Darmowy fragment publikacji:
P
I
O
T
R
S
O
W
Ń
S
K
I
I
Lato 1942 roku. Trzecia Rzesza jest u szczytu potęgi. We wcielonej do
Niemiec Łodzi, przez hitlerowców przemianowanej na Litzmann-
stadt, panuje okrutny, wszechogarniający terror. Prawa Polaków są
skrajnie ograniczone, a resztki wolności, sprawiedliwości i człowie-
czeństwa brutalnie deptane przez zbrodnicze zapędy najeźdźców.
Strzępów nadziei trzyma się garstka straceńców próbująca wal-
czyć z nazistowską machiną śmierci. Kto mówi prawdę, kto gra na
dwa fronty, kto dał się sprzedać, a kto pozostał wierny? I jaka jest
cena wierności?
Wierni Piotra Sowińskiego to opowieść o trudnych wyborach mo-
ralnych w skrajnie niemoralnych czasach. Bohater, komisarz policji,
prowadzi śledztwo związane z serią wyłudzeń. Jako pół Polak, pół
Niemiec próbuje odnaleźć swe miejsce w nowej rzeczywistości.
Podążając tropem intrygi, wkracza w świat łódzkiej konspiracji, by
odkrywać tajemnice niezwykle odważnych działań wymierzonych
w Trzecią Rzeszę. Powieść garściami czerpie z prawdziwych wyda-
rzeń, ukazując heroiczną walkę łódzkiego podziemia w ramach Ak-
cji „N” i niebezpośrednie, ale bardzo kreatywne i ryzykowne metody
walki z okupantem. Tłem dla opowieści są rozgrywki podziemnego
Widzewa, rekordzisty w ilości rozegranych meczy w konspiracyjnej
lidze piłkarskiej – walka o godność miała i takie oblicze.
Partnerzy wydania:
Książkę polecają:
ISBN 978-83-7729-559-5
www.km.com.pl
www.facebook/ksiezymlyn
infolinia: (+48) 42 632 78 61
Wierni.indd 1
Wierni.indd 1
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
Szczególnie dziękuję następującym osobom:
Pani Martynie Pajączek – prezes Zarządu Widzew Łódź SA,
Panu Sławomirowi Sypiańskiemu – właścicielowi marki Just Hero,
Panom Rafałowi Tarocińskiemu i Krzysztofowi Słomczyńskiemu
za pomoc w promocji oraz Panu Tomaszowi Gawrońskiemu
za udostępnienie cennych materiałów źródłowych dotyczących
dziejów RTS Widzew.
Piotr Sowiński
Wierni.indd 2
Wierni.indd 2
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
Wierni.indd 3
Wierni.indd 3
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
Redakcja:
Magdalena Rutkowska
Projekt okładki:
STUDIO DESIGN KRZYSZTOF JURCZYK
www.studio-design.com.pl
Skład:
Tomasz Kuc
© Copyright by Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2020
Drogi Czytelniku
Książka, którą trzymasz w dłoni, jest efektem pracy m.in. autora,
zespołu redakcyjnego, grafików i wydawcy. Prosimy, abyś uszanował
ich pracę.
Nie kopiuj większych fragmentów, nie publikuj ich w internecie.
Cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści i zawsze podawaj ich źródło.
Dziękujemy.
ISBN 978-83-7729-567-0
KSIĘŻY MŁYN Dom Wydawniczy Michał Koliński
90-345 Łódź, ul. Księży Młyn 14
tel./faks 42 632 78 61, 42 630 71 17, 602 34 98 02
infolinia: 604 600 800 (codziennie 8-22, także sms),
gg 414 79 54
www.km.com.pl; e-mail: biuro@km.com.pl
Łódź 2020. Wydanie 1
Wierni.indd 4
Wierni.indd 4
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
ROZDZIAŁ 1
– Koniaku? Jest okazja, świat leży u naszych stóp.
Bursztynowy trunek zabulgotał w kieliszkach. Bri-
gadeführer Fiedler nalewał koniak z prawdziwym na-
maszczeniem. Alkohol odbijał się w jego oczach bla-
skiem, który przypominał buchający piec w Auschwitz.
Esesman upajał się chwilą. Bulgot napitku przypominał
mu miły sercu szum podpisywanych dokumentów. Pa-
rafka Brigadeführera skazywała na śmierć. Czasem wy-
konanie wyroku rozkładano na raty. Kiedy indziej ła-
ska Brigadeführera decydowała, że kostucha cięła raz,
a dobrze. Fiedler wstydził się jednak okazywania ła-
ski, dlatego częściej o dobrym machnięciu kosy decy-
dował przypadek, gapiostwo przesłuchującego gestapo-
wca lub heroizm przesłuchiwanego. Heroizmu Fiedler
nie cierpiał. Napominał podwładnych, by przesłuchi-
wani byli sadzani z dala od okna i by mieli skute ręce.
Czasem jednak któryś z badanych wyskakiwał i wtedy
5
Wierni.indd 5
Wierni.indd 5
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
Brigadeführer tracił dobre samopoczucie, chodził zły,
a czasem smutny.
– Chętnie.
Wysoki rangą oficer SS spojrzał z uśmiechem na
podwładnego. Uśmiech skrywał pogardę. Fiedler nie
cierpiał mieszańców. Brzydził się tymi, których niemiec-
kość cuchnęła słowiańskim gównem. Z odrazą wyobra-
żał sobie, jak ojciec Fischera, rodowity Niemiec, chędo-
żył swoją słowiańską kobietę. Fakt, że rozmówca Fiedle-
ra ma w żyłach domieszkę krwi niewolniczej masy, bu-
dził w nim głęboki niesmak. Co prawda matka Fischera
była tylko pół-, a nawet ćwierć-Polką, jednak dla szefa
łódzkiego SS był to wystarczający powód, by czuć do Fi-
schera odrazę. Brigadeführer ukrył jednak niechęć pod
maską uśmiechu, a głosowi nadał przyjazny ton.
– Co tam słychać w starym germańskim Posen? Gau-
laiter zdrów? Po co zresztą pytam? Wiadomo, że zdrów.
Pan wybaczy, Fischer, drobnomieszczańskie nawyczki.
Przejdźmy do rzeczy. Czy był pan kiedyś w Litzman-
nstadt?
– Nie. Nigdy nie byłem.
Fischer chciał wstać, wyprostować się służbiście, wy-
rzucić rękę w hitlerowskim pozdrowieniu. Marzył, by
trzasnąć obcasami, złożyć meldunek i nie patrząc w oczy
esesmana, wyjść z gabinetu. Nie było mu to jednak dane.
Nikt nie oczekiwał od niego meldunku. Nie po to przy-
jechał do Łodzi.
– Nawet przejazdem? W odwiedzinach u kolegi?
6
Wierni.indd 6
Wierni.indd 6
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
– Nigdy tu wcześniej nie byłem, Brigadeführer.
Fischer na moment spojrzał w oczy oficera SS. Po-
tem skierował wzrok na płonące nienawiścią do słowiań-
skiej trzody oczy Hitlera. Rzeźba przedstawiająca wo-
dza nie była dziełem jakiegoś wybitnego artysty. Twór-
ca nie oddał żadnej z groteskowych min niespełnione-
go malarza spod Linzu. Nie uchwycił śmiesznych ge-
stów i machających rąk. Jedno się jednak artyście uda-
ło. W oczach wodza wszystkich Germanów buzowała
nienawiść. Dzika i nieujarzmiona pozorami cywilizacji
nienawiść do samego siebie. Fischer też siebie nienawi-
dził. Szczerze i do bólu. Przeklinał dzień, w którym zde-
cydował się zostać policjantem. Nienawidził ojca, któ-
ry, sam będąc szewcem, parł, by wykształcić syna i uto-
rować mu drogę do czystej, lepiej płatnej pracy. W wy-
chowawczym trudzie i znoju wspierała ojca matka. Jej
też Fischer nienawidził. Nienawistnie wspominał chwi-
le, gdy ojciec pasem poprawiał oceny w szkole. Z gory-
czą wypominał matce bierność, gdy ojciec lał go, moty-
wując do coniedzielnego czytania Biblii. Siedząc naprze-
ciwko Fiedlera, Fischer nienawidził swojego życia. Ży-
czył śmierci nauczycielom, którzy trzcinką lub podstę-
pem wbijali mu do głowy twierdzenia wybitnych mate-
matyków, najważniejsze daty z historii, podstawy grama-
tyczne łaciny i inne bzdury, które koniec końców zawio-
dły Jana Fischera, teraz Hansa, najpierw przed oblicze
komisji maturalnej, a potem na stanowisko komisarza
poznańskiej policji państwowej. Obecnie Hans Fischer
7
Wierni.indd 7
Wierni.indd 7
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
wciąż był komisarzem, ale nie policji polskiej, tylko nie-
mieckiej policji kryminalnej, i wcale nie był z tego zado-
wolony. Zazdrościł tym z kolegów, którzy nie byli w sta-
nie pojąć twierdzenia Pitagorasa, z języka starożytnych
Rzymian znali tylko słowo curva, a znajomość literatu-
ry ograniczali do drukowanych w brukowcach history-
jek. Gdyby był taki jak oni, nigdy nie zostałby komisa-
rzem policji. Nigdy nie zdałby matury. Byłby teraz – jak
oni – zwyczajnym, porządnym Niemcem. Może został-
by szewcem, jak ojciec. Albo – jak stryj – byłby krawcem.
Mieszkałby w Posen. Kląłby na polskich sąsiadów, żłopał
tanie piwo i jadł kaszankę. W kwietniu wraz z innymi
porządnymi Niemcami oddawałby salut z okazji urodzin
Hitlera. Miałby spokój i na pewno nie siedziałby skulo-
ny przed Brigadeführerem Fiedlerem. Nienawidził sie-
bie za to, że należał do wąskiego grona ludzi, którzy sami
z siebie sięgali po książki. Ojciec go lał, ale prawda była
taka, że wcale nie musiał. Bez smagania pasem po gołym
zadzie mały Fischer i tak zdałby maturę. Ojcowskie razy
były w istocie nie motywatorem do czytania, tylko swo-
istym rodzinnym rytuałem. Pewnego rodzaju bamberską
tradycją, dzieloną solidarnie z niemającymi bamberskich
korzeni mieszkańcami Poznania. Ojciec go tłukł, bo go
kochał. Podobnie jak kochał matkę i młodszego brata,
który miał na imię Wilhelm.
– Nigdy w Łodzi? No proszę. To dobrze, bardzo do-
brze. Z moich informacji wynika, że interesuje się pan
sportem. Prawda?
8
Wierni.indd 8
Wierni.indd 8
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
– Tak jest. Trenowałem nawet w Warcie Poznań.
Znam dobrze Friedricha Scherfkego. Ale nie zostałem
wyczynowym piłkarzem.
Fischer melancholijnie pomyślał, że tacy jak on zo-
stają komisarzami policji, urzędnikami, nauczyciela-
mi, lekarzami. Ale nie wyczynowymi sportowcami. Za-
wsze się okazuje, że są za wolni, za mało zwinni, nie
mają takiej wydolności jak ci, którym matka natura
w swej łaskawości poskąpiła mocy samozaparcia w pra-
cy nad rozwojem intelektualnym. Gdyby Janek, a teraz
Hans, nie został pokrzywdzony przez los, zostałby pił-
karzem. Grałby w Warcie obok Friedricha Scherfkego.
Może nawet wraz z Wilimowskim występowałby w re-
prezentacji. Może strzeliłby gola Brazylii. Gdyby mat-
ka natura była łaskawsza, nie siedziałby teraz naprze-
ciw Fiedlera. Nie zostałby bowiem zwerbowany w 1938
roku przez niemiecki wywiad. Z pewnością grałby te-
raz z Scherfkem. Po treningu napiłby się piwa. Nie mu-
siałby gnić tu, w zapyziałej Łodzi nazywanej Litzmann-
stadt. Z marzeń o spokojniejszym życiu wyrwał Fische-
ra głos esesmana.
– Bez nas, Niemców, te polskie ofermy nie strzeliły-
by żadnego gola Brazylii. A tak? Strzeliły aż pięć! Kto by
pomyślał wtedy, w trzydziestym ósmym roku, że Ernst
Wilimowski będzie grał dla Trzeciej Rzeszy? Przyznaj
się, Fischer, myślałeś tak? Wiem, że nie. Małego ducha
jesteś, panie Fischer. Żartuję. Wiem, że jesteś dobrym
Niemcem mimo tego, że wasz brat…
9
Wierni.indd 9
Wierni.indd 9
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
– Wyrzekłem się go i przekląłem.
Na wspomnienie brata Jan, teraz Hans, zgarbił się
i skurczył. Jego zgrabne palce zaczęły poruszać się, jak-
by grał na pianinie. Na szczęście ambicje ojca nie sięga-
ły tak daleko, i Jan, teraz Hans, nigdy nie został konku-
rentem dla Paderewskiego.
– Wiem, wiem. My w SS wiemy wszystko. No, po-
wiedzmy, prawie wszystko. Wiemy na ten przykład, jaki
jest ulubiony klub Führera. A pan wie?
– Schalke 04?
Fischer odetchnął, widząc, że temat brata został za-
stąpiony neutralnym wątkiem sportowym.
– Oj, kulą w płot pan strzelił.
– Borussia Dortmund?
– Znów przestrzeliłeś karnego, Fischer. Führer nie
ma ulubionego klubu, bo nie lubi piłki nożnej.
Głośny śmiech rozległ się w gabinecie Brigadeführe-
ra. Pomieszczenie na chwilę nabrało niemalże przyja-
znego charakteru.
– Był raz na meczu i się rozczarował. Führer ma wy-
sublimowane gusta, nie jak reszta. Ale my lubimy futbol.
Prawda? Ja uwielbiam. Moim ulubionym piłkarzem jest
Fritz Szepan. Oczywiście obok Wilimowskiego. Tak so-
bie czasem myślę, że my, czyści rasowo Niemcy, trochę
jesteśmy za toporni do tego sportu. Nie sądzi pan, Fi-
scher? To, co teraz powiem, ma charakter nie do koń-
ca oficjalny, ale tak sobie myślę, że z jakichś powodów
do tej dyscypliny przydaje się kropla słowiańskiej krwi.
10
Wierni.indd 10
Wierni.indd 10
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
Wyobraża pan sobie, Fischer, że wszyscy piłkarze na-
szej kadry graliby jak Müller? Nie. Bez polotu? Bez ikry?
Bez tej odrobiny zwierzęcego szaleństwa? Toż takiej gry
nie można by było oglądać. Weźmy takiego Wilimow-
skiego. To jest artysta. Paganini sportu. Nie, to zły przy-
kład. Mozart sportu. Mozart brzmi lepiej. Mozart był
Austriakiem. Jak Führer. Ale do rzeczy, Fischer, do rze-
czy. Otóż mówiłem, że Führer nie lubi piłki nożnej. I to
jest prawda. Jednak nasz nieomylny wódz, przywódca
wszystkich Germanów, w pełni rozumie to, że przecięt-
ny człowiek ją lubi. Führer wie to od samego urodzenia,
ale przypomniał mu o tym fakcie nasz poczciwy Go-
ebbels. Goebbels rozumie takie rzeczy. I właśnie o tym
chciałem porozmawiać, Fischer. Bardzo nas interesuje
wasz stosunek do sportu, do piłki nożnej w szczególno-
ści. Próbują u was w Posen grać w piłkę? Pytam, rzecz
jasna, o polskich podludzi.
– Nie słyszałem, by grali.
– A u nas grają. Pasjonaci sportu.
Kolejna salwa śmiechu przeszła przez brunatny ga-
binet. Nawet kamienny Hitler raczył lekko unieść kąci-
ki ust.
– Grają. Mimo że nie wolno im grać. Mają swo-
ją ligę. Kluby powstały: Cytadela, Wicher, Wólka, Kąt-
na. Z tych, które istniały przed wojną, gra Widzew. Na
Rudzie Pabianickiej gra RKS. Oni zaczęli kopać jesz-
cze jesienią trzydziestego dziewiątego. Mają fanta-
zję, nie powiem. Mają tupet, bezczelne polskie świnie.
11
Wierni.indd 11
Wierni.indd 11
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
Wyobraża pan sobie, Fischer, że nawet założyli konspi-
racyjny związek piłkarski? Mają swój zarząd, koordynu-
ją rozgrywki juniorów. Mają konspiracyjny wydział sę-
dziowski. Mecze potrafią gromadzić nawet po kilka ty-
sięcy widzów. Parę dni temu przyjechał do Litzmann-
stadt Michał Matyas. Poprowadził pokazowe treningi.
Jak go Polaczki nazywają? Szczurek?
– Myszka.
– Właśnie. Myszka. Pamiętam go z czasów igrzysk
w Berlinie. Ja nie wiem, jak oni mogli wtedy nie zdobyć
medalu. Taki skład! I przegrali z Norwegią mecz o brąz.
Na tym przykładzie widać wyższość rasy germańskiej.
Norwegia miała słabszych piłkarzy, ale siłą germańskie-
go ducha pokonała słowiańskie bydło. Ech, te igrzy-
ska… To były mecze. Tak na marginesie, dziwię się, dla-
czego Herberger nie powołuje Wodarza. Ale wracaj-
my do materii. Jak pan widzi, Fischer, Polaczki potrafią
się zorganizować. Natomiast nas najbardziej interesuje
człowiek, który nazywa się Artur Hesse. Niemiec. Naj-
prawdziwszy Niemiec, syn szewca z Friedrichshagen.
Podobno prawdziwy piłkarski skarb. Perła. Wyobraża
pan sobie, Fischer, że ten człowiek nie chce grać w żad-
nym niemieckim klubie? A przecież mamy tutaj u nas,
na ten przykład, Union, Kraft... O innych nie wspomi-
nam. A on gra w Widzewie. Co za niesamowita histo-
ria! My wyzwalamy go spod dominacji podludzi, a on
się na nas wypina! W głowie się nie mieści. Ten czło-
wiek wymyka nam się od dwóch lat. Ukrywa się. Nie
12
Wierni.indd 12
Wierni.indd 12
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
wiemy gdzie. Wzięliśmy na spytki jego ojca, tego szew-
ca. Jakiś idiota z gestapo tak go badał, że szewc się prze-
kręcił. A tyle razy im mówię, tym debilom z gestapo,
żeby słuchali muzyki przed pracą. Muzyka uszlachet-
nia. Sublimuje naszą służbę. Znowu odchodzę od te-
matu, Fischer. A więc, tak jak już mówiłem, ten Hesse
nam się wymyka. Oczywiście Polaczki są bardzo dumne
z tego, że mają Niemca w składzie. Mówią, że to zemsta
za Wilimowskiego. Pocieszni są. To tak na marginesie.
Jak na podludzi, mają zupełnie przyzwoite poczucie hu-
moru. Jednak zada pan, Fischer, pytanie, po co ja o tym
opowiadam. Otóż tym Hessem zainteresował się nasz
wywiad. Zwrócono na niego uwagę jeszcze przed woj-
ną. Nakręcili nawet film i zawieźli do Rzeszy. Film obej-
rzał Sepp Herberger i się w tym nastolatku zakochał.
To, rzecz jasna, metafora, Fischer. Metafora. Od dwóch
lat Herberger dopytuje się o tego gnojka. On pyta, a my
co? A my nie wiemy, gdzie on jest. Ale pies trącał Her-
bergera. W końcu co on nam może zrobić? Nic. Ale wy-
obraź sobie, Fischer, że tym naszym gówniarzem zain-
teresował się Goebbels. Wysportowany Joseph ma za-
strzeżenia co do składu reprezentacji Niemiec. Uważa,
że za mało jest w niej reprezentantów z terenów nie-
dawno odzyskanych przez Rzeszę. A konkretnie – wcie-
lonych. Taki na przykład Górny Śląsk był przez lata nie-
miecki. Trudno ten teren traktować jako ziemię polską.
Goebbels twierdzi, że do niemieckiego społeczeństwa
oraz do naszych sojuszników trzeba wysłać czytelny
13
Wierni.indd 13
Wierni.indd 13
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
sygnał: ziemie świeżo wcielone są już integralną częścią
Niemiec. Nic ich nie różni od Berlina czy Monachium.
Na tych ziemiach panuje wzorowy niemiecki porządek
i wszystko mamy pod kontrolą. Wszystko! Wszystko.
Nie muszę chyba wspominać, że tym, co mówi Goeb-
bels, zainteresował się Führer. A jak się zainteresował
Führer, to wcześniej musiał zainteresować się Himmler.
Rozumiesz. Poważna sprawa.
– Ale w czym ja mogę pomóc?
Fiedler wstał i zaczął przechadzać się po pomiesz-
czeniu. Otworzył okno. Fala gorąca zmieszała się z za-
stygłym powietrzem przesyconym tytoniowym dymem.
– Nie może być pan taki skromny, Fischer. Jesteś pan
Niemcem! A my, Niemcy, musimy wierzyć w naszą moc.
Co ja mówię? Źle, Fischer, źle. Nie możemy po prostu
wierzyć. Musimy być pewni. Wiara dopuszcza zwątpie-
nie. A my nie możemy wątpić. Wątpić ma ta słowiańska
hołota. My mamy pewność! Pewność, Fischer, pewność.
Ma pan rolę do odegrania, Fischer. Zaraz o tym poroz-
mawiamy. Koniaku?
– Tak. Poproszę.
– Zaprosiliśmy pana do Litzmannstadt, ponieważ
chcemy, by odegrał pan główną rolę w pewnym spekta-
klu, do którego przygotowujemy się od kilku miesięcy.
Ma pan szereg zalet, które pana do tej roli wybitnie pre-
destynują, Fischer. Po pierwsze: perfekcyjnie mówi pan
po polsku. Po drugie: świetnie pan zna charakter daw-
nego państwa polskiego. Po trzecie: interesuje się pan
14
Wierni.indd 14
Wierni.indd 14
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
sportem. Po czwarte: jest pan policjantem, śledczym, ro-
zumie pan specyfikę działań operacyjnych. Scenę, na
której się pan wykaże, przygotowywaliśmy od dawna.
Poczyniliśmy pewne kroki. Mamy gotowy scenariusz.
Wytypowaliśmy innych aktorów. Mamy dekoracje. Jak
będzie trzeba, na scenie pojawi się chór.
Fiedler znowu się zaśmiał, rad z własnej facecji.
– Ale do rzeczy. Kilka miesięcy temu wpadliśmy na
trop tajnej drukarni. Nie rozbiliśmy jej. To zawsze zdąży-
my zrobić. Do struktur dziennikarskich, że się tak wyrażę,
wprowadziliśmy naszego człowieka. W rubryce zatytuło-
wanej Wieści ze świata zamieściliśmy informację o tym,
że Anglicy chcą zainicjować rozgrywki piłkarskie. Ale
nie ligowe. Zasugerowaliśmy, że będą to rozgrywki re-
prezentacji państw, których rządy znajdują się na emigra-
cji w Londynie. Ot, taka ciekawostka. W następnym nu-
merze periodyku temat lekko rozszerzyliśmy. Pojawiły się
informacje, gdzie który piłkarz teraz jest, co robi i takie
tam bzdury. Jednocześnie wzmocniliśmy obserwację pił-
karskich rozgrywek wśród polskich podludzi. Nie prze-
szkadzaliśmy specjalnie. Wręcz przeciwnie, dawaliśmy im
fory. Dzięki temu tyle o nich wiemy! Na trop tego Hes-
sego nie wpadliśmy, ale zbliżyliśmy się do ludzi, którzy go
dobrze znają. Być może nawet pomagają mu się ukrywać.
– Nie mogliście zrobić obławy? Wiecie przecież,
w której gra drużynie.
Fiedler zrobił zniesmaczoną minę, która wyrażała
dezaprobatę dla myślenia poznaniaka.
15
Wierni.indd 15
Wierni.indd 15
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
– Nie tyle chodzi o to, by tego Hessego złapać, ile
o to, żeby go złapać w jednym kawałku. Podczas takiej
obławy mógłby zostać pobity. Może nawet zastrzelony.
Skacząc po dachach podczas ucieczki, mógłby złamać
nogę. Albo uszkodzić łąkotkę. A chodzi o to, żeby ten
człowiek grał. Najlepiej jak potrafi. Dla Rzeszy. Rozu-
mie pan? Myśli pan, Fischer, że Goebbels byłby zado-
wolony? Mnie jest tu, w Litzmannstadt, dobrze. Nie in-
teresuje mnie, jak jest na wschodzie, Fischer. Mam na-
dzieję, że pan zrozumiał.
Fischer po raz kolejny skulił się, dłonie przestały grać
na wyimaginowanym pianinie. Zaciskały się w bezsilnej
złości.
– Zrozumiałem.
– To dobrze, bardzo dobrze. Kontynuujmy. Otóż
wszystkie nasze działania były po to, by przygotować
grunt pod twój występ, Fischer. Mamy dla ciebie ka-
pitalne dokumenty. Przygotowali je w tutejszym get-
cie najlepsi specjaliści. Ach, ci Żydzi. Urodzeni kan-
ciarze i fałszerze. Dokumenty są dokładnie takie, jak
te fabrykowane przez tak zwany głęboki wywiad AK
czy wywiad brytyjski. Prima sort. Wcielicie się w rolę
reprezentanta rządu emigracyjnego. Legenda jest już
opowiadana. Nasi ludzie zaczęli coś tam napomykać
o waszej misji. Zdawkowo, rzecz jasna. Tak na przy-
nętę. Pojawi się pan jako człowiek mający za zadanie
przerzucić z ziem dawnego sezonowego państwa pol-
skiego do Londynu piłkarzy, którzy będą grać w owych
16
Wierni.indd 16
Wierni.indd 16
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
wymyślonych przez nas rozgrywkach piłkarskich pod
egidą Churchilla.
Perlisty śmiech Fiedlera znowu okazał się zaraźliwy
dla kamiennych ust Adolfa Hitlera.
– Nawet nazwę już mamy: Puchar Wolnych Naro-
dów. Dobre, co? Sam to wymyśliłem. Damy panu na-
miar na lokale, gdzie spotykają się pasjonaci konspi-
racyjnej ligi piłkarskiej. Przedstawicie problem i tym
samym złapiecie trop Hessego. Nasi genialni fałsze-
rze z getta podrobili nawet notatki selekcjonera Kału-
ży, w których zapisał on nazwiska najlepszych junio-
rów z trzydziestego dziewiątego. O wszystkim pomy-
ślałem, Fischer.
– Kiedy zaczynam misję, panie Brigadeführer?
– Najpierw wprowadzimy was w sprawę. Myślę, że
tydzień wystarczy. Aryjska rasa będzie z ciebie dum-
na, Fischer. A może nawet wypuścimy waszego brata?
Jesteś dobrym Niemcem, Fischer, ale wasz brat… Taki
pech! Tak, wiem, wiem, wyrzekłeś się tego renegata. Ja
nie mam do ciebie pretensji. Tak po prostu mi się powie-
działo. Koniaczku?
– Jest pan dla mnie łaskawy, Brigadeführer.
– Drobiazg. Pijemy za sukces, Fischer. Za Tysiąclet-
nią Rzeszę. A tak na marginesie. Im bardziej tych Po-
laków poznaję, tym mniej ich rozumiem. Co za naród!
Nie tak dawno rozbiliśmy tajną szkołę. Na Friedrich-
shagen. Myśli pan, że uczęszczały tam dzieci polskich
elit? Nie. Polskie elity zostały zneutralizowane jeszcze
17
Wierni.indd 17
Wierni.indd 17
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
jesienią trzydziestego dziewiątego roku. Można powie-
dzieć: zneutralizowane dosłownie. Jak to mówią Pola-
cy – do gruntu. He, he, he. Do tej szkoły chodziły dzie-
ci polskich robotników. Z ciekawości sprawdziłem fre-
kwencję tych bachorów z czasów, gdy uczęszczały do
polskich szkół przed wojną. Uśmiałby się pan, Fischer.
Sami wagarowicze. Nigdy tych Polaków nie zrozumiem.
Jak ich do czegoś zachęcisz, to będą to mieli w dupie.
Ale jak im czegoś zabronisz? Będą ryzykować życie,
by złamać zakaz. Nic dziwnego, że nigdy nie potrafi-
li zbudować solidnego państwa. Bo państwo, Fischer, to
przede wszystkim posłuszeństwo. To masy, którymi się
dyryguje. A u nich, Polaków? Nie ma masy ludzkiej. Jest
masa poszczególnych jednostek. Krnąbrnych, leniwych,
aroganckich. Dlatego my, Niemcy, musimy zrobić tutaj
porządek. Napijmy się.
– Przedni ten koniak. – Fischer poczuł, jak alkohol
powoli rozluźnia jego napięte nerwy.
– Mienie pożydowskie, jeżeli mogę tak powiedzieć.
Tak, Polacy są nieposłuszni. Nawet ich nazwiska za-
wierają element buntu. Nauczycielka, która prowadzi-
ła tę tajną szkołę, nazywa się Chrzczonowicz. Co to
za nazwisko? Otóż wyobraź sobie, Fischer, że miewam
trudne sny. Czasami wręcz traumatyczne. Jeden z ta-
kich snów był o tym, że Niemcy przegrali wojnę i Po-
lacy nakręcili na tę okoliczność film. Komedię. Okrop-
ną. W tej komedii naigrawali się z tego, że my, Niem-
cy, nie umiemy wymawiać ich nazwisk. Pamiętam to
18
Wierni.indd 18
Wierni.indd 18
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
nazwisko, z którym męczył się, o zgrozo, oficer SS.
Brzęczyszczykiewicz. Koszmar. Koszmar! Dobrze, że
to sen. Ale śnił mi się też inny horror. O tym wspo-
mnianym Matyasie. Sen miałem wtedy, gdy przyjechał
do Litzmannstadt prowadzić treningi. Scenariusz po-
dobny, Niemcy przegrali wojnę, a na Górnym Śląsku
gra znakomita drużyna, która nazywa się Górnik Hin-
denburg. W śnie nazwa miasta była polska. Zabrze.
Śniło mi się, że grali finał jakichś bardzo ważnych roz-
grywek z angielską drużyną. Manchester City. A jaki
jest związek snu z Matyasem? Otóż on był trenerem tej
polskiej drużyny. Po każdym takim koszmarze jeszcze
bardziej nienawidzę Polaków. A u was, w Posen? Spra-
wiają kłopot?
– Z nimi jest zawsze kłopot.
– No właśnie, ale my, nadludzie, musimy umieć roz-
wiązywać problemy. A im wcześniej zabierzemy się za
ich rozwiązywanie, tym lepiej dla nas. Najlepiej za-
cząć od samego początku, Fischer. Od dzieci. Stara-
my się odzyskać element cenny rasowo. Panowie Don-
gus i Grohmann opracowali specjalny plan pozyskiwa-
nia dzieci dla Tysiącletniej Rzeszy. Polacy są napraw-
dę głupi i złapali się w naszą pułapkę. Wydział Opie-
ki Społecznej zgarnął wszystkie brzdące z rodzin, które
starały się o zapomogę. Tyle się tego zebrało, że musie-
liśmy otworzyć aż dwa domy dziecka w Łodzi oraz je-
den centralny w Bruckau, gdzie nasi naukowcy robią te-
sty i badania. Gówniarzy powyżej dziesiątego roku życia
19
Wierni.indd 19
Wierni.indd 19
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
kierujemy do Rassenlager. Niechaj Tysiącletnia Rzesza
będzie wielka! Tak, Fischer, z nimi trzeba twardo. Parę
miesięcy temu jeden taki chojrak zabił dwóch naszych
ludzi. Wściekłem się. W akcji odwetowej posłaliśmy
na śmierć setkę tych polskich świń. Kilkuset poszło do
obozów resocjalizacyjnych, do Auschwitz i innych. Tu
nie Warszawa. Nie pozwolę na takie wybryki. Rozwali-
liśmy te ścierwa w Zgierzu, na wysypisku śmieci. Dobre,
co? Taki znak: jesteście śmieciami. Ach, ten Zgierz. Po-
lacy w Łodzi na ziemniaki mówią „kartofle”, poznania-
cy mówią „pyry”, a mieszkańcy Zgierza jak mówią? No
jak, Fischer? Wiecie?
– „Grule”?
– Kulą w płot, Fischer. Zgierzanie mówią „deser”.
Wypity koniak dodał śmiechowi Fiedlera pewnej
lekkości. Zdawać by się mogło, że obaj Niemcy siedzą
w monachijskiej piwiarni i słuchają krotochwil.
– Uwielbiam to polskie poczucie humoru. Często się
zastanawiam, skąd u tej bezrozumnej słowiańskiej tłusz-
czy taki pęd do żartu. Wyobraź sobie, Fischer, że w ra-
mach jakiejś swojej akcji dezinformacyjnej zaczęli wyda-
wać satyryczne pismo przeznaczone dla Niemców. Na-
zwali je „Erika”. Oczywiście oprócz tego pisma wyda-
wali i inne periodyki: „Der Soldat”, „Der Frontkämp-
fer”, „Der Durchbruch”. Myśli pan sobie, że to niewinne
grzeszki? Też tak myślałem, dopóki nie rozbiliśmy wro-
giej naszym celom organizacji niemieckich renegatów
służących w Kraftheimpark. Podczas śledztwa okazało
20
Wierni.indd 20
Wierni.indd 20
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
się, że katalizatorem tej jawnie wrogiej organizacji były
właśnie te polskie pisemka. Tak, tak, Fischer, śmiech to
groźna broń. A Polacy świetnie się nią posługują. Zadaję
pytanie, skąd, u diabła, u tych podludzi taki wyrafinowa-
ny poziom humoru? I tak sobie tłumaczę, że to pewnie
wynik chwackich poczynań naszych wielkich poprzed-
ników. Rycerzy zakonu krzyżackiego, brandenburskich
wojowników i niemieckich kondotierów w szwedzkiej
służbie. Oni tam sobie z tymi słowiańskimi dziwkami
harcowali, a my teraz musimy się użerać z ich genami,
które krążą w ciałach Polaków.
Fiedler znowu się zaśmiał, ale inaczej niż wcześniej.
Lekkość przeszła w lubieżność. Esesman nachylił się
poufale do Fischera i filuternie zmrużył oczy.
– Odnośnie do harcowania, Fischer. Masz moje sło-
wo honoru, słowo oficera SS. Jeżeli znajdziesz tego Hes-
sego i skłonisz go, by zmądrzał, pozwolę ci pochędo-
żyć do woli w naszym specjalnym burdelu. Parę mie-
sięcy temu założyliśmy na obrzeżach miasta wyjątkowy
obóz. Obóz poprawy rasy nordyckiej. Po dokonanej se-
lekcji zapłodniliśmy cenne pod względem rasowym ko-
biety. Wysłaliśmy je potem do Rzeszy. Te mniej warto-
ściowe rasowo, za to mające inne walory, zamknęliśmy
w hoteliku Klukas. Ja wiem, że z moralnego punktu wi-
dzenia jest to wątpliwe. Ale pan, Fischer, nie jest człon-
kiem SS. Pan może sobie pofolgować z polskimi nie-
rządnicami. Jeżeli wyrazi pan taką chęć, to mogę panu
pożyczyć płaszcz krzyżacki. Niekiedy żałuję, że przyszło
21
Wierni.indd 21
Wierni.indd 21
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
mi żyć w dwudziestym wieku. Jako tragarze cywiliza-
cji musimy przestrzegać pewnych norm. Mamy słuchać
rozkazów Führera. Czasem tak sobie imaginuję, jak to
musiało wyglądać w średniowieczu. Ech, gdyby tak cof-
nąć się w czasie. Móc radować się swobodą germańskie-
go wojownika w myśl hasła: palić, gwałcić i rabować. No
cóż, Fischer, miło pomarzyć, nieprawdaż? Ale musimy
wracać do prozy dnia codziennego. A nie jest ona weso-
ła. Serce mi krwawi, kiedy myślę, że nie wszyscy Niemcy
w Litzmannstadt zachowują się godnie. Wstyd mi, gdy
sobie przypomnę, ilu renegatów musieliśmy nauczyć
wiary w Trzecią Rzeszę. Pamiętam takiego pismaka.
Nazywał się Karl Heinrich Schultz. Musieliśmy go za-
bić. Albo taki Alexander Hoefig. Redaktor „Der Deut-
sche Wegweiser”. Wysłaliśmy go do Dachau. W więzie-
niu w Radegast zamknęliśmy inżynierów: Stanisława
Gundlacha i Oskara Grossa. Oraz Adolfa Tochterman-
na. Wstyd, że ktoś ma imię jak Führer i zapiera się matki
niemczyzny. Wstyd. I wyobraź sobie, Fischer, że takich
zdrajców wcale nie było mało. Gdzie się człowiek nie
obejrzy, tam czai się zdrada. Dlatego my, Nibelungowie
z SS, musimy być czujni. To ciężkie brzemię – być czuj-
nym. Napijmy się, Fischer. Jak to mawiała polska szlach-
ta: strzemiennego. Musisz się wyspać.
– Jedno pytanie, Brigadeführer. Gdzie mam się spotkać
z tymi Polakami, którzy doprowadzą mnie do Hessego?
– Dobre pytanie. Najpierw zakładaliśmy, że to bę-
dzie jakiś dom prywatny. Jednak potem doszedłem do
22
Wierni.indd 22
Wierni.indd 22
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
wniosku, że na początku trzeba postępować bardzo
ostrożnie. Nasi wywiadowcy umówią spotkanie w spe-
cjalnie przygotowanym lokalu. Co prawda oficjalnie Po-
lakom nie wolno uczęszczać do restauracji, podobnie jak
siadać na ławkach ulicznych i wchodzić do parków, ale
nieoficjalnie wygląda to nieco inaczej. Otóż knajpy, Fi-
scher, są wymarzonym miejscem obserwacji dla naszych
wywiadowców. Musieliśmy te speluny udostępnić Po-
laczkom, by zyskać możliwość penetracji ich konspira-
cyjnych organizacji. Oczywiście te lokale są na obrze-
żach miasta. Tam łatwo dostać po łbie, dlatego nasi lu-
dzie będą pana dyskretnie, bardzo dyskretnie obser-
wować, a w razie czego pomogą. „Bałuty i Chojny to
naród spokojny. Bez kija i noża nie podchodź”. Takie
mają powiedzonko. W tych powiedzonkach jest zawar-
ta prawda o narodzie. Wyobrażacie sobie, że takie po-
rzekadło powstałoby w Berlinie? Na ten przykład takie:
„W Köpenick można dostać w łeb”. Jak to można do-
stać w łeb? Państwo jest od tego, by chronić obywate-
la Rzeszy w każdym miejscu. Ale te ich sezonowe pań-
stewka… Żałosne karykatury normalnych państw. Po-
wiem szczerze, Fischer, że zainteresowałem się ich hi-
storią. Wyobraź sobie, że w czasach, gdy u nas Fryderyk
Wielki budował armię i zakładał szkoły, to te słowiań-
skie pomioty miały taką zasadę, że jeden poseł mógł ze-
rwać całe obrady sejmu. Całe, Fischer. Niesłychane! Co
za głupi naród. Ale kogo obciążają winą za upadek ich
państwa? Nas, Niemców, i Fryderyka Wielkiego. Co za
23
Wierni.indd 23
Wierni.indd 23
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
tupet! Co za arogancja. Dlatego trzeba z nimi postępo-
wać bezwzględnie. Jak zabiją Niemca, to my zabijemy
stu Polaków. Zero tolerancji dla tych ścierw. Taka jest
nasza dziejowa rola, Fischer.
– Mam mieć broń?
Fiedler zrobił zniesmaczoną minę.
– Nie. Wszyjemy ci do mankietu marynarki fiolkę
z trucizną. Zrobimy to tak, by była dla nich dobrze wi-
doczna. To taki ich sposób na to, by nie załamać się pod-
czas śledztwa. Jak ich łapiemy, to wtedy zębami chwy-
tają za fragment marynarki i rozgryzają ten flakonik.
Trzeba uważać, bo potrafią to robić nawet ze skutymi
rękami. Dlatego lepiej jest łapać kobiety. One nie no-
szą marynarek. Parę miesięcy temu rozbiliśmy taką gru-
pę. Mózgiem była niejaka Halinka. Pani biolog. Robiła
rożne chemiczne mieszanki, które szatniarze wsypywali
nam, Niemcom, do rękawiczek i kieszeni płaszczy. By-
łem kiedyś w Tivoli. Impreza była przednia. Ale po kil-
ku dniach na rękach pojawiły mi się bolące bąble. Posze-
dłem do lekarza, a doktor mówi: „Panie Brigadeführer,
to jakaś epidemia w tym Tivoli”. Zwróciło to moją uwa-
gę. Jak to epidemia? W niemieckim lokalu, tylko dla
Niemców? Zaczęliśmy badać sprawę. I tak, po nitce do
kłębka, złapaliśmy tę Halinkę. Piękna kobieta, Fischer.
Aż żal było patrzeć, jak ją badaliśmy. Strzęp człowie-
ka został. Wyobraź sobie, Fischer, że nikogo nie wyda-
ła. Nikogo. Tak sobie myślę, że słowiańskie bydło jest na
niższym poziomie rozwoju i w związku z tym ma mniej
24
Wierni.indd 24
Wierni.indd 24
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
rozwinięte części mózgu odpowiadające za ból. Dlatego
trzeba ich mocniej przygważdżać.
Fiedler zacisnął pięści i zaczął nimi wygrażać.
– Mocniej, Fischer. Mocniej.
– Rozumiem, Brigadeführer.
– Spisz się, Fischer. Polubiłem cię. Pamiętaj o har-
cowaniu.
Gdy Fiedler wypowiedział te słowa, Fischer pomy-
ślał o wszystkich kobietach, które przewinęły się przez
jego łóżko. Było ich wiele. Teraz zamieniłby je wszystkie
na jedną brzydką, nudną, a może nawet i pobożną żonę.
Miałby z nią kilkoro dzieci. Byłyby to dzieci szewca
albo krawca. W domu nie byłoby żadnej książki oprócz
Mein Kampf. No, może jeszcze Biblia żony, taka pisa-
na gotykiem. A więc byłyby to dzieci szewca albo kraw-
ca, mieszkające w domu, gdzie poza Mein Kampf i Bi-
blią pisaną gotykiem nie byłoby żadnej książki. I byłyby
to dzieci bardzo, bardzo szczęśliwe. Na pewno nie zwer-
bowałby ich żaden wywiad.
25
Wierni.indd 25
Wierni.indd 25
06.07.2020 12:09:47
06.07.2020 12:09:47
ROZDZIAŁ 2
Adolf-Hitler-Strasse płonęła letnim żarem. Jan Fi-
scher, teraz Hans, o ulicy Piotrkowskiej dotychczas tyl-
ko słyszał. Dawny trakt piotrkowski był dumą miesz-
kańców tego miasta bez rzeki i uniwersytetu. Tęskniący
za rzeką łodzianie lubili się chwalić szeroką ulicą pełną
sklepów, knajp, składów. Lubili po niej spacerować, po-
dziwiając błyszczące automobile, sycąc oczy blaskiem
pereł eleganckich dam, wdychając ponętny zapach dro-
gich perfum, które bogacze kupowali swoim utrzyman-
kom. Mrugali porozumiewawczo do kamiennych atla-
sów podtrzymujących elewacje kamienic, kłaniali się
kariatydom i machali do kamienicznych maszkaro-
nów. Piotrkowska była ich dumą, marzeniem, enklawą.
To była ich Oxford Street, ich La Rambla, ich Champs
Élysées. Tu biło serce miasta. Z aorty rozchodziły się
krwinki do żył Południowej, Czerwonej, 6 Sierpnia,
Nawrot czy Przejazd. Krwinki przenosiły życiodajny
26
Wierni.indd 26
Wierni.indd 26
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
pieniądz, który krążył jak oszalały po wszystkich ży-
łach i żyłkach tego miejskiego molocha. Pieniądz oży-
wiał zamarłe w błotnistej brei Bałuty, podrywał do ży-
cia podobne do wioski Chojny. Pieniądz omamiał i tu-
manił. Deprawował, ale i dawał nadzieję. Wyrywali
go sobie z rąk: Żydzi Niemcom, Niemcy Żydom, Po-
lacy Żydom, Polacy Niemcom, Niemcy Polakom, Ży-
dzi Polakom. A że pieniądz nie miał narodowości, toteż
nie raz i nie dwa wyszarpywali go sobie z gardła: Ży-
dzi Żydom, Niemcy Niemcom i Polacy Polakom. Dzię-
ki niemu miasto żyło. Rosło. Moloch wyciągał łapska
po okolicznych chłopów i wsysał ich w swoje bebechy.
Tam mełł, trawił i wypluwał. Plwociny ludzkie płynę-
ły rynsztokami, dodając miastu czterech kultur swoiste-
go kolorytu. Plwociny te gęstniały i wyciągały lepkie
ręce po pieniądz. Zrabowany grosz płynął z polskich
Chojen do żydowskich Bałut. Przechodził przez sute-
nerskie ręce – polskie, żydowskie i niemieckie. Inwe-
stowany w legalne i nielegalne interesy napędzał ma-
szyny, oliwił turbiny, nakręcał wrzeciona. Silniki Ło-
dzi dyszały i prychały, rzęziły i turkotały. Łódź płynęła.
A że nie mogła Wisłą, Odrą czy Wartą, płynęła Jasie-
niem, Łódką, Bałutką i Sokołówką. Wpływała do kana-
łów, gdzie wskakiwały do niej szczury. Łódź wypływała
z tych cuchnących podziemi pełna faraońskiego prze-
pychu, złota, ale i oblepiona gównem. Płynęła i pędzi-
ła, wpadała w amok. Amok rozgrzewał kotły do czer-
woności, ceglane kominy buchały dymem, który był dla
27
Wierni.indd 27
Wierni.indd 27
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
molocha kadzidłem. A okadzony moloch wyciągał łapy
po okolicznych chłopów…
Latem 1942 roku nie było Piotrkowskiej. Była Adolf-
-Hitler-Strasse. Środkiem sunęły eleganckie limuzy-
ny. Gorąc otwierał pory skór skropionych drogimi per-
fumami. Ulica pachniała ściekami Monachium, Mo-
guncji i Berlina. Czuć było zgniłe ryby rodem z Bremy,
Rostoku i Hamburga. Chodnikami sunęły zastępy bru-
natnych wojowników. Odziani w różnej maści mundu-
ry zlewali się w jedną masę. Ożywiony koniakiem umysł
Fischera widział, jak masa ta tężeje, nabiera kształtów,
zmienia się w armię Arminiusza, która zaraz z impe-
tem uderzy w Lesie Teutoburskim. Fischer rozpozna-
wał znaki bojowe szupo, gestapo, kripo, Hitlerjugend.
Każdy szczep gotował się do walki. Do uszu poznaniaka
dochodził złowrogi chrzęst ostrzonych mieczy, szlifo-
wanych oszczepów. Horda dyszała mordem. Wojowni-
cy potrząsali orężem, wymachiwali znakami bojowymi.
W blasku sierpniowego słońca błyszczały esesmańskie
trupie czaszki. Nad tłumem orężnych łopotały wielkie
chorągwie. Czarne swastyki dobrze komponowały się
z czerwienią. Flagi zdobiły wszystkie kamienice. Okryte
nimi kariatydy wyglądały jak germańskie boginie. Masz-
karony szczerzyły zęby, mieniąc się mianem germań-
skich bożyszcz. Miasto było niemieckie. Na jego obrze-
żach, w najgorszych kamienicach, obszczanych sutere-
nach, zatęchłych piwnicach i na zakurzonych strychach
gnieździły się resztki pokonanych. Słowiańska tłuszcza.
28
Wierni.indd 28
Wierni.indd 28
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
Dziki motłoch. Z miesiąca na miesiąc ciżba się prze-
rzedzała, malała, topniała jak kwietniowy śnieg. Sur-
my bojowe zwycięzców zagłuszały skowyt katowanych
na Gdańskiej, Anstadta, Kopernika, Sterlinga i w rado-
goskim więzieniu. Grube mury katowni nie przepusz-
czały lamentu, przez szczeliny w murze nie ciekła krew.
A przecież słowiańska tłuszcza nie miała najgorzej. Jej
przedstawiciele wegetowali, ale jednak żyli. Mogli ma-
mić się jakąś nadzieją. A ci zamknięci w getcie byli już
martwi – nie istnieli, a tylko cierpieli. W piekle getta
miało już niedługo powstać kolejne piekło, tym razem
dziecięce, na ulicy Przemysłowej.
Fischer musiał się napić. Wszedł do pierwszej
z brzegu restauracji. Na dworze było gorąco, zamówił
więc zimne piwo. Krążący w żyłach koniak uwalniał swe
moce powoli, ale konsekwentnie. Piwo wyraźnie go oży-
wiło. Rozejrzał się po restauracyjnej salce. Z dyskretnej,
acz jednoznacznej mowy ciała kelnera wyczytał, że po-
winien zamówić coś konkretniejszego. Poznaniak po-
prosił więc o michę flaków, a gdy był w połowie kon-
sumpcji, chlupnął stopkę wódki. Flaki były gorące, po-
stanowił więc przerwać ucztę na moment. Rozejrzał się
ponownie. Przy stolikach siedzieli ubrani w rozmaite
mundury ludzie. Uniformy miały różne odcienie ziele-
ni, szarości, brązu. Nie dostrzegł czarnych strojów SS.
Nibelungowie musieli odwiedzać inny, bardziej godny
aryjskiej arystokracji przybytek. Wszyscy obecni posłu-
giwali się wyłącznie językiem niemieckim. Niektórzy
29
Wierni.indd 29
Wierni.indd 29
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
mówili płynną niemczyzną Lutra. Inni dorzucali ele-
menty gwarowe. Poznańskie, lubuskie i śląskie Fischer
odróżniał. Nadreńskie mylił z bawarskimi. Zamówił
jeszcze jedną porcję gdańskiej wódki. Trunek był zimny,
więc wszedł dobrze. W żołądku zmieszał się z buzują-
cą mieszanką koniaku, piwa i wcześniejszej porcji wód-
ki. Do mózgu doszedł sygnał, że nerwy zostały uspoko-
jone. Fischer znów omiótł salę spojrzeniem, tym razem
w innym celu. Teraz interesowała go tylko jedna płeć.
Uważnie taksował wzrokiem mniej lub bardziej intere-
sujące wizualnie kobiety. Niektóre odwzajemniały jego
spojrzenie uśmiechem, inne rewanżowały się odważ-
nym spojrzeniem w oczy. Jeszcze inne skromnie wbi-
jały wzrok w podłogę, tym samym jednoznacznie się
dyskwalifikując. Poznaniak zamówił kolejny kieliszek.
Przezroczysty płyn dodał mu animuszu. Jego wzrok
skupił się na tych damach, które wcześniej odważyły się
uśmiechnąć bądź spojrzeć hardo w oczy. Do restauracji
weszła kolejna kobieta. Samczy instynkt zadziałał na-
tychmiast. Najpierw poznaniak spostrzegł eleganckie
buty, potem jego wzrok przesunął się po długich, zgrab-
nych nogach, a gdy dotarł do podbrzusza, oczy wysłały
do mózgu silny sygnał. Mózg przekazał dane dalej. Naj-
cenniejsza dla Fischera część ciała obudziła się z letargu.
Gdy lustracja sięgnęła biustu, część owa wstała z łóżka.
Gdy oględziny dotarły do twarzy – była gotowa do gim-
nastyki. Dopingowało ją bijące teraz mocniej serce. Fi-
scher wstał i ruszył w stronę kobiety. Lawirując między
30
Wierni.indd 30
Wierni.indd 30
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
stolikami, myślał o tym, że jego celowi bardziej pasu-
ją rozpuszczone włosy. Teraz ciasno spięty kok skrywał
blask kasztanu i mordował delikatną kędzierzawość.
Fisher wiedział, że upatrzona przez niego dama lepiej
się prezentuje w letniej sukience, a nie w tej sztywnej
spódnicy i wykrochmalonej koszuli. Na moment zasta-
nowił się, czy nie lepiej będzie posłuchać głosu rozsąd-
ku i obejść ją łukiem, kłaniając się tylko. Szybko jednak
porzucił ten pomysł. W życiu zawodowym kierował się
głównie rozumem. W życiu prywatnym rzadko korzy-
stał z rozsądnych rad.
– To ty? – zadała głupie pytanie.
Pachniała perfumami. Gorące lato wyciskało zapach
nawet z najbardziej zakamuflowanych porów skórnych.
– Jak widzisz. – Uśmiechnął się, błyskając białymi
kłami zdobywcy.
Podeszli do stolika, który Fischer zajmował wcze-
śniej. Kelner uprzątnął już pozostałości po flakach
i wódce. Poznaniak kiwnął głową w stronę obera, dając
do zrozumienia, że odwdzięczy się sutym napiwkiem.
– Napijesz się lemoniady? – zapytał.
– Chętnie.
Dał znać kelnerowi, który już dzierżył w dłoni do-
brze schłodzoną butlę słodko-cierpkiego napoju.
– Coś zjesz?
– Na razie dziękuję. Upał straszny – odpowiedziała,
uśmiechając się promiennie.
Kelner rozlał napój do zimnych szklanek.
31
Wierni.indd 31
Wierni.indd 31
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
– Mieszkasz teraz w Łodzi? Znaczy w Litzmann-
stadt? – zapytała.
– Niezupełnie. Po prostu prowadzę tutaj sprawę. Je-
stem tymczasowo. Zresztą po raz pierwszy. A ty?
– Bywam tu często, ale trudno powiedzieć, bym tu
mieszkała. Pracuję w firmie chemicznej i często wy-
jeżdżam w delegacje. Stettin, Breslau, Dresden. Wszę-
dzie po kilka albo kilkanaście dni. W Łodzi, to znaczy
w Litzmannstadt, jestem krótko. Taka praca. Albo właści-
wie służba. Ale teoretycznie można uznać, że moim miej-
scem na ziemi jest Litzmannstadt. Tu mieszka mój syn.
Uprzedzając pytanie Fischera, szybko uzupełniła
wypowiedź.
– A Herman jest teraz na froncie wschodnim. Powo-
łali go po klęs… To znaczy powołali go, gdy nasze dzielne
i niezwyciężone wojska przegrupowały siły pod Moskwą.
Na moment zapadła cisza.
– Jest bardzo dobrym chirurgiem miękkim.
Tę ostatnią wypowiedź Fischer uznał za idiotyczną.
– Do kiedy będziesz w Litzmannstadt?
– Do końca sierpnia na pewno. Potem na parę dni
wyjadę do Breslau, ale na krótko – dodała tonem, który
Fischer doskonale znał, a teraz wyczuł i zrozumiał za-
warty w nim przekaz.
– Co za zbieg okoliczności. Ja też najpewniej będę
w Litzmannstadt do końca sierpnia. A potem mam
urlop. Nie mam planów. Może spędzę go tu, w mieście
bez rzeki?
32
Wierni.indd 32
Wierni.indd 32
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
Uśmiechnęła się zalotnie. Po chwili powiedziała:
– Nie pytam o sprawę, którą prowadzisz.
– Ja też nie zadaję pytań o tę chemiczną firmę.
Uśmiechnęli się oboje.
– Muszę iść. Wpadłam tylko na chwilę, żeby ugasić
pragnienie.
– Wieczorem będzie chłodniej.
Zrobiła minę, która wyrażała rozdarcie.
– Gdzie się zatrzymałeś?
– W Grand Hotelu. Jestem komisarzem kripo, a nie
jakiejś państwowej policji sezonowego państewka.
– Postaram się być dziś wieczorem. Jeżeli mnie nie
będzie, to przyjdę jutro.
Fischer znał ją dobrze. Był pewien, że przyjdzie dziś.
Postanowił wypić jeszcze jedną stopkę wódki i pójść do
hotelu. Musiał się zdrzemnąć. Wiedział, że w nocy nie
pośpi.
33
Wierni.indd 33
Wierni.indd 33
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
ROZDZIAŁ 3
Tydzień w Łodzi minął jak z bicza trzasnął. Wszyst-
kie dni wyglądały tak samo. Od rana komisarz Fischer
oddawał się pracy operacyjnej. Znosił w pokorze gru-
biańskie odzywki gestapowców i pełne pogardy gesty
esesmańskiej arystokracji. Po służbie wstępował do któ-
rejś z restauracji. Jadał tłusto i popijał wódką. Szedł do
hotelu. Spał dwie godziny. Brał prysznic. Wdziewał czy-
sty strój. O ósmej wieczorem przychodziła. Zasypiali
nad ranem.
Tego dnia zrobiło się zimniej. Nad Łodzią zawisły
chmury, z których co jakiś czas padał deszcz. O ile Adolf -
-Hitler-Strasse przyjęła wodę z utęsknieniem, gdyż do-
skwierał jej męczący żar, to dzielnice położone na rubie-
żach miasta miały względem deszczu mieszane uczucia.
Niemające brukowanej nawierzchni uliczki zaczęły gło-
śno lamentować, a lament ten głuszyło potężne błoto,
które bez reszty zapanowało nad rewirami łódzkiej nędzy.
34
Wierni.indd 34
Wierni.indd 34
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
Na szczęście przybytek gastronomiczny położony na
Rudzie Pabianickiej znajdował się obok solidnie wy-
brukowanej ulicy. Dzień wcześniej Fischer zrobił roz-
poznanie. Jeszcze wcześniej teren dobrze zbadali agen-
ci gestapo. Knajpka położona była przy głównej ulicy
Rudy Pabianickiej. Kiedyś było to osobne miasto, mają-
ce ambicje stania się dla łódzkiej aglomeracji tym, czym
Otwock stał się dla warszawskiej. Na terenie miasta po-
jawiły się wille przeznaczone dla bogatszych letników.
Ci nieco ubożsi mogli korzystać z wielu pensjonatów.
Kto chciał, mógł tu uprawiać sporty wodne – do dyspo-
zycji wczasowiczów był akwen nazywany Stawami Ste-
fańskiego. Dla amatorów wyścigów konnych przygoto-
wano specjalny tor. Oczywiście w realiach drugiej woj-
ny światowej wszystkie te atrakcje dostępne były tylko
dla Niemców. A Niemcy, planując przebudowę Łodzi na
germańską metropolię Litzmannstadt, włączyli do niej
Rudę Pabianicką.
Knajpka, w której miało się odbyć spotkanie, nie była
duża. Normalnie przy czterech stołach siedziałoby kil-
kunastu biesiadników. Teraz jednak lokal był prawie pu-
sty. Współpracujący z gestapo właściciel zadbał o to, by
nikt im nie przeszkadzał.
– Witamy w mieście Łodzi, panie kapitanie. Prze-
praszamy, że tak długo musiał pan czekać na kontakt
z nami, ale, niech pan nam wierzy, ziemie wcielone do
Rzeszy to nie to samo, co Generalna Gubernia. Musie-
liśmy pana dokładnie sprawdzić.
35
Wierni.indd 35
Wierni.indd 35
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
Porucznik Gabriel wyglądał na jakieś czterdzieści lat.
Lekko przyprószone siwizną włosy i okulary na nosie
miały zmylić kogoś, kto tego chodzącego sprężystym,
wręcz defiladowym krokiem człowieka mógł wziąć za
oficera Armii Krajowej. Jego kompan, porucznik Wa-
wer, wyglądał trochę młodziej. Miał jakieś trzydzieści
pięć lat, co oznaczało, że był w wieku Fischera.
– Tu jest gorzej. O wiele gorzej niż w Generalnym
Gubernatorstwie – uzupełnił mowę powitalną Gabriel.
Fischer, który występował jako kapitan Kowalski,
zrobił poważną minę.
– Słyszałem. Pewne informacje do nas docierają.
– A co w Londynie? Kto na czele tabeli? Everton? –
zapytał Wawer.
– Zawieszono rozgrywki. Już w roku czterdziestym
wstrzymane zostały mecze ligowe. Ale czasem ktoś
z kimś gra.
– Jak u nas. Musi pan obejrzeć jakiś mecz naszej ligi.
Widzieliśmy, że ma pan mocne papiery – stwierdził Ga-
briel.
– Sam Sikorski się moją misją zainteresował. Nie
ukrywam, że dla premiera skompletowanie drużyny na-
rodowej i wystawienie jej w rozgrywkach Pucharu Wol-
nych Narodów to ważny aspekt propagandowy. Szczegól-
nie teraz, gdy komuniści wyszli z cienia, próbują omamić
naród i, co gorsza, zamydlić oczy naszym sojusznikom.
Tak, panowie, oprócz walki doraźnej, z Niemcami, cze-
ka nas wyzwanie pod postacią rywalizacji z Sowietami.
36
Wierni.indd 36
Wierni.indd 36
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
– Mamy z nimi przecież podpisany pakt – zdziwił
się Wawer.
– Wierzy pan Sowietom? Im nie można wierzyć. Po-
wiem poufnie, nie do protokołu: kiepsko widzę dalsze
losy relacji ze Związkiem Radzieckim. Pakt jest kru-
chy. Dopóki Ruscy na froncie dostają baty, dopóty układ
obowiązuje, ale nie oszukujmy się. Jak się Stalin otrzą-
śnie, to będzie dążył do jego zerwania.
– Co na to premier? – zapytał Gabriel.
– Jest realistą. Wie, że Zachód nie będzie się spe-
cjalnie z nami liczył. Dlatego tak ważne jest budowanie
zaplecza politycznego. Brytyjczycy i Amerykanie muszą
widzieć, że społeczeństwo polskie stoi murem za rzą-
dem emigracyjnym. Im więcej działań propagandowych,
tym lepiej. Tu chodzi o polską rację stanu.
– Zdajemy sobie z tego sprawę – poważnie rzekł Wawer.
– Te rozgrywki są idealną okazją do zbicia ważne-
go kapitału. Gdyby udało się wystawić reprezentację…
– A kapitan związkowy? Kałuża? Józef Kałuża? – za-
pytał Gabriel.
– A był pan zadowolony z występu w Berlinie?
Z czwartego miejsca i porażki z Norwegią? Z wystę-
pu we Francji też był pan zadowolony? Przecież tych
Brazylijczyków mieliśmy już na widelcu. Gdyby zamiast
Madejskiego grał Fontowicz…
– Każdy kibic wie, że Kałuża nie przepadał za piłka-
rzami z Poznania i Łodzi. – W młodszym z konspirato-
rów obudziła się dusza kibica.
37
Wierni.indd 37
Wierni.indd 37
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
Wawer.
– Galileusz jeden. Psia jego galicyjska mać – rzekł
– Dlatego mamy możliwość, by zmienić główne-
go trenera. Sikorski ma pomysł, żeby dać szansę komuś
młodszemu. Komuś, kto grał w piłkę nie za Franciszka
Józefa, jak Kałuża, ale zupełnie niedawno. Komuś takie-
mu jak Matyas.
Obaj łodzianie zdecydowanie się ożywili.
– Michał Matyas? Myszka? Ten z Pogoni Lwów? –
dopytywał się Gabriel.
– A zna pan innego Matyasa, który by się nadawał?
– On tu był u nas, w Łodzi. Prowadził treningi dla
naszych chłopaków.
– Wiem. Zrobiliśmy poważne rozpoznanie. Wiemy,
kto gra w konspiracyjnych rozgrywkach, kto jest w for-
mie. Wiemy, kto zginął lub siedzi w obozie. Przygoto-
waliśmy listę kilkudziesięciu piłkarzy. Przecież musi-
my założyć, że jest bardzo prawdopodobne, iż które-
goś z wytypowanych piłkarzy Niemcy zabiją, aresztują
bądź wyślą do obozu. Istnieje też ryzyko, że ktoś zginie
podczas przekraczania granicy. Przyjechałem pociągiem
z Węgier, wracać będę przez Karpaty. Nie jest powie-
dziane, że w Londynie pojawię się cały i zdrowy. Mam
nadzieję, że wrócę w jednym kawałku i na dodatek z ja-
kimś dobrym polskim piłkarzem pod pachą.
Cała trójka zaśmiała się głośno.
– Słyszeliśmy, że ma pan kogoś na oku – stwierdził
Gabriel.
38
Wierni.indd 38
Wierni.indd 38
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
– Raczej na liście.
Fischer wyjął z zanadrza kartkę i podał ją Gabrielo-
wi.
– To notatki Józefa Kałuży z trzydziestego dziewią-
tego roku. Są tu nazwiska młodych piłkarzy, których ob-
serwował. Jest tu Hesse. Artur Hesse z Klubu Turystów
Łódź.
– To jeden z naszych najlepszych piłkarzy – powie-
dział Gabriel.
– Jeden z najlepszych i najważniejszych – dodał Wawer.
– To łódzki Niemiec. Ukrywa się przed nimi. Nie
chce grać w niemieckich klubach. Porządny człowiek.
Sam pan rozumie, kapitanie, że jest dla nas podwójnie
cenny – dodał Gabriel.
– Cenny jako piłkarz i jeszcze bardziej wartościo-
wy jako Niemiec bojkotujący Trzecią Rzeszę. Dla wielu
chłopaków jest moralnym wzorem. Mógł przecież zo-
stać volksdeutschem i grać w niemieckim klubie. Mieć
więcej żarcia i normalnie żyć. Nie tak jak my – klaro-
wał Wawer.
– Jesteśmy dumni, że mamy w Łodzi porządnych
Niemców, a nie samych faszystów – powiedział Gabriel
z wyższością.
– To już wiecie, dlaczego Sikorskiemu na nim za-
leży. Chodzi o to, byśmy pokazali Niemcom, że nie
są monolitem. Wasz Hesse będzie dla szkopów taką
przeciwwagą wobec Wilimowskiego. Pokażemy im, że
są porządni Niemcy, którzy nie idą na pasku Hitlera
39
Wierni.indd 39
Wierni.indd 39
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
i są lojalni wobec emigracyjnego rządu w Londynie.
O to chodzi. O to właśnie chodzi! Niech Churchill
i Amerykanie wiedzą, że całe społeczeństwo utożsa-
mia się z rządem generała Sikorskiego. Nawet polscy
Niemcy.
Fischer zamyślił się na moment, po czym łyknął
bimbru i dodał.
– Ci przyzwoici, rzecz jasna.
– Rozumiemy. Oczywiście przekażemy mu informa-
cję, ale to on sam musi podjąć decyzję – zabrał głos star-
szy konspirator.
– Rozumiem.
– Zakładamy, że się zgodzi. Ale opuszczenie teryto-
rium Rzeszy będzie dla niego trudne. W tej chwili Hes-
se jest przez Niemców poszukiwany. Musimy mu wyro-
bić nowe dokumenty. Dobre. Najlepsze. Niemcy nie są
głupi. Nie dadzą się nabrać na lipne papiery. Tym bar-
dziej że musicie kierować się na południe. Z Łodzi po-
jedziecie do Katowic pociągiem. Dalej do Bielska-Bia-
łej. Z Bielska to już trzeba będzie iść górami w stronę
granicy z Generalnym Gubernatorstwem. Zresztą pan
chyba ma już opracowaną trasę powrotu, prawda? – za-
pytał Wawer.
– Oczywiście, że mam. Ale sami panowie rozumieją…
– Rozumiemy. Im mniej wiemy, tym lepiej. Jednak
papiery trzeba mieć dobre. Na dworcach są permanent-
ne kontrole dokumentów. Zresztą nie tylko na dwor-
cach – z nutą patosu rzekł Gabriel.
40
Wierni.indd 40
Wierni.indd 40
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
– Wiem. Jeżeli chodzi o dokumenty, to mam papie-
ry in blanco przygotowane przez nasz wywiad w Lon-
dynie. Najlepsze z możliwych. Trzeba tylko je wypisać
i wkleić zdjęcie Hessego.
– Potrzebujemy kilku dni.
– Mam nadzieję, że panowie rozumieją, że w obec-
nej sytuacji gra Hessego w konspiracyjnych rozgryw-
kach jest niepożądana.
– Ma się rozumieć – powiedział poważnie Wawer.
– To chyba mamy sprawę załatwioną. Najwyższa
pora uczcić powołanie do kadry narodowej kolejnego
łódzkiego piłkarza.
Gabriel sięgnął po flaszkę i kieliszki.
– Oby to był toast za piękną karierę. Godną Wład-
ka Króla i Wawrzyńca Cyla. Mam nadzieję, że po woj-
nie Hesse zagra w ŁKS. A może zostanie w Widze-
wie? Może to my, widzewiacy, będziemy po wojnie górą
w mieście. Najwyższa pora, by w mieście Łodzi porzą-
dził RTS! – zawołał Wawer.
– Nie może być inaczej. Wypijmy – podchwycił dru-
gi z podziemnych żołnierzy.
Bimber rozgrzał wnętrzności. Następna kolejka uko-
iła nerwy i zmniejszyła napięcie. Gabriel nalał trzecią
porcję.
– Mam nadzieję, że panu smakuje. My już przywy-
kliśmy. Od września trzydziestego dziewiątego roku tyl-
ko raz piłem normalną wódkę. Miałem dobry powód.
Chce pan posłuchać? – zapytał Gabriel.
41
Wierni.indd 41
Wierni.indd 41
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
– Chcę – Fischer uśmiechnął się szeroko.
– Otóż rok temu miałem niesamowitą przygodę.
Nasi chemicy przygotowali specjalne zapalniki w kształ-
cie ołówków. Te zapalniki rozgrzewały się od promieni
słonecznych. Wystarczyło wrzucić taki zapalnik do wa-
gonu z amunicją i poczekać na wielkie bum. Genialny
pomysł, bo transporty wybuchały daleko od Łodzi. Jed-
nak raz coś się stało. Tak jak było umówione, wrzuci-
łem do wagonu zapalnik. Minęła godzina, potem druga,
a pociąg nadal stał na stacji. Wyszedłem na peron i na-
gle widzę, że wagon się pali. Zacząłem krzyczeć, wzy-
wać pomocy. Przecież byłem sam na peronie! Nie wyka-
raskałbym się z tej afery. Wskoczyłem do tego wagonu
i zacząłem tłumić pożar własnymi spodniami. Nadbie-
gli Niemcy i pomogli mi gasić. Gdy udało się opanować
żywioł, podszedł do mnie naczelnik stacji i dał w na-
grodę trzydzieści marek. Z magazynu dostałem nowe
spodnie. Za część z tych pieniędzy kupiłem flaszkę po-
rządnej wódki.
Wszyscy się głośno zaśmiali. Gabriel kontynuował:
– Być może ten epizod uratował mi życie. Gdy
Niemcy rozbili nasze laboratorium, byłem jakby poza
kręgiem podejrzeń. Oczywiście gdyby mnie ktoś syp-
nął podczas śledztwa, natychmiast szkopy by mnie cap-
nęły i nogi z dupy powyrywały. Na szczęście nikt nie
sypnął. A losy tego pociągu, co go uratowałem za trzy-
dzieści marek, były następujące. Gdy pożar został uga-
szony, emocje opadły, a skład wreszcie ruszył, wrzuciłem
42
Wierni.indd 42
Wierni.indd 42
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
kolejny zapalnik. Podobno huknęło gdzieś między Ży-
rardowem a Warszawą.
Opowiadający przerwał, by napełnić kieliszki. Fi-
scher pokręcił głową z podziwem.
– Dwie pieczenie na jednym, nomen omen, ogniu –
powiedział.
– Prawda! – Gabriel zarechotał. – Szkoda, że takie
przygody nie zdarzały się częściej. Trzydzieści marek to
kupa pieniędzy. Przynajmniej dla nas, Polaków – zakoń-
czył opowieść.
– My tu w Łodzi, panie kapitanie, inaczej walczy-
my – zwrócił się do Fischera Wawer. – Tu terror jest
tak wielki, że nie mamy szans na dywersję. Parę miesię-
cy temu niejaki Mierzwiński załatwił dwóch gestapo-
wców. Setkę ludzi Niemcy rozwalili. Kilkaset osób po-
szło siedzieć. Gdybyśmy dalej chcieli zabijać Niemców,
to żaden łodzianin nie doczekałby końca wojny. Z usta-
leń wywiadu wynika, że każdego dnia statystycznie gi-
nie sześciu Polaków z Łodzi lub najbliższych okolic. Ilu
ludzi ginie w getcie? Tego nie udało się ustalić. Pewnie
drugie tyle albo i więcej. Dlatego walczymy inaczej. Na-
szą bronią jest sabotaż. Walczymy poprzez niszczenie
niemieckiej własności wartej miliony marek.
– Na przykład? – Fischer się zainteresował.
– W sierpniu popsuliśmy specjalne motory, które
miały wprawić w ruch szwedzkie pompy. Zakłady Zell-
garn stanęły na kilka dni, a straty wyniosły dwadzieścia
milionów marek. W czerwcu w tych samych zakładach
43
Wierni.indd 43
Wierni.indd 43
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
wypuściliśmy z kadzi ogromne ilości wiskozy. Straty
Niemców? Dziesięć milionów marek. Podpalamy sma-
ry i benzynę. Wrzucamy do kotłów niemieckich paro-
wozów specjalny brykiet, który powoduje nagły wzrost
temperatury. Kocioł pęka, a lokomotywa idzie do gene-
ralnego remontu. Mieliśmy genialną konstruktorkę za-
palników. Halina Galasówna, złota dziewczyna. Podczas
śledztwa nikogo nie sypnęła. Nikogo. Nie miała nawet
trzydziestki. Nie przeżyła śledztwa – powiedział młod-
szy z oficerów AK i nalał do kieliszków kolejną porcję
wódki.
– Tym bardziej się dziwię, że tak ryzykujecie z tymi
rozgrywkami ligowymi. Warto się tak narażać? – rzekł
Fischer.
– Panie kapitanie! – wtrącił Gabriel gwałtownie. –
Polakom w Łodzi nie wolno jeździć na rowerze. Nie
wolno wsiadać do tramwaju. Chyba że ktoś pracuje
w zakładzie oddalonym od miejsca zamieszkania, wte-
dy Niemcy łaskawie dają zezwolenie na jazdę tramwa-
jem. Nie wolno nam siadać na ławkach. Nie mamy pra-
wa spacerować po parku. Korzystamy z jednego szpitala,
gdzie nawet nie ma bandaży. Wolno nam kupować tylko
w specjalnych aptekach. Mówię „specjalnych”, bo nie ma
w nich leków. Nawet po śmierci jesteśmy napiętnowa-
ni. Polacy są chowani tylko na jednym cmentarzu. Ten
cmentarz leży na skraju miasta, na tak zwanych Kurcza-
kach. Natomiast karę śmierci można dostać praktycz-
nie za wszystko. Sam właściwie nie wiem, czy w naszej
44
Wierni.indd 44
Wierni.indd 44
06.07.2020 12:09:48
06.07.2020 12:09:48
sytuacji kara śmierci nie jest tym łagodniejszym wymia-
rem kary. Osobiście wolałbym zginąć od razu niż na raty
w jakiejś gestapowskiej katowni. A mamy ich kilka, tych
katowni. Przydział jedzenia dla Polaków jest na granicy
biologicznej egzystencji. Zapewniam pana, kapitanie, że
niemiecka świnia jada lepiej od Polaka w mieście Łodzi.
Przez ostatnie dwa tygodnie jadłem tylko chleb z mar-
moladą z brukwi. Dziwna ta marmolada, bo bez cukru.
Jesteśmy upadlani na każdym kroku. W tej sytuacji…
– W tej sytuacji podziemna liga jest naszym mo-
ralnym zwycięstwem. Każdym meczem mówimy tym
skurwysynom: „Jesteśmy wolni” – dopowiedział Wawer.
– Po każdym golu wołamy: „Pocałujcie nas w dupę!” –
dodał głośno Gabriel.
– Dla tych młodych ludzi, co grają w piłkę, mecze są
namiastką normalnego życia. Nie mogąc walczyć z br
Pobierz darmowy fragment (pdf)