Opowieść o losach niegdyś oklaskiwanego artysty, potem prześladowanego opozycjonisty, wreszcie, gdy nastała wolność, przez krótki okres prominentnego działacza politycznego. Gdy go poznajemy, rozczarowany wolnością, o którą walczył,
pędzi żywot bezdomnego. I pisze powieść o przedziwnych początkach pierwszego niepodległego państwa w Afryce, Liberii, kreuje bohatera tamtego zdarzenia, jak on uwikłanego w dylematy wolności. Bo też co to znaczy: wolność? Oto podstawowe pytanie, które stawia autor tej intrygującej, wartko opowiadanej historii, nie pozbawionej napięć znamionujących dobry thriller.
A ponad to, jest to rzecz o miłości. O miłości tak niezwykłej i niemożliwej, jak świt o zmierzchu.
Darmowy fragment publikacji:
STANISŁAW BREJDYGANT
ŚWIT O ZMIERZCHU
Nie ma powodu, aby dobrze opowiedziana
historia przypominała rzeczywisto(cid:286)ć.
Rzeczywisto(cid:286)ć ze wszystkich sił stara si(cid:266)
przypominać dobrze opowiedzian(cid:261) histori(cid:266).
IZAAK BABEL
I
Raz po raz płomyki jak bł(cid:266)dne ognie, pojawiały si(cid:266) na stromej (cid:286)cianie (cid:285)mieciowej Góry. Zmierzchało. On
ci(cid:261)gn(cid:261)ł swoj(cid:261) opowie(cid:286)ć:
Hilary Teague przyprowadził stryja do portu. To tutaj jego stryj kilka miesi(cid:266)cy temu postawił stop(cid:266) na
nabrze(cid:298)u, na terytorium pierwszego wolnego pa(cid:276)stwa w Afryce. On sam nosił w sobie obraz utrwalony na
po(cid:298)ółkłej kliszy pami(cid:266)ci dziecka. Było mglisto owego dnia, gdy tu przybyli, i mgła, to pami(cid:266)tał, miała wła(cid:286)nie
szaro(cid:298)ółty kolor. Ich statek, potem dowiedział si(cid:266), (cid:298)e nazywał si(cid:266) „Nautilius”, zarzucił kotwic(cid:266) z dala od brzegu.
Dopłyn(cid:266)li na l(cid:261)d łodziami. Zastali tam byle jak sklecony barak i kilku czarnych jak oni, nieufnych m(cid:266)(cid:298)czyzn;
kobiety i dzieci ukryte były w buszu. Sk(cid:261)d mieli wiedzieć ci czarni, czy aby na pewno przybysze to bracia ze
Zjednoczonych Stanów Ameryki i czy pojmuj(cid:261), (cid:298)e przybyli do Kolonii Wolnych. Mogli być przecie(cid:298) łowcami
niewolników. No ale wyja(cid:286)niło si(cid:266), (cid:298)e jest tak, jak biały gubernator w bosto(cid:276)skim porcie zapowiedział. Po roku od
przybycia pierwszych, statkiem „Elizabeth” – potem b(cid:266)d(cid:261) uczyć w szkołach, (cid:298)e to był taki ich „Mayflower”.
Tamten statek płyn(cid:261)ł ze wschodu na zachód, ze starej do Nowej Anglii, z białymi, którzy chcieli (cid:298)yć w wolno(cid:286)ci w
ziemi obiecanej. Tymczasem rodzice Hilarego i inni osiedle(cid:276)cy przyszłego pa(cid:276)stwa o nazwie Wolno(cid:286)ć, płyn(cid:266)li w
odwrotn(cid:261) stron(cid:266), z zachodu na wschód, wła(cid:286)nie z Nowej Anglii do swojej ziemi obiecanej, z której wcze(cid:286)niej ich
przodków – ba, tylko, kto mógł wiedzieć, z którego miejsca – porwano jako niewolników. I teraz ci czarni,
podobnie jak tamci biali, jedni i drudzy dobrzy chrze(cid:286)cijanie, chcieli w pokoju zało(cid:298)yć nowe pa(cid:276)stwo i rz(cid:261)dzić w
nim zgodnie z przykazaniami bo(cid:298)ymi. No i podobnie jak tamci biali, owi czarni dopiero na miejscu przekonali si(cid:266),
(cid:298)e nie da si(cid:266) pa(cid:276)stwa zało(cid:298)yć inaczej ni(cid:298) sił(cid:261). Bo zawsze kto(cid:286) ziemi(cid:266), do której przybywasz, zamieszkuje. I zawsze
traktować ci(cid:266) b(cid:266)dzie jak intruza. Tego przecie(cid:298) uczy Biblia, o ludzie Izraela, który krwawym podbojem zdobył
krain(cid:266) Kanaan. Przez całe dzieci(cid:276)stwo Hilary wzrastał w strachu przed napa(cid:286)ci(cid:261) wojowników plemion Ba Caia,
Tamu albo Sao Boso. Pó(cid:296)niej, gdy dorósł, okazał si(cid:266) najodwa(cid:298)niejszy z tych, którzy przybyli. Wchodził w busz i
dalej w d(cid:298)ungl(cid:266) i rozmawiał z wojownikami a potem z wodzami, których nale(cid:298)ało traktować jak królów.
Przemawiał sił(cid:261) ducha. I r(cid:266)kami. Po jakim(cid:286) czasie nauczył si(cid:266) j(cid:266)zyków dzikich braci, a ka(cid:298)de plemi(cid:266) mówiło
innym. Z pierwszej wizyty, pami(cid:266)ta, wrócił po wielu dniach. Ju(cid:298) było po uroczysto(cid:286)ciach pogrzebowych, w ich
ko(cid:286)ciele Baptystów modlono si(cid:266) za jego dusz(cid:266). Wrócił nagi. Królowi Ba Caia spodobał si(cid:266) najpierw jego zegarek z
ła(cid:276)cuszkiem, potem plastron z błyszcz(cid:261)c(cid:261) szpilk(cid:261) pod szyj(cid:261), a potem cała reszta. Przez lata król Ba Caia b(cid:266)dzie si(cid:266)
ubierał w jego surdut. Ale pozostan(cid:261) przyjaciółmi. Królowie Ba Caia i Sao Boso pierwsi postawi(cid:261) krzy(cid:298)yki pod
traktatem ustanawiaj(cid:261)cym z trzech hrabstw: Montserrado, Grand Bassa i Sinoe – to ostatnie zwane równie(cid:298)
Missisipi w Afryce – Koloni(cid:266) Liberii, czyli, na co nikt nie zwrócił uwagi, smakowicie absurdalny twór: Koloni(cid:266)
Wolno(cid:286)ci. Nie trwała długo. Powstało jeszcze kilka hrabstw, przekonano w ten czy inny sposób, sił(cid:261) albo
perswazj(cid:261), jeszcze kilka plemion i po paru latach, w 1839 roku Kolonia zmieniła nazw(cid:266) na Wspólnot(cid:266). A teraz
wła(cid:286)nie, za kilka dni, miała stać si(cid:266) ona pierwszym niepodległym, nowoczesnym pa(cid:276)stwem w Afryce, krajem
wolno(cid:286)ci, Liberi(cid:261). I Hilary Teague szykował si(cid:266) do misji powierzonej mu przez Zarz(cid:261)d Wspólnoty i gubernatora,
który z chwil(cid:261) ogłoszenia niepodległo(cid:286)ci miał ust(cid:261)pić z urz(cid:266)du – otó(cid:298) Hilary Teague miał popłyn(cid:261)ć do dalekiego
Londynu z listami uwierzytelniaj(cid:261)cymi, które zło(cid:298)y królowej Wiktorii, wprowadzony przez Lorda Stra(cid:298)nika
Piecz(cid:266)ci do Buckingham Palace jako pierwszy ambasador wolnego pa(cid:276)stwa w Afryce. Dwór i parlament ju(cid:298)
wydały stosowne o(cid:286)wiadczenia. Uznaj(cid:261) suwerenno(cid:286)ć male(cid:276)kiego pa(cid:276)stwa na kontynencie, na którym w tej cz(cid:266)(cid:286)ci,
poza s(cid:261)siednim Sierra Leone, nie było brytyjskich posiadło(cid:286)ci. Zainteresowanie Imperium si(cid:266)gało bardziej (cid:286)rodka
i wschodu kontynentu. Mo(cid:298)e to (cid:286)wietny pomysł – zastanawiali si(cid:266) pewno lordowie, chichocz(cid:261)c z dobrego
dowcipu, który zarazem miał być zr(cid:266)cznym manewrem dyplomatycznym – doprawdy (cid:286)wietny pomysł, utrzeć
nosa tym bezczelnym jankesom, którzy wymy(cid:286)lili, pewno na zło(cid:286)ć Brytyjczykom, woln(cid:261) Liberi(cid:266), a teraz sami nie
kwapi(cid:261) si(cid:266) tego pa(cid:276)stwa byłych niewolników uznać za wolne i suwerenne.
Hilary Teague miał wiele do przemy(cid:286)lenia i bardzo chciał choć cz(cid:266)(cid:286)ci(cid:261) swych my(cid:286)li podzielić si(cid:266) ze stryjem.
On, o którym szeptano w pokojach i na korytarzach w budynku Administracji, (cid:298)e kto wie, mo(cid:298)e b(cid:266)dzie
kandydować na stanowisko pierwszego prezydenta, on um(cid:266)czony brzemieniem odpowiedzialno(cid:286)ci, pragn(cid:261)ł rady,
potrzebował jej jak powietrza. Przez całe lata wzrastał w kulcie stryja, który był prawdziwym bohaterem
czarnych. Nie dane mu było przypłyn(cid:261)ć wraz z nimi, na statku „Nautilius”, do brzegu Afryki. Siedział wtedy
przykuty do (cid:286)ciany na plantacji swego pana, kongresmana z Wirginii. Pro(cid:286)by o łask(cid:266) nie poskutkowały. Stryj,
młody silny czarnuch, pełen niepokonanej dumy, odmówił przeproszenia swego wła(cid:286)ciciela. W porze wielkiego
buntu pod wodz(cid:261) Nuta Turnera, to on skrzykn(cid:261)ł powsta(cid:276)ców z Wirginii. Kar(cid:266) (cid:286)mierci zamieniono mu na lata
sp(cid:266)dzone w lochu, a potem na plantacji wi(cid:266)ziennej. Był ju(cid:298) stary i bardzo zm(cid:266)czony, gdy Hilaremu Teague udało
si(cid:266), przy u(cid:298)yciu wszelkich mo(cid:298)liwych wpływów, umie(cid:286)cić stryja na statku, tym razem nosz(cid:261)cym sławne imi(cid:266)
Jeffersona, na którym dotarł wreszcie do brzegu Afryki. W przededniu ogłoszenia niepodległo(cid:286)ci.
Hilary Teague pocił si(cid:266). Przywykł tu do wilgotnego upału i wydawało si(cid:266), (cid:298)e potrafi go znosić. Zawsze
nienagannie ubrany w lakierowane pantofle, wełniane sztuczkowe spodnie, koszul(cid:266) z mankietami spi(cid:266)tymi
złotymi spinkami, z głow(cid:261) podtrzyman(cid:261) sztywnym wysokim kołnierzykiem, z plastronem zdobionym brylantow(cid:261)
spink(cid:261), w obcisłej kamizelce i w surducie. Głow(cid:266) okryt(cid:261) miał tym razem modnym, przypominaj(cid:261)cym przeci(cid:266)te w
pół jajo, kapeluszem. Przy oficjalnych okazjach i wieczorami nosił cylinder. Hebanowa laska ze srebrn(cid:261) r(cid:261)czk(cid:261)
dopełniała godnego uniformu wy(cid:298)szego urz(cid:266)dnika administracji Wspólnoty zwanej Liberi(cid:261).
– Nie uwa(cid:298)asz stryju, (cid:298)e jest dzi(cid:286) szczególnie gor(cid:261)co?
– Uwa(cid:298)am, (cid:298)e jest tak samo jak wczoraj. I uwa(cid:298)am, synu, (cid:298)e mówisz jakby(cid:286) czytał z gazety. Je(cid:286)li chcesz mi co(cid:286)
powiedzieć, a widz(cid:266), (cid:298)e chcesz, mów. Prosto. I zdejmij to, co nosisz na sobie. A przynajmniej si(cid:266) porozpinaj,
b(cid:266)dzie ci wygodniej.
– Podoba mi si(cid:266) ten czarny stryjo – odezwał si(cid:266) jeden ze słuchaj(cid:261)cych. Twarz miał amarantow(cid:261), pokryt(cid:261)
nierównym, siwym zarostem, resztki spoconych włosów przyklejały mu si(cid:266) do czaszki. – Kurwa, czuj(cid:266), (cid:298)e zaraz
co(cid:286) m(cid:261)drego zasunie. Zna (cid:298)ycie, w pudle, i to jakim, si(cid:266) nasiedział. Ty, (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y, b(cid:261)d(cid:296) gospodarz, podstaw
jakie(cid:286) naczynia. Widzisz te połówk(cid:266)? – wyci(cid:261)gn(cid:261)ł butelk(cid:266) przed siebie. – I okno, kurwa, otwórz, bo duszno tu jak
w tej Afryce.
– Ale tam nie (cid:286)mierdziało – odezwał si(cid:266) drugi z go(cid:286)ci. Ten dla odmiany blady i chudy. Jakby chorowity. A do
tego albo przed chwil(cid:261) ogolony, albo taki bez zarostu.
W małej izbie przypominaj(cid:261)cej wn(cid:266)trze kartonu z wyci(cid:266)tym otworem na okno były jeszcze dwie osoby,
gospodarz nazwany (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y, stary nobliwy m(cid:266)(cid:298)czyzna o gł(cid:266)boko osadzonych oczach, które słały uwa(cid:298)ne
spojrzenie, i ten, który czytał ze zmi(cid:266)tych kartek, zwany Profesorem. O nim b(cid:266)dzie cała ta historia, wi(cid:266)c jaki jest,
jaki był, jaki mógłby być – przyjdzie czas opowiedzieć. Teraz tylko wygl(cid:261)d. No wi(cid:266)c na swoje sze(cid:286)ćdziesi(cid:261)t
wygl(cid:261)da. Czuje si(cid:266) w nim pewne znu(cid:298)enie, w mówieniu, w gestykulacji, w sposobie poruszania si(cid:266) – ale to jeszcze
nie staro(cid:286)ć. Co(cid:286) jakby trwanie w zamy(cid:286)leniu. Rodzaj skupienia. I czuje si(cid:266) w nim sił(cid:266). Ta siła da nieraz znać o
sobie. On jej nie nadu(cid:298)ywa, on j(cid:261) ma. Sylwetka bez zarzutu. Ani t(cid:266)gi, ani zbyt chudy. Chodzi lekko pochylony do
przodu. Twarz dobrze wyrze(cid:296)biona, rysy regularne, do(cid:286)ć grube. Nos prosty, wyrazisty. No i oczy. Cz(cid:266)sto
zmru(cid:298)one, przymkni(cid:266)te. Gdy je jednak otworzy, wydaj(cid:261) si(cid:266) du(cid:298)e. I jakby zmieniały kolor. Chwilami zdaj(cid:261) si(cid:266)
przezroczyste, szarozielone, ale bywa, (cid:298)e g(cid:266)stniej(cid:261), staj(cid:261) si(cid:266) ciemne. Czaszka dobrze sklepiona, poro(cid:286)ni(cid:266)ta
rzadkimi siwymi włosami. Ubrany schludnie. Spodnie sprane, wytarte, ale czyste. D(cid:298)insowa kurtka, pod ni(cid:261)
flanelowa koszula. Profesor ma na imi(cid:266) Antoni, ma te(cid:298) nazwisko, ale ono niewa(cid:298)ne. Ci, z którymi głównie
przebywa, z respektem wymawiaj(cid:261) jego ksyw(cid:266). Wła(cid:286)nie zdj(cid:261)ł kurtk(cid:266) i rozpi(cid:261)ł koszul(cid:266). Przyj(cid:261)ł z r(cid:266)ki gospodarza
kubek, do którego amarantowy i nieogolony nalał spor(cid:261) porcj(cid:266) gorzały. Wypił spokojnie jednym, powolnym
łykiem, odstawił kubek na stół i powiedział:
– Dobry pomysł. Wypijesz i zaraz mniej (cid:286)mierdzi.
(cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y otworzył wła(cid:286)nie niewielkie okno zgodnie z (cid:298)yczeniem amarantowego. Uderzyło pot(cid:266)(cid:298)n(cid:261) fal(cid:261)
smrodu. Płomyki na wznosz(cid:261)cej si(cid:266) niedaleko stromej (cid:286)cianie (cid:285)mieciowej Góry rozbłysły teraz jaskrawo. Było ju(cid:298)
ciemno.
– Chce si(cid:266) wam jeszcze wrócić do Afryki? – zapytał Antoni.
– Nawijaj Profesor. Przynajmniej jeszcze co ten czarny stryj temu wystrojonemu palantowi zasunie.
– Ano zasunie.
Antoni si(cid:266)gn(cid:261)ł po le(cid:298)(cid:261)ce na stole kartki i znalazł wła(cid:286)ciwe miejsce.
Hilary Teague rozejrzał si(cid:266) dookoła niepewnie, ale przynaglony spojrzeniem stryja i ledwie czytelnym
u(cid:286)miechem, w którym nie sposób było nie dostrzec ironii, najpierw odpi(cid:261)ł spink(cid:266) (cid:286)ciskaj(cid:261)cego mu szyj(cid:266)
kołnierzyka, by po chwili, ju(cid:298) z pełn(cid:261) determinacj(cid:261), (cid:286)ci(cid:261)gn(cid:261)ć surdut. Po krótkim namy(cid:286)le rozpi(cid:261)ł nawet
kamizelk(cid:266). Surdut Hilary Teague poło(cid:298)ył na ławce i poczekał a(cid:298) stryj usi(cid:261)dzie. Jeszcze raz rozejrzał si(cid:266) dokoła i
gdy z ulg(cid:261) stwierdził, (cid:298)e w zasi(cid:266)gu wzroku nie ma nikogo z jego ludzi, tak(cid:298)e przysiadł.
Nieopodal nich pracowała du(cid:298)a grupa nagich, przyodzianych tylko w przepaski na biodrach, m(cid:266)(cid:298)czyzn. Na
twarzach mieli wymalowane białe, podłu(cid:298)ne pasy. To byli tubylcy dozorowani przez stra(cid:298)nika ze swego
plemienia. Ten miał przez rami(cid:266) przerzucony kawałek barwionego czerwieni(cid:261) płótna a w r(cid:266)ku rodzaj dzidy
zwie(cid:276)czonej wypełnion(cid:261) czym(cid:286) wyschni(cid:266)t(cid:261) skorup(cid:261) owocu. Potrz(cid:261)sał dzid(cid:261) rytmicznie i owoc wydawał sypkie
d(cid:296)wi(cid:266)ki jak grzechotnik. Czarni tubylcy w rytmie dyktowanym przez nadzorc(cid:266) d(cid:296)wigali, po kilku, głazy
zgromadzone na brzegu i spychali je do wody.
– Ci si(cid:266) nie licz(cid:261) – powiedział stryj Hilarego, pochylaj(cid:261)c si(cid:266) i wspieraj(cid:261)c łokcie na kolanach. Powiedział to
cicho, jakby do siebie, ale wiedział, (cid:298)e siedz(cid:261)cy obok młody człowiek słucha go uwa(cid:298)nie. Słucha i nie rozumie. –
Czy oni s(cid:261) wolni? – tym razem stryj gło(cid:286)no wypowiedział pytanie. Głow(cid:261) wskazał na spychaj(cid:261)cych głazy tubylców.
– Ale(cid:298) stryju, w tym kraju…
– Pytam, czy s(cid:261) wolni?
– Nie s(cid:261) przecie(cid:298) niewolnikami. Król Tamu przysyła grupy do pracy. Tak(cid:261) zawarli(cid:286)my umow(cid:266).
– I płacisz królowi Tamu (cid:286)wiecidłami i perkalem. Mam nadziej(cid:266), (cid:298)e nie alkoholem. A oni s(cid:261) własno(cid:286)ci(cid:261)
swojego króla.
– Ale(cid:298) stryju, jak mo(cid:298)na zwyczaje gł(cid:266)boko zakorzenione pozmieniać ot tak, na (cid:298)(cid:261)danie.
– Otó(cid:298) to. S(cid:261) tacy, którzy twierdz(cid:261), (cid:298)e mo(cid:298)na.
– Ale my, chrze(cid:286)cijanie…
– My – to kto?
– No… my, obywatele Liberii. Ty, ja…
– Mnie zostaw. Jeszcze nie powiedziałem, czy chc(cid:266) tu być obywatelem. No, kto jeszcze?
– Wszyscy z cenzusem posiadania czegokolwiek, mówi(cid:261)cy po angielsku.
– Oni – wskazał stryj – nie mówi(cid:261) po angielsku i nie wiedz(cid:261), co to jest posiadanie. Sami s(cid:261) własno(cid:286)ci(cid:261). Ale nie
s(cid:261) niewolnikami, powiadasz, bo nie chodz(cid:261) skuci, jak ja chodziłem przez lata. – Wyci(cid:261)gn(cid:261)ł przed siebie r(cid:266)ce,
mankiety flanelowej koszuli podniosły si(cid:266) i Hilary zobaczył wrze(cid:296)bione gł(cid:266)boko w nadgarstki (cid:286)lady kajdan.
– Niech Bóg wybaczy ciemi(cid:266)(cid:298)ycielom – wyszeptał wstrz(cid:261)(cid:286)ni(cid:266)ty.
– Boga lepiej zostaw. I dlaczego niby miałby wybaczać? Stworzył człowieka jakim jest. Z potrzeb(cid:261)
okrucie(cid:276)stwa i przemocy. Tak(cid:298)e miłosierdzia, które daje dobre samopoczucie. Ci sami kongresmani ka(cid:298)(cid:261) chłostać
swoich czarnuchów na plantacjach – i ci sami uchwalaj(cid:261) akt o stworzeniu pa(cid:276)stwa wolnych czarnuchów w
Afryce. Ci sami gn(cid:266)bi(cid:261), modl(cid:261) si(cid:266) i rozdaj(cid:261) jałmu(cid:298)n(cid:266)… – Stryj (cid:286)ci(cid:261)gn(cid:261)ł mankiety koszuli. Milczał dłu(cid:298)sz(cid:261) chwil(cid:266)
zanim si(cid:266) odezwał:– Mówiłe(cid:286) tym tutaj o wolno(cid:286)ci? Podobno znasz ich j(cid:266)zyk.
– Nie zrozumieliby – odpowiedział po chwili Hilary Teague, jakby zawstydzony.
– Nie zrozumieliby. Masz racj(cid:266). S(cid:261) podobno j(cid:266)zyki, w których w ogóle nie ma słowa wolno(cid:286)ć… A czy ty wiesz,
co to znaczy?
– Co?
– No – wolno(cid:286)ć.
– Stryju!... – wykrzykn(cid:261)ł Hilary Teague i nagle zamilkł.
– Czekam. Słucham.
– Wolno(cid:286)ć to…
– No?
– To mo(cid:298)no(cid:286)ć stanowienia o sobie. To…
– Zastanów si(cid:266), czy te(cid:298) nie mo(cid:298)no(cid:286)ć stanowienia o innych.
– Nie!... To znaczy…
– Zastanów si(cid:266). Przez ostatnie kilka lat, jak wiesz, byłem „wolny”. Wykupił mnie miłosierny biały i zrobił
wolnym słu(cid:298)(cid:261)cym. To był wykształcony człowiek, nie zabraniał mi brać ksi(cid:261)(cid:298)ek z biblioteki. Du(cid:298)o przeczytałem.
Platonowi ani jego mistrzowi Sokratesowi do głowy nie przyszło, (cid:298)eby wolni obywatele Aten nie mieli stanowić o
losie niewolnych. A nasi Ojcowie Zało(cid:298)yciele? Nazwisko pierwszego prezydenta na zawsze b(cid:266)dzie symbolem
wolnego pa(cid:276)stwa tych, którzy si(cid:266) zbuntowali przeciw królowi angielskiemu, ale plantacje tego prezydenta w
Wirginii uprawiały czarnuchy, niewolnicy. Podobno był tylko jeden taki zwariowany generał, miał po india(cid:276)sku
brzmi(cid:261)ce nazwisko – Kostiushko – ten wszystkie pieni(cid:261)dze, nagrod(cid:266) od Kongresu za słu(cid:298)b(cid:266) Stanom
Zjednoczonym przeznaczył na wykupienie czarnych.
– Bo wolno(cid:286)ć, prawdziwa wolno(cid:286)ć – wykrzykn(cid:261)ł nagle Hilary Teague – to równo(cid:286)ć szans!
– Opami(cid:266)taj si(cid:266) chłopcze! Nie myl równo(cid:286)ci z wolno(cid:286)ci(cid:261).
– Wi(cid:266)c kto jest wolny stryju?
– Na pewno nie oni – stryj wskazał na tubylców spychaj(cid:261)cych głazy. – Ale te(cid:298) oni nie wiedz(cid:261) co to wolno(cid:286)ć, nie
maj(cid:261) jej wyobra(cid:298)enia, a wi(cid:266)c mo(cid:298)na powiedzieć, (cid:298)e s(cid:261) wolni od marzenia o wolno(cid:286)ci. Mo(cid:298)e to ty jeste(cid:286) mniej
wolny od nich – powiedział nagle, spogl(cid:261)daj(cid:261)c uwa(cid:298)nie na Hilarego Teague. Ten długo nie mógł poj(cid:261)ć słów, które
usłyszał.
– Stryju… – wyksztusił wreszcie.
– Blu(cid:296)ni(cid:266), co?
– Mo(cid:298)e ja wobec tego nic nie rozumiem?
– Mo(cid:298)e. A mo(cid:298)e przywykłe(cid:286) my(cid:286)leć innymi my(cid:286)lami ni(cid:298) ja? Mo(cid:298)e inaczej nazywasz sprawy i rzeczy? Kto to
wie? Kto z nas ja(cid:286)niej widzi, kto gł(cid:266)biej pojmuje? Wolno(cid:286)ć si(cid:266) ma albo nie. To ty j(cid:261) sobie nadajesz. Poj(cid:261)łem to w
lochu. To było jak objawienie. Jakbym odnalazł w sobie skarb. Od tej chwili wiedziałem, (cid:298)e nie dam si(cid:266) złamać.
Bo utraciłbym skarb. Ten prawdziwy, bez którego (cid:298)ycie nic nie jest warte. – Zamy(cid:286)lił si(cid:266), podj(cid:261)ł dopiero po
długiej chwili: – Przez wiele miesi(cid:266)cy, mo(cid:298)e ponad rok, nie widziałem (cid:286)wiatła. Nast(cid:266)pnego dnia, po tym odkryciu,
po raz pierwszy wyprowadzili mnie na dziedziniec. O(cid:286)lepłem. Ale potem odzyskałem wzrok. I kiedy ju(cid:298)
pracowałem na plantacji wi(cid:266)ziennej, zacz(cid:266)ła do płotu przychodzić bardzo pi(cid:266)kna, młoda kobieta. To była (cid:298)ona
naczelnika twierdzy. Odczytałem w jej spojrzeniu cierpienie. Potem dowiedziałem si(cid:266), (cid:298)e nie mieli, nie mogli mieć
dzieci. Chciała pomóc sobie, lituj(cid:261)c si(cid:266) nade mn(cid:261). Nie pozwoliłem. Odmówiłem przyj(cid:266)cia lito(cid:286)ci. Wzrokiem. Bo
nigdy nie zamienili(cid:286)my ze sob(cid:261) słowa. A poznali(cid:286)my si(cid:266) dobrze, o, bardzo dobrze. Przystała na moje warunki.
Wspierali(cid:286)my si(cid:266) wzajemnie. Bywało, stała przy płocie kilka chwil, a bywało, (cid:298)e du(cid:298)o dłu(cid:298)ej. Czasami zapadała si(cid:266)
wzrokiem w siebie, jakby szukaj(cid:261)c odpowiedzi na to, co jej wzrokiem powiedziałem. Na ogół odchodziła
u(cid:286)miechni(cid:266)ta. Kiedy mnie wypuszczali, nie była ju(cid:298) taka jak na pocz(cid:261)tku, postarzała si(cid:266). Ale u(cid:286)miech wrze(cid:296)bił si(cid:266)
w jej twarz, stała si(cid:266) jeszcze pi(cid:266)kniejsza. Stra(cid:298)nik przy bramie wr(cid:266)czył mi paczk(cid:266). Od niej. Była w niej ta koszula. I
zasuszony kwiat… – Długo milczał zapatrzony przed siebie. – Jej mo(cid:298)e pomogłem zrozumieć to, co sam poj(cid:261)łem.
Czy tobie potrafi(cid:266), nie wiem… Mój Bo(cid:298)e, wolno(cid:286)ć… Wielka miło(cid:286)ć mo(cid:298)e dać ci wolno(cid:286)ć. Ale te(cid:298) mo(cid:298)e ci j(cid:261) bez
reszty odebrać. Albo wiara. Poczytaj psalmy, czytaj cał(cid:261) Bibli(cid:266). I wiara mo(cid:298)e ci dać wolno(cid:286)ć, a mo(cid:298)e te(cid:298) zniewolić
– u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266) – ja nie powiem, synu, (cid:298)e masz si(cid:266) nagle zacz(cid:261)ć inaczej ubierać, ale powiem ci, (cid:298)e nosisz swój
strój jak kajdany. I los swój i urz(cid:261)d. A jak zrobić, (cid:298)eby było inaczej, (cid:298)eby to był twój wybór, a nie twój nało(cid:298)ony
sobie przymus, tego nie wiem. To musisz w sobie sam znale(cid:296)ć. No i do(cid:286)ć na dzi(cid:286) – u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266) szeroko. –
Masz du(cid:298)o czasu przed sob(cid:261). Du(cid:298)o mo(cid:298)esz jeszcze w sobie zmienić. I wokół siebie – dodał powa(cid:298)nie, a po chwili
pauzy: – Wiesz, (cid:298)e byłem przez jaki(cid:286) czas kaznodziej(cid:261)?
– Słyszałem. I chciałbym, (cid:298)eby stryj u nas od czasu do czasu nauczał. Rozmawiałem z pastorem.
– Nie synu, nie b(cid:266)d(cid:266) nauczać w (cid:286)wi(cid:261)tyni. Pastor na pewno robi to najlepiej, jak potrafi. To, (cid:298)e powinienem
rozmawiać z pojedynczym człowiekiem, a nie przemawiać do wielu, to był kolejny mój wybór. Mo(cid:298)e z podszeptu
Pana. Wracajmy. Teraz ja Ci powiem, (cid:298)e dzi(cid:286) szczególnie gor(cid:261)co. Pewno dlatego to czuj(cid:266), bo za du(cid:298)o mówiłem.
Nie kr(cid:266)puj si(cid:266) mnie i pozapinaj si(cid:266) jak nale(cid:298)y, włó(cid:298) ten surdut. Gdyby(cid:286) przeszedł si(cid:266) miastem porozpinany, to nie
byłby przecie(cid:298) twój wybór, wi(cid:266)c po co? Twoja matka czeka z obiadem, chod(cid:296)my.
Antoni zamilkł. Przez dłu(cid:298)sz(cid:261) chwil(cid:266) wpatrywał si(cid:266) w trzymane w r(cid:266)ku kartki.
– Na razie tyle – powiedział. – Nie wiem, co b(cid:266)dzie dalej i czy b(cid:266)dzie mi si(cid:266) chciało pisać.
– Ty!... Profesor! Koniecznie! Ja ci(cid:266)!... Potrafisz, kurwa, nawijać! A ten stary czarny, to ju(cid:298) mi si(cid:266) tak
podoba!... Oj, w (cid:298)yciu! To ci m(cid:261)drala!... O rany!... – Amarantowy spojrzał na wci(cid:261)(cid:298) trzyman(cid:261) w r(cid:266)ku butelk(cid:266)
opró(cid:298)nion(cid:261) do połowy. – Gorzała si(cid:266) chyba zagotowała. Ale to nic, polewam, ciepła b(cid:266)dzie smakowała. Jak w
Afryce.
Rozlał zawarto(cid:286)ć butelki do nadstawionych kubków i wszyscy milcz(cid:261)c, w skupieniu wypili.
– No, to spadamy Chudy. Mamy niezł(cid:261) met(cid:266) na kimanie – dodał amarantowy tonem wyja(cid:286)nienia – na
budowie. Ale trzeba tam wskoczyć w sam raz, jak dozorcy si(cid:266) zmieniaj(cid:261). No to… – wyci(cid:261)gn(cid:261)ł r(cid:266)k(cid:266), któr(cid:261) Antoni
u(cid:286)cisn(cid:261)ł – jakby co, daj cynk Profesor. Nawijaj. B(cid:266)d(cid:266) czekał, co te murzyny wykombinuj(cid:261).
Gdy amarantowy z Chudym wyszli, Antoni przez dłu(cid:298)sz(cid:261) chwil(cid:266) siedział jeszcze, trzymaj(cid:261)c kartki w dłoni.
– To ma sens – odezwał si(cid:266) (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y.
– Mo(cid:298)e i ma.
– Pami(cid:266)tam, jak mi pierwszy raz pomysł opowiadałe(cid:286). Ile to lat temu?... Przeczytałe(cid:286) gdzie(cid:286) co(cid:286) o pocz(cid:261)tkach
Liberii i powiedziałe(cid:286), (cid:298)e nie odpu(cid:286)cisz. – Milczał chwil(cid:266). – Dobrze, (cid:298)e teraz dopiero to piszesz.
– Dlaczego?
– Wtedy mówiłe(cid:286) o paradoksie historii, o jej „krzywym u(cid:286)miechu”. I o polityce. Teraz to jest o człowieku…–
(cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y podniósł si(cid:266) ze stołka, rozejrzał po ubogim wn(cid:266)trzu. – Zrobi(cid:266) co(cid:286). Mam. Pojemy – powiedział.
– Nie, stary. Dzi(cid:266)kuj(cid:266). Musze jechać na Centralny. Nale(cid:298)y mi si(cid:266) co(cid:286) od jednego, napisałem mu odwołanie.
Długo nie b(cid:266)d(cid:266) u ciebie. Dwa, trzy dni i wyjad(cid:266).
– B(cid:261)d(cid:296) ile chcesz. Tak… – (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y wci(cid:261)(cid:298) my(cid:286)lał o pisaniu Antoniego – teraz to o naturze człowieka. Czy
ona przez cał(cid:261) histori(cid:266) w ogóle si(cid:266) zmienia?
– Troch(cid:266) pewno tak… Trzymaj – Antoni podał gospodarzowi kartki – dołó(cid:298) do tamtych. Mo(cid:298)e co(cid:286) z tego si(cid:266)
uzbiera. I „jakby co”, wydaj to pod byle jakim nazwiskiem.
Antoni wszedł do roz(cid:286)wietlonej hali dworca. Rozejrzał si(cid:266) i od razu rozpoznał kilka znajomych twarzy. Dwóch
noclegowiczów stało blisko stolików ustawionych przed barem szybkiej obsługi. Najwyra(cid:296)niej walczyli z pokus(cid:261)
wydania wyłudzonych groszy na buł(cid:266) z hamburgerem. Zwyci(cid:266)(cid:298)ył rozs(cid:261)dek. Nocny niedaleko, a buła bez nadzienia
mi(cid:266)snego du(cid:298)o ta(cid:276)sza. Zostanie na poranny browar. Ruszyli ku wyj(cid:286)ciu. Przy jednym ze stolików, po(cid:286)ród
podró(cid:298)nych, Antoni rozpoznał trzech znudzonych tajniaków. W barze pod przeciwległ(cid:261) (cid:286)cian(cid:261) hali siedziała cała
grupa kieszonkowców. Jedni drugich znali doskonale. Jedni i drudzy popijali kaw(cid:266). Trwał taki sobie mat. Jedni i
drudzy odpoczywali. Porz(cid:261)dek panował w hali. Jak zwykle. Od dawna. Je(cid:286)li co(cid:286) si(cid:266) działo, to w podziemiu. Tam
Antoni miał zej(cid:286)ć za chwil(cid:266). Czas wielkich widowisk, tu na górze, sko(cid:276)czył si(cid:266). Znikn(cid:266)ła postać fanatycznego
ksi(cid:266)dza z czerwonym krzy(cid:298)em na sutannie, który pomstował na „bałwochwalców złotego cielca” i błogosławił
bezdomnych układaj(cid:261)cych si(cid:266) do snu po(cid:286)rodku hali. Antoni u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266) na wspomnienie podj(cid:266)tej kiedy(cid:286)
rozmowy z nami(cid:266)tnym kapłanem, który na jego argumenty wsparte cytatami z Biblii odpowiedział gestem
egzorcysty. Odci(cid:261)ł si(cid:266) znakiem krzy(cid:298)a od liberała, masona, m(cid:266)drka i szatana a do tego jeszcze mo(cid:298)e (cid:297)yda,
odwrócił si(cid:266) i padł na kolana naprzeciw rz(cid:266)du legowisk. Wzniósł modły za le(cid:298)(cid:261)cy tu naród polski deptany przez
kosmopolitycznego diabła. Teraz naród spokojnie stał w kolejkach do kas biletowych i nawet ci, którzy
nierozwa(cid:298)nie portfele wkładali do tylnych kieszeni spodni, nie mieli być tym razem okradzeni, bo Brygada
Zr(cid:266)cznych R(cid:261)k leniwie popijała kaw(cid:266) obserwuj(cid:261)c dobrze sobie znanych tajnych, którzy obserwowali j(cid:261).
Zszedł schodami na dół i mijaj(cid:261)c kiosk pełen nabo(cid:298)nych harlekinów, ksi(cid:261)(cid:298)ek szczególnie ukochanego przez
mieszka(cid:276)ców kraju nad Wisł(cid:261) Amerykanina Wartona a tak(cid:298)e niezliczonej ilo(cid:286)ci kaset porno, zwieziony został
ruchomymi schodami na peron trzeci. Stał przez chwil(cid:266) na pustym peronie, odruchowo rozejrzał si(cid:266) i dopiero
potem ruszył w stron(cid:266) podziemnego ł(cid:261)cznika z Dworcem (cid:285)ródmie(cid:286)cie.
Nim ich zobaczył, usłyszał głosy. M(cid:266)ski, niski, spokojny. M(cid:266)(cid:298)czyzna cedził słowa. Wyczuć mo(cid:298)na było nut(cid:266)
rozbawienia. Drugi głos wysoki, kobiecy, przechodził w pisk. Ze strachu. Antoni przy(cid:286)pieszył, min(cid:261)ł zakr(cid:266)t i
zobaczył ich trzech otaczaj(cid:261)cych szczupł(cid:261) dziewczyn(cid:266). Podszedł bli(cid:298)ej. Dziewczyna miała najwy(cid:298)ej kilkana(cid:286)cie lat.
Dziecko.
– Szprycha! – zawołał.
Byli zaskoczeni. Nie zauwa(cid:298)yli jego nadej(cid:286)cia. To wła(cid:286)nie nazywany Szprych(cid:261) łagodnie i z rozbawieniem
przemawiał do dziewczyny. Młody wysoki blondyn, ubrany w d(cid:298)insowy komplet. Muskularn(cid:261) pier(cid:286) opinała
koszulka z jakim(cid:286) napisem. Dwaj pozostali, krótko ostrzy(cid:298)eni, ubrani byli podobnie, ale jacy(cid:286) nieforemni.
Obstawa.
– Zostaw j(cid:261) – powiedział Antoni.
– Profesor!... Czekałem godzin(cid:266) temu. Ale dobra. Mam szmal. A do tego si(cid:266) nie wtr(cid:261)caj.
– Zostawcie j(cid:261). I szmal sobie zostaw.
– O!... Dziadku! Chcesz ja kupić? Za droga. Ty wiesz, jak(cid:261) kas(cid:266) mo(cid:298)e przynie(cid:286)ć? (cid:285)wie(cid:298)a jak bułka z rannego
wypieku. Wypu(cid:286)cimy j(cid:261) raz na jaki(cid:286) czas. A i chłopcy b(cid:266)d(cid:261) mieli pociech(cid:266). B(cid:266)dziesz miała malutka jak w raju.
– Szprycha… – powiedział Antoni, nie podnosz(cid:261)c głosu, ale zabrzmiało to tak, (cid:298)e wszyscy trzej spojrzeli na
niego z uwag(cid:261) –co(cid:286) jeste(cid:286) winien.
– No dobra, jestem – odpowiedział tamten zupełnie innym tonem po chwili. – Zostawcie j(cid:261) – ruchem głowy
dał znać i leniwie ruszył w gł(cid:261)b tunelu. Tamtych dwóch posłusznie ruszyło za nim. Blondyn zatrzymał si(cid:266) i
odwrócił.
– Profesor! – zawołał – kwita.
– Prawie.
– Dobra. Prawie. Acha, psy o ciebie pytały. Powiedziałem, (cid:298)e bywasz. I tak by wypatrzyli.
Dziewczyna stała wci(cid:286)ni(cid:266)ta w (cid:286)cian(cid:266). Przytulała do siebie mały plecak. Teraz dopiero Antoni mógł jej si(cid:266)
przyjrzeć. Szczupła, wła(cid:286)ciwie chuda, o drobnej poci(cid:261)głej twarzy, w której (cid:286)wieciły du(cid:298)e, ciemne oczy. „Egipskie”
– pomy(cid:286)lał Antoni i u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266). Za kilka lat mo(cid:298)e być pi(cid:266)kna jak Nefretete. Mój Bo(cid:298)e, za kilka lat… Ubrana
była w jasne obcisłe sztruksowe spodnie i płócienn(cid:261) biał(cid:261) kurtk(cid:266). Pod sweterkiem sterczały niedu(cid:298)e piersi.
– Jak masz na imi(cid:266)?
– A co to pana obchodzi?
– Wła(cid:286)ciwie nic. Chod(cid:296).
– Nigdzie nie pójd(cid:266). Najwy(cid:298)ej na policj(cid:266).
– Jeste(cid:286) na ucieczce, prawda? I wcale nie chcesz i(cid:286)ć na policj(cid:266). Daj si(cid:266) przynajmniej wyprowadzić st(cid:261)d. Bo oni
mog(cid:261) wrócić, rozumiesz?
Dziewczyna ruszyła za nim. W milczeniu przebyli peron, na którym stało ju(cid:298) teraz kilka osób, i wjechali
schodami na gór(cid:266).
– I po co to panu było? – zapytała dziewczyna, kiedy ju(cid:298) byli w hali. Wci(cid:261)(cid:298) szła pół kroku za Antonim.
– Co, po co?
– No, ta cała afera?
Zatrzymał si(cid:266) i odwrócił do niej.
– Wiesz, co to jest prostytucja? Taka wymuszona?
– O rany! Jasne, (cid:298)e wiem!
– Sk(cid:261)d?
– W gazetach czytałam. I ojciec mi opowiadał… i... Mój stary to ma chyba hysia, jak ju(cid:298) ze mn(cid:261) gada, to tylko o
tym co si(cid:266) mo(cid:298)e ze mn(cid:261) stać.
– Chod(cid:296).
Wyszli z dworca. Dziewczyna wydawała si(cid:266) rozlu(cid:296)niona, szła teraz równo, obok Antoniego. Zało(cid:298)yła plecak na
ramiona.
– Na imi(cid:266) mam Anka.
– Na mnie mówi(cid:261) Profesor. Ale mo(cid:298)esz te(cid:298) mówić Antoni czy Antek, je(cid:286)li wolisz.
– Wol(cid:266) Profesor.
W milczeniu doszli do przystanku.
– Je(cid:286)li ci(cid:261)gnie mnie pan na chat(cid:266)…
– Uspokój si(cid:266). Ja nie mam chaty. Je(cid:286)li masz na bilet i chcesz wracać do domu, pob(cid:266)d(cid:266) z tob(cid:261) do odjazdu
poci(cid:261)gu. Masz?
– Par(cid:266) złotych mam jeszcze, ale…
– Ale jeszcze nie chcesz wracać. I nie wiesz, czy si(cid:266) mnie bać. No to zastanów si(cid:266).
– Wła(cid:286)ciwie to… Chyba nie… – u(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266) – fajna ksywa. Profesor… A mo(cid:298)e pan naprawd(cid:266) jest
nauczycielem.
– Mo(cid:298)e.
– Ale byłyby jaja, nauczyciel pomaga na ucieczce.
– Ile masz lat?
– Bo co?
– Ile?
– Szesna(cid:286)cie. Sko(cid:276)czone.
– No. Za uprowadzenie nieletniej daj(cid:261) wi(cid:266)kszy wyrok. Tylko, (cid:298)e ja ci(cid:266) wcale nie uprowadzam. Przemy(cid:286)lisz
wszystko, mo(cid:298)e pogadamy, jak b(cid:266)dziesz chciała – i wrócisz.
– W (cid:298)yciu!...
– Wrócisz.
– No dobra, kiedy(cid:286) wróc(cid:266).
– Wsiadamy – Antoni wskazał nadje(cid:298)d(cid:298)aj(cid:261)cy autobus.
Był prawie pusty. Wsiedli. Dziewczyna wpatrywała si(cid:266) w rz(cid:266)dy roz(cid:286)wietlonych wystaw. Gdy wyjechali ze
(cid:285)ródmie(cid:286)cia, wci(cid:261)(cid:298) wpatrywała si(cid:266) przez okno zachłannie. Jakby chciała wzrokiem przebić mrok.
– Pierwszy raz jeste(cid:286) w Warszawie?
– Drugi – odpowiedziała wci(cid:261)(cid:298) zapatrzona. – Raz byłam na wycieczce szkolnej. Ale co to za bycie. Z
nauczycielami. Zamek, muzeum i takie tam… Pan jest st(cid:261)d?
– Tak.
– I nie ma pan chaty? – Odwróciła si(cid:266) i spojrzała uwa(cid:298)nie na Antoniego. – No to?...
– Gdzie teraz jedziemy? Zobaczysz. Miejsce dziwne. Ale gospodarz najlepszy człowiek. Mówi(cid:261) na niego
(cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y.
– O rany! Ale ksywa!
– To tam.
Autobus min(cid:261)ł wła(cid:286)nie zakr(cid:266)t i nagle, w oddali, zamajaczyło rozległe wzniesienie znaczone pojawiaj(cid:261)cymi si(cid:266) i
gasn(cid:261)cymi ognikami.
– Fajnie! – powiedziała dziewczyna, wpatruj(cid:261)c si(cid:266) w coraz wyra(cid:296)niej rysuj(cid:261)c(cid:261) si(cid:266) (cid:285)mieciow(cid:261) Gór(cid:266).
– Czy ja wiem? (cid:285)mierdzi. Ale mo(cid:298)na przywykn(cid:261)ć. Wysiadamy.
Autobus hamował, podskakuj(cid:261)c na wybojach.
– (cid:285)mierdzi, fakt – powiedziała dziewczyna, gdy wysiedli. W jej głosie pojawiła si(cid:266) nuta l(cid:266)ku. Autobus znikał za
zakr(cid:266)tem ulicy, która tu przypominała raczej wiejsk(cid:261) drog(cid:266). Stali na pustkowiu, wydobyci z mroku w(cid:261)tłym
(cid:286)wiatłem latarni.
– Troch(cid:266) si(cid:266) boj(cid:266). – Powiedziała to spontanicznie jak dziecko, które ma wkroczyć do ciemnego pokoju.
– Dziwnie tu, ale bezpiecznie. (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y nic nie ma, dlatego krzywdy mu nie robi(cid:261). I bywa, (cid:298)e pomaga, nawet
najgorszym.
– I panu.
– Znamy si(cid:266) wiele lat. Pami(cid:266)ta mnie z innego (cid:298)ycia. Ju(cid:298) wtedy, bywało, pomagał.
Dziewczyna chwyciła nagle Antoniego za rami(cid:266).
– Co(cid:286) przeleciało! Tam!...
– Mo(cid:298)liwe. Bezdomne koty, psy.
– A szczury?
– Nie widziałem. Ale mo(cid:298)e s(cid:261) i szczury.
– Boj(cid:266) si(cid:266) – powtórzyła dziewczyna.
– To ju(cid:298) wiem. Trzymaj si(cid:266) mnie. Zaraz skr(cid:266)camy.
Obj(cid:261)ł ich nagle strumie(cid:276) (cid:286)wiatła. Dziewczyna kurczowo wpiła si(cid:266) dło(cid:276)mi w rami(cid:266) Antoniego. Min(cid:261)ł ich
policyjny radiowóz, wznosz(cid:261)c si(cid:266) i opadaj(cid:261)c na wertepach.
– Bezpiecznie… – wyszeptała dziewczyna.
– Nigdy ich tu nie widziałem – bardziej do siebie ni(cid:298) do niej powiedział Antoni.
(cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y siedział na stołku przed swoj(cid:261) z dykty, desek i tektury sklecon(cid:261) pakamer(cid:261). Przed nim pi(cid:266)trzyła si(cid:266)
z jednej strony sterta puszek, z drugiej butelki. Wrzucał puszki do worka. Twarz jego pogr(cid:261)(cid:298)ona była w mroku,
nie widać wi(cid:266)c było (cid:298)adnej reakcji na przybycie tych dwojga.
– Wejd(cid:296)cie – powiedział krótko.
I oni weszli do (cid:286)wi(cid:266)tybo(cid:298)ego pomieszczenia. Na stole, na talerzu, le(cid:298)ał chleb i nó(cid:298), obok stał otwarty pojemnik
z margaryn(cid:261) i szklanka z niedopit(cid:261) herbat(cid:261) o słomkowym kolorze.
– Nazywa si(cid:266) Anka – powiedział Antoni do (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)ego, który wszedł za nimi. – Na ucieczce. Zanim namy(cid:286)li
si(cid:266) i wróci za par(cid:266) dni do domu, powinna gdzie(cid:286) si(cid:266) przespać. Na Centralnym nie było bezpiecznie. Acha i je(cid:286)li…
Zjadłaby co(cid:286).
– Nie jestem głodna! – wykrzykn(cid:266)ła Anka.
– Oboje jeste(cid:286)cie. Zaparz(cid:266) herbat(cid:266). Siadaj – wskazał Ance krzesło – a ty… – uczynił gest czytelny dla
Antoniego. Wyszli na zewn(cid:261)trz. – Byli tu. Policja. Namierzyli ci(cid:266) i chc(cid:261) z tob(cid:261) pilnie pogadać. Nic nie mów.
– Bo te(cid:298) nie mam nic do gadania. – Antoni wskazał głow(cid:261) za siebie. – Chcieli j(cid:261) skurwić. Nie mogłem
zostawić. No to jakby policja, pewno w nocy ju(cid:298) nie przyjad(cid:261), mo(cid:298)e wcze(cid:286)nie rano, wyprowad(cid:296) j(cid:261), niech si(cid:266)
ukryje. A potem niech czeka. Długo mnie nie potrzymaj(cid:261).
Wrócili do pomieszczenia. (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y nastawił wod(cid:266) na herbat(cid:266). Zamkn(cid:261)ł niewielkie okienko.
– B(cid:266)dzie troch(cid:266) duszno, ale w nocy straszny fetor. Nad ranem robi si(cid:266) chłodniej. I l(cid:298)ej. Otworz(cid:266).
Antoni i dziewczyna w milczeniu jedli chleb popijaj(cid:261)c herbat(cid:261). (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y opu(cid:286)cił ich, doko(cid:276)czył swoj(cid:261) robot(cid:266)
na zewn(cid:261)trz. Potem wrócił, wskazał Ance co(cid:286) w rodzaju kozetki, za przepierzeniem. Sobie i Antoniemu urz(cid:261)dził
legowisko na podłodze, w pierwszym pomieszczeniu. Przed za(cid:286)ni(cid:266)ciem, odwrócony do (cid:286)ciany, powiedział:
– My(cid:286)lałem o tym twoim Wyzwoleniu.
– Wymy(cid:286)liłe(cid:286) tytuł.
– To samo si(cid:266) o taki prosi. Pisz. Nie z musu, ale pisz. Czekało na ciebie. Pisanie to wolno(cid:286)ć.
Nic wi(cid:266)cej nie powiedział. Milczał. Mo(cid:298)e zasn(cid:261)ł.
– Ciekawe. Mo(cid:298)e – powiedział Antoni po bardzo długiej pauzie.
Obudził go przera(cid:296)liwy krzyk dziewczyny. Potem było słychać charkot, jakby si(cid:266) dusiła i powtarzaj(cid:261)ce si(cid:266)
nieustanne: „Nie, nie, nie!...” Wstał i zajrzał za przepierzenie. Le(cid:298)ała z szeroko otwartymi oczami. Chyba wci(cid:261)(cid:298)
była tam, we (cid:286)nie. Oddech powoli si(cid:266) uspokajał. Powieki opadły. Antoni przysiadł na brzegu kozetki, wpatrywał
si(cid:266) w jej twarz. Rysy, przed chwil(cid:261) napi(cid:266)te, łagodniały. Znów była to twarz dziecka. Pogładził j(cid:261) delikatnie po
głowie. Otworzyła oczy, pojawił si(cid:266) w nich na mgnienie l(cid:266)k, ale znikn(cid:261)ł. Trwała w pół(cid:286)nie.
– To nie byłe(cid:286) ty – wymamrotała. – Jak to dobrze, (cid:298)e to nie byłe(cid:286) ty. – Zamkn(cid:266)ła oczy. Wydawało si(cid:266), (cid:298)e
powróciła w sen. Ale ona po chwili si(cid:266) odezwała: – Chyba to b(cid:266)dzie do mnie wracać. Boj(cid:266) si(cid:266). Tak cuchn(cid:261)ł i tak
strasznie… – Nagle szeroko otworzyła oczy i zerwała si(cid:266). Siedziała sztywno na kozetce. – Co ja powiedziałam?
– Nic konkretnego. I teraz (cid:286)pij. B(cid:266)dziesz chciała kiedy(cid:286) powiedzieć, to powiesz. Opowiedzenie czasem
pomaga.
Opadła na wznak i znów zamkn(cid:266)ła oczy.
– Dziwny z ciebie go(cid:286)ć, Profesor.
– Ka(cid:298)dy jest na swój sposób dziwny. Ty te(cid:298). I to jest w ludziach ciekawe. A teraz uwa(cid:298)aj. Zapami(cid:266)taj, co
mówi(cid:266), nim za(cid:286)niesz. Nie wiem, czego chce ode mnie policja, ale co(cid:286) chce.
– Na pewno nie wiesz?
– Na pewno. Ale jak szukaj(cid:261), to nie odpuszcz(cid:261). Mo(cid:298)e tu pogadaj(cid:261), a mo(cid:298)e mnie wezm(cid:261). Za par(cid:266) godzin wróc(cid:266).
I prosz(cid:266) ci(cid:266), nie odchod(cid:296). Jak przyjd(cid:261), (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)y ci(cid:266) wyprowadzi. Albo sama znikaj. O tu – wskazał naro(cid:298)nik
pomieszczenia – tu jest taka klapa. Ukryj si(cid:266) i jak odjad(cid:261) wracaj. I czekaj. A teraz (cid:286)pij.
Raz jeszcze, bardzo delikatnie pogładził j(cid:261) po głowie i wyszedł.
Przyjechali nad ranem, jak przewidywał. Radiowóz i jeep. W sumie było ich siedmiu. Wygl(cid:261)dało na obław(cid:266). Do
(cid:286)wi(cid:266)tybo(cid:298)ej pakamery wpadło ich dwóch. Szarpn(cid:266)li drzwi i weszli, bez pukania. Przypominało to miern(cid:261)
inscenizacj(cid:266) kryminalnego filmu klasy B. Byli ró(cid:298)ni – jakby zgodnie z (cid:298)yczeniem miernego re(cid:298)ysera – chudy
ubezpieczał drzwi a t(cid:266)gi, stoj(cid:261)c nad dwoma le(cid:298)(cid:261)cymi, wykrzykiwał:
– Który tu nazywa si(cid:266) Antoni?! – po czym wymienił nazwisko, przekr(cid:266)caj(cid:261)c je zreszt(cid:261).
Antoni wstał spokojnie z posłania, podci(cid:261)gn(cid:261)ł spodnie i si(cid:266)gn(cid:261)ł po kurtk(cid:266).
– Który pyta? Nazwisko, numer i stopie(cid:276) słu(cid:298)bowy.
– Co?! – T(cid:266)gi stał przez chwil(cid:266) zbaraniały, po czym zamierzył si(cid:266) trzymanym w r(cid:266)ku pistoletem maszynowym i
kto wie, czyby nie uderzył, gdyby w drzwiach nie ukazał si(cid:266) wy(cid:298)szy rang(cid:261) funkcjonariusz znaczony dwoma
gwiazdkami.
– Spokojnie Walczak! – rozkazał.
– Tak jest. – Gruby sier(cid:298)ant opu(cid:286)cił pistolet.
– Pa(cid:276)scy ludzie, zdaje si(cid:266), nie znaj(cid:261) regulaminu, poruczniku.
– Podinspektor Nowicki.
– Podinspektorze. Pan, mam nadziej(cid:266), poka(cid:298)e mi nakaz aresztowania, a przynajmniej wyja(cid:286)ni o co chodzi. A
swoj(cid:261) drog(cid:261), nie s(cid:261)dzi pan, (cid:298)e to jakby zbyt wczesna pora na składanie wizyt?
– Panie inspektorze, co ten?!... – wykrztusił z siebie oniemiały sier(cid:298)ant.
– Walczak!
– Tak jest.
– Wyj(cid:286)ć. Ty te(cid:298) – zwrócił si(cid:266) podinspektor do chudego. Tamci znikn(cid:266)li.
– Przepraszam za naj(cid:286)cie. Powiedziano mi, (cid:298)e pilnie jest pan potrzebny, st(cid:261)d ta pora.
– Mój gospodarz, pan Strumiłło – przedstawił Antoni (cid:285)wi(cid:266)tybo(cid:298)ego, który wstał wła(cid:286)nie z posłania i poprawiał
na sobie ubranie. – Mam wiec rozumieć, (cid:298)e nie jestem aresztowany.
– Absolutnie nie. Jest pan jedynie zaproszony na komend(cid:266).
– A je(cid:286)li nie przyjm(cid:266) zaproszenia?
Podinspektor, młody człowiek o poci(cid:261)głej twarzy i bystrym spojrzeniu, wydawał si(cid:266) zakłopotany.
– To… przepraszam, ale nie brałem pod uwag(cid:266) takiej okoliczno(cid:286)ci.
– Dobrze, zwolni(cid:266) pana z dylematu du(cid:276)skiego ksi(cid:266)cia. Tym razem pytanie brzmiałoby: „bić czy te(cid:298) nie bić”,
czyli: „brać go sił(cid:261) czy nie”. Pa(cid:276)scy poprzednicy w stalowych mundurach nie mieli takich dylematów. Bili.
Walczak te(cid:298) by si(cid:266) nie zastanawiał. Pojad(cid:266) z panem.
– Dzi(cid:266)kuj(cid:266). Acha, to taka formalno(cid:286)ć, czy mog(cid:266) zobaczyć pa(cid:276)ski dowód?
Antoni podał mu dokument. Tamten go przejrzał.
– Nigdzie nie zameldowany – powiedział.
– Bo te(cid:298) nigdzie nie jest powiedziane, (cid:298)e obywatel wolnego kraju musi być gdzie(cid:286) zameldowany.
– Oczywi(cid:286)cie, oczywi(cid:286)cie. – Oddał dokument Antoniemu. – Mog(cid:266) si(cid:266) rozejrzeć? Zaznaczam, (cid:298)e nie mam
nakazu rewizji.
– Niewiele tu do patrzenia, ale prosz(cid:266) bardzo. My(cid:286)l(cid:266), (cid:298)e gospodarz nie ma nic przeciwko.
Podinspektor przejrzał kilka ksi(cid:261)(cid:298)ek stoj(cid:261)cych na półce. Jedna z nich zwróciła jego baczniejsz(cid:261) uwag(cid:266).
Przeczytał tytuł prawidłowo, znał widać troch(cid:266) j(cid:266)zyk:
– Civil Disobedience John Philip Thorow. Disobedience to, zdaje si(cid:266), nieposłusze(cid:276)stwo?
– Dokładnie. A civil, w tym wypadku: obywatelskie. Obywatelskie nieposłusze(cid:276)stwo.
– Anarchista?
– Thorow? Nie. Idealista. (cid:297)ył sto pi(cid:266)ćdziesi(cid:261)t lat temu w Ameryce. I dobrze swemu młodemu pa(cid:276)stwu (cid:298)yczył.
Dlatego nauczał, (cid:298)e trzeba mu, to znaczy pa(cid:276)stwu, jakby to powiedzieć, bez przerwy patrzeć na r(cid:266)ce. Sprawdzać,
kontrolować. Być twórczo nieposłusznym. Troch(cid:266) to mo(cid:298)e razić ucho policjanta, ale ma sens. On cenił swoje
pa(cid:276)stwo. Dlatego m(cid:261)drze o nie dbał.
– A czy pan ceni swoje pa(cid:276)stwo?
– A czy mog(cid:266) na to pytanie nie odpowiadać?
– Oczywi(cid:286)cie, oczywi(cid:286)cie… Byłbym wdzi(cid:266)czny gdyby po(cid:298)yczył mi pan t(cid:266) ksi(cid:261)(cid:298)k(cid:266). Zwróc(cid:266).
– Prosz(cid:266) – powiedział Antoni po chwili wahania.
– Angielski (cid:286)rednio mi idzie. Ale staram si(cid:266). Mam szans(cid:266) przej(cid:286)ć do Interpolu.
– (cid:297)ycz(cid:266) powodzenia. Chyba pora na nas – powiedział Antoni, mijaj(cid:261)c podinspektora. Wyszedł na zewn(cid:261)trz i
spojrzał na samochody otoczone uzbrojonymi policjantami. – W tym towarzystwie mog(cid:266) czuć si(cid:266) bezpiecznie. W
którym z pojazdów zarezerwował pan dla mnie miejsce?
– Prosz(cid:266) ze mn(cid:261) – podinspektor wskazał na radiowóz.
W drodze milczeli. Podinspektor przerzucał strony ksi(cid:261)(cid:298)ki, ale widać było, (cid:298)e nie ona go w tej chwili
interesowała, tylko ten od którego j(cid:261) po(cid:298)yczył, człowiek siedz(cid:261)cy obok. Znał jego „status społeczny i materialny”,
znał miejsca, w których bywa, gdy bywa w Warszawie – bo wiedział te(cid:298), (cid:298)e Profesor znika, gdzie(cid:286) podró(cid:298)uje, ale
gdzie? I po co? – znał opini(cid:266), jak najlepsz(cid:261) zreszt(cid:261), tak zwanego marginesu na temat zatrzymanego… Tylko w
(cid:298)aden sposób nie mógł doj(cid:286)ć, dlaczego jemu, jego komendzie kazano tego zagadkowego człowieka zatrzymać.
Komu wadził? Czy te(cid:298) komu był potrzebny? Podinspektor był człowiekiem inteligentnym, umiał prawidłowo
wnioskować i bardzo, ale to bardzo mu zale(cid:298)ało na przej(cid:286)ciu do tego cholernego Interpolu, to znaczy, (cid:298)e bardzo
mu si(cid:266) nie chciało zrobić teraz wła(cid:286)nie jakiego(cid:286) głupstwa. Rzucał wi(cid:266)c raz po raz krótkie spojrzenia na
nieporuszony profil siedz(cid:261)cego obok tajemniczego m(cid:266)(cid:298)czyzny w połatanej kurtce.
– My(cid:286)l(cid:266), (cid:298)e długo pan u nas nie zabawi – powiedział wreszcie, bo czuł, (cid:298)e co(cid:286) powinien powiedzieć, kiedy ju(cid:298)
podje(cid:298)d(cid:298)ali pod budynek komendy. Antoni milczał. Podinspektor z ulg(cid:261) otworzył drzwi auta, gdy zatrzymało si(cid:266)
ono przed wej(cid:286)ciem.
Gdy znale(cid:296)li si(cid:266) w budynku, nikt nie kwapił si(cid:266) Antoniemu cokolwiek wyja(cid:286)nić. Trwał tam remont, wszystkie
pokoje, poza dy(cid:298)urk(cid:261), stały otworem, we wn(cid:266)trzach widać było meble i sprz(cid:266)ty okryte papierami. Podinspektor
stał po (cid:286)rodku niewielkiego hallu obok Antoniego i w(cid:286)ciekły na siebie wmanewrowanego w niezrozumiał(cid:261)
sytuacj(cid:266), zastanawiał si(cid:266), co zrobić. Wtedy akurat wszedł Walczak z tym drugim i od razu odczytał my(cid:286)li
przeło(cid:298)onego.
– Cela na dołku ju(cid:298) odszykowana, panie inspektorze. Wrzucili(cid:286)my tam wieczorem jednego pijaczka. B(cid:266)dzie im
dwom w sam raz.
– Walczak! – warkn(cid:261)ł podinspektor. Tamten ju(cid:298) tylko b(cid:261)kn(cid:261)ł „tak jest” i znikn(cid:261)ł z oczu dowódcy.
– Pozwoli pan – powiedział podinspektor, z trudem wciskaj(cid:261)c u(cid:286)miech na twarz – o, mo(cid:298)e do tego pokoju.
Weszli do (cid:286)wie(cid:298)o odmalowanego wn(cid:266)trza. Podinspektor (cid:286)ci(cid:261)gn(cid:261)ł papier z krzesła stoj(cid:261)cego przy okrytym
biurku.
– Mo(cid:298)e tu, prosz(cid:266) – wskazał na krzesło – ka(cid:298)(cid:266) przyrz(cid:261)dzić kaw(cid:266).
– Dzi(cid:266)kuj(cid:266). O tej porze nie pijam.
– Tak… Wobec tego… – podinspektor skierował si(cid:266) ku wyj(cid:286)ciu. Zatrzymał si(cid:266) w progu. – Drzwi zostawiam
otwarte – powiedział i wcisn(cid:261)ł jeszcze gł(cid:266)biej na twarz mask(cid:266) niechcianego u(cid:286)miechu. – (cid:297)eby nie odniósł pan
wra(cid:298)enia zamkni(cid:266)cia.
– Odnosz(cid:266) wra(cid:298)enie, (cid:298)e jest pan zakłopotany – powiedział Antoni – Prosz(cid:266) si(cid:266) nie przejmować. Wszystko si(cid:266)
wyja(cid:286)ni.
– Oczywi(cid:286)cie, oczywi(cid:286)cie – odparł tamten, gubi(cid:261)c u(cid:286)miech z twarzy i wychodz(cid:261)c po(cid:286)piesznie.
Ledwie znikn(cid:261)ł, Antoni usłyszał jego podniesiony głos.
– A wy, co?...
– Panie inspektorze – Walczak zmuszał si(cid:266) prawie do szeptu, ale wokół panowała cisza, wiec nie sposób było
nie słyszeć – no to jak to jest? Znaczy, co jest grane? Przecie(cid:298) wygarniamy takich, porz(cid:261)dek ma być, mówione jest
na odprawach i bezpiecze(cid:276)stwo…
– A w czym ten człowiek wydaje si(cid:266) wam niebezpieczny?
– Jak to?! – Walczak nie wytrzymał i podniósł głos – Menel taki!...
– Widać słabo u was z my(cid:286)leniem. I nie słuchacie starszych. Nie opowiadali wam, jak to tacy prosto z celi
ministrami zostawali?
– Mini… Nie, no to było dawno… Ale… Zaraz?... Taki miałby ministrem?!...
Podinspektorowi ta rozmowa wyra(cid:296)nie pomogła, rozlu(cid:296)nił si(cid:266), ju(cid:298) teraz bawił si(cid:266) kosztem Walczaka.
– No, powiedzmy wiceministrem. I to, powiedzmy, w naszym resorcie. Co by(cid:286)cie wtedy zrobili? No?
– Zesrałbym si(cid:266) rzadkim gównem, panie inspektorze. I odszedł ze słu(cid:298)by.
– Walczak! Nie wiecie, (cid:298)e wyrazów obscenicznych na słu(cid:298)bie u(cid:298)ywać nie wolno?!
– (cid:297)e jakich wyrazów?
– Nie wa(cid:298)ne. Odmaszerować. Spadajcie na patrol.
– Tak jest.
Antoni przeniósł krzesło w pobli(cid:298)e okna. Usiadł wsparty o (cid:286)cian(cid:266), odwrócony od (cid:286)wiatła. Nie było silne, blady
przed(cid:286)wit nabierał dopiero rumie(cid:276)ców. Przymkn(cid:261)ł oczy, ale wci(cid:261)(cid:298) miał pod powiekami biel – i gdy zapadł w
półsen, a potem jeszcze gł(cid:266)biej – zobaczył (cid:286)lady na (cid:286)nie(cid:298)nej przestrzeni. Prowadziły w gór(cid:266), pod skaln(cid:261) (cid:286)cian(cid:266), w
któr(cid:261), w ró(cid:298)nych miejscach, wchodziło kilka „dwójek”, partnerzy powi(cid:261)zani linami. Prowadz(cid:261)cy, najwy(cid:298)ej w
(cid:286)cianie, wyró(cid:298)niał si(cid:266) od reszty jaskrawym, pomara(cid:276)czowym skafandrem. Pozostali byli ubrani jednakowo, jak
wojsko. Bo te(cid:298) byli czym(cid:286) w rodzaju wojska. Elitarna jednostka zdolna do ka(cid:298)dego wyczynu. A do czego naprawd(cid:266)
zdolna, o tym Łukasz, ten w jaskrawym skafandrze, chciał si(cid:266) przekonać. Namówił dowództwo, wła(cid:286)ciwie zwabił
ten oddział specjalny tu, w samo serce gór, do doliny ze wszystkich stron otoczonej szczytami, w (cid:286)nie(cid:298)n(cid:261) pułapk(cid:266).
Zwabił na wymy(cid:286)lony przez siebie egzamin. Widocznie dostrzegł w tej chwili, w dole (cid:298)lebu, wpatrzonego we
wspinaj(cid:261)cych si(cid:266), Antoniego. Rozległ si(cid:266) okrzyk, dwie rozci(cid:261)gni(cid:266)te sylaby odbite parokrotnie echem:
– Aaan-teeek!... teeek!... teeek!...
Zapadła cisza. Po chwili znów usłyszał swoje imi(cid:266):
– Antek!
Powtórzył je inny znajomy głos, tu(cid:298) nad uchem, z bliska. Nim otworzył oczy, wiedział ju(cid:298), (cid:298)e to Jerzy. Tylko on
wymawiał jego imi(cid:266) w tak charakterystyczny sposób, z mocnym przyciskiem na en. I to był on. Stał przed nim w
roz(cid:286)wietlonym ju(cid:298) teraz sło(cid:276)cem pokoju. Wiele si(cid:266) nie zmienił. Troch(cid:266) przytył i troch(cid:266) wyłysiał. U(cid:286)miechał si(cid:266) jak
dawniej, szelmowsko. Za nim, przy drzwiach, stał wyprostowany na baczno(cid:286)ć, podinspektor.
– Dosypiasz? – zapytał Jerzy. – Chłopcy radarowcy (cid:286)ci(cid:261)gn(cid:266)li ci(cid:266) z wyra przed (cid:286)witem.
– „O (cid:286)wicie”.
– Czuj(cid:266), (cid:298)e lecisz cytatem. „Których zdradzono o (cid:286)wicie”. Komendantowi ju(cid:298) si(cid:266) dostało.
– Panie redaktorze – sumitował si(cid:266), stoj(cid:261)c wci(cid:261)(cid:298) na baczno(cid:286)ć podinspektor – takie dostałem polecenie. Bez
(cid:286)cisłych wskazówek.
– Dobra. Opieprz(cid:266) tego bałwana w ministerstwie. A poznał pan chocia(cid:298), kogo pan zwin(cid:261)ł?
– Ja… Przepraszam…
– Ten zasłu(cid:298)ony go(cid:286)ć odsiedział czterdziestki ósemki we wszystkich chyba komisariatach w mie(cid:286)cie. I to po
par(cid:266) razy. Ot, młodzie(cid:298)! Nic was wczoraj nie obchodzi! Zbieraj si(cid:266), jedziemy – zwrócił si(cid:266) do Antoniego. – Jak ci(cid:266)
traktowano?
– Pan podinspektor nienagannie. Personel troch(cid:266) gorzej. Nieu(cid:286)wiadomiony. Ale wszyscy mieli dobre ch(cid:266)ci.
Jerzy ruszył ku wyj(cid:286)ciu. Antoni podniósł si(cid:266) z krzesła.
– Powiedziałem, (cid:298)eby si(cid:266) pan nie przejmował – podchodz(cid:261)c do drzwi, podał r(cid:266)k(cid:266) podinspektorowi. – Nie
mogłem nie słyszeć pa(cid:276)skiej gaw(cid:266)dy z Walczakiem – dodał ciszej – otó(cid:298) nie mylił si(cid:266) pan. Krótko, bo krótko, ale
wstyd si(cid:266) przyznać, byłem wiceministrem. Co prawda nie w pa(cid:276)skim resorcie. Oczywi(cid:286)cie Walczak nie musi o
tym wiedzieć.
– Tak jest. Było mi bardzo miło – wyb(cid:261)kał podinspektor – a ksi(cid:261)(cid:298)k(cid:266)…
– Jak pan przeczyta, prosz(cid:266) odwie(cid:296)ć pod znany adres – rzucił Antoni, mijaj(cid:261)c hall. Podinspektor kroczył za
nim. Gdy oni dwaj wyszli przed budynek, Jerzy zd(cid:261)(cid:298)ył ju(cid:298) zbiec do samochodu. Stał przed długim srebrzystym
pojazdem i zgrywnym gestem usłu(cid:298)nego szofera otworzył drzwi, zapraszaj(cid:261)c Antoniego do (cid:286)rodka.
– Jak(cid:261) ksi(cid:261)(cid:298)k(cid:266) ma ci zwrócić ten gliniarz? – zapytał, gdy wsiedli do samochodu. – Zapnij pas, mo(cid:298)e być
niebezpiecznie.
– Uczy si(cid:266) angielskiego i zainteresowała go lektura Thorowa, Civil Disobedience – odpowiedział Antoni,
rozgl(cid:261)daj(cid:261)c si(cid:266) gdzie ma wetkn(cid:261)ć ko(cid:276)cówk(cid:266) pasa.
W tym momencie auto gwałtownie skoczyło do przodu i równie gwałtownie stan(cid:266)ło w miejscu. Jerzy pokładał
si(cid:266) ze (cid:286)miechu.
– Obywatelskie nieposłusze(cid:276)stwo!... To powinna być obowi(cid:261)zkowa lektura policjantów – i napotykaj(cid:261)c
spojrzenie Antoniego, dodał – nie przejmuj si(cid:266), Magda te(cid:298) uwa(cid:298)a, (cid:298)e zupełnie nie potrafi(cid:266) prowadzić.
– Nie pami(cid:266)tam, (cid:298)eby(cid:286) potrafił.
– Gdzie tam nam w głowach były auta? I to własne, co? No a teraz, widzisz, naszła mnie taka ch(cid:266)ć. Prawie
zawsze co(cid:286) popsuj(cid:266), albo uszkodz(cid:266). Na szcz(cid:266)(cid:286)cie rzadko si(cid:266) w to bawi(cid:266).
– Masz kierowc(cid:266).
– Dwóch. W redakcji słu(cid:298)bowego i w domu prywatnego. Zakładamy si(cid:266), (cid:298)e bez wypadku dowioz(cid:266) ci(cid:266) do
siebie?
– Zawsze lubiłe(cid:286) hazard.
Wjechali na jedn(cid:261) z głównych ulic, wpl(cid:261)tuj(cid:261)c si(cid:266) w g(cid:266)stw(cid:266) samochodów. Trwała poranna godzina szczytu.
Jerzy gwałtownie zahamował, zatrzymuj(cid:261)c auto centymetr przed poprzednim.
– Widzisz, pogoda nam sprzyja. Pi(cid:266)kny dzie(cid:276). Sucho. Na mokrym pewno bym w niego wjechał.
– Nie mo(cid:298)emy doko(cid:276)czyć podró(cid:298)y taksówk(cid:261)?
– Nie. Mam kłopoty z parkowaniem.
Jechali przez jaki(cid:286) czas w milczeniu. Antoni miał prawo czuć si(cid:266) jak gracz w rosyjsk(cid:261) ruletk(cid:266). Postanowił mieć
oczy szeroko otwarte, choć wymagało to samozaparcia. Odezwał si(cid:266) dopiero, gdy skr(cid:266)cili w zadrzewion(cid:261) alej(cid:266), w
willowej dzielnicy. Tu ju(cid:298) prawie ruchu nie było.
– Ta cała akcja policji to miał być wst(cid:266)p do twojego zaproszenia? Wła(cid:286)ciwie po co ja do ciebie jad(cid:266)?
– (cid:297)eby zje(cid:286)ć z nami (cid:286)niadanie – odpowiedział Jerzy i natychmiast si(cid:266) zmitygował – no dobrze, (cid:298)eby pogadać
przy (cid:286)niadaniu. Przecie(cid:298) nie tu. Na trwałym gruncie. Dopóki to si(cid:266) toczy o niczym innym nie potrafi(cid:266) my(cid:286)leć.
Tak(cid:261), widzisz, mam pasj(cid:266) do samochodu.
Magda czekała na nich przed wej(cid:286)ciem do niewielkiego, ale bardzo foremnego domu, u ko(cid:276)ca alejki. Szedł, a
ona powi(cid:266)kszała si(cid:266) w jego oczach. Ta sama. Mo(cid:298)e nieco pełniejsza, nie a(cid:298) tak szczupła – krucha dodał w my(cid:286)lach
– jak kiedy(cid:286). U(cid:286)miechała si(cid:266) przyja(cid:296)nie, jakby nigdy nic, jakby spotkali si(cid:266) nie po latach, a po tygodniu
niewidzenia. Ale gdy stan(cid:266)li naprzeciw siebie i ucałował j(cid:261) w oba policzki, chwyciła jego r(cid:266)ce w swoje dłonie i
mocno u(cid:286)cisn(cid:266)ła, a potem natychmiast zwolniła u(cid:286)cisk. Poczuł jak bardzo jest napi(cid:266)ta. Opanowała dr(cid:298)enie.
Umkn(cid:266)ła wzrokiem przed jego spojrzeniem i powiedziała:
– Przygotowałam wam (cid:286)niadanie. Kawa, herbata, wszystko na stole. Zrób tosty – rzuciła w stron(cid:266) Jerzego – i
dawaj kluczyki.
– Spytaj Antka, byłem fantastyczny, nikogo nie przejechałem.
Odebrała kluczyki i ju(cid:298) odchodz(cid:261)c w stron(cid:266) furtki, rzuciła za siebie:
– Do zobaczenia. Nie wiem, kiedy wróc(cid:266).
Jerzy patrzył przez chwil(cid:266) za ni(cid:261), oddalaj(cid:261)c(cid:261) si(cid:266). Zamy(cid:286)lił si(cid:266).
– Ma trudny okres – powiedział wolno. I nagle zmieniaj(cid:261)c ton i rytm obj(cid:261)ł Antoniego ramieniem i po
swojemu, rubasznie zaprosił:
– Pora co(cid:286) zje(cid:286)ć, nie uwa(cid:298)asz?
– Nie uwa(cid:298)am – powiedział Antoni, wchodz(cid:261)c do wn(cid:266)trza. Min(cid:266)li niewielki hall i znale(cid:296)li si(cid:266) w rozległej
przestrzeni, doskonale zaprojektowanej. Był to podzielony niskimi pół(cid:286)ciankami ogromny pokój, mo(cid:298)na by go
nazwać recepcyjnym, gdyby nie, mimo skali – zajmował cały parter domu – wra(cid:298)enie intymno(cid:286)ci, jakie stwarzał.
W samym ko(cid:276)cu widać było, przesłoni(cid:266)t(cid:261) bufetem, kuchni(cid:266).
Antoni przez chwil(cid:266) rozgl(cid:261)dał si(cid:266) po wn(cid:266)trzu. Jeden obraz, wyeksponowany na du(cid:298)ej płaszczy(cid:296)nie białej
(cid:286)ciany, przykuł jego uwag(cid:266). Podszedł do niego. Wpatrywał si(cid:266).
– A teraz mów – powiedział, nie odrywaj(cid:261)c wzroku od obrazu. Odwrócił si(cid:266) i doko(cid:276)czył kategorycznie: –
Teraz, zaraz. Czekam. Co to wszystko znaczy? Wszystko ł(cid:261)cznie z wyr(cid:266)czeniem si(cid:266) policj(cid:261).
– Stary, zaraz, chwileczk(cid:266), usi(cid:261)d(cid:296).
– Mo(cid:298)e i usi(cid:261)d(cid:266). Jak mnie nogi zabol(cid:261). Mo(cid:298)e nawet kaw(cid:266) u ciebie wypij(cid:266). Ale to potem. Mów.
– Wiem, głupio wyszło z t(cid:261) policj(cid:261).
– Powiedzmy, (cid:298)e poleciłe(cid:286) mnie odszukać. Nie mogłe(cid:286) sam mi wizyty zło(cid:298)yć?
– Spieprzyli wszystko.
– Wiem, ile to ty masz na głowie. Czasem wpada mi w r(cid:266)ce kawałek twojej gazety.
– Była nasza.
– Była. Po co szukać kogo(cid:286), kogo „nie ma” od tylu lat? Po co sobie o nim nagle przypominać? Nie powiesz mi,
(cid:298)e w nagłym przypływie t(cid:266)sknoty opanowała ci(cid:266) nieprzeparta ch(cid:266)ć zjedzenia ze mn(cid:261) (cid:286)niadania.
– Nie powiem. Dobrze. Mary jest w Warszawie.
– Jaka Mary?
– No wiesz stary!... Mary Downson.
– No wi(cid:266)c jest w Warszawie. I co z tego?
– S(cid:261) oboje. On pozwolił nam opublikować w ilu(cid:286) tam numerach jego odtajnione raporty ze stanu wojennego.
Genialne. Wyszła z tego ksi(cid:261)(cid:298)ka. Przyleciał na promocj(cid:266) i odczyty.
– I co z tego?
– … i Mary zapowiedziała, (cid:298)e musi si(cid:266) z tob(cid:261) zobaczyć.
– Mogli(cid:286)cie powiedzieć, (cid:298)e umarłem.
– No wiesz!...
– Zagin(cid:261)łem bez wie(cid:286)ci.
– Tak mniej wi(cid:266)cej mówiłem. A ona nie wierzy. Nie wierzy, (cid:298)e mo(cid:298)emy nic o tobie nie wiedzieć – dodał po
pauzie.
– Powinna uwierzyć.
– Wysłałem moich ludzi, takich dwóch, pistolety od reporta(cid:298)u,
Pobierz darmowy fragment (pdf)