej fortuny.
— Skąd mam wiedzieć, że w środku są pieniądze?
— Ja sam tego nie wiem — odrzekł Rosen. — Jednak na dysku ma znajdować
się także sekwencja cyfr, dzięki której otworzysz zamek. Jest zabezpieczony silnym
ładunkiem wybuchowym, więc nie próbuj szczęścia na ślepo — dodał i roześmiał się.
— Mam uwierzyć, że nie odtworzyłeś zapisu na dysku i nie opróżniłeś tej
kasetki? — w głosie Steelera pobrzmiewał wyraźny sceptycyzm.
Rosen przestał się uśmiechać, nachylił się ku niemu i powiedział:
— Posłuchaj, przyniósł mi ją zaprogramowany przez zleceniodawcę android,
wraz z zapłatą dla mnie za pośredniczenie. Od tamtej chwili nie odstępuje mnie na
krok; nawet teraz czeka przed wejściem do baru — wyjaśnił. — Chciałbyś narazić się
komuś, kto potrafi przysłać konkretnie do twojego mieszkania morderczą maszynę?
— Pytanie było czysto retoryczne, więc pozostało bez odpowiedzi.
Rosen sięgnął po maskę i założył ją na twarz.
— Bierzesz zlecenie? — spytał.
— Tak — odparł Steeler, wiedząc, że może pożałować tej decyzji. — Jeśli
pieniądze tam będą. — Wskazał ruchem głowy na pudełko.
— Są tam. Odtwórz dysk jak najszybciej, zlecenie jest bardzo pilne. Przekażę
twoją odpowiedź.
Rosen wstał i ruszył do drzwi. Po chwili już go nie było.
6
Pobierz darmowy fragment (pdf)