Darmowy fragment publikacji:
WESELE
HRABIEGO
ORGAZA
Roman Jaworski
WESELE
HRABIEGO
ORGAZA
POWIE(cid:285)Ć Z POGRANICZA
DWÓCH RZECZYWISTO(cid:285)CI
JirafaRoja
Warszawa2006
© Copyright by Roman Jaworski
© Copyright for this edition by Jirafa Roja, 2006
Tekst po raz pierwszy ukazał się w 1925 roku nakładem wydawnictwa
F. Hoesicka w Warszawie.
Drugie wydanie ukazało się w 2002 roku nakładem wydawnictwa
Universitas w Krakowie.
Opracowanie tekstu dla Universitasu: Izabella Sariusz-Skąpska
Redakcja tego wydania: Łukasz Gołębiewski
Projekt okładki: Żaneta Delegacz
Skład i łamanie: Tatsu
Druk: Drukarnia Naukowo-Techniczna Oddział PAP S.A.
ISBN 83-89143-66-6
Wydanie III
Warszawa 2006
Spistreści
Roman Jaworski: Demoniczny parodysta . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7
Zbawca świata i jego barkeeper . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17
Miłośnica byków. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31
Amerykańskiego pampucha baśniaki
O własnych światach, o wiedzy własnej, o okrucieństwie
i o konstrukcjach idiotów współczesnych. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39
A.B.C. — o dancingu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101
Wystrzyganki
Ze śmietnika prasy nowojorskiej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135
Pojednanie cnoty z rozpustą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 157
Slap on the face
czyli Jedna tylko facka, lecz za to… znienacka . . . . . . . . . . . . . . . 189
Pokochanie Boga
Deus Semper Certus . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 251
Kongres religijny
Fruwająca trzynastka Beso del Cortesia Śmierć omara . . . . . . 275
A u brahmina… mina… jak z komina
Taniec trzech uśmiechów — absurdy miłosne . . . . . . . . . . . . . . . . 345
RomanJaworski
Demonicznyparodysta
„Ostatnim utworem Romana Jaworskiego jest powieść „Wesele hrabie-
go Orgaza”, wydana w 1925 roku. Jest to rodzaj encyklopedycznej klep-
sydry groteskowej, poświęconej beznadziejnemu upadkowi nowoczesnej
kultury i cywilizacji (Jaworski należał do zdeterminowanych katastrofi-
stów). Chybiony ten nekrolog, czy klepsydra, przeładowany — jakby po-
wiedział Stanisław Ignacy Witkiewicz — „bebechami metafizycznymi”,
roi się jednak od kapitalnych fragmentów”.
Tak napisał w 1961 roku o wydanej 36 lat wcześniej powieści Ja-
worskiego, krytyk i wydawca Roman Zrębowicz. Do jego tekstu, da-
lekiego od panegirycznego zachwytu, jeszcze powrócę, a tymczasem
przypomnijmy sobie artystyczną osobowość jaką był niemal zapo-
mniany dzisiaj pisarz krakowskiej awangardy początku XX wieku.
Obsesje i zmory
Roman Jaworski urodził się w 1883 roku, a zadebiutował w wieku 20 lat
jako poeta na łamach jednego z krakowskich czasopism. Szybko jednak
zrezygnował z pisania wierszy i zajął się prozą. Zaczął pisać opowiadania
w których wykreował charakterystyczne dla całej jego twórczości niesa-
mowite, dziwne i demoniczne światy. „Miał iść”, „Amor milczący”, „Ba-
nia doktora Lipka” czy „Trzecia godzina” to utwory, które w 1910 roku
włączył do wydanego nakładem krakowskiej Książnicy tomu zatytuło-
wanego „Historie maniaków”. Opisywał w nich rozmaite przypadki oso-
bliwego „opętania”. Dotknięci nim ludzie to właśnie tytułowi „maniacy”,
osobliwi dziwacy działający na pograniczu świata realnego i urojonego,
ulegający maniom, obsesjom, ideom nadwartościowym oraz urojeniom.
7
W każdym z opowiadań występował inny bohater, ale łączyła go z posta-
ciami z innych tytułów właśnie ta osobliwa zmora umysłowa, sprawiają-
cą, że każdy z bohaterów nie był sensu stricte określonym przypadkiem
psychiatrycznym dającym się jednoznacznie zakwalifikować w zgodzie
z podręcznikami psychopatologii. I tak, bohater „Trzeciej godziny” dąży
do tego, żeby — jako przedsiębiorca pogrzebowy — zostać mitycznym
przewoźnikiem zmarłych, a postaci wypełniające utwór „Bania dokto-
ra Lipki” jednoczą się wokół wspólnej idei, jaką jest utworzenie armii
Chrystusa w szeregach której podbiją zły, zepsuty świat. Zainteresowa-
nych szczegółami odsyłam do mojego wstępu w „Historiach maniaków”
(Wydawnictwo Jirafa Roja, Warszawa 2004). Wynaturzenia i przeryso-
wania typów psychicznych prezentowanych przez Jaworskiego sprawi-
ły, że słusznie nazwano go „ekspresjonistą”. Jako taki stał się pierwszym
przedstawicielem tego nurtu w polskiej prozie. Dlatego również — po-
sługując się definicją L.B. Jenningsa, iż „groteska to demoniczność prze-
mieniona w trywialność” — niektórzy badacze uważają Jaworskiego za
pierwszego przedstawiciela groteski w naszej literaturze. Oczywiście da-
ją się dostrzec w jego utworach rozmaite wpływy, i to światowych wiel-
kości. „Historie maniaków” zawdzięczają niemało upiornym opowia-
daniom „groteskowo-arabeskowym” Edgara Allana Poe, jak również
„Horli” czy „Obłąkanemu” Guy de Maupassanta, niesamowitym nowe-
lom francuskiego prozaika, które wyszły spod jego pióra na krótko przed
popadnięciem w obłęd autora „Baryłeczki” i „Pięknego pana”. Także na
polskim gruncie miał Jaworski poprzedników, że wskażę na niektóre
opowiadania Antoniego Langego, Wacława Grubińskiego czy Jana Le-
mańskiego. Analogie nasuwają się z dramatami Leopolda Staffa, zwłasz-
cza ze „Skarbem” i „Godiwą”. Nie sposób także nie wspomnieć o awan-
gardowej „Pałubie” Irzykowskiego.
Zaginiony rękopis
Przejdźmy jednak do „Wesela hrabiego Orgaza”. Utwór ten został na-
zwany przez autora „powieścią z pogranicza dwóch rzeczywistości”.
Ukazał się nakładem renomowanego wydawnictwa F. Hoesicka. Jest
8
to jedyna zachowana powieść Jaworskiego, ale miał on dalsze ambicje
związane z tym gatunkiem. Planował cały cykl, noszący wspólny tytuł
„Franciszek Pozór”. Miała to być groteskowa epopeja ukazująca auto-
destrukcyjny proces rozpadu szlachty oraz magnaterii. Wiadomo, że
autor napisał połowę pierwszego tomu, a być może nawet doprowadził
swoją opowieść do bardziej zaawansowanego stadium. Rękopis jednak
zaginął w Powstaniu Warszawskim. Sam Jaworski zmarł w 1944 roku
w wieku 61 lat. „Wesele hrabiego Orgaza” to najdłuższy i najbardziej
dojrzały utwór pisarza. Nie odniósł sukcesu w 1925 roku, bo nazbyt
„tyranizował czytelnika”, jak to napisał po latach Roman Zrębowicz
(do opinii tej jeszcze powrócę). Przeszedł jednak do historii literatury,
chociaż tylko tej wąskiej, hermetycznej, do której sięgają wyłącznie
miłośnicy określonych stanów i nastrojów artystycznych oraz — rzecz
jasna — specjaliści. Jeden z tych ostatnich, Andrzej Konkowski, dał na
łamach „Miesięcznika Literackiego” interesującą analizę powieści Ja-
worskiego oraz charakterystykę jej społeczno-literackiej genezy:
„Przesilenie po 1918 roku i przemiana wartości kazały A. Ster-
nowi i A. Watowi gloryfikować nonsens, gdyż „jest wspaniały przez
swą treść nieprzetłumaczalną, która uwypukla twórczą szczerość i si-
łę”. W „Bezrobotnym Lucyferze” (1927) Wat ujrzał rzeczywistość jako
wielki narząd płciowy i kasę pancerną, a kilka lat wcześniej powtórzył
za T. Tzarą koncepcję „nowoczesnego idiotyzmu”. Dawid Yetmayer,
bohater „Wesela hrabiego Orgaza” — to również współczesny idiota
pragnący za pomocą mistyfikacji, zabawy, śmiechu wytańczyć „nowy,
wspaniały świat”. A czyż posada de la Sangre i urządzony tam dancing
nie przypominają kabaretu Voltaire? Czyżby więc z autentycznych fak-
tów zrodził się pomysł powieści? A może stanowi ona polemikę z teorią
czystego absurdu głoszoną przez dadaistów, a następnie przeniesioną
do Polski za pośrednictwem futurystów?”
Po tych rozważaniach Konkowski przechodzi do zasadniczej treści
utworu i jego głównego bohatera:
„W sytuacji powszechnego zwątpienia, rozprzężenia, bezsensu —
Dawid Yetmayer, amerykański milioner i maniak, chce przynieść ludz-
kości zbawienie. Jest ono osiągalne tylko poprzez wskrzeszenie uczuć
religijnych. Amerykanin opracowuje niezawodny system pozwalający
9
odzyskać utraconą w wyniku wojny wiarę. (…) Szlachetne intencje
„idioty” Yetmayera nie przylegały do powojennej rzeczywistości. Dzie-
ło odnowy religii okazało się nie do zrealizowania” („Dancing i jego
fikcje”, „Miesięcznik Literacki” nr 12/1971).
Tyranizuje czytelnika
Cofnijmy się teraz do szkicu Romana Zrębowicza, w którym — po-
mimo braku większego zachwytu nad „Weselem hrabiego Orgaza” —
zawarł on kilka niezwykle trafnych uwag na temat powieści i w ogóle
całej twórczości prozatorskiej Jaworskiego. Oto co napisał Zrębowicz
w „Ruchu Literackim” w 1961 roku:
„Twórczość Jaworskiego może budzić zastrzeżenia, choćby z tego
powodu, że czytelnika tyranizuje, autora zaś spycha na samą krawędź
rzeczywistości socjalnej, poza którą roztacza się pustynny ugór z me-
lancholijnym mirażem absolutu piękna gdzieś na dalekim widnokrę-
gu. Z krawędzi tej wychodzi tylko jeden szlak, a mianowicie okrężna,
skomplikowana droga, wiodąca do osobistego cierpienia, gdzie pięk-
no jak surogat boskości staje się fata Morgana, a życie wieczną złudą
Maji i samotnością tragiczną. Na tym tle postać Romana Jaworskie-
go urasta i należy do wielkich symbolów literackich, obejmujących
takich pisarzy, jak Baudelaire, Poe, Leconte de Lisle, Przybyszewski
itp. Wszystkie te symbole spoczywają w sarkofagach tej beznadziejnej,
a tak niedawno minionej epoki, którą nazwałbym letargiem marzenia”
(„Zapomniany ekspresjonista”, „Ruch Literacki”, nr 4-5/1961).
Do zalet „Wesela hrabiego Orgaza” cytowany powyżej krytyk za-
licza obyczajowe spostrzeżenia Jaworskiego na temat Ameryki. Oczy-
wiście ich przerysowanie i skąpanie w turpistycznym „sosie” zniechę-
ciło zapewne krytyków oraz czytelników. I nic dziwnego — bo nie
łudźmy się: pisarz odpowiada za swoje dzieła, a jeśli decyduje się na
tak osobliwy styl będący środkiem do „tyranizowania czytelnika”, to
zbiera tego owoce. Cierpkim jest na pewno krytyka, ale najbardziej
gorzkim i trucicielskim — obojętność. Oto jeden z fragmentów uzna-
nych przez Zrębowicza za „kapitalne”:
10
„Najbardziej niestrawne są dla mnie okazy dorobkiewiczów, tych
legendarnych eksuliczników, skromnych pastuszków, sprzedawaczy
gazet, sprytnych kuchcików czy pomywaczy uchodźczych okrętów.
Gdy dzięki zdolnościom, raczej machinacjom dochrapią się wresz-
cie w bankach depozytów lub liberię wdzieją państwową, nad każdym
życia bujniejszym objawem, nad uskrzydloną jakąkolwiek myślą bez-
względnie się pastwią. Praktyczna barbaria. Chełpi się zazwyczaj, że
nacjonalizm spółczesny funduje. Bezczelna hałastra do cieniów Volta-
ire’a śmiało się przypina. A wszystko dokoła więdnie, dogorywa, bo
oni panują, rządzą i dyktują”.
Podstępne karły
Mocny to osąd, choć jak wszystkie w pisarstwie Jaworskiego mocno
zdemonizowany. Trudno też zapewne w literaturze o bardziej dosad-
ną polemikę z amerykańskim mitem raju na ziemi. Cytowany frag-
ment to policzek wymierzony apologetom i chwalcom Ameryki z po-
zycji pisarza ekspresjonistycznego, widzącego wszędzie złośliwe
trolle o upiornych obliczach. Z innej pozycji zaatakowałby zapew-
ne kapitalistyczny raj futurysta i komunista Bruno Jasieński, gdyby
zamiast na USA nie skupił się na Francji w powieści „Palę Paryż”.
Tam złośliwymi trollami-mordercami okazują się podstępne bakterie
niszczące ludność nadsekwańskiej stolicy. Stąd już tylko krok do in-
nego skojarzenia — z pełzającymi karłami reakcji, sloganu, którym
często posługiwała się stalinowska propaganda w ostatnim okresie
życia „wodza światowego proletariatu”. Semantyka językowa przy-
toczonych związków frazeologicznych ma rodowód w grotesce czyli
właśnie w świecie wykreowanym na polskim gruncie przez Romana
Jaworskiego. Demonizowanie ludzi i ich działań to element naszego
realnego życia, widoczny nie tylko w literaturze, filmie, malarstwie
czy teatrze, ale i przekazach mass mediów. A w bardziej przyziem-
nej warstwie — w plotkach, obmowach, spekulacjach na temat ży-
cia i uczynków naszych bliźnich. Teoretycznie więc pisarstwo Ja-
worskiego powinno odnieść sukces i akceptację, ale tak się nie stało.
11
Było nazbyt wysublimowane w swoim artystycznym turpizmie, kul-
cie brzydoty i beznadziejności, żeby mogło ogarnąć szersze masy.
Nie bez znaczenia był też język, jakim posługiwał się autor. Herme-
tyczny, odstręczający, wyzywający w swoim osobliwym dziwactwie.
Czy autor świadomie „psuł” swoje utwory? A może chodziło o coś
innego. Oddajmy głos Michałowi Głowińskiego, autorowi ciekawe-
go eseju poświęconemu Jaworskiemu:
„Z pozoru Jaworski doprowadził emocjonalny styl moderni-
stów do stanu maksymalnego wynaturzenia. W powieści nie ma bo-
wiem jednego chyba zdania w którym nie byłoby czegoś odbiega-
jącego od norm literackiej polszczyzny. Jednakże Jaworski odcina
ów maksymalnie udziwniony język, operujący wielce „pokręconą”
składnią i ogromnymi ilościami archaizmów, neologizmów, barba-
ryzmów, wyrażeń gwarowych itp., od tego, co go w modernistycz-
nej beletrystyce motywowało. Język, nie tracąc form dawnych, sta-
je się jakby chwytem obnażonym. Przestaje być środkiem wyrazu
w prozie lirycznej — staje się zaś elementem twórczości ironicznej.
Pozornie pozostaje niezmieniony, nawet więcej: Jaworski potęgu-
je to, co stanowiło istotę stylu modernistycznego. Z pozoru tylko
— bo, nadając mu inne funkcje, kompromituje go. Przestaje on być
czynnikiem wzniosłości, staje się zaś przedmiotem i środkiem de-
precjacji”.
Głowiński pisze dalej:
„Język oparty na jednej, zbanalizowanej konwencji, skłania się w „We-
selu hrabiego Orgaza” ku parodii. Stanowi tu jakby wartość negatywną,
wyraz dystansu pisarza wobec powieści, którą kreuje. Stanowi warstwę
wierzchnią w wielostronnej kpinie Jaworskiego, w kpinie bezwzględnej —
w jej zasięgu znajduje się także opowiadający. Negacja stylu jest tutaj sta-
dium początkowym kompromitacji powieści” („Drwiące requiem dla histo-
rii”, „Twórczość” nr 1/1960).
„Wesele hrabiego Orgaza” to powieść trudna i skomplikowana. I nie-
łatwa w odbiorze. Świadomy jednak zabiegów autora czytelnik może
zachować dystans do jej warstwy językowo-znaczeniowej. Wiedząc
12
o drugim dnie i ukrytej zawartości stylu Jaworskiego, odbiorca może
przystąpić do literackiej „konsumpcji” tej prozy niczym do obcowania
z dziełem niezwykłym, starannie przemyślanym i obfitym w gry z czy-
telnikiem i całą tradycją kulturową w której autor wyrósł i w której do-
szedł do pozycji pierwszego polskiego ekspresjonisty.
PIOTR KITRASIEWICZ
„Przedmiotem eposu, wbrew wszelkim gadaniom,
może być tylko materiał przyszłości”
(Z rozmyślań nad zadaniami i nad istotą sztuki pisarskiej)
Mądrym Indianom, którzy z pogromu cywilizacji ocaleli jeszcze,
za to, że odwagę posiadają zawsze, by zrozumieć wszystko,
opowieść poświęcam, wiedząc, iż do nich jedynych
mogę bez obawy przemawiać po polsku.
Zbawcaświataijegobarkeeper1
Rozdział wstępny, w którym będzie mowa o tym, jak…
Dawid Yetmeyer, miliarder z Nowego Jorku, uwiedziony spojrzeniami
kardynała-inkwizytora Don Fernando Nino de Guevara na słynnym por-
trecie El Greca, postanowił nagle zostać zbawcą świata głównie w tym
celu, by leczyć dotkliwe rany powojenne i pobudzać zgnuśniałą ludzkość
do twórczości. Zjeżdża więc nasz, skądinąd wybitnie otyły, bohater do
starożytnego Toledo w Hiszpanii i prowadzi tutaj rokowania z powierni-
kiem swoim Don Jacinto de Gouzdrala Gouzdrez, kelnerem z zawodu,
o założenie dancingu, w którym mają odbywać się nowoczesne misteria
pantomimowo-taneczne, pobudzające ludzi do wskrzeszania uczuć reli-
gijnych i do historycznego sposobu ujmowania rzeczywistości. Poprzez
religijność i historyczną syntezę powrócić ma myśl człowiecza do za-
przepaszczonych przez długoletnią pożogę wojenną zdolności twórcze-
go budownictwa we wszystkich dziedzinach kultury i cywilizacji.
Siedzibą zbawczego dancingu ma być Posada de la Sangre, historycz-
na oberża, w której ongiś Cervantes pisał swego Don Kichota. Pantomi-
mową primabaleriną będzie Donna Evarista de las Cuebas, potomkini ro-
du, z którego pochodziła żona El Greca. Dziewczyna ta, odznaczająca się
niesamowitą urodą, jest właścicielką cennej sadyby dancingowej i od jej
to opiekuna nabył ją Jacinto dla Yetmeyera Posada de la Sangre. Wsku-
tek tragicznej miłości do matadora Manuela, który podczas niefortunnej
walki z bykiem Corcito popełnił na arenie samobójstwo, popadła Ewary-
sta w silny rozstrój nerwowy. Obowiązki tanecznicy i kapłanki misteriów
wyrwą ją obecnie z ponurej obroży melancholii.
1. Bufetowy, barman.
17
Gnali go przed sobą wśród gwizdów, chichotów, wymyślań. Ku Zo-
codoverowi zmierzał przez Calle del Comercio. Staczał się po pryncy-
pialnej pochyłości Toleda miarowo, z godnością, mimo swawolnych
popchnięć i wyuzdanych przezwisk. Postać miał przyziemnego grzyba
truciciela. Brzuchaty potworek w pasiastym, fioletowo-zielonkawym
kostiumie, z krótkimi porteczkami i z ogromną brązową, żółtymi cęt-
kami nakrapianą czapką na głowie rozrosłej, pozbawionej szyi. Cieni-
sta fasada czapy i w rogową oprawę ujęte okulary uwalniały oblicze od
potrzeby jakiegokolwiek wyrazu.
Dreptała tuż przed nim w leniwym pośpiechu spłoszona trzoda roz-
dzwonionych koźląt, pobekując ślamazarnie. Rozszalały osioł, zrzu-
ciwszy warzyw kosz przygniatający, wpadł na chodnik, rozpędzając
korowód mnichów zakapturzonych w oponach flagelanckich. Czereda
ulicznych bachorów, posuwając się uporczywie tuż za przybyszem, po
szeptanych konszachtach swych aficionados2 niesłusznie, z przejmują-
cym jazgotem orzekła:
— Ingleze! Ingleze!
Wielkie słońce toledańskie rozdziawiło swoje dumne ślepia, posy-
pując rdzawym proszkiem nadwieczornych blasków bruk kamienisty,
zmarniały od niewolniczego stąpania wciąż powrotnych stuleci.
Zatrzymały go przez chwilę napastliwe duszności. Na krztuszącego
2. Znawcy.
19
się spadł grad dobrze wycelowanych pocisków: skórki pomarańczowe,
okrągłe owoce oliwek, zbrudzone listki sałaty.
Przemówił do gawiedzi w niezrozumiałym języku:
— Nie myślcie, moi kochani, iż koniecznie trzeba wrzeszczeć, nie
wiedząc, czego się chce od siebie samego! Można w tym wypadku tak
samo milczeć, jak wówczas, kiedy wie się, czego chcieć! Wiem ja na
przykład, czego domagam się od mej własnej persony, ale gdyby za-
szedł wypadek wręcz przeciwny, wątpię, czy zdobyłbym się na rozgłos
uliczny. Jeżeli jednak sądzicie, że przy pomocy donośnych, a raczej
nieznośnych okrzyków zdołacie zgłębić, czego chcecie ode mnie, lub
zgoła dociec, czego ja chcę od was, proszę… bez wszelkich ograni-
czeń folgujcie nadal rozprężonym gardziołkom!
Stropili się niezrozumiałością wprost wyzywającą. Zdążył przybłę-
da wyzyskać moment osłupienia i dopadłszy Café-Restaurant „Vien-
na”, pod kremowym parasolem ogródkowego stolika przykucnął.
— Proszę zawołać seniora Jacinto! — uprzejmie zażądał.
Z szeregu bladoniebieskich fraków i ciemnopąsowych kamizelek
wyplątał się staruszek smukły, kościsty, kroczący z godnością przezor-
ną. Podgięte okolenie wystającego podbródka dążyło zawzięcie do ze-
tknięcia z ostrym zakończeniem nosa, nad którego cienkim grzbietem
migotały czarne oczęta przerażonego niemowlęcia.
Potworek czapę niby przyłbicę na oczy zapuścił i wymamrotał:
— Jestem Dawid Yetmeyer z Nowego Jorku, zamieszkały przy ty-
siącznej trzechsetnej trzynastej Avenue w District of honourable lazy
men3. Czy mam przyjemność z seniore Jacinto, z którym łączy mnie pół-
roczna niemal korespondencja i którego listy posiadam przy sobie?
Frak ponuro usłużny połami wesoło zaszeleścił, objawiając swe
miano:
— Jam jest, nie inaczej: Don Jacinto de Gouzdrala Gouzdrez.
Oczekiwałem waszej wysokości z niewymierną niecierpliwością. Słu-
żyć mogę doskonałym puchero4 z niezrównanymi garbanzos, czy też
dla ochłody mrożoną czekoladą?
3. Dzielnica czcigodnych próżniaków.
4. Popularna potrawa hiszpańska.
20
— Nie życzę sobie w tej chwili ni strawy, ni napoju. Poza tym nie
jestem ani wysokością, ani niskością. Jako mieszkaniec nowego świata
jestem wyłącznie równością, co rozumieć należy, że równy jestem każ-
demu, kto nie wymaga, bym mu to przyznał. Wszystko gotowe?
— Najzupełniej. Sądzę, że wreszcie skończyła się wojna i że czas
najstosowniejszy do otwarcia interesu.
— Przypuszczam, iż nie mylę się, uważając porę za odpowiednią.
Zresztą już sam rodzaj mojego przedsięwzięcia domaga się czystego
typu powojennego.
— Szkoda, że nie przedwojennego lub nawet wojennego, bo wów-
czas troska o zyski byłaby mniejsza — chytrym szeptem zauważył Ja-
cinto.
— Punktem wyjścia przy zakładaniu przedsiębiorstw w dobie
obecnej są dla nas, Amerykanów, zobowiązania moralne, zaciągnię-
te wobec osób drugich, albo też czasem i wobec siebie samego. Za-
chętą przy montowaniu interesów są dekoracyjne motywy zabawowe.
Dopiero samo wykończenie biznesu uwieńczone być winno architek-
tonicznie okazałą, a smaczną kolumnadą zysków. Przedwczesne za-
mysły rentowności psują linię rozwojową zarobkowej konstrukcji
i niweczą logikę wynikających z niej wypadków. Otóż przyjeżdżam
tu, by przede wszystkim wykonać dobrowolnie przyjęte polecenie
ziomka waszego, kardynała inkwizytora Don Fernanda Nino de Gu-
evara. Pobożnego tego okrutnika więzi w swym czerwonym pałacu
w Nowym Jorku znany nasz miliarder, a przez to i mój konkurent Mr
H.W. Havemeyer. Kardynał życzy sobie, jako niepoprawny Europej-
czyk, nic mniej i nic więcej, jak tylko, by ktoś wyświadczył podsta-
rzałemu i zgnębionemu kontynentowi jakieś dobre okrucieństwo czy
okrutne dobrodziejstwo, a to celem podtrzymania zanikającego od wy-
buchu ostatniej wojny, wątku historii. Podjąłem się tego zadania tym
skwapliwiej, że trudno się dziś imać czegoś mądrzejszego, jak pozy-
tywnego tępienia nadużyć powojennych, popełnianych przez stosowa-
nie samych złych okrucieństw i okrutnie głupich złości. Nadarza mi
się również sposobność wprost cudowna do gruntownego porachun-
ku z Havemeyerem, który nie tylko jest miliarderem, jak i ja, nie tylko
posiada czerwony pałac w najbliższym sąsiedztwie czarnego mojego
21
domu, ale na dobitek wszystkiego, wyobraź sobie mój Jacinto, jest ko-
lekcjonerem dzieł sztuki! Czy ty zdajesz sobie sprawę, kochany przy-
jacielu, do czego doprowadzić może kolekcjonerstwo, zwłaszcza przy
olbrzymich, niezmierzonych, niewyczerpanych środkach pieniężnych
mego konkurenta? Po prostu do wycofania żywych faktów lub ich
wiarogodnych świadków z obiegu historii, do zupełnego przerwania
i tak już nadwyrężonej dziejowej ciągłości. Sam powiedz, czy mogę ja
dopuścić do tej ostateczności, ja, kardynała Fernanda delegat, misjo-
narz, powiernik? Skoro przez Havemeyera wyraża się ludzkość znu-
dzona historią, w takim razie występuję ja, Yetmeyer, znudzony ludz-
kością i wraz z inkwizytorem-okrutnikiem uwolnię całą historyczną
przeszłość, by o ile może i zechce, weszła w teraźniejszość. Będzie to
próba powiązania dziejów i niebawem przekonamy się, czy ta teraź-
niejszość w ogóle do życia jest zdolna. Wiem, że niełatwe jest moje
zadanie, i wiem, że chcąc dopiąć celu, posługiwać się muszę środkami
najnowszymi, a więc obowiązującymi już po ostatniej wojnie między-
ludzkiej, czyli tak zwanymi powojennymi i stąd nieludzkimi.
— A więc nie kinematograf w połączeniu z okultystyczną jadło-
dajnią, jak ostatnio pisał pan dobrodziej? — zaskomlił Jacinto.
— Nie, raczej dancing wraz z przyczepioną recytatornią okru-
cieństw arytmicznych.
— Ostatecznie, taki typ interesu czy owaki, to rzecz dla mnie pod-
rzędna, prawie obojętna…
— Tak, tak, obojętna — żywo podchwycił Jankes i rozjaśnił za-
mglone w szkieł poblasku źrenice topazowych oczu. Uniósł się na
krzesełku, brzuszek ukryty pod blaszaną taflą stołu na wierzch wydo-
był i zerwawszy czapę z głowy, ujawnił jasnoryżą, kędzierzawą, prze-
mocą pomady ujarzmioną czuprynę.
— Sądzę, mój Jacinto, że posiadasz główny warunek po temu,
by mogła połączyć nas przyjaźń, nie jest ci bowiem obcą konieczność
stosowania obojętności w związkach ścisłych, czyli na ścisłym wyra-
chowaniu opartych. Brak wszelki spólnych upodobań i zaciekawień
ułatwi nam niewątpliwie zawarcie stosunku, wyrażającego się raczej
w przyjaznej obojętności, o którą mi chodzi, gdyż może być potrzebna,
aniżeli w obojętnej przyjaźni, która jedynie w płciowym odniesieniu,
22
Pobierz darmowy fragment (pdf)