Planeta Ziemia to dla Tapatików same kłopoty! Czy Tapatiki i mieszkańcy Ziemi mogą się zaprzyjaźnić? Czy było dobrym pomysłem robienie żartów ludziom? Jak skończy się wyprawa stereolotem Tapatika, Bimbla i skrzata Zgryzika – bez zgody i wiedzy dorosłych – na drugą półkulę? Jak pokonać groźnego gliptodonta, którego panicznie boją się ludzie?
Darmowy fragment publikacji:
Marta Tomaszewska
TAPATIKI NA ZIEMI
ROZDZIAŁ I
NIEUDANY PODWIECZOREK
Zima była wyj(cid:261)tkowo ci(cid:266)(cid:298)ka w tym roku i nie chciała si(cid:266) sko(cid:276)czyć. Miała widać w zapasie
całe mnóstwo (cid:286)niegu i postanowiła, (cid:298)e nie ust(cid:261)pi, dopóki nie opró(cid:298)ni swego białego worka.
A sypać lubiła zwłaszcza nocami, ze szczególnym upodobaniem zasypuj(cid:261)c domek
Tapatików na Jodłowej Polanie, nie opodal Wysokich Gór. Przynajmniej tak twierdził
Tapatik.
– Mam dosyć zaczynania dnia od machania łopat(cid:261) – mówił buntowniczo. – Ona si(cid:266) na
nas zawzi(cid:266)ła! Nie udało si(cid:266) jej zasypać nas na Szmaragdowej Gwie(cid:296)dzie, to teraz si(cid:266) m(cid:286)ci.
No spójrz, Dziadku. Dom tej Chorej Pani zasypany tylko do połowy!
– Bo jest wi(cid:266)kszy – wtr(cid:261)cił Bimbel, który nigdy nie zaniedbywał okazji, aby pogn(cid:266)bić
kuzyna.
Za to Dziadek nic nie powiedział.
W miar(cid:266) jak mijał czas, a zima ci(cid:261)gle trzymała za drzwiami pró(cid:298)no si(cid:266) do nich dobijaj(cid:261)c(cid:261)
wiosn(cid:266), pos(cid:266)pniał i z trosk(cid:261) patrzył w niebo szkliste od mrozu lub zasnute (cid:286)niegowymi
chmurami. I coraz cz(cid:266)(cid:286)ciej zostawał na noc w Obserwatorium, gdzie siedz(cid:261)c przy teleskopie
wycelowanym w Ksi(cid:266)(cid:298)yc, wypatrywał sygnałów od Klifa. To znaczy – zostawał cz(cid:266)(cid:286)ciej ni(cid:298)
powinien. W Obserwatorium wyznaczone były dy(cid:298)ury, a Dziadek, wbrew łagodnym
napomnieniom Babci, ci(cid:261)gle kogo(cid:286) z własnej woli i ch(cid:266)ci zast(cid:266)pował.
Tapatik miał na ten temat swoj(cid:261) teori(cid:266): Dziadek dlatego tak si(cid:266) wyrywa na te dy(cid:298)ury, (cid:298)e
tam sypia Chochla.
– Dziadek j(cid:261) uwielbia od czasu, gdy powiedziała, (cid:298)e ta jego okropna czerwona chustka w
(cid:298)ółte grochy jest najpi(cid:266)kniejsza na (cid:286)wiecie – oznajmił pewnego dnia, co bardzo oburzyło
jego siostr(cid:266) bli(cid:296)niaczk(cid:266), Tapati.
– Stale Dziadka o co(cid:286) pos(cid:261)dzasz! – rzekła podra(cid:298)niona. – A przecie(cid:298) nie miałe(cid:286) racji z
ksi(cid:266)g(cid:261) znalezion(cid:261) na Górze Arunczumalaj.
– To nie takie pewne, (cid:298)e nie miałem – nie dawał za wygran(cid:261) Tapatik, który zawsze
musiał mieć ostatnie słowo.
– Dziadek przypuszcza, co wiesz dobrze, (cid:298)e ta długa zima mo(cid:298)e oznaczać zbli(cid:298)anie si(cid:266)
Mandiabli, którzy chc(cid:261) zaatakować Ziemi(cid:266).
– Jakby si(cid:266) zbli(cid:298)ali, to Klif dałby znać. A on nie daje. A Chochla (cid:286)pi w Obserwatorium,
tak czy nie?
– (cid:285)pi – przyznała niech(cid:266)tnie Tapati.
Otó(cid:298) zdarzyło si(cid:266) pewnego dnia (a było to w jakie(cid:286) dwa miesi(cid:261)ce po przybyciu Tapatików
na Ziemi(cid:266)), (cid:298)e Chochla, najbardziej l(cid:266)kliwe i nie(cid:286)miałe stworzenie na całym Pogórzu,
uciekaj(cid:261)c przed mysz(cid:261) poln(cid:261) (która uciekała przed Kotem Niepowszednim z Lipowej Doliny
i nie zamierzała nikogo gonić), w ostatecznym przera(cid:298)eniu, zupełnie wyczerpana i
półprzytomna, wdrapała si(cid:266) na Stercz(cid:261)cy Pagórek i wpadła przez uchylone drzwi do
Obserwatorium.
Działo si(cid:266) to pod wieczór, w porze, kiedy Tapatik powinien był rozpocz(cid:261)ć swój dy(cid:298)ur.
Rozpocz(cid:261)ł, owszem. Czyli zdj(cid:261)ł futerał z teleskopu. A potem przesun(cid:261)ł wskazówki zegara do
tyłu i wrócił tam, sk(cid:261)d przyszedł: na Wójtowe Pole, gdzie Piastek i Zgryzik zbierali wła(cid:286)nie
zeschł(cid:261) kartoflan(cid:261) nać na ognisko, w którym zamierzali piec ziemniaki. A wi(cid:266)c w
Obserwatorium nikogo nie było w chwili, gdy wpadła tam okropnie przestraszona Chochla.
Ale jej to bynajmniej nie wystarczyło. Rozejrzała si(cid:266), szukaj(cid:261)c bezpieczniejszej kryjówki, i
w ułamku sekundy zadecydowała, (cid:298)e jest ni(cid:261) pusty futerał od teleskopu. Wsun(cid:266)ła si(cid:266) tam i
od razu zrozumiała, (cid:298)e znalazła to, czego szukała przez całe (cid:298)ycie: najbezpieczniejsz(cid:261) na
(cid:286)wiecie nocn(cid:261) kryjówk(cid:266), o wiele bezpieczniejsz(cid:261) ni(cid:298) jej mały domek w korzeniach
wiekowego buka.
Odt(cid:261)d ka(cid:298)d(cid:261) noc sp(cid:266)dzała w Obserwatorium, a najpewniej czuła si(cid:266) naturalnie podczas
dy(cid:298)urów Dziadka.
Dziadek, id(cid:261)c na dy(cid:298)ur, zakładał swoj(cid:261) okropn(cid:261) czerwon(cid:261) chustk(cid:266) w (cid:298)ółte grochy, co
oznaczało, mówi(cid:261)c nawiasem, powa(cid:298)n(cid:261) zmian(cid:266) w jego obyczajach: jak pami(cid:266)tacie, miał
zwyczaj przystrajać szyj(cid:266) t(cid:261) chustk(cid:261) tylko wówczas, gdy był szczególnie z siebie rad. Teraz
za(cid:286) zakładał j(cid:261) po prostu za ka(cid:298)dym razem, kiedy szedł na dy(cid:298)ur, co rzeczywi(cid:286)cie robił ze
wzgl(cid:266)du na Chochl(cid:266)...
– Zauwa(cid:298)yłem, (cid:298)e to stworzenie cierpi na bezsenno(cid:286)ć – usprawiedliwiał si(cid:266), widz(cid:261)c
znacz(cid:261)ce spojrzenia rodziny – dlaczego wi(cid:266)c miałbym odmówić jej przyjemno(cid:286)ci
popatrzenia na moj(cid:261) chustk(cid:266), któr(cid:261) przecie(cid:298) uwielbia?
– Naturalnie, Tiku – przytakn(cid:266)ła Babcia, choć doskonale wiedziała, (cid:298)e nie chodzi o to, i(cid:298)
Chochla uwielbia chustk(cid:266), ale o to, (cid:298)e Dziadek uwielbia być podziwiany...
Nieprawd(cid:261) natomiast było, (cid:298)e brał cz(cid:266)sto zast(cid:266)pstwa ze wzgl(cid:266)du na Chochl(cid:266). Bo
faktycznie lada moment spodziewał si(cid:266) sygnałów od Klifa i chciał być tym, który je
odbierze. Ale Klif nie dawał znaku (cid:298)ycia.
Za to zima nagle skapitulowała. A było to tak, jakby nad Jodłow(cid:261) Polan(cid:261) i nad całym
Pogórzem rozerwała si(cid:266) bomba z zieleni(cid:261), kwiatami, ptakami, ciepłymi wiosennymi
wiaterkami i wiosenn(cid:261) rado(cid:286)ci(cid:261). I wszystko rosło, (cid:286)piewało, kwitło, pachniało, trzepotało,
brz(cid:266)czało, przyprawiaj(cid:261)c cały (cid:286)wiat o zawrót głowy. Nawet robot kuchenny XL nie mógł
wysiedzieć w kuchni, a przecie(cid:298) uwa(cid:298)ał, (cid:298)e nic na (cid:286)wiecie nie mo(cid:298)e być pi(cid:266)kniejszego ni(cid:298)
kuchenne zapachy!
Tapati za(cid:286) coraz cz(cid:266)(cid:286)ciej spogl(cid:261)dała na ruiny zamczyska na zboczu Wysokich Gór, gdzie
– jak wszyscy przypuszczali, chocia(cid:298) nikt nie miał co do tego pewno(cid:286)ci – przebywał Gurul z
niepodobnym do innych robotem Tymoteuszem Drugim.
Pewnego popołudnia, w porze, gdy mieszka(cid:276)cy Pogórza schodzili si(cid:266) zwykle do domu
Tapatików na podwieczorek, wydarzyła si(cid:266) rzecz zagadkowa, mianowicie: nie przyszedł
nikt.
Z pocz(cid:261)tku zreszt(cid:261) nie wydawało si(cid:266) to ani dziwne, ani niepokoj(cid:261)ce.
– Na pewno si(cid:266) spó(cid:296)ni(cid:261), takie dzi(cid:286) błoto – rzekła uspokajaj(cid:261)co Babcia.
– Z głupim błotem nie umiej(cid:261) sobie poradzić! – burkn(cid:261)ł Dziadek, w(cid:286)ciekle nabijaj(cid:261)c
fajk(cid:266). – Zaraz pewnie powiesz, (cid:298)e powinienem obdarować ich osuszarkami. Trudno, (cid:298)ebym
załadował nimi cały stereolot! Wzi(cid:261)łem tylko po jednej dla ka(cid:298)dego z nas. Okropnie
zacofane to nasze bractwo na Ziemi! Byle błoto ich przera(cid:298)a!
– Ale oni tu s(cid:261) przyzwyczajeni, Dziadku – wtr(cid:261)cił Bimbel, nie odrywaj(cid:261)c oczu od lunety
wycelowanej w Wysokie Góry. – Na wszystko odpowiadaj(cid:261): jeste(cid:286)my przyzwyczajeni.
– Albo: od wieków tak bywało – dodał Tapatik, na(cid:286)laduj(cid:261)c namaszczony głos Kociuby,
czym wzbudził ogólny (cid:286)miech.
Dziadek jednak błyskawicznie otrz(cid:261)sn(cid:261)ł si(cid:266) z wesoło(cid:286)ci; miał ochot(cid:266) być zły.
– Co(cid:286) mi mówi, (cid:298)e z t(cid:261) star(cid:261) bajark(cid:261) jeszcze b(cid:266)dziemy mieli kłopoty – mrukn(cid:261)ł, otaczaj(cid:261)c
si(cid:266) kł(cid:266)bami fajkowego dymu.
– Wła(cid:286)nie, Dziadku – podchwyciła Tapati, wtulaj(cid:261)c twarz w futerko swego ukochanego
Złotego Misia. – Ja my(cid:286)lałam, (cid:298)e tylko mnie si(cid:266) wydaje, (cid:298)e ona nas nie lubi.
– Kogo jak kogo, ale ciebie to ona lubi na pewno – odparł Dziadek patrz(cid:261)c na ni(cid:261) z
czuło(cid:286)ci(cid:261). – Od rana do wieczora słuchałaby(cid:286) tych jej baja(cid:276). Nie mam nic przeciw ba(cid:286)niom.
Ale nie nale(cid:298)y przyzwyczajać si(cid:266) do błota!
– Ju(cid:298) pi(cid:261)ty raz podgrzewam czekolad(cid:266) – j(cid:266)kn(cid:261)ł robot kuchenny XL.
I dopiero teraz wszyscy u(cid:286)wiadomili sobie co(cid:286) dziwnego: czas mijał, a nikt nie
przychodził, nawet (cid:298)aden z Polkoni, których ulubionym zaj(cid:266)ciem było wszak – jak mówiła
stara Kociuba zgry(cid:296)liwie, bo nie znosiła tych nie kwapi(cid:261)cych si(cid:266) do (cid:298)adnej po(cid:298)ytecznej
pracy wesołków i kpiarzy – chodzenie z g(cid:266)b(cid:261) po kwe(cid:286)cie, a to ju(cid:298) doprawdy mogło
zaniepokoić.
Czekali w milczeniu. Przez otwarte okno wchodziło ciepłe wiosenne powietrze. Wysokie
Góry, widoczne st(cid:261)d jak na dłoni, ociekały ostatnimi promieniami sło(cid:276)ca, ju(cid:298) płowiej(cid:261)cego i
przymglonego. Pola w dolinie obejmował cie(cid:276). Ptaki przemykały mi(cid:266)dzy gał(cid:266)ziami drzew –
zaaferowane. Barwny motyl zatrzepotał w uko(cid:286)nej smudze (cid:286)wiatła wisz(cid:261)cej w oknie jak
strz(cid:266)p firanki. Szczekał pies zaganiaj(cid:261)cy krowy wracaj(cid:261)ce z pastwiska. Było spokojnie i
zwyczajnie. Ale Tapati poczuła, (cid:298)e ogarnia j(cid:261) niewytłumaczalny l(cid:266)k. Z przera(cid:298)eniem
patrzyła na widok za oknem, tak ju(cid:298) przecie(cid:298) znajomy, i nagle poraziło j(cid:261) to, o czym
doskonale wszak(cid:298)e wiedziała: (cid:298)e s(cid:261) daleko od rodzinnej Tapatii.
My przecie(cid:298) jeste(cid:286)my na Ziemi. Tu jest Ziemia, a nie Tapatia – pomy(cid:286)lała z przykrym
uciskiem w sercu.
– Ja lec(cid:266) zasi(cid:266)gn(cid:261)ć j(cid:266)zyka – zawołał Tapatik, zadowolony, (cid:298)e ma pretekst do wyrwania
si(cid:266) z domu. – Mo(cid:298)e to jaka(cid:286) wojna? B(cid:266)dziemy walczyć, Tapa-ti-ti!
Jego oczy błysn(cid:266)ły bojowym zapałem.
– Ja ci dam wojn(cid:266)! – warkn(cid:261)ł gro(cid:296)nie Dziadek, wymachuj(cid:261)c fajk(cid:261). – Znowu zaczynasz?
Mówiłem ci, (cid:298)eby(cid:286) tego słowa przy mnie nie wymawiał. Mówiłem czy nie?
– Mówiłe(cid:286), dziadku – przytakn(cid:261)ł potulnie Tapatik. – Ja zawsze pami(cid:266)tam, co ty mówisz.
Ale czy to moja wina, (cid:298)e w tutejszej telewizji stale pokazuj(cid:261) jakie(cid:286) wojny? – dodał z
przesadnym wyrzutem. – To si(cid:266) przecie(cid:298) czasem samo wymknie.
– Tere-fere! Zabroniłem ci ogl(cid:261)dania filmów wojennych! – grzmiał Dziadek.
– Ale(cid:298), Dziadku, w ka(cid:298)dych wiadomo(cid:286)ciach... – zacz(cid:261)ł Tapatik, lecz widz(cid:261)c, (cid:298)e Dziadek
jest naprawd(cid:266) zły, co oznacza, (cid:298)e mo(cid:298)e go nie pu(cid:286)cić do wsi, jak piskorz wy(cid:286)lizn(cid:261)ł si(cid:266) z
pokoju i jego obute w sandały nogi zadudniły na ganku.
– Tapatik! Osuszarka! – zawołała wychylaj(cid:261)c si(cid:266) przez okno Babcia.
Tapatik zawrócił ze zrezygnowan(cid:261) min(cid:261) i porwał z wieszaka osuszark(cid:266) błota. Ledwo
jednak znalazł si(cid:266) za domem, cisn(cid:261)ł j(cid:261) w gał(cid:266)zie jałowca. Po czym wpełzn(cid:261)ł pomi(cid:266)dzy nie i
wyci(cid:261)gn(cid:261)ł gumiaki po(cid:298)yczone od Zgryzika tudzie(cid:298) wystrugany z drzewa karabin. Zało(cid:298)ył
si(cid:266)gaj(cid:261)ce mu po pachy gumiaki i podpieraj(cid:261)c si(cid:266) karabinem jak lask(cid:261), pocz(cid:261)ł zje(cid:298)d(cid:298)ać po
grz(cid:261)skim zboczu – szcz(cid:266)(cid:286)liwy.
Fajnie, (cid:298)e nie ma tego nudnego podwieczorku – my(cid:286)lał z uciech(cid:261).
Robot kuchenny XL był innego zdania. Patrzył ponuro na zastawiony przygotowanymi
przez niego smakołykami stół.
– Nie przyj(cid:286)ć bez uprzedzenia to jeszcze gorzej, ni(cid:298) przyj(cid:286)ć bez uprzedzenia! Leniwy
naród tu na tej całej Ziemi. Nawet nie chce si(cid:266) im nacisn(cid:261)ć guzika wideofonu! – mruczał. –
Leniwy i niegrzeczny – dodał z moc(cid:261) i przestawiał z hałasem garnki na kuchni, wyra(cid:298)aj(cid:261)c w
ten sposób bezmiar swojej pogardy.
Drucik przecinaj(cid:261)cy jego czoło niebezpiecznie poczerwieniał, co (cid:286)wiadczyło o przegrzaniu
mózgu, któremu XL stawiał pytania znacznie przewy(cid:298)szaj(cid:261)ce zasób zarejestrowanych w
nim wiadomo(cid:286)ci. (cid:297)eby ju(cid:298) rzec wszystko: odk(cid:261)d stereolot Tapatików wyl(cid:261)dował na Ziemi,
robot kuchenny XL był stale podenerwowany. Ani rusz nie mógł zrozumieć tego dziwnego
(cid:286)wiata, w którym si(cid:266) znalazł. Odbył wszak ze swoim pa(cid:276)stwem wiele podró(cid:298)y w kosmos, ale
nigdzie do tej pory nie widział istot, które niezaprzeczalnie nale(cid:298)(cid:261) do mi(cid:266)dzygwiezdnego
bractwa, a nie znaj(cid:261) najprostszych urz(cid:261)dze(cid:276) w rodzaju internetu, wideofonu itd., a co
najwa(cid:298)niejsze, które otwieraj(cid:261) oczy ze zdumienia na widok czego(cid:286) tak zwyczajnego jak
robot kuchenny.
O mało si(cid:266) nie przepalił z irytacji, kiedy stara Kociuba nie chciała je(cid:286)ć ubitej przez niego
(cid:286)mietany, twierdz(cid:261)c, (cid:298)e to na pewno nie (cid:286)mietana, ale jaki(cid:286) smar wydobywaj(cid:261)cy si(cid:266) z tej
„maszyny”. Nazwać uczciwego, uniwersalnego robota kuchennego, uwa(cid:298)anego przez
Tapatików za członka rodziny, maszyn(cid:261)! Niewiele pomogło, (cid:298)e Kociuba za namow(cid:261) Babci
spróbowała wówczas nieszcz(cid:266)snej (cid:286)mietany i musiała przyznać, (cid:298)e ma zupełnie normalny
smak i (cid:298)e ubita jest doskonale. XL czuł, (cid:298)e mieszka(cid:276)cy Pogórza odnosz(cid:261) si(cid:266) do niego
nieufnie, i ci(cid:261)gle podejrzewał, (cid:298)e chc(cid:261) go tutaj obrazić lub wy(cid:286)miać. To, (cid:298)e dzisiaj nikt nie
przyszedł na podwieczorek, te(cid:298) poczytał za osobist(cid:261) obraz(cid:266).
– Nie maj(cid:261) wideofonu, akurat! – pomstował. – A je(cid:298)eli nawet nie maj(cid:261) wideofonu, to
nikt mi nie wmówi, (cid:298)e nie maj(cid:261) telefonu! Co to, to nie! Mo(cid:298)e nie umiem ugotować zupy
pieczarkowej tak dobrze jak Babcia, ale taki głupi to ja nie jestem, o nie!
Tak mruczał, ciskaj(cid:261)c si(cid:266) po kuchni, a drucik na jego czole po prostu płon(cid:261)ł.
Stanowiło to naturalnie nowy powód do niepokoju dla wra(cid:298)liwej Tapati. Podbiegła do
Babci i przytuliła twarz do jej kolan.
– Babciu, co b(cid:266)dzie, jak XL wysi(cid:261)dzie? Nie zabrali(cid:286)my cz(cid:266)(cid:286)ci zapasowych, a tu nigdzie
nie mo(cid:298)na kupić.
Dziadek, który usłyszał te cicho wypowiedziane słowa, wzi(cid:261)ł je za wymówk(cid:266), a (cid:298)e sam był
mocno poirytowany, natychmiast zaatakował.
– To ty uparła(cid:286) si(cid:266), (cid:298)eby zabrać XL-a – rzekł, oskar(cid:298)ycielsko celuj(cid:261)c w Babci(cid:266) wygasł(cid:261)
fajk(cid:261). – I nawet nie pomy(cid:286)lała(cid:286), (cid:298)eby zabrać cz(cid:266)(cid:286)ci zapasowe! Trudno, (cid:298)ebym ja o
wszystkim my(cid:286)lał. Miałem cał(cid:261) wypraw(cid:266) na głowie, tak czy nie?
– Miałe(cid:286), Tiku – odparła pojednawczo Babcia. – Powinnam istotnie była przewidzieć, (cid:298)e
i roboty kuchenne nara(cid:298)one s(cid:261) na szok zwi(cid:261)zany z tak ogromn(cid:261) zmian(cid:261).
Tapati przysi(cid:266)głaby, (cid:298)e Babcia to „i roboty” powiedziała bez specjalnego nacisku, na tej
samej nucie co reszt(cid:266) zdania, Dziadek jednak niespokojnie zakr(cid:266)cił si(cid:266) na krze(cid:286)le i zacz(cid:261)ł z
uwag(cid:261) wystukiwać popiół z fajki.
– Daj mu waleriany, Dusieczko – rzekł unikaj(cid:261)c wzroku Babci. Babcia u(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266)
nieznacznie i odło(cid:298)ywszy robótk(cid:266) udała si(cid:266) do kuchni.
Tapati poszła za ni(cid:261), ale... zatrzymała si(cid:266) na progu, czuj(cid:261)c, (cid:298)e nie nale(cid:298)y teraz Babci
przeszkadzać. Doskonale jednak słyszała ka(cid:298)de wypowiedziane przez ni(cid:261) słowo.
– Co zrobimy jutro na obiad, mój kochany XL-ku? – spytała Babcia najnaturalniejszym
na (cid:286)wiecie głosem.
Robot kuchenny XL w odpowiedzi tylko brz(cid:266)kn(cid:261)ł garnkami. I wzruszył ramionami.
– Wiesz co? – ci(cid:261)gn(cid:266)ła Babcia, jakby wcale tego nie zauwa(cid:298)yła. – Mam ochot(cid:266) jutro
troch(cid:266) pole(cid:298)eć. Okropnie rozbolały mnie na t(cid:266) pluch(cid:266) stawy. Wi(cid:266)c ja sobie pole(cid:298)(cid:266), a ty, mój
XL-ku, ugotujesz specjalnie dla mnie co(cid:286) pysznego: kur(cid:266) w sosie curry. Ach, (cid:286)linka mi leci
do ust na my(cid:286)l o tej kurze! (cid:297)aden robot kuchenny na całej Tapatii nie potrafi przyrz(cid:261)dzać
kury w sosie curry tak jak ty, XL-ku – mówiła i wyci(cid:261)gn(cid:261)wszy z apteczki butelk(cid:266) z
walerian(cid:261), odlała trzydzie(cid:286)ci kropel do szklanki z przegotowan(cid:261) wod(cid:261).
Babcia to wie, jak mówić do ka(cid:298)dego – pomy(cid:286)lała z podziwem Tapati. – Ale po co
waleriana? Przecie(cid:298) XL ju(cid:298) si(cid:266) uspokoił. Waleriana jednak wcale nie była przeznaczona dla
XL-a.
– Zanie(cid:286), kruszynko, Dziadkowi – powiedziała Babcia, wr(cid:266)czaj(cid:261)c Tapati szklank(cid:266), do
której dla smaku dodała odrobin(cid:266) soku malinowego. – Mam wra(cid:298)enie, (cid:298)e si(cid:266) ostatnio
troch(cid:266) za bardzo denerwuje – uzupełniła, mrugaj(cid:261)c porozumiewawczo.
Ach, ta babcia! – Tapati roze(cid:286)miała si(cid:266) z ulg(cid:261). Jednak wchodz(cid:261)c do pokoju miała całkiem
powa(cid:298)n(cid:261) min(cid:266), bo była bardzo ciekawa, czy Dziadek wypije walerian(cid:266) czy nie.
Wypił.
Co prawda udawał, (cid:298)e pije co innego...
– Troszk(cid:266) skwa(cid:286)niały te maliny – powiedział krzywi(cid:261)c si(cid:266) niemiłosiernie. – Albo Babcia
dała za du(cid:298)o wody. Kto to widział do tego stopnia rozwadniać sok!
Ach, ten Dziadek – pomy(cid:286)lała z czuło(cid:286)ci(cid:261) Tapati. – Ach, jak ja ich kocham oboje!
– Przynios(cid:266) ci nektaru ananasowego – zaproponowała, zabieraj(cid:261)c z r(cid:261)k Dziadka pust(cid:261)
szklank(cid:266).
I wła(cid:286)nie w tym momencie Bimbel, który siedział przy oknie z lunet(cid:261) wycelowan(cid:261) w
Wysokie Góry, wrzasn(cid:261)ł:
– Hej, Tapati, kto(cid:286) piecze na ro(cid:298)nie twego Gurula!
Szklanka wypadła Tapati z r(cid:261)k.
– Bimbel! – krzykn(cid:261)ł Dziadek głosem tak straszliwym, (cid:298)e robot kuchenny XL, który
wła(cid:286)nie zamierzał schować do kredensu przygotowane na niedoszły podwieczorek fili(cid:298)anki,
stracił równowag(cid:266) i całym ci(cid:266)(cid:298)arem run(cid:261)ł na zlewozmywak. Suszarka do naczy(cid:276) tego nie
wytrzymała i fili(cid:298)anki wyl(cid:261)dowały w zlewie, w postaci skorup naturalnie.
Co si(cid:266) potem działo – trudno opisać. XL lamentował nad rozbit(cid:261) porcelan(cid:261) ze
staro(cid:298)ytnego serwisu jeszcze z epoki Wielkiej Wojny. Dziadek krzyczał na Bimbla, Babcia
usiłowała poskromić Dziadka, Bimbel ryczał, (cid:298)e go morduj(cid:261). I w ko(cid:276)cu to on, Bimbel,
przekrzyczał wszystkich.
– Nienawidzicie mnie! – wydzierał si(cid:266) (płacz(cid:261)c). – Chcecie mnie zamordować! Bo tu nie
ma mojej Mamy! Bo tu nie ma komu mnie bronić! Ja chc(cid:266) do Mamy! Ja wracam na
Tapati(cid:266)! Mamo moja, Mamusiu! I co ja takiego zrobiłem? Za(cid:298)artować nie mo(cid:298)na? Tapatik
stale robi sobie kpiny i nikt mu nic nie mówi! Bo to jest wasz Tapatik. Taka sprawiedliwo(cid:286)ć.
Jeszcze zobaczycie. Jeszcze zobaczycie, co ja zrobi(cid:266), i b(cid:266)dziecie (cid:298)ałować!
– No ju(cid:298) cicho, cicho – łagodziła Babcia, przygarniaj(cid:261)c go do siebie. – Wiesz dobrze, (cid:298)e
nikt nie chce ci zrobić krzywdy. Sam wiesz, (cid:298)e bardzo zdenerwowałe(cid:286) Tapati. Wiesz, jak ona
lubi Gurula i jak si(cid:266) o niego niepokoi.
– A ty go, Dusiu, nie rozpieszczaj! – zagrzmiał Dziadek. – Matka si(cid:266) nad nim trz(cid:266)sła, bo
jedynak. A teraz wygrywa to, (cid:298)e jest tu sam. I przecie(cid:298) specjalnie zdenerwował Tapati! Nie
widzisz, jaka blada? Doprawdy trzeba nie mieć serca!
– Ja tylko zobaczyłem, (cid:298)e kto(cid:286) pali ognisko w ruinach zamku – chlipn(cid:261)ł Bimbel. – A
wiadomo, (cid:298)e Gurulowie nigdy nic sami nie robi(cid:261). Wi(cid:266)c ten Gurul te(cid:298). A ten jego robot
Tymoteusz Drugi, czy jak mu tam, jest zaprogramowany wył(cid:261)cznie do czyszczenia butów.
Wi(cid:266)c za(cid:298)artowałem, (cid:298)e kto(cid:286) piecze Gurula. Co w tym złego?
– Patrzcie go, niewini(cid:261)tko! – mrukn(cid:261)ł Dziadek, ale ju(cid:298) spokojniej, bo waleriana zacz(cid:266)ła
działać.
Bimbel ma racj(cid:266) – pomy(cid:286)lała Tapati, która w czasie tego całego zamieszania troch(cid:266)
przyszła do siebie po doznanym wstrz(cid:261)sie. –Wykluczone, (cid:298)eby ognisko rozpalił Gurul. Kto
mo(cid:298)e być w tych ruinach?
Wszystkie niepokoje, z którymi walczyła przez cał(cid:261) zim(cid:266), o(cid:298)yły nagle.
– Babciu, ja musz(cid:266) wyj(cid:286)ć – powiedziała zdejmuj(cid:261)c z wieszaka osuszark(cid:266) błota. – Ja
musz(cid:266) znale(cid:296)ć Piastka. Mog(cid:266), Babciu?
– Mo(cid:298)esz, dziecinko. Tylko mam do ciebie pro(cid:286)b(cid:266).
Tapati zatrzymała si(cid:266) w progu.
– Słucham, Babciu.
– Nie martw si(cid:266) na zapas. Pami(cid:266)taj, (cid:298)e nasza wyobra(cid:296)nia potrafi wszystko powi(cid:266)kszyć – i
ból, i strach. Nie my(cid:286)l o rzeczach smutnych, to odbiera siły. Trzeba my(cid:286)leć, (cid:298)e wszystko
b(cid:266)dzie dobrze. Słyszysz mnie, kruszynko?
– Tak, Babciu. Niedługo wróc(cid:266).
Biegła szybko trzymaj(cid:261)c przed sob(cid:261) osuszark(cid:266) jak tarcz(cid:266). Mazista ziemia, od której szedł
mocny, (cid:286)wie(cid:298)y zapach, twardniała pod jej stopami. Zmierzch g(cid:266)stniał. Niebo na zachodzie
(cid:298)arzyło si(cid:266) pomara(cid:276)czow(cid:261) łun(cid:261) połyskuj(cid:261)c(cid:261) kł(cid:266)bami bladych chmur, na których tle
rysowała si(cid:266) wyra(cid:296)nie czarna, poszarpana linia Wysokich Gór. Tapati unikała patrzenia w
tamt(cid:261) stron(cid:266). Owszem, usłyszała słowa Babci. Starała si(cid:266) nie my(cid:286)leć o wszystkim, co jak jej
si(cid:266) zdawało, zagra(cid:298)a Gurulowi. Ale jak nie my(cid:286)leć na przykład o tym, (cid:298)e on na pewno przez
te wszystkie miesi(cid:261)ce nic nie jadł? Dziadek, co prawda, przekonywał j(cid:261), (cid:298)e Gurulowie mog(cid:261)
miesi(cid:261)cami obywać si(cid:266) bez jedzenia...
– Ci wielcy panowie, którzy nie jedz(cid:261), jak im kto(cid:286) nie podstawi talerza pod nos, (cid:298)ywi(cid:261) si(cid:266)
my(cid:286)lami o własnej wy(cid:298)szo(cid:286)ci, a maj(cid:261) ich ogromne zapasy! Jeszcze mogliby innych
obdzielić, gdyby nie byli tacy nieu(cid:298)yci – mówił, nie wiadomo czy (cid:298)artem, czy serio.
Tapati wcale nie uznała tego za (cid:286)mieszne. Mo(cid:298)e inni Gurulowie s(cid:261) nieu(cid:298)yci, ale „jej”
Gurul nie jest taki! Czy(cid:298) nie uratował jej przed Faboklami na Ksi(cid:266)(cid:298)ycu? Był inny, zgoda, ale
nie był zły. Co prawda zaraz po wyl(cid:261)dowaniu stereolotu na Ziemi odszedł wraz ze swym
robotem, nie po(cid:298)egnał si(cid:266) z nikim, nawet z ni(cid:261), poszedł wyniosły i dumny, ale jej wydawał
si(cid:266) przede wszystkim nieopisanie samotny i pami(cid:266)tała, (cid:298)e kiedy znikł w fioletowych
cieniach Wysokich Gór, ogarn(cid:261)ł j(cid:261) taki smutek, jakby te cienie pochłon(cid:266)ły nie tylko Gurula,
lecz i cały (cid:286)wiat.
Zamierzali wi(cid:266)c z Piastkiem pój(cid:286)ć go odwiedzić wczesn(cid:261) jesieni(cid:261), czyli wkrótce po
wyl(cid:261)dowaniu, ale Babcia odradziła.
– On chce być sam – rzekła powa(cid:298)nie. – Wierz(cid:266), (cid:298)e on ciebie lubi. Skoro jednak odszedł
wła(cid:286)nie tak, jak odszedł, nie po(cid:298)egnawszy si(cid:266) nawet z tob(cid:261), to znaczy, (cid:298)e chce być sam, a
komu(cid:286), kto pragnie być sam, nie nale(cid:298)y narzucać swego towarzystwa.
Tapati wówczas skapitulowała. Nazbyt była oszołomiona faktem, (cid:298)e s(cid:261) na Ziemi, (cid:298)e
naprawd(cid:266) dolecieli po tej niebezpiecznej i pełnej przygód podró(cid:298)y. A potem przyszła zima i
wielkie (cid:286)niegi, które uniemo(cid:298)liwiały wypraw(cid:266) w Wysokie Góry.
Teraz jednak nie b(cid:266)dzie zwlekać.
– Piastek musi mnie tam zaprowadzić. Pójdziemy jutro – szeptała, schodz(cid:261)c łagodnym,
trawiastym stokiem ku (cid:295)ródełku.
Trawa była w tym miejscu szczególnie grz(cid:261)ska i (cid:286)liska, wi(cid:266)c Tapati, pochłoni(cid:266)ta
manewrowaniem osuszark(cid:261) – nie zauwa(cid:298)yła, (cid:298)e kto(cid:286) nadbiega z przeciwnej strony. A kto(cid:286)
biegł. Te(cid:298) niezbyt przytomny.
A(cid:298) si(cid:266) zderzyli. I od razu odskoczyli od siebie.
– O, Tapati!
– O, Piastek!
Tak, to był on. Zziajany, od stóp do głów umorusany błotem i najwyra(cid:296)niej niespokojny.
Jakby miał nieczyste sumienie. Ale jego oczy pod krótko przyci(cid:266)t(cid:261) płow(cid:261) grzywk(cid:261) (cid:286)miały si(cid:266)
rado(cid:286)nie.
– Tapati! Jak to dobrze, (cid:298)e ja...
– Słuchaj, Piastek – przerwała Tapati. – Ja chc(cid:266) i(cid:286)ć jutro w Wysokie Góry i zobaczyć, co
si(cid:266) dzieje z Gurulem. Ju(cid:298) ciepło i (cid:286)nieg si(cid:266) roztopił. Musimy i(cid:286)ć. Musisz mnie zaprowadzić!
Obiecałe(cid:286).
Piastek pokr(cid:266)cił markotnie płowowłos(cid:261) głow(cid:261). Spos(cid:266)pniał.
– Obiecałem ci i pójdziemy – odparł, unikaj(cid:261)c jej wzroku. – Ale nie teraz. Teraz nie
mog(cid:266). Mamy strasznie du(cid:298)o roboty. Wiosenne odtruwanie, rozumiesz.
– Co takiego? – zdziwiła si(cid:266) Tapati.
– No, wiosenne odtruwanie – powtórzył Piastek, niespokojnie zerkaj(cid:261)c do tyłu. –
Okropna z tym robota. Ale jak tylko z tym sko(cid:276)czymy, pójdziemy dok(cid:261)d zechcesz. Na
pewno. A teraz – znowu niespokojnie zerkn(cid:261)ł do tyłu – musz(cid:266) wracać. Wyrwałem si(cid:266) tylko
na chwil(cid:266), (cid:298)eby... bo dzi(cid:286) nie widziałem ci(cid:266) cały dzie(cid:276) i na... na pewno ju(cid:298) zauwa(cid:298)yli, (cid:298)e
mnie nie ma, i...
Urwał, nadstawił ucha. W dole zahukała synogarlica: raz, dwa, trzy...
– O raju! To Zgryzik! Daje mi znać – zawołał Piastek, przera(cid:298)ony. – To lec(cid:266). Cze(cid:286)ć!
Smyrgn(cid:261)ł w dół z takim impetem, (cid:298)e błoto prysn(cid:266)ło spod jego nóg.
Tapati spogl(cid:261)dała za nim, zupełnie zbita z tropu. Co si(cid:266) dzieje? Dlaczego tak si(cid:266) dziwnie
zachował?
I nagle przypomniała sobie to, o czym, przej(cid:266)ta Gurulem, absolutnie zapomniała: nikt
nie przyszedł na podwieczorek. To oznacza, (cid:298)e istotnie na Pogórzu dzieje si(cid:266) co(cid:286)
niezwykłego.
Pomy(cid:286)lała, (cid:298)e skoro ju(cid:298) a(cid:298) tutaj przyszła, to warto by zej(cid:286)ć na dół i zobaczyć co.
Ale w dolinie było ju(cid:298) prawie zupełnie ciemno i kto wie, jakie niebezpiecze(cid:276)stwo czaiło
si(cid:266) w tej ciemno(cid:286)ci, przecie(cid:298)... zaludnionej.
– Najlepiej pójd(cid:266) do domu i zobacz(cid:266), czy Tapatik wrócił – zadecydowała.
Zanim jednak odeszła, zrobiła to, co robiła zawsze, b(cid:266)d(cid:261)c w tym miejscu: zanurzyła r(cid:266)ce
w czystej, lodowato zimnej wodzie (cid:295)ródełka, która o tej porze zebrała wszystkie barwy
odchodz(cid:261)cego dnia, przetapiaj(cid:261)c je w blad(cid:261) emali(cid:266).
Tapati patrzyła, jak ta emalia przepływa mi(cid:266)dzy jej palcami połyskuj(cid:261)c w mroku i
marzyła: za chwil(cid:266) nadejdzie legendarny Król Skał, który schodził czasem z Wysokich Gór
do (cid:295)ródła Przymierza, i to wła(cid:286)nie ona, Tapati, poda mu (cid:296)ródlan(cid:261) wod(cid:266) w zł(cid:261)czonych
dłoniach... Ale Król Skał nie nadszedł. Od dawna, bardzo dawna nikt ju(cid:298) go w tych stronach
nie widział, a r(cid:266)ce rozmarzonej Tapati skostniały. Cofn(cid:266)ła je z westchnieniem i ju(cid:298) miała
udać si(cid:266) w powrotn(cid:261) drog(cid:266), gdy w krzakach porastaj(cid:261)cych skał(cid:266), z której wytryskało
(cid:295)ródełko, co(cid:286) zaszele(cid:286)ciło.
Tapati, spłoszona, spojrzała ku górze i – napotkała wielkie, złote oczy, które (cid:286)wieciły w
mrocznym powietrzu jak dwa Ksi(cid:266)(cid:298)yce nad tajemnicz(cid:261) Gór(cid:261) Arunczumalaj w jej ojczystej
Tapatii. Chyba to porównanie, które natychmiast jej si(cid:266) nasun(cid:266)ło, sprawiło, (cid:298)e si(cid:266) nie
przestraszyła. Stała ogarni(cid:266)ta t(cid:266)sknot(cid:261), a(cid:298) dwa złote koła zw(cid:266)ziły si(cid:266) w w(cid:261)skie, złote ostrza
przecinaj(cid:261)ce mrok. Zw(cid:266)ziły si(cid:266), a potem znowu rozbłysły, jeszcze wi(cid:266)ksze, jeszcze bardziej
złote, a(cid:298) wreszcie Tapati domy(cid:286)liła si(cid:266), (cid:298)e w krzakach na skale siedzi i patrzy na ni(cid:261) Kot
Niepowszedni z Lipowej Doliny. To musiał być on, nikt inny przecie(cid:298) nie miał takich
cudownych, niesamowitych oczu.
Tapati nigdy nie widziała go z bliska. I zreszt(cid:261) mało kto go widział; chodził swoimi
drogami i był jedynym wolnym stworzeniem na Pogórzu, które ani razu nie przyszło do
Domu Tapatików na podwieczorek. Zdawało si(cid:266), (cid:298)e wyl(cid:261)dowanie statku kosmicznego na
Jodłowej Polanie w najmniejszym stopniu nie naruszyło jego wspaniałej równowagi
wewn(cid:266)trznej, a to mogło zaimponować; wszyscy pozostali przecie(cid:298), nawet teraz, po kilku
b(cid:261)d(cid:296) co b(cid:261)d(cid:296) miesi(cid:261)cach obcowania z Tapatikami, ci(cid:261)gle w sposób widoczny byli pod
silnym wra(cid:298)eniem tego faktu!
Prawd(cid:266) mówi(cid:261)c, Dziadek czuł si(cid:266) troch(cid:266) ura(cid:298)ony brakiem zainteresowania ze strony
Kota Niepowszedniego, Tapatik, naturalnie, próbował na niego zapolować – ale
bezskutecznie, i nawet Bimbel, myszkuj(cid:261)cy wsz(cid:266)dzie ze swoj(cid:261) lunet(cid:261), nie zdołał
wypenetrować jego kryjówki.
– Je(cid:298)eli on w ogóle raczy kiedykolwiek kogokolwiek z nas zauwa(cid:298)yć, to tym kim(cid:286) b(cid:266)dzie
Tapati – prorokowała Babcia. – Nasza Tapati przyci(cid:261)ga odludków i oryginałów jak (cid:286)wiatło
– ćmy! Pewnie wyczuwaj(cid:261), (cid:298)e nale(cid:298)y ona do tych nielicznych, którzy czyjej(cid:286) odr(cid:266)bno(cid:286)ci i
potrzeby samotno(cid:286)ci nie poczytuj(cid:261) za osobist(cid:261) obraz(cid:266).
Tapati przypomniała sobie te słowa skwitowane gniewnym parskni(cid:266)ciem Dziadka.
Dziadek parskn(cid:261)ł gniewnie, ale Babcia, jak to cz(cid:266)sto bywało, miała racj(cid:266). Bo oto była sama
w mroku otaczaj(cid:261)cym (cid:295)ródełko, a Kot Niepowszedni patrzył na ni(cid:261) swymi cudownymi,
niesamowitymi oczami.
Te oczy były doprawdy niesamowite. Zdawały si(cid:266) rzucać długie l(cid:286)ni(cid:261)ce promienie i Tapati
wydawało si(cid:266), (cid:298)e te promienie przenikaj(cid:261) j(cid:261), przeszywaj(cid:261) na wskro(cid:286) jak promienie Roentgena,
a(cid:298) staje si(cid:266) przezroczysta i nie ma w niej ani jednej tajemnicy, ani jednej my(cid:286)li, której by te oczy
nie wypatrzyły. Poczuła si(cid:266) jeszcze bardziej dziwnie i nieswojo, ni(cid:298) wówczas na Ksi(cid:266)(cid:298)ycu przy
spotkaniu z M(cid:266)drcem Anandariszi, który potrafi czytać w my(cid:286)lach. Bo oczy M(cid:266)drca Anandariszi
były pełne ciepła, pełne miło(cid:286)ci, a w oczach Kota Niepowszedniego była tylko skupiona, czujna
ciekawo(cid:286)ć charakterystyczna dla kogo(cid:286), kto usiłuje zrozumieć zupełnie obc(cid:261) sobie, egzotyczn(cid:261)
istot(cid:266).
Je(cid:298)eli on b(cid:266)dzie jeszcze przez chwil(cid:266) tak na mnie patrzył, to ja znikn(cid:266) – pomy(cid:286)lała Tapati
i spróbowała odwrócić głow(cid:266). Ale nie mogła. Te oczy jej nie puszczały.
Na szcz(cid:266)(cid:286)cie nie wpadła w popłoch. Przytomnie nacisn(cid:266)ła guzik aerotraxu i poszybowała
w gór(cid:266) z uczuciem, (cid:298)e unikn(cid:266)ła niebezpiecze(cid:276)stwa tym gro(cid:296)niejszego, (cid:298)e fascynuj(cid:261)cego.
Przyjemnie podniecona, stan(cid:266)ła na ganku akurat w momencie, kiedy nadbiegł Tapatik.
– Dziadku, Babciu! – wołał na całe gardło, te(cid:298) podniecony. – Gdyby(cid:286)cie wiedzieli, co oni
robi(cid:261)! Dziadku, Babciu, oni tu kompletnie, dokumentnie powariowali!
ROZDZIAŁ II
WIOSENNE ODTRUWANIE
Nikt nie czekał na wyja(cid:286)nienia. Dziadek nawet nie schował do pudełka fajek, które
wła(cid:286)nie czy(cid:286)cił (aby wzmocnić uspokajaj(cid:261)ce działanie waleriany). Zostawił je na stole, czego
nigdy nie robił. Był to najlepszy dowód, jak bardzo si(cid:266) (cid:286)pieszył.
Babcia odło(cid:298)yła ksi(cid:261)(cid:298)k(cid:266) Ba(cid:286)nie polskie, któr(cid:261) czytywała wieczorami w chwilach
wolnych od gospodarskich zaj(cid:266)ć. Naturalnie nie było mowy o tym, (cid:298)eby zej(cid:286)ć w dolin(cid:266) o
własnych nogach, trwałoby to zbyt długo. Nacisn(cid:266)li wi(cid:266)c guziki aerotraxów i spłyn(cid:266)li w
dół bezszelestnie jak nietoperze.
Tapatik leciał pierwszy, wskazuj(cid:261)c drog(cid:266). Zarz(cid:261)dził postój przy ogromnym kamieniu,
zwanym przez Ludzi Łz(cid:261) Janosika. Z tego kamienia był doskonały widok na pola i cał(cid:261) wie(cid:286).
– Patrzcie – powiedział z min(cid:261) podró(cid:298)nika, który odkrył nowy l(cid:261)d.
I skromnie usun(cid:261)ł si(cid:266) na bok.
Spojrzeli.
Tapati przetarła oczy z niedowierzaniem. W pierwszej chwili miała wra(cid:298)enie, (cid:298)e widzi
Równin(cid:266) Wiatru Długich No(cid:298)y rozci(cid:261)gaj(cid:261)c(cid:261) si(cid:266) u podnó(cid:298)a Góry Arunczumalaj. Tam w dole
bowiem wszystko l(cid:286)niło i migotało, jakby po polach biegały tysi(cid:261)ce niewidzialnych istotek, a
ka(cid:298)da trzymała w r(cid:266)ku (cid:286)wieczk(cid:266) o chybotliwym, wysokim płomyku.
Upłyn(cid:266)ło par(cid:266) sekund, zanim zdała sobie spraw(cid:266), (cid:298)e to nie (cid:286)wieczki, a smolne łuczywa, (cid:298)e
na polach rzeczywi(cid:286)cie znajduj(cid:261) si(cid:266), no mo(cid:298)e nie tysi(cid:261)ce, ale w ka(cid:298)dym razie setki istot
zaj(cid:266)tych jak(cid:261)(cid:286) tajemnicz(cid:261) prac(cid:261). Dziadek bez słowa wyrwał z r(cid:261)k Bimbla jego ukochan(cid:261)
lunet(cid:266), przyło(cid:298)ył j(cid:261) do oczu – i na jego twarzy odmalowało si(cid:266) bliskie osłupienia zdumienie.
– Co oni tam robi(cid:261), u licha?! – spytał, zaintrygowany. Tapatik tylko na to czekał.
– Oni powariowali! – zawołał z uciech(cid:261). – Oni, Dziadku, przesiewaj(cid:261) cał(cid:261) zoran(cid:261) ziemi(cid:266)
przez takie małe sitka... i miotełkami obmiataj(cid:261) wszystko, co ju(cid:298) wyrosło na polach. S(cid:261) tam
wszyscy, wszyscy! Przesiewaj(cid:261), płucz(cid:261), obmiataj(cid:261)! Powariowali, Tapa-ti-ti!
Dziadek kr(cid:266)cił głow(cid:261), a jego zdumienie powoli ust(cid:266)powało miejsca irytacji.
– Co to takiego mo(cid:298)e być? – zapytał.
– Wiosenne odtruwanie, Dziadku – powiedziała z tajemniczym u(cid:286)miechem Tapati.
Dziadek obrócił na ni(cid:261) bł(cid:266)dne oczy.
– Wiosenne co? – zapytał takim tonem, jakby miała gor(cid:261)czk(cid:266). I zanim Tapati zd(cid:261)(cid:298)yła
odpowiedzieć, oznajmił gro(cid:296)nie: – Tak czy siak trzeba to obejrzeć z bliska.
Nacisn(cid:261)ł guzik aerotraxu nastawiaj(cid:261)c go na najwy(cid:298)sze przy(cid:286)pieszenie i run(cid:261)ł w dół, na
pola, z impetem poluj(cid:261)cego jastrz(cid:266)bia.
– Zawsze zapomina, (cid:298)e mo(cid:298)e ich przestraszyć – westchn(cid:266)ła Babcia. – I (cid:298)e nikt nie lubi,
jak si(cid:266) go krytykuje. Lecimy za nim. Mo(cid:298)e zd(cid:261)(cid:298)ymy, zanim wszystkich poobra(cid:298)a...
Wydawało si(cid:266), (cid:298)e nie zd(cid:261)(cid:298)yli.
Ale za to, jak si(cid:266) wydawało, Dziadek zd(cid:261)(cid:298)ył zrobić co(cid:286) naprawd(cid:266) okropnego.
Kiedy nadlecieli nad roj(cid:261)ce si(cid:266) od zapracowanych mieszka(cid:276)ców Pogórza pola, na pró(cid:298)no
wypatrywali czerwonej czapeczki Dziadka, choć było jasno od wbitych w ziemi(cid:266) smolnych
łuczyw, które wygl(cid:261)dały jak łan olbrzymich płomiennych tulipanów.
– Zabrał moj(cid:261) lunet(cid:266) i oto skutki – rzekł ponuro Bimbel.
– Dziwne, (cid:298)e Dziadka nigdzie nie widać – zaniepokoiła si(cid:266) Tapati.
– Bardziej dziwne, (cid:298)e go nie słychać! – uzupełnił Tapatik.
Nagle jego ruchliwe oczy wypatrzyły zbiegowisko na drodze prowadz(cid:261)cej ze wsi na pola.
Wypatrzyły i – znieruchomiały, jakby pora(cid:298)one groz(cid:261).
– Ci wariaci morduj(cid:261) Dziadka! – krzykn(cid:261)ł i rzucił si(cid:266) do przodu. Ale Babcia przytrzymała
go mocno za r(cid:266)k(cid:266). Tapatik szarpn(cid:261)ł si(cid:266) z całych sił.
– No, Babciu! Pu(cid:286)ć mnie! No co, ty te(cid:298) zwariowała(cid:286), Babciu? – krzyczał prawie płacz(cid:261)c z
bezsilnej w(cid:286)ciekło(cid:286)ci. – Nie widzisz, co oni z nim robi(cid:261)?
– Wła(cid:286)nie chc(cid:266) najpierw zobaczyć co – odparła Babcia na pozór spokojnie, ale miała tak(cid:261)
twarz, jak wówczas, gdy prowadziła stereolot do l(cid:261)dowania w trudnych warunkach (co
Tapati, choć bardzo zdenerwowana, zauwa(cid:298)yła). – (cid:297)eby(cid:286)my nie zrobili jakiego(cid:286) głupstwa.
– No, Babciu!...
– Uspokój si(cid:266), Tapatik, nie jeste(cid:286)my na Tapatii. Pami(cid:266)taj, (cid:298)e my tu wielu rzeczy nie
rozumiemy – rzekła z nagan(cid:261) Babcia. – Bimbel – zwróciła si(cid:266) do jedynaka Cioci Babili –
masz najlepsze oczy. Powiedz, co widzisz.
Bimbel przełkn(cid:261)ł (cid:286)lin(cid:266).
– Wi... widz(cid:266), (cid:298)e... Widz(cid:266) Dziadka tylko do połowy. Tej górnej połowy – mówił jak ucze(cid:276),
który wydaje lekcj(cid:266) przed surowym egzaminatorem. – Nóg nie widz(cid:266). Jeden... chyba
Polko(cid:276), ob... obwi(cid:261)zuje go wła(cid:286)nie sznurem i...
– Powiesz(cid:261) Dziadka! – wrzasn(cid:261)ł Tapatik i szarpn(cid:261)ł si(cid:266) z sił(cid:261) szale(cid:276)ca, tak (cid:298)e Babcia nie
zdołała go utrzymać, po czym nacisn(cid:261)wszy guzik aerotraxu na najwy(cid:298)sze przy(cid:286)pieszenie –
poleciał.
Tapati i Bimbel chcieli zrobić to samo, ale Babcia zdecydowanie si(cid:266) temu sprzeciwiła.
– Lećcie powoli i nie l(cid:261)dujcie na ziemi – rzuciła zagadkowo. Bardziej zagadkowe
wydawało si(cid:266) jednak to, (cid:298)e w jej głosie d(cid:296)wi(cid:266)czało co(cid:286) jakby... (cid:286)miech?
Babcia ju(cid:298) na pewno wie, co si(cid:266) tam stało – pomy(cid:286)lała Tapati z otuch(cid:261).
Sama jednak ani rusz nie potrafiła odgadn(cid:261)ć co. Wła(cid:286)ciwie nie rozumiała jeszcze i wtedy,
kiedy Bimbel zacz(cid:261)ł si(cid:266) (cid:286)miać. A zacz(cid:261)ł si(cid:266) (cid:286)miać, ledwo znale(cid:296)li si(cid:266) przy zbiegowisku
otaczaj(cid:261)cym Dziadka. To znaczy bardzo szybko zorientowali si(cid:266), (cid:298)e nikt Dziadka nie
pragnie zabić, lecz przeciwnie. W blasku pochodni ujrzeli niezwykłe widowisko.
Na drodze, w miejscu gdzie po deszczu tworzyła si(cid:266) zawsze ogromna kału(cid:298)a, znajdowało
si(cid:266) teraz wielkie błotne grz(cid:266)zawisko. W tym to wła(cid:286)nie grz(cid:266)zawisku, zaryty po pas, tkwił
Dziadek. Z okropnie głupi(cid:261) min(cid:261)... Kilku najwyra(cid:296)niej serdecznie ubawionych Polkoni
usiłowało go stamt(cid:261)d wyci(cid:261)gn(cid:261)ć. Tapati, która przygl(cid:261)dała si(cid:266) temu zupełnie oszołomiona,
spostrzegła jednak, (cid:298)e robili to pozoruj(cid:261)c wysiłek i tak naprawd(cid:266) to nie wysilali si(cid:266) zbytnio,
jakby pragn(cid:261)c rzecz cał(cid:261) przewlekać w niesko(cid:276)czono(cid:286)ć. Ich długie, ko(cid:276)skie twarze
promieniały.
– Ha! ha! ha! – (cid:286)miał si(cid:266) Bimbel. – Ha! ha! ha! O raju, trzymajcie mnie. O raju, umr(cid:266) ze
(cid:286)miechu, ha! ha! ha! Tapati, popatrz!
Tapati, której bynajmniej nie było do (cid:286)miechu (choć Dziadek miał (cid:286)mieszn(cid:261) min(cid:266)),
obróciła si(cid:266) ku niemu, aby rzucić mo(cid:298)liwie najbardziej zjadliw(cid:261) uwag(cid:266) na temat tych, co
wy(cid:286)miewaj(cid:261) si(cid:266) z cudzego nieszcz(cid:266)(cid:286)cia, i zobaczyła ze zdumieniem, (cid:298)e Bimbel wcale nie
patrzy na Dziadka. Wyci(cid:261)gni(cid:266)tym palcem celował w jaki(cid:286) punkt na skraju grz(cid:266)zawiska.
A tam co(cid:286) si(cid:266) w(cid:286)ciekle kotłowało. Wygl(cid:261)dało to tak, jakby w błocie awanturował si(cid:266)
pokraczny czarny stwór, tłuk(cid:261)c pi(cid:266)(cid:286)ciami w niestawiaj(cid:261)c(cid:261) oporu czarn(cid:261) brej(cid:266).
– T-to Tapatik – wykrztusił Bimbel, skr(cid:266)caj(cid:261)c si(cid:266) ze (cid:286)miechu. – O raju! Zarył si(cid:266) a(cid:298) po
pachy! Zarył si(cid:266) a(cid:298) po pachy w to (cid:286)wi(cid:276)stwo. Patrz, jak si(cid:266) w(cid:286)cieka, ha! ha! ha! Ojej, brzuch
mnie rozbolał!
– Dobrze ci tak! Poszedłby(cid:286) pomóc zamiast chichotać!
– Sama sobie id(cid:296) – odburkn(cid:261)ł Bimbel i nagle jakby troch(cid:266) oprzytomniał. Boja(cid:296)liwie
zerkn(cid:261)ł na Babci(cid:266).
– Lec(cid:266), poszukam Zgryzika i innych – rzekł potulnie, choć Babcia nie odezwała si(cid:266) ani
słowem.
I smyrgn(cid:261)ł w bok ku polom, na których ci(cid:261)gle trwała tajemnicza praca w (cid:286)wietle
migotliwych pochodni.
– Babciu, jak to si(cid:266) wła(cid:286)ciwie stało? – zapytała Tapati cicho. Babcia pokiwała głow(cid:261).
– Stało si(cid:266) to, co zawsze si(cid:266) dzieje, kiedy si(cid:266) kto(cid:286) bezmy(cid:286)lnie (cid:286)pieszy. Dziadek zapomniał
o roztopach. Nastawił aerotrax na najwy(cid:298)sze przy(cid:286)pieszenie, czego nie wolno robić przy tak
małej odległo(cid:286)ci, sama wiesz, jaki to p(cid:266)d. I wzburzony, jak zwykle (cid:296)le wyl(cid:261)dował... To samo
przydarzyło si(cid:266) Tapatikowi.
– Ach, teraz rozumiem, dlaczego zabroniła(cid:286) nam opuszczać si(cid:266) na ziemi(cid:266)! Tu jest
straszliwe błoto i nie wzi(cid:266)li(cid:286)my osuszarek.
– Całe szcz(cid:266)(cid:286)cie, (cid:298)e nie wzi(cid:266)li(cid:286)my – powiedziała Babcia z figlarnym u(cid:286)miechem.
Tapati nie zrozumiała tych słów, tego u(cid:286)miechu. Zreszt(cid:261) prawie ich nie usłyszała.
Zaprz(cid:261)tni(cid:266)ta była bowiem czym innym.
– Babciu, dlaczego Dziadek jest taki spokojny? Nic nie mówi. Dlaczego, Babciu?
– Dlatego, dziecinko, (cid:298)e si(cid:266) okropnie wstydzi – odparła Babcia. – No, ale czas sko(cid:276)czyć
t(cid:266) zabaw(cid:266), bo Dziadek dostanie kataru, a to b(cid:266)dzie koniec (cid:286)wiata. Pami(cid:266)tasz, co si(cid:266) działo,
kiedy si(cid:266) zazi(cid:266)bił, poluj(cid:261)c na (cid:298)aby w okolicach (cid:285)piewaj(cid:261)cych Meteorytów?
Czy pami(cid:266)tała! J(cid:266)ki i utyskiwania zakatarzonego Dziadka słychać było chyba na całej
Tapatii, a dom wygl(cid:261)dał jak po cyklonie.
Tymczasem Polkonie „ratuj(cid:261)cy” Dziadka (cid:286)wietnie si(cid:266) bawili. Odstawiali cały cyrk ku
uciesze zgromadzonych gapiów. Dziadek nie protestował, choć znaj(cid:261)c Polkoni, musiał sobie
zdawać spraw(cid:266) z tego, (cid:298)e te wesołe obiboki opó(cid:296)niaj(cid:261) wyci(cid:261)gni(cid:266)cie go z błota. Cała scena
wygl(cid:261)dała zreszt(cid:261) niesamowicie, groteskowo i pi(cid:266)knie. Smolne łuczywa gapiów tworzyły
wokół grz(cid:266)zawiska płomienny kr(cid:261)g. W tym kr(cid:266)gu skakały, błaznowały czarne diabły, czyli
spryskani błotem od stóp do głów Polkonie. A Dziadek tkwił w ziemi niby jaki(cid:286) bo(cid:298)ek,
któremu te diabły oddaj(cid:261) cze(cid:286)ć diabelskim ta(cid:276)cem. Lekkie, zwiewne niebo, wygl(cid:261)daj(cid:261)ce,
jakby byle wiatr mógł je porwać, wlepiało w t(cid:266) scen(cid:266) przera(cid:298)one, blade oczy o drgaj(cid:261)cych
promienistych rz(cid:266)sach.
Wła(cid:286)nie w momencie, gdy Babcia – chc(cid:261)c podlecieć i przy(cid:286)pieszyć akcj(cid:266) ratownicz(cid:261) –
podniosła r(cid:266)k(cid:266), by wł(cid:261)czyć aerotrax, płomienny kr(cid:261)g wokół grz(cid:266)zawiska zachybotał, a
potem rozprysn(cid:261)ł si(cid:266) jak brutalnie zerwany sznur korali. Znajduj(cid:261)cy si(cid:266) najbli(cid:298)ej tego kr(cid:266)gu
Polko(cid:276) obejrzał si(cid:266), wierzgn(cid:261)ł i wydał przenikliwy (cid:286)wist. Pozostali jego koledzy, podci(cid:266)ci
tym (cid:286)wistem niby batem, zaprzestali błaznowania, w sekund(cid:266) wyci(cid:261)gn(cid:266)li nieszcz(cid:266)snego
Dziadka z błota i przenie(cid:286)li w suche miejsce na skraj drogi.
A tam, wsparta na długachnym s(cid:266)katym kiju, stała Kociuba, a za ni(cid:261) jej mał(cid:298)onek Kociub
Potulny.
Była bardzo stara. Niektórzy mówili, (cid:298)e ma tysi(cid:261)c lat, a w ka(cid:298)dym razie, (cid:298)e doskonale
pami(cid:266)ta pradawne czasy, kiedy Ludzie nie tylko wierzyli w istnienie skrzatów, ale widzieli
je – te czasy, kiedy Ludzie i skrzaty pospołu gospodarowali na Ziemi.
Mo(cid:298)e to prawda, a mo(cid:298)e nie. Jakkolwiek by si(cid:266) rzeczy miały, faktem jest, (cid:298)e była
nieprawdopodobnie stara, i była niekoronowan(cid:261) królow(cid:261) całego bractwa (cid:298)yj(cid:261)cego na
obszarze przylegaj(cid:261)cym do Wysokich Gór. Jej słowo było prawem. Dr(cid:298)eli przed ni(cid:261) wszyscy,
nawet Polkonie.
Przyzwyczajona do tego, (cid:298)e jest wyroczni(cid:261) i autorytetem, od którego nie ma odwołania, z
pełn(cid:261) wyczuwalnej dezaprobaty rezerw(cid:261) odnosiła si(cid:266) do Tapatików, a zwłaszcza do
Dziadka, który przy swej zapalczywo(cid:286)ci nie zawsze mógł powstrzymać si(cid:266) od krytycznych
uwag; by ju(cid:298) rzec wszystko – bardzo sobie wzajemnie działali na nerwy. Ale i obdarzali si(cid:266)
pewnego rodzaju milcz(cid:261)cym szacunkiem! A ponadto ka(cid:298)de z nich (cid:298)ywiło skryt(cid:261) nadziej(cid:266), (cid:298)e
zdoła zaimponować drugiemu...
Nietrudno wi(cid:266)c si(cid:266) domy(cid:286)lić, jakie m(cid:266)ki musi prze(cid:298)ywać Dziadek znalazłszy si(cid:266) w tak
kompromituj(cid:261)cej sytuacji!
Tapati, która nie bardzo zdawała sobie z tego spraw(cid:266), oczekiwała, (cid:298)e Dziadek rzuci jaki(cid:286)
wła(cid:286)ciwy sobie (cid:298)arcik, który t(cid:266) sytuacj(cid:266) rozładuje. Ale on milczał. Zdj(cid:261)ł tylko z głowy
czerwon(cid:261) czapeczk(cid:266), a jego ubłocona r(cid:266)ka pow(cid:266)drowała do górnej kieszeni kombinezonu, w
której zazwyczaj trzymał fajk(cid:266).
Natomiast Kociuba milczeć nie zamierzała, o nie.
– Nie do(cid:286)ć, (cid:298)e niektórzy nie kwapi(cid:261) si(cid:266) do pomocy, to jeszcze innych od pracy odrywaj(cid:261) –
rzekła, patrz(cid:261)c z odraz(cid:261) na Dziadkowy aerotrax. – A tym innym – dodała, przenosz(cid:261)c wzrok
na Polkoni – tylko w to graj!
W jej głosie, choć był cichy i szeleszcz(cid:261)cy, d(cid:296)wi(cid:266)czał ton uroczysty i namaszczony, który
szczególnie dra(cid:298)nił Dziadka.
I zapewne ten ton sprawił, (cid:298)e Dziadek wreszcie wzi(cid:261)ł si(cid:266) w gar(cid:286)ć. Jego oczy zabłysły
charakterystycznym dla nich filuternym blaskiem.
– My wła(cid:286)nie, szanowna Kociubo – rzekł, wkładaj(cid:261)c z powrotem swoj(cid:261) czerwon(cid:261)
czapeczk(cid:266) – przyle... przybyli(cid:286)my tutaj, (cid:298)eby si(cid:266) dowiedzieć, czy nie mo(cid:298)emy być wam w
czym(cid:286) pomocni. Przyle... przybyli(cid:286)my natychmiast, jak tylko zorientowali(cid:286)my si(cid:266), (cid:298)e wre tu
jaka(cid:286) praca, nie zamierzamy bowiem siedzieć, hm, z zało(cid:298)onymi r(cid:266)kami, gdy nasi bracia
pracuj(cid:261). Wi(cid:266)c przyle... przyby...
Tapati – szcz(cid:266)(cid:286)liwa, (cid:298)e Dziadek znowu (cid:298)artuje, (cid:298)e znowu zachowuje si(cid:266) jak jej Dziadek, a
nie jaka(cid:286) (cid:298)ałosna, pogn(cid:266)biona istota – słuchaj(cid:261)c tej „przemowy” zastanawiała si(cid:266), czy
Dziadek muska r(cid:266)k(cid:261) tarcz(cid:266) aerotraxu i myli si(cid:266) zaczynaj(cid:261)c to przyle..., a nie przyby...
nie(cid:286)wiadomie, czy te(cid:298) czyni to specjalnie, (cid:298)eby podra(cid:298)nić Kociub(cid:266), wiedz(cid:261)c, jak
denerwowały j(cid:261) niezwykłe mo(cid:298)liwo(cid:286)ci przybyszów z innej planety. Nie zd(cid:261)(cid:298)yła jednak
odpowiedzieć sobie na te pytania.
Przemowa, bowiem została gwałtownie przerwana.
Z przydro(cid:298)nej ciemno(cid:286)ci wypadł ociekaj(cid:261)cy wod(cid:261) Tapatik.
– Dziadku! Co oni chcieli ci zrobić? Kto nas wpakował do tego błota?! – Spytał
wojowniczo i zasłoniwszy sob(cid:261) Dziadka wlepił nieustraszony wzrok w Kociub(cid:266).
Kociuba, na któr(cid:261) od pocz(cid:261)tku (cid:286)wiata nikt nie o(cid:286)mielił si(cid:266) w ten sposób spojrzeć,
zacisn(cid:266)ła r(cid:266)ce na swym wiekowym kiju, a potem gestem królowej rzucaj(cid:261)cej rycerzy do boju
odwróciła głow(cid:266) ku mał(cid:298)onkowi.
Kociub Potulny skulił si(cid:266) i w ogóle robił, co mógł, aby go nie było widać. Na jego
poczciwej twarzy, w całej jego postawie malowało si(cid:266) wyra(cid:296)nie, (cid:298)e chciałby być w tej chwili
wsz(cid:266)dzie, tylko nie tu, gdzie wła(cid:286)nie jest (a najch(cid:266)tniej w swojej izbie, na piecu).
– To(cid:298) to przecie dzieciuch jeszcze, Duszko – rzekł tonem l(cid:266)kliwej perswazji.
– Wła(cid:286)nie, szanowna Kociubo – podchwyciła natychmiast Babcia. – Chłopiec nie
zrozumiał, co zaszło...
– Jak to nie – zacz(cid:261)ł buntowniczo Tapatik. Dziadek spiorunował go wzrokiem.
– Pó(cid:296)niej ci wszystko wytłumacz(cid:266) – szepn(cid:261)ł (i porozumiewawczo kopn(cid:261)ł go w kostk(cid:266)),
natomiast gło(cid:286)no powiedział: – Wybacz mu, szanowna Kociubo. Nie chciał nikogo obrazić,
a tym bardziej, hm... ciebie, szanowna Kociubo. To wła(cid:286)nie on przyniósł nam wiadomo(cid:286)ć,
(cid:298)e wykonujecie tutaj jak(cid:261)(cid:286) wielk(cid:261) prac(cid:266) i dlatego tu, hm... jeste(cid:286)my. Prosz(cid:266) ci(cid:266) wi(cid:266)c,
szanowna Kociubo, wytłumacz nam, co to za praca, aby(cid:286)my wiedzieli, w jaki sposób
mo(cid:298)emy si(cid:266) ewentualnie przydać.
Twarz Kociuby o skórze suchej, pomarszczonej jak pie(cid:276) stuletniej palmy nie wyra(cid:298)ała
nic. Oczy tego samego koloru co twarz były równie zimne i surowe. A(cid:298) nagle złagodniały.
– Jak wiesz, dostojny kuzynie – zacz(cid:266)ła swym szeleszcz(cid:261)cym głosem – my tu, na Ziemi,
jeste(cid:286)my przede wszystkim przyjaciółmi Ludzi. Pomagamy im, a czasem naprawiamy to, co
popsuj(cid:261). Ludzie, zwłaszcza tu, w naszej okolicy, nie zawsze lubi(cid:261) my(cid:286)leć. I wyrz(cid:261)dzaj(cid:261)
szkod(cid:266) temu, co (cid:298)yje na Ziemi i w ziemi.
– Tutejsi kmiecie sypi(cid:261) na pola za du(cid:298)o sztucznych nawozów. I nie czytaj(cid:261) instrukcji, jak
posługiwać si(cid:266) pes... – wł(cid:261)czył si(cid:266) szybko Kociub Potulny.
– Pestycydami – podpowiedział Dziadek.
– (cid:285)rodkami owadobójczymi – odparowała Kociuba.
– Gar(cid:286)ci(cid:261) sypi(cid:261) na pola i na ro(cid:286)liny truj(cid:261)cy proszek – podj(cid:261)ł Kociub Potulny. – Przyrz(cid:261)dy
do opryskiwania płucz(cid:261) w strumieniach, truj(cid:261)c wod(cid:266). A i sami si(cid:266) truj(cid:261), stosuj(cid:261)c w
gospodarstwie plastikowe kubełki po (cid:286)rodkach chemicznych. Wi(cid:266)c my... staramy si(cid:266), jak
mo(cid:298)emy, naprawić szkody. Omiatamy ro(cid:286)liny, przesiewamy ziarno, (cid:298)eby potem Ludzie nie
truli si(cid:266), jedz(cid:261)c masło, chleb, mleko, mi(cid:266)so czy wiosenne nowalijki. Straszna robota –
westchn(cid:261)ł Kociub Potulny. – Ale jest nas wielu.
– Tak wi(cid:266)c, dostojny kuzynie, przydadz(cid:261) si(cid:266) nam wasze r(cid:266)ce – uzupełniła Kociuba i
zamierzała na tym zako(cid:276)czyć audiencj(cid:266).
Ale Dziadek zast(cid:261)pił jej drog(cid:266).
– Dlaczego r(cid:266)ce? – Spytał, u(cid:286)miechaj(cid:261)c si(cid:266) filuternie. – Ja my(cid:286)l(cid:266), (cid:298)e bardziej mo(cid:298)e si(cid:266) tu
przydać głowa ni(cid:298) r(cid:266)ce! To bardzo proste – ci(cid:261)gn(cid:261)ł szybko, pragn(cid:261)c nie dopu(cid:286)cić Kociuby
do głosu. – Wystarczy tylko skłonić Ludzi, (cid:298)eby stosowali si(cid:266) do instrukcji. Przecie(cid:298) ta
wasza praca jest absurd... taka ci(cid:266)(cid:298)ka i odrywa was od innych po(cid:298)ytecznych robót.
Szanowna Kociubo – głos Dziadka ociekał miodem – je(cid:298)eli zgodzisz si(cid:266) na moj(cid:261) propozycj(cid:266),
b(cid:266)dziecie mieli to z głowy w ci(cid:261)gu jednej nocy. Jestem przekonany, (cid:298)e słyszała(cid:286) o nauce
przez sen?
Je(cid:298)eli Kociuba nie słyszała, to absolutnie si(cid:266) z tym nie zdradziła. Jej twarz wyra(cid:298)ała
nieufno(cid:286)ć. Ale nie odzywała si(cid:266), co oznaczało, (cid:298)e łaskawie pozwala, aby Dziadek mówił
dalej.
– Przez sen mo(cid:298)na nauczyć wszystkiego. Trzeba mieć, co prawda, płyty lub MP3. My(cid:286)my,
niestety, przywie(cid:296)li tylko trzy odtwarzacze. Ale tu nie chodzi o (cid:298)aden skomplikowany tekst,
lecz o jedno zdanie. Wyznacz, Kociubo, dy(cid:298)ury na dzisiejsz(cid:261) noc. Niech cał(cid:261) t(cid:266) noc
dy(cid:298)uruj(cid:261)cy siedz(cid:261) od zmroku do (cid:286)witu przy głowach (cid:286)pi(cid:261)cych kmieciów i powtarzaj(cid:261)
nast(cid:266)puj(cid:261)ce zdanie: „Przeczytaj dokładnie instrukcj(cid:266)”. To wszystko.
Kociuba milczała. Milczała długo.
– Oszcz(cid:266)dzi wam to niepotrzebnej pracy, a co wa(cid:298)niejsze, da lepsz(cid:261) gwarancj(cid:266), (cid:298)e Ludzie
nie b(cid:266)d(cid:261) si(cid:266) truć – dodał spiesznie Dziadek, zaniepokojony tym milczeniem.
Brodawka na jego policzku pocz(cid:266)ła drgać, co zapowiadało, (cid:298)e cierpliwo(cid:286)ć Dziadka jest na
wyczerpaniu, ba – groziło wybuchem! Ale do wybuchu nie doszło.
– Zarz(cid:261)dz(cid:266), co trzeba – powiedziała wreszcie Kociuba. – A teraz wracajcie do domu. Toć
mokrzy jeste(cid:286)cie. Czas wam wracać.
Tak te(cid:298) zrobili.
Wzbili si(cid:266) wysoko w gór(cid:266) i polecieli najkrótsz(cid:261) drog(cid:261), ponad młodniakiem porastaj(cid:261)cym
zbocze g(cid:266)sto niby trzcina. Podczas drogi powrotnej nikt si(cid:266) nie odezwał. Nadmiar wra(cid:298)e(cid:276)
wszystkim odebrał ochot(cid:266) do mówienia.
Za to robot kuchenny XL, zobaczywszy, w jakim stanie wracaj(cid:261) Dziadek i Tapatik, pocz(cid:261)ł
jazgotać a lamentować i wyrzekać na t(cid:266) „dzicz, mi(cid:266)dzy któr(cid:261) niebacznie przylecieli”, a(cid:298)
drucik na jego czole znowu niebezpiecznie poczerwieniał.
– Nie gadaj tyle, tylko przygotuj k(cid:261)piel – ofukn(cid:261)ł go wreszcie Dziadek.
Dziadek, trzeba to powiedzieć, był mimo odniesionego nad Kociub(cid:261) zwyci(cid:266)stwa dziwnie
markotny. Zdj(cid:261)ł zabłocony kombinezon, po czym, owin(cid:261)wszy si(cid:266) kocem, zasiadł w fotelu na
biegunach i bujał si(cid:266) z okropnie nieszcz(cid:266)(cid:286)liw(cid:261) min(cid:261), poci(cid:261)gaj(cid:261)c ostentacyjnie co chwila
nosem.
– Oj, Babciu – szepn(cid:266)ła zaniepokojona Tapati. – Zdaje si(cid:266), (cid:298)e Dziadek ju(cid:298) ma katar.
– Nie ma, ale zaraz b(cid:266)dzie miał, je(cid:298)eli nie poradzimy co(cid:286) na to, co go dr(cid:266)czy – odparła
(równie(cid:298) szeptem) Babcia.
Poszła do kuchni i zaparzyła herbat(cid:266) (sama, osobi(cid:286)cie, bo robot kuchenny XL wojował w
łazience z Tapatikiem, który ka(cid:298)d(cid:261) k(cid:261)piel traktował jak wyrz(cid:261)dzon(cid:261) mu ci(cid:266)(cid:298)k(cid:261) krzywd(cid:266)),
dolała do niej soku malinowego i zaniosła Dziadkowi.
Dziadek skrzywił si(cid:266), jakby postawiła przed nim butelk(cid:266) z tranem, i znowu ostentacyjnie
si(cid:261)kn(cid:261)ł nosem.
– Wypij, Tiku, póki gor(cid:261)ca – rzekła Babcia gładz(cid:261)c go serdecznie po r(cid:266)ce. – Mój ty
biedaku, pomy(cid:286)leć, (cid:298)e to wszystko by si(cid:266) nie stało, gdyby(cid:286)my w po(cid:286)piechu nie zapomnieli
zabrać osuszarki błota.
Dziadek znieruchomiał, a potem zahu(cid:286)tał si(cid:266) tak gwałtownie, (cid:298)e szklanka z herbat(cid:261) omal
nie wypadła Babci z r(cid:261)k.
– No wła(cid:286)nie! – wykrzykn(cid:261)ł triumfalnie. – Cały czas my(cid:286)lałem, (cid:298)e co(cid:286) tu nie gra... Ja
przecie(cid:298) nigdy nie wpakowałbym si(cid:266) do tego błota, gdyby wszystko było w porz(cid:261)dku!
Zapomniałem, (cid:298)e nie wzi(cid:261)łem osuszarki! Byłem pewien, (cid:298)e j(cid:261) mam, i dlatego leciałem na
pewniaka. No jasne. To twoja wina, Dusiu! Powinna(cid:286) była pami(cid:266)tać o osuszarkach.
Trudno, (cid:298)ebym ja stale o wszystkim my(cid:286)lał. Mam tyle spraw na głowie. Wszystko przez
ciebie, Dusiu, tak!
– Naturalnie, Tiku – zgodziła si(cid:266) Babcia, a Tapati odwróciła si(cid:266) szybko i wtuliła twarz w
puchowe futerko swego Złotego Misia, by stłumić ogarniaj(cid:261)cy j(cid:261) (cid:286)miech.
– A wiesz, Dusiu – ci(cid:261)gn(cid:261)ł Dziadek, rozpromieniony – (cid:298)e ta Kociuba, choć napuszona i
okropnie zacofana, wcale nie jest głupia! Co to, to nie! Potrafi ocenić m(cid:261)dry pomysł, a to ju(cid:298)
jest co(cid:286). Wiosenne odtruwanie, ha! ha! ha! I chcieli nas zap(cid:266)dzić do takiej idiotycznej
roboty. Ale ja od razu powiedziałem: nie nasze r(cid:266)ce, tylko głowa, szanowna Kociubo!
Głowa!
– Byłe(cid:286) wspaniały, Tiku – powiedziała Babcia. – A teraz wypij herbat(cid:266), bo stygnie.
Musisz si(cid:266) rozgrzać, bo jutro...
– Babciu! – przerwał Tapatik wbiegaj(cid:261)c do pokoju. – Jestem ju(cid:298) umyty! I rozgrzany! Ja
chc(cid:266) i(cid:286)ć na ten nocny dy(cid:298)ur do wsi. Jeszcze nigdy nikogo nie uczyłem przez sen. B(cid:266)d(cid:266) za
płyt(cid:266), Tapa-ti-ti!
– Nigdzie nie pójdziesz – uci(cid:266)ła Babcia. – Bierzesz aspiryn(cid:266) i idziesz do łó(cid:298)ka. Nie do(cid:286)ć,
(cid:298)e siedziałe(cid:286) w błocie, to jeszcze nie wiadomo po co wlazłe(cid:286) do strumienia.
– Ale(cid:298), Babciu! Przecie(cid:298) ja si(cid:266) nigdy nie zazi(cid:266)biam – rzekł z wyrzutem Tapatik i...
kichn(cid:261)ł.
Zaraz potem rzucił si(cid:266) z pi(cid:266)(cid:286)ciami na Bimbla, bo Bimbel naturalnie roze(cid:286)miał si(cid:266)
zło(cid:286)liwie.
– Tapatik, zostaw go! – zawołała Babcia. – Pami(cid:266)taj, (cid:298)e on zorganizował ratunek dla
ciebie.
– Nie prosiłem go o to – warkn(cid:261)ł Tapatik.
Ale pu(cid:286)cił Bimbla. I z obra(cid:298)on(cid:261) min(cid:261), nie powiedziawszy nikomu dobranoc, poszedł do
sypialni, gdzie zakopał si(cid:266) pod pierzyn(cid:266).
Tapati te(cid:298) si(cid:266) wkrótce poło(cid:298)yła, choć nie była to jeszcze jej pora snu. Czuła si(cid:266) zm(cid:266)czona.
Przez cał(cid:261) zim(cid:266) panował spokój, nic si(cid:266) wła(cid:286)ciwie nie działo, a teraz – ile wra(cid:298)e(cid:276) w ci(cid:261)gu
paru godzin!...
Zasypiaj(cid:261)c, widziała przed sob(cid:261) cudowne, niesamowite oczy Kota Niepowszedniego z
Lipowej Doliny i my(cid:286)lała, nie bez przyjemnego l(cid:266)ku, (cid:298)e na pewno jeszcze kiedy(cid:286) go spotka.
A wtedy nie ucieknie jak dzisiaj, tylko...
Tego wieczoru (cid:286)wiatła wcze(cid:286)nie pogasły w domu Tapatików na Jodło
Pobierz darmowy fragment (pdf)