Darmowy fragment publikacji:
EST SELLERS
BEST SELLERS
Tytuł oryginału:
Now or Never
Pierwsze wydanie:
MIRA Books, 2003
Redaktor prowadzący:
Graz˙yna Ordęga
Korekta:
Barbara Syczewska-Olszewska
ã 2003 by Penny Jordan
ã for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o. Warszawa 2004, 2006
Wszystkie prawa zastrzez˙one, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksiąz˙ce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– z˙ywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak graficzny BESTSELLERS jest zastrzez˙ony.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie:
COMPTEXTÒ, Warszawa
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 83-238-1741-3
ISBN 978-83-238-1741-3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Na pewno? A jeśli to pomyłka? – spytała nie-
swoim głosem Maggie Rockford. Poczuła, z˙e Oliver
mocniej zaciska jej dłoń w swojej, zwróciła więc na
niego pełne niepokoju spojrzenie. Który to juz˙ raz
odwiedzali tego specjalistę, podobno jednego z najlep-
szych? Dawniej Maggie bez końca miotała się między
nadzieją a rozpaczą i dopiero wizyty w londyńskiej
klinice umocniły w niej pierwsze z tych odczuć, ale
jakz˙e olbrzymim kosztem. Musiała przejść niezwykle
długą i uciąz˙liwą serię testów, badań i zabiegów,
a ponadto odpowiedzieć na dziesiątki pytań, które
czasem wydawały jej się nawet bardziej krępujące niz˙
same zabiegi.
Gdy tego ranka jechali taksówką, Oliver Sanders
cały czas trzymał Maggie za rękę.
– Chcę, byś wiedziała, z˙e cokolwiek się stanie,
cokolwiek dzisiaj usłyszymy, to niczego nie zmieni.
Kocham cię i będę cię kochał.
Dla niej jednak było oczywiste, z˙e kaz˙dy werdykt,
jaki usłyszą, zmieni wszystko.
Wróciła spojrzeniem do lekarza. Zauwaz˙yła, z˙e
5
zmarszczył brwi i nagle zrobiło jej się zimno. Łzy
zapiekły ją pod powiekami, choć przysięgła sobie, z˙e
za nic w świecie się nie rozpłacze.
– Ten tusz za duz˙o kosztował, z˙ebym miała się
rozpłakać i zepsuć sobie makijaz˙ – powiedziała rano
Oliverowi, gdy obserwował w milczeniu, jak malowa-
ła rzęsy.
– Przestań mi się przyglądać – z˙ądała często na
początku ich związku, zakłopotana i zawstydzona.
Kiedyś męskie spojrzenia nie krępowały jej ani trochę.
Dan, jej były mąz˙, lubił lez˙eć w łóz˙ku i przypatrywać
się, jak Maggie ubiera się i robi sobie makijaz˙. Ale
wtedy było inaczej i ona była inna. Gdy spotkała
Olivera, nie czuła juz˙ tamtej swobody.
– Nie musisz niczego przede mną ukrywać ani
udawać – przekonywał ją Oliver. – Pozwól mi się
kochać, Maggie, nie uciekaj przede mną.
– Nie, nie ma mowy o pomyłce – spokojny głos
ją do rzeczywistości. – Wynik
lekarza przywołał
badania krwi nie pozostawia z˙adnych wątpliwości.
Ponownie odwróciła się do Olivera.
Zbladł, oczy mu się rozszerzyły. Wyraz jego twarzy
utwierdził Maggie w przekonaniu, z˙e niezalez˙nie od
wielkodusznych deklaracji Olivera słowa lekarza mo-
gły oznaczać wyrok dla ich związku. Supeł, który od
rana czuła w z˙ołądku, zacisnął się jeszcze mocniej.
Doktor czekał cierpliwie. Przekazywanie podob-
nych informacji stanowiło część jego pracy, miał więc
w tym wprawę. Dobrze było przygotować ludzi, daw-
kując wiadomość niewielkimi porcjami i nie spiesząc
się. Trzeba tez˙ było dbać o dobór słów – zwłaszcza
słów, które mówiły o tym, co najwaz˙niejsze. O z˙yciu.
6
– Miło mi państwu zakomunikować, z˙e się udało.
Oliver pospiesznie podniósł rękę do oczu i dyskret-
nie otarł łzy.
To chyba ona powinna płakać w takim momencie,
prawda? A jednak nie potrafiła. Cała jej przyszłość
zmieniła się radykalnie. Poczucie odpowiedzialności,
jakie na niej spoczęło, było zbyt duz˙e, by Maggie
mogła sobie pozwolić na ulgę i łzy.
– Zapewniam, z˙e nie ma mowy o pomyłce – po-
wtórzył specjalista, uśmiechając się do nich. – Ser-
deczne gratulacje! Jest pani w ciąz˙y.
W ciąz˙y! Kosztowna terapia w końcu przyniosła
efekt i Maggie nosiła pod sercem dziecko Olivera;
męz˙czyzny, którego pojawienie się w jej z˙yciu uświa-
domiło jej, z˙e jednak nie zdołała pogodzić się z bra-
kiem potomstwa i ponownie kazało walczyć o to,
z czego powoli zaczynała rezygnować.
Nawet nie zauwaz˙yła, kiedy oboje zerwali się
z krzeseł i padli sobie w objęcia.
– Maggie, udało ci się! Wiedziałem, z˙e ci się uda! –
Oliver obsypywał ją pochwałami.
Poczuła znajome ukłucie w sercu. Nie chciała teraz
o tym myśleć, z˙eby nie psuć sobie ani
jemu tej
wyjątkowej chwili, niemniej jednak przypomniała mu
cicho:
– To nie tylko moja zasługa. Sama, niestety, nie
dałabym rady.
Z˙egnając się z nimi, lekarz upomniał Maggie, by
zapisała się na serię wizyt kontrolnych. Spojrzała na
niego z nagłym przestrachem.
– Ale to chyba nie dlatego, z˙e są jakieś powody do
obaw? – zapytała.
7
– Nie, nie ma – uspokoił ją lekarz. – Zwaz˙ywszy
jednak, ile trudu kosztowało panią osiągnięcie suk-
cesu, zalecałbym daleko idącą ostroz˙ność.
Udali się więc do rejestracji, gdzie Oliver zadbał
o to, by Maggie została zapisana na wszystkie potrzeb-
ne badania.
– Tylko pamiętaj, co mówił lekarz – przypomniał
jej, gdy skierowali się do wyjścia.
– Przeciez˙ wiesz, z˙e zrobię wszystko, by twojemu
dziecku nie stała się krzywda – odparła.
– Mojemu? Naszemu! – poprawił ją gwałtownie.
Tak, to było ich dziecko. Tyle tylko, z˙e komórka
jajowa pochodziła od innej kobiety. Płodnej kobiety...
jej głęboko
Nie odpowiedziała. Oliver zajrzał
w oczy.
– Maggie, to jest nasze dziecko – powtórzył niemal
z˙ałośnie.
Zanim zdołała się odezwać, drzwi kliniki otworzyły
się gwałtownie i do środka wpadła wyraźnie zde-
nerwowana korpulentna brunetka.
– Przestańcie mnie okłamywać! – krzyknęła do
męz˙czyzny w białym kitlu, który wbiegł za nią. – Dob-
rze wiem, co zrobiliście! Ukradliście mi dzieci! – Jej
wzrok padł na Maggie, która wzdrygnęła się i instynk-
townie połoz˙yła dłoń na płaskim brzuchu.
Ten wymowny gest spowodował, z˙e oczy kobiety
zwęziły się. Na jej policzkach pojawiły się wypieki.
– Kłamcy! Mordercy! – wysyczała z nienawiścią.
– Ty je dostałaś? Ty? I tak się dowiem, znajdę
złodziejkę!
Zszokowana Maggie odsunęła się od rozwścieczo-
nej kobiety. Bezszelestnie pojawiły się dwie pielęgniar-
8
ki i dość grzecznie, lecz zdecydowanie poprowadziły
histeryzującą brunetkę w głąb budynku.
– Bardzo państwa przepraszam za ten incydent –
powiedział męz˙czyzna w białym kitlu i pospieszył za
pielęgniarkami.
Rejestratorka pokręciła głową i odezwała się do
Maggie i Olivera konfidencjonalnym szeptem:
– To wariatka. Nie mam pojęcia, jak tu weszła,
ochrona ma zakaz wpuszczania jej.
Maggie czuła się dziwnie poruszona tym zdarze-
niem, chociaz˙ właściwie nic szczególnego się nie
stało. Czyz˙by macierzyństwo oznaczało z˙ycie w ciąg-
łym lęku? Czy matka tak bardzo drz˙y o dobro dziecka,
z˙e az˙ popada w przesadę, wszędzie wietrząc niebez-
pieczeństwo?
– Dobrze się czujesz? – zaniepokoił się Oliver,
bacznie obserwując wyraz jej twarzy.
– Widocznie w ciąz˙y zrobiłam się przewraz˙liwio-
na. – Wzruszyła ramionami, bagatelizując sprawę. –
Wiem, z˙e przesadzam i z˙e to głupie, ale z˙ałuję, iz˙
spotkaliśmy tę kobietę. Wyglądała, jakby bardzo cier-
piała. Zdaję sobie sprawę z tego, z˙e nie kaz˙dy, kto tutaj
przychodzi, ma tyle szczęścia, co my. Nam zresztą tez˙
by się nie udało, gdyby biologiczna matka nie oddała
swojej komórki jajowej.
Oczywiście nigdy nie spotkali dawczyni, to było
surowo zabronione, ale przynajmniej uzyskali infor-
mację, z˙e z budowy i wyglądu jest podobna do
Maggie.
Kiedy Oliver po raz pierwszy powiedział, z˙e chce
mieć z nią dziecko, uznała to za niestosowny z˙art.
9
– Wiesz przeciez˙, z˙e nie mogę – przypomniała mu.
– Powinnaś być matką. Medycyna idzie do przodu
i stwarza moz˙liwości, o jakich wcześniej nikomu się
nie śniło – odparł.
To było ponad rok temu, a jednak wciąz˙ pamiętała,
jaką radością napełniły ją te słowa. Miała wraz˙enie, z˙e
Oliver odkrył głęboko skrywaną prawdę o niej samej,
prawdę, która była starannie pogrzebana pod pokłada-
mi bólu.
Wyszli z kliniki, Oliver skinął na taksówkę i podał
nazwę hotelu. Maggie poczuła przypływ energii i wła-
ściwej sobie pogody ducha. Specjalnie zarezerwowała
dla nich apartament w prestiz˙owym hotelu ,,Lang-
ham’’, głównie z powodów sentymentalnych. To właś-
nie tam spędzili z Oliverem swoją pierwszą wspólną
noc...
– Pamiętasz, jak tu byliśmy po raz pierwszy? –
zagadnęła pół godziny później, gdy przechodzili przez
foyer.
Popatrzył na nią z uśmiechem. Był od niej sporo
wyz˙szy, miał ponad metr osiemdziesiąt. Jej były mąz˙
był nawet jeszcze wyz˙szy... Dan miał ponadto znacz-
nie ciemniejsze włosy, prawie smoliste. I oliwkową
karnację, przez co stanowili kiedyś z Maggie wpadają-
cą w oko parę, poniewaz˙ ona miała delikatną celtycką
urodę, mlecznobiałą skórę i burzę złocistorudych lo-
ków. Oliver z kolei wyglądał malowniczo, jak jakiś
podróz˙nik. Miał włosy i skórę spalone słońcem, odkąd
kiedyś surfował przez cały rok u wybrzez˙y Australii.
Nie, nie dlatego, by cierpiał na nadmiar czasu i pienię-
dzy lub do tego stopnia kochał sporty wodne, po prostu
w ten sposób próbował dojść do siebie po śmierci
10
matki. Samotność, przestrzeń oceanu i szum fal zbudo-
wały w nim trwały spokój i pogodę ducha.
– Czy pamiętam? – powtórzył z błyskiem w oku. –
Trudno, z˙ebym nie pamiętał. Pracowałem dla ciebie od
kilkunastu miesięcy, ani na moment nie przestając się
zastanawiać,
i nagle taka okazja!
Przyjez˙dz˙amy tutaj i...
jak cię zdobyć,
– I za moimi plecami mówisz w recepcji, z˙e to
pomyłka, bo zamawiany był tylko jeden pokój. Miałeś
szczęście, z˙e cię nie wylałam z roboty, kiedy weszliś-
my na górę i wszystko się wydało.
Przez˙ywała wtedy bardzo trudny okres. W myślach
porównywała się z przyjaciółkami, którym zazdrościła
stałych związków, udanego z˙ycia rodzinnego, dzieci.
Zanim związała się z Oliverem, sądziła, z˙e jej to
wszystko nigdy nie będzie dane.
– Miałem szczęście, z˙e cię spotkałem – sprostował
z przekonaniem. – Jesteś absolutnie wyjątkowa, Mag-
gie. – Podniósł jej dłoń do ust i ucałował z czułością. –
Niezwykła, doskonała, niezastąpiona. Idealna matka
dla mojego dziecka.
Przebiegły ją ciarki. Nie lubiła, gdy tak mówił,
poniewaz˙ wiedziała, z˙e nikt nie jest doskonały, a juz˙ na
pewno nie ona.
Pamiętała doskonale, jak przedstawiła go swojej
najlepszej przyjaciółce.
– On cię ubóstwia – skomentowała potem
Nicki. – Powinnaś uwaz˙ać, z˙ebyś go nie rozczarowa-
ła – dodała ostrzegawczo.
Naraz dotarło do niej, z˙e będzie musiała przeprosić
przyjaciółki za to, z˙e latami ukrywała przed nimi
prawdę. Z całą pewnością zasypią ją pytaniami, czemu
11
męczyła się sama, dlaczego nie pozwoliła sobie w z˙a-
den sposób pomóc. A przeciez˙...
– Hej, wróć do mnie – poprosił Oliver, gdy zauwa-
z˙ył, z˙e Maggie błądzi myślami gdzieś daleko stąd.
Weszli do apartamentu. Kiedy byli tu po raz pierw-
szy, drzwi zamknęły się za nimi na wiele, wiele
godzin... Bo i po co mieliby wychodzić? Łoz˙e było
przepastne, w łazience czekało dwuosobowe jacuzzi,
mieli zapas szampana, którym Oliver oblewał nagie
ciało Maggie, by spijać go z jej skóry.
Pragnęła go wtedy nieprzytomnie, ale teraz podob-
ne szaleństwa przestały być najwaz˙niejsze. Na pierw-
szy plan wysunęły się zupełnie inne sprawy.
– Czy przyszło ci do głowy, z˙e trzeba będzie kupić
dom? Taki, w którym byłby duz˙y pokój dla dziecka
i ogród, i...
– Wiem – zgodził się spokojnie. – Trzeba sprzedać
strych.
Wiedziała, z˙e uwielbiał zaprojektowane przez sie-
bie dwupoziomowe mieszkanie na najwyz˙szym pięt-
rze starego budynku. Ze swoim niezawodnym sma-
kiem projektanta wnętrz urządził tam jasną, nowo-
czesną przestrzeń, którą Maggie podziwiała, chociaz˙
sama wolałaby coś bardziej tradycyjnego. Nie mogła
przywyknąć do ascetycznej, błyszczącej chromem
kuchni, w której nic nie miało prawa stać na wierzchu.
Jak więc gotować? W dodatku na metalu widać było
kaz˙dą zaschniętą kroplę wody... I jakim cudem miała
pomieścić wszystkie ubrania w oryginalnym,
lecz
niepraktycznym kufrze. No tak, ale Oliver nie chciał
zagracać wnętrza szafami. Szczęśliwie udało się wy-
gospodarować zamkniętą przestrzeń, w której Maggie
12
urządziła garderobę, tym samym rozwiązując problem
przechowywania ubrań. Niestety, lśniąca metalem ku-
chnia pozostawała dla niej obcym i nieprzytulnym
miejscem.
Z Danem mieszkała w duz˙ym, wygodnym domu,
a gdy go sprzedali po rozwodzie, kupiła maleńki
domek z ogródkiem. Resztę pieniędzy przeznaczyła na
rozwój firmy, którą załoz˙yła jeszcze razem z męz˙em.
Po kilku latach przeprowadziła się do swojego głów-
nego projektanta.
– Och, Maggie, najmilsza – szeptał z uczuciem
Oliver, biorąc ją w ramiona i obsypując pocałunkami.
Nie był tak uderzająco przystojny jak jej były mąz˙,
ale promieniał nieodpartym wdziękiem, który znaczył
więcej niz˙ hollywoodzka uroda. Pełne ciepła i zro-
zumienia spojrzenie brązowych oczu natychmiast mó-
wiło kobietom, z˙e mają przed sobą człowieka, który je
autentycznie lubi i podziwia. Nie chodziło o to, z˙e za
nimi szaleje lub tez˙ stawia je na piedestale. Po prostu je
lubi. Ogromnie rzadka cecha. A to był zaledwie
przedsmak jego zalet!
Był seksowny. Czuły. Delikatny. Miał poczucie
humoru. Tak doskonale odgadywał jej nastroje, jakby
miał zdolności telepatyczne. I tak hojnie obdarzał ją
niesłabnącym uczuciem, z˙e czasem musiała się ukrad-
kiem uszczypnąć, by upewnić się, czy to nie sen.
Jakaś iskra przeskoczyła między nimi, gdy po
raz pierwszy wszedł do jej biura. Maggie nie była
przygotowana na podobną ewentualność. Nie szukała
nowego partnera, po rozpadzie małz˙eństwa czuła się
wewnętrznie rozbita i głęboko nieszczęśliwa. Nie
miała ochoty znowu się z kimś wiązać i ponownie
13
ryzykować, więc to nagłe odwzajemnione zaintereso-
wanie wprawiło ją w popłoch.
Nieznajomy powiedział, z˙e czytał bardzo pozytyw-
ny artykuł o jej firmie i spytał, czy nie zatrudniłaby go
jako jednego z projektantów. Zespół, którym kierowa-
ła Maggie, zajmował się indywidualnym projekto-
waniem wnętrz dla firm, które mogły sobie pozwolić
na taki luksus. Były to zawsze wyrafinowane projekty
autorskie, unikalne, o niepowtarzalnym stylu.
Maggie pamiętała ten artykuł, poniewaz˙ z miłym
zaskoczeniem przeczytała, z˙e posiadanie biura urzą-
dzonego przez jej firmę było jednym z wyznaczników
prestiz˙u. Gdy miałeś wnętrze sygnowane przez firmę
Rockford, byłeś kimś!
Ona sama nie była projektantką. Jej talent polegał
na tym, z˙e znała się na ludziach jak mało kto. Doskona-
le wiedziała, kogo zatrudnić i kto w czym się sprawdzi.
Oliver przekonał ją do siebie natychmiast. Na gruncie
zawodowym, oczywiście.
Przełamanie jej oporów na gruncie prywatnym
zajęło mu wiele miesięcy, a jeszcze więcej czasu
potrzebował na nakłonienie Maggie, by przestała
ukrywać ich związek.
On nie bał się planować przyszłości z nią ani
opowiadać jej o swojej przeszłości. Wiedziała wszyst-
ko o jego dzieciństwie i smutnej młodości. Jego matka
chorowała na stwardnienie rozsiane, a ojciec zostawił
rodzinę, gdy Oliver skończył szesnaście lat. Od tej
pory opiekował się matką troskliwie az˙ do jej śmierci.
Nie miała nikogo oprócz niego.
– Wolisz, z˙eby to był chłopczyk czy dziewczynka? –
zamruczał jej czule do ucha.
14
– To bez znaczenia – odparła szczerze. Liczyło się
tylko to, z˙e urodzi jego dziecko. Kosztowało ją to
wiele wysiłku i wyrzeczeń, czuła się tak, jakby miała
za sobą męczący bieg z przeszkodami. Teraz zamie-
rzała cieszyć się sukcesem i nie zaprzątać sobie głowy
z˙adnymi zmartwieniami.
– Ja bym wolał dziewczynkę. Z˙eby była podobna
do ciebie.
Maggie zesztywniała i wysunęła się z jego objęć.
– Chyba o czymś zapomniałeś – przypomniała mu
łamiącym się głosem. – Nie moz˙e być do mnie
podobna. To dziecko nie odziedziczy moich genów.
Obiecywała sobie, z˙e nie będzie się tak zachowy-
wać, ale to było silniejsze od niej. Sądziła, z˙e przywyk-
ła do cierpienia, poniewaz˙ poznała wiele jego odcieni:
śmierć rodziców, zdrada, rozwód... Jednak świado-
mość, z˙e nie będzie mogła mieć dzieci, była najgorsza
ze wszystkiego, poniewaz˙ to był nieodwołalny wyrok.
W innych sytuacjach otwierały się jakieś furtki, były
moz˙liwe kontynuacje. Rodzice zmarli, ale przeciez˙
zostawili po sobie córkę i z˙yli nadal w jej pamięci.
Odszedł Dan, którego tak bardzo kochała, ale pojawił
się Oliver, obdarzając ją cudownym, zdumiewającym
uczuciem.
– Owszem, nasze dziecko nie odziedziczy twoich
genów – zgodził się Oliver z właściwą mu łagodnoś-
cią – ale dostanie od ciebie matczyną miłość, a to
waz˙niejsze niz˙ geny. Upodobni się do ciebie dzięki
miłości.
,,Nasze dziecko’’... Na sam dźwięk tych słów ogar-
nęła ją błogość i poczucie niewysłowionej tęsknoty.
– Rozumiem, z˙e teraz pora, z˙ebyś oficjalnie po-
15
wiadomiła Ligę Kobiet – zauwaz˙ył, robiąc komiczną
minę.
– Prosiłam, byś tak nie mówił – zaprotestowała, ale
sama nie potrafiła się powstrzymać od uśmiechu. – Co
w tym zabawnego, z˙e nasza czwórka przyjaźni się od
czasów szkolnych? To cudowne, bo wciąz˙ moz˙emy na
sobie polegać.
– I oczywiście istota tak przyziemna jak męz˙czyz-
na nie jest w stanie pojąć tego, co was łączy – dodał.
– Nigdy nic takiego nie powiedziałam.
– Nie musiałaś – przekomarzał się.
Westchnęła.
– Będą wściekłe, z˙e nic im nie powiedziałam, a juz˙
najbardziej Nicki. Gdy zaszła w ciąz˙ę, wiedziałam
o tym wcześniej niz˙ jej mąz˙. W dodatku wciąz˙ mi
jeszcze nie wybaczyły, z˙e tak długo ukrywałam zwią-
zek z tobą.
– No tak, a zatem, jak tylko wrócimy do domu,
zawiśniesz na słuchawce – podsumował z uśmiechem.
Pokręciła głową, a złotorude loki zatańczyły wokół
jej twarzy.
– Nie. Jesteśmy umówione na piątek, więc powiem
im osobiście.
Wiedziała, z˙e na nią nakrzyczą, zbulwersowane jej
przesadną dyskrecją. Jednak wiedziała tez˙, z˙e potem
będzie się pławić w ich zachwycie i radosnym niedo-
wierzaniu. Nigdy tego nie mówiła, ale w głębi serca
zazdrościła im, gdy kolejno rodziły dzieci. Milczała,
bo nie chciała robić im przykrości, milczała tez˙ ze
względu na Dana... W końcu przyjaciółki doszły do
wniosku, z˙e Maggie po prostu nie planuje potomstwa,
a ona wolała nie wyprowadzać ich z błędu.
16
Widać nawet najbliz˙si przyjaciele nie mówią sobie
wszystkiego, pomyślała.
– Coś nie tak?
Byli juz˙ po kolacji i powoli szykowali się do spania.
Maggie czuła się zmęczona. Nie wiedziała, czy to
z powodu ciąz˙y, czy moz˙e...
– Mam tylko nadzieję, z˙e dobrze robimy – powie-
działa cicho.
– Oczywiście, z˙e tak! – zareagował z˙ywiołowo.
– Czym tu się martwić?
Popatrzyła na niego uwaz˙nie.
– Dobrze wiesz czym. Mam pięćdziesiąt dwa lata.
Jestem po menopauzie i gdyby nie zdobycze współ-
czesnej medycyny, nie byłabym w stanie urodzić ci
dziecka. Jesteś młody i zapewne spotkasz jeszcze
dziesiątki młodych, zdrowych kobiet.
– Przestań, proszę! I co z tego, z˙e jest między
nami róz˙nica wieku i z˙e wcześnie przeszłaś meno-
pauzę? To drobiazg, zwaz˙ywszy, jak silne jest nasze
uczucie.
Odwróciła wzrok. Tyle razy juz˙ dyskutowali na ten
temat... To prawda, nie czuła na barkach brzemienia
wieku, a co więcej, rzeczywiście wyglądała bardzo
młodo. Gdy się spotkali, Oliver był przekonany, z˙e
Maggie nie ma więcej niz˙ trzydzieści pięć lat, chociaz˙
naprawdę miała o dziesięć lat więcej. Ona z kolei
uwierzyła mu, gdy powiedział, z˙e sam zbliz˙a się do
czterdziestki. Pomyślała wtedy, z˙e sześć lat róz˙nicy to
jeszcze z˙adna tragedia, mało istotny szczegół. Nie
przyszło jej do głowy, z˙e Oliver nie przyznał się do
swego wieku, z˙eby dodać sobie powagi w jej oczach.
17
Potem okazało się, z˙e jest od niej młodszy o całe
szesnaście lat!
Gdyby o tym wiedziała, nigdy nie pozwoliłaby na
rozkwit tego uczucia. Prawda wyszła na jaw zbyt
późno.
– Ile? Ile? – dopytywała się z niedowierzaniem
Nicki, gdy Maggie w końcu wyznała przyjaciółkom,
z˙e związała się z młodszym od siebie męz˙czyzną.
Uczyniła to wyłącznie ze względu na jego usilne
prośby.
Musiała jednak przyznać, z˙e gdy przyjaciółki otrzą-
snęły się z początkowego szoku, entuzjastycznie po-
parły ich związek i nie pozwoliły Maggie zwątpić
w szczerość uczuć Olivera.
Oczywiście pozwalały sobie na przyjacielskie z˙ar-
ty, podpytując, czy to prawda, co mówi się o związ-
kach starszych pań z młodymi chłopcami. Z udawaną
pruderią sznurowała wtedy usta, odmawiając odpo-
wiedzi. Nie musiała nic mówić.
– Maggie, od ciebie dosłownie bije blask – stwier-
dziła Nicki, wcale nie kryjąc zazdrości.
– Juz˙ mi tak nie z˙ałuj, z tobą było to samo, gdy na
horyzoncie pojawił się Kit – przypomniała jej.
Nagle z całego serca zatęskniła za przyjaciółkami.
Od lat widywała się z Nicki, Alice i Stellą regularnie
raz w miesiącu. Szły razem na kolację, wypijały
butelkę wina i dzieliły się radościami, smutkami,
obawami i planami na przyszłość. Te spotkania miały
tak uświęconą tradycję, z˙e jedynie poród był uznawa-
ny za wystarczający powód do odwołania ,,sabatu’’.
To tez˙ była nazwa wymyślona przez Olivera. Cza-
sem nazywał je Ligą Kobiet, a czasem mówił, z˙e to
18
prawdziwy sabat czarownic, bo cztery przyjaciółki
mają specjalną moc. A Maggie – jego mądra, niezrów-
nana, zdumiewająca Maggie – jest największą czarow-
nicą z całej czwórki.
Wiedziała, z˙e dziewczyny zawsze zrozumieją
wszystko. Zrozumieją więc, gdy im opowie o szoku,
jaki przez˙yła, gdy mając czterdziestkę usłyszała od
lekarza, z˙e jej problemy ze zdrowiem to nic innego jak
przedwczesna menopauza. Nie spodziewała się tego.
Matka natura znienacka zatrzasnęła przed nią pewne
drzwi.
Do tego stopnia nie potrafiła sobie emocjonalnie
poradzić z tą sytuacją, z˙e nikomu się nie zwierzyła. Nie
czuła się na siłach, by komukolwiek o tym opowiadać.
Dopiero teraz, gdy wygrała, gdy dzięki Oliverowi
udało się cudem przechytrzyć los, mogła wyjawić całą
prawdę.
Macierzyństwo... Gdy rozwiodła się z Danem, pró-
bowała samą siebie przekonać, z˙e widać nie było jej
pisane zostać matką. Nawet w to uwierzyła. A takz˙e
zaakceptowała. Przynajmniej tak jej się wydawało.
A potem pojawił się Oliver i nagle stało się jasne, z˙e
okłamywała samą siebie, poniewaz˙ pragnienie posia-
dania dziecka odezwało się w niej z ogromną siłą.
Wpadła w jeszcze większą rozpacz, wyrzucając sobie
lekkomyślność. Dlaczego doceniła uroki i znaczenie
macierzyństwa dopiero wtedy, gdy było juz˙ na to za
późno? A wtedy Oliver przekonał ją do podjęcia starań
w tym kierunku...
Przyglądał jej się w milczeniu. Dlaczego wciąz˙ nie
chciała przyjąć do wiadomości faktu, z˙e róz˙nica wieku
między nimi nie stanowi dla niego najmniejszego
19
problemu? I z˙e kochał ją właśnie taką, jaka była, i nie
zamieniłby jej na z˙adną inną?
Maggie pozostała młoda duchem, promieniała ener-
gią i radością z˙ycia, poruszała się z lekkością i wdzię-
kiem. I miała ten jakz˙e rzadki typ urody, której nie
niszczy upływ czasu, poniewaz˙ jej piękno wypływa
z wnętrza.
Zawsze lubił kobiety starsze od siebie. Czuł się przy
nich dobrze i bezpiecznie, poniewaz˙ były emocjonal-
nie dojrzałe, wiedziały, czego chcą, rozumiały z˙ycie.
Maggie była najwspanialsza ze wszystkich kobiet,
jakie poznał. Przez długi czas zabiegał o to, by
zechciała się z nim związać, a gdy to się udało, nie
posiadał się z dumy, z˙e tak niezwykła kobieta wybrała
właśnie jego. Nie miał tez˙ wątpliwości, z˙e będzie
równie wspaniałą matką jak partnerką.
Uwielbiał dzieci. I co z tego, z˙e Maggie prze-
kroczyła pięćdziesiątkę? Specjaliści w klinice potwier-
dzili jego opinię. Maggie cieszyła się znakomitym
zdrowiem, miała więc szanse zajść w ciąz˙ę, donosić ją
i urodzić zdrowe dziecko.
– Proszę, nie rozmawiajmy znów o twoim wieku.
Nie mów, z˙e te lata nas dzielą. Niech nic nas nie dzieli.
– Mam tyle lat, z˙e mogłabym być twoją matką,
a nie matką twojego dziecka! Trudno mi o tym
zapomnieć.
– A ja mam tyle lat, z˙e z pewnością wiem, co robię.
Kocham cię. Jesteś miłością mojego z˙ycia – wyszep-
tał, ujmując jej twarz w dłonie.
Pocałował ją z taką czułością, z˙e serce ścisnęło jej
się ze wzruszenia. Kochała Dana całym sercem, sza-
leńczo i namiętnie – moz˙e nawet nazbyt szaleńczo
20
i namiętnie – ale dopiero Oliver nauczył ją, czym jest
bezinteresowne obdarowywanie innych. I z˙e istnieje
nie tylko siła uczucia, ale i głębia.
A gdy otoczyła ich ciemność i Oliver przyciągnął
Maggie do siebie, dzielące ich lata przestały mieć
jakiekolwiek znaczenie.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Alice, tu Nicki. Dzwonię, z˙eby się upewnić, czy
jutro będziesz.
Alice Palmer policzkiem przycisnęła słuchawkę do
ramienia i w ostatniej chwili odebrała starszemu wnu-
kowi zabawkę, którą próbował wsadzić w oko młod-
szemu bratu.
– Tak, oczywiście. Chcesz, z˙ebym zadzwoniła do
Stelli?
– Gdybyś mogła...
– No pewnie. Rozumiem, z˙e z Maggie juz˙ roz-
mawiałaś?
– Taak – odparła jakby z ociąganiem Nicki Young.
Dziwna nuta w jej głosie zaalarmowała Alice.
Wszystkie rozumiały, z˙e Maggie i Nicki łączy wyjąt-
kowa przyjaźń. Nicki wiedziałaby pierwsza, gdyby
coś się działo...
– Coś nie tak? – spytała z niepokojem. – Między
nią a Oliverem wszystko w porządku?
– Tak, nadal mają nieuleczalnego fioła na swoim
punkcie.
Alice roześmiała się.
22
– Gdyby inna kobieta w jej wieku tak się za-
chowywała, to byłoby z˙enujące, a jej wszystko ucho-
dzi płazem! Stella powiedziała niedawno, z˙e w porów-
naniu z Maggie czuje się staro, bo Maggie wszystko
wypada i jeszcze dodaje uroku, zupełnie jak młodej
dziewczynie.
– No cóz˙, wystarczy parę takich drobiazgów, jak
odpowiednie geny, idealna figura, bez względu na to,
co jesz, i regularny seks z fantastycznym facetem...
– wyliczała Nicki. – Trzeba przyznać, z˙e ona zawsze
wyglądała bardzo młodo.
– No, ty tez˙ nie jesteś pokrzywdzona pod tym
względem – skwitowała Alice i westchnęła z z˙alem:
– A ja nabyłam piętnaście kilo nadwagi i Zoe w ogóle
mi nie wierzy, gdy mówię, z˙e kiedyś miałam talię jak
osa. Wiesz, co mi powiedziała? Z˙e razem z linią
musiałam stracić pamięć!
– Kiedy tobie właśnie do twarzy z tym, z˙e jesteś
puszysta – przekonywała Nicki. – Wyglądasz bar-
dziej...
– Babciowato? – weszła jej w słowo Alice.
Nicki zachichotała, lecz szybko spowaz˙niała.
– Maggie szykuje się, z˙eby nam coś powiedzieć.
Nie mam pojęcia, co to jest, ale chyba coś wielkiego.
Była bardzo podekscytowana.
Alice słyszała, z˙e na razie to Nicki jest podekscyto-
wana, a to dawało wiele do myślenia. Nicki była
zawsze najbardziej opanowana z ich czwórki, podczas
gdy Maggie najbardziej z˙ywiołowa.
– Moz˙e planują się pobrać – podsunęła z nadzieją
w głosie.
– Moz˙e. Naprawdę nie wiem. Powiedziała, z˙e i tak
23
nic z niej nie wyduszę, dopóki się wszystkie nie
spotkamy. Aha, zarezerwowałam stolik w tej najnow-
szej restauracji w centrum.
– Tam, gdzie był sklep rybny? Wiesz, swoją
drogą to okropne. Odkąd zbudowali tyle supermar-
ketów, zaczęły znikać wszystkie inne sklepy. Zo-
bacz, w centrum są juz˙ tylko kawiarnie, restauracje
i kluby.
– Ja akurat nie mogę narzekać, bo moja firma na
tym korzysta. Oczywiście więcej pracy oznacza wię-
cej obowiązków i stresów. Muszę zatrudnić jeszcze
kogoś do pomocy.
– Podziwiam cię! Jak ty to robisz? Dajesz sobie
świetnie radę jako właścicielka firmy, mama dziewię-
ciolatka i z˙ona. A, właśnie! Stuart wspomniał, z˙e
spotkał Kita w klubie golfowym. Podobno Laura rzuca
pracę i przeprowadza się do was.
Przez chwilę w słuchawce panowało milczenie.
– Proszę, nie zaczynajmy teraz tego tematu – po-
prosiła z westchnieniem Nicki. – Kiedy się jutro
spotkamy, wreszcie będę mogła się wygadać. Juz˙ nie
mogę się doczekać. Słuchaj, muszę kończyć, za kwad-
rans odbieram Joeya ze szkoły.
– To leć. Zobaczymy się jutro.
Alice odłoz˙yła słuchawkę i ze współczuciem poki-
wała głową. Laura byłą córką Kita z pierwszego
małz˙eństwa. Gdy Nicki i Kit pobrali się przed dziesię-
cioma laty, Laura była zbuntowaną szesnastolatką,
która na wszystkie sposoby okazywała niezadowole-
nie z powtórnego oz˙enku ojca. Wszystkie wysiłki
Nicki, by pozyskać sympatię pasierbicy, spełzły, nie-
stety, na niczym.
24
– Babciu, daj ciastko!
– Mówi się ,,proszę’’ – automatycznie poprawiła
George’a i poszła po ciastka, które upiekła specjalnie
dla wnuków.
Gdy patrzyła na George’a i młodszego Williama,
natychmiast stawali jej przed oczami właśni synowie
bliźniacy. Synkowie Zoe byli bardzo podobni do
swoich wujków, więc Alice przepadała za nimi
w dwójnasób. Jednakz˙e po spędzeniu z nimi całego
dnia padała ze zmęczenia i z ulgą przekazywała opiekę
nad maluchami ich matce.
Na myśl o Zoe zmarszczyła brwi. Nie miała
pojęcia, co córka powie na jej plany. A Stuart?
Jemu nie spodobają się na pewno. Nigdy nie pod-
sycał w niej dąz˙enia do samodzielności i niezalez˙-
ności. Pewnie jej nie zrozumie, a juz˙ z całą pewnoś-
cią nie poprze! Alice czuła, z˙e musi wykazać się
silną wolą i uporem, nie bacząc na reakcję rodziny.
Na szczęście miała przyjaciółki, na które zawsze
mogła liczyć. Przez te wszystkie lata niezłomnie
wspierały się nawzajem. One na pewno dodadzą jej
otuchy. Juz˙ nie mogła się doczekać, kiedy im wszyst-
ko opowie...
Zaniosła wnukom ciastka i zadzwoniła do Stelli
Wilson.
– Cześć, tu Alice. Moz˙e chcesz, z˙ebym jutro wpad-
ła po ciebie i zabrała cię na nasze spotkanie?
– Byłabym ci wdzięczna. Nie wiem, czy potem
będziemy razem wracały, bo chciałabym dotrzeć do
domu w miarę wcześnie. Hughie ma przerwę w wy-
kładach i przyjez˙dz˙a na parę dni. Oczywiście nie
łudzę się, z˙e to za nami tak się stęsknił. Na pew-
25
no chce się zobaczyć z Julie, ale i my na tym skorzys-
tamy.
Alice pomyślała, z˙e energiczny głos Stelli idealnie
oddaje jej osobowość. Z˙adnych sentymentów i emocji.
Stella była rzeczowa, praktyczna az˙ do bólu i doskona-
le zorganizowana. Nigdy nie traciła czasu ani energii
na nieproduktywne narzekanie, problem utraty młodo-
ści zdawał się nie spędzać jej snu z powiek. Ona chyba
w ogóle niczym się nie zamartwia, uznała z lekką
zazdrością Alice. Stella albo rozwiązywała problem,
albo – jeśli był nierozwiązywalny – akceptowała
istniejący stan rzeczy i skupiała się tylko na tym, co
mogła zmienić.
Gdy miały po kilkanaście lat, Stella znajdowała
się w cieniu trzech pozostałych dziewcząt, nie do-
równując im pod względem urody, wdzięku i poczucia
humoru. Niezbyt lubiła się bawić, w ogóle nie lubiła
flirtować, potrafiła zmrozić potencjalnych adoratorów
jednym spojrzeniem, co nie przysparzało jej popu-
larności. Gdy jednak stały się dojrzałymi kobietami,
Stella wysunęła się zdecydowanie na pierwszy plan.
Jej trzeźwy ogląd rzeczywistości, nieubłagany pra-
gmatyzm oraz ogromna skuteczność działania spo-
wodowały, z˙e rozmaite organizacje, stowarzyszenia
i fundacje zabiegały o jej członkostwo w swoich
prezydiach. Wiadomo było, z˙e Stella trafnie oceni,
czy dana sprawa jest do przeforsowania, a jeśli tak,
to doprowadzi wszystko do pomyślnego finału.
Jako przyjaciółka była wprost niezwykle lojalna.
Zawsze moz˙na było liczyć na jej pomoc, na wywaz˙oną
radę i szczerą opinię. Pod tym względem nie miała
sobie równych.
26
– Nie mam nic przeciwko Julie, to świetna dziew-
czyna – oznajmiła z przekonaniem. – Ale ona jeszcze
chodzi do szkoły, a Hughie ma raptem dziewiętnaście
lat i ledwo zaczął studia. Ostatnia rzecz, jakiej teraz
potrzebują, to długotrwały związek. Doskonale pamię-
tam, jakie miałaś problemy, gdy Zoe uparła się wyjść
za Iana i zagroziła, z˙e rzuci studia, jeśli nie pozwolicie
na ślub.
Alice powstrzymała się od komentarza, bo wie-
działa, z˙e przyjaciółka nie chciała zrobić jej przykro-
ści. Delikatność i takt nie były najmocniejszymi stro-
nami Stelli, ale w końcu któz˙ z nas jest wolny od
wad.
– Zoe ma więcej szczęścia niz˙ rozumu – ciągnęła
Stella. – Nie poradziłaby sobie, gdyby nie miała takiej
matki jak ty. A właśnie, co obecnie porabiają twoi
bliźniacy?
– Z tego, co nam wiadomo, wciąz˙ są w Ameryce
Południowej – odparła z ulgą Alice, poniewaz˙ roz-
mowa o synach była dla niej mniej stresująca niz˙
rozmowa o córce. – Stuart zaczął narzekać, z˙e nie
wiadomo, co będzie nas więcej kosztować. Czy kilka
lat ich studiów, czy jeden rok wakacji. Tak między
nami mówiąc, podejrzewam, z˙e on jest po prostu
zazdrosny. W naszych czasach ludzie nie przedłuz˙ali
sobie młodości, nie planowali ostatnich długich waka-
cji, zanim wpadną w kierat codziennych zajęć. Stuart
poszedł do pracy od razu po zdobyciu dyplomu. Dwa
lata później był ślub, po roku przyszła na świat córka,
potem bliźniacy... Takie zwyczajne dorosłe z˙ycie,
wypełnione obowiązkami.
– Wiem, o czym mówisz. Richard tez˙ kręci nosem,
27
z˙e Hughie ma łatwiej. Jest zazdrosny, ale chyba o coś
innego. O to, z˙e Hughie jest młody i ma całe z˙ycie
przed sobą, a my juz˙ powoli schodzimy ze sceny. No
bo jakie my moz˙emy mieć perspektywy? W najlep-
szym przypadku czeka nas wcześniejsza emerytura,
w najgorszym przedterminowe zwolnienie.
Alice skrzywiła się w duchu, bo wolała postrzegać
przyszłość w jasnych barwach, tymczasem Stella ze
swadą perorowała dalej:
– Chyba z˙e jest się kimś takim jak Maggie i nie
zwraca się uwagi na konwenanse. Richarda wcale
nie zdziwił jej związek z młodszym męz˙czyzną. Po-
wiedział nawet, z˙e ona zawsze burzyła zastany po-
rządek i wyprzedzała nadchodzące zmiany. Określił
ją jako urodzoną buntowniczkę, a ja po namyśle
przyznałam mu rację. Pamiętasz, jak Maggie ciągle
nas szokowała, jak jej zazdrościłyśmy, z˙e jest taka
odwaz˙na i nowoczesna?
– Owszem – zgodziła się Alice – ale nie wiem, czy
ostatecznie tak dobrze na tym wyszła. Nigdy bym nie
przypuszczała, z˙e Dan się z nią rozwiedzie. Wydawali
się dla siebie wprost stworzeni.
– Nicki wyrwało się kiedyś, z˙e nalez˙ało się tego
spodziewać. Na ogół to ona pierwsza staje w obronie
Maggie, a w tym jednym przypadku pozwoliła sobie
na złośliwość. Nie zapominaj, z˙e najpierw to Nicki
chodziła z Danem i sporo o nim wie. Otóz˙ podobno
Dan przepada za dziećmi. Maggie z kolei nigdy nie
wspominała nic na ten temat. Kiedy próbowałam coś
z niej wyciągnąć, odpowiedziała, z˙e ich dzieckiem jest
firma. Dan musiał się czuć zawiedziony i dlatego
odszedł – podsumowała Stella.
28
– Tak, ale wszystko dobrze się skończyło, bo po-
jawił się Oliver – pospiesznie przypomniała Alice,
która zawsze wolała mówić o rzeczach przyjem-
nych. – Na początku trochę się o nich martwiłam,
wiesz, ta róz˙nica wieku... Wystarczy jednak na nich
popatrzeć, by wiedzieć, z˙e to prawdziwa miłość.
– Jesteś nieuleczalną romantyczką – zaśmiała się
Stella.
Alice zamilkła. Czy to dlatego, z˙e była najmłod-
sza, miały tendencję do traktowania jej nieco protek-
cjonalnie? A moz˙e dlatego, z˙e one poszły na studia,
a ona nie? Zdobyły wiedzę i doświadczenie, które
jej – zamkniętej w domu z trójką dzieci – były zupełnie
obce. Istniała subtelna granica między zrozumieniem
a pobłaz˙liwością i jej przyjaciółki czasami tę granicę
przekraczały. A moz˙e Alice była po prostu trochę
zakompleksiona i przewraz˙liwiona?
– Myślisz, z˙e zgodzę się zmarnować kilka lat
wspólnego z˙ycia, bo ty pragniesz zdobyć dyplom,
który nigdy do niczego nie będzie ci potrzebny?
– przekonywał ją przed laty Stuart. – Kocham cię i nie
chcę dłuz˙ej czekać. Znajdę dla ciebie lepszy sposób
spędzania czasu niz˙ siedzenie w bibliotece... – dodał
tym swoim nieodparcie seksownym głosem.
Stuart rzeczywiście emanował seksem, a dzie-
więtnastoletnia Alice, która stała się obiektem jego
płomiennej z˙ądzy, natychmiast straciła dla niego
głowę. Szalał za nią, a temu z˙adna kobieta się nie
oprze...
Teraz, gdy miała prawie pięćdziesiąt
jeden lat,
powoli zaczynała odnosić wraz˙enie, z˙e Stuart jest nie
tyle namiętnym kochankiem, co despotą i egoistą.
29
Zaczynała? A moz˙e ta myśl tliła się w niej juz˙ od
dawna, zawsze jednak była spychana z powrotem
w podświadomość? Równiez˙ i tym razem Alice po-
czuła wyrzuty sumienia i pospiesznie przywołała się
do porządku. Przeciez˙ Stuart był oddanym męz˙em
i ojcem, cięz˙ko pracował na utrzymanie rodziny,
podróz˙ując po całym świecie, podczas gdy ona mogła
siedzieć sobie wygodnie w domu...
– Ach, czekaj! – Oprzytomniała nagle. – Nicki
wspomniała, z˙e Maggie ma nam coś do powiedzenia.
Czyz˙by zamierzała wyjść za Olivera?
– Mam nadzieję, z˙e nie – zgasiła jej entuzjazm
Stella. – Teraz jeszcze robią do siebie słodkie oczy
i z˙yć bez siebie nie mogą, ale to długo nie potrwa,
bądźmy realistkami. Oczywiście w gazetach znaj-
dziesz pełno artykułów o tym, z˙e obecne pokolenie
pięćdziesięciolatków wciąz˙ czuje się młodo i w peł-
ni korzysta z uroków z˙ycia, podczas gdy nasi przod-
kowie w tym wieku potulnie ustępowali miejsca
młodszym. Uwaz˙am, z˙e nasze pokolenie buduje wo-
kół siebie jakiś mit, dalece odbiegający od rzeczy-
wistości.
W opinii Alice obraz nakreślony przez Stellę był
zbyt jednostronny, więc pozwoliła sobie zauwaz˙yć:
– Kiedy my naprawdę zdołaliśmy obalić róz˙ne
bariery i uprzedzenia. Teraz juz˙ nie będzie moz˙na tak
łatwo wypchnąć kogoś z głównego nurtu pod pozorem
przekroczenia pewnego wieku. Nikt nie powie, z˙e nam
nie wypada robić tego czy owego, z˙e na coś jest juz˙ za
późno.
– W porządku, ale nie ma sensu się oszukiwać
i udawać, z˙e czas się nas nie ima. Oliver jest młodszy
30
od Maggie o kilkanaście lat i to się wkrótce na niej
zemści. Niestety.
– I jak tam moje dwa aniołki?
Alice patrzyła, jak Zoe przyklęka na dywanie, z˙eby
uścisnąć dzieci.
– Wiesz co, jutro dam radę odebrać ich dopiero po
ósmej – rzuciła Zoe gdzieś w przestrzeń, unikając
wzroku matki. – Po pracy idziemy z dziewczynami do
winiarni. Gdybyś mogła ich pod wieczór wykąpać,
byłoby świetnie, bo od razu po powrocie połoz˙yłabym
ich spać. Przynajmniej się nie nudzisz, kiedy nie ma
taty. Ja tez˙ nie lubię siedzieć sama w domu...
– Kiedy ja jutro nie mogę – przerwała córce Alice.
– No wiesz! Nie zrobisz mi tego! Juz˙ za późno,
z˙eby to odwołać, to by było bardzo nieprofesjonalne
zachowanie. Przeciez˙ nie wybieram się na plotki, to
powaz˙ne spotkanie, a ja muszę nawiązywać kontakty,
jeśli chcę zrobić karierę.
Zoe ciągle powtarzała, z˙e nie moz˙e cały czas
siedzieć z dwójką dzieci w domu, bo w końcu oszaleje.
Ostatecznie nie po to studiowała, z˙eby to teraz zaprze-
paścić i zamienić się w kurę domową. Jak wiadomo,
wszystkie gospodynie domowe z czasem głupieją...
Alice, która nie miała wyz˙szego wykształcenia, a więc
nie miała tez˙ czego zaprzepaszczać, potulnie zajmo-
wała się wnukami, by Zoe mogła pracować na pół etatu
w lokalnym biurze nieruchomości. Zarabiała tam nie-
wiele, ale mogłaby pracować i za darmo, poniewaz˙ jej
mąz˙ świetnie sobie radził jako doradca inwestycyjny
klientów duz˙ej sieci bankowej.
– Ja naprawdę rozumiem, z˙e to bardzo waz˙ne
31
– powiedziała Alice ugodowym tonem. – Chyba jed-
nak nic by się nie stało, gdyby chociaz˙ ten jeden raz Ian
zajął się chłopcami. W końcu to jego dzieci.
– Jasne, jak zwykle czepiasz się Iana!
Zoe az˙ dostała wypieków ze złości i Alice wiedziała
juz˙, z˙e nie ma szans na polubowne załatwienie sprawy.
– Nie cierpisz go. Nie moz˙esz przeboleć, z˙e za
niego wyszłam i z˙e on mnie wspiera i rozumie. Ma
rację, zawsze faworyzowałaś bliźniaków, mnie niemal
nie zauwaz˙ałaś. A teraz mam kogoś, kto stawia moje
potrzeby na pierwszym miejscu.
– Zoe, to wszystko nie tak...
Owszem, nie przepadała za Ianem, ale z zupełnie
innego powodu. Podejrzewała, z˙e zięć wcale nie
wspierał Zoe, tylko manipulował nią, zręcznie wyko-
rzystując jej słabości i kompleksy.
– A tak w ogóle, to niby czemu nie moz˙esz z nimi
posiedzieć? – Zoe zmierzyła matkę podejrzliwym
spojrzeniem. – Przeciez˙ tata jest w delegacji...
– Jutro wypada moje regularne spotkanie z Maggie
i resztą paczki.
– No tak, mogłam się domyślić! – Ładną twarz Zoe
oszpecił grymas gniewu. – Maggie i reszta paczki
– powtórzyła z ironią. – Oczywiście one są dla ciebie
waz˙niejsze niz˙ William i George.
Alice oniemiała. Nie spodziewała się takiego ataku
i takiej niesprawiedliwości.
– Jak moz˙esz tak mówić? – zaczęła, ale córka nie
zamierzała jej słuchać.
– Skoro wolisz swoje cacane przyjaciółeczki od
to trudno! – ucięła gniewnie,
własnych wnuków,
złapała dzieci za ręce i juz˙ jej nie było.
32
Alice westchnęła cięz˙ko. Zawsze to samo – wie-
czne nieporozumienia i oskarz˙enia w miejsce miło-
ści i zgody. Czy naprawdę ona była wszystkiemu
winna? A jeśli w pretensjach Zoe kryło się ziarno
prawdy?
– Córki czasami bywają zazdrosne i walczą z mat-
kami – próbowała ją kiedyś pocieszyć Nicki, ale
Maggie pokręciła głową:
– Nie. Ona chyba nadal czuje urazę do braci,
a ciebie obwinia za to, z˙e w ogóle pojawili się na
świecie i zepchnęli ją na dalszy plan.
– A trzeba tez˙ pamiętać, z˙e matki zazwyczaj wię-
cej wymagają od córek – dodała trzeźwo Stella. – Jes-
teś wobec nie bardziej stanowcza niz˙ wobec chłop-
ców.
Zdaniem Alice najbliz˙sza prawdy była Maggie. Zoe
miała sześć lat, gdy urodzili się bliźniacy – śliczni,
zdrowi, o bardzo silnych płucach. Zoe nagle przestała
być oczkiem w głowie rodziców. Alice sama była
uwielbianą jedynaczką, totez˙ rzeczywiście czuła się
trochę winna wobec córki, której odebrała ten przy-
wilej.
W dodatku Zoe miała ogromny temperament i była
bardzo z˙ywiołowa, mogła więc czuć pewien niedosyt
i uwaz˙ać, z˙e łagodna i ugodowa matka nie zaspokaja
jej potrzeb emocjonalnych. W rezultacie związała się
z pierwszym męz˙czyzną, który wydawał się te potrze-
by zaspokajać.
– Mamooo, a kiedy wrócimy do domu, to Laura
juz˙ tam będzie?
Nicki uwaz˙nie popatrzyła na synka. Joey nie kwapił
33
się z wsiadaniem do samochodu, chociaz˙ trzymała
przed nim otwarte drzwi. Ze spuszczoną głową czub-
kiem tenisówki rysował coś w kurzu.
Wyglądał jak miniaturowa kopia swego ojca. Takie
same złociste włosy, takie same orzechowe oczy.
Ilekroć na niego patrzyła, jej serce natychmiast wzbie-
rało miłością. Niestety, ostatnio wzbierało równiez˙
poczuciem winy.
– Moz˙e będzie – odparła, starając się, by jej głos
zabrzmiał swobodnie. – W końcu to córka tatusia i ma
prawo u nas mieszkać.
– Jest juz˙ stara i nie lubię jej. I się czepia – powie-
dział
Joey z nieodpartą logiką dziewięciolatka.
– Niech sobie mieszka u siebie. Dlaczego woli miesz-
kać z nami?
Nicki westchnęła.
Sprawa, z którą nawet dorośli nie potrafili sobie
poradzić, była zbyt skomplikowana, z˙eby wytłuma-
czyć ją dziecku. W dodatku Nicki nie mogła przyznać
równie otwarcie jak Joey, z˙e tez˙ nie podoba jej się
pomysł Laury. Perspektywa zamieszkania z pasierbicą
przyprawiała ją o ból głowy.
Na samym początku, ledwie zaczęła umawiać się
z Kitem na pierwsze randki, wychodziła z siebie, z˙eby
okazać Laurze jak najwięcej serca i zrozumienia. Nie
robiła tego po to, by przypodobać się kochanemu
męz˙czyźnie. Po prostu szczerze współczuła dziew-
czynie, która najpierw przez˙yła długą chorobę matki,
a potem jej śmierć. Dlatego tez˙ Nicki odnosiła się do
Laury niezwykle z˙yczliwie i na wszelkie sposoby
dawała do zrozumienia, z˙e nie zamierza zajmować
miejsca jej matki. Najpierw stosunki między nimi były
34
dobre, ale od pewnego momentu w Laurę jakby diabeł
wstąpił. Wysiłki Nicki nie przynosiły z˙adnych rezul-
tatów, nawet zdawały się pogarszać juz˙ i tak trudną
sytuację.
W końcu Nicki zerwała z Kitem dla dobra całej
trójki. To był jeden z gorszych okresów w jej z˙yciu.
Nie uwierzyłaby, gdyby ktoś wtedy powiedział, z˙e
mimo wszystko Kit zostanie jej męz˙em, a nawet będą
mieli cudownego synka. A jednak tak się stało. Kit
nie zaakceptował rozstania, oświadczył się i przeko-
nał Nicki, z˙e jego córka z czasem przyzwyczai się do
nowej sytuacji.
Nie minęły nawet cztery miesiące od ślubu, gdy
Laura oświadczyła, z˙e wyprowadza się do swojej
chrzestnej. Kit niechętnie przystał na takie rozwiąza-
nie, wielokrotnie powtarzając, z˙e córka w kaz˙dej
chwili moz˙e do nich wrócić.
Laura wróciła na krótko po ukończeniu szkoły
średniej
i spędziła z nimi ostatnie wakacje przed
podjęciem studiów. Nicki ponownie dołoz˙yła wszel-
kich starań, by zaprzeczyć stereotypowi złej macochy,
ale nie przyniosło to poz˙ądanego efektu, wręcz prze-
ciwnie, jej z˙yczliwość zdawała się tylko podsycać
niechęć pasierbicy. Gdy Laura w końcu wyjechała,
Nicki odetchnęła z ulgą.
Nagle po siedmiu latach samodzielnego z˙ycia Lau-
ra oznajmiła, z˙e wraca. Tak po prostu. Tym razem
Nicki nie czuła się na siłach, by stawić czoło zaistniałej
sytuacji.
– Ale dlaczego ona ma z nami mieszkać? – pytała
z gniewem, chodząc w tę i z powrotem po kuchni, gdy
tymczasem Kit w milczeniu wodził za nią wzrokiem. –
35
To nawet nie jest jej dom! Wasz rodzinny dom został
sprzedany, a pieniądze zainwestowane z myślą o przy-
szłości Laury. Ten dom kupiliśmy razem, ona nie ma
z nim nic wspólnego.
Taktownie powstrzymała się od przypomnienia, z˙e
to ona pokryła lwią część kosztów i spłaciła kredyt.
– Poniewaz˙ jesteśmy jej rodziną.
– Nie, nie jesteśmy. Ty jesteś. Mnie nienawidzi,
a Joeya nawet nie uwaz˙a za swojego brata. I powiem
ci, z˙e właśnie dlatego sprowadza się do nas. Chce cię
odzyskać, mieć tylko dla siebie. Przyjez˙dz˙a, by nas
skłócić i...
– Przesada – zaprotestował Kit. – Jesteś przewraz˙-
liwiona.
– Ja jestem przewraz˙liwiona? – powtórzyła z gry-
zącą ironią. – A moz˙e to ty jesteś ślepy czy raczej
zaślepiony miłością do córki? Dlaczego zawsze jej
bronisz, zwalasz całą winę na mnie i naszego syna?
Nie widzisz, jak Joey reaguje na samą myśl o jej
przyjeździe? Nie wiesz, jak ona go traktuje? A to jego
powinieneś chronić, bo jest jeszcze dzieckiem, pod-
czas gdy ona juz˙ dawno dorosła. Dlaczego nie moz˙e
nadal mieszkać sama? Powiedziała ci w ogóle, czemu
wyprowadza się z Londynu?
Kit nie odpowiedział i Nicki zrozumiała, z˙e jej mąz˙
zadowolił się ogólnikowymi wyjaśnieniami córki. Po-
dobno Laura wręczyła w pracy wymówienie, zrezyg-
nowała z dalszego wynajmowania mieszkania i uzna-
ła, z˙e potrzebuje czasu, by się zastanowić, co dalej ze
sobą począć. W tym właśnie celu powracała po latach
nieobecności na łono rodziny.
Nicki nie potrafiła pojąć, jak dwudziestoparoletnia
36
kobieta moz˙e się zachowywać w tak nieodpowiedzial-
ny sposób. Gdyby to była jej rodzona córka, Nicki by
nie ustąpiła. Stanowczo zaz˙ądałaby wyjaśnień. Nie
pozwoliłaby wejść sobie na głowę, jak robiła to ugodo-
wo nastawiona Alice.
Tylko z˙e Laura nie była jej córką...
– Jak będzie chciała, to wszystko nam opowie. Nie
moz˙emy wtrącać się w jej sprawy – upierał się Kit.
– Musimy ją wspierać, po to tu przyjez˙dz˙a. Nie tylko
Joey nas potrzebuje, to chyba oczywiste.
Nicki zamilkła. Dla niej było zupełnie jasne, z˙e
Laura stoi między nimi i z˙e to się nigdy nie skończy.
Pięć godzin później Nicki po raz kolejny nerwowo
spojrzała na zegarek. Gdzie ten Kit się podziewa?
Wiedział przeciez˙, z˙e tego dnia miała jeszcze duz˙o
pracy, obiecał wrócić wcześniej do domu, a tu proszę...
A moz˙e zwlekał z powrotem, bo poprzedniego
wieczoru jeszcze w łóz˙ku kłócili się o Laurę. Syczeli
na siebie jak dwa rozeźlone gąsiory, starając się nie
podnosić głosu, by nie obudzić syna. Oczywiście rano
atmosfera w domu była napięta i nieprzyjemna, taka
cisza przed burzą, gdy pogodne dotąd niebo zasnuwają
ciemne chmury.
Kłopoty zaczęły się juz˙ wcześniej, jeszcze zanim
Laura wyskoczyła jak diabeł z pudełka z ,,genialnym’’
pomysłem powrotu do domu rodzinnego. Kit miał
niewielkie biuro brokerskie, ale w obecnej sytuacji
ekonomicznej wiodło mu się kiepsko. Nicki tłumaczy-
ła mu, z˙e to efekt globalnej sytuacji gospodarczej, a nie
braku zaradności czy niedostatecznych kompetencji,
jednak jego frustracja się pogłębiała.
37
Pobierz darmowy fragment (pdf)