Darmowy fragment publikacji:
Tytuł
UTOPIA
Autor
TOMASZ BARTOSIEWICZ
ISBN 978-83-941933-0-0
Wydanie I
Wydawca
Wydanie własne Tomasz Bartosiewicz
© Tomasz Bartosiewicz. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Licencja na potrzeby portalu Wydaje.pl
Drzwi baru uchyliły się lekko, wpuszczając do środka wilgotny powiew
nocnego, listopadowego powietrza. Pod wielkim szyldem przedstawiającym
połowę kozła i napis „Pod przyciętym Capem” stanęła postać w długim,
czarnym, skórzanym płaszczu, który swoje najlepsze lata miał już za sobą. Przez
chwilę rozglądała się po niemal pustej sali, po czym ruszyła poprzez tytoniowy
dym, półmrok i opary alkoholu wprost do niskiego, drewnianego baru.
- Pan sobie życzy? – mruknął równie niewysoki barman. Miał posturę
typowego szczurka, chude ramionka przyczepione do nieco garbatego,
cherlawego tułowia. Jego pociągła twarz była uwieńczona od dołu lekkim
zarostem, od góry błyszczącą łysiną, zaś wszędzie pomiędzy była poorana
bruzdami jak pole na wiosnę. Jego prawe oko było brązowe, lewe zaś
jasnoniebieskie, niemal białe. Spoglądał spode łba przekrzywiając się przy tym
w prawo.
Postać bez słowa przesunęła się pół metra w lewo stając tak na wprost
brązowej źrenicy.
- A niech mnie kule! Ingram! – zaskrzeczał barman szczerząc rzadkie zęby –
Toż to nikt inny jak Gregor Ingram mój ulubiony klient!
-1-
- Wybacz Dunce, zapomniałem, że źle widzisz na tamto oko – odpowiedział
opierając przy tym łokcie o blat baru i siląc się na uśmiech. Współczuł
Dunce’owi wyglądu, choć sam nie reprezentował się wiele lepiej.
Czterdziestoletni facet o ciemnych oczach, z postępującą siwizną, która
przyprószyła mu końcówki spłowiałych, brązowych włosów. Twarzą, która już
nosiła mocne oznaki zmęczenia życiem i kilka niewielkich blizn na prawym
policzku, które na pewno nie powstały w czasie nieuważnego golenia i, o których
nie lubił wspominać. No i jeszcze była ręka…
- To co zwykle? – spytał Dunce i zdawało się, że patrzy raczej gdzieś za
prawym uchem swojego rozmówcy niż na jego twarz.
- Podwójny dziś na start.
- Już się robi! – odskrzeknął odwracając się do przeszklonej półki
zastawionej od góry do dołu szklankami, kieliszkami i filiżankami.
- Dunce… - mruknął Gregor pół na pół z irytacją i zrezygnowaniem –
Poproszę w MOJEJ szklance.
- Oczywiście – odpowiedział barman teatralnie pukając się w czoło, po
czym z szafeczki pod barem wyciągnął wysoką, grubą szklankę wykonaną
z hartowanego szkła. Następnie nalał do niej po jednej części dżinu, bimbru
i swojego Tajemnego Składnika, którego składu nigdy nikomu nie zdradził.
Podsunął mu szklaneczkę gdy ta wypełniła się niemal po brzegi jasnobrązowym
drinkiem.
-2-
Gregor westchnął cicho. Spod stołu dało się słyszeć szczęk mechanizmu, po
czym na szklance, z cichym szumem silników elektrycznych i szczękiem
zapadek, zacisnęło się pięć stalowych palców mechanicznej ręki. Pięć palców
JEGO mechanicznej ręki. Gregora Ingrama. Zasłużonego weterana wojny
w Nowej Prowincji Jugosławskiej, który za swoje poświęcenie dla oddziału
otrzymał gówniany medal, sztuczną rękę i rentę w takiej wysokości, że nie
mógłby sobie za nią kupić nawet strzelby, żeby palnąć sobie w łeb.
Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. Ostatnie tego roku żywe jeszcze
muchy ospale kręciły się pod drewnianym sufitem zręcznie omijając
przepełniony już ich współtowarzyszkami lep. Mały, podwieszony pod sufitem
telewizor raczył wszystkich dookoła relacją z zamknięcia obchodów czterdziestej
rocznicy panowania Adolfa Hitlera. Jak zwykle gratulacje, medale, dyplomy,
pochód Młodych oraz wymienianie przez Najwyższego Kanclerza wszystkich,
którzy tak dzielnie jak nasz wódz bronili interesów Nowej Zjednoczonej Rzeszy.
Jeszcze salwa honorowa, pokaz fajerwerków i wszystkie biedne dzieci
z podstawówki zmuszone do uczestniczenia w obchodach będą mogły pójść spać
w swoich ulubionych piżamkach w kwiatki, koniki czy kolorowe swastyki.
Gregor uśmiechnął się mimowolnie unosząc szklanicę na wysokość twarzy,
wpatrując się w migotliwe odbicia światła tańczące na jej powierzchni.
-3-
- Za tych co na morzu i tych, co już utonęli w tym gównie! – krzyknął
z lekkim uśmiechem przyjmując okrzyk aye! padający z ust dwóch siedzących
nieopodal żuli wznoszących bratersko swoje kufle. Gdy odstawił szklankę była
już w jednej trzeciej pusta, zaś jego umysł z uwielbieniem zanurzył się
w poczuciu lekkiego obrzydzenia i nadziei na zbliżające się szybkie urżnięcie.
- Ja bym się tak nie śpieszył na twoim miejscu – mruknął Dunce niby do
czyszczonej właśnie karafki. – Dama, która siedzi w koncie sali ma do ciebie
jakiś interes.
- Powiedziała ci o tym, czy… - szepnął wykonując przy okazji gest dwoma
palcami przy prawej skroni. Wyglądało to trochę tak, jakby chciał sobie nimi
strzelić w łeb i nie mógł się za bardzo zdecydować czy celować bliżej oczodołów
czy potylicy. Dunce uśmiechnął się lekko pokazując przy okazji na swoje
niebieskie oko.
- Czego ona chce?
- Nie mam pojęcia, ale jestem pewien, że po wszystkim szybciutko pojedzie
do przytulnego pokoju na Hermann Goering Strasse.
- O matko… i TY to wszystko w niej wyczytałeś?
- Nie. Po prostu bardzo niedyskretnie zaparkowała swoje wynajęte BMW na
tyłach baru – skwitował Dunce podnosząc karafkę tak, by złapała trochę światła,
w którym mógłby zobaczyć gdzie ją jeszcze szlifować. Gregor roześmiał się
starając się jednocześnie to ukryć podnosząc rozłożysty kołnierz płaszcza.
-4-
Znał Dunce’a od lat. Praktycznie odkąd tylko wrócił z wojny
w siedemdziesiątym pierwszym to niemal dzień w dzień przesiadywał w tym
barze. Dunce zaś od samego początku go zaskakiwał. Cichy, nieco zamknięty
w sobie człowiek był efektem ubocznym projektu Nowe Światło z którym rząd
Rzeszy reklamował się od początku lat pięćdziesiątych. Ludzie biorący udział
w tym projekcie (zarówno aryjczycy jak i ci z tak zwanych niższych ras) mogli
dać swoim nowonarodzonym dzieciom szansę na lepsze życie jako genetycznie
ulepszona Gwardia Narodowa Nowej Zjednoczonej Rzeszy. Mieli być szybsi,
silniejsi, sprytniejsi. Mieli być kartą przetargową w każdym nowym konflikcie
jaki mógłby nawiedzić ten kontynent. Cóż, częściowo się udało. Wiele osób
z projektu odznaczało się nadludzkimi umiejętnościami. o niektórych mówiono
nawet, że potrafią czytać w myślach, czy przesuwać przedmioty na odległość. Ci,
którzy stali się niczym starożytni herosi utworzyli Zakon Nowego Światła. Inni,
którzy mieli w swojej przemianie zdecydowanie mniej farta, albo zmarli w jej
wyniku, albo żyli dalej jako miejscowe dziwadła z rozkazu łaskawego rządu,
niczym odpady chwalebnego procesu ulepszania społeczeństwa. Kolejni
weterani. Kolejne dyplomy. Kolejni ci, którzy tak dzielnie jak nasz wódz bronili
interesów Nowej Zjednoczonej Rzeszy. Jednym z nich był właśnie Dunce.
odpadem lub odmieńcem bo takie przypisywano określenia ich rasie.
-5-
Jednak przemiana samego Dunce’a nie miała dla niego tylko negatywnych
skutków. Mówiło się, że potrafi czytać w ludziach, których widzi. Zobaczył
kogoś pierwszy raz w życiu i często po prostu wiedział czy ma on rodzeństwo,
w jakim przybywa nastroju czy też co ma ochotę za chwilę zamówić. Podobno
oszczędziło mu to wielu kłopotów. On sam zaś zawsze kwitował swoje zdolności
mówiąc, że zwyczajnie wie zawsze trochę więcej niż powinien.
Gregor pociągnął kolejny haust ognistego płynu ze szklaneczki. Przez
chwilę delektował się pozostawionym w gardle posmakiem jałowca i Tajemnego
Składnika Dunce’a. Następnie wstał, odwrócił się i podszedł powolnym, nadal
nieco zbyt ciężkim krokiem do stolika przy którym siedziała drobna kobieta
o niepewnym spojrzeniu. Miała na sobie niezobowiązujący i mało rzucający się
w oczy strój. Szara, nieco wytarta marynarka, długa spódnica i szeroki,
zakrywający niemal pół twarzy kapelusz. Spojrzała na niego przelotnie
błękitnymi oczami. Błękitne oczęta – pomyślał – oj będą kłopoty. Zmrużył oczy
nim zdążyła mu się przyjrzeć i zachwiał się lekko. Nieco zbyt teatralnie niż
planował, ale wyglądało to dość przekonywująco.
- Mha pakni jakhieś drobne? – spytał starając się przy tym wyglądać dość
odrażająco i jak najbardziej przy okazji zapluć swoją siwiejącą, krótką kozią
bródkę.
- Niestety nie, ale mogę panu zaproponować gotówkę jeśli udzieli mi pan
informacji. Szukam człowieka imieniem Gregor Ingram. Jest on…
-6-
- … weteranem wojennym w średnim wieku, który dorabia jako prywatny
detektyw. Wiem, znalazła go pani. – odpowiedział już całkiem normalnie,
dosiadając się przy okazji i stawiając z hukiem ciężką szklankę na blacie stołu. –
i nie umie się pani bawić. – dodał z wyrzutem wydymając nieco wargi.
- Przepraszam, oczekiwałam kogoś …
- Bardziej subtelnego? w prochowcu i z cygarem w zębach? Kto zamówi
sobie rozwodnioną whiskey i będzie w milczeniu mierzył wzrokiem
zgromadzonych w barze ludzi szukając potencjalnych podejrzanych? Za dużo
zachodnich filmów – powiedział grożąc jej zawadiacko palcem. Spojrzała na
niego wzrokiem tak przenikliwym, że poczuł niemal jak przepala go nim na
wylot. Wzdrygnął się wewnętrznie czując się przez chwilę kompletnie nagim
i bezbronnym, jednak starał się tego po sobie nie pokazywać. Najwyraźniej mu
się udało, gdyż na kilka długich sekund zapadła między nimi niezręczna cisza,
dla której tło stanowiły brzdęknięcia kufli i gasnące pomruki Deutchland Uber
Alles dobywające się z głośników telewizora. Poczuł nagle, że musi się napić,
a że nie zamierzał czekać aż to pragnienie dobrowolnie go opuści, wychylił
resztę drinka ze szklaneczki. Poczuł jak wzrok jego rozmówczyni przenosi się
z jego twarzy na protezę jego ręki.
- Co się panu stało? – spytała swoim przyjemnym dla ucha, świergotliwym
niemal głosem. Nie było w nim żalu ani współczucia, tylko czysta ciekawość.
Gregorowi było to na rękę. Nie znosił gdy ludzie się nad nim użalali.
-7-
- Dorabiałem w cyrku odbijając granaty z backhandu i wie pani co? Przy
takiej pracy człowiek naprawdę może się rozerwać – mruknął odstawiając
szklankę. – Jednak pani nie przyszła tu podziwiać mojej urody, ani słuchać
historyjek o moich cyrkowych wyczynach. Więc słucham, czego pani ode mnie
chce pani…
- Meyer. Angela Meyer.
- Prawie miło mi panią poznać – przerwał jej, odchylając się na stołku
i zakładając ręce za głowę – Więc jak mogę przysłużyć się naszej kochanej
Rzeszy?
- Panie Ingram, proszę mieć na uwadze, że takie zachowanie może się panu
bardzo zaszkodzić … - powiedziała ostrzej, pochylając się do niego i splatając
dłonie.
-8-
Przez chwilę przypominała prokuratora w środku przesłuchania, jednak jej
ton znacznie zelżał gdy zauważyła, że nie robi na nim żadnego wrażenia.
Grożono mu już zbyt wiele razy. Sięgnęła do wewnętrznej kieszeni marynarki
wyciągając z niej dość grubą kopertę i dwa nieco zniszczone, kolorowe zdjęcia.
Gregor zdążył jeszcze zauważyć odznakę Gestapo niedbale przypiętą pod klapą
marynarki. Poczuł jak wskazówka jego wewnętrznego miernika Gówna-W-Jakie-
Się-Wpakował (czasem skrótowo nazywał go Szajs-O-Metrem) gwałtownie
podskakuje do siódemki w dziesięciostopniowej skali. Będą duże kłopoty –
pomyślał, mimowolnie zagryzając przy tym wargę. Miał poczucie, że ta robota
kiedyś go wykończy. Choć nie był do końca pewny co dokładnie miałoby to
oznaczać.
Kobieta rozłożyła przed nim fotografie, z których uśmiechały się do niego
dwie twarzyczki o subtelnych owalach, ciemnych oczach i włosach oraz nieco
piegowatych policzkach. Jedna z nich to była kobieta w wieku lat około
trzydziestu (bądź czterdziestu jeśli ją czas oszczędził), drugą zaś dziewczynka
mająca co najwyżej dwanaście lat.
- Muszę panią niestety zasmucić… – powiedział biorąc jedno ze zdjęć do
ręki i obracając je w palcach. Loetzen, wakacje - głosił napis z tyłu – Gdyż
cofnięto mi licencję na świadczenie swoich usług Aryjczykom.
- Wiem. Niesłusznie oskarżył pan Aryjczyka o gwałt na kilku Słowiańskich
dzieciach. Jestem pewna jednak, że tylko pan posiada umiejętności pozwalające
na odnalezienie tych dziewczyn.
-9-
- Niesłusznie… - mruknął pod nosem zaciskając przy tym zęby. – Skąd
w ogóle posiada pani takie informacje? – spytał nie zapominając o ujrzanej
wcześniej odznace. Chciał się przekonać, czy jego rozmówczyni zechce się nią
pochwalić.
- Ptaszek mi wyśpiewał. – odpowiedziała w irytujący sposób naśladując jego
ton głosu.
- Bez względu na to, co ptaszki pani śpiewają i po jakich prochach pani je
słyszy, nie mogę pani pomóc. – z lekkim stęknięciem podniósł się z krzesła
i odwrócił w stronę baru zabierając ze sobą szklankę.
- Piętnaście tysięcy – rzuciła za nim. Zadziałało jak zaklęcie. Na niego i na
kilku pozostałych bywalców baru, którzy jednak szybko wrócili do swoich
trunków stwierdzając pod nosem, że pewnie kobieta domaga się alimentów. Nikt
w tych okolicach nawet nie wspominał o takich sumach w gotówce. Chyba, że
chciał dostać nożem pod żebro.
- Słucham? – powiedział odwracając się niby niedbale przez ramię, zastygły
w pół kroku. Tak naprawdę wryło go w ziemię, gdyż nie był pewny czy przez
całą swoją dotychczasową karierę jako detektyw zarobił tak dużą sumę.
-10-
- Za każdą… - dodała już znacznie ciszej, jakby skromnie. Trzydzieści
tysięcy nowych marek - przemknęło mu przez myśl, zaś zaraz potem, że za taką
sumę dałby sobie rękę uciąć. Dosłownie, gdyż starczyłoby to na porządną protezę
dłoni, która by nie zacinała się i nie skrzypiała przy gwałtowniejszych ruchach.
Ba, być może nawet udałoby mu się znaleźć lekarza, który za tą sumkę
wykonałby mu porządny przeszczep. Mógłby znów pstrykać palcami, czuć ciepło
dotykanej kobiety, zaciąć się choćby w palec albo mieć przynajmniej tyle czucia
by nie miażdżyć w dłoni każdej szklanki z innego, niż pancerne, szkła.
Spokojnie, jakby w zwolnionym tempie, dosiadł się ponownie do niej. Pochyliła
się konspiracyjnie wlepiając od niechcenia wzrok w blat stołu.
- Mam dla pana też dwa tysiące zaliczki – powiedziała niemal znudzonym
tonem zupełnie jakby czytała mu skład z puszki po zupie. Spojrzał na leżącą
niewinnie na stole kopertę. Złożył ją, powoli chowając w kieszeni płaszcza, po
czym ponownie ujął zdjęcia w dłonie. Wiedział, że Angela się uśmiechała.
- Ta starsza to Izabela Floriańska, druga to jej córka, Weronika. Obie mają
krew klasy trzeciej. Ostatnio zameldowane były w Allstein w Prowincji Polskiej.
Nie musze chyba dodawać, że są one niezwykle istotne dla Rzeszy, oraz, że
wymagamy od pana zachowania najwyższej dyskrecji podczas ich poszukiwań?
- Rzeczywiście, nie musi pani – powiedział z jak największą dozą
nonszalancji jaką udało mu się wydobyć w tej sytuacji.
-11-
- w kopercie jest adres ich mieszkania, dodatkowe zdjęcia, pańska zaliczka
oraz dane do kontaktu ze mną. w tej sprawie będzie się pan kontaktował tylko
i wyłącznie ze mną jeśli chce pan dostać resztę pieniędzy, zrozumieliśmy się? –
Powiedziała wyuczonym, rozkazującym tonem wstając jednocześnie z krzesła.
- Tak, proszę pani. – odpowiedział nie odrywając wzroku od śmiejącej się
do niego buźki z fotografii. Poczuł się trochę jak świeżo wykupiony niewolnik.
- Proszę mi mówić Angela. – rzuciła i wyszła nie czekając nawet na jego
odpowiedź.
Schował zdjęcia do tej samej kieszeni co kopertę. Podparł brodę na
pięściach i zamyślił się na chwilę patrząc przed siebie. Nie pokazała odznaki.
Proponuje pieniądze zamiast standardowego dla dobra Rzeszy co często było
skrótem od albo nam pan pomoże albo połamiemy panu nogi. Nie chciała, by
ktoś ją tu rozpoznał jako agenta rządowego i pewnie gdyby nie jego gadka to
uraczyłaby go przygotowaną wcześniej historyjką o zaginionej dalekiej kuzynce/
przybranej siostrze/ niewolnicy/ kochance (niepotrzebne skreślić). Cokolwiek
robiła, robiła to w tajemnicy przed wieloma ludźmi. Gregor ledwie podjął się tej
sprawy, a już bardzo mu się ona nie podobała. Na Szajs-O-Metrze wskoczyła
ósemka.
-12-
Podniósł się powoli, jakby przygnieciony ciężarem otrzymanej gotówki.
z łoskotem postawił swoją wierną szklaneczkę na kontuarze opadając przy tym
na barowy stołek ciężko jak worek cementu. Dunce bez słowa dolał mu kolejną
porcję trunku. Jeden z pijaczków podszedł do niego krokiem wyjątkowo już
marynarskim, podpierając się przy tym asekuracyjnie o każdy stół, krzesło
i wieszak jaki znalazł się na jego drodze. Poklepał go przyjacielsko po ramieniu.
- Panie kierowniku, pan się nie martwi – powiedział ziejąc w jego stronę
trupim wręcz smrodem. – Te aryjskie dupy takie są. Najpierw obiecują złote góry
i machają cyckami, a potem jak im coś nie przypasi to człowieka ciągną na dno.
Na samo dno! Żesz jego mać! – ku uciesze Gregora pijaczek odsunął się kilka
kroków, po czym przywódczym gestem wzniósł ku niebu do połowy pusty kufel
w tak zamaszysty sposób, iż spora część złotego trunku wylądowała na podłodze.
Następnie jak gdyby nigdy nic zasiadł przy najbliższym stole mamrocząc coś pod
nosem.
- Mam wrażenie, że tej uroczej damie wcale nie chodziło o to, że
zmalowałeś jej jakiegoś dzieciaka. – mruknął Dunce. Wszystkie karafki już
lśniły.
-13-
- Będę miał robotę przyjacielu i wcale nie jest mi z tego powodu wesoło -
odpowiedział wychylając zawartość szklanki jednym, porządnym haustem,
którego nie powstydziłby się żaden zawodowy alkoholik. Dunce nie
odpowiedział i nie skomentował. Może nie chciał, może nie musiał. Przez chwilę
spojrzał tylko na niego swoim nieludzko błękitnym okiem. Tym, które widziało
zwykle więcej niż powinno.
Niewielki bar ponownie został owiany chłodnym, listopadowym
powietrzem, gdy Gregor po raz drugi tego wieczoru przeszedł pod znanym mu od
lat szyldem „Pod przyciętym Capem” wpuszczając z zewnątrz woń dymu
i dźwięk padającego deszczu. Niebo przybrało barwę najgłębszej czerni jaką
zdarzyło mu się widzieć od wielu lat. Drobne niczym igiełki krople mroźnego
deszczu cięły powietrze boleśnie lądując na jego twarzy, prawie jak kolejne
policzki wymierzane mu przez samego Boga. Odetchnął głęboko, opierając się
o ścianę tuż obok rządowego plakatu przedstawiającego dwie szczęśliwe rodziny.
Jedną rasy Aryjskiej, drugą czarnej. Stojące na przeciwległych krańcach plakatu,
machając do siebie nawzajem w przyjaznym geście. Napis poniżej głosił
Obywatelu! Zachowaj czystość krwi!
Krew. To na krwi stało całe te chore państwo, w którym miał wyjątkowe
nieszczęście się urodzić.
Krwi nie wolno mieszać.
Krew wyższą szanować i jej służyć.
-14-
Krew Aryjską bronić za wszelką cenę.
Te trzy krótkie formułki znały dzieci już od przedszkola. Już od
najmłodszych lat mówiono dziecku komu ma służyć i kim pomiatać. Gdy tylko
Nasz Wódz broniący interesów Nowej Zjednoczonej Rzeszy przejął władzę
wszyscy ludzie zostali poszufladkowani ze względu na rasę, czyli, inaczej
właśnie, na kategorię krwi. Najwyżej w hierarchii stali oczywiście Aryjczycy,
czyli tak zwana kategoria pierwsza. Były to osoby o blond włosach i niebieskich
oczach, u których nie stwierdzono żadnych wad genetycznych. Mogli oni
piastować wysokie urzędy, czy funkcje państwowe. Wszystkie drzwi stały dla
NICH otworem, były leki produkowane specjalnie dla NICH, nikt IM nie mówił
ile bachorów mogą mieć. Aryjczyka nie można było też oskarżyć o żadne
przestępstwo, gdyż jak wykazały rzetelne, państwowe badania rasa tak
zaawansowana nie była zdolna do jakiejkolwiek przemocy i nie musiała z niej
korzystać. Gregor w myślach nadawał tej zasadzie krótką nazwę Jebanej Bzdury
nr.1.
-15-
Niżej od Aryjczyków kulili się ludzie kategorii drugiej, czyli rasa
Półaryjska. Osoby wykazujące tylko część przepisowych cech krwi wyższej oraz
inni ci, którzy w jakimś stopniu nie pasowali do schematu jednej, czystej,
panującej rasy, ale wciąż mieli tyle szczęścia by móc pracować jako szeregowi
urzędnicy, czy nawet (o radości!) czyścić buty swoim aryjskim kuzynom lub
nawet jeść w tych samych restauracjach co oni. Tylko oczywiście w oddzielnych
salach.
Sam Gregor należał do kategorii trzeciej. Stanowiła ją rasa Słowiańska,
którą rząd określał każdego, kto nie wykazywał aryjskich cech. Nazwa wzięła się
od określenia wschodnich krajów, które broniły się aż do przełamania frontu
wschodniego w czterdziestym szóstym roku. Podobno rasę tą wydzielił Nasz
Wódz jako wyraz podziwu dla tych krajów za wierność swoim prymitywnym
ideałom i zaciętą, godną podziwu obronę w obliczu nieuniknionej klęski. Jak nic
wszyscy partyzanci i generałowie byli mu za to na pewno cholernie wdzięczni
stając rządkiem przed plutonem egzekucyjnym. Rasa ta nie maiła prawa mieć
więcej niż jedno dziecko na każdego osobnika, za to miała wątpliwy przywilej
uprawiania legalnej prostytucji. Zupełnie jakby życie nie dość rżnęło ich w dupę.
-16-
W jeszcze gorszym położeniu były osoby, których krew miała kategorię
czwartą i jakby nie patrzeć była to najobszerniejsza kategoria ze wszystkich.
Obejmowała murzynów, Eskimosów, chińczyków i wszystkich tych, którzy
(według rządu) kolorem swojej skóry plugawili Matkę Ziemię. No i do tego mieli
nieszczęście urodzić się w tym kraju. Najczęściej zostawali niewolnikami lub
żyli gdzieś w strachu zepchnięci jak Odmieńcy na margines społeczeństwa.
Na najniższym szczeblu, bez większego zaskoczenia, rząd umieścił Żydów.
Nie zwracając uwagi na to, że tak naprawdę jest to raczej stan wyznania, niż
przynależności rasowej tępił ich niemal jak zarazę. Ci, którym udało się uciec
nigdy nie wrócili do Europy, reszta została spacyfikowana. Gdyż tak teraz
w kartach podręczników historii określało się bezwzględną rzeź.
Jakby nie było, nic bardziej nie dzieliło dziś ludzi niż Nowa Zjednoczona
Rzesza – Jebana Bzdura nr 2.
-17-
Odsunął się od wilgotnej ściany ze starczym jęknięciem. Krople deszczu
przybrały na masie tworząc w rowach brukowanej ulicy pierwsze, nieśmiałe
strumienie. w oddali migotały światłami i kusiły blaskiem i splendorem
wieżowce stojące w aryjskiej części miasta. Tam ludzie nie znają głodu ani
poniżenia, zaś swoje cierpienie ochoczo składają na barki ras niższych.
Westchnął cicho podejmując marsz poprzez wąskie, brudne uliczki przedmieścia
przypominające wiekowy, kamienny labirynt. Sporadycznie rozświetlany
starymi, sodowymi lampami. Mijał zrujnowane kamienice osiadające w grząskiej
ziemi jakby były przez nią pożerane. Kilka bezdomnych psów buszowało
w śmietnikach robiąc przy tym nieludzki hałas i szczerząc zęby na każdego
przechodnia. w jednej z nielicznych, oświetlonych bram zauważył kilka
dziewczyn raczących się nawzajem papierosami i ogniem z zardzewiałej
benzynowej zapalniczki. Na jego widok ożywiły się nieco uśmiechając się,
pogwizdując i podciągając brzegi krótkich spódniczek. Gregor tylko pokręcił
głową i oddalił się zniesmaczony w pośpiechu. Najmłodsza z nich miała jakieś
jedenaście lat i wyglądało na to, że właśnie była przyuczana do zawodu. Oto ten
sławny na cały świat kraj pełen równości, pokoju i swobody – Jebana Bzdura
nr 3.
-18-
Skręcił w kolejną, wąską alejkę znajdującą się zaraz za starym,
opuszczonym od wieków kościołem opatrzonym w dobrze widoczną, czerwoną
tabliczką z napisem zakaz wstępu. Zgodnie z dekretem z 1956 roku wszelkie
przejawy wiary, czy podziałów wyznaniowych było zakazane. w myśl równości
oczywiście. Obok tabliczki, na bramie wisiał wyblakły rządowy plakat
przedstawiający grupkę komiksowo zdeformowanych dziadków w futrzanych
czapeczkach, wyciągających szponiaste łapska do małej, aryjskiej dziewczynki.
Podpis pod spodem głosił Obywatelu! Walcz z komunizmem dla dobra swoich
dzieci! Plakatów takich jak ten było pełno tak samo w mieście jak i w całej
reszcie Rzeszy. Wszystkie wykonane drobiazgowo i dokładnie. Każdy utrzymany
w stylistyce wojskowego rozkazu,
gdzie
Obywatel musiał walczyć
z komunistami, grypą, Żydami, rasowymi mieszańcami czy łupieżem. Zupełnie
jakby sama walka o przeżycie już nie wystarczyła.
Deszczyk przerodził się w prawdziwą ulewę, więc gdy Gregor dotarł
wreszcie do swojego mieszkania był już zupełnie przemoczony. Mieszkał na
drugim piętrze niewielkiego budynku, który, tak samo jak inne w okolicy,
schował się już w ziemi na dobre pół metra. Można by powiedzieć, że natura
ułatwiała tu mieszkańcom życie sprawiając, że średnio co dziesięć lat mieli
kolejny schodek mniej do pokonania. Tego roku zostały już tylko trzy stopnie.
-19-
Oszołomiony lekko alkoholem Gregor zaczął się wspinać na półpiętro klatki
schodowej trzymając się mocno nieco brudnej, poluzowanej poręczy. Na jednym
ze stopni jakiś szczur pieczołowicie mył wąsy od czasu do czasu rozglądając się
leniwie dookoła. Była już późna godzina i cała kamienica, wraz z jej legalnymi
jak i dzikimi lokatorami, najwyraźniej już spała. Spod niektórych drzwi
dopływały jeszcze ściszone głosy telewizorów, czy też rytmiczne skrzypienie
sprężyn w łóżkach. Po kilku minutach schodowej wspinaczki i chwiejnym
spacerze po korytarzu wyłożonym starym, brunatnym dywanem, dotarł pod
drzwi swojego mieszkania. Ogarnęła go duma i pewien rodzaj smutku, gdy trafił
kluczem do zamka za pierwszym podejściem. Możliwe, że nie był aż tak pijany,
by w spokoju wytrzymać dzisiejszą noc.
Mieszkanie było niewielkie i wręcz pedantyczne jak na standardy tego
budynku. Ściany niedawno bielone, choć niemiłosiernie krzywe i noszące jeszcze
ślady świeżo zlikwidowanego grzyba. Podłoga względnie czysta jeśli nie liczyć
karaluszych odchodów, które bez względu na to jak często były zbierane zawsze
pojawiały się w jakiś tajemniczy sposób. Tym bardziej, że samych karaluchów
nigdy nie zauważył.
-20-
Opadł z łoskotem na starą kanapę straszącą kolorem upiornej, bagiennej
zieleni. Przez kilka chwil mielił wewnątrz ociemniałego umysłu słowa
i zachowanie Angeli. Czy w ogóle miała tak na imię? Dlaczego tak jej zależało
na tych dwóch kobietach? Oraz, przede wszystkim, czemu dał się wplątać w tą
sprawę nawet za tak dużą gotówkę? Wyjął kopertę i otworzył ją wysypując
zawartość sobie na kolana. w środku było równo dwa tysiące nowych marek
w pięknych, choć używanych stumarkowych banknotach. Zaraz za nimi było
kilka prostokątnych zdjęć wykonanych najprawdopodobniej turystycznym
aparatem. Jednym z takich, które na miejscu wywołują zdjęcie. Gregor pomyślał,
że taki sprzęt to dość duży wydatek jak na osoby o trzeciej kategorii krwi. Wśród
zdjęć było jedno wykonane w lesie przedstawiające dziewczynkę trzymającą
w ręku jaszczurkę. Na innym kobieta najwyraźniej zmartwiona stała nad
metalowym, parującym czajnikiem. Kolejna przedstawiała obie damy
uśmiechnięte stojące obok ruin katedry. Wszystkie zdjęcia datowane były na ten
rok. Czyli od zaginięcia minęło nie więcej niż kilka miesięcy. Wyglądało na to,
że decyzja o wynajęciu niearyjczyka została podjęta dość pośpiesznie i to
najwyraźniej bez zawiadamiania aryjskich detektywów, czy organów ścigania.
-21-
Osunął się niżej. Kilka banknotów spadło z jego kolan i po malowniczym
locie osiadły na podłodze niczym opadnięte liście. Sufit delikatnie tańczył mu
przed oczami spokojnego, rytmicznego walca. Jakiś hałas wyrwał go z otępienia
i płytkiej drzemki w jaką udało mu się zapaść. Pewien człowiek na ulicy głośno
i dosadnie wyrażał swoje niezadowolenie z metod prowadzenia samochodu przez
drugiego człowieka. Podniósł się gwałtownie oklepując przy tym po twarzy.
Zebrał rozsypane przez przypadek pieniądze i zdjęcia, upchnął je z powrotem do
koperty i udał się do sąsiedniego pokoju, który od czasu do czasu robił za jego
biuro.
Pokoik był jeszcze mniejszy od poprzedniego. Mieściło się tam tylko biurko
z terminalem i stara szafka na akta, która zaledwie do połowy była wypełniona
papierkowym i biurokratycznym syfem. w większości i tak były to tylko rachunki
i upomnienia o zbliżającym się ostatecznym terminie zapłaty za to i tamto.
Honorowe miejsce na biurku zajmowało kilka ręcznie zrobionych kartek
podarowanych mu przez odnalezione dzieci. Rysunkowy, zielony, jednooki
potwór spoglądał na niego groźnie swoim czerwonym ślepiem kompletnie
nieświadomy równie rysunkowego Gregora czającego się na niego w cieniu, ze
swoim wiernym rewolwerem. Podpis wybazgrany drukowanymi literami głosił
dla mojego bohatera – Jakob. Gdyby Jakob wiedział, że po tych czterech dniach
spędzonych w studni wróci do świata tylko po to, by za rok zostać przypadkiem
zastrzelonym na ulicy przez pijanego funkcjonariusza… Jego matka do tej pory
sili się na uśmiech spotykając Gregora na ulicy.
-22-
Takich kartek miał jeszcze kilkanaście. Nie wszystkie oczywiście się
zmieściły na biurku, jednak żadnej nie wyrzucił. Najczęściej były jego jedyną
zapłatą za to, co zrobił. Czasem, między rysunkowe ludziki, któryś wdzięczny
rodzić wsuwał dwudziestomarkowy banknot, czy też rządowy kupon na
darmowy posiłek, jaki z rzadka ludzie otrzymywali z kulejącej w tym kraju
pomocy społecznej. Czy kiedykolwiek chciał od tych ludzi pieniędzy? Może
kiedyś, dawniej. Kiedy to dawny, młody Gregor Ingram uważał, że od świata
należy mu się coś więcej niż innym choćby za to, że tak dzielnie jak nasz wódz
bronił interesów Nowej Zjednoczonej Rzeszy. Potem jednak wyszła przykra
sprawa z Faustem i w tym momencie cały świat uznał, że wcale nie zależy mu na
jego zasługach i wyraźnie pokazał, gdzie Gregor może go pocałować.
Zagryzł wargi i wcisnął przełącznik na terminalu oczekując rychłej
eksplozji, lub co najmniej pożaru. Rozluźnił się nieco dopiero, gdy wysłużony
rzęch zamiast ogni piekielnych i snopów iskier wydobył z siebie charczący
pomruk i przywitał go lakonicznym tekstem:
*************************
* Połączono z siecią *
* BrassCom *
*************************
Wprowadź login użytkownika bądź kod papilarny
-23-
Gregor błyskawicznie wprowadził swój identyfikator (choć mózg nie mógł
go sobie przypomnieć, to palce same z siebie postanowiły wyręczyć
podchmielony umysł). Następnie wszedł do Serwisu Zarządzania Danymi
Obywateli. Tak, w tym pięknym i wolnym kraju wszyscy byli na stałe
inwigilowani i wszystko lądowało do publicznej wiadomości. Każdy,
z odpowiednim poziomem dostępu, mógł podejrzeć co robi jego żona, jakie
pornole włącza sąsiad wieczorami i czy podbiera mu je jego syn. Oczywiście
osób z wyższą kategorią krwi nie było można podglądać. Nikt też się raczej nie
przejmował tym, co wyląduje w rejestrze gdyż opowieści o nim krążyły bardziej
jako miejska legenda i bajka do straszenia dzieci. Niewielu też miało dostęp do
terminalu, by ten mit sprawdzić.
W Spisie Obywateli wpisał Angela Meyer. Execute. Terminal chwilę
zaszumiał racząc go niezwykle przejmującą animacją trzech pojawiających się
kolejno kropek tańczących u dołu ekranu. Po chwili namysłu, na ciemnym
ekranie rażąco zieloną czcionką pojawił się napis:
- Nie masz uprawnień do wyświetlania tej informacji.
-24-
Bosko – pomyślał – Czyli ktoś taki jak Angela Meyer istnieje i na pewno ma
wyższą klasę krwi niż ja. Założył ręce za głowę i odchylił się lekko do tyłu,
z lekkim niepokojem wsłuchując się w stęknięcia pękającego krzesła. Po chwili
wyprostował się, wstukał w klawiaturze adres terminalu Zarządu Komunikacji
Ras Niższych i zaczął szczegółowo planować podróż do Allstein.
Po około dziesięciu minutach intensywnej wymiany danych między swoim
terminalem, a jednostką ulokowaną w ZKRN zdołał zarezerwować bilet,
sprawdzić dokładne trasy przejazdu, godziny odjazdu, a nawet dowiedzieć się
przypadkiem, że Allstein słynie ze wspaniałych piwiarni i mało wymagających
burdeli. Idealne miejsce na rozpoczęcie poszukiwania małej, zagubionej
dziewczynki i jej matki. Spisał wszystkie potrzebne informacje w niewielkim,
sfatygowanym notesie, który nosił często przy sobie za starych, dobrych czasów.
Następnie wyłączył terminal z niesmakiem zauważając cienką strużkę dymu
wydobywającą się spod szarej obudowy opatrzonej logiem firmy
Siemens Haskel. Gregor musiał się poważnie namęczyć by zdobyć terminal
z dostępem do rządowego systemu danych.
Przez cztery kolejne lata nawiedzał co tydzień Urząd ds. Zaopatrzenia Ras
Niższych, by po tysiącach złożonych podań, zażaleń i setkach wymyślnych
argumentów otrzymać kupon na jeden terminal z serii A300 (przestarzały już jak
na tamte czasy) i ograniczony dostęp do zasobów rządowej bazy danych. Był
pewny, że ktoś z góry pociągnął za kilka sznurków by mu to ułatwić, jednak nie
przypominał sobie by zrobił coś dla któregoś z aryjskich braci.
-25-
A może chcieli go po prostu przekupić? w jego głowie znów pojawiło się
znienawidzone przezwisko Faust.
Naprawdę nazywał się Heinrich Kemper i był profesorem filozofii na
uniwersytecie w Monachium. Gregor natrafił na niego kiedy zlecono mu
odnalezienie dwoje bliźniąt rasy Słowiańskiej, które zaginęły nagle z ulicy,
bawiąc się w parku na obrzeżach miasta. Po wielu dniach poszukiwań trop
zawiódł go piwnicy domku letniego Kempera, gdzie znalazł czterech chłopców
i sześć dziewczynek. Wszyscy w wieku od siedmiu do jedenastu lat,
maltretowanych tygodniami przez człowieka, który kazał im się nazywać właśnie
Faustem. Pośród dzieci znaleziono jeszcze dwa nagie ciała ich rówieśników
zasypane w płytkich grobach z dziwnymi znakami i runami wyrytymi w wątłych
ciałkach.
Gregor latami się zastanawiał co by było gdyby tamtego dnia nie zacięła mu
się broń kiedy wymierzył w schodzącego do piwnicy Kempera. Co by z nim
zrobili, gdyby zastrzelił tę kreaturę uważającą się za człowieka. Zapewne
usmażyliby go na chrupko na krześle elektrycznym za zabicie Aryjczyka nie
zważając na to ile ciał i kości ten sukinsyn zostawił za sobą. z niesprawną spluwą
Gregor mógł zrobić tylko jedno. Przemeblował mu twarz swoją żelazną ręką.
Tłukł go pomiędzy zdziwione, kaprawe oczka dopóki tamten nie zemdlał.
Następnie wypuścił dzieci, związał Fausta i (co najwyraźniej było błędem)
wezwał policję. Zamiast niej pojawiło się Gestapo.
-26-
W przeciągu procesu, który trwał śmieszne dwadzieścia minut ustalono, że
Kemper był zupełnie niewinny. Dzieci podrzucił tajemniczy ktoś inny, kto pod
nosem niczego nie świadomego i niewinnego profesora filozofii gwałcił
i mordował dzieci w piwnicy jego letniego domku. z zeznań dzieci użyto tylko
tych, których rodziców udało się na tyle przekupić by wskazali jakiegoś
włóczęgę, który akurat się napatoczył w okolicy. Co do Gregora zaś…
Oczywiście próbował wyjaśnić, że Kemper miał jedyny zestaw kluczy, kłódka
w piwnicy była tak mocna, że musiał ją prawie półtorej godziny wyłamywać
łomem, zaś sam niewinny profesor filozofii nim zapoznał się z żelazną pięścią
schodził do piwnicy nagi, umalowany jak szaman i trzymając w dłoni nóż. Sąd
uznał, że dziadek został zaalarmowany przez hałasy i zapewne zszedł by się
bronić przed napastnikiem. Może to dlatego, że sędzia nie widział przerażenia
w oczach tych dzieci, gdy Kemper dysząc jak lokomotywa zsuwał swoje ponad
stukilowe aryjskie cielsko po schodach. Może dlatego, że on był Aryjczykiem,
a Aryjczyk nie mógł popełnić tak obrzydliwej zbrodni nawet wobec rasy niższej,
czyli patrz Jebana bzdura nr 1.
-27-
Po całej sprawie włóczęgę powieszono. Porwania ustały. Heinrich Kemper
wrócił na uczelnię, choć podobno szybko wyprowadził się z Monachium
(dziwnym trafem w noc jego wyjazdu spalił się ów letni domek), zaś Gregorowi
pogrożono palcem i odebrano licencję na świadczenie usług rasie aryjskiej.
w tajemniczych okolicznościach miesiąc później pozytywnie rozpatrzono jego
dwieście-którąś prośbę o przydział na terminal. Nazwisko Kemper już nie
widniało wtedy w Spisie Obywateli. Sprawdził to kilkanaście razy. Od tamtego
zdarzenia Gregor zaczął regularnie i dokładnie czyścić swój rewolwer.
Niewielki zegarek stojący w większym pokoju piknął nieśmiało
zapowiadając północ. Jeśli się pośpieszy to resztę nocy spędzi już w Allstein.
-28-
Wstał tak szybko, że przez chwilę przed oczami zatańczyła mu chmara
świetlików. Wyciągnął solidną skórzaną walizkę, która od dłuższego czasu
spoczywała na dnie szafy zbierając tylko kurz i martwe mole. Westchnął cicho.
Nie pamiętał już kiedy wybrał się na jakikolwiek wyjazd dla przyjemności, nie
mówiąc już o zrobieniu sobie porządnych wakacji. Chociaż nie. Jedne pamiętał.
Te dwa tygodnie spędzone w szpitalu po tym jak przyprawili go o sztuczną dłoń.
w porównaniu z horrorem wojny te czternaście dni spędzonych na prochach
przeciwbólowych i fundowanych przez państwo obiadkach było istnym niebem.
Wyjął z koperty dwieście marek, po czym upchnął je do kieszeni. Samą kopertę
zaś rzucił na pożarcie otwartej paszczy walizy. Poczuł się jakby przywracał do
życia od dawna martwego potwora. Walizowe monstrum, które wiernie
towarzyszyło mu za starych dobrych czasów. Była z nim wszędzie. Nawet
w Monachium, kiedy po rozpracowaniu sprawy Fausta wrzucił do niej zwinięty
w kulkę plik papierów informujący urzędowym tonem, że stracił licencję. Czy
był wtedy wściekły? Nie. Był szczęśliwy, że udało mu się uratować kilkoro
dzieciaków od tego potwora. Mimo wszystko czuł się nienasycony, bo pomimo
jego starań ów potwór biegał na wolności. o ile jakiś zdenerwowany tatuś nie
upieprzył mu nóżek. Westchnął po raz kolejny czując, że wraz z dreszczami
opuszczają go resztki alkoholowego upojenia. Stary i Dobry Gregor Ingram,
którego kiedyś znał, nie powstał z martwych, jednak w łaskoczącym mrowieniu
dał znać, że jeszcze nie umarł. a mrowiała mu akurat prawa dłoń.
-29-
Pobudzony tym dziwnym uczuciem, lub może kolejnymi falami dreszczy,
dopadł jak huragan do szuflady biurka w swoim gabinecie. Wyciągnął z niego
pudełko kul kalibru .38 i swój rewolwer. Nie była to byle jaka sikawka plująca
kulkami na wszystkie strony, o nie. Był to wykonany na zamówienie prezent od
kolegów z wojska. Lekka i solidna broń ze stalową rękojeścią wykonaną tak ,by
idealnie leżał zarówno w lewej jak i w prawej dłoni nie dając się przy tym
skruszyć żelaznym palcom tej drugiej. Szczegółowo szlifowany bęben dawał
możliwość załadowania siedmiu pocisków choćby z zawiązanymi oczami.
Najbardziej jednak Gregor lubił w nim mechanizm spustowy. Kunsztowna
robota, w której tajniki nie wnikał, sprawiała, że broń praktycznie nie miała
odrzutu. Mogłoby nią wdzięcznie strzelać nawet siedmioletnie dziecko. Na boku
lufy zostało wygrawerowane ozdobnymi literami słowo Berserkr.
-30-
Gregor przymierzył się do strzału. Najpierw raz, potem kolejny. Za trzecim
razem pociągnął za spust. Igła uderzyła w pustą komorę wydając zdrowe
szczęknięcie dobrze nasmarowanego mechanizmu. Jeszcze tylko przybornik-
pomyślał sięgając do drugiej szuflady. Zajmowała ją w zupełności metalowa,
pomalowana na brązowo, prostokątna puszka wielkością zbliżona do pudełka po
butach. Nigdzie się bez niej nie ruszał. Była prawie jak jego talizman. w środku,
w specjalnych, uszytych ze skóry przegrodach znajdowały się niewielkie
flakoniki ze smarami, szmatki, chloroform, mała latarka i inne drobne narzędzia
i przybory zarówno niezbędne w pracy, jak i przydatne do konserwacji broni,
tudzież ręki. Metalowe pudełko wylądowało w walizie tuż obok koperty i paczki
nabojów uszczuplonej o siedem sztuk. Ingram poczuł, że ma już przy sobie
wszystko, co potrzebne mu do życia. Pozostało jeszcze spakować jakieś ubrania.
W dziesięć minut później szczęknięcie zamka w jego mieszkaniu niczym
piła motorowa przepruło się przez uśpione korytarze kamienicy. Gregor odwrócił
się na pięcie i zaczął sunąć poprzez ciszę niczym zjawa. Serdecznie poklepywany
po piersi przez tkwiący w kieszeni płaszcza portfel z imitacji skóry wraz
z uśpioną w nim legitymacją detektywa. Po lewym biodrze delikatnie głaskał go
rewolwer upięty w wysłużonej kaburze, uwieszonej na specjalnych szelkach.
-31-
Na zewnątrz resztki ulewy muskały jego twarz niczym chłodne, przyjazne
dłonie. Na mrocznych kałużach przypominających plamy ropy powstawały kręgi
w hipnotyzujący sposób odbijające światło ulic. Gdzieś w oddali rozpaczliwie
ujadał pies. Przez opuszczoną uliczkę przejechał patrol policji politycznej
poszukując zapewne wichrzycieli, komunistów czy też tanich dziwek. Gregor
postawił kołnierz i raźnym krokiem przemknął przez spękane chodniki do
najbliższego zejścia pod ziemię, oświetlonego starymi, migoczącymi
jarzeniówkami i opatrzonego znakiem kolei podziemnej. Następnie w dół, po
wyżłobionych wodą stopniach, obok niewielkiego wodospadu deszczówki
szukającego ujścia gdzieś w bebechach tego miasta. Podziemia były równie
opustoszałe jak powierzchnia, jeśli nie liczyć menela śpiącego na jednej
z nielicznych ławek tuż obok ręcznie wymalowanego znaku Nie patrz ludziom
w oczy. Nigdy nie wiadomo co w nich znajdziesz. Na ceglanych ścianach
wymalowane były znaki minionych dekad. Kotwice, dawno zapomniane litery,
hasła w stylu Hitler kaput czy Adolf nie myje nóg. Niektóre nieco świeższe, inne
stare prawie jak te mury.
-32-
Nagle przez megafony dało się słyszeć sygnał informujący o przyjeździe
pociągu. Bramki oddzielające tor od peronu zaczęły się zamykać błyskając
zamontowanymi u ich szczytu kogutami, wyznaczając bezpieczną odległość,
z jakiej można było oczekiwać przyjazdu. Powietrze w tunelu się nieznacznie
poruszyło niosąc za sobą zapach wilgoci i chłód. Rozwiewając rozrzucone gdzie
niegdzie strony z gazet i stare opakowania po słodyczach. Zrobił krok do tyłu.
Ścisnął mocniej w lewej dłoni rączkę swojego walizkowego potwora, którego
dwa szczerbate zęby klamer dzielnie ściskały niemal cały jego dobytek. Podmuch
przybrał na sile zamieniając się w prawdziwy wiatr. z oddali dało się słyszeć pisk
hamulców przywodzący na myśl zawodzenie rannej banshee. w następnej chwili
stalowa bestia z impetem wjechała na peron sypiąc iskry spod zatrzymujących się
kół. w jedynych drzwiach, które się otworzyły przywitał go zmęczonym
uśmiechem Słowiański konduktor.
- Proszę o dokument uprawniający do przejazdu. Dokąd się wybieramy? –
spytał.
- Do Allstein dobry człowieku – odpowiedział mu zręcznym ruchem
wyciągając portfela legitymację detektywa, z kieszeni zaś stumarkowy banknot.
-33-
- a więc Allstein. To będzie siódma stacja panie Ingram – odpowiedział
konduktor jakby znacznie już weselszy, wydając mu przy tym osiemdziesiąt
marek reszty. Gregor śmiało wszedł do środka zajmując miejsce przy jednym
z okien. Pociąg nie posiadał przedziałów, tylko siedzenia ustawione do siebie
czwórkami. Wszystkie obite tak samo brzydkim, czerwonym materiałem i tak
samo cuchnące. Przynajmniej w komunikacji publicznej wszyscy byli sobie
równi. Nim ruszyli zobaczył jeszcze raz menela z ławki. Przez krótką chwilę, gdy
kładł swoją walizę na jednej z podwieszonych pod sufitem półek. Spojrzał
w jedyne, szare, świdrujące oko brudnego, brodatego człowieka. Przez ten
ułamek sekundy poczuł, że zna to spojrzenie i bardzo mu się to uczucie nie
podobało. Po drugim oku pozostały tylko zapadnięte w oczodół powieki. Chwilę
potem pociąg ruszył zostawiając za sobą stację jak i dziwacznego staruszka.
Ingram rozsiadł się wygodnie starając się przy tym opędzić od natrętnych myśli
podsuwających mu obraz tego samotnego, przewiercającego duszę oka. Po
dłuższej chwili zapadł w krótką i dość niespokojną drzemkę.
-34-
Pamiętał, że obudził się z niej gwałtownie, niemal krzycząc, jednak sama
treść tego, co mu się w tym krótkim czasie przyśniło uszła jego pamięci. Był
jednak pewien, że to, co zobaczył nie było do końca snem, lecz raczej czymś
w rodzaju wspomnienia. Zerknął na zegarek powieszony nad drzwiami, na końcu
wagonu, by przekonać się, że pozostało mu jeszcze pół godziny jazdy. z nieco
większym zadowoleniem odkrył, że teraz ma współtowarzysza podróży. Kilka
rzędów przed nim, na miejscu zwróconym do niego przodem siedziała młoda,
czarnoskóra kobieta zatopiona w lekturze nieznanej mu książki. Podróżowała
sama, więc należała zapewne do niewielu przedstawicieli swojej rasy, którzy nie
zostali zmuszeni, ani z własnej woli nie uprawiali niewolnictwa. Lektura
pochłaniała ją tak bardzo, że nawet nie zauważyła, iż jest obserwowana. Na
okładce książki wymalowany był pysk psa, który we wściekłym wyrazie
ukazywał przekrwione kły. Niestety tytuł książki zasłaniała ręką. Po chwili
spojrzała w jego stronę, zupełnie jakby została przywołana jego ciekawością.
Wzrok potrafi mówić równie wyraźnie jak słowa, czasem też umie równie
wyraźnie krzyczeć. Jej wzrok na początku przedstawiał niepewność i lekki
strach. Później zastąpione przez przyjazną ciekawość poprzedzoną lekkim
uśmiechem. Czemu pan tak patrzy, panie nieznajomy? Zdawał się pytać. Nim
Gregor zdążył na niego w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, pociąg zatrzymał
się z lekkim szarpnięciem na stacji Laukmedien. Dziewczyna wysiadła
w pośpiechu roztaczając wokół siebie zapach delikatnych perfum. Poprawił się
w fotelu zakładając ręce za głowę. Uśmiechając się do siebie spojrzał przez okno
-35-
widząc jak niedawna współtowarzyszka jego podróży znika za rogiem na wpół
zawalonego domu. Po chwili jego uśmiech nieco zbladł. Przypomniał sobie, że
od początku lat pięćdziesiątych ludzie o odmiennym kolorze skóry nie są
wpuszczani do szkół. w głowie starego detektywa pojawiło się nieco dziwne,
choć niezbyt niepokojące pytanie Gdzie ta dziewczyna nauczyła się czytać?
Stalowa machina znów ruszyła z miejsca tnąc powietrze niczym pocisk.
Wynurzając się tylko czasami z gąszczu podziemnych tuneli by uraczyć ludzi
widokami miast i lasów obserwowanych z wysokich, zawieszonych nad nimi
mostów. Jazda ta czasami przypominała kolejkę górską. Raz górą, raz dołem.
Wszystko po to, by pociągi wyładowane ludźmi różnych kategorii nie
przejeżdżały przez aryjskie części miast i nie tamowały ruchu. Rozwiązanie
równie genialne jak i rasistowskie.
-36-
Ponownie wyjrzał na zewnątrz obserwując sodowe lampy, zdające się
wybiegać naprzeciw pociągowi w pełni swego blasku. Większość ulic była już
całkowicie opustoszała. Na kilku z nich ludzie z niższych ras przemieszczali się
prowadząc przed sobą maszyny do zamiatania jezdni. Czasem jakiś człowiek
przemykał z jednej ciemnej uliczki w drugą. Kilka kobiet najwyraźniej zaczynało
drugą zmianę przy bardziej ruchliwych ulicach. w jego głowie wciąż kołatało się
kilka natrętnych pytań, których nie uśpiła nawet późna pora. Kim był ten menel?
Skąd u niego nagle takie przypływy młodzieńczego zapału? I, przede wszystkim,
co oprócz pieniędzy go podkusiło, żeby wziąć tą sprawę? Śmierdziała na
kilometr skandalem grubszym niż Kemper w sile wieku i Ingram zdawał sobie
z tego sprawę. Wręcz wiedział, że pakuje się w głęboki, śmierdzący, ciemny jak
dupa kanał.
-37-
- Następna stacja. Allstein. Strefa Niearyjska – zakomunikował dźwięczny,
kobiecy głos z mocnym, niemieckim akcentem wyrywając go przy okazji
z zamyślenia. Czas wysiadać. Na bezowocne rozważania będzie czas jutro
i zapewne za tydzień. Wstał, zabrał walizę i poklepał się po biodrze odruchowo
sprawdzając, czy nikt nie świsnął mu broni podczas snu. Była na szczęście na
swoim miejscu. Drzwi pociągu otworzyły się z lekkim szelestem i skrzypnięciem
niczym wieko pneumatycznej trumny. Do jego nozdrzy doleciał dobitny zapach
moczu wyziewający z kątów zapuszczonego, podziemnego peronu. Tu, dla
odmiany, ściany były pokryte patriotycznymi plakatami przedstawiającymi
gwiazdę Dawida oraz sierp i młot jako symbole niszczycielskiego komunizmu
czy też biedną, obdartą rodzinę stojącą w cieniu pławiącego się w luksusach
człowieka z kozią bródką i długimi pejsami. Na kolejnym dzieci razem i
z uśmiechem rysowały na kartce papieru niezwykle równą i wyraźną swastykę
podpisaną hasłem Dzieci przyszłością Rzeszy. Przez chwilę zastanowił się czy
może jest gdzieś człowiek, który kolekcjonuje te wszystkie obrazki. Od całej tej
propagandy Ingram dostawał już nudności połączonych z narastającym
obrzydzeniem. Ludzie żyli często w gównie po uszy poniżając się i sprzedając,
by mieć co położyć na chleb, a tu z każdego kąta wymalowane buźki mówiły im,
że wszystko jest w najlepszym porządku albo, co gorsza, że lepiej już nie będzie.
Czasami marzył o dwudziestu kilogramach dynamitu, które mógłby podsadzić
pod jakiś wysoko postawiony aryjski tyłek. Niestety, nie posiadał takich
-38-
materiałów i zapewne zrobiłby tym tylko przysługę innemu, niżej postawionemu
aryjczykowi, który od lat ślini się na wyższy stołek.
Spojrzał prosto w oko kamery przyglądającej się mu spod sufitu. Allstein tak
jak każde większe miasto było szczegółowo monitorowane, bo oczywiście za
każdym rogiem czaili się komuniści, wichrzyciele, Żydzi, czy też inne osobniki,
które rządowi nie pasowały i otrzymały tabliczkę wroga publicznego numer
jeden. Oczywiście, tych numerów jeden było znacznie więcej. Wyszedł
naprzeciw jasno oświetlonym przedmieściom Allstein. Było tu znacznie
przytulniej niż w jego rodzinnym mieście. Gdzieniegdzie, spośród zaułków, na
człowieka spoglądały przyjacielsko kolorowe reklamy i billboardy (kup
najnowsze BMW 650! Auto, którego nie powstydziłby się nawet Nasz Wódz).
Wśród tej plątaniny reklam jedna przykuła jego uwagę. Był to niewielki
potykacz, ustawiony niedaleko narożnego sklepiku z prasą, kierujący do Motelu
Przytorze.
Czując coraz wyraźniejsze zmęczenie i senność postanowił nie szukać dalej
innego noclegu. Poza tym miejsce na obrzeżach miasta było niezwykle dogodne.
w szczególności, jeśli przyjdzie mu z niego szybko się zwinąć. Po zaledwie
dziesięciu minutach spaceru natrafił na dość duży, staroświecki, metalowy szyld
wiszący na niewielkim słupku, tuż nad drzwiami jednego z domków w osiedlu
skromnych,
drewnianych szeregowców.
Zapukał w drzwi,
tuż nad
grawerowanym napisem biuro.
-39-
- Wlazł! – usłyszał po drugiej stronie. Gdy wszedł ujrzał zasuszonego,
siwego jak gołąb sześćdziesięciolatka w rozchełstanej koszuli. Pobieżnie
wertował nieudolnie schowanego za gazetą świerszczyka. Przerywał tylko na
chwilę, by zmierzyć Ingrama badawczym, chłodnym spojrzeniem. Półaryjczyk –
przemknęło Gregorowi przez myśl.
- Ile za miejsce? – spytał specjalnie rozedrganym tonem nerwowo
przewracając ręce w kieszeniach i wzdrygając się teatralnie jakby nagle zrobiło
mu się bardzo zimno. Następnie podchodząc potknął się o dywan klnąc cicho pod
nosem. Najwyraźniej zadziałało, gdyż twarz staruszka wyraźnie się rozluźniła
przybierając wyraz mój Boże, kolejny matoł.
- Piętnaście marek za noc – powiedział składając gazetkę i, niemal
dyskretnie, chowając ją pod biurko. Ingram był pewien, że cena jest znacznie
zawyżona. Tym lepiej – pomyślał - nie dość, że ma mnie za idiotę, to do tego ma
mnie za idiotę, z którego można coś zedrzeć. Mimo wszystko wymusił na twarzy
wyraz teatralnego zakłopotania i względnego zmartwienia wysoką ceną.
Następnie zmiął w kieszeni resztę wydaną mu przez konduktora pociągu i niby
niedbale rzucił na stół starając się przy tym wyglądać jak najbardziej smętnie
i przede wszystkim nie wyciągając prawej ręki z kieszeni.
- Żona się pana wyzbyła? – spytał staruszek, którego czujność do końca
uśpiła duża ilość gotówki.
-40-
- Weź pan przestań. – odburknął – Murzyńskich chujów jej się zachciało… -
powiedział spuszczając głowę i napinając mięśnie twarzy. Kiedyś, przed wojną,
marzył o tym, żeby zostać aktorem. Niestety do akademii nie przyjmują
jednorękich, a tym bardziej jednorękich Słowian. Jego rozmówca uśmiechnął się
pod nosem. Następnie podał mu kluczyk z drewnianym brelokiem, na którym
widniała wypalona ósemka.
- Ostatni domek, w rogu. Życzę miłego pobytu – powiedział z wyraźną
satysfakcją, po czym, nie poświęcając mu więcej ze swojej bezcennej uwagi,
powrócił do lektury pisemka. Ingram szepnął pod nosem niewyraźne dziękuję.
Rozluźnił się dopiero, kiedy drzwi biura się za nim zatrzasnęły. Czy mógł
wypytać kierownika o dziewczynę i jej matkę? Oczywiście! Jednak nie zrobił
tego zgodnie z zasadą mówiącą, że nie należy srać we własne gniazdo.
Zdecydowanie wolał by ten staruszek nie wiedział kim Ingram jest
w rzeczywistości, ani po co tu przyjechał.
Zamarł gdy tylko otworzył drzwi. Poczuł jak na kark wstępuje mu zimny pot
niczym ślad po mokrej ręce samej kostuchy. Odruchowo sięgnął do kabury,
dziękując Bogu za to, że mechaniczne dłonie nie mogą się trząść z nerwów.
Przez chwilę stał w kompletnym bezruchu zastanawiając się, czy zapalić światło.
w końcu jasność zalała niewielkie pomieszczenie, pośrodku którego stał niski,
przeszklony stolik do kawy. Na nim zaś obiekt jego niepokoju.
Szklanka.
-41-
Odwrócona do góry dnem szklaneczka z jakiej często pija się mocniejsze
trunki. Stojąca niczym pomnik upadłego alkoholizmu. Gregor wyciągnął broń
i pośpiesznie zajrzał w każdy kąt pomieszczenia, za zasłony oraz do niewielkiej
szafy dysząc przy tym jak oszalały. Nie było tam nikogo. Odprężył się nieco,
choć nadal czuł ogromny, wewnętrzny niepokój. Nogi wręcz się pod nim ugięły.
Usiadł. Oczy tego starca na dworcu. Ta sprawa. Teraz to. Czuł niemal fizyczny
ból własnych wspomnień. Wspomnień, do których nie miał najmniejszej ochoty
wracać, które dawno temu zakopał pod grubą warstwą czasu, zapomnienia
i wódki. Niestety, niektóre echa pamięci są jak żywe trupy. Tylko czekają na
sposobność, by wypełznąć na powierzchnię i wbić w ciebie swoje krzywe kły.
Poczuł, że musi się napić. Nie. Nie napić, lecz urżnąć w trupa. Zalać mózg do
nieprzytomności, utopić wszystkie dręczące myśli. Był tylko jeden problem.
Gregor Ingram nigdy nie pił na służbie i dopóki nie znajdzie dziewczyny i jej
matki, to oficjalnie na niej był. Ze stygnącym gniewem postawił szklankę tak, jak
miała stać.
-42-
Po kilku minutach zorientował się, że wciąż trzyma w dłoni rewolwer.
Zabezpieczył go więc i odłożył na kanapę. Wstał i na lekko roztrzęsionych
nogach postanowił jeszcze raz, w spokoju, obejrzeć mieszkanie. Były tam tak
naprawdę tylko dwa pomieszczenia. Jednym z nich była wyłożona linoleum
łazienka z prysznicem i umywalką. Wymalowana bezpłciową, brązową lamperią.
Następnym pomieszczeniem był oczywiście główny pokój z szarą, rozkładaną
kanapą, stolikiem do kawy i szafą. Ściany były ozdobione kilkoma drewnianymi
ramami z upiętymi w nich bukietami suszonych kwiatów. Na szafce naprzeciw
kanapy stał telewizor z wystającymi jak czułki antenami. w samej szafce zaś
spoczywał lekko zakurzony odtwarzacz wideo w towarzystwie kilku starych,
niepodpisanych kaset. Domyślał się, co na nich jest. Jedyne, doszczętnie
zasłonięte okno wychodziło na pola znajdujące się za torami. Gdzieś w oddali, na
tle mrocznego nieba migotały czerwone lampki sygnalizacyjne dźwigów. Gregor
zamknął drzwi wejściowe na klucz, zgasił światło i położył się na kanapie.
Zasnął niemal natychmiast. Snując sny przepełnione niepokojem i panicznym
strachem.
-43-
Byli w nim ludzie uśmiechnięci, choć brudni. Śpiewali i wznosili toasty na
wielkim bankiecie. Wszyscy ubrani odświętnie, wznosząc zakurzonymi dłońmi
kielichy pełne szampana wprost ku jaśniejącemu tysiącem świateł sufitowi. Sunął
pomiędzy nimi pozdrawiany i przyjmowany ze szczerą radością. Mówili mu
Myśleliśmy, że już nigdy tu nie dotrzesz inni Jak dobrze cię znów widzieć wśród
nas. Spojrzał na ich ubrania. Czarne, wilgotne smokingi, które zdawały się
stapiać z marmurową podłogą. Przez chwilę zastanawiał się jak to jest możliwe.
o Boże – pomyślał – to krew! Wtedy ich sylwetki zaczęły się zacierać. Twarze
topniały i rozpadały się brudząc podłogę mieszaniną posoki i mięsa. Oczy
zamieniły się w puste, śmiejące się do niego otchłanie. Kielichy matowiały
i pękały rozlewając wszędzie potoki szampana rozcieńczającego krew
w pomarańczowe kałuże. Jego serce biło jak oszalałe pragnąc wyrwać się
z piersi. Czuł, że kręci mu się w głowie. Nagle z tłumu wyszedł do niego
żołnierz. w pełnym mundurze. Kulejąc. Podpierał się karabinem. Jego twarz
całkowicie zasłaniał opatrunek pozostawiając tylko wąską szparę na jedno oko
i usta. Wracaj! usłyszał Gregor nim spadł z kanapy.
-44-
Upadek był równie bolesny co zbawienny i choć przez chwilę jeszcze czuł,
że trzęsie się ze strachu, to mimo wszystko nie był w stanie przypomnieć sobie
co tak naprawdę go przeraziło. Wiedział tylko, że przyśnił mu się ktoś znajomy.
Dźwignął się z ziemi, czując jak w jego głowie artyleria bólu zaczyna
przypuszczać frontalny atak w kampanii porannego kaca. Usiadł na kanapie
i przecierając raz po raz twarz dłońmi starał się odpędzić resztki snu
i zamroczenia. Trzeba brać się do roboty – pomyślał.
Po krótkich przygotowaniach wyszedł na zewnątrz. Dochodziła godzina
dziesiąta i niebo nie zdążyło jeszcze zasnuć się chmurami, które ciężką, ciemną
armią czaiły się na południu. Odetchnął rześkim powietrzem i zauważywszy
właściciela podszedł do niego.
- Dzień dobry. Panie, gdzie można tutaj coś zjeść? – spytał. Nie musiał
udawać przygnębionego, ani strapionego tonu głosu. Rozsadzający ból wewnątrz
czaszki robił to za niego o wiele lepiej. Musiał przeczekać tą batalię z własnym
organizmem. Najlepiej posilony jakimś dobrym, tłustym śniadaniem.
- Bliżej centrum może pan znaleźć wiele restauracji i knajpek. Może pan tam
pojechać tramwajem – odpowiedział wyniosłym tonem targając do biura sporą
torbę zakupów i gruby plik poczty. Gregor spojrzał przez chwilę na listy, co
podsunęło mu pewien pomysł.
- Jest coś dla mnie? – spytał głosem roztargnionym i nieobecnym patrząc
beznamiętnie na przyklejony do jednej z kopert znaczek z Himmlerem.
-45-
- a dał pan komuś swój nowy adres? – wzrok właściciela mówił sam za
siebie, został właśnie utwierdzony po raz wtóry, że ma do czynienia
z kompletnym idiotą i nieudacznikiem. Idealnie.
- Racja – burknął i z rękami w kieszeniach oddalił się w stronę głównej
drogi. Uśmiechnął się do siebie gdy był już dostatecznie daleko, by mieć
pewność, że właściciel go nie zauważy.
-46-
Miasto było pełne życia. Ludzie śpieszyli się goniąc za swoimi sprawami
niczym charty puszczone w pogoń za zdobyczą. Szli samotnie, parami, niektórzy
prowadząc na smyczy psy lub niewolników zapiętych w specjalne, ząbkowane
kołnierze, które zaciskały się na szyi boleśnie raniąc za każdym razem, gdy dana
osoba prób
Pobierz darmowy fragment (pdf)