Darmowy fragment publikacji:
Z krwi,
kości
i wiary
Ksiądz Wojciech Lemański
w rozmowie z Anną Wacławik-Orpik
Redakcja: Ariadna Machowska
Korekta: Emilia Niedzielak
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Opracowanie graficzne: Elżbieta Wastkowska
Fotoedycja: Maciej Murański
Przygotowanie zdjęć: Katarzyna Stachacz
Źródła zdjęć:
Albert Zawada/Agencja Gazeta (s. 8, 147-górne), z archiwum ks. Wojciecha
Lemańskiego (26, 35, 36, 42, 53, 54, 68, 82, 87, 90, 108), Bruno Fidrych/Agencja
Gazeta (113), Agnieszka Sadowska/Agencja Gazeta (117), Leszek Kasprzak/Forum
(118), Adam Stępień/Agencja Gazeta (128, 204), Agata Grzybowska/Agencja
Gazeta (147-dolne, 189-górne i dolne), Kacper Pempel/Reuters/Forum (214)
Zdjęcie na okładce: Albert Zawada/AG
Wydawca:
Agora SA
ul. Czerska 8/10
00-732 Warszawa
Redaktor naczelny:
Paweł Goźliński
Producenci wydawniczy:
Małgorzata Skowrońska, Robert Kijak
Koordynacja projektu:
Katarzyna Kubicka
© Copyright by Agora SA 2013
© Copyright by Anna Wacławik-Orpik
© Copyright by Wojciech Lemański
Wszystkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2013
ISBN: 978-83-268-1284-2
Druk: Drukarnia Perfekt
Z krwi,
kości
i wiary
Ksiądz Wojciech Lemański
w rozmowie z Anną Wacławik-Orpik
HALINA BORTNOWSKA:
Znam księdza Wojtka Lemańskiego i jestem przekonana,
że on naprawdę jest postacią z jednej bryły. Człowiek z jed-
nej bryły umie współczuć całym sobą. Taki człowiek nie
chce i nie potrafi wierzyć połowicznie, przemawiać półgęb-
kiem, działać jakby na niby, tyle o ile.
Spotkał kiedyś Ha-Szem, Boga Abrahama, Izaaka, Jakuba,
Boga Proroków, którego Jezus wskazał nam jako Ojca.
Dlatego uznał i realizuje naukę Soboru Watykańskiego II
zawartą w deklaracji „Nostra aetate” (o stosunku Kościoła
do religii niechrześcijańskich). Są tam słowa, które kojarzą
się z misją księdza Lemańskiego, na przykład:
„…nie może Kościół zapomnieć o tym, że za pośrednic-
twem owego ludu, z którym Bóg w niewypowiedzianym
miłosierdziu swoim postanowił zawrzeć Stare Przymierze,
otrzymał objawienie Starego Testamentu i karmi się korze-
niem dobrej oliwki, w którą wszczepione zostały gałązki
dziczki oliwnej narodów…”.
Pisząc te słowa, nie znam jeszcze książki, w której może
się znajdą. Gdy ją przeczytamy, będziemy wiedzieć i rozu-
mieć więcej. Nie tylko o księdzu Wojtku, lecz także o wyras-
taniu chrześcijaństwa z korzenia judaizmu. I o tym, że Naród
Wybrany pozostaje wybranym. Pozostaje nim na zawsze.
MICHAEL SCHUDRICH:
Ksiądz Wojciech Lemański jest dla mnie inspiracją. Gdy
obserwuję zachowanie Wojtka wobec parafian, rozumiem,
co znaczy bycie osobą duchowną. Jego cierpliwość, troskli-
wość i otwartość na każdego człowieka są wzorem dla
duchownych wszystkich wyznań. Wojciech posiada pasję
prawdy i robienia tego, co słuszne. Można się z nim nie zga-
dzać w wielu kwestiach, a zarazem być pewnym, że to, co
robi, wynika z głębokiej wiary, że to właśnie musi zostać zro-
bione. Inspiruje mnie swoją odwagą. Bez względu na kon-
sekwencje robi i mówi rzeczy, których – jak wierzy – ocze-
kuje od niego Bóg.
Wojciech dopinguje ludzi do stawania się lepszymi.
KSIĄDZ ADAM BONIECKI:
Dla mnie ksiądz Wojciech to najpierw proboszcz, u któ-
rego w parafii Jasienica prowadziłem rekolekcje adwen-
towe.
Prowadziłem setki rekolekcji i umiem – tak mi się wydaje
– szybko rozeznać się, gdzie jestem.
Proboszcz mieszkał sam na wielkiej plebanii. Zajmował
dwa pokoiki, w których pracował, jadł posiłki (które sam
przygotowywał), spał. Mieszkanie przytulne jak frontowa
kwatera: żadnych dywanów, wygodnych mebli, serwantek,
kilimków. Tylko książki. Jeśli było coś domowego, to książki.
Mnóstwo czyta i… pamięta, co przeczytał.
Proboszcz tej małej wiejskiej parafii interesuje się, co
w kraju i na świecie. Więcej, on ma wewnętrzny przymus
ingerowania w wydarzenia. Zwłaszcza jeśli dzieje się jakaś
krzywda, niesprawiedliwość, a jeszcze bardziej, jeśli dotyczy
wiary, Kościoła. Mówi jak o rzeczy oczywistej, że napisał,
że zatelefonował, że za kimś się ujął, komuś wyraził uznanie.
Jest obecny.
Kiedy jeszcze innych księży tam nie było, on był (z para-
fianami) na uroczystościach w Jedwabnem. Była to obecność
dyskretna, w tłumie go nie zauważyłem, dopiero kiedy pod-
szedł i się przywitał.
Udział parafian w rekolekcjach adwentowych i mszach
świętych był doskonały, dobry kontakt z ludźmi… Nikt się
nie żalił rekolekcjoniście – jak czasem bywa – na proboszcza.
Kiedy wysłał mnie do odwiedzenia wszystkich chorych
w parafii, trafiałem na ślady jego tam odwiedzin. Zna ich
wszystkich, troszczy się, odwiedza. Wrażenie z różnych spot-
kań: ludzie proboszcza szanują.
Wielka gromada ministrantów, zdyscyplinowanych.
Słynne akcenty w wystroju kościoła i przed kościołem,
wyrażające uważny i życzliwy stosunek do tradycji starszych
braci – kość niezgody między proboszczem a kurią
– widoczne, ale nie nachalne. A co na to wierni? Wierni
chyba się przyzwyczaili.
Kilka dni na plebanii w Jasienicy (zimnej, bo słabo z grza-
niem) zapisało mi się w pamięci jako spotkanie z księdzem
pasjonatem. I nie mam na myśli jego pasji w sprawach dia-
logu z judaizmem, ale pasji duszpasterza. Tak, w małej para-
fii Jasienica.
Wojciech Michał LeMański
urodził się 22 września 1960 roku w Legionowie.
Mieszkał i wychowywał się w Chotomowie.
11998811 — po ukończeniu technikum gastronomicznego został przyjęty
do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego
św. Jana Chrzciciela w Warszawie.
11998877 — uzyskał tytuł magistra teologii moralnej i przyjął święcenia
kapłańskie z rąk prymasa Polski, kardynała Józefa Glempa.
11998877 — był wikariuszem w Rzeczycy nad Pilicą.
11998888--11998899 — był wikariuszem w Milanówku.
11999900--11999977 — w diecezji mińsko-mohylewskiej na Białorusi był
proboszczem w czterech parafiach – w Świrze, Zaświrzu,
Niestaniszkach i Szemietowie. Utworzył dwa ośrodki duszpa-
sterskie – w Dobrowlanach i Straczy.
11999977 — wrócił do Polski.
11999977--22000066 — był proboszczem parafii pod wezwaniem Miłosierdzia
Bożego w Otwocku (osiedle Ługi).
22000011 — zaangażował się w dialog chrześcijańsko-żydowski.
22000022 — był jednym z założycieli Społecznego Komitetu Pamięci
Żydów Otwockich i Karczewskich, który powstał w Otwocku.
Współorganizował z komitetem i parafianami marsze pamięci
w rocznicę likwidacji otwockiego getta i uczestniczył
w porządkowaniu oraz rewitalizacji cmentarzy żydowskich
w Karczewie i Anielinie.
22000033 — zaczął publikować rozważania ewangeliczne i felietony
w lokalnej prasie, a później w internecie.
22000066 — został członkiem Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Bierze
udział w wielu inicjatywach upamiętniających polskich Żydów,
m.in. organizuje wyjazdy do obozu zagłady w Treblince,
regularnie uczestniczy w obchodach rocznicy mordu
w Jedwabnem.
22000066 — otrzymał medal „Powstanie w Getcie Warszawskim”
przyznawany przez Stowarzyszenie Żydów Kombatantów
i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej osobom, które
przyczyniają się do poprawy stosunków polsko-żydowskich.
22000066 — ówczesny ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej Sławoj
Leszek Głódź przeniósł go do parafii Narodzenia Pańskiego
w Jasienicy koło Tłuszcza, gdzie był proboszczem do lipca
2013 roku.
22000088 — prezydent Lech Kaczyński odznaczył go Krzyżem
Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za bycie „kustoszem
pamięci o polskich Żydach i przekazywanie wiedzy
o Holocauście”.
22001122 — Fundacja Ekumeniczna „Tolerancja” przyznała mu medal
„Zasłużony dla Tolerancji”.
22001100--22001133 — biskup diecezji warszawsko-praskiej Henryk Hoser
nałożył na kapłana kolejno kilka kar, zarzucając mu brak
posłuszeństwa i głoszenie poglądów szkodzących wspólnocie
Kościoła.
MMaajj 22001133 — biskup Henryk Hoser zabronił mu wypowiadania się
w mediach.
LLiippiieecc 22001133 — biskup odwołał go z funkcji proboszcza parafii
w Jasienicy i skierował do domu księży emerytów.
Od tych decyzji ksiądz Wojciech Lemański odwołał się
do Stolicy Apostolskiej.
JA NIE POTRAFIĘ
NIE BYĆ KSIĘDZEM
53 lata i skierowanie na emeryturę. Co to znaczy dla
księdza?
To znaczy tyle, że ktoś podejmuje decyzję, która ma pokazać:
„Mogę zrobić wszystko, co zechcę. Z tobą i z każdym innym”.
Ale ma ksiądz poważny problem?
Przesadza pani. To mój biskup ma teraz poważny problem.
Ja z Kościoła nie zamierzam odchodzić, a kardynał Glemp,
udzielając mi 26 lat temu święceń kapłańskich, potwierdził,
że mam być w tym Kościele księdzem aż do śmierci. Jak mój
biskup poradzi sobie z Tym, który mnie do kapłaństwa powołał,
nie wiem i przyznam, że strach myśleć. Według papieża Fran-
ciszka jedną z bolączek Kościoła jest nadużywanie władzy.
A jeśli kary nakładane na księdza będą coraz bardziej
dotkliwe? Suspensa? Ekskomunika?
Rzeczywiście są różne kary, ale na szczęście w naszych cza-
sach kara musi być adekwatna do przestępstwa. Dlatego ja
się takich wielkich kar, o których pani wspomniała – sus-
pensy, ekskomuniki, usunięcia ze stanu duchownego – nie
boję, bo nie popełniłem żadnego przestępstwa, za które są
zasądzane.
Co prawda do upomnienia kanonicznego nie jest konieczne
przestępstwo czy występek, wystarczy, że udzielający up o -
mnienia dostrzega takie niebezpieczeństwo w swoim umyśle,
czyli je przeczuwa. Trudno się od takiego orzeczenia od -
woływać. Gdy biskup zarzuca mi nieobecność na wspólnych
spotkaniach księży, a ja zapewniam, że na tych spotkaniach
byłem, w odpowiedzi słyszę: „Ale ksiądz był obecny tylko
ciałem”. Ciężko z taką argumentacją polemizować, ale pole-
mizować trzeba.
Jak wygląda dzisiaj życie księdza?
Skoro świt pobudka, potem wspólna Eucharystia z księdzem
Janem, potem poranna kawa i śniadanie. Potem cały dzień
różnych zajęć, jest ich na razie, niestety, więcej niż poprzed-
nio. Nie ma tych związanych z obsługą parafii, te ograniczają
się do niedzielnej Eucharystii i posługiwania wtedy, kiedy
mnie parafianie o to poproszą, na przykład przy okazji
pogrzebu czy ślubu. Spotykam się z ludźmi, często jeżdżę do
taty. Jeżdżę do moich zmarłych w Treblince, do Chełmna nad
Nerem... Piszę, czytam, słucham, oglądam, interpretuję, komen-
tuję, pracuję. Dziś układałem płytki chodnikowe przy domu
księdza Jana.
I po raz kolejny pytam: „Czego chcesz ode mnie, Panie?
Czego chcesz mnie nauczyć? Co chcesz mi przez to powie-
dzieć? Dokąd mnie prowadzisz?”.
I jaka jest odpowiedź?
Pan Bóg uczy każdego dnia, a my wszyscy jesteśmy wciąż
w Jego przedszkolu.
Może to wskazówka, żebym na własnej skórze odczuł, jak
boli taki akt pogardy. A może po to, bym usłyszał, jak puste
są słowa: „Zapomnij, nic się nie stało”, „Przecież on ci nic
takiego nie zrobił”. Teraz chyba łatwiej mi rozumieć ludzi
o wiele głębiej ode mnie zranionych, którzy ze swoją krzywdą
zostali sami.
A może On mnie uczy, że nie udziela odpowiedzi natych-
miast.
Proszę mnie zapytać za 30 lat, kiedy już naprawdę będę eme-
rytem, czego mnie uczył przez kolejne olśnienia, doświad-
czenia, wyzwania, spotkania, zranienia.
Kim ksiądz będzie po tym wszystkim?
Chciałbym nie wstydzić się, kiedy przed Nim stanę.
Sobie i każdemu życzę, by kolejna próba nie odarła go z god-
ności, z wewnętrznej wolności. Można iść siedzieć i być wol-
nym, można być oplutym i zachować godność.
Życzę sobie i każdemu, żeby po takiej próbie mógł spłakany
położyć się spokojnie i zasnąć.
Żeby mógł spojrzeć w lustro i powiedzieć: „Warto było, mimo
wszystko”.
A chyba najważniejsze jest to, żeby każdy kolejny dzień był
dniem, w którym dałem komuś coś dobrego.
Czegoś się ksiądz dowiedział o świecie wokół siebie?
Po tym jak biskup odebrał mi parafię i zaoferował miesz-
kanie w domu emerytów oraz zapomogę z Funduszu Kapłań-
skiego Wsparcia, postanowiłem jej nie przyjąć. Takie wspar-
cie jest bardziej potrzebne innym – starym, schorowanym
księżom.
Pomogli mi ludzie świeccy: z Rzeczycy, Milanówka, Otwocka,
z Niestaniszek, ze Świra, z Szemietowa, z Jasienicy... z tych
miejsc, gdzie mnie znali, gdzie starałem się być dobrym
księdzem. Codziennie na furtce domu, w którym zamiesz-
kałem, znajduję siatkę z chlebem. Moi parafianie ciągle trak-
tują mnie jak swojego i niczego mi nie brakuje. Otrzymałem
również zupełnie niespodziewane wsparcie ze strony obcych
ludzi. Dzwonią, piszą, podchodzą na ulicy, zaczepiają w skle-
pie, na stacji benzynowej i mówią, żebym się trzymał, nie
rezygnował, nie dał się złamać. Czasem mówią: „Jestem nie-
wierzący, ale trzymam za księdza kciuki, solidaryzuję się”.
Mam nadzieję, że ich nie urażę tym, co powiem: myślę, że
– świadomie lub nie – są takimi aniołami, których Najwyższy
do mnie przysyła, żeby mi się we łbie nie pomieszało, żebym
nie był sam.
Bożej pomocy doświadczam na każdym kroku. Mam świa-
domość tych kilkunastu tysięcy podpisów pod petycją do
Watykanu, tysięcy podpisów pod listami moich parafian,
a przecież wiem, że są i tacy, którzy niczego nie podpisywali,
ale mnie wspierają. Ze wzruszeniem wspominam spotkanie
z powstańcami warszawskimi podczas uroczystości roczni-
cowych w Warszawie, reakcje podczas koncertu kantorów
w synagodze czy przy pomniku w Chełmnie nad Nerem.
Trudno mi było powstrzymać łzy, gdy moi parafianie
z Białorusi zaproponowali, że jeśli w Polsce nie ma dla mnie
miejsca, pojadą do arcybiskupa Kondrusiewicza prosić, żeby
mnie przyjął z powrotem do siebie. Pojadę do nich na pewno,
by im za ich serce podziękować. Ale czy mógłbym zostawić
parafian w Jasienicy, którzy byli przedstawiani przez kurię
jako zbuntowana grupa wrogów Kościoła, a którzy stanęli za
mną murem, choć pewnie na to nie zasłużyłem? Czy mógłbym
teraz od nich tak po prostu odejść?
W te trudne tygodnie i miesiące poznałem również zupełnie
nową parafię, która jakoś niepostrzeżenie przy mnie się zgro-
madziła. W internecie czytają, zadają pytania, słuchają,
komentują, piszą o swoich troskach, niepokojach, odejściach
i powrotach. Czy mam prawo zamilknąć, odwrócić się do nich
plecami?
Tego, co czuję wobec tych wszystkich ludzi, nie potrafię wyra-
zić. A chciałbym im powiedzieć, że jestem im wdzięczny, że
dziękuję, że będę się starał nie zawieść nadziei, jakie we mnie
pokładają.
Nie zamierzam się dać wypchnąć z Kościoła i nie zamie-
rzam odchodzić z kapłaństwa. Ja nie potrafię nie być księ-
dzem, ja nawet nie potrafię chodzić ubrany po cywilnemu.
Bez koloratki czuję się goły.
A co chciałby ksiądz powiedzieć wrogom?
Ja nie mam wrogów.
Ksiądz kocha Kościół?
Tak, kocham mój Kościół. Tę miłość zaszczepiono mi w domu
rodzinnym i pomimo różnych życiowych doświadczeń ta
miłość jest coraz dojrzalsza i mocniejsza.
Kocham Kościół za to, że tak wielu ludzi, w tym również ja,
w Kościele znajduje ukojenie. Że daje nam nadzieję na lepszą
przyszłość tutaj i na sprawiedliwość w wieczności. Nadzieję,
że spotkamy tych, którzy odeszli, i naprawimy błędy, których
na tym świecie już naprawić nie można.
Jest Kościół rodziną dla każdego. Dla tych, którym zdaje się,
że są zupełnie sami. Dla tych, którym zdaje się, że są nikomu
niepotrzebni. Dla tych, którzy pochowali wszystkich bliskich.
Kościół jest jak matka, której można usiąść na kolanach,
wtulić się i nic nie mówić. Ja takiego Kościoła doświadczam.
Credo księdza Lemańskiego?
Wierzę w jednego Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzy-
ciela nieba i ziemi...
I to nie jest ucieczka od odpowiedzi. Wierzę w Najwyższego,
który jest Ojcem dla każdego. I z tego wyrasta cała reszta.
NASZE GNIAZDO
JEST SKALANE OD DAWNA
Niektórzy twierdzą, że jest ksiądz wrogiem Kościoła…
Nie jestem wrogiem Kościoła, tak jak nie jest nim żaden
ksiądz czy świecki, który zadaje trudne pytania.
Na przykład?
O tuszowanie przypadków pedofilii, tolerowanie podwój-
nego życia księży, przymykanie oka na chciwość, antyse-
mityzm, arogancję duchownych wobec wiernych.
W przypadku szkockiego kardynała Keitha O’Briena1,
oskarżonego o niewłaściwe zachowania wobec księży, wro-
giem nie był ten, który ujawnił – nazwijmy to – niecny pro-
ceder. Problemem był sam proceder, który skalał Kościół
w Szkocji. I rzucił cień na papieża, który choć nieomylny
w sprawach wiary i moralności, przez brak informacji na
ten temat uczynił O’Briena kardynałem – wzorem dla całego
Kościoła.
Może trzeba raczej pytać o zagrożenia dla Kościoła, a nie
o jego wrogów?
1 Keith O’Brien (ur. 1938) –szkocki kardynał katolicki, były arcybiskup Edynburga i St Andrews. Oskarżony
o molestowanie seksualne w latach 80. kilku młodych księży i seminarzysty, w lutym 2013 roku zrezyg-
nował z pełnionych funkcji. Przyznał, że jego „zachowania seksualne” nie spełniały wymagań stawia-
nych katolickim duchownym.
…wyrodnym synem, który kala własne gniazdo.
Nasze gniazdo jest, niestety, skalane od dawna. Kto gnój
wyrzucał z obory, a mnie się to kiedyś zdarzało, wie, że
dopóki się go nie rusza, nie zwracamy na niego uwagi. Cho-
dzimy po nim, niektórzy odwrócą wzrok, niektórzy chrząkną
i nabiorą więcej powietrza, żeby przejść przez skażony teren,
a są i tacy, którzy tylko dokładniej wytrą obuwie i już nie
wrócą.
Ale jak już się zacznie sprzątać, smród zaczyna się wydo-
bywać i wszyscy wiedzą, skąd się rozchodzi. Robi się mało
przyjemnie. To cena, którą trzeba zapłacić za porządek.
Mówią, że jest ksiądz skażony grzechem pychy.
Przypomina mi się taki żart: „Jeśli chodzi o pokorę, to jes-
tem w pierwszej dziesiątce”.
Jestem skażony grzechem i nie będę się tłumaczył, że „tak
jak wszyscy”. Mam się z czego spowiadać i wstydzę się tego,
z czego się spowiadam.
A jak rodzi się pycha? Ktoś o nas mówi dobrze, więc naj-
pierw słucha się z ulgą, potem z satysfakcją, a potem zaczyna
się nasłuchiwać, czekać, żeby wreszcie znów powiedzieli,
że jesteś dobry. Może jeszcze nie najlepszy, ale z czasem...?
Jeśli chodzi o księży, to niebezpieczeństwo jest szczegól-
nie duże. Kiedyś na Białorusi zaszedłem z kolędą do pew-
nego domu, a tam młoda kobieta uklękła i pocałowała mnie
w rękę. Byłem w szoku, nie wiedziałem, jak się zachować.
Ale mój przewodnik, starzec stamtąd, uważał, że to nor-
malne.
Taka czołobitność może przewrócić w głowie i w pewnym
momencie człowiek może zacząć odruchowo podnosić rękę,
żeby ją całowano.
Chyba jednak nie jestem w pierwszej dziesiątce.
Ma ksiądz parcie na szkło?
To mi zarzucają. Zwłaszcza katoliccy publicyści. Trudno
byłoby temu zaprzeczyć, bo dziś wystarczy zajrzeć do lodówki,
a tam Lemański.
O parciu na szkło można by mówić, gdybym tej „sławy” szu-
kał. Ale jeśli ktoś jest w miarę obiektywny, wie, że trzy lata
temu, poza wąskim gronem zainteresowanych dialogiem
chrześcijańsko-żydowskim, pies z kulawą nogą nie wiedział,
że jest jakiś ksiądz Lemański. Pracowałem w mojej parafii,
raz w tygodniu jeździłem do ojca. Nie szukałem kontaktu
z mediami, nie znałem ludzi mediów i do wczoraj oni mnie
nie znali. Zupełnie sobie nie wyobrażałem, że to może mieć
taką skalę, taki zasięg, że to może zainteresować kogoś wię-
cej. Bo to, co robię w parafii, na polu dialogu chrześcijańsko-
-żydowskiego czy wobec ludzi skrzywdzonych przez księży,
to moja zwykła aktywność od dawna.
To może ksiądz jest rewolucjonistą?
Bywa, że potrzebne są rewolucyjne zmiany. Nie można obci-
nać ogona po kawałku, to wcale nie będzie mniej bolało. Jeżeli
rana ropieje, zatykanie nosa, odwracanie głowy nic nie zmieni.
Trzeba się przełamać, przeciąć to, oczyścić, może czasem
i rzygnąć, kiedy nie można się opanować. Ale jak się to z o -
stawi, wcześniej czy później choroba obejmie nowe obszary.
Kościół zawsze się reformował, dostrzegał zgniliznę, patolo-
gię, nieprawość i jakoś stawiał im czoło. Bardziej lub mniej
skutecznie. Ale kiedyś miał czas. Można było sprawy spo-
kojnie badać, czekać, aż emocje ucichną, aż negatywni boha-
terowie odejdą – na emeryturę lub z tego świata. Można było
wtedy powiedzieć: „Pojednał się z Panem Bogiem przed śmier-
cią, nie wracajmy do tego, co złe, wspominamy tylko dobre
czyny, wszak wszyscy jesteśmy grzesznikami”.
Przeczekać próbowano w sprawie arcybiskupa Paetza2 czy
ojca Degollado3. Ale dzisiaj tak już się nie da. Mamy – my,
w Kościele – straszliwy problem, bo ludzie pytają: „Dlaczego
nie położyliście temu kresu wtedy, kiedy jeszcze można było
zapobiec traumie wielu ofiar?”. Każda skrzywdzona osoba ma
prawo powiedzieć, że nie sprostaliśmy, bo gdybyśmy podjęli
jakieś działania wcześniej, może nie doszłoby do jej krzywdy.
Niektórzy obawiają się, że padniemy pod lawiną fałszywych
oskarżeń i pomówień. Ale to jest kwestia przejrzystości. Jeśli
działają kompetentne gremia, procedury są ustalone, nie
będzie większego problemu z oczyszczeniem się z pomówień
i insynuacji.
Rozumiem też, gdy mówią: „Przecież w innych środowis-
kach patologie są jeszcze bardziej rozpowszechnione”. I być
może tak jest, może skala pedofilii pośród trenerów, na uczy-
cieli albo w szkołach baletowych jest większa, ale to, że coś
u innych szwankuje, nas, jako Kościoła, nie zwalnia z odpo-
wiedzialności. Nawet gdyby to była tylko jedna ofiara, Koś-
ciół, z uwagi na swoje posłannictwo, na swoją pozycję
w społeczeństwie, na oczekiwania ludzi, powinien posypać
głowę popiołem i powiedzieć: „To się absolutnie nie powinno
zdarzyć”.
A do takiej postawy jest nam jeszcze daleko.
Wizjonerem?
Raczej niepoprawnym optymistą. To nie znaczy, że nie widzę
niebezpieczeństw, raf, o które można się rozbić czy pokaleczyć.
2Juliusz Paetz (ur. 1935) – duchowny katolicki, były metropolita poznański, od 2002 roku arcybiskup
senior archidiecezji poznańskiej. Oskarżony o molestowanie seksualne kleryków, po upublicznieniu
sprawy przez media, w marcu 2002 roku podał się do dymisji, równocześnie zaprzeczając oskarżeniom.
3Marcial Maciel Degollado (1920-2008) – meksykański duchowny katolicki, założyciel zgromadze-
nia Legion Chrystusa. W 2010 roku Watykan ogłosił, że ojciec Degollado dopuścił się skandalu „naj-
cięższego i niemoralnego zachowania”, „licznych przestępstw” i prowadził „życie pozbawione skru-
pułów”. Chodziło o pedofilię, w tym wobec jednego z własnych dzieci, molestowanie kleryków i uczniów
oraz nadużywanie władzy.
Wszystko to widzę, a nawet czuję, na własnej skórze. Ale mam
nadzieję na pozytywny kres – nie tylko ten ostateczny, ale
kres etapu, po którym może być już tylko lepiej, choć dziś
może to wygląda mało realnie. Skąd ten optymizm? Bo zmiany
są nieuchronne. Dziś informacja, która pojawiła się wczoraj,
obiega natychmiast cały świat i wymaga natychmiastowej
reakcji. A my, w Kościele, nie nadążamy. Jesteśmy jak rolnik
wychodzący na wielkie popegeerowskie pole z pługiem
zaprzężonym w konia. Widać, że nie jest w stanie zaorać tej
ziemi do końca roku. Kiedyś ten pług zdawał egzamin, pole
było mniejsze i ludzi, którzy mieli podobne narzędzia, było
więcej. Teraz trzeba się przesiąść na traktor, na pług wielo-
skibowy, żeby się z tym zmierzyć.
To, co robił Jan Paweł II, Benedykt XVI, a teraz robi Fran-
ciszek, jest sięganiem po nowe narzędzia. Benedykt, pisząc
list do Kościoła w Irlandii, papież Franciszek mówiący
o krzywdach wyrządzonych Kościołowi przez ludzi instytu-
cji Kościoła pokazują kierunek.
Dobrze wiemy, że ogromna większość przypadków kom-
promitujących dziś Kościół pochodzi z czasów Pawła VI, Jana
Pawła I, Jana Pawła II. Te sprawy ujawniają się po latach. Czy
przedtem takich przypadków nie było? Za Piusów, za Leona?
Zmiana myślenia jest dla wielu bardzo trudna. Pokazują to
reakcje hierarchów w różnych krajach, także w Polsce. Nie
potrafili uwierzyć klerykom w archidiecezji poznańskiej, że
działo się coś naprawdę złego w seminarium. Nadal nie wierzą
dziewczynkom z Tylawy, że to one zostały skrzywdzone przez
księdza, a nie Kościół – przez upublicznienie sprawy.
A kim się ksiądz czuje?
Prostym proboszczem w wiejskiej parafii, który prosi od kilku
lat swojego biskupa: „Dajcie mi święty spokój, pozwólcie mi
pełnić posługę duszpasterską tutaj, gdzie mnie Kościół posłał”.
Niczego więcej nie oczekuję. Nie marzę o większej parafii, nie
chcę być duszpasterzem polityków, studentów, profesorów,
dziennikarzy, artystów.
Na trzecim roku w seminarium przygotowywałem w zakrys-
tii liturgię dla biskupa Romaniuka. Zapytał mnie: „Lemański,
a gdzie ty chcesz iść na parafię?”. Odpowiedziałem: „Na wieś”.
„Wszyscy najpierw pójdziecie na wieś”. „Nie, ja bym chciał
w ogóle być na wsi, bo chciałbym mieć ludziom coś do zaofe-
rowania. Nie mam specjalnego wykształcenia, jestem człowie-
kiem prostym, wydaje mi się, że rozumiem ludzi, którzy miesz-
kają, żyją, pracują na wsi, to chciałbym trafić do nich”.
Rok po seminarium byłem w małej wiosce, Rzeczycy.
Później usłyszałem, że mam się przenieść do Milanówka.
Koledzy mówili, że to awans, bo z wiejskiej parafii idę do
miasta. A ja byłem autentycznie przerażony! Co ja, prostak,
będę mógł tam ludziom zaofiarować?
To przerażenie wróciło znów, w Otwocku. Była noc, ciemno,
podjechałem na osiedle Ługi i zobaczyłem światła w oknach
bardzo wielu mieszkań. I nagle się przeraziłem, zadrżałem.
Było w tym coś z obawy kleryka trzeciego roku.
Uświadomiłem sobie, że za każdym z tych okien jest jakaś
rodzina, za którą jestem odpowiedzialny. Światło w oknach
tylu mieszkań, a w każdym z nich ludzkie losy, ludzkie pro-
blemy.
Dzisiaj wiem, że przerosnąć może spotkanie z jedną osobą,
z jedną rodziną. Nie potrzeba tysiąca.
To skąd w księdzu odwaga nazywania rzeczy po
imieniu?
To nie jest odwaga. To tchórzostwo. Boję się, żebym nie zo -
stał z tym bagażem sam. Musiałbym potem samego siebie
pytać, dlaczego nie powiedziałem tego, o czym wiedziałem.
Dlaczego nie zareagowałem na coś, co budziło mój głęboki
sprzeciw? Dlaczego nie zadałem pytań, które cisnęły mi się
na usta?
Jeżeli nie zareaguję, nie zastukam do drzwi, nie napiszę
– zostanę z tym sam.
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.
Zapraszamy do zakupu
pełnej wersji książki
w serwisie
Pobierz darmowy fragment (pdf)