Darmowy fragment publikacji:
Michał Głowiński
REALIA,
DYSKURSY,
PORTRETY
STUDIA I SZKICE
universitas
REALIA,
DYSKURSY,
PORTRETY
STUDIA I SZKICE
Michał Głowiński
REALIA,
DYSKURSY,
PORTRETY
STUDIA I SZKICE
Kraków
© Copyright by Michał Głowiński and Towarzystwo Autorów
i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2011
ISBN 97883–242–1511–9
TAiWPN UNIVERSITAS
Opracowanie redakcyjne
Wanda Lohman
Projekt okładki i stron tytułowych
Ewa Gray
www.universitas.com.pl
Spis treści
I
Sprawa Dzierżyńskiego 9
Jak pisać o Polsce Ludowej (Odpowiedź na ankietę) 31
Październik 1956: wielkie otwieranie 39
Mówić jak oni
(Glosy do XXVIII rozdziału LTI Victora Klemperera) 51
Dzieje romantyzmu w PRL (Najkrótszy kurs) 69
Dwie nogi 81
Trzy dni z „Naszym Dziennikiem” 89
Gombrowicz źle widziany 119
Postać literacka jako symbol polityczny: Nikodem Dyzma 127
II
Swoistości dyskursu antysemickiego 145
Aneks: Dyskurs antysemicki w epoce poprawności
politycznej 161
Poetyka falsyfikatu politycznego 167
Zawsze to samo (Wokół książki Sergiusza Kowalskiego
i Magdaleny Tulli Zamiast procesu.
Raport o mowie nienawiści) 189
Prokuratorska aprobata dla mowy nienawiści 217
Aneks: Pięć lat później 227
5
Jak ich postrzegano (Wokół tomu zbiorowego
Kwestia żydowska w XIX wieku) 231
Czy nowy martwy język? 255
Nienawidzić siebie 271
O konieczności nie-bycia sobą 289
Esej Błońskiego po latach 299
Literatura polska wobec Zagłady (Rozważania wstępne) 315
Od strony kata (O Łaskawych Jonathana Littella) 335
Czy w cieniu Zagłady? 353
III
O Kazimierzu Truchanowskim 369
O Wojciechu Wyganowskim 389
O Janie Józefie Lipskim 401
O Romanie Zimandzie 417
O Mirosławie Puchalskiej 429
Nota bibliograficzna 439
Indeks 443
6
I
Sprawa Dzierżyńskiego
Andrzejowi Mencwelowi
1
Przedmiotu tego szkicu nie stanowi jego biografia, dobrze
znana, wielokrotnie relacjonowana i to z krańcowych pozycji,
od wielkiego oskarżenia do wielkiej apoteozy, w tej materii nie
miałbym szansy wyjścia poza to, co już zostało powiedziane.
Zacznę wszakże od tego, co określiłbym jako jego możliwe
curriculum vitae. Ten uciekinier ze środowiska drobnego zie-
miaństwa, mieszkającego na kresach dawnej Rzeczpospolitej,
mógł pokierować swoim życiem tak, jak to uczynili jego liczni
rówieśnicy, wywodzący się z podobnego społecznego kręgu,
a więc wykształcić się i tworzyć polską inteligencję, przede
wszystkim tę, którą zwykło się określać mianem postępowej,
ale – być może – również zorientowaną inaczej. Mógł się stać
współpracownikiem swojego o dziesięć lat starszego wielkie-
go krajana. I z tej możliwości nie skorzystał, Józef Piłsudski
był jego wrogiem – do pewnego momentu ideowym, tak jak
w ogólności Polska Partia Socjalistyczna, a w roku 1920, gdy
9
szedł na Warszawę z Armią Czerwoną, także w sensie mili-
tarnym. Pokierował swoim życiem inaczej, szkół nie skończył,
do matury nie dotrwał, rzucił naukę, by stać się zawodowym
rewolucjonistą, a potem – bezwzględnym szefem instytucji,
której jedynym zadaniem było organizowanie bolszewickiego
terroru. Rzec można: biografia zaskakująca, także wtedy, gdy
się uwzględni fakt, że człowiek, który zaangażował się w ruch
rewolucyjny i stał się ideologicznym fanatykiem, płacąc za to
zresztą wysoką cenę (wielokrotne pobyty w więzieniach i na
zesłaniu), przemienia się w kata i oprawcę, dla którego wy-
dawanie rozkazów rozstrzelania stało się przez dłuższy czas
codzienną rutyną. Biografia ta z pewnością nie jest jedynym
przypadkiem tego rodzaju, jest wszakże czymś całkiem osob-
nym ze względu na rozmiary zjawiska.
Stanowi ona niewątpliwie kuszący materiał na powieść, dra-
mat czy scenariusz filmowy. O życiu Dzierżyńskiego napisano
wiele, nie powstał wszakże o nim żaden znaczący utwór literac-
ki, mimo że rozpiętość ujęć jest niezwykła – od hagiografii do
pamfletu, od uwielbienia do demaskacji. Mimo takiego stanu
rzeczy warto się jednak zająć tym, co o nim pisano – zwłaszcza
w dwudziestopięciolecie jego śmierci. Warto nie tylko dlatego,
że w okresie stalinowskim była to produkcja obfita (głównie na
przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych), warto również
z tego względu, że była wysoce charakterystyczna. Poświęcił
jej doskonałe hasło Wojciech Tomasik w Słowniku realizmu so
cjalistycznego1, pokazując swoistości tego osobliwego pisarstwa,
spełniającego doraźne zadania propagandowe i formowanego
według z łatwością dających się zrekonstruować wytycznych,
w konsekwencji wysoce schematycznego. Można się domyślać,
że ówcześni zarządcy życia kulturalnego wydali w związku
z rocznicą Dzierżyńskiego odpowiednią instrukcję, na pewno
1 W. Tomasik, Dzierżyńskiego wizerunek, w: Słownik realizmu socjalistycznego
pod red. Z. Łapińskiego i W. Tomasika, Kraków 2004.
10
udzielali stosownych pouczeń. Była to dla nich ważna sprawa
z rozmaitych powodów.
Wszystkie te teksty pisane są według jednego wzorca,
świadczą o tożsamości zamierzeń i celów, a także o swoistym
ograniczaniu materiału. Przykładem szczególnie dobitnym
jest zbiór złożony z opowiadań czterech autorów, trzech całko-
wicie dzisiaj zapomnianych – Jerzego Pytlakowskiego, Jerze-
go Piórkowskiego i Jerzego Millera oraz jednego wybitnego
– Tadeusza Borowskiego. Są one tak wysoce ujednolicone, że
robią wrażenie, jakby wyszły spod tego samego pióra, dotyczy
to także Czerwonego maja Borowskiego, który – obok tekstu
Pytlakowskiego – wyróżnia się tym, że jest nieco sprawniejszy
literacko niż opowieści dwu pozostałych autorów2. Obserwu-
jemy w nich nie tylko daleko idące uschematyzowanie styli-
styczne, będące konsekwencją ogólnie obowiązujących wzor-
ców socrealistycznych, ale także zdumiewające podobieństwa
w przeprowadzaniu fabuły i w formowaniu postaci głównego
bohatera. Należy podkreślić, że wszystkie cztery opowiadania
dotyczą wczesnego etapu działalności Dzierżyńskiego, ich
akcja dzieje się w Polsce i obejmuje wydarzenia rewolucyj-
ne z początku XX wieku, przede wszystkim to, co się działo
w roku 1905. Jest on konsekwentnie przedstawiany jako Polak,
polski bohater, walczący o sprawy polskiej klasy robotniczej.
Podkreśla się wprawdzie, że przy każdej okazji opowiadał się
za współpracą z socjaldemokratami rosyjskimi, o jego dalszej
2 Opowiadania o Feliksie Dzierżyńskim, Warszawa 1951. W książkach wy-
dawanych w Polsce Ludowej podawano wysokość nakładu. Tom ten miał się
ukazać w 10 500 egzemplarzach. Dużo, ale jakże mało w porównaniu z na-
kładem tłumaczonych z rosyjskiego Opowiadań o Feliksie Dzierżyńskim Jurija
Germana (Warszawa 1953), które osiągnęły 75 000 egzemplarzy. Można mieć
wątpliwości, czy te dane liczbowe są wiarygodne, zapewne nie. Książki tego
typu kupowały biblioteki (także szkolne), bo tego od nich wymagano, trudno
przypuszczać, by znalazły nabywców wśród osób prywatnych. Z pewnością po
pewnym czasie zasilały punkty skupu makulatury.
11
działalności na ogół jednak się milczy lub wspomina się ją
względnie dyskretnie.
Ów wielki syn narodu polskiego niezależnie, w jakim miej-
scu się znajduje i z kim współpracuje, zawsze pokazywany jest
jako oczywisty, chciałoby się powiedzieć – naturalny, przywód-
ca. Może się pojawiać jako nieznajomy przybysz, używający
kolejnego partyjnego pseudonimu, z reguły jednak ukazuje
natychmiast swoje oblicze szefa, inspiratora, wodza, a jego
nawet niezbyt dobrze zorientowani towarzysze od razu poj-
mują, że mają do czynienia z kimś niezwykłym, komu należy
się podporządkować, jedynym i najlepszym. W tych historiach
Dzierżyński nie staje się przywódcą w następstwie takich czy
innych wydarzeń, posunięć, decyzji, on nim niejako od począt-
ku jest – i zawsze góruje nad wszystkimi, za sprawą nie tyle
swej charyzmy, ile nieposzlakowanej czystości ideologicznej,
magicznie oddziaływa na środowisko swych politycznych so-
cjuszy; tak dzieje się zarówno wówczas, gdy jest nastolatkiem,
dopiero angażującym się w sprawę, jak wówczas, gdy można
go już traktować jako dojrzałego działacza. Dzierżyński jest
tu niezmiernie oddany klasie robotniczej i niezmiernie dziel-
ny, jest kimś, kto – więzień i zesłaniec – budzi respekt nawet
swych prześladowców. Wystawiony mu w Warszawie, w czasie
gdy powstawały te opowiadania, pomnik zrobiony był – jak się
okazało w czasie rozbiórki w roku 1989 – z materiałów tandet-
nych, opowieści o nim miały budować monumenty z marmu-
ru. Podkreśla się jego skromność, bezinteresowność i ascezę,
jednocześnie jednak jest on przedstawiany jako nadczłowiek,
podobnie jak wówczas prezentowany był Stalin. Nasuwająca
się tu analogia jest – jak się zdaje – uzasadniona. Stalinowi
nie miał prawa dorównywać nikt z żyjących, przywilej ten
obejmował nielicznych nieżyjących, wśród nich – obok Le-
nina – znalazł się Dzierżyński. Hagiograficzne opowieści nie
naruszały bizantyjskiego uwielbienia, jakie otaczało Stalina,
w jakimś sensie stały się jego elementem, gdyż nie mogło się
12
w nich dokonywać całkowite zaprzeczenie tego, co miało się
składać na historię, nie miała ona prawa stać się w pełni hi-
storią bez nazwisk. Tym bardziej że dokonywano wyrazistej
machinacji. Dzierżyński zawsze miał się znajdować po słusz-
nej stronie, być najbliższym towarzyszem nie tylko Lenina, ale
także Stalina, obydwaj mieli go darzyć bezwzględnym zaufa-
niem3. Innymi słowy, fabuły o nim kształtowano wówczas tak,
by były w zgodzie z biblią stalinizmu, noszącą nazwę: Historia
WKP (b), Krótki kurs.
Zwłaszcza utwory narracyjne, ale też elaboraty publicy-
styczne, czytać należy na tle jedynie słusznych tekstów, przed-
stawiających obowiązującą interpretację polskiego ruchu ko-
munistycznego i jego dziejów. Oficjalnym historykiem PPR-u
i PZPR-u był wówczas Tadeusz Daniszewski, autor licznych
broszur, pełniących rolę swoistych materiałów szkoleniowych,
w tym dwu publikacji książkowych o Dzierżyńskim4. Druga
z nich wiązała się z rocznicą śmierci, o jej tonie i charakterze
wiele mówią już dwa otwierające akapity:
Przed dwudziestu pięciu laty przestało bić serce największego
polskiego rewolucjonisty – Feliksa Dzierżyńskiego, wiernego ucznia
i współtowarzysza walk Lenina i Stalina.
Wspaniałą drogę życia, jaką przebył Dzierżyński, podzielić moż-
na na dwa zasadnicze etapy: okres pracy w litewskiej a następnie pol-
skiej socjaldemokracji oraz okres działalności w partii bolszewickiej.
Między tymi okresami istnieje nierozerwalna więź5.
3 Bodaj raz tylko w którymś tekście wspomniano o ideologicznej omyłce
Dzier żyńskiego, popełnił on bowiem błąd luksemburgizmu, polegający na nie-
docenianiu problematyki narodowej. W.I. Lenin udzielił mu admonicji i boha-
ter nasz szybko powrócił na słuszną stronę.
4 T. Daniszewski, Feliks Dzierżyński, jego życie, praca, walka, Warszawa 1948;
tenże, Feliks Dzierżyński, nieugięty bojownik o zwycięstwo socjalizmu, Warszawa
1951. Druga z tych książek nosi na karcie tytułowej nadruk „Wydział Historii
Partii KC PZPR”.
5 Tenże, Feliks Dzierżyński, nieugięty bojownik..., s. 9.
13
Oczywiście, nawet Dzierżyński, na którego cześć wypisy-
wano peany, nie mógł być po prostu współtowarzyszem oby-
dwu największych wodzów, musiał być określony także jako ich
uczeń, a więc nawet w rocznicowo-akademijnej publikacji nie
zapomniano o zaznaczeniu miejsca w szeregu, choć gdy patrzy
się z innej strony, nie sposób nie zauważyć, że określenie kogoś
jako „wiernego ucznia Lenina i Stalina” było wówczas w obrę-
bie rytuału komunistycznego wyrazem najwyższego uznania,
mało kto liczyć mógł na tak wspaniały komplement. Wszystkie
te rocznicowe pisaniny są w wysokim stopniu ujednolicone, nie
ma większych różnic między utworami literackimi i biograficz-
nymi a tekstami o charakterze publicystycznym. Dają się one
w istocie traktować jako jeden przekaz czy nawet jeden tekst,
a interesujące zróżnicowania między utworami prozatorskimi
i wierszowanymi ujawniają się niejako na niższym szczeblu
i w dużej mierze wynikają tak z przyjętych w obrębie realizmu
socjalistycznego konwencji, jak z odmiennych możliwości, jakie
daje posługiwanie się prozą bądź wierszem6.
Zanim do tej sprawy powrócę, chciałbym się zająć tym, co
można określić jako kod personalny komunizmu, kod w wy-
sokim stopniu zideologizowany, a także długotrwały, jeśli się
zważy, że obowiązywał on nie tylko w opowiastkach z począt-
ku lat pięćdziesiątych, nie tylko w opublikowanej wówczas po-
wieści dla młodzieży7, ale właściwie do końca8. Jego ostatnim
w przypadku Dzierżyńskiego polskim produktem jest książka
Jerzego Ochmańskiego, mająca być biografią naukową, wyda-
6 W latach siedemdziesiątych wyprodukowano dwuseryjny film o Dzier-
żyńskim, będący wspólnym dziełem polsko-radzieckim. Nie widziałem go.
7 H. Rudnicka, Płomień gorejący, Warszawa 1951. Powieść ta jest pod pew-
nym względem interesująca, pokazuje bowiem, jak autorka musiała dbać o to,
by obowiązujące ujęcie ideologiczno-faktograficzne nie wchodziło w konflikt
z fabułą, która miałaby szanse zainteresowania młodocianego czytelnika.
8 Problematyce tej poświęcona jest wybitna książka Mariusza Mazura, O czło
wieku tendencyjnym..., Obraz nowego człowieka w pro pagandzie komunistycznej
w okresie Polski Ludowej i PRL 1944–1956, Lublin 2009.
14
na wówczas, gdy nadciągał już zmierzch Polski Ludowej i na
milimetr nie odchodząca od obowiązującej ideologicznej orto-
doksji9. Ciekawym zjawiskiem pod tym względem są memu-
ary wdowy, Zofii Dzierżyńskiej10. Dzierżyńska (1882–1968)
od wczesnej młodości była działaczką SDKPiL i przez całe
swe długie życie przekonaną komunistką. Można się spodzie-
wać, iż wspomnienia żony, nawet gdy przez dziesięciolecia
była partyjną aktywistką, będą w jakiejś przynajmniej mierze
opowieścią osobistą o tym, co składa się na życie prywatne.
I takie rzeczywiście w jakiejś mierze są do pewnego momentu.
Tego, w którym w życiu autorki pojawił się w Krakowie Fe-
liks Dzierżyński. Od tej chwili język sztywnieje, dzieje się tak,
jakby założyła ona, że w opowieści o komunistycznym herosie
nie można wyjść poza granice dyskursu obowiązującego, jakby
uważała, że przestrzeganie jego ściśle określonych reguł nale-
ży do jej bezdyskusyjnych obligacji. Książka jest interesująca
także z tego względu, iż w jej obrębie język oficjalnieje w mia-
rę, jak narracja dochodzi do rewolucji bolszewickiej i czasów,
w których Dzierżyński stał się jedną z głównych figur nowo
9 J. Ochmański, Feliks Dzierżyński, Wrocław 1987. W tym samym roku
ukazała się książka J.W. Czajowskiego, Feliks Dzierżyński, Kraków 1987. Nie
mogła ona całkowicie uwolnić się od obowiązujących wzorów, choćby ze wzglę-
dów cenzuralnych, ma jednak znacząco inny charakter niż książka Ochmań-
skiego. Mówi się w niej o Dzierżyńskim jako postaci kontrowersyjnej, jawnie
przyznaje się, że sprawa niepodległości Polski go nie interesowała, a pośrednio
przedstawia jako fanatyka, którego nic w istocie nie obchodziło poza utopijną
wizją, a by ją urzeczywistnić, gotów był poświęcić wszystko. Na tle tego, co
o Dzierżyńskim w Polsce Ludowej pisano, jest to ujęcie może nieśmiałe, ale już
jednak przekraczające te schematy, jakie dotychczas obowiązywały. Po zmianie
ustrojowej ukazała się rzetelna faktograficznie książka J.S. Łątki Krwawy apo
stoł, Kraków 1993.
10 Z. Dzierżyńska, Lata wielkich bojów, Wspomnienia, Warszawa 1969.
Z noty „Od Wydawnictwa” dowiadujemy się, że książka w swej większości
napisana została po polsku, ale najpierw ukazała się w przekładzie rosyjskim
(Moskwa 1964); jej wersja polska została zmodyfikowana, o czym wydawnictwo
informuje w owej nocie.
15
powstałego państwa. W tym stadium nie różni się ona niczym
od sowieckiego dyskursu historycznego, w istocie mogłaby być
niemal traktowana jak ilustracja do tego, co się głosi w Krótkim
kursie, mimo że wspomnienia ukazały się w czasie, kiedy ta
„dobra nowina” stalinizmu została zdegradowana i w zasadzie
przestała być wzorem narracji historycznej.
Tak w spisanej po latach opowieści wdowy, jak w tekstach
tych autorów, których nie łączyły z Dzierżyńskim związki oso-
biste, tekstach pisanych tuż po jego śmierci lub później, obliga-
toryjny jest jeden wzorzec – bohatera bez skazy. Jak się zdaje,
ukształtował się swoisty gatunek, który można określić jako
komunistyczne żywoty świętych. Świadomie proponuję nazwę
odwołującą się do hagiografii jako jednej z odmian piśmien-
nictwa religijnego, bo ten wyznawczy wymiar jest niezmiernie
ważny, wręcz konstytutywny11. Ma to zresztą szersze odnie-
sienia, gdyż na ogromną część dyskursu komunistycznego,
zwłaszcza w jego wersji bolszewicko-stalinowskiej, spojrzeć
można jako na swoiste quasi-religijne ukształtowanie mowy.
W dyskursie tego typu nie przekonuje się, nie opowiada fa-
buł, które miałyby znaczenie samoistne, przedstawia się pewne
postaci i wydarzenia, jakie mają się stać budującym przykła-
dem i przedmiotem kultu. Oddziaływa to na ten osobliwy kod
personalny. Pod pewnym względem jest on jeszcze bardziej
rygorystyczny i jeszcze bardziej uschematyzowany. W żywo-
tach świętych cnota nie musi od razu brać w swe posiadanie
bohaterów, bywają oni poddawani ewolucjom, coś się w ich
postawach i działaniach zmienia. Mogą skromnie czy marnie
zaczynać, ale zaznają nawróceń, spływają na nich łaski, a więc
podlegają przemianom, Szaweł może się przemienić w Paw-
ła. Takie ujęcie w kodzie personalnym komunizmu jest nie do
11 Jako przykład hagiografii komunistycznej analizuje Mariusz Mazur
w przy woływanym dziele (s. 535–544) wydaną w roku 1952 książkę Bolesław
Bierut. Życie i działalność, Warszawa 1952.
16
pomyślenia – zwłaszcza gdy chodzi o herosów największych,
tych, którzy mieli przejść przez życie nie popełniając ideolo-
gicznych błędów i nie znając żadnych wahań. Bohater jest bo-
haterem niemal od kołyski. Jednym z takich herosów z komu-
nistycznego areopagu stał się Dzierżyński.
Jeśli sprowadzi się do jednego mianownika teksty biogra-
ficzno-historyczne, opowiadania mające aspiracje literackie,
a także wiersze czy okolicznościowe przemówienia, wyłania
się z nich postać bez skazy i posiadacz cnót wszelakich, nawet
takich, które nie musiały charakteryzować działacza partyj-
nego i wzorowego komunisty. Były one jednak przywoływa-
ne – z różnych powodów, przede wszystkim dlatego, że owe
pseudo-hagiograficzne utwory miały charakter dydaktyczny;
to prawda, ich zadaniem było niby powiadamiać, ale na pew-
no czcić i – nade wszystko – przedstawiać wzory postępowa-
nia. Pod tym względem ten dział literatury socrealistycznej,
tak zresztą jak po części późniejszej, przypomina literaturę
dla dzieci, w której bodaj z reguły pomija się prywatne wąt-
ki biografii; nie było ich w oficjalnych opowieściach o Dzier-
żyńskim12. Dotyczy to nie tylko adresowanej do nastolatków
powieści Rudnickiej, dotyczy także opowieści rosyjskiego soc-
realisty, Jurija Germana (1910–1967), utrzymanych w takim
tonie, jakby miały stanowić parodię, choć w istocie nie mają
z nią nic wspólnego (przypominają w jakiejś mierze słynne
opowieści Zoszczenki o Leninie). Dzierżyński jest nie tylko
12 Listy miłosne Dzierżyńskiego do Sabiny Feinstein z lat 1905–1913 opu-
blikowane zostały w wyborze dopiero po stuleciu przez bratanków adresatki.
Zob. S. i W. Lederowie, Czerwona nić. Ze wspomnień i prac rodziny Lederów,
Warszawa 2005. Listy te zawierają się w rozdziale V, zatytułowanym Z kore
spondencji Feliksa Dzierżyńskiego z Sabiną Feinstein – romans, który przerwała
Historia (s. 86–142). Romans ten zakłóciła nie tylko historia, ale także fakt,
że autor listów ożenił się z kim innym, a mianowicie z Zofią z Muszkatów.
Świadczą one, tak zresztą jak Pamiętnik więźnia, że Dzierżyński dobrze władał
piórem. Za młodu pono zwykł pisać wiersze. Czyżby był jednym z wielu nie-
spełnionych młodopolskich literatów?
17
wielkim bojownikiem o sprawy klasy robotniczej, jest także po
prostu dobrym człowiekiem. To on wynosi na własnych rękach
na spacerniak konającego na gruźlicę młodego współwięźnia,
Antka Rosoła, by ten zaczerpnął przed śmiercią choć trochę
świeżego powietrza, to on troszczy się o los dzieci i zawsze
zabiega o ich dobro, bo je umiłował, kocha je także wtedy, gdy
bez wahań każe rozstrzeliwać ich rodziców13. Ba, jest też przy-
jacielem zwierząt, dowiadujemy się bowiem, że w swych war-
szawskich czasach opiekował się bezdomnymi kotami. Więcej,
w tych tekstach, które obejmują jego życiorys po roku 1917,
daje się do zrozumienia, że przewodził Komisji Nadzwyczaj-
nej i zwalczał wszelkimi sposobami kontrrewolucjonistów,
właśnie dlatego że ukochał klasę robotniczą i był po prostu
bardzo dobrym człowiekiem. Czytając tego rodzaju opowiast-
ki, ma się niekiedy wrażenie, że Dzierżyński to ktoś kreowany
na komunistycznego świętego Franciszka z Asyżu! Niezależ-
nie od tego, co wyczyniał, miał być – użyjmy klasycznej formu-
ły Tadeusza Kotarbińskiego – opiekunem spolegliwym.
Czas przejść do poświęconych mu wierszy14. W swym ide-
ologicznym przekazie nie różnią się one od tekstów prozator-
skich – zwłaszcza że pewna ich liczba ma charakter narracyjny,
często – jak na przykład utwory na ten temat Stanisława Wy-
13 Swoje umiłowanie dzieci Dzierżyński deklarował wielokrotnie w różnego
rodzaju wypowiedziach, w tym w listach do swej starszej siostry, Aldony. Na-
wiasem mówiąc, formuła „wielki przyjaciel dzieci” stała się ironiczną peryfrazą
do niego odnoszoną.
14 Pojawiło się ich sporo. Większość z nich ukazała się w zbiorze Wieczny
płomień. Wybór wierszy poetów radzieckich i polskich o Feliksie Dzierżyńskim, opra-
cowanym przez Wiktora Woroszylskiego, Warszawa 1951. Odrębne dzieło po-
etyckie poświęcił temu herosowi L. Lewin, Poemat o Dzierżyńskim, Warszawa
1951. Osobliwością poematu jest to, że napisany został w stylu romantycznej
powieści poetyckiej, niemal na wzór Grażyny i Konrada Wallenroda. O ile wiem,
przeszedł on niezauważony, wzorowym socrealistom wydał się zapewne zbyt
anachroniczny w swej stylistyce. Tak zwani pryszczaci nie mieli w cenie tego
rodzaju archaicznych stylizacji.
18
godzkiego – zbliżają się one do formy ballady. Jest to wszakże
narracyjność swoista, nie wymagająca konstruowania spójnej
fabuły i uwzględniania wielu realiów – poza takimi, którym
nadaje się bezpośrednie znaczenia symboliczne. Z tego wzglę-
du rysuje się jednak warta zasygnalizowania różnica w sto-
sunku do utworów prozatorskich pisanych z okazji rocznicy
śmierci na początku lat pięćdziesiątych. Nie ograniczano się
w wierszach do działań młodego Dzierżyńskiego jako człon-
ka SDKPiL, uwzględniano pozostałe etapy jego biografii; kie-
dy poeci odwoływali się do czasu terroru, nie musieli pisać
o konkretnych faktach i wdawać się w szczegóły, po prostu
był on przedstawiany jako orzeł rewolucji. Tu zresztą ujawnia
się charakterystyczna różnica między wierszami autorów pol-
skich i sowieckich zamieszczonymi w antologii. Te ostatnie są
przede wszystkim apoteozą Dzierżyńskiego z okresu rewolu-
cyjnego i porewolucyjnego, w tym także wielką jego pochwałą
jako szefa terroru15. To prawda, pojawia się w tej roli towarzysz
Feliks i w utworach autorów polskich – także jako zjawa, po-
uczająca, jak ma postępować ubecki oficer z przesłuchiwanym
(tak się rzeczy mają w najgłośniejszym rodzimym wierszu
o Dzierżyńskim – Towarzyszom z Bezpieczeństwa Andrzeja
Mandaliana). Jednakże większość utworów dotyczy poszcze-
gólnych elementów biografii, tak dzieje się w wierszach Wy-
godzkiego, ale również w utworach autorów młodszych, nie-
które z nich wysławiają jego poszczególne cnoty; na przykład
Witold Wirpsza w osobliwym, mocno żenującym wierszyku
zatytułowanym Dzieci, przywołuje często eksploatowany wą-
tek propagandowy: szefa Czeki jako troskliwego opiekuna
małoletnich.
15 Wyróżnia się w tym wyjątkowo szkaradny, wychwalający rozstrzeliwanie,
wiersz Aleksandra Bezymienskiego Człowiek nie zgoreje, będący fragmentem
poematu Feliks. Ten wyjątkowo odrażający kawałek przełożył w roku 1948 Ju-
lian Tuwim (niestety!).
19
Pisałem przed laty, że w socrealistycznej poezji nowomowa
występowała w postaci laboratoryjnie czystej, niezakłóconej
żadnymi przymieszkami, niewchodzącej w kompromisy z tra-
dycyjnym językiem, wynikające z konieczności narracyjnych,
stanowiła jej ekstrakt16. Wiersze o Dzierżyńskim są dobitnym
potwierdzeniem tego stanu rzeczy. Stanowią one bezkrytycz-
nie powtarzany konglomerat toposów, tak odnoszących się do
opiewanego bohatera, jak tych o charakterze i zasięgu szer-
szym. Główny związany z Dzierżyńskim obraz powtarza już
tytuł zbioru: Wieczny płomień. Motyw płomienia powraca nie-
mal we wszystkich tekstach, zmieniają się tylko przymiotni-
ki. Najczęściej przywoływany to „gorejący”. Prawdopodobnie
motyw ten pojawiał się już za życia Dzierżyńskiego, usank-
cjonował go Stalin w wypowiedzi ogłoszonej na wieść o jego
nagłej śmierci. Ciekawe, że operowano często przymiotnikiem
„żelazny”. Jest to przypadek wart zastanowienia, bo epitet ten
nie musi się odznaczać pozytywnymi konotacjami. W retoryce
komunistycznej niewątpliwie je miał, chyba głównie za sprawą
Stalina, który zwykł się nim w zróżnicowanych kontekstach
posługiwać. Znaczył rozmaite rzeczy – niekwestionowany, gdy
odnosił się nie do osób, ale na przykład do fundamentów ide-
ologii („żelazne zasady”), niezłomny i nieugięty, gdy określano
nim poszczególnych ludzi. Formuła „żelazny Feliks” występo-
wała w apologiach17, choć nic nie stało na przeszkodzie, by
pojawiała się w pamfletach.
Apologetyczne poematy o Dzierżyńskim stanowią lekturę
odrażającą; muszę wyznać, że moją szczególną niechęć wzbu-
16 Zob. mój artykuł Literatura wobec nowomowy (napisany w roku 1980),
w: Nowomowa i dalsze ciągi, Szkice dawne i nowe, Kraków 2009, s. 65.
17 Na częste używanie przymiotnika „żelazny” w peanach na cześć Dzier-
żyńskiego zwrócił uwagę Tomasik i świetnie rzecz skomentował. Swą analizę
pointuje tak: „«Żelazny Feliks» uosabia jednostkę, która – jak stworzony przez
człowieka mechanizm – wymyka się prawom biologii” (zob. Słownik realizmu
socjalistycznego, op. cit., s. 51).
20
dził zamykający zbiór sporych rozmiarów utwór Mieczysława
Jastruna Żyjący w dziejach. Autorami większości wierszy byli
poeci początkujący; Kubiak, Mandalian, Woroszylski to wów-
czas młokosy, którym stalinizm uderzył do głowy, Kapuściń-
ski był jeszcze nastolatkiem. Jastrun zaś był poetą dojrzałym,
znanym od lat, o wielkim literackim doświadczeniu i cennym
dorobku, reprezentował inne pokolenie. Ogarnia zdziwienie,
że ktoś taki zdecydował się na ogłoszenie tekstu, w którym
patetyczne refleksje historiozoficzne snuje się w kawałku wy-
chwalającym organizatora wielkiego terroru18.
2
Wysyp w roku 1951 wszelkiego rodzaju tekstów poświę-
conych Dzierżyńskiemu nie był, oczywiście, zjawiskiem
spontanicznym, nie stało się tak, że autorzy od pokolenia
urodzonego na początku XX wieku, a więc wówczas mocno
średniego, Jastruna i Pollaka, Wygodzkiego i Lewina, po lice-
alistę Kapuścińskiego nagle, z wolnej i nieprzymuszonej woli,
zapałali entuzjazmem i postanowili uczcić człowieka określa-
nego mianem wielkiego rewolucjonisty. Była to świadomie
organizowana akcja ówczesnych władz, nie tylko nie jedyna
tego rodzaju, ale w tamtych latach częsta, podobnie czczono
zarówno inne rocznice (by wspomnieć tylko urodziny Stalina
w roku 1949 i Bieruta w roku 1952), jak aktualne wydarze-
nia19. Przyboś w podobnych przypadkach mówił o „wierszach
18 Do wydanego w roku 1956 obszernego tomu Wierszy zebranych Jastrun
Żyjącego w dziejach nie włączył. Trudno się dziwić, nastała już inna epoka. Nie
był zresztą w selekcjonowaniu swych utworów z lat stalinowskich odosobnio-
ny, żaden z autorów wierszy o płomiennym i żelaznym Feliksie, napisanych
w ćwierćwiecze jego śmierci, w przedrukach ich nie przypominał.
19 Przykładem tego drugiego zjawiska były liczne wiersze i wypowiedzi pro-
zą po skazaniu na śmierć greckiego komunisty Nikosa Belojannisa. Zob. moje
hasło Belojannisa wizerunek w: Słowniku realizmu socjalistycznego.
21
na telefon”; może w istocie zamawiano je w ten sposób, choć
zwłaszcza wśród autorów młodych i nieznanych niewątpliwie
trafiali się także ochotnicy, wyprzedzający zaproszenia władz.
Zasięg akcji w przypadku Dzierżyńskiego był duży. Warto się
zastanowić nad jej uwikłaniami, bo – jak się zdaje – chodzi-
ło o coś więcej niż kolejna akcja propagandowa. Była ona dla
ówczesnej ekipy PZPR-owskiej ważna, choć narażała także na
pewne trudności20.
Była ważna również dlatego, że ówczesny spis rodzimych
bohaterów komunistycznych był niewielki. Ze zrozumiałych
względów. Stanowiło to następstwo likwidacji KPP i wymor-
dowania jej przywódców w latach stalinowskiego terroru. Nie
tylko nie można było ich czcić, nie wolno było wymieniać ich
nazwisk, powiększyli grono osób nieistniejących. Popularyzo-
wano działaczy urodzonych głęboko w XIX wieku i zmarłych
przed stalinowską rozprawą z polskimi komunistami (przy-
kładem Julian Marchlewski). Trzeba było ów pusty panteon
czym prędzej zaludnić. Kreowano nowych bohaterów w ro-
dzaju Mariana Buczka, ale to nie wystarczało. Okrągła rocz-
nica śmierci Dzierżyńskiego przypadła na rok 1951, nadarzyła
się więc dobra okazja, dziwnym by było, gdyby z niej nie sko-
rzystano. Nie mógł on wprawdzie zapełnić całej ławy, na której
wolne miejsca czekały na nadludzkich herosów, ale zajął pozy-
cję eksponowaną. Był do tego predestynowany bardziej niż kto
inny, można było podkreślać jego rodzimość, skoro był Pola-
kiem, ale też uwydatniać jego udział w rewolucji bolszewickiej
i to, że przedstawiano go jako najbliższego współpracownika
Lenina i Stalina. „Uczmy się czcić i naśladować Feliksa Dzier-
żyńskiego” – tę formułę Bieruta powtarzano nieustannie, a
płynące z niej pouczenie starano się wcielać w życie.
20 Zob. o tym uwagi Łątki: „Władze powojennej Polski nie zawsze wie-
działy, co robić z reprezentowanym przez Żelaznego Feliksa doświadczeniem
historycznym” (Krwawy apostoł, op. cit., s. 171).
22
Polak i zarazem radziecki bohater – wydawało się, że nie ma
nikogo dogodniejszego jako główna postać propagandowych
opowieści i laudacji. Szeroko o tej sprawie pisał Jan Prokop,
wypada się zgodzić z jego rozważaniami o „ikonie Feliksa”:
Postać Dzierżyńskiego (prawdziwy jakobin, zdaniem Lenina)
daje wzór jak zidentyfikować polski patriotyzm najczystszej próby
ze sprawą międzynarodowego proletariatu. Jest on więc bohate-
rem prawdziwie polskim to znaczy prawdziwie radzieckim. Miłość
ojczyzny znaczy bowiem to właśnie – prawdziwy proradziecki in-
ternacjonalizm. Do takiej konkluzji wiedzie droga życiowa Dzier-
żyńskiego, patrona wszelkich polskojęzycznych i rosyjskojęzycznych
służb specjalnych21.
Wszystko to prawda, jednakże nie można zapominać
o wspomnianych już trudnościach. Niezwykłość zjawiska
polegała na tym, że z takim rozmachem i z równą mu kon-
sekwencją szerzony mit tego człowieka nosił w sobie – gdy
patrzy się nań z pragmatycznego punktu widzenia – nie da-
jącą się zharmonizować sprzeczność. Służył temu, co nazywa-
no „umacnianiem przyjaźni polsko-radzieckiej”, to oczywiste,
miał potwierdzać i utwierdzać przeświadczenie, że wszystko,
co naprawdę polskie, jest naprawdę radzieckie. Ale tak ujęty
mit mógł oddziaływać tylko na tych, którzy zinterioryzowali
ideologię komunistyczną czasów stalinowskich, uznając ją za
swoją. Zasięg takiej koncepcji musiał być ograniczony, a siła jej
oddziaływania z natury rzeczy minimalna, choćby dlatego że
wchodziła ona w konflikt z właściwościami polskiego dyskur-
su patriotycznego, który nie miał wówczas możliwości, by się
bezpośrednio ujawniać w życiu publicznym, ale przecież trwał,
zapomniany nie został. W tej dziedzinie zaś zamierzenia i am-
21 J. Prokop, Mity fundatorskie Polski Ludowej, w jego książce Wyobraźnia pod
nadzorem. Z dziejów literatury i polityki w PRL, Kraków 1994, s. 29–30.
23
bicje były większe. Chciano, by szef Czeki stał się naprawdę
polskim bohaterem narodowym.
Prokop trafnie podkreśla, że w propagandzie lat pięćdzie-
siątych nie zatajano szlacheckiego pochodzenia Dzierżyńskie-
go i tego, że wywodzi się z rodziny katolickiej (w młodych
latach myślał przez pewien czas o karierze duchownej). Miała
to być swojego rodzaju gwarancja jego polskości. Jest to w isto-
cie przykład dość złożonych manipulacji – także językowych.
We wszystkich bodaj tekstach opowiadających o Dzierżyń-
skim powiadamiano, iż on „walczył z caratem”. Nie z Rosją,
nie z zaborcami, zawsze z caratem. Sformułowanie to (a także
jego pochodne) dominowało bezwzględnie, można się zatem
domyślać, iż autorom zostało zasugerowane, bądź pochodziło
z rozdzielnika. Ma ono za sobą długą przeszłość – i zawsze
w rodzimej tradycji patriotycznej odnosiło się do jednego, do
walki o niepodległość Polski. O tych użyciach ma ten uzus
przypominać, choć jednocześnie uwydatnia się, że z caratem
walczył Dzierżyński nie o wolność kraju, ale o wyzwolenie
klasy robotniczej. Carat był tu zatem nie ciemięzcą podbitego
narodu, ale wyzyskiwaczem ludu pracującego, swojego rodzaju
superkapitalistą. Jako walkę z caratem przedstawiano strajki,
choć miały one inne cele. Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze je-
den element – w prawie wszystkich tekstach o Dzierżyńskim,
od broszur Daniszewskiego po opowiadania i mniejsze arty-
kuły publicystyczne podkreślano, że od najwcześniejszych lat
był on prawdziwym internacjonalistą i konsekwentnie zwal-
czał PPS, który nad walkę klas stawiał walkę o niepodległość;
także w tej postawie SDKPiL-owskiego aktywisty miała się
objawiać jego wielkość. Przyznać trzeba, że uwydatniając ten
wątek z dużą siłą, propaganda niejako na swym własnym te-
renie przekreślała lansowany równocześnie obraz Dzierżyń-
skiego jako wielkiego Polaka i wielkiego polskiego patrioty.
W tym wypadku rygorystyczne wymagania ideologii odniosły
zwycięstwo nad względami pragmatycznymi.
24
Interesującym zjawiskiem jest również pomijanie patroni-
micum; w żadnym polskim tekście z tego czasu nie mówi się
o Feliksie Edmundowiczu Dzierżyńskim. Ta sprawa otwie-
ra ciekawą perspektywę. W tekstach sowieckich przy jego
imieniu i nazwisku patronimicum podawane było zawsze, co
świadczy o tym, że był on przez władze ZSRR uswojszczony,
że traktowano go nie jak przybysza z obcego kraju, ale jako ko-
goś rdzennego, można powiedzieć, iż dokonano aktu adopcji.
Charakterystyczne to, tym bardziej że żadnej innej z wielkich
nierosyjskich postaci komunizmu w ten sposób nie wyróżnia-
no, ani inicjatorów, Marksa i Engelsa, ani nawet tych działaczy,
którzy – jak Dolores Ibarruri – spędzili w Moskwie długie
lata. Feliks Edmundowicz traktowany był zatem jak Rosja-
nin, czy polskim towarzyszom zatem wypadało się do niego
przyznawać i traktować jako swojego, mimo że określano go
jako działacza polskiego i rosyjskiego ruchu robotniczego?22.
Rzecz była na swój sposób delikatna. Wydaje się, że dla pro-
pagandy z okresu stalinowskiego uwzględnienie wszystkich
tych składników „sprawy Dzierżyńskiego” stanowiło trudność
szczególną, być może nie będzie przesadą, jeśli nazwiemy ją
kwadraturą koła.
3
To, co określiłem formułą „sprawa Dzierżyńskiego”, nie
wygasło bynajmniej wraz z zakończeniem epoki, w której
obowiązywał kult Stalina, a z nim kult tych organizatorów
terroru, którzy mu się nie narazili, więcej, nie zamknęło się
w momencie upadku komunizmu. Przypadek ten jest zbyt
22 Takie określenie pojawia się na przykład w Wielkiej Encyklopedii Po-
wszechnej PWN, tom 3, wydany w roku 1963.
25
skomplikowany, zajmujący i niezwykły, a także – wbrew pozo-
rom – zbyt nasycony niejasnościami, by można było go uznać
za mało interesujący, czy traktować jako dziwny wybryk hi-
storii sprzed stulecia. Sprawa ta z pewnością inaczej rysuje się
z perspektywy rosyjskiej, inaczej – z perspektywy polskiej. Ci
Rosjanie, którzy przejęcie władzy przez bolszewików odbiera-
li jako narodową (a w wielu wypadkach także osobistą) kata-
strofę, casus Dzierżyńskiego mogli skomentować z łatwością,
wprowadzając w pewien znajdujący się na podorędziu schemat
interpretacyjny. Rzecz zatem wyjaśnia się prosto: utopię ko-
munistyczną narzucili Rosji obcy, a z nią – straszliwy terror,
obcy, a więc Polacy i Żydzi, Łotysze i Gruzini. Dzierżyński
był jednym z najgroźniejszych obcych, tych, którzy nie mieli
jakichkolwiek skrupułów w wyniszczaniu narodu rosyjskiego
i jego elit.
Akurat w przypadku Dzierżyńskiego po polskiej stronie nie
można zastosować tak prostego i w wielu wypadkach trakto-
wanego jako niezawodny, schematu wyjaśniającego. Czy się to
komu podoba czy nie, był on Polakiem, wychował się w szla-
checkim dworze i – co ważne – w religii katolickiej, do pew-
nego momentu pisał wyłącznie po polsku. Można do niego
odnieść inną kategorię interpretacyjną – zdradę23. W sposób
pośredni wówczas, gdy mowa o tym, jak w czasach zaborów
przeciwstawiał się ruchom niepodległościowym, a całkiem
jawnie, gdy przedstawia się jego udział w wojnie roku 1920
po stronie bolszewików, zmierzających do tego, by z Polski
uczynić jeszcze jedną republikę tworzącego się państwa komu-
nistycznego. O tym zaś, że taka interpretacja nie była jedyną
możliwą, świadczy wiele. Podobno głoszono, że Dzierżyński
był kimś w rodzaju Wallenroda mszczącego się na Rosjanach
23 O tym, jak wielką rolę odgrywała ona w polskiej wizji świata zob. książkę
M. Micińskiej, Zdrada córka nocy. Pojęcie zdrady narodowej w świadomości Pola
ków w latach 1861–1914, Warszawa 1998.
26
za wszystkie zaznane od nich polskie niedole. Jest to koncep-
cja czysto fantastyczna, warto jednak odnotować, że na jakichś
politycznych marginesach się pojawiła.
O tym zaś, że sprawa Dzierżyńskiego, gdy patrzy się na
nią z polskiego punktu widzenia, wcale nie jest łatwa i prosta,
świadczy książka Bogdana Jaxy-Ronikiera24. Z wielu wzglę-
dów jest ona wielkim dziwem. Łączy wątki wspomnieniowe
z wywodami publicystycznymi, narrację biograficzną z ele-
mentami popularnej, by nie powiedzieć – brukowej, powieści.
Wartości historycznych próżno w niej szukać, jest ich pozba-
wiona, nie sprawia to jednak, że przestaje być ciekawym do-
kumentem świadomości. Utarło się przeświadczenie, że jest to
książka jednoznacznie paszkwilancka, tak ją kwalifikowano w
Polsce Ludowej. Tego rodzaju ocenie sprzyjał tytuł, wydaje się
wszakże, iż kwestia jest bardziej skomplikowana. Ronikier ob-
szernie pisze o zbrodniach, którym Dzierżyński patronował,
nie ma w tej materii złudzeń, niczego nie zamierza przemil-
czać, ale jest nim niewątpliwie zafascynowany. I nie wszystkie
bolszewickie zbrodnie mu przypisuje, z naciskiem podkreśla,
że to nie on stał za zabójstwem cara i jego rodziny, a więc kró-
lobójcą nie jest. W wersji Ronikiera Dzierżyński nie przestaje
być Polakiem i to dobrym Polakiem. Nawet wtedy, gdy bierze
udział w najeździe:
Dzierżyńskiemu – Polakowi nie mogło nie bić żywiej serce, gdy
patrzył na takie powodzenie polskiego oręża. (...) Cud nad Wisłą był
dla niego ciosem i radością jednocześnie. W tym to sensie wypowie-
dział się nawet na plebanii w Dusiacku, do miejscowego proboszcza,
dokąd przybył na noc, jadąc zaraz za nacierającą armią bolszewicką.
Proboszcz ów dobrodusznie zainterpelował Dzierżyńskiego co do
uczuć, jakie przeżywa, a potem zachwycał się potężnym moskiew-
24 B. Jaxa-Ronikier, Dzierżyński «czerwony kat», Warszawa 1933; korzystam
ze wznowienia – Kraków 1989.
27
skim komisarzem, «czerwonym katem Rosji», że pozostał jeszcze na
tyle dobrym Polakiem.
Mówiąc prosto, nawet Polak idący na kraj z wrogą armią, by
zaprowadzać w nim nowe porządki, Polakiem pozostaje. Pola-
kiem nie tylko w sensie etnicznym (to jest oczywiste), także ak-
sjologicznym. Polskość uszlachetnia i nie może zostać wyma-
zana nawet w tak drastycznym przypadku. Nasuwa się pytanie,
czy zgodnie z takimi wywodami Polak, który stał się jednym
z najgroźniejszych i najważniejszych przywódców bolszewic-
kich, jest niejako z natury rzeczy lepszy od przedstawicieli in-
nych nacji, którzy znaleźli się na podobnych pozycjach? Pytanie
to niewątpliwie trapiło autorów w okresie międzywojennym
i w jakiejś mierze jest nadal żywe we współczesnym dyskursie
prawicowym w jego wersji narodowo-konserwatywnej.
Przypadek Dzierżyńskiego przeczy tezie, której niekiedy
nadaje się wymiar oficjalny i podaje do wiary jako swojego ro-
dzaju aksjomat. Komuniści to nie Polacy, to zawsze inni i obcy.
Przeczył on samym swym istnieniem rozpowszechnionej w
okresie międzywojennym idei żydokomuny. O Feliksie Ed-
mundowiczu powiedzieć można było wszystko, także wszystko
co najgorsze, ale jeśli nie chciało się wchodzić w rażący kon-
flikt z faktami, nie dało się orzec, że był Żydem. Wywodził się
z polskiej szlachty, tak zresztą jak inni działacze komunistyczni,
choćby Wera Kostrzewa czy Julian Marchlewski. Niewątpliwie
ograniczało to (i nadal ogranicza) propagandową użyteczność
tego przypadku. Jakże byłoby wspaniale, gdyby wywodził on
się z żydowskiego plebsu, zamieszkującego sztetł, bądź z za-
symilowanej żydowskiej inteligencji. Wtedy sprawy Dzierżyń-
skiego można byłoby się pozbyć jako problemu polskiego, po
prostu by zniknęła. Są zresztą tacy, którzy nadal z zapałem się
do niego przyznają, widząc w nim swojego wielkiego patrona,
w Rosji różnego rodzaju byli kagebiści, w Mińsku – Łuka-
szenko i jego ekipa. Posiadłość Dzierżyńskich znajdowała się
28
na terenach, które obecnie należą do Białorusi. A więc Feliks
Edmundowicz wielkim był Białorusinem!
4
Rozpocząłem tę moją dzierżyńskiadę od uwag o możliwej
biografii tego człowieka, zakończę też propozycją kontrfak-
tyczną. Szef Komisji Nadzwyczajnej, potem sowieckich kolei
i – na koniec – całej gospodarki, zmarł nagle, licząc sobie lat
czterdzieści dziewięć. Załóżmy, że miał mocniejsze serce, pro-
wadził bardziej higieniczny tryb życia, nie był pracoholikiem,
dane mu były zatem dalsze lata ziemskiej egzystencji. Przyj-
mijmy, że dożył okresu wielkich czystek. Co by się z nim wte-
dy działo? Trudno zakładać, że powierzono mu funkcję po-
dobną do tej, z której tak gorliwie i skutecznie się wywiązywał
u początków pierwszego państwa robotników i chłopów, dużo
bardziej jest prawdopodobne, że Josif Wissarionowicz zagasił-
by ów wiecznie gorejący płomień, rozprawiłby się z tym, kogo
tak przed laty nazwał, jak z wieloma dawnymi towarzyszami.
Po dwudziestu latach nadejdzie wszakże okres destalinizacji,
Feliks Edmundowicz zostanie zrehabilitowany, uznany za nie-
słusznie represjonowanego, przywróci mu się godność jednego
z wielkich twórców państwa radzieckiego i nieposzlakowane-
go komunisty, który stał się ofiarą kultu jednostki czy błędów
i wypaczeń. Można sobie wyobrazić taki scenariusz, historia
bywa wielką ironistką25.
25 Dziękuję Piotrowi Mitznerowi, Annie Sobieskiej i Wojciechowi Tomasi-
kowi za przekazane mi informacje i sugestie.
29
Jak pisać o Polsce Ludowej?
(Odpowiedź na ankietę)
Bardzo jestem kontent z powodu zaproszenia mnie do
udziału w ankiecie na temat badań nad... No właśnie nad
czym? Na to pytanie mogę odpowiedzieć od razu: nad Polską
Ludową bądź PRL-em, bo te nazwy traktuję jako równorzęd-
ne, najbardziej poręczne i jakoś osadzone w realiach tamtej
epoki. Nie przejmowałbym się tym, że nie pojawiły się one
od razu, rozciągałbym je na cały okres 1944/89. Na to pyta-
nie odpowiedziało mi się łatwo, na inne w sposób bezpośredni
odpowiedzieć nie potrafię, przekracza to moje kompetencje,
nie jestem historykiem, zajmuję się literaturą, w tym również
tą, która w tamtych latach powstawała. A także od połowy lat
sześćdziesiątych aż do nadejścia zmiany ustrojowej systema-
tycznie analizowałem i opisywałem oficjalny język publiczny,
obowiązujący w Polsce Ludowej, zwany za Orwellem nowo-
mową. Te względy, a także fakt, iż niezależnie od tego, ile lat
dane mi będzie jeszcze przebywać na tym świecie, ogromną
część swojego życia spędziłem właśnie w PRL-u. Nie taję, że
traktuję sprawę badań nad nim w pewnej mierze osobiście,
sięgam po prace na ten temat nie tylko z ogromnym zacie-
kawieniem, odbieram je jako opowieści o tym, co pamiętam,
a częściowo – także o tym, co mieści się w moim prywatnym
31
doświadczeniu. Jestem chętnym czytelnikiem prac historyków
o tamtych zamkniętych już czasach.
Sądzę, że Polska Ludowa jest złotą żyłą tematów dla histo-
ryków zajmujących się różnymi dziedzinami. Nie tylko dla-
tego, że działo się wiele i otworzyły się archiwa, a więc jest
o czym pisać. Przede wszystkim z tej racji, że w tym systemie
w okresie stalinowskim jawnie totalitarnym, a potem autory-
tarnym (tak to można chyba określić), wszystko działo się w
sposób osobliwy i wymaga komentarza. I to już w sferze języka.
Wiele słów, nawet tych, które utrwaliły się w polszczyźnie, jest
godnym zastanowienia i interpretacji świadectwem historycz-
nym. Sięgnę po przykład pierwszy z brzegu. Słowo „decydent”
było nieznane polskiemu językowi politycznemu aż do cza-
sów Gierka. Wtedy weszło w użycie i się upowszechniło, skoro
rządzili przede wszystkim nie ci, którzy zostali „wybrani”, nie
ci, którzy tworzą rząd, ale stojący za nimi dygnitarze partyj-
ni. Jak ich określić, żeby w jakiś sposób formuła odpowiadała
rzeczywistej sytuacji, ale też ją ukrywała, bo przecież już wte-
dy trudno było za każdym razem podkreślać, że to partia jest
najważniejsza (czas bezpośredniej gloryfikacji partii, charak-
terystyczny dla pierwszego ćwierćwiecza Polski Ludowej, z
pewnością całkiem nie minął, ale jednak pojawiły się ograni-
czenia). Myślę, że z różnych zestawów słów można wywieść
ogromną wiedzę na temat realiów i tendencji wówczas domi-
nujących. Słów należących nie tylko do języka politycznego,
także funkcjonujących w mowie potocznej. Niektóre z nich
mogą być dla młodszego pokolenia po prostu niezrozumiałe.
Któż dzisiaj zrozumie słowo „rzucić” w takich PRL-owskich
idiomach, jak „rzucili cytryny” czy „rzucili buty”. Gdyby spo-
rządzać słownik ówczesnej polszczyzny, zwłaszcza tej, któ-
ra zniknęła w miarę zmiany ogólnej sytuacji, można byłoby
czasownik ten eksplikować w sposób następujący: „rzucić –
przywieźć do sklepu (na ogół niespodziewanie) towar rzadko
pojawiający się w sprzedaży, pożądany przez czekających na
32
niego klientów”. Nawiasem mówiąc, nasuwa się tutaj kolejna
formuła: „towar deficytowy”. Przymiotnik „deficytowy” niemal
całkowicie utracił wówczas swoje podstawowe znaczenie: „nie
przynoszący dochodu, powodujący deficyt”, zaczął znaczyć
tyle co „brakujący”, „niedostępny dla klientów”. PRL-owskie
idiomy mówią wiele o sytuacji politycznej i gospodarczej. Dzi-
siaj wymagają historycznego komentarza.
Kiedy wracam do tych nie tak dawno minionych czasów,
interesuje mnie przede wszystkim nie historia polityczna
i historia gospodarcza, interesuje mnie historia mentalności,
historia codzienności i – zwłaszcza – historia kultury (nic
dziwnego, historia literatury, którą zajmuję się profesjonalnie,
stanowi przecież jej część), a więc dziedziny, wyjąwszy tę ostat-
nią, stosunkowo niezbyt precyzyjnie określone. Przyznam się,
że nadmiernie nie zajmowałaby mnie książka na temat ewo-
lucji teorii marksistowskich w Polsce tamtych lat, natomiast
z wielkim zainteresowaniem przeczytałbym rzecz o tym, jak
propagowana z taką intensywnością i na tak wiele sposobów
oficjalna ideologia określała w różnych grupach społecznych
widzenie świata, jak wpływała na zachowania i jak kształto-
wała hierarchie wartości, przeczytałbym zatem z ochotą rzecz
o tym, jak ideologia owa żyła w potocznej świadomości, w ja-
kim stopniu decydowała o społecznych oczekiwaniach i fan-
tazmatach, jak współistniała z katolicyzmem i z praktykami
religijnymi, jak nakładała się na różnorakie podsuwane przez
tradycję wyobrażenia. A gdzie można znaleźć świadectwa, mó-
wiące o tego rodzaju zjawiskach? Wydaje mi się, że wszędzie,
niemal we wszelkiego rodzaju przekazach, choćby w listach do
redakcji1. Równie ciekawe byłyby prace o dniu codziennym w
Polsce Ludowej, ale też o świętowaniu2. Codzienność się zmie-
1 Zob. wnikliwą książkę Adama Leszczyńskiego, Sprawy do załatwienia. Li
2 Zob. Paweł Sowiński, Komunistyczne święto. Obchody 1 maja w latach 1948–
sty do „Po prostu” 1955–1957, Warszawa 2000.
1954, Warszawa 2000.
33
niała, bo była funkcją ogólnych przekształceń politycznych,
pozostawało w niej jednak wiele elementów niemal niezmien-
nych, niektóre jej wyróżniki przez lata ewoluowały w stopniu
minimalnym. Dam przykład pierwszy z brzegu: warto opisać
rolę kolejek w Polsce Ludowej, ich swoistą subkulturę. W tej
dziedzinie także zjawiska językowe są interesującym sygnałem
i świadectwem; to właśnie w obrębie subkultury kolejkowej
powstało słowo: stacz-staczka, poprzednio nieznane. Można
je zdefiniować jak następuje: osoba, najczęściej emeryt bądź
emerytka, wynajmowana za opłatą do stania w kolejce przed
sklepem w nadziei, że deficytowy towar zostanie niebawem
rzucony3.
Oczywiście, wielka sprawa to historia kultury w PRL-
-owskim 45-leciu. Po przełomie ustrojowym jacyś gorliwcy
obwieścili, że Polska Ludowa stanowiła sferę kulturalnego
pustkowia, a kultura polska przetrwała tylko dzięki temu, że
rozwijała się na emigracji. Ta w sposób radykalny sformuło-
wana teza była tak absurdalna, że nawet w okresie przełomo-
wym nie potraktowano jej poważnie. By ją odrzucić, wystar-
czy pierwszy z brzegu przykład. Na emigracji działali dwaj
utalentowani kompozytorzy, Roman Palester i Andrzej Pa-
nufnik, jednakże to nie oni zyskali międzynarodową renomę,
światową sławę zdobyli kompozytorzy mieszkający i tworzą-
cy w kraju: Lutosławski, Penderecki, Górecki. To prawda, w
innych dziedzinach sztuki rzeczy układały się w sposób bar-
dziej skomplikowany, choćby – za sprawą dwu największych:
Gombrowicza i Miłosza – w literaturze. Jest jednak faktem,
że w Polsce Ludowej twórczość nie zamarła, powstały dzieła
wybitne, dalekie od oficjalnej ideologii i partyjnej propagandy.
Jest to sprawa niezmiernie interesująca, chyba jednak nie pod-
3 Kiedy pisałem tę wypowiedź, nie było jeszcze cennej książki Małgorzaty
Mazurek, Społeczeństwo kolejki. O doświadczeniach niedoboru 1945–1989, War-
szawa 2010.
34
jęta jeszcze w sposób zasadniczy. Wiele napisano o poszcze-
gólnych twórcach, rzecz wymagałaby jednak ujęcia ogólnego.
Może na mocy paradoksu wiele powstało prac o socrealizmie,
a więc o okresie najgorszym, w którym rzeczywiście nic war-
tościowego chyba się nie pojawiło; interesuje on zresztą wielu
badaczy pokolenia najmłodszego, czemu trudno się dziwić, bo
stanowi osobliwość (ponurą!), jedyną w swoim rodzaju.
Jak pisać historię kultury tego czasu i jej poszczególnych
dziedzin? Odpowiedzi na tak sformułowane pytanie chyba nie
ma, mimo że sporo w tej materii zdziałano4. Chciałbym zwró-
cić jednak uwagę na dwa konieczne elementy, ściśle ze sobą
związane. Historia kultury w Polsce Ludowej musi być – co
oczywiste – historią przeszkód, jakie władza ludowa stawiała,
historią cenzury i nacisków ideologicznych, najróżniejszego
rodzaju zakazów i nakazów. Myślę jednak, że do tego rodzaju
spraw dziejopis PRL-owskiej kultury nie powinien się ograni-
czać, z jednym wyjątkiem – taka jednostronność jest uzasad-
niona w studiach dotyczących okresu klasycznego stalinizmu,
a więc zajmujących się socrealizmem. W ogólności jednak
pytania ograniczone w ten sposób nie ogarniają całokształtu
zjawiska, gdy chodzi o podokresy pozostałe, i ignorują to, co
w sumie najbardziej doniosłe i w istocie pasjonujące: jak to się
stało, że mimo niesprzyjającego położenia powstało w Polsce
Ludowej tyle wartościowych dzieł – i to chyba we wszystkich
dziedzinach, także tych, w których z natury rzeczy naciski były
najsilniejsze, jak film (tak samo brzmiące pytanie dotyczy na-
uki, przede wszystkim humanistyki). Jaki tu działał mecha-
nizm, czemu zawdzięczamy to, że mogliśmy czytać wybitne
książki, oglądać świetne spektakle i filmy, słuchać znakomitych
nowych dzieł muzycznych czy chodzić na interesujące wysta-
4 Warto tu wymienić przede wszystkim faktograficzne dzieło Marty Fik,
Kultura polska po Jałcie. Kronika lat 1944–1981, Londyn 1989. Zob. także: An-
drzej Krajewski, Między współpracą a oporem. Twórcy kultury wobec systemu poli
tycznego PRL (1975–1980), Warszawa 2004.
35
wy? Tego rodzaju pytanie czeka na odpowiedź. Niewątpliwie
nie wystarcza stwierdzenie: spiritus flat ubi vult, bo byłoby to
rażące uproszczenie. To, co stanowiło domenę rzeczywistych
wartości, powstawało w spięciu z oficjalną polityką kulturalną.
Kiedy dzisiaj odbieramy wybitne dzieła z tamtych lat jako czy-
telnicy, słuchacze czy widzowie, możemy o tym nie pamiętać,
historyk jednak pamiętać musi. I być świadom, że niezależnie
od tego, jaką dziedziną życia w Polsce Ludowej się zajmuje,
czyhają na niego różne niebezpieczeństwa. Wymieniłbym dwa,
moim zdaniem najważniejsze, choć jest ich więcej. Pierwsze,
to niebezpieczeństwo dychotomicznych podziałów, prowa-
dzących z konieczności do różnego typu uproszczeń, drugie
– to niebezpieczeństwo wartościowań niemerytorycznych, nie
odpowiadających omawianym czasom, nie uwzględniających
ówczesnych realiów lub wręcz wchodzących z nimi w konflikt.
I tutaj zbliżam się do sprawy, którą uważam za szczegól-
nie ważną: jakim językiem pisać o Polsce Ludowej? Apologii,
usprawiedliwienia, oskarżenia? Sądzę, że żadnym z nich; dwa
pierwsze nie mają w ogóle wagi, a jeśli się pojawiają, to gdzieś
na zupełnych marginesach. Ukształtował się natomiast język
oskarżycielski; tym, którzy nim się posługują, w istocie nie
chodzi o opisanie tego etapu w polskich dziejach, ale o pod-
porządkowanie jego obrazów wyraźnym założeniom ideolo-
gicznym. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych pisałem z dez-
aprobatą o prokuratorskiej krytyce literackiej5, teraz powiem,
że istnieje prokuratorska historia, żywię do niej również zasad-
niczą niechęć. Jestem przekonany, że stanowi ona aberrację, bo
w istocie nie stawia sobie celów poznawczych, narzuca ideolo-
giczne schematy i służy doraźnym celom, najczęściej politycz-
nym. I w tym przypomina tę część PRL-owskiej historiografii,
która podporządkowywała się partyjnym dyrektywom, pisząc
5 Zob. mój artykuł O krytyce prokuratorskiej, w tomie Dzień Ulissesa i inne
szkice na tematy niemitologiczne, Kraków 2000.
36
o reakcyjnych spiskach i intrygach imperialistów czy przedsta-
wiając pochwalne biografie partyjnych przywódców w rodzaju
Bieruta. Obecnie prokuratorski dyskurs historyczny (czy ra-
czej pseudohistoryczny) uprawiają historycy deklarujący swój
gorący antykomunizm. Niestety, także ten przypadek potwier-
dza słuszność reguły głoszącej, że krańce się stykają.
Historycy tego typu nie wypełniają, na szczęście, całej ba-
dawczej przestrzeni, w sumie ta, która dostała się pod ich pa-
nowanie, jest niewielka, tak że można ją bez trudu ignorować.
Choć nie jestem profesjonalnym historykiem, z wielkim zain-
teresowaniem i z równą mu satysfakcją czytam książki o Polsce
Ludowej takich znakomitych autorów, jak Krystyna Kersten,
Andrzej Friszke, Dariusz Stola – i mam dla nich wiele podzi-
wu. Chciałbym podkreślić wartość publikacji młodszego czy
wręcz najmłodszego pokolenia historyków. Czasem się mówi,
że to młoda gwardia wyspecjalizowała się w ostrym i jedno-
stronnym przedstawianiu PRL-u, bez niuansów i często bez
zrozumienia, podporządkowując bezpośrednio obrazy nie-
dawnej przeszłości z góry przyjętym założeniom ideologicz-
nym, na ogół nie pozostającym w ścisłym związku z przedsta-
wianym światem. Chciałbym podkreślić, że nie są to różnice
typu pokoleniowego, ale właśnie ideologicznego czy nawet
politycznego, różnice w ostatniej instancji między pracami
naukowymi a czymś w rodzaju lepszej lub gorszej (zwykle
gorszej!) publicystyki historycznej. Jestem wdzięcznym czytel-
nikiem wybitnych prac takich autorów, jak Krzysztof Persak,
Marcin Zaremba, Piotr Osęka. Moje lektury z natury rzeczy
są ograniczone; z pewnością listę wyróżniających się młodych
historyków publikujących o Polsce Ludowej wartościowe pra-
ce można wydłużyć.
marzec 2007
37
Październik 1956: wielkie otwieranie
1
Październik 1956 dla tych, którzy przeżywali składające się
nań wydarzenia na gorąco, byli ich świadkami i uczestnika-
mi, wiązali z nimi mniejsze lub większe nadzieje, odczuwali
takie czy inne ich konsekwencje w swoim własnym życiu, był
wydarzeniem wielkim. Dla kogoś, kto żył wówczas i miał za
sobą lata, w jakich obowiązywały reguły ścisłego, chciałoby się
powiedzieć, klasycznego stalinizmu, był zjawiskiem ważnym,
rokującym nadejście korzystnych zmian, zapowiadającym li-
beralizację, dla kogoś zaś, kto patrzy na to wszystko z dzisiej-
szego punktu widzenia, mogło chodzić jedynie o przekształce-
nia niewielkie, wręcz kosmetyczne, ostatecznie sowiecki model
ustrojowy nie został zmieniony, trwał w najlepsze (formuła
„realny socjalizm” nie była jeszcze wówczas znana, pojawiła się
dopiero pod koniec następnej dekady). Należę do tych, którzy
mają dane, by patrzeć z perspektywy bliskiej, w połowie lat
pięćdziesiątych byłem młodym człowiekiem, kończącym stu-
dia. A Października nie ograniczam do kilku dramatycznych
dni owego miesiąca, traktuję go jako proces, a więc w pew-
nej mierze zrównuję z tym, co zwykło się nazywać odwilżą.
39
Trudno wyznaczyć jego datę początkową, trudno też wskazać
termin końcowy (była nim może wczesna jesień roku 1957,
kiedy zlikwidowano tygodnik „Po prostu”?). Nie chodzi wszak-
że o wyznaczanie ścisłych granic. Jedno jest pewne: od czasu
śmierci Stalina ogólna atmosfera zaczęła się zmieniać, a nie-
które przynajmniej realia ulegały wyraźnym przekształceniom.
Można powiedzieć, gdy patrzy się nie z punktu widzenia
tego, kto żył w okresie październikowym, ale z dystansu pół-
wiecza, że ówczesne oczekiwania były niewielkie, wręcz mi-
nimalistyczne, bo każde odejście, nawet najskromniejsze, od
stalinowskich rygorów było postrzegane jako ważne. Dla mnie
wszystko, co się wówczas działo, było niezmiernie doniosłe
i miało wymiar historyczny; oczywiście, nie byłem w takich
odczuciach odosobniony. Żeby uwiarygodnić swą relację, mu-
szę powiedzieć coś o sobie; propagandzie komunistycznej ule-
głem w czasach szkolnych, między piętnastym a osiemnastym
rokiem życia, to wtedy wizja świetlanej przyszłości, budowanej
według zasad sformułowanych przez czterech genialnych kla-
syków marksizmu, wydawała mi się fascynująca. W połowie
lat pięćdziesiątych utopia ta nie była już jednak przedmiotem
mojej wiary, odchodziłem od niej stopniowo, by w stosunkowo
krótkim czasie rozstać się z nią definitywnie. Wtedy już byłem
w pełni świadom, że w stalinowskim świecie, zdominowanym
przez bezprawie, podporządkowanym drakońskim zasadom,
wynikającym z ideologicznych fantazmatów, które z coraz
większą wyrazistością okazywały się bezsensowne, zamknię-
tym na cztery spusty, trudno wytrzymać, a w istocie żyć się
nie da. Był to świat nie tylko restrykcyjny i okrutny, był także
niewymownie nudny, bezbarwny, szary, taka była codzienność,
ale w równym stopniu takie było życie umysłowe. To, czego
uczono na uniwersytecie, jeśli nie liczyć kilku chwalebnych
wyjątków, doskonale mieściło się w oficjalnej ideologii, a to, co
określane było jako nauka, stanowiło bezwzględne wtłaczanie
wszystkiego w zwulgaryzowane do granic możliwości mark-
40
sistowskie schematy. Nic dziwnego, że wszystko, co stanowiło
zapowiedź choćby minimalnej zmiany, spotykało się z zainte-
resowaniem bądź nawet z entuzjazmem.
To, co się wówczas działo, określiłbym jako otwieranie
świata. Słowo „otwieranie” można zresztą rozumieć w pełni
literalnie, skoro – choć z trudnościami, powoli bo powoli –
zaczęły się otwierać więzienne bramy, przez które wychodziły
tłumy ofiar stalinowskiego terroru. Tego rodzaju otwieranie
było niewątpliwie wydarzeniem najważniejszym, ważącym na
biografiach tak wielu osób, myślę tu wszakże o czym innym,
o otwieraniu polskiego życia umysłowego na to, co się dzieje
na świecie, na nieokreślaniu wszystkiego, co nie mieściło się
w obcisłych ramach komunistycznej ideologii, jako przejawu
wrogiej myśli czy sztuki burżuazyjnej, będącej przejawem upa-
dającej i zgniłej kultury Zachodu. Odcięcie od niego było tak
silne, że aż trudne do wyobrażenia, a ciekawość tego, co się
dzieje za żelazną kurtyną, ogromna. Wszystko, co mogło słu-
żyć jej zaspokojeniu choćby w stopniu minimalnym, spotykało
się z wielkim zainteresowaniem. Wydana w roku 1953 książ-
ka Zygmunta Kałużyńskiego Podróż na Zachód, pokazująca w
sposób selektywny i w zasadzie nie odchodzący od obowią-
zujących schematów wybrane zjawiska zachodnioeuropejskiej
kultury, odniosła znaczny sukces i była kilkakrotnie wznawia-
na. Niewiele czasu musiało minąć, by stała się anachronizmem
i popadła w doszczętne zapomnienie. Ten typ informacji już
nie wystarczał, kontakt ze światem przybrał całkiem inne
formy. Pamiętam, z jakim zachłannym zaciekawieniem rzu-
cano się na wszystko, co mówiło o wolnym świecie i mogło
być traktowane jako jego wytwór, na wszystk
Pobierz darmowy fragment (pdf)