Darmowy fragment publikacji:
Wspólna
chemia
Witold Horwath
Wspólna
chemia
Jirafa Roja
Warszawa 2006
© Copyright by Witold Horwath, 2006
© Copyright by Jirafa Roja, 2006
Korekta: Magdalena Rejnert
Łamanie: Tatsu
Zdj(cid:459)cia na okładce: Amanda Rohde | iStockphoto.com
Druk: Drukarnia Naukowo-Techniczna Oddział PAP S.A.
ISBN 83-89143-55-0
Wydanie I
Warszawa 2006
Kiedysłyszę:seks,odrazumyślęoNim,przeznajwiększe
N, o moim facecie, moim Adamie, bo nosi biblijne imię
pierwszegomężczyzny,pierwszegomojegomężczyzny,któ-
rypokazałmiraj.Andżelikamówi,żejestemnimfomanką,
bopowiedziałamjej,żenumberoneprzeżywamjuż,jakon
bierzeprysznic;złazienkidobiegaszum,ajawyobrażam
sobie jego ramiona, brzuch, i włosy okalające słup miło-
ści,żywyposąghinduskiegobogaLingi,ananich,natych,
włosachperląsiękroplewody,jakporannarosanaleśnym
poszyciu,adalejuda,niemaszpojęcia,Andżela,jakieon
mauda,kolana,stopy,arcydziełonatury,aniejakcichłop-
cy,cocałyczasbiegająnasiłownięipakują,takifacetzsi-
łownitowogóleniemójtyp,możetobiesięonipodobają,
różnesągusta,conie?Awogóletonapewnoniewiesz,
cototakiegotenLingaijegokult,notosobieprzeczytaj
wostatnim„Stylu”,amożew„Cosmo”,wycięłamtenar-
tykuł,jakniemasz,tocijutroprzyniosędoszkółki.Jaka
tam ze mnie nimfomanka, jeśli poza nim faceci w ogóle
na mnie nie działają, nawet z Kazikiem z Kultu bym się
nieprzespała,aniztymno…nocograłwtymfilmie,na
którymbyłyśmywMultikinie,wiesz,októregomichodzi,
znimbymteżnieposzładołóżka,awiem,żelaskiszaleją
zanimnamaksa.Poważnie:sekstodlamnieAdam.Mój
5
mąż.Iwcaleniedlatego,żewyznajęjakieśwartościchrze-
ścijańskie, bo nie wyznaję, jestem światłą, nowoczesną,
alepoprostu—kochamgo.
Miałamtowielkieszczęście,żesięspotkaliśmywtedy,
wJarosławcu,tobyłowwakacjeposiódmejklasie;żebymój
starywiedział,żestraciłamdziewictwo,chybazlałbymnie
pasem,onmatakiepoglądyimetodyjakześredniowiecza.
Bomatcetowisiało,wogólenieinteresowałasię,corobię,
nawetniezauważyła,żenienocujęwpensjonacie,gdybym
umarła,teżbypewniezorientowałasiępotrzechdniach.
Andżela, kiedy on bierze z półki żel, już jestem cała
mokra,tamwśrodku.Awiesz,jakimamwtedywyczulo-
ny słuch? Normalnie słyszę jak piana obmywa jego ciało,
i pragnę być wodą, gąbką, każdym kosmetykiem, którego
używa,jakonedaćmuswójdotykizapach,ibyćwtartą,
wchłoniętąporamijegoskóry,aterazręcznikiemchcębyć,
bosłyszę,żejużponiegosięgnął,zachwilęotworzydrzwi,
wyjdzie,apotemosiemkroków,policzyłam,tylezawszerobi
odłazienkidosypialni,akażdy,tonajbardziejwyrafinowa-
nagrawstępna,cojamówię,potemjużniepotrzebażadnej
gry,tymijegoośmiomakrokamiwkorytarzykujawchodzę,
wbiegam na szczyt, rozumiesz, Andżela? To jest number
two,możefaktyczniemamcośznimfomanki,aledlaniego
mogębyćwszystkim,nawetdziwką,zerozahamowań,tak
byłoodpierwszejnocy,tamwJarosławcu…
Za szóstym krokiem Adama wielki, stary zegar, któ-
ryodziedziczylipojegodziadkuiktórystałwdużympo-
koju,chociażnijakniepasowałtamdopozostałychmebli
iwystrojuwstyluIkei—zakrztusiłsiękukułką.Toozna-
czało, że jest godzina trzecia dwadzieścia, a może nawet
czterdzieści,boitakiespóźnieniaprzytrafiałysięstarowi-
nie.Adamotworzyłdrzwisypialni,zrobiłsiódmyorazósmy
krok,poczymnachyliłsięnadJustyną.Miałakołdręzsu-
niętądobioderiotwarteoczy.
6
— Śpij,śpij—szepnął,zmieszanytym,żeobudziłżo-
nę.Naprawdę,starałsiębraćpryszniccicho,potemnapal-
cachprzejśćdosypialni,alemałamacholernieczujnysen,
jakkotek,jakkrólik;zprzyjemnościąpogłaskałpoliczkicie-
płe od snu, słodko ogrzane tam, po drugiej stronie jawy,
gdziesamchciałsięjaknajprędzejznaleźć;podniu,który
trwałbliskodwadzieściagodzinmarzył,byzasnąćobokJu-
styny,przytulonydojejciała.
Podzamkniętymipowiekamizobaczyłmonitor,ananim
słupkicyfr,obrazującewynikisprzedażyzaostatnikwartał,do
drugiejtrzydzieściślęczelinadtym,ajeszczetakretynka,Te-
resa,zgubiłagdzieśumowyleasingowe…Poczułdreszcz,po
którymświadomość,jakkomputerbezpieczniesięwyłącza,
programzamknięty,ekranciemny,dorananiemamnie.
Tośnisięczynaprawdę?Justynalekkopotrząsajegora-
mieniem.Słyszyjejgłos:
— Adam,cojestnietak?Pogadajmy…
Chybatojednaksen.Raczejnapewno.Justynaprze-
cieżnieużywatakiegotonu.Alenawszelkiwypadekodpo-
wiada,amożeteżtylkomusięśni,żeodpowiada,wkażdym
raziedoJustynydobiegajegomamrotanie:
— Wszystkookey.Śpijmy.
— Śpijmy, śpijmy — powtórzyła jak echo, i w tym sa-
mymmomenciepoczuła,żewłaśniestałasięechem,czyli
nikim,zupełnąnicościąibezsensemwśródnocy,pustką,po-
śródpustki,iabyczymśsięwypełnić,przywołaławspomnie-
nia.Najpierwtospodprysznica,choćnieustalałakolejności,
samoprzepchnęłosięnapierwszemiejsce.Stałapochylona,
rozwartymidłońmiwspartaozimne,białekafelki,iniewi-
dzącAdama,wszystkimipozostałymizmysłami,wszelkąko-
mórkąorganizmudoznawałajegoobecnościzaplecami,po-
śladkami,kręgosłupem,którywiłsięwesachfloresach,awo-
da,ciepławodaobmywałaskórę,całyczasbowiempieściłją
prysznicem,takżewtenczas,gdyobojeuklęknęliipromień
7
rozkoszy, co ją przenikał, stał się nieledwie bolesny; wtedy
dopieroodwróciłagłowęiniepotrafiąctakokręcićszyi,by
spotkałysięichusta,pocałowałagowpoliczek.
— Adam—powiedziałychóremwszystkieneuronyjej
czternastoletniegociała.Aonuśmiechnąłsię.
— Wiedziałaś,żetoja?Agdybytobyłinnyfacet…Na-
wetsięnieodwróciłaś,kiedywszedłem.
Wkurzyłjątymtekstem.Nawetwżartachnieznosiła
aluzji,żemogłabytorobićzinnymi,albożemadoseksu
takiepodejście,jakniektórekoleżanki,cofaktyczniepotra-
fiłybystaćpodprysznicem,tyłemdozasłonkiiczekać,kto
pierwszyjąuchyli.Aletonieona,nieJustyna.Choćoczy-
wiściejestnowoczesnaibezpruderyjna,coniestetyciągle
jeszcze wielu zacofanych facetów myli z kurestwem. Na
przykładjejtata.
Izaprzynależnośćdociemnego,męskiegorodu,ugry-
złaAdamawramię,ażjęknął.
— Jeszczerazcośtakiegopowiesz,tocięugryzęgdzie
indziej!
Lecz zamiast tego pocałowała. I to było takie niesamo-
wite,takiecudowne,żeAdamowinatychmiastnaprężyłsię,
wułamkusekundy,ledwietylkomusnęłagotamrozwartymi
ustami.Byłtwardyjakrączkaprysznica,którątrzymaławdru-
giejdłoni,kierującstrumieńnajegopępekipodbrzusze.
Potemspróbowałaodtworzyć,jakbyłopierwszyraz,tu,
wichwłasnymmieszkaniu,jeszczenienatymtapczanie,
gdziedzisiajAdamśpi,aona,byniepójśćnasamodnoroz-
paczy, kurczowo chwyta się wspomnień; mieli wtedy tyl-
komateraciśpiwórnanim.Ikilkapoduszek,którekupi-
ładzieńwcześniejnawagę,botrafiłanawyprzedażwAu-
chan;itychroletwoknachtakżejeszczeniemieli,tobył
jej pomysł, żeby zamontować, i koniecznie niebieskie, ta-
ki kolor bowiem nakazywały zasady feng shui. Lecz owej
pierwszejnocyszybybyłynieosłonięteineonhoteluForum
8
rytmiczniepulsującrobiłimdyskotekę,itakfajnieopali-
zowaływjegoświetlepusteflaszkiikieliszkinaparapecie,
bogodzinęwcześniejwłaśnieparapetówęskończyli.Akie-
dyneonprzygasałiciemnośćzlepiałasięnadnimi,pierw-
szymzezmysłówstawałsięwęch,kontemplowaławięcza-
pachświeżejfarby,któregodawniejnieznosiła,boktóżlubi
wąchaćfarbęemulsyjną,aleteraztoichmieszkaniebyło
pomalowane,toteżwdychałanibyaromat,nibywońbzuna
randcewnocmajową.
Gdyskończylisiękochać,spytała,jakmubyło.Powiedział,
żesuper.Jejteżbyłosuper,leczmimotoniewiadomoskądja-
kiśniepokójnaglesięprzyplątał.Dokuczliwy,narastający,cał-
kiemjaktetramwaje,cowłaśniezaczęływyjeżdżaćnamiasto
izmetalicznymzgrzytemszlifowałynadrannąciszę.
— Pierwszyraz…kochałeśsięzwłasnążoną—szep-
nęłaztremą.Adamniezrozumiał,wczymproblem.
— Dla mnie jesteś żoną już od dwóch lat — odrzekł
zcharakterystycznądlasiebieprostotą,lecztotylkowzmo-
głoobawyJustyny.Tymbardziej,żebyłaświeżopocałejma-
sielekturnatematpsychologiiiseksuologiimałżeństwa.
— Alefaceciwoląmiećkochankiniżżony.Toichbar-
dziej podnieca — powiedziała, starając się nadać głosowi
suche,beznamiętnebrzmienie,bonibyjakieemocjemoże
wniejbudzićtaoczywistaprawda;niepotojestoczytaną,
nowoczesnąkobietą,żebyjakgłupiagąskazPcimiałkać,że
lifeiscruel.
— Zależy jacy — zaoponował Adam, ale Justyna nie
dałasięzwieść.
— Dwojeamerykańskichuczonychudowodniło,żemęż-
czyźni mają naturę poligamiczną. To wynika z odmiennej
chemiiichmózgu.WAmerycebyłyrobionebardzociekawe
badanianazwierzętach…
Pamięta,żewtymmomenciemążzacząłsięśmiaćinie
dałopowiedziećobaranie,którymożejednąowcępokryć
9
tylkosiedemrazyinigdywięcej,choćbymunałożyćworek
nałeb;Adamśmiałsię,tramwajezgrzytały,Justynanase-
riosięwkurzyła.
— Ileząpotemdołóżkazbylewyciruchem—wyce-
dziłanienawistnie,własnymisłowamistreszczającwniosek
płynącyzamerykańskichbadań.
Możechociażterazniebędziesięśmiałiprzerywałjejwpół
słowa.Justynazdeterminacjąpotrząsnęłaśpiącymmężem.
— Posłuchaj,jesteśmynowoczesnym,partnerskimmał-
żeństwem.
Odmruknąłcośnieartykułowanego.
— Powiedzmiprawdę,jakprzyjacielowi:maszkogoś?
Efekt przeszedł jej oczekiwania: Adam w ułamku se-
kundy poderwał się i przyjął pozycję siedzącą. Zupełnie,
jakbybyłnasprężynę.
Apotemjegonieprzytomnywzrokpowędrowałodnad-
garstkadonocnejszafki,gdzieprzedsnempołożyłzegarek.
— Ocholera,niezadzwonił!—westchnął,abyłwtym
bezmiarskargiibezsilnejzłości—nabudzik,wczesnąpo-
rę,krótkisen,nowyciężkidzień.Nacałyświat.Słyszącgłos
męża,ażstruchlała.
— Nie,dopieroczwarta,śpij—szepnęłaipogładziłago
powłosach.Natychmiastzpowrotemosunąłsięnapodusz-
ki.Byłtakisłodki,takidzieciak,kiedyspał.Itejegorzęsy.
Długie,cudowne,miałaochotęjecałować,alebałasię,że
znówgoobudzi.
— Tak strasznie cię kocham — mówiła, ale już tylko
wmyślach.—Idlategomuszę,rozumiesz,muszęwiedzieć,
czymnieniezdradzasz!
Kiedyranopróbowałjąobudzić,zupełnieniekontaktowała,
nierozumiała,czegoodniejchce,problemAniijejprzed-
szkola przywaliła gruba warstwa niewyspania oraz okrop-
10
nychmyśli,codręczyłydoświtu,więcżadnacórkanieist-
niała, żadne przedszkole, a tym mniej jakaś tam godzina
ósma,naktórąnależałobyjąodprowadzić.Azresztą,czyto
niebezsenstłucsięzdzieckiemtrzyprzystankiautobusem,
jeśliAdammożejąpodrzucićjadącdofirmy?Bożeświęty,
wielkie tam nadłożenie drogi, najwyżej piętnaście minut!
Aonaprzecieżmusiałabywstać,umyćsię,ubrać,noima-
keupjeszcze…nie,nochance,Adaś,tyjąodwieź!Chyba
nawetmutegoniepowiedziała,tylkowyjęczaławrozespa-
nychmyślach,tulącsiędopoduszkiirozpaczliwienacią-
gająckołdręnagłowę;zulgąprzyjęła,żesobieposzedł,nie
stoi nad nią, nie gada, nie szarpie, szlaban zagradzający
piękną,szerokąautostradęsnupodniósłsięiJustynapo-
mknęłatamstomilnagodzinę.
Około trzynastej zadzwonił Mietek; na szczęście słu-
chawkabezprzewodowegoaparatuleżałanawyciągnięcie
ręki,niemusiaławięcwstawać.
— Obudziłemcię?Sorry.Alemaszniesamowiciesek-
sownygłos,kiedyjesteśtakarozespana…
Mieciu był starszy od niej dobre pięć lat i puszysty.
Stale podkreślał, jaki jest bogaty z domu i że czeka go
wielkakariera.Dotegojednakmusizrobićmaturę,nobo
głupio,żebyprezeswielkiejspółkialbobankulegitymo-
wałsięukończonąpodstawówką.Pókicopomagałbratu
winteresach,adokładniejmówiącstałprzedpołudniami
za ladą jego sklepu. Zawsze dobrze ubrany i pachnący
drogimi,męskimiperfumami,naktórychpunkciemiał
hopla.KiedyśzAndżeląodwiedziłygotam,aonpróbo-
wałpochwalićsiębratu,żesąjegokochankami.Bopoza
wszystkimMieciutoerotoman,adokładnie:erotoman-
-gawędziarz.
— Chciałbym,Justynko,żebyśbudziłasięcoranoobok
mnie—kontynuowałswójtelefonicznyflirt.
— Toniemożliwe,Mietku.Przecieżwiesz,żemammęża.
11
Lubiła, kiedy faceci ją adorowali, bo mogła wtedy od-
powiadaćtymtekstem.Amałocosprawiałowiększąfrajdę
niżchwaleniesię,żejestmężatką;itoniebylejaką,bożo-
nąsamegoAdama,najinteligentniejszegoinajbardziejsek-
sownego faceta w całej galaktyce. Najchętniej chodziłaby
ztakątabliczkąnapiersiach.
— Aczytoprzeszkadza?—Mietek,kiedysiędenerwował,
zaczynałtakjakośpoświstywaćnosem;nawetprzeztelefonda-
łosiętosłyszeć.—Przecieżnieżyjemywśredniowieczu…Sa-
mamówiłaś,żemasznatesprawynowoczesnepoglądy.
Jegotekstybyłyjaknazamówienie.Wprostidealniepa-
sującedoukochanychjejodpowiedzi.
— Posłuchaj,janiejestemzAdamemdlakonwenansu
czydlatego,żecośtamsobieprzysięgliśmyprzedołtarzem.
Takiesprawyniemajądlamnieznaczenia.
Kiedyśtrochęsiębała,żedochowującmałżeńskiejwier-
nościmożezostaćnazwanamieszczką,kurądomestikąidi-
nozaurem.Alenaszczęścieprzeczytaławywiadyzkilkoma
sławnymikobietami,którezgodnietwierdziły,żewierność,
jeśliwynikazmiłości,wcalenieośmiesza,aprzeciwnie—
jestczymśpięknym.ItakbyłabywiernaAdamowi,bogoko-
chała,tojąwszakżeuspokoiło.
— Czyli nie mam szans? — spytał Mietek, z trudem
mieszczącsięwnibytożartobliwejkonwencji.
— Możemybyćprzyjaciółmi—zaproponowała,bona-
gleprzypomniałojejsię,żepojutrzejestsprawdzianzgeo-
grafii,aMieciunapewnomaperfectporobioneściągi.Jed-
naztychjegogęstozadrukowanych,małychkartek,wporę
podesłana,uratujeprzedjedynkąnasemestr.
— Dlamnietozamało—westchnął.
Tentonźlewróżył.Podznakiemzapytania,itowielkim,
stawiałrachubynajegopomocnasprawdzianie.
— Mietku,zapomnij.Jesttylefajnychdziewczyn.Naprzy-
kładEdyta—Justynaożywiłasięnagle,bopozawszystkimlubi-
12
łaswatać;innarzecz,żenigdynieudałosięjejskojarzyćżadnej
pary,alezawszetofrajdapoznaćzesobąchłopakaidziewczy-
nę,apotempatrzeć,coztegowyniknie.
— CozaEdyta?—zainteresowałsięMietek.
— Mojakoleżanka.Nieznasz.Ciągleszukachłopaka
nastałe.Opowiadałamjejnawetkiedyśotobie…
To ostatnie było o tyle prawdą, że kilka dni temu we
dwiezAndżeląwprzytomnościtejżeEdytyoplotkowywały
klasę,anajwięcejdostałosięniejakiemuMieczysławowiK.,
puszystemuerotomanowi.
— Ładna?
— Wkażdymraziefacecioglądająsięzaniąnaulicy.
Już zapomniała o sprawdzianie z geografii i bezinte-
resownie, całym sercem chciała teraz pomóc Mietkowi,
ajeszczebardziejEdycie,żebywreszcieznalazłato,czego
szuka,araczej—tego,któregoszukaijużdłużejniewypła-
kiwałasięprzedniąpokolejnychzawodach.
— Umówięsięzniąkiedyśposzkoleipójdziemycałą
paczkądopubu.
— Jesteśekstrakumpela—powiedziałMietek.—Ale
wolałbym,żebyśbyłamojądziewczyną.
— Wiem — użyła smutnego tonu, lecz uśmiechnęła
sięzadowoleniem.—Jesteś,Mietku,bardzociepłymipo-
zytywnieenergetycznymfacetem.Ibardzocięlubię.
Mówiłaprawdę,boniepotrafiłakłamać.Nawetdlako-
rzyści.RzeczywiścietakMietkawtejchwiliodbierałai—
autentycznie lubiła. Niby grubego, pluszowego misia, do
któregomożnasięprzytulić.Iżałowała,żeMieciuniejest
nim naprawdę, i niestety — przytulony zachowa się cał-
kieminaczejniżpluszowyniedźwiadek.
Powinnabyłajużwstać,aleniemogłasięoprzeć,że-
by nie zadzwonić do Andżeli. Odebrała jej matka, odęta
ioschła,jasnewięc,żeznowusiężarły.
— Koniec—powiedziałaAndżela.—Podjęłamdecyzję.
13
— Wyprowadzaszsięzdomu?—spytałaJustyna.
— Mamdowyboru—odcięcieprzeszłości,albonawrót
bulimii—Andżelamówiłatoowielezagłośnojaknapo-
trzeby rozmowy prowadzonej przez sprawne telefoniczne
łącza,alechodziłooczywiścieoto,żebymatkawdrugim
pokojunieuroniłaanijednegosłowa.—Dzisiajznówcałą
nocrzygałam.Mójpsychoanalitykpowiedziałmi,żewpa-
dłamwschizogennąpułapkępodwójnegowiązania.Rozu-
miesz:jająjem,apóźniejwyrzygujęzsiebie.
— Kogojesz?—spytałaJustynazniepokojem.
— Mojąmatkę.To,żeniekarmiłamniepiersiąwywo-
łałowemniedodziśnienasyconygłóduczuciowo-emocjo-
nalny.Aletooczywiściechory,toksycznyzwiązek…
Andżela zawsze rzucała takie teksty i bardzo prędko
wszyscy w szkole odsunęli się od niej. To zresztą niespe-
cjalniejejprzeszkadzało,dalejprzezcałeprzerwytokowała
o swoich traumach, psychoanalizie, a ostatnio coraz czę-
ściejoróżnychwróżkachiegzotycznychwierzeniach,czym
byładoszpikukościzafascynowana.Potrzebamówieniatak
byławAndżelicesilna,żesłuchaczwzasadziesięnieliczył,
anawet—mogłogowcaleniebyć.Dotakiejostateczności
niedoszłowszakże,miałabowiemJustynę.Zawszewierną,
cierpliwą,życzliwiezainteresowaną,którejniezrażałskraj-
nyegocentryzmprzyjaciółki,aniteżjejimagetechno,aleto
takokropnietechno,żeażzdawałsięparodiąstylu.Justyna
chwilamidochodziładowniosku,żegdybynietewszystkie
dziwactwazwłosami,ciuchyjakobudowacyborgaipstro-
kaciznatatuaży,Andżelapoprostubyłabysobieszarąmy-
szą,jakjejmatka—kobieta,zaktórąnapewnonigdyżaden
facetnieobejrzałsięnaulicy.
Alelubiłająiuważałazabliskąprzyjaciółkę.Tymbliż-
szą,imbardziejwszyscyinniwklasieunikaliinielubiliAn-
dżeliki.Poczytywałatosobiewręczzaprzedmiotdumy,że
onajednadorosłapoziomemdorozmówopsychologii,re-
14
inkarnacjiidługukarmicznym.Bezdwóchzdańonedwie
wklasiewnajwyższymstopniubyłyuduchowione,czyliże
miałynajstarszedusze.Andżelapokazałajej,jakwiekdu-
szysięoblicza—trzebaprzypisaćliteromimieniainazwi-
ska odpowiednie cyfry, po czym zsumować. I chyba jesz-
czeprzezcośpodzielić,jużdokładnieniepamięta,wkaż-
dymraziewyszło,żetakinaprzykładMietekjestodkażdej
znichdwarazymłodszy.Aresztyklasytonawetszkodacza-
susprawdzać.
— Noacouciebie?—spytałaAndżelapodwudziestu
minutachmówieniawyłącznieosobie;toitakbyłpostęp,bo
kiedyśwogólenieinteresowałasięsprawamiprzyjaciółki.
— Bezzmian—odpowiedziałasmętnieJustyna.
— Kolejnanocbezseksu?
Miaławrażenie,żesłyszywgłosieAndżelinutkęzłośli-
wejsatysfakcjiizrobiłojejsięprzykro.
— Samaniewiem.Możetomojawina—westchnęła.
Nadźwięksłowa„wina”,Andżelaniespodziewanieoży-
wiłasię.
— Pięknie!Bierzwinęnasiebie!Japrzezdwadzieścia
lattorobiłam…Wszystko,rozumiesz,wszystkobyłomoją
winą:to,żeonamawrzódżołądka,żemusinamniepra-
cować,żenieznalazłasobiechłopa,nawetto,żekondom
pękłisięurodziłam.
Justynawyobraziłasobietwarzjejmatki,którasłyszyto
wszystkoprzezakustycznąścianęichmieszkaniawbloku,
izawstydziłasię—zaAndżelęizasiebie,żeuczestniczy
wtakiejrozgrywce.MójBoże,przecieżterazniebędziemo-
głaspojrzećtejkobieciewoczy!Anapewnonatkniesięna
niąwkuchniczywprzedpokoju.Itonierazjeszcze,boAn-
dżelatylkotakgada,aleoczywiścienigdziesięniewypro-
wadzi.Najwyżejnadwa,trzydni,dojakiegośfaceta.
— I dopiero Jurek, mój psychoanalityk, otworzył mi
oczy.Dziewczyno,mówi,zrzućtengarb!Niemawiny,są
15
tylkoprzyczyny.Kazałmitonapisaćnakartceipowiesić
nadłóżkiem.
— Wiem—powiedziałaJustyna—całanaszakultura
przepojonajestpojęciemgrzechu.Tozasługa,wcudzysło-
wieoczywiście,naszejreligii.
Gdy to mówiła, a ściśle powtarzała po jednym znajo-
mymAdama,przyszłojejdogłowy,żekażdaprzesadajest
niedobra—faktycznie,księżanapewnoprzeginająztym
grzechem,alepowiedzieć,żeludziewogóleniesąnicze-
muwinni,toteżprzegięcie,tylkowdrugąstronę.Naprzy-
kład—jejmatka.Czymożnamówić,żeniejestwinna?Po
tymjakpograłazojcem?Aznią,Justyną,własnącórką,co
zrobiła?Jakiedzieciństwojejzafundowała?Ico?Niema
winy, są tylko przyczyny? A pieprzyć taką filozofię! Tylko,
wprzeciwieństwiedoAndżeli,onanigdyswojejmatcetego
niewygarnie.
Spojrzałanazegarek,byłajuż14.30.
— Cholera,zagodzinęmusimybyćwszkole!—prze-
rwałaprzyjaciółcewpółsłowa.
Tobyłabardzodziwnazbieraninataichklasa;rozpiętość
wiekuodsiedemnastudoczterdziestulat,inormalniecały
przekrójspołeczny—odtakichprawiestuprocentowychin-
teligentów,którymgdzieśnaedukacyjnymszlakupowinęła
sięnogapoludpracującymiast,anawetiwsi;tychostat-
nichpopularnienazywanopszenno-buraczanymi.Natural-
nie,więcejbyłokobiet,facecibowiemniezachodząwciążę
idziecinierodzą,acozatymidzietrochęimłatwiejzrobić
maturęoczasiewzwykłejszkoledziennej.Ci,którymmimo
tosięnieudało,mielinaogółjakąśprzeszłość—alkoholową,
narkomańską,więzienną,taktownieniktichniewypytywał.
Noioczywiściebyłoteżkilkuzupełnychmatołów,itoobojga
płci,cotoliczyli,żemożechociażtutaj,gdziepłacązanaukę
zwłasnejkieszeniigdziewymaganiasąnaprawdęminimal-
ne,dostanąwreszcietenpapierekupragniony-wymarzony;
16
nietyleprzezsiebie,ileprzezrodziców,którzydokońca,de-
speracko usiłowali stworzyć swym trzydziestoletnim pocie-
chomlepsząszansęnastarciedokariery.Copewienczas
ktośubywał,atozwykleznaczyło,żewszedłwposiadanie
świadectwamaturalnegoprostszymsposobem:zamiastmę-
czyćsiętutrzyrazywtygodniu,kupiłjesobienabazarze.Ju-
stynieteżkiedyśktośoferowałtakąfałszywkę,aleuczciwość
niepozwoliłajejskorzystać.Zresztąlubiłachodzićdoszkoły,
botocodrugidzieńzapewniałonietylkożycietowarzyskie,
ale—coważniejszejeszcze—poczuciebyciawgrupie,cze-
goprzezostatnielatastraszniejejbrakowało.Bowpodsta-
wówcenależaładotychnajbardziejlubianychprzezklasę,
itozewzajemnością;rozpłakałasię,kiedyginekologorzekł,
żeciążajestzagrożonaiwystawiłzwolnieniedokońcaro-
ku…Zresztąitakniemogłabysięwszkolepokazaćzbrzu-
chem,takitounasciemnogród!
Lekarzbyłprzekonany,żetozlękuodzieckotenpłacz,
izacząłpocieszać,mówiącjakimitodoskonałymiśrodka-
minapodtrzymaniedysponujedzisiajmedycyna;przerwa-
łamu:paniedoktorze,jamuszępójśćdoszkoły!Edytkanie
poradzisobiesamazkonkursem!Chodziłooto,żeorgani-
zowały z Edytką konkurs na najbardziej oryginalny ciuch
jesienny.
Ale oczywiście potrafiła wagarować, i dawniej w podsta-
wówce, i teraz też, jak chociażby dzisiaj, kiedy bez więk-
szych oporów uległa namowom Andżeli, żeby zerwać się
zfizyki.Poprostumiaławszystkiegopotąd:najpierwtanoc,
kolejnabezseksu,zatopełnaokropnychdomysłów,potem
nakomórceAdamacałydzieńodzywałasiępocztadźwięko-
wa,awfirmiemówili,żegdzieśwyszedł,noiwreszcieże-
nującaaferanapolaku,czyli—gwóźdźdotrumny.
Babka od polaka jak zwykle nadawała teksty, z których
zrozumiećmożnabyłodokładniezero;ojakichśstrukturach
17
przekazu,warstwachsemiotycznych,semantycznych,nikt
wklasietegoniekumał.Ioczywiściewszystkoczytałazkartki,
nobojakinaczej?Żebywalićtakiwykładzgłowy,musiałaby
sięchybanauczyćnapamięćsłownikawyrazówobcych.
Opowiadałaakuratojakimśuczonym,któryzajmował
siętymiwarstwamise…se…,no,nieważne,gdynaglecoś
sięwniejzawiesiło—zająknęłasię,poczerwieniałaizamil-
kła.Itylkosłychaćbyłoszybkiitakinerwowyszelesttychjej
karteluszek,którewertowała,szukającdalszegociąguwąt-
ku.Wreszcierozłożyłajenastole,jakkartywpasjansie,po
czymnachwilęwznowiławykład,alesięokazało,żeczyta
tojużdrugiraz.IwtedyJustyna,którasiedziałanapocząt-
kurzędu,spostrzegła,żebrakującakartkajakimścudem
leżyakuratpodjejstolikiem.
— Paniprofesor,chybaznalazłam!
Ucieszona, że może pomóc, schyliła się i w kucki,
zoczamitużnadpodłogąprzeczytałapierwszezdanie:
— Ingarden traktuje utwór literacki jako wielowar-
stwową strukturę, gdzie warstwą pierwotną, podstawową
jeststrukturazgłosek,następniecałychwyrazów,adalej…
Czytotakartka,paniprofesor?
— Tak,tak—nauczycielkarozpromieniłasię—bar-
dzopanidziękuję.
WtedyJustynazkartkąwdłonipodniosłasięspodstoli-
ka,araczej:chciałasiępodnieść,tylkojakośźlesobieskal-
kulowałaszerokośćblatuitrasę,którąprzebyćmajejgłowa.
Poczułanagły,niewiadomoskądbólwpotylicyidopierodo-
biegającyztyłuśmiechklasyuświadomiłjej,cozaszło.
— Boże,nicsiępaniniestało?—spytałanauczycielka
takimgłosem,jakbytojejprzydarzyłosięstuknąćwgłowę.
— Nie, wszystko jest pod kontrolą — podając kartkę,
drugąrękąpocierałakontuzjowanemiejsce.Apotemod-
wróciłasięgwałtownieizezłościąspojrzałanarozbawione
twarze.
18
— Bardzośmieszne!—rzuciłazjadliwie.—Humorna
poziomiePcimiaDolnego!
Mietek,którysiedziałdwieławkizanią,poczerwieniał
wtymmomencieizacisnąłpięści,jakbychciałkogośbić.
Cholera,żebymogłacofnąćtesłowa,ale—nibyskądmia-
ławiedzieć.
— Dlaczegomnieobrażasz?
I po chwili znów, tylko głośniej, bardziej histerycznie
iwdodatkuwzupełnejciszy,jakanaglezapadła:
— Dlaczegomnieobrażasz?
Świstałprzytymprzeznos,jakbywkażdejdziurcemiał
upchniętysędziowskigwizdek.
— Aco?—jeszczedokońcanieogarnęłasytuacji.—
TyjesteśzPcimiaDolnego?
Mieciuwstałiwolnopodszedłdoniej,ajegoustawy-
krzywiał okropny, sardoniczny uśmieszek, jakim zapewne
seryjni mordercy obdarzają swe ofiary tuż przed udusze-
niem.Zestrachuusiadłaiskuliłasięnakrześle.
— Posłuchaj, mała — mówił niby to normalnie, lecz
wtymspokojubyłocośztykaniabombyzegarowej.—Nie
mażadnegoDolnegoPcimia,aniGórnego.Jestpoprostu
Pcim!Ijasiętamurodziłem!Ijestemztegodumny!
— Proponuję, żebyście może porozmawiali o tym na
geografii,okej?—nauczycielkaniebardzowiedziałajak,ale
próbowałaratowaćsytuację.Mietekcałkiemjązignorował.
— Dziśprzeztelefonpowiedziałaś,żemnielubisz,że
jestemciepłyitakietamduperele.Poco?Żebypotembar-
dziejzranić?Ach,jakietodlawastypowe…
Baśka z ostatniej ławki, słysząc że przeszedł na licz-
bęmnogąigeneralnieczepiasiękobiet,poczułasięnagle
zJustynąsolidarna.
— Mietek,kurde,ococichodzi?Taksięmówi:zPci-
mia.Skąddziewczynamiaławiedzieć,żesiętamurodzi-
łeś?Co,wdowódcizaglądała?
19
— Proszęociszę!—krzyknęłanauczycielka,nagleod-
najdującsięwswojejroli.—Jesteściechybapaństwodoro-
słymiludźmi?!
— Jatak—odparłMietek.—Aleniejestempewien,
czy…wszyscytuobecni.
Chciał,bybyłytoostatniesłowascysji,zgrabnybonmot
iżebynależałydoniego,taksięjednakniestało,aferatrwa-
ładalej,roletylkosięodwróciły:terazonsiedziałnaswoim
krześle,onazaśstałanadnim,proszącowybaczenie,iżeby,
docholeryuwierzył,żeztymPcimiemnaprawdębyłzbieg
okoliczności, straszny, okropny, płakać jej się chciało nad
Mietkiem, że taki zdołowany, biedny, jakieś głupie dziew-
czynymusiałymukiedyśdopiec,itoostro,skorowtenspo-
sóbzareagował;aterazjeszczeonapakujemuszpilę,dopi-
sującsiędolistydręczycieleknieszczęsnego,grubegomisia
zPcimia.Bożemój,agdybyżtoonazPcimiabyłaiktośro-
biłsobieztegojaja?!Misiu,rozchmurzsię—błagała,po-
wstrzymującłzy,któreniepociekłytakżeidlatego,żemi-
mowszystko,gdzieśnamarginesiewspółczuciazachowała
świadomośćkomizmucałejsytuacji.
Aimgoręcejgoprzepraszała,tymbardziejMieciusta-
wałsięodętyiwyniosły.Krzywiłsięzniesmakiemalbooczy
wznoszącdonieba,czyraczejsufitu,skarżyłsięwzrokiem
PanuBogu,żestworzyłpodobnąidiotkę,Justynawszakże
całąsobąprzejętatym,żewyrządziłamuprzykrość,wogóle
tegoniedostrzegała,inierozumiałazupełnie,czemuAn-
dżela,BaśkaijeszczetakaKingaPaciorekodciągająjąod
Mietka,perswadując,żebydałasobiezkretynemspokój.
Trwałotoażdodzwonka,awmiędzyczasienauczyciel-
kadwarazyoświadczyła,żeztakąklasąniemaochotydłu-
żejpracować,Baśkazaśzapowiedziała,żejutrokupiświa-
dectwonabazarze.
— Kurde, tracę tu tylko czas na uczenie się głupot,
ajeszczeludziezachowująsięjakczubki!Mniewystarczy
20
żewiemjakzrobićodlewszczęki!Atewarstwysemantycz-
nenacholeręmi?!
Baśka od czterech lat zatrudniona w przychodni jako
pomocprotetyka,nagledowiedziałasię,żejeślichcepraco-
waćtamdalej,musizrobićmaturę.TymróżniłasięodJu-
styny,któraprzychodziłatubezinteresownie.Aledziśobie
wrównymstopniumiałydosyć.
— Boże,cozadzień!—jęknęłaJustyna.
— Tochodźzemnąnagrupę—zaproponowałaAndże-
la.Żebyjednakpójśćnagrupę,musiałyzerwaćsięzfizyki.
Grupąokreślałyskrótowozajęciapsychoterapeutyczne,
które organizowała instytucja o szumnej nazwie Centrum
TerapiiiKreatywnegoRozwoju,afaktyczniewszystkodzia-
łosięwmałejsalcenadziennymoddzialeszpitalapsychia-
trycznego.Justynateoretycznieuczestniczyławtymodpo-
czątku, ale naprawdę przyszła dziś dopiero drugi raz, bez
entuzjazmu,zanamowąAndżeli,podobniejakpoprzednio.
BoAndżelażadnejtakiejimprezywmieścienieodpuszcza-
ła.Wszędzie,gdziemożnabyłogadaćosobie,grzebaćwso-
bie,albopsywieszaćnamatce,tambyłapierwsza.Justyna,
owszem,teżfascynowałasiępsychologiąiduszą,zwłaszcza
swoją,aleakurattomiejsceiciludzieniebardzojejpasowa-
li.Oddzieciństwamiałabowiemcholerniewrażliwywęch,
azarównoterapeuta,jakiwiększośćpacjentówtobylijacyś
niedomycifaceci,wciuchachodmiesięcyniewypranych,
adezodoranttochybawidzielitylkowsklepie.Ajeszczema-
terace,naktórychsiedziałosięwkuckiwydzielałyzapach
zastarzałegopotuiodtegonormalniejąmdliło.
Podrugiewkurzałojątocałedotykanie.Andżelamówi-
ła,żewtensposóbrealizujesiękontaktpozawerbalny.„Czy
mogędotknąćtwojegonosa?”,„Czymogędotknąćtwojego
brzucha?”,alboktośleżynawznakzzamkniętymioczami,
awszyscykładąnanimręce.Justynabyłapewna,żejedne-
muchłopakowistałjaknaweselu,kiedydotykałjejbrzucha.
21
Zresztąpotemprzyczepiłsiędoniej,nawijałjakpsychiczny,
odprowadziłdosamegodomu,gdzieodrazumusiaławziąć
dwiepyralginynabólgłowy.Opowiadałzupełnienieistotne
inieciekawezdarzenia,naprzykład,żejechałranoautobu-
sem,robiłzakupy,albocośwtymguście,apotempytałsię,
czyjegosposóbopowiadaniajestzajmujący.Jakzrozumiała
chciał podnieść poziom swojej towarzyskiej atrakcyjności,
którejrzeczywiścieniemiałzagrosz,itobyłjegoproblem,
więcwymyślił,żenaJustyniesobiepoćwiczy.
— Biednyfacet—oceniłAdam,gdymuotymopowie-
działa.
Wciążmiaławuszachjegomonotonny,niekończącysię
monolog,alepyralginazaczynałajużdobroczynniedziałać
iirytacjaustępowałaprzedwspółczuciem.
— Wiem.Ibardzomigożal.Alechybaniepotrafięmu
pomóc.
— Aty,Justynko,pocotamchodzisz?—spytałnagle
mąż.—Przecieżjesteśnormalna.
Zaskoczyłją.Niewiedziała,copowiedzieć.Jasne!No-
gima,ręcema,iwogólejestmłodą,podobnobardzoład-
nądziewczyną.Wszystkookej,powinnasięcieszyć,skakać
dogóryjakkangury,aniełazićnamityngiświrów.Wtedy
pierwszyrazdotarłodoniej,żeAdam—chybajejniero-
zumie.
Właśnietenkoleś,Leszekmiałnaimię,byłdziśgłów-
nąosobąspotkania,toznaczy,wszyscywspólniemieliza-
jąćsięjegoproblemami.Usadzonogowkuckinaśrodku,
chudego,mizernego,siatkaniebieskichżyłodcinałamusię
naściągniętejskórzepoliczków,długieiniezbytczystewło-
syspadałynaoczy,więccochwilanerwowojeodgarniał,
awtedyJustynawidziałajegowzrok—dzikiwzrokpantery
wklatce,otoczonejprzezgapiów.
— Nadczymchceszpracować,Leszku?—spytałtera-
peuta,czterdziestokilkuletnifacetzwygląduprzypominający
22
Pobierz darmowy fragment (pdf)