Darmowy fragment publikacji:
Susan matkuje młodszej siostrze, która nieustannie przysparza
jej kłopotów. Brian, od niedawna rozwiedziony, troszczy si(cid:277)
o (cid:359)yciowe potrzeby córek i rozgl(cid:263)da za lepiej płatn(cid:263) prac(cid:263).
Nie s(cid:263) sami, a jednak dokucza im samotno(cid:331)ć. Ju(cid:359) przy
pierwszym spotkaniu zwracaj(cid:263) na siebie uwag(cid:277). W miar(cid:277)
rozwoju znajomo(cid:331)ci coraz cz(cid:277)(cid:331)ciej zadaj(cid:263) sobie pytanie,
czy ich zwi(cid:263)zek ma jakie(cid:331) szanse...
7
7
5
8
7
3
S
K
E
D
N
I
T
A
V
0
M
Y
T
W
Ł
Z
9
9
8
A
N
E
C
7
0
/
6
0
6
R
N
,
06-OR.indd 1
06-OR.indd 1
4/20/07 1:29:23 PM
4/20/07 1:29:23 PM
Patricia Kay
Tylko ty!
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Patricia Kay
Tylko ty!
Tłumaczył Krzysztof Puławski
Harlequin. Każda chwila może być niezwykła.
Czekamy na listy
Nasz adres:
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21
Patricia Kay
Tylko ty!
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: She’s he One
Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2006
Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska
Opracowanie redakcyjne: Maria Dutkowska
Korekta: Ewa Długosz-Jurkowska
© 2006 by Patricia A. Kay
© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są ikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak irmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Orchidea są zastrzeżone.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa
Printed in Spain by Litograia Roses, Barcelona
ISBN 978-83-238-5035-9
Indeks 378577
ORCHIDEA – 136
Rozdział 1
Kiedy Susan Pickering weszła o wpół do dziesiątej wie-
czorem do kuchni swojego małego, parterowego domu, od
razu zwróciła uwagę na mrugające światełko telefonu. Po-
łożyła więc zakupy, torebkę, a także pojemnik z jedzeniem
z chińskiego baru na stole, po czym z westchnieniem wybra-
ła numer poczty głosowej. Rozcierając zdrętwiały kark, cze-
kała na wiadomość. W czwartki zawsze pracowała dłużej, ale
dzisiaj przynajmniej się opłaciło. Czasami zastanawiała się,
czy sklep powinien być otwarty do ósmej trzydzieści.
– Nagrano dwie wiadomości – dobiegł do niej mechanicz-
ny głos. – Proszę wcisnąć jeden, żeby odsłuchać pier…
Susan wcisnęła jedynkę.
Wiadomość pochodziła od przewodniczącej koła ko-
biet z jej paraii i dotyczyła spotkania, które miało odbyć się
w poniedziałek wieczorem. Susan była sekretarzem koła. Po-
nieważ już wcześniej wpisała termin tego spotkania do ka-
lendarza, od razu wykasowała wiadomość.
Następnie wybrała dwójkę.
Patricia Kay
– Szanowna pani, tu John Mellon z Allmark Visa. Proszę
zadzwonić pod nasz bezpłatny numer. Sprawa dotyczy de-
betu na pani koncie. Jeśli nie zostanie wyrównany, będziemy
zmuszeni unieważnić pani kartę.
Mężczyzna podał numer, a potem podkreślił, że sprawa
jest pilna i że może dzwonić w każdej chwili.
Susan zmarszczyła brwi. O co, do licha, mogło mu cho-
dzić? Karty Allmark Visa nie używała od ładnych paru mie-
sięcy, a kiedy ostatnio dostała wyciąg z konta, nie było na
nim debetu. Starała się nie korzystać z kart kredytowych, je-
śli nie było to konieczne. Prawdę mówiąc, w przeciwieństwie
do wielu swoich znajomych miała tylko dwie: Visę i Ameri-
can Express.
To pewnie pomyłka. Mimo to postanowiła od razu za-
dzwonić. Odszukała jednak wcześniej kartę, wiedząc, że
urzędniczka spyta ją o znajdujące się na niej dane. Następ-
nie wybrała numer, zaczynający się od 800. Musiała chwilę
czekać na połączenie, a potem przechodzić przez kolejne sy-
stemy automatycznego łączenia, by w końcu dotrzeć do od-
powiedniej osoby.
– Halo, tu Esther – odezwał się w końcu „żywy” głos. –
Czy mogę prosić o numer pani karty?
Susan odczytała wolno numer z plastikowego kartonika.
– Czy pani Pickering? – upewniła się urzędniczka.
– Tak, Susan Pickering.
– Czy może pani podać nazwisko panieńskie swojej matki?
– Newman – wymieniła, a potem je przeliterowała.
Cisza.
– Tak, słucham? – Susan zmarszczyła brwi.
Tylko ty!
– Za chwilę połączę panią z kimś z biura – rzuciła kobieta.
– Proszę chwilę zaczekać.
Rozłączyła się, zanim Susan zdołała zaprotestować czy za-
dać pytanie. W słuchawce brzmiała relaksująca muzyka, ale
ona wcale nie czuła się zrelaksowana. Jedynym, co mogłoby
ją w tej chwili uspokoić, były przeprosiny i zapewnienie, że
zaszła pomyłka.
Po przerwie, która wydawała się trwać całą wieczność,
rozległ się głos młodego mężczyzny:
– Czy pani Pickering?
– Tak.
– Nazywam się Robert Wiley. Czy chce pani ustalić ter-
min wpłaty?
Susan potrząsnęła głową.
– Nie mam pojęcia, o co panu chodzi. Dawno nie korzy-
stałam z karty i nie zrobiłam debetu. Musiała zajść pomyłka.
Przecież przez ostatnich parę miesięcy nie dostawałam od
państwa wyciągów z konta.
– Niemożliwe. W tym miesiącu wysłaliśmy do pani trzy
zawiadomienia o poważnym przekroczeniu limitu zadłuże-
nia i żadne do nas nie wróciło.
Czyżby chciał w ten sposób powiedzieć, że ona kłamie?
Susan z trudem zapanowała nad gniewem.
– Przykro mi, ale niczego nie dostałam. Może wysłaliście
je państwo pod zły adres? Mówiłam już, że nie korzystałam
z karty, nie było więc powodów, żeby mi cokolwiek przysy-
łać. Może przez pomyłkę obciążyliście moje konto transak-
cjami z innej karty? – zasugerowała na koniec.
– Dostaliśmy od pani zawiadomienie o zmianie adresu.
Patricia Kay
Teraz wysyłamy wyciągi do… – Urwał, a potem podał adres
skrzynki pocztowej w Columbus, oddalonego o pięćdziesiąt
kilometrów od Maple Hills, gdzie mieszkała.
Susan zaczęła się czuć trochę jak Alicja w Krainie Czarów.
To wszystko było wręcz niesamowite. Nigdy wcześniej cze-
goś takiego nie doświadczyła.
– Po pierwsze – zaczęła wyliczać – nigdy nie wysyłałam
zawiadomienia o zmianie adresu. Po drugie, wciąż miesz-
kam przy Piątej Ulicy w Maple Hills. I to już od ośmiu lat.
Nie chciałabym też się powtarzać, ale od ładnych paru mie-
sięcy nie korzystałam z mojej karty. Zaraz, niech policzę…
co najmniej od sześciu.
Poczuła, że ogarnia ją wściekłość. Firma Allmark Visa coś
pomyliła, a teraz to ona będzie musiała to odkręcać. Bóg je-
den wie, ile czasu jej to zajmie i jak bardzo przy tym będzie
musiała się nadenerwować.
Dlaczego nie zrezygnowała wcześniej z karty, tak jak pla-
nowała? Gdyby to zrobiła, nie musiałaby prowadzić tej idio-
tycznej rozmowy. Mogłaby wreszcie odpocząć po jedenastu
godzinach pracy w swoim sklepie z antykami. No i wreszcie
coś zjeść i napić się wina.
– Chce pani powiedzieć, że to nie pani dzwoniła do nas
dziesiątego lipca w sprawie zmiany adresu? – W jego głosie
dało się wyczuć niedowierzanie.
– Jasne, że nie! Po co miałabym dzwonić, skoro nie chcia-
łam się przeprowadzać?! Ktoś musiał pomylić dane…
– Przykro mi, ale to niemożliwe. Osoba, która dzwoni, że-
by zmienić adres, musi podać wszystkie szczegóły związa-
ne z kartą, łącznie z adresem, numerem telefonu, numerem
Tylko ty!
ubezpieczenia i nazwiskiem panieńskim matki. Jeśli to nie
pani weszła w ponad sześciotysięczny debet, to kto?
– Sześć tysięcy? – powtórzyła z niedowierzaniem Susan.
– Jest nam pani winna sześć i pół tysiąca dolarów – dodał
mężczyzna.
– Ile?! – Wpadła w popłoch. Nie pamiętała, na jaki limit
zadłużenia opiewała karta, ale mogło to być nawet osiem ty-
sięcy dolarów. – O Boże!
Poczuła nagłe ukłucie w sercu. Czy to Sasha maczała
w tym palce?
Nie, to niemożliwe. To prawda, że jej młodsza siostra
miewała różne kłopoty, ale nie posunęłaby się do oszustwa.
Nigdy też nie weszła w konlikt z prawem, pomijając szkolne
problemy z narkotykami.
A, i jeszcze ta kradzież w sklepie.
Wtedy jednak miała zaledwie kilkanaście lat i buntowała się
przeciwko wszystkiemu. Nic takiego później się nie zdarzyło.
Nie zrobiłaby jej tego.
Ale czy na pewno?
Nie, to nie Sasha. Wykluczone! Musiało istnieć inne wy-
tłumaczenie tej całej sprawy… Nie, nie powinna się oszuki-
wać. Mogła tylko mieć nadzieję, że siostra nie ma z tym nic
wspólnego.
– Ktoś musiał pode mnie się podszyć – powiedziała na
głos.
Mężczyzna przez chwilę milczał, a kiedy się odezwał,
w jego głosie brzmiało współczucie.
– Jeśli to prawda, to padła pani oiarą oszustwa. Facho-
wo to się nazywa „kradzież tożsamości”. Poinformuję o tym
10
Patricia Kay
nasz wydział do walki z tego rodzaju przestępstwami i ktoś
stamtąd do pani zadzwoni.
– A co z debetem na moim koncie? Czy… czy muszę go
spłacić?
– Nie. Jeśli pani wersja się potwierdzi, zapłaci pani najwy-
żej pięćdziesiąt dolarów.
Susan odetchnęła z ulgą i oparła się o szaki. Nagle zrobi-
ło jej się słabo z wrażenia. Sama nie wiedziała, co by poczęła,
gdyby musiała zapłacić taką kwotę. Co prawda, miała pięć
tysięcy na koncie irmy, ale potrzebowała tych pieniędzy, by
móc dalej prowadzić interesy. Na jej osobistym koncie nie
było zbyt wiele, bo ostatnio zapłaciła za kilka kosztownych
wizyt u dentysty. To był jeden z minusów prowadzenia ma-
łej irmy; nie mogła pozwolić sobie na rozszerzone ubezpie-
czenie zdrowotne, które obejmowałoby także opiekę denty-
styczną.
– Powinna też pani poinformować o wszystkim policję –
dodał pan Wiley. – Może się okazać, że sprawa jest poważ-
niejsza, niż się wydaje.
Susan zamknęła oczy. Tylko tego jej brakowało!
Zapisała numer skrzynki pocztowej, który jej podyk-
tował, i podała numer swojego faksu w antykwariacie, by
mógł jej przesłać informacje na temat poszczególnych
zakupów.
Nagle coś jej przyszło do głowy.
– Zaraz, pamiętam, że po tym, jak dostałam tę kartę, ku-
piłam jedną dużą rzecz. Następnego dnia zatelefonowano do
mnie z Allmark Visa. Powiedziano mi, że to jest rodzaj za-
bezpieczenia przed oszustwami.
Tylko ty!
11
– Tak, zawsze to robimy – potwierdził mężczyzna.
– Dlaczego tym razem nikt nie zadzwonił?
– Robimy to tylko wtedy, kiedy wartość zakupów przekra-
cza pięćset dolarów albo kiedy mamy ku temu inne powody.
W pani przypadku, z tego co widzę, największych zakupów,
bo za trzysta sześćdziesiąt pięć dolarów, dokonano w „Bana-
na Republic”.
„Banana Republic”? Sasha uwielbiała robić tam zakupy…
Nie, to na pewno ktoś inny. Nie może przecież myśleć tak
źle o własnej siostrze!
– Dziękuję za wyjaśnienia – powiedziała. – Zaraz zadzwo-
nię na policję.
– Może pani zaczekać do rana – zapewnił. – Już jakiś czas
temu zablokowaliśmy tę kartę i nie można z niej korzystać.
– Doskonale.
– Za chwilę kończę pracę, ale jeśli policjanci będą chcieli
się z nami skontaktować, to niech pytają o Boba Blackstone’a,
szefa wydziału do spraw przestępstw inansowych. Jeszcze
dziś przekażę mu wszystkie informacje.
– Dobrze. – Susan zapisała sobie nazwisko i numer
Blackstone’a.
Kiedy się rozłączyła, ledwo trzymała się na nogach.
Usiadła ciężko przy stole, wciąż ściskając w dłoni tele-
fon. Przez chwilę zastanawiała się, czy zadzwonić do Ann
O’Brien, swojej najlepszej przyjaciółki. Należała do ich
paczki, która spotykała się w środy wieczorem w „Callie’s
Corner Café” w Maple Hills. Ann prowadziła biuro sprzeda-
ży nieruchomości i właśnie dziś któryś z klientów w dowód
wdzięczności zaprosił ją do ilharmonii. Ann wspomnia-
12
Patricia Kay
ła wcześniej, że koncert może skończyć się nawet po jede-
nastej wieczorem.
Susan spojrzała na zegarek. Do jedenastej zostało jeszcze
sporo czasu. Ta rozmowa będzie musiała poczekać do jutra.
Tak zresztą będzie lepiej, bo jest na tyle zmęczona, że jeszcze
wszystko by poplątała. Powinna się przespać. Zwłaszcza że
najlepiej zrobi, jeśli jutro sama wybierze się na policję. Mu-
si pojechać tam wcześnie, żeby być w antykwariacie o wpół
do dziesiątej.
Sklep z antykami „Hazel’s Closet”, który jej matka otwo-
rzyła zaraz po śmierci ojca, stanowił źródło utrzymania Su-
san. Był też jej wielką pasją.
Kiedy go przejmowała, nawet nie przyszło jej do głowy, że
tak bardzo pokocha to miejsce. Matka zmarła na raka piersi
osiem lat wcześniej. Susan pracowała wówczas jako przed-
stawiciel handlowy irmy, produkującej sprzęt i meble biu-
rowe. Zajmowało jej to masę czasu, a w dodatku ciągle mu-
siała służbowo podróżować. Sasha miała wówczas jedenaście
lat i by móc się nią zająć, musiała znaleźć sobie coś inne-
go. Złożyła więc wymówienie, przeprowadziła się do rodzin-
nego domu i zaczęła uczyć się tego, jak zajmować się nasto-
latką i prowadzić sklep ze starociami.
Cóż, przynajmniej jedno jej się udało… Lekko westchnęła.
Kiedy Sasha skończyła szkołę średnią, Susan miała nadzieję,
że zacznie z nią pracować w rodzinnym sklepie. Jak się okazało,
płonną. W czasie poważnej rozmowy siostra poinformowała
ją, że zamierza zostać modelką. Cóż, to prawda, że była bardzo
ładna, ale Susan nie wiedziała, czy to wystarczy.
Westchnęła ponownie, przypominając sobie wszystkie ar-
Tylko ty!
13
gumenty Sashy. Wreszcie musiała się zgodzić i przekazać sio-
strze jej część spadku, by mogła zacząć karierę w Nowym
Jorku. Wystarczyło sześć miesięcy, a Sasha wróciła do Ohio
bez grosza przy duszy.
Od tego czasu pracowała w bardzo różnych irmach,
z których albo sama się zwalniała, albo ją wyrzucano. Ni-
gdzie nie zagrzała miejsca. Susan częściowo winiła siebie za
taki stan rzeczy. Była dla siostry zbyt wyrozumiała i chroniła
ją przed konsekwencjami jej złych decyzji. Sasha była prze-
cież taka mała, w ogóle nie znała ojca, więc ona starała się
być dla niej jak najlepszą matką.
Czasami czuła się osamotniona w swoich wysiłkach. Nie
wiedziała, czy udałoby jej się to wszystko wytrzymać, gdyby
nie przyjaciółki, a zwłaszcza Ann.
Wyglądało jednak na to, że Sasha znalazła wreszcie coś
dla siebie. Jej ostatnia praca polegała na zarządzaniu niewiel-
kim osiedlem i okazało się, że to coś dla niej. Siostra kupiła
mały, używany samochód i wspomniała nawet, że chce zapi-
sać się na kurs komputerowy.
Susan wydawało się, że najgorsze ma za sobą.
Pokrzepiona tą myślą, skończyła kolację, wstawiła brudny
talerz i kieliszek po winie do zlewu i zaczęła się szykować do
snu. Jutro będzie musiała wybrać się na policję, żeby zakoń-
czyć tę nieprzyjemną sprawę.
Następnego ranka równo o ósmej Susan wjechała na par-
king przed posterunkiem policji w Maple Hills. Była zdener-
wowana, co jeszcze pogłębiło jej podły nastrój, bo przecież
nie zrobiła nic złego.
14
Patricia Kay
Weszła wolno po niskich, betonowych schodach, prowa-
dzących do głównego wejścia budynku z czerwonej cegły.
Posterunek zbudowano w tysiąc dziewięćset dwudziestym
drugim roku i Susan czytała ostatnio w gazecie, że pracowa-
ło w nim piętnaście osób, włączając w to nie tylko policjan-
tów, ale, na przykład, dyspozytora i dozorcę.
W środku podeszła do biurka oicera dyżurnego. Był on
dość otyły i miał krótko ostrzyżone włosy.
– Tak? Czym mogę pani służyć?
– Dzień dobry. Nazywam się Susan Pickering. Mam prob-
lem, ponieważ ktoś się pode mnie podszywa. – Wyjaśniła,
na czym to polega.
– Proszę chwilę zaczekać. – Policjant, który miał na pier-
si plakietkę z napisem „Sierżant Riggs”, wskazał jej krzesło.
– Za chwilę ktoś się panią zajmie.
Posłuchała go i zaczęła przeglądać wyświechtany egzem-
plarz „U.S. News and World Report”. Jakieś dziesięć minut
później podszedł do niej wysoki, przystojny mężczyzna
z krótkimi, ciemnymi włosami i intensywnie niebieskimi
oczami.
– Pani Pickering? – spytał. – Jestem porucznik Brian
Murphy. Zapraszam do biura.
Otworzył drzwi i wskazał gestem niewielki korytarz. Prze-
szli dalej do dużego, podzielonego na boksy pomieszczenia,
w którym stało sześć biurek. Po prawej stronie znajdowa-
ło się kilka cel, przy czym dwie były zamknięte, a w środku
tkwili zatrzymani. Po lewej zobaczyła kilka boksów biuro-
wych z przeszklonymi drzwiami. Susan domyśliła się, że zaj-
mują je ważniejsi funkcjonariusze.
Tylko ty!
15
Tylko dwa biurka były zajęte: jedno przez blondyna, a dru-
gie przez rudowłosą kobietę, która rozmawiała przez telefon.
Porucznik Murphy podszedł do ostatniego biurka w rzę-
dzie i powiedział:
– Proszę usiąść. – Zajął swoje miejsce. – Napije się pani
czegoś?
Susan pokręciła głową.
– Nie, dziękuję.
– Wobec tego zacznijmy od podstawowych informacji. –
Sięgnął po jeden z formularzy, leżących na biurku.
Podała mu swoje imię, nazwisko, adres i wyjaśniła, gdzie
pracuje, a następnie poprosił ją, by opowiedziała o tym, co
zaszło. Susan starała się powtórzyć dokładnie to, czego do-
wiedziała się wczoraj wieczorem. Porucznik słuchał, kiwając
głową i co jakiś czas zapisując informacje.
– Zweryikowała pani pozostałe karty kredytowe? – spytał,
kiedy skończyła.
– Mam jeszcze tylko American Express. Sprawdzałam stan
konta w Internecie parę dni temu i wszystko było w porząd-
ku. Bardzo tego pilnuję, bo zwykle używam właśnie tej karty.
W ten sposób mogę panować nad wydatkami.
Policjant ponownie skinął głową.
– Gdzie pani zwykle trzyma kartę Visa? W portfelu?
– Tak.
– I ma go pani zawsze przy sobie?
Susan potrząsnęła głową.
– Nie, kiedy wychodzę wieczorem, zwykle biorę ze sobą
małą torebkę. Portfel by się do niej nie zmieścił, wkładam
więc do niej tylko kartę i trochę gotówki.
1
Patricia Kay
– A portfel zostawia pani w domu?
– Właśnie.
– Czy ktoś poza panią bywa w pani domu? Może jakaś
dziewczyna do dziecka?
– Nie, nie mam dziecka.
– Jacyś krewni?
Susan zawahała się.
– Cóż, parę miesięcy wcześniej mieszkała ze mną siostra.
Jestem jednak przekonana, że nie ma z tym nic wspólnego.
– Chciała powiedzieć to mocnym, pewnym głosem, ale po-
wątpiewanie, które dostrzegła w oczach porucznika, sprawi-
ło, że się zawahała.
Nie, to niemożliwe! To nie może być Sasha!
– Rozmawiała pani o tym z siostrą?
Susan pokręciła głową.
– Nie, nie miałam czasu – odparła, wiedząc, że to tylko
wymówka.
Nie widziała się z Sashą od ponad dwóch tygodni. Sio-
stra dzwoniła do niej tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebowa-
ła. Susan próbowała się z nią kontaktować, ale kiedy włączy-
ła się poczta głosowa, nawet nie zostawiła wiadomości.
– Czy bierze pani z sobą kartę do pracy?
– Tak.
– Czy ktoś może mieć tam do niej dostęp?
– Tylko moja pomocnica. Mam do niej pełne zaufanie.
– Jak się nazywa?
– Panie poruczniku, wiem na pewno, że nie ma z tym
nic wspólnego!
Spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczami.
Tylko ty!
1
– Mimo to chciałbym poznać jej nazwisko.
– Dobrze, Gerri Mullins – odparła z westchnieniem.
Zapisał to sobie i zadał kolejne pytanie:
– A co pani robi z wyciągami z konta? Niszczy je pani?
– Nie, niestety – rzekła z westchnieniem. – Prawdę mó-
wiąc, nie mam niszczarki. Chciałam ją kupić, ale zawsze by-
ło coś pilniejszego…
– Doskonale to rozumiem – powiedział z lekkim uśmie-
chem.
Była mu wdzięczna za to, że nie próbuje wzbudzić w niej
poczucia winy.
– Bardzo możliwe, że ktoś wyjął pani wyciąg z kosza
i w ten sposób poznał numer konta – dodał po chwili.
– Naprawdę? – zdziwiła się.
– Jasne. Mieliśmy sporo takich przypadków.
Susan zaraz poprawił się nastrój. Miała rację, to nie była
sprawka Sashy. Przypomniało jej się, że czasami śmieciarze
nie przyjeżdżali przez ładnych parę godzin po tym, jak wy-
stawiła worki. Nigdy wcześniej nawet nie przyszło jej do gło-
wy, że to może być niebezpieczne.
– A co z nazwiskiem panieńskim mojej matki? – spytała
po chwili. – Nie iguruje na wyciągach.
Policjant wzruszył ramionami.
– Jest wiele miejsc, w których można to sprawdzić, jeśli
ktoś wie, czego szuka. Chociażby w dziale ewidencji ludno-
ści… To nie są poufne informacje.
– Jeszcze dziś kupię niszczarkę.
– Dobry pomysł. – Porucznik otworzył szuladę biurka i wy-
jął z niej dużą kartkę. Były to instrukcje, dotyczące zgubionych
1
Patricia Kay
dokumentów i kart kredytowych. Na dole znajdowały się trzy
numery telefonów do wyspecjalizowanych agencji, które zaj-
mowały się tymi problemami.
– Myśli pan, że może chodzić o coś więcej? – spytała.
– Trudno powiedzieć, ale powinna pani tam zadzwonić,
żeby to sprawdzić – odparł. – Pracownicy agencji będą wie-
dzieć, czy nie wydano nowych kart kredytowych na pani
nazwisko.
Nie sądziła, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
– Proszę się ze mną skontaktować, kiedy uzyska już pani
wszystkie informacje. – Uśmiechnął się ponownie. – Niech
się pani tak bardzo nie martwi, to nie są trudne sprawy. Pro-
szę do mnie zadzwonić, gdyby pani miała nieprzyjemności
w swoim banku.
Susan odetchnęła z ulgą na myśl, że porucznik Murphy
nie uważa jej za oszustkę i będzie starał się jej pomóc.
– Dziękuję. Już mi lepiej.
Brian nie potraił przestać myśleć o Susan Pickering.
Przypominał sobie, jak siedziała niepewnie na brzeżku
krzesła, nie bardzo wiedząc, co zrobić z rękami. I jak się
zaniepokoiła, kiedy spytał ją o siostrę. A z jaką ufnością
na niego patrzyła, jakby to właśnie od niego zależała jej
przyszłość!
Nawet gdyby mu nie powiedziała, że jest panną, i tak by
się tego domyślił, ponieważ nie nosiła obrączki. Chociaż
z tym akurat bywało różnie. Jego siostra, Aileen, unikała bi-
żuterii, bo była uczulona na złoto. Brian był tylko zdziwiony,
dlaczego od razu spojrzał na serdeczny palec Susan, a potem
Tylko ty!
1
zapytał ją, czy jest zamężna, mimo że tego pytania nie było
w kwestionariuszu.
Od dawna tak bardzo nie zainteresował się żadną kobie-
tą. Ciekawe, co takiego w niej jest? Oczywiście ma miłe brą-
zowe oczy i włosy w tym kolorze, ale przecież zna wiele ład-
nych kobiet.
Nie, nie chodziło o same jej oczy, ale o ich wyraz. O to,
że było w niej coś kruchego… Odniósł wrażenie, że pani Pi-
ckering spodziewała się złych wiadomości, a to znaczyło, że
jej życie nie było usłane różami.
Do licha, ale kto ma w życiu lekko?
Zadzwonił telefon, stojący na jego biurku. Spojrzał na Ja-
mie, która powiedziała cicho:
– Twoja była.
Większość mężczyzn nie cieszyła się, kiedy dzwoniły ich
byłe żony, lecz jego kontakty z Lonnie należały do wyjątko-
wych. Nawet po rozwodzie darzyli się szacunkiem. Brian
wiedział, że Lonnie mogła mieć do niego pretensje, kiedy
wystąpił o rozwód, ona jednak zrobiła wszystko, by przebiegł
jak najmniej boleśnie. Z całą pewnością chodziło jej o to, by
nie martwić jeszcze bardziej ich córek. Poza tym Lonnie bar-
dzo lubiła rodzinę Briana, a zwłaszcza jego siostry.
Tak, niewątpliwie dopisało mu szczęście.
Podniósł więc słuchawkę i powiedział:
– Cześć, Lonnie.
– Cześć. Posłuchaj, mam do ciebie prośbę. Nie mogę ru-
szyć się z pracy, a właśnie przed chwilą dzwonili ze szkoły, że
Janna zwymiotowała w czasie lekcji. Czy mógłbyś ją odebrać
i zaczekać w domu, aż wrócę?
20
Patricia Kay
Ich córka, Janna, miała dwanaście lat.
– Tak, oczywiście.
– Zadzwonię do Sary i spytam, czy nie mogłaby mnie za-
stąpić.
Lonnie była pielęgniarką i pracowała w gabinecie lekarza
rodzinnego.
– Dobrze, a w razie czego zawiozę ją do mamy.
– Nie, Brian. Nie chcę ciągle wykorzystywać twojej
matki.
– Przecież wiesz, że ona nie ma nic przeciwko temu.
Prawdę mówiąc, jego matka zrobiłaby dla Lonnie wszyst-
ko. Kiedyś powiedziała nawet, niby w żartach, że jeśli się ro-
zejdą, to Lonnie i tak zostanie w rodzinie.
– Tak, ale nie chcę nadużywać jej życzliwości.
– Na razie tym się nie przejmuj. Za chwilę pojadę po Jan-
nę. Zatelefonuj na moją komórkę, jak już będziesz wiedzia-
ła co i jak.
Kiedy się rozłączyli, Brian sięgnął po marynarkę i pod-
szedł do lekko uchylonych drzwi szefa. Zastukał w nie de-
likatnie.
– Szeie?
– Tak, Brian? – spytał kapitan Harvey i spojrzał na niego
znad rozłożonych na biurku papierów.
– Moja córka zachorowała. Muszę ją odebrać ze szkoły.
Zawiozę ją do Lonnie, a potem postaram się wrócić. Gdyby
zjawił się Jack Polito, niech zadzwoni do mnie na komórkę.
Jack pojechał do koronera po wyniki autopsji.
– Dobrze. Tylko pamiętaj, że masz być o trzeciej w liceum.
– Oczywiście. – Brian umówił się na spotkanie z pierwszy-
Tylko ty!
21
mi klasami. Miał mówić o niebezpieczeństwach związanych
z zażywaniem narkotyków i o tym, co robić, kiedy spotkają
dilera. – Jeśli Lonnie nie będzie mogła przyjechać, zawiozę
małą do mojej matki.
– W porządku.
To była jedna z dobrych stron pracy w małym miastecz-
ku. Nie mieli tu zbyt wielu poważnych spraw i starali się na-
wzajem wspierać.
Dziesięć minut później Brian zatrzymał się przed budyn-
kiem gimnazjum, gdzie Janna chodziła do pierwszej klasy.
Znalazł córkę w gabinecie pielęgniarki, i ruszyli w drogę.
– Wymiotowałaś? – zapytał, kiedy siedzieli w samochodzie.
– Uhm – mruknęła Janna i się skrzywiła. – Och, tato, to
było straszne.
Spojrzał na nią z uśmiechem. Uwielbiał młodszą córkę.
Doskonale wiedział, że nie powinien faworyzować żadnej
z nich, ale musiał przyznać w duchu, że woli Jannę.
Kaycee, która skończyła piętnaście lat, przeżywała trudny
okres. Nawet Lonnie, jedna z najbardziej cierpliwych osób,
jakie znał, potraiła się na nią rozgniewać.
– Musiałam zjeść coś, co mi zaszkodziło – dodała Janna.
– Na śniadanie? – zdziwił się. – A co takiego jadłaś?
– Resztki pizzy.
– Do licha, nic dziwnego, że zrobiło ci się niedobrze. Dzi-
wię się, że mama pozwoliła ci zjeść to g… coś takiego – po-
prawił się.
Janna skrzywiła się jeszcze bardziej.
– Mama nic nie wiedziała.
– Nie wiedziała?
22
Patricia Kay
– Suszyła włosy na górze. Powiedziała, żebym zjadła płat-
ki kukurydziane.
Brian pokręcił głową.
– Janna…
– Tak, wiem.
– Dostałaś niezłą nauczkę.
Córka westchnęła i uniosła dwa palce.
– Przysięgam, że już nigdy nie zjem pizzy na śniadanie.
Dotarli właśnie do domu z czerwonej cegły, który Brian
kupił z żoną czternaście lat temu. Znowu zrobiło mu się
przykro na myśl, że już nie będzie w nim mieszkał. Uznał
jednak, że po rozwodzie dom należy się żonie. Została z cór-
kami i potrzebowała więcej przestrzeni.
Prawdę mówiąc, miał wtedy tak olbrzymie poczucie winy,
że oddałby im wszystko.
Zresztą nie miało to trwać wiecznie. Ustalili z Lonnie,
że kiedy córki dorosną, sprzedadzą dom i podzielą się pie-
niędzmi.
Brian pomyślał z żalem o tym wszystkim, co się stało. Do
licha, cała sprawa wydawała mu się bardzo skomplikowa-
na. Podobnie jak małżeństwo. I gdyby tylko bardziej kochał
Lonnie, nigdy nie zdecydowałby się na rozwód.
Przez chwilę zastanawiał się, czy Susan Pickering miała
kiedyś męża. A potem uderzyło go to, że w przypadku innej
kobiety taka myśl w ogóle nie przyszłaby mu do głowy.
Nie powinien przejmować się panią Pickering. To nie-
ważne, że jest ładna, i tak nic z tego nie będzie…
Brian uznał, że nie ma nic do zaoferowania ewentualnej
partnerce. Mimo że od rozwodu minęły trzy lata, wciąż czuł
Pobierz darmowy fragment (pdf)