Darmowy fragment publikacji:
Łowcy.indd 1
Łowcy.indd 1
02.07.2020 14:03:44
02.07.2020 14:03:44
Łowcy.indd 3
Łowcy.indd 3
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
Redakcja:
Monika Ulatowska
Projekt okładki:
Anna Skurska
Skład:
Tomasz Kuc
© Copyright by Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2020
Drogi Czytelniku
Książka, którą trzymasz w dłoni, jest efektem pracy m.in. autora,
zespołu redakcyjnego, grafików i wydawcy. Prosimy, abyś uszanował
ich pracę.
Nie kopiuj większych fragmentów, nie publikuj ich w internecie.
Cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści i podawaj źródło ich
pochodzenia.
Dziękujemy.
ISBN 978-83-7729-568-7
KSIĘŻY MŁYN Dom Wydawniczy Michał Koliński
90-345 Łódź, ul. Księży Młyn 14
tel./faks 42 632 78 61, 42 630 71 17, 602 34 98 02
infolinia: 604 600 800 (codziennie 8-22, także sms),
gg 414 79 54
www.km.com.pl; e-mail: biuro@km.com.pl
Łódź 2020. Wydanie 1
Łowcy.indd 4
Łowcy.indd 4
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
ROZDZIAŁ 1
Łódź, luty 2002
Luty był ciepły. Wyjątkowo. Jego pierwsze dni przy-
niosły aurę niemalże wiosenną. Niektórzy ostentacyjnie
zdejmowali ciepłe płaszcze i pokazywali zimie, że jej dni
są policzone.
Komisarz Kostecki też rozpiął poły kapoty. Kapo-
ta była zaskakująco ładna. Kolega, który był księdzem,
dał mu cynk, że w punkcie Caritasu na rogu Gdańskiej
i Kopernika rozdają palta. Okrycia były nowe, wykona-
ne z solidnego materiału. Dyżurujący ksiądz spojrzał
na policjanta podejrzliwie. Trochę kwękał, że to tylko
dla potrzebujących, lecz gdy Tadeusz rzucił nazwiskiem
kolegi, kapłan zmiękł i przyniósł dużych rozmiarów
czarny uniform. Kostecki był zadowolony. Kwotę, którą
musiałby przeznaczyć na zakup nowego przyodziewku,
wydał na wiadomą substancję. Po wypiciu alkoholowej
5
Łowcy.indd 5
Łowcy.indd 5
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
mikstury Tadeusz się wyciszał. Życie, które na trzeźwo
nazywał przegranym, strzelało wtedy kontaktowego
gola. Nad ranem jednak zawsze się okazywało, że był
spalony.
Teraz – w jako takiej kondycji i nowym czarnym
płaszczu – Tadeusz zameldował się w komendzie na
Lutomierskiej. Miał minę kapitana drużyny, która prze-
rżnęła zero do pięciu. Łódzka policja była w stanie sil-
nej aktywności. Miastem targała afera „łowców skór”.
Dziennikarskie śledztwo prowadzone przez Tomasza
Patorę odsłoniło szokujący proceder uśmiercania pa-
cjentów przez pracowników pogotowia. Nowy wiek
zapowiadał nowego rodzaju zbrodnie. Łódź trafiła na
czołówki wszystkich gazet w Polsce, o aferze trąbiły
stacje telewizyjne. Miasto, o którym nie chcieli myśleć
nawet sami mieszkańcy – z pracownikami magistratu na
czele – znalazło się w centrum zainteresowania. Tadeusz
do zbrodni podchodził z dystansem. Miał pięćdziesiąt
dwa lata. Wyglądał na pięćdziesiąt. Czuł się zaś tak,
jakby miał osiemdziesiąt dziewięć. Od jakiegoś czasu
omijały go ciekawe śledztwa, ale tkwił w policji, bojąc
się głodowej emerytury. Wyliczenia kolegów mówiły, że
jak Tadeusz popracuje dłużej, to emerytura będzie wyż-
sza. Najbardziej Kostecki bał się wysokich cen alkoho-
lu – obawa, że zabraknie mu na substancję ratunkową,
motywowała go do wstawania rano i udawania się do
pracy. Określenia „służba” Tadeusz od kilkunastu lat nie
używał. Konkretnie od czasu weryfikacji. Gdy Kostecki
6
Łowcy.indd 6
Łowcy.indd 6
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
skonstatował, którzy koledzy z milicji przeszli bez pro-
blemów weryfikację i stali się policjantami, przestał uży-
wać zaszczytnego zwrotu, który miał podkreślać służeb-
ny charakter tej profesji. Każdego ranka Tadeusz, bluź-
niąc jak szewc, wygrzebywał się z łóżka. Parząc kawę,
pocieszał się, że – statystycznie rzecz biorąc – zostało
mu około dwudziestu lat życia. W myślach krzepił się
refleksją, że wypijany wieczorem alkohol skróci męczący
czas oczekiwania na zgon. Gdy zaś miał lepszy humor,
przypominał sobie Wołodyjowskiego, który powtarzał
ciągle: „Memento mori”.
Tego dnia humor mu raczej dopisywał. Słoneczny
dzień i prawie wiosenna aura zrobiły swoje. Po wejściu
do komendy Tadeusz ze zdziwieniem spostrzegł, że cze-
ka na niego prokurator Paweł Jasiński. Znali się od lat,
prowadzili razem kilka spraw.
– Mam coś – powiedział prokurator.
Podali sobie ręce. Jasiński był młodszy od Tadeusza,
miał czterdzieści pięć lat. Wyglądał na czterdzieści.
Mentalnie miał trzydzieści pięć. Z zapałem człowieka,
dla którego praca jest ważna, oznajmił:
– Ciekawy przypadek. Otóż zgłosił się do mnie ten
konował Andrzejewski.
Prokurator kontynuował.
Kostecki doskonale znał patologa Andrzejewskiego.
– Robił sekcję jakiegoś żula. – kontynuował proku-
rator – Bezdomnego, znaczy się. Wiesz, w ramach zajęć
ze studentami.
7
Łowcy.indd 7
Łowcy.indd 7
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
pavulonem.
– Pierdolisz.
– Naprawdę. Wyniki sekcji były takie same, jak
u ofiar łowców skór.
– No i?
– No i ten żul, bezdomny, znaczy się, był załatwiony
– Trochę to nielogiczne – zauważył Kostecki.
– Trochę?
– Masz rację. Tu nie ma żadnej logiki.
– Dlatego musimy się tym zająć. Ty się tym zajmiesz.
Na razie ten żul, znaczy się bezdomny, będzie wątkiem
pobocznym głównego śledztwa. Zobaczymy, czy ma ja-
kiś związek z innymi ofiarami. A może to przypadek?
Jeżeli weźmiemy pod uwagę motyw, który kierował
łowcami, to ten żul, znaczy się bezdomny, kompletnie
do niego nie pasuje.
– Ten żul się jakoś nazywał?
– Henryk Krotoszyński.
Po wypiciu herbaty i zjedzeniu kanapki Kostecki
udał się na spotkanie z patologiem Andrzejewskim.
– O tego żula chciałem zapytać.
– Domyślam się – odrzekł doktor. – Normalny czło-
wiek by powiedział: „Przyszedłem zapytać o szczegóły
sekcji nieszczęśliwego człowieka, któremu tak zwana
transformacja odebrała godność i rzuciła w wir bez-
domności”. Ale prostak z milicji, przepraszam, komisarz
policji tak nie powie. Czasy się zmieniają, ale w tak zwa-
nych służbach mundurowych prostak goni prostaka.
8
Łowcy.indd 8
Łowcy.indd 8
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Może i prostak, ale uczciwy, co to łapówek nie bie-
rze. Czasy się rzeczywiście zmieniają. Kiedyś zabijała
milicja, dziś pogotowie.
– Kapitalizm. Tak to działa. Tego chcieliśmy.
– Powiesz mi o tej nieszczęśliwej ofierze transformacji?
– Bezdomnym był raczej krótko. Wątroba przyzwo-
ita. Uzębienie też niczego sobie. Ogólnie był w niezłym
stanie zdrowia. Przyczyna śmierci to zwiotczenie mięś-
ni, zupełnie jak u ofiar łowców skór.
– Dziwne.
– Dlatego was o tym poinformowałem.
Afera tak zwanych łowców skór zszokowała społe-
czeństwo. Jak w soczewce skupiała wszelkie patologie
transformacji. Była symbolem pogardy dla ludzkiego ży-
cia w imię nie ideologii czy religii, ale w imię pieniędzy.
Na trop zbrodni, która na początku wydawała się tylko
skandalem, wpadli dziennikarze „Gazety Wyborczej”,
Tomasz Patora, Marcin Stelmasiak i Przemysław Wit-
kowski. Wszystko zaczęło się zaraz po upadku komu-
ny. Jeden z biznesmenów z branży pogrzebowej zaczął
odwdzięczać się pracownikom pogotowia za informacje
o zmarłych pacjentach. Na początku rewanżował się
wódką, potem – niewielkimi sumami. Gdy do gry we-
szła konkurencja, sumy się zwiększyły. Konkurencja nie
spała, też płaciła. Na pogrzebach chcieli zarabiać wszy-
scy. Ceny za informacje o zgonach skoczyły. Na począt-
ku dwudziestego pierwszego wieku „za skórę” płacono
już tysiąc pięćset złotych. Z grubsza wyglądało to tak:
9
Łowcy.indd 9
Łowcy.indd 9
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
zaniepokojona rodzina wzywała pogotowie, po przy-
jeździe karetki pracownicy pogotowia przystępowali do
reanimacji, na początku reanimowano, ale gdy reanima-
cja się nie udała, ratownik z wyrazami żalu informował,
że zaraz przyjedzie ktoś, by zabrać zwłoki do kostnicy.
Zrozpaczona rodzina podpisywała dokument, który fak-
tycznie był umową z firmą pogrzebową. Mając fakturę od
firmy organizującej pogrzeb, rodzina pobierała z ZUS-u
stosowny zasiłek i z tych pieniędzy opłacano koszty uro-
czystości. Gdy bliscy chcieli wypaść godniej, dopłacali
z własnej kieszeni. Taki układ wszystkich zadowalał.
Firmy pogrzebowe zarabiały na pochówkach, rodzina
szybko otrzymywała zusowskie świadczenie. Pracowni-
cy pogotowia mogli po pracy zrelaksować się bonuso-
wym alkoholem. Ci ostatni dosyć szybko zorientowali
się, że warto bić się o „swoje”. Zażądali za swoje usługi
na rzecz zakładu pogrzebowego nie symbolicznej flaszki,
ale realnych pieniędzy. Machina ruszyła. Pieniądze kusi-
ły. Firmy licytowały. Kalkulacja ekonomiczna mówiła, że
nie opłaca się ratować pacjentów – im więcej umierało,
tym więcej pieniędzy można było zarobić. Coraz częściej
więc pracownicy pogotowia ratowali tak, by nie urato-
wać. Na karetki czekało się czasem godzinami. Zdarzały
się przypadki, że wtajemniczony w proceder dyspozy-
tor wysyłał do chorego karetkę z drugiego końca miasta
w sytuacji, gdy inny ambulans był w odległości kilkuset
metrów od wzywającego pomocy. W nocy, kiedy ruch
jest nikły, karetka potrafiła jechać do poszkodowanego
10
Łowcy.indd 10
Łowcy.indd 10
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
dwie godziny – przy czym pacjent przebywał w lokalu
oddalonym od pogotowia o niecały kilometr. Gdy ta-
kie praktyki zaczęły być nagłaśniane, mordercy wpadli
na inny pomysł. Reanimacja była uskuteczniana szybko,
niestety nie zawsze okazywała się skuteczna. Podczas
rzekomej próby ratunku podawano nierozcieńczoną eu-
filinę lub pavulon. Pacjent umierał po cichu, za to w mę-
czarniach. Był świadomy, ale nie mógł mówić. Dusił się,
nie mogąc wezwać ratunku. Ilość wydawanego pavulonu
szła w setki. Potem w tysiące. Innym sposobem na szyb-
kie pozyskanie „skóry” było wstrzyknięcie dużej ilości
potasu. On też potrafił zabić. Jeden z uczniów Hipo-
kratesa doszedł do takiej wprawy w aplikowaniu potasu,
że otrzymał pseudonim Doktor Potasik. Dzięki pracy
dziennikarzy sprawą na poważnie zainteresowała się po-
licja i prokuratura. Machina śledztwa ruszyła. Do jej ob-
sługi skierowano najlepszych łódzkich śledczych. Kiedyś
do tej grupy zaliczał się Kostecki. Kiedyś.
Teraz komisarz policji, a wcześniej porucznik MO,
był starym, wypalonym gliniarzem. Jego aspiracje ogra-
niczały się do wieczornej dawki alkoholu. Był bardzo
zadowolony, że głośne medialne śledztwo przypadło
w udziale innym. Jemu w zupełności wystarczały zwło-
ki bezdomnego. Przydzielona mu sprawa miała prawie
same zalety. Śmierć bezdomnego nikogo nie interesuje.
Nie będą o tym pisać gazety. Komendant wojewódzki
nie będzie drążyć tematu i naciskać na szybkie znale-
zienie mordercy. Prokuratura również nie będzie się
11
Łowcy.indd 11
Łowcy.indd 11
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
czepiać. Na śmierci bezdomnego nikt nie zarobi, nikt
nie zrobi kariery. Sprawa do umorzenia. Prosta jak
barszcz. Kostecki widział tylko jeden problem. Sekcja
zwłok wykazała, że do morderstwa użyto pavulonu, czyli
tego samego środka, którym zabijali łowcy skór. Tadeusz
po cichu marzył, by oskarżeni łowcy przyznali się do za-
bicia bezdomnej ofiary transformacji. O niczym innym
nie myślał. I jeżeli miał do złoczyńców żal, to tylko o to,
że nie użyli siekiery, że wzgardzili tym tradycyjnym –
można by rzec – arcypolskim narzędziem zbrodni. Zo-
stałyby pewnie jakieś linie papilarne. Krew wsiąknęłaby
w trzonek. Słowem: zostałyby wyraźne ślady. Doświad-
czenie uczyło, że żaden z mieszkańców miasta, nazy-
wanego ongiś polskim Manchesterem, nie wyrzuciłby
rzeczy tak cennej i potrzebnej jak siekiera. Mając bogate
doświadczenie śledczego, Tadeusz był świadom, że po
zabójstwie między mordercą a siekierą nawiązywała się
jakaś magiczna więź. Nierozerwalna. Jakby odziedziczo-
na po prasłowiańskich przodkach, którzy prababkami
dzisiejszych siekier rąbali Wieletów, wikingów i innych
wrogów. Konkurentów do ciał niewieścich i pieczonych
nad ogniem połci baraniny. Dlatego Kostecki po wie-
lokroć odnajdywał narzędzia zbrodni, którymi zabójcy
ciosali stare meble na opał. Byli z nimi związani silniej
niż z żonami, konkubinami, kolegami spod celi.
Do noclegowni na ulicy Szczytowej przyjechał
wczesnym popołudniem. Gdyby zabójca użył siekiery,
świadkowie zostaliby wezwani na Lutomierską. Pavulon
12
Łowcy.indd 12
Łowcy.indd 12
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
spowodował, że Tadeusz pojechał służbowym samocho-
dem na Stoki. Nazwa osiedla wzięła się od falującego
terenu, który niezbicie potwierdzał istnienie Wyżyny
Łódzkiej. Nadal było ciepło, tyle że teraz słońce skryło
się za chmurami. W ośrodku nie było bezdomnych –
regulamin mówił, że rano musieli wyjść. Do swojego
„domu” mogli wrócić dopiero późnym popołudniem.
Kosteckiego przyjęła jedna z pracownic ośrodka.
– Jestem z policji – powiedział Tadeusz, pokazując
legitymację.
Pracownica nie była wysoka. Miała długie włosy,
o ich kolorze mówi się: ciemny blond. Szare oczy pa-
trzyły na Kosteckiego z uwagą. Nie było w nich żadnej
kokieterii, widać za to było dużo zmęczenia.
– Któryś nabroił? – zapytała.
– Nie. Chciałem porozmawiać o Henryku Kroto-
szyńskim.
– On nie żyje.
– Został zabity.
Oczy kobiety zrobiły się ogromne. Kostecki pomy-
ślał, że widzi oczy sowy. Pracownica noclegowni zapro-
siła go do środka, czym komisarz nie był zachwycony.
Mimo wysiłków personelu w pomieszczeniu czuć było
zapach beznadziei, niespełnionych obietnic, zmarnowa-
nych szans, zdrady, rozpaczy i zwyczajnego ludzkiego
pecha. Kostecki zapalił mimo nagany, która pojawiła się
w sowich oczach.
– Rozumiem, że znała pani tego bezdomnego?
13
Łowcy.indd 13
Łowcy.indd 13
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Henryka. Miał na imię Henryk.
Kostecki wyczuł w głosie kobiety złość. Zganił się
w myślach za własną głupotę i postanowił uważać.
– Oczywiście. Chciałem zapytać, czy znała pani pana
– Tak. On tu mieszkał. Tak to można chyba nazwać.
Henryka Krotoszyńskiego.
Często rozmawialiśmy.
– O czym?
– O życiu. Nie pamiętam dokładnie, kiedy tu przy-
szedł po raz pierwszy. Jakoś kilka lat temu. Może z sie-
dem? Tak, to był chyba dziewięćdziesiąty piąty. Albo
szósty. Kilka ładnych lat.
– Opowie mi pani o nim?
– Za dużo nie wiem. Był kiedyś jakimś biznesme-
nem. Na początku transformacji zarobił duże pieniądze.
Potem karta się odwróciła. Nie mówił o tym zbyt wiele,
ja nie naciskałam. Właściwie wiem tylko, że na początku
lat dziewięćdziesiątych był zamożnym człowiekiem.
– Jakaś rodzina? Gdyby każdy niespełniony biznes-
men zostawał bezdomnym, to potrzebne by były więk-
sze noclegownie.
– Miał żonę, ale rozwiódł się z nią. Podobno już nie
żyje. Ten rozwód to był jeszcze za komuny. Tak mówił.
– Dzieci?
– Córka. Ale nie utrzymywała z nim kontaktu.
Henryk mówił, że wyjechała do Anglii. Albo do Sta-
nów Zjednoczonych, nie pamiętam dokładnie. On bar-
dzo mało mówił o dawnym życiu. Wolał opowiadać
14
Łowcy.indd 14
Łowcy.indd 14
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
o książkach, które przeczytał, o filmach, które obejrzał.
Był bardzo ciekawym człowiekiem, oczytanym i z dużą
wiedzą, takim jakby filozofem. Miał różne refleksje.
Lubiłam z nim rozmawiać. Raz w roku opłacałam mu
możliwość korzystania z biblioteki. Całymi dniami
przesiadywał w czytelni na Gdańskiej.
– Miał jakichś wrogów?
– Nie, był ugodowym człowiekiem. I dobrym orga-
nizatorem, potrafił zapanować nad innymi. To znaczy
wyznaczał dyżury.
– Dyżury?
– Chodzi o sprzątanie, zmywanie podłóg. Wielu na-
szych podopiecznych ma z tym problem. On nie miał,
był czysty, schludny, potrafił też pokierować tymi, którzy
mieli kłopot z zachowaniem czystości.
– Czy było do niego wzywane pogotowie? Znaczy się
do pana Henryka.
– Nie. Nie przypominam sobie. Nie miał problemów
ze zdrowiem. Nie pił, nie palił. Przynajmniej ja nigdy nie
widziałam, by palił. Naprawdę to był normalny człowiek.
– Czy zostały tu jego rzeczy?
– Nie. Procedury mówią, by takie rzeczy palić. Zresz-
tą nie było ich zbyt dużo. Książki oddałam do biblioteki.
Byliśmy przekonani, że to był jakiś zawał albo wylew.
Nie mieliśmy pojęcia, że ktoś go zabił.
– Rozumiem. Czy ktoś pana Henryka odwiedzał? Ja-
cyś koledzy? O kimś może mówił? Dawnym wspólniku?
Przyjacielu? Może miał brata? Albo kuzyna?
15
Łowcy.indd 15
Łowcy.indd 15
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Nic o tym nie wiem. Jego brat utopił się, gdy
Henryk miał piętnaście lat. O tym akurat kiedyś
opowiadał. O żadnych przyjaciołach nie wspominał.
O kuzynach też nie. Nie zauważyłam, by ktoś do niego
przychodził.
– Hm. A czy z kimś się przyjaźnił? Pytam o innych
bezdomnych.
– Nie. A jeśli już, to nie nazwałabym tego przyjaźnią.
Dogadywał się. Nie był konfliktowy. Potrafił ludzi zmo-
tywować do sprzątania, do przygotowań wigilijnych.
Nawet kiedyś jakąś aukcję zrobił, by wesprzeć Owsiaka.
– Aukcję?
– Tak. Każdy z nich – z bezdomnych, znaczy się –
chodzi po śmietnikach. Henryk też chodził. Szukał
książek, a jak jakieś znalazł, to je potem sprzedawał
w antykwariatach. Ta aukcja polegała na tym, że każdy
wystawiał to, co cennego znalazł. Ja kupiłam całą Trylo-
gię, którą Henryk znalazł na śmietniku. Kilkaset złotych
uzbierali i przesłali Owsiakowi.
– To chwalebne.
W swoim mieszkaniu na Retkini Tadeusz pojawił się
wczesnym wieczorem. Było już ciemno. Przed wejściem
do klatki schodowej nabył dzienny, a właściwie wieczor-
ny limit alkoholu. Zawsze kupował butelkę taniego wina
i jedno mocne piwo. To był standard. Wersja ekskluzyw-
na przeznaczona była na gorsze dni – wtedy kupował
dwa wina. Gdy dzień był bardzo zły, komisarz nabywał
16
Łowcy.indd 16
Łowcy.indd 16
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
butelkę wódki. Zawsze też zaopatrywał się w coś do je-
dzenia, najczęściej parówki.
W mieszkaniu panowała ciemność, jednak z drugie-
go pokoju dochodził blask włączonego komputera.
– Cześć – powiedział Tadeusz.
Odpowiedział mu jakiś pomruk, który wydobył się
z gardła siedzącego przy komputerze starca. Eustachy
miał osiemdziesiąt siedem lat. Wyglądał na osiemdziesiąt
trzy. Wiek mentalny nie był łatwy do odczytania i wa-
hał się między piętnastym a siedemnastym rokiem życia.
Wielką pasją starszego pana stał się komputer. Im częściej
z niego korzystał, tym bardziej młodniał duchowo.
– Znowu parówki? – ze złością zapytał Eustachy.
– Jestem gliniarzem, a nie biznesmenem.
– Po pierwsze: jesteś pijakiem. Gdybyś tyle nie chlał,
stać by cię było na porządne żarcie, na ładną kobietę
i dobry samochód. Ale jesteś mentalnym żulem, który
chla tanie wino.
– To akurat nie jest tanie – oburzył się Tadeusz.
Eustachy podjechał wózkiem do kuchni i wziął do
ręki półlitrową butelkę wina. Popatrzył na etykietę
i przeczytał:
– Najmocniejsze na rynku. Trzeciego nikt nie dopił.
Czternaście procent. Cena trzy złote, butelka kaucjono-
wana.
– Tanie jest po dwa i pół zeta. Poza tym tanie wina
są w innych butelkach. Zielonych, zero siedemdziesiąt
pięć – w głosie Tadeusza można było wyczuć nutę wstydu.
17
Łowcy.indd 17
Łowcy.indd 17
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
Eustachy pokiwał głową i powiedział:
– Jesteś mentalnym peerelowskim menelem. Komuna
przeżarła ci duszę. Jesteś wrakiem. Ja w twoim wieku…
Eustachy był przyszywanym wujem Tadka. Tadeusz
był synem bliskiego przyjaciela Eustachego – Eugeniusza,
który zginął w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach
wiosną tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku.
Eustachy nie miał rodziny. Prawie wszyscy jego bliscy
zginęli podczas wojny, a reszta rodu rozeszła się po świe-
cie. Kilka lat temu odezwała się Natasza z Kazachstanu,
wnuczka kuzynki starszego pana. Eustachy nie okazał za-
interesowania ożywianiem więzów rodzinnych. Twierdził,
że długoletnie życie w ZSRR musiało zniszczyć kościec
moralny jego familii. Eustachy był zagorzałym wrogiem
lewicy, w młodości – zadeklarowanym endekiem. Podczas
karnawału Solidarności „nie dał się zwieść Żydom i ma-
sonom” i nie zgłosił akcesu. Po przełomie roku tysiąc dzie-
więćset osiemdziesiątego dziewiątego przez chwilę popie-
rał Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, jednak dosyć
szybko się zraził, jak to mówił, pozornym patriotyzmem
zakamuflowanych lewaków. Swoje sympatie polityczne
zaczął lokować w Narodowym Odrodzeniu Polski, stał się
zagorzałym fanem Tejkowskiego i jego kamratów. Im Eu-
stachy był starszy, tym bardziej rosła jego fascynacja skraj-
ną prawicą. Można powiedzieć, że dzięki NOP przeżywał
drugą młodość, która nie szła jednak w parze z kondycją
fizyczną. Stary endek był po zawale i wylewie. Jako dobrze
zarabiający kawaler prowadził dosyć hulaszczy tryb życia,
18
Łowcy.indd 18
Łowcy.indd 18
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
co zemściło się w jesieni życia – Eustachy był przykuty do
wózka. Kostecki musiał się nim opiekować. Podobnie jak
przyszywany wuj, był kawalerem, a więc opieka nie psuła
mu relacji rodzinnych. Mieszkanie Eustachego na Roose-
velta Tadeusz wynajmował. Pieniądze za wynajem szły
w większości na przelew.
– Wiem, co robiłeś, będąc w moim wieku. – Kostecki
powiedział to przez zaciśnięte zęby.
Gdy kapsel odpadł od flaszki, wino zrobiło głośne
– O, widzę, że prawdziwy szampan – zadrwił staru-
pssssss.
szek.
Kostecki nic nie powiedział, tylko przytknął butlę do
ust i zaczął łapczywie pić. Gdy wchłonął prawie całą za-
wartość półlitrowej butelki, rzekł:
– Mówiłem ci. To nie jest zwyczajne tanie wino. Nie
jest drogie, to fakt, ale to nie jest alpaga, tylko normalne
wino owocowe.
– Jabłkowe?
– Tak. Jabłkowe. Takie jak kiedyś, z owoców, a nie
Eustachy nałożył sobie parówki na talerz i polał je
dużą ilością musztardy. Zaczęli jeść. Eustachy pił herba-
tę. Tadek żłopał piwo z puszki.
– Chlasz, chlasz, a potem jesteś głodny i jesz w nocy
chleb z konserwą. Alkohol przyspiesza trawienie. Nie
najadasz się kolacją, musisz dojadać w nocy. Brzuch ci
rośnie. Nie masz już trzydziestu lat.
z chemii.
19
Łowcy.indd 19
Łowcy.indd 19
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Kurwa, odpierdol się, jebany faszysto!
Gdy Tadeusz wchodził do mieszkania, był przeko-
nany, że dzień był zwyczajnie podły. Taki standardowo
kiepski. Dlatego kupił zestaw zwyczajny. Teraz biegł po
schodach po wódkę. Na szczęście dzięki transformacji
gorzałę można było kupić wszędzie i o każdej porze.
Czasem Kostecki myślał, że z jego perspektywy pozby-
cie się kartek na wódę i umożliwienie jej konsumpcji bez
ograniczeń było największym osiągnięciem III RP.
20
Łowcy.indd 20
Łowcy.indd 20
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
ROZDZIAŁ 2
Wieczorne wypicie produktu polskiego przemysłu spi-
rytusowego zaowocowało u Tadka lekkim bólem głowy
z rana. Kiedyś nie miał problemów z wsiadaniem po pi-
jaku do samochodu. Jechał. I tyle. Teraz bał się kontro-
li. Bał się też, że nie wyhamuje. Perspektywa zostawie-
nia Eustachego na łasce Miejskiego Ośrodka Pomocy
Społecznej zmuszała go do ostrożności i logicznego
myślenia. Postanowił, że do pracy pojedzie tramwajem.
Szynowy pojazd był pełny, mimo że Tadeusz wsiadł na
trzecim przystanku, licząc od pętli, przez łodzian nazy-
wanej krańcówką. Z każdym przystankiem ludzi przy-
bywało. Dominowali młodzi, tuż przed trzydziestką
lub zaraz po niej. Sprawiali wrażenie, jakby wszyscy się
znali. Pasażerowie wymawiali nazwy ulic, barów, opisy-
wali różne skrzyżowania, przystanki, charakterystyczne
punkty. Tadeusz próbował je rozpoznać i umiejscowić,
lecz mu to nie wychodziło. Zwalał to na alkoholowe
21
Łowcy.indd 21
Łowcy.indd 21
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
opary, ale przecież nie wypił wczoraj całej flaszki. Upił
jedną czwartą i zasnął. Był co prawda lekko wczorajszy,
lecz nie tak, by nie kojarzyć miejsc w rodzinnym mie-
ście. Dopiero po kilku minutach Tadek zorientował się,
że opisywane przez młodych lokalizacje nie znajdują się
w Łodzi. Tłum pasażerów jechał na dworzec Łódź Fa-
bryczna. Stamtąd udawali się do Warszawy. Na dworcu
zaś mieli się spotkać z krajanami z Widzewa, Dąbrowy,
Teofilowa, starych Bałut, Chojen. Młoda Łódź płynęła
do stolicy. Tam była praca, tam były perspektywy. Oczy-
wiście do Warszawy jechali wybrańcy losu. Wykształco-
na elita. Dzieci zapobiegliwych rodziców, którzy tyrali,
by zapewnić dzieciom lekcje angielskiego oraz korepe-
tycje z matematyki. W śmierdzących wagonach PKP
tłoczył się kwiat miasta włókniarzy. Chwasty zostawa-
ły w zmurszałych bramach. Tam zapuszczały korzenie.
Tam żywiły się tanim winem, najmocniejszym na rynku.
Tak mocnym, że „trzeciego nikt nie dopił”. Przywiędłe
kwiaty po przyjeździe do stolicy nabierały blasku. Wiele
łódzkich róż i tulipanów kwitło w warszawskich ogro-
dach, na złotych tarasach. Żonkile i gerbery marzyły, by
zaczepić się nad życiodajną Wisłą. Zarobić na czynsz.
Dostać kredyt. Odetchnąć wolnym od wyziewów łódz-
kiej biedy powietrzem. Chwasty trwały w bramach. Za-
puszczały korzenie w szczelinach sypiących się kamie-
nic. Chwasty czerpały moc z wychodkowych nawozów,
wyciskały życiowe soki z łon swoich konkubin. Chwasty
zostawały w mieście Tuwima, autora Kwiatów polskich.
22
Łowcy.indd 22
Łowcy.indd 22
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
Tłum rósł. Do dworca był kawał drogi, a tramwaj
pękał w szwach. Kostecki rzucił okiem na zegar, który
wyświetlał czerwone cyfry. Było po piątej. Pierwszy po-
ciąg do stolicy ruszał za pół godziny. Jeżeli przyjedzie
o czasie, młodzi zdążą na ósmą do pracy. Uświadomie-
nie sobie, która jest godzina, przypomniało Tadeuszowi,
że wczoraj wcale nie upił jednej czwartej flakonu. Wypił
całą flachę. To, że na razie nie cierpiał, było wynikiem
tego, że wciąż jeszcze był pijany. Gdy uzmysłowił sobie
to wszystko, retkińskie bloki zaczęły się trząść. Kostecki
miał wrażenie, że tramwaj sunie dnem potężnego wą-
wozu i betonowe bloki za chwilę runą i zmiażdżą kru-
chy czerwony pojazd. Kiedy dojechał do dworca Łódź
Kaliska, wysiadł i poszedł na pobliską stację benzy-
nową – mocne piwo miało przygotować organizm na
armagedon kaca. Komisarz powłóczył się trochę, po
czym o siódmej zawitał do komendy. Przed wejściem
pochłonął dużą liczbę miętusów. Na Lutomierskiej spo-
tkał swojego druha – komisarza Owczarka. Komisarz
Owczarek był młodszy o ponad dziesięć lat od weterana
z Retkini i miał od Tadeusza dużo więcej sił. Był jednym
z tych policjantów, którzy zajmowali się aferą łowców
skór. Kostecki zrobił sobie kawy.
– Mam do ciebie prośbę – zagaił.
– Wal jak w dym.
– Sprawdź mi coś w komputerze.
– No kurwa, sam se sprawdź. – Owczarek był zmę-
czony intensywnością pracy. Z tak zwanej góry szły
23
Łowcy.indd 23
Łowcy.indd 23
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
naciski, by śledztwo dotyczące domniemanych mor-
derców z pogotowia było rzetelnie przeprowadzone.
I szybko.
– Bądź kolegą.
– Stoleckiemu zleć.
Aspirant Piotr Stolecki był jednym z najgłupszych
funkcjonariuszy, jacy kiedykolwiek pracowali na Luto-
mierskiej. Koledzy – czy też lepiej: znajomi z pracy –
mówili o nim Saladyn.
– Nie chcę temu chujowi nic zlecać – oznajmił sta-
nowczo Tadek.
Komisarz Owczarek wreszcie zrozumiał, o co chodzi.
– No dobra. To jak się ta pani nazywa?
– Barbara Kawka. Pracuje na Szczytowej, w ośrodku
dla bezdomnych.
– Jak znajdę chwilę, to sprawdzę.
– Jesteś funfel.
– Się wie.
Po zjedzeniu kanapki Kostecki łyknął kolejną tran-
szę miętusów i ruszył na Szczytową. Rano, czyli przed
piątą, czuł się na tyle dobrze, że wziął prysznic i zało-
żył czystą koszulę. W kiblu, przed zażyciem miętusów,
golnął sobie jeszcze resztkę wódki z małej flaszki. Umył
dobrze usta i ruszył. Na Szczytowej pojawił się, gdy
pensjonariusze szykowali się do zgodnego z regulami-
nem opuszczenia schroniska. Pani Barbara była w pra-
cy. Uśmiechnęła się lekko na widok policjanta. Kostecki
wyłuszczył, że przyjechał, by porozmawiać z kolegami
24
Łowcy.indd 24
Łowcy.indd 24
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
Henryka Krotoszyńskiego. Najbardziej interesowali go
ci, z którymi zamordowany mieszkał w pokoju. Pierw-
szy poproszony o rozmowę został pan Feluś – czyli Feli-
cjan Grzelak, onegdaj pracownik farbiarni w zakładach
imienia Marchlewskiego.
– Heniu to był porządny chłop – zaczął pan Feluś.
– Taki zorganizowany. Urządzał sprzątania. Taki miał
zmysł. Kiedy miałem przepuklinę i nie mogłem sprzą-
tać, to on brał za mnie te dyżury. Ja to tak odpracowałem,
że potem na bałuckim rynku sprzedawałem te książki,
które on zbierał. Co prawda żadnej nie sprzedałem, ale
udało mi się opchnąć gazetki z gołymi babami, które
on znalazł. Bardzo się Heniu ucieszył, bo to był ładny
grosz.
– Miał jakichś wrogów? Ktoś mu groził?
– Tak. Miał takiego jednego wroga. Był taki Mirek,
co nie chciał sprzątać. Oni się pokłócili, a potem to na-
wet pobili. Ten Mirek teraz tu nie przychodzi. Ale od-
grażał się, że Henia zajebie. Tak mówił.
– A o swojej przeszłości coś pan Henryk mówił?
– Mało. Mówił, że go kobita kantem puściła, gdy
te interesy, które robił, zaczęły szwankować. Kobity ta-
kie są. Kasa się kończy albo zaczynają się kłopoty, to
kobita robi pstryk i znika. Tak to jest. Miałem kiedyś
taką Wieśkę. To już było, gdy zakład padł, a ja straciłem
prawo do kuroniówki. Najpierw zadłużyłem mieszka-
nie na Teofilowie, trzy pokoje. Małe, ale trzy. Zamie-
niłem się wtedy z taką jedną, która miała mieszkanie
25
Łowcy.indd 25
Łowcy.indd 25
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
na Grabowej. Stara kamienica, od cara pewnie niere-
montowana, z wychodkiem na podwórku. Zamieniłem
się. Nie byłem w stanie płacić czynszu w bloku. Ale nie
byłem stoczony. Rano wstawałem, goliłem się. Jakiś po-
rządek trzymałem. Gdy się przeniesłem na Grabową,
to żona akurat dostała pracę przy jagodach, w Szkocji
chyba. To lato było. Una wyjechała, a ja żem został. Una
w tej Szkocji została. Jakiego gacha przytuliła i zosta-
ła. Nie mam o to do niej pretensji. Każden chce lepiej
żyć. Na tej Grabowej nie szło nie pić. Tam każden pije.
Jabole albo i gorzej, jakie wynalazki. Raz, drugi z miej-
scowymi popilimy i tak już zostało. Roboty nie mogłem
znaleźć. Ale nie było jeszcze tak źle. Tam zaraz obok
jest Uniontex, to znaczy był Uniontex. Teren ogromny.
Złom żeśmy tam zbierali. Taki Maniek z Sosnowej, co
tam robił za komuny, to wiedział, gdzie szukać. Naj-
bardziej opłacało się brać miedź, aluminium i mosiądz.
Szczególnie mosiądz. Panie, to Scheiblerowskie zakła-
dy były. Klamki były z mosiądzu. Ten Maniek to był
nasz skarb. On wiedział, co i jak. Panie, jakie tam wal-
ki szły o ten złom. Ile krwi się polało. No i wtedy się
ta Wieśka napatoczyła. Dzięki Mańkowi pieniądz był.
Postanowilimy, że nie będziemy chlać, tylko odłoży-
my jaki grosz. Tak sobie myślałem wtedy, że na złomie
to można zarobić. Z takim Gienkiem i tym Mańkiem
chcielimy założyć skup złomu. Wagę, taką dużą, zna-
leźlimy w dawnym gabinecie medycznym. Miejsce też
już mielimy upatrzone. Taki Jańczak, Jańczak Alojzy, to
26
Łowcy.indd 26
Łowcy.indd 26
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
ma tutej niedaleko taki domek i komórki różne. Tak
my sobie wymyślili, że na jego posesji będzie centralna
składnica. Potem segregacja, i do komórek: aluminium,
puszka osobno, mosiądz, żeliwo. Na makulaturze zara-
bia się kiepsko, ale jak człowiek obraca dużymi tonami,
to też można. Słowem: mielimy plan. Kiedy już ład-
ny pieniądz mielimy odłożony, to ta Wieśka spierdo-
liła. Z kasą, ma się rozumieć. I ja się po tym już nie
podniosłem. Już nie byłem w stanie. Chlać zacząłem.
Mieszkanie na Grabowej diabli wzięli. Już byłem ni-
kim. Dopiero teraz jakoś staję na nogach. Pani Basia
jest kochana. Goni nas do roboty, ale bez tego sprząta-
nia to my byśmy byli niczym. A tak? Mam pięćdziesiąt
dwa lata. Może jeszcze się uda jakoś żyć godnie.
Kostecki spojrzał na bezdomnego. Zdziwił się, gdy
usłyszał, że rozmówca był w jego wieku. Tadeusz był pe-
wien, że niedoszły właściciel składnicy złomu był o de-
kadę starszy.
Drugi sąsiad Krotoszyńskiego z pokoju nie miał
o zabitym wiele do powiedzenia:
– Un jaki uczony był – zaczął pan Mietek.
– Dlaczego pan tak uważa? – zapytał Tadeusz.
– Bo un mówił tak jak te, no, wykształcone mówią.
Ja nie powiem, dobre miałem kontakty z Heńkiem. Za
dużo my nie gadały. Ale un był dobry człowiek. Tego ja
nie mogę powiedzieć.
– Miał jakichś wrogów? O kimś opowiadał? Bał się
kogoś?
27
Łowcy.indd 27
Łowcy.indd 27
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– No ja to nie wim. Un mnie, znaczy się, nic nie mó-
wił. Un był taki…
– Jaki?
– No, jak to się mówi, że był zamknięty. On dużo nie
mówił. O sobie, znaczy się. Un książki zbierał, co ludzie
wyrzuciły. Jak ja zauważył, że un taki uczony, to ja go
poprosił o pomoc. Mój syn chodzi do takiej szkoły, no,
specjalnej, znaczy się. Powinien być w rejonowej szkole,
bo un w domu dziecka mieszka. Numer dziewięć. On
jest w tej specjalnej, bo został opóźniony przez przed-
szkole. Przedszkole stwierdziło, że się nie nadawał do
szkoły, że się nic nie nauczył i poszedł do tej, no, spe-
cjalnej szkoły. Tam jest dużo lepiej. Już umi cokolwiek,
umi napisać, umi przeczytać, umi rozwiązywać litery.
Jak był w przedszkolu, to nie umiał nic. Ja staram się mu
jakoś pomóc. Interesuję się. Synem, znaczy się. On się
mnie trochę wstydzi, ale mnie kocha. Ja jego też. Syna,
znaczy się.
– Jaki jest związek syna z panem Krotoszyńskim?
– No, un go uczył. Znaczy się Heniu. Pomagał Ka-
milkowi. Un tam szedł ze mną do domu dziecka. Ja mu
nic nie mówił. Synowi, znaczy się. Ja nic nie mówił, że
Heniek też jest bezdomny. Ja mówił, że Heniek jest
mundry i jemu, znaczy się Kamilkowi, chętnie pomo-
że. Kamilek bardzo lubił, jak Heniu przychodził. Tam,
w tym domu dziecka, jest taki dyrektor, znaczy się wi-
cedyrektor. Une tam na niego wołają Wodzu. Znaczy
się dzieciaki tak na niego wołają. Wodzu mówił mi, że
28
Łowcy.indd 28
Łowcy.indd 28
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
ja dobrym ojcem jestem, że się staram. Że mam przy-
zwoitego kolegę. Znaczy się Heńka. Ja się zapytał tego
Wodza, znaczy się tego dyrektora, to jest wicedyrektora,
czy jak ja jestem dobrym ojcem, to może jakie mieszka-
nie socjalne bym dostał i zamieszkał z Kamilkiem jak
normalny człowiek. Ale un, znaczy się Wodzu, powie-
dział, że un nie ma takiej władzy, że un nic nie może. Ale
powiedział, że jak znajdę pracę, to un napisze do sądu, że
ja dobrym ojcem jestem.
Bezdomny na chwilę zamilkł, a potem buchnął:
– Że ja jestem dobry, a nie ta kurwa, co mieszkanie
zadłużyła. Una, znaczy się Zdziśka, moja żona. Kurwa
jedna jebana! To przez nią jestem na bruku, a Kamilek
w domu dziecka!
Bezdomny zamilkł na chwilę, po czym popatrzył na
– Ale Henia szkoda. Dobry chłop z niego był. Heniu
Tadka i dodał:
miał taką kobitę.
– Co to za kobieta?
– Ja nie znam jej imienia, tej Heńkowej kobity. Ale ja
ją kiedyś widział. Una chyba też bezdomna. W schroni-
sku dla kobit.
Gdy Kostecki zakończył spotkanie z bezdomnymi,
podeszła do niego Barbara.
– Mam nadzieję, że rozmowy wniosły coś do śledztwa.
Stanęła blisko. Za blisko. Tadeusz się odsunął. Bał
się, że miętusy przestały działać i kobieta poczuje za-
pach alkoholu. Zrobiło mu się głupio. Czuł się starym,
29
Łowcy.indd 29
Łowcy.indd 29
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
złamanym przez życie człowiekiem. Barbara spojrzała
w okno i zapytała:
– Wie pan, co to jest TMR?
– Obawiam się, że wątpię, bym wiedział.
– Taksometryczny Miernik Rozwoju. To rodzaj dzia-
łań, które polegają na analizie problemów społecznych.
Na tle dużych miast Łódź wypada fatalnie. Najwyższe
bezrobocie. Najniższy odsetek absolwentów szkół po-
nadpodstawowych, najniższy dochód w przeliczeniu na
jednego mieszkańca. Najniższe wydatki na oświatę. Na-
wet za komuny było u nas gorzej niż w innych miastach.
Średnia pensja włókniarki była niższa o jedną czwartą od
robotniczych pensji w innych miastach. Teraz te różnice
jeszcze się pogłębiają. Górnicy przyjadą do Warszawy
pod sejm, zrobią awanturę, opony spalą, kilku policjan-
tów zranią i pokażą, że z nimi trzeba się liczyć. Naszych
robotnic pies z kulawą nogą nie uszanuje. Bo kto by nie
rządził w Polsce, to zawsze lekceważy kobiety. Zawsze.
Zakłady padały jeden po drugim i nikt się nie zaintere-
sował. Ani Solidarność, ani te czerwone komunistyczne
szmaty, co się dorwały do żłobu w dziewięćdziesiątym
trzecim. Przepraszam. Przecież teraz to nie komuniści,
to socjaldemokraci.
Kostecki nic nie powiedział. Pluł sobie w brodę, że
wieczorem zachlał. Był przekonany, że śmierdzi alkoho-
lem na kilometr.
– Mam nadzieję, że się nie zagalopowałam i nie ura-
ziłam pana.
30
Łowcy.indd 30
Łowcy.indd 30
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Nie. Nie uraziła mnie pani.
– Jeszcze gorzej wygląda sytuacja Łodzi w rankin-
gach powiatów. Jesteśmy w czwartej setce. Wie pan, na
którym miejscu jest Wrocław? O lidera nie pytam, bo
wiadomo, że to Warszawa.
– Nie mam pojęcia.
– Wrocław jest na dziesiątym. Kraków na trzecim.
Bezrobocie w Łodzi jest zawsze większe niż średnia
krajowa. A średnia krajowa to osiemnaście procent. Co
piąty Polak nie ma roboty. Wśród młodych ten wskaź-
nik jest wyższy. Nasze dzieci tyrają w Warszawie. Ci,
co się dorabiają, kupują tam mieszkania. Już nie wrócą
do Łodzi. Za chwilę wejdziemy do Unii i kolejna tran-
sza pojedzie za chlebem za granicę. Wielu pewnie tam
zostanie, na Zachodzie. Po co mają tu wracać? Do tego
syfu?
Zapadła cisza. Na niebie pojawiły się ciężkie oło-
wiane chmury. Kostecki miał wrażenie, że zza chmur za
chwilę wyłoni się karząca ręka Boga i dobije to nieszczę-
sne miasto.
– Ma pan dzieci? – zapytała Barbara.
– Nie mam. – Kosteckiemu zawsze w takich sytua-
cjach robiło się smutno.
– Ja mam córkę. Studiuje w Warszawie. Mam na-
dzieję, że jej się tam ułoży i nie będzie musiała wracać
do Łodzi.
Przed wejściem pojawił się jakiś bezdomny. Komisarz
pomyślał, że to trzeci mieszkaniec pokoju, w którym
31
Łowcy.indd 31
Łowcy.indd 31
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
nocował Krotoszyński. Tadek spojrzał pytająco na panią
Barbarę.
– To Zdzisław Kołodziej. Lubi wypić. Czasem znika
na kilka dni. Potem wraca, nabiera sił i idzie dalej w tan-
go z kolesiami. Sugeruję, żeby pan rozmawiał z nim na
zewnątrz. Rozumie pan, on się umyje dopiero później.
Kostecki kiwnął głową i wyszedł przed budynek.
Barbara się nie myliła. Tadeusz pomyślał, że ci, którzy
mają w domu prysznic, powinni się uważać za wybrań-
ców losu.
– W czym mogę pomóc? – Pan Zdzisław miłym to-
nem starał się zagłuszyć zapach śmietnika.
Kostecki zawsze był przeczulony na punkcie zapa-
chów. Postanowił zadać jedno, ale kluczowe pytanie.
– Pan Krotoszyński miał podobno jakąś przyjaciółkę.
Zna ją pan?
– Ta. Ona często handluje na Bałuckim Rynku.
– A jak się nazywa?
– Zośka. Tak na nią mówią. Ale nie wiem, jak ma na
nazwisko. Jak miał Heniu na imię, to się dowiedziałem,
jak umarł.
– Miał jakichś wrogów? Ktoś mu groził? Słyszał pan
o tym? – Tadeusz zmusił się do zadania kolejnych pytań,
mimo że jego nos protestował.
– Kiedyś się pokłócił z takim jednym. Nie wiem, jak
ten gość się nazywa. On tu nie bywa. Jak jest zima, to
pewnie lezie do Brata Alberta.
– A o co się pokłócili? O kobietę?
32
Łowcy.indd 32
Łowcy.indd 32
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Nie. O politykę.
– O politykę?
– Tak. Tamten gość mówił, że za komuny było lepiej.
– A Heniu?
– Heniu mówił, że teraz jest lepiej. Ja panu, komisa-
rzu, powiem tak: ja Henia lubiałem, ale powiem panu,
że ja to się zgadzam z tym gościem od Alberta. Za ko-
muny miałem lepiej. Może nie było w sklepach tak jak
teraz. No, stało się w kolejkach. Ale jak już co było, to
mogłeś pan kupić na raty. Starczało na życie. Ja to na-
wet do Bułgarii jeździłem na handel. Powodziło mi się,
w wytwórni win pracowałem. Taki układ miałem z bry-
gadzistą, że każdego dnia wpisywaliśmy do protokołu,
że dwie skrzynki jaboli się potłukły. On brał jedną, a ja
drugą. Ten brygadzista był taki, że jak ja szłem na L4
albo wyjeżdżałem na handel, to on dla mnie tę skrzynkę
brał. Te swoje winka sprzedawałem w kamienicy. Taką
melinkę miałem. Dla zaufanych. Przez dwadzieścia lat
tak robiłem. Wszystko, co zarobiłem na tych winach,
to dawałem na dzieci. Czekolady miały, batony, sinal-
co kolę, a nie to pepsi, co w sklepach. To sinalco było
z pewexu. Dzieci spodnie teksasy miały, nie takie z Odry,
ale z Ameryki. Prawdziwe amerykańskie. To było życie
jak w Madrycie. Ale przyszły liberały i złoty czas się
skończył. Mnie pierwszego wyrzucili z wytwórni, do-
piero potem tego brygadzistę. Żona, jak się dowiedziała,
że nie mam roboty, to się wyprowadziła i nawet adre-
su nie podała. Dzieci już były na swoim. Dzisiaj nawet
33
Łowcy.indd 33
Łowcy.indd 33
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
w święta o mnie nie pamiętają. A pomyśleć, że kiedyś
za komuny, jak gwiazdka była, to one miały i snickersy,
i marsy. Orzechy kokosowe. Mirindę. Żyło się dobrze
wtedy. A teraz? Pracy nie ma żadnej. A jak już jest, to
za nędzne grosze. Jeszcze jak mieszkałem w kamienicy
na Wojska Polskiego, to znalazłem robotę. Za osiem-
set złotych. Co z tym zrobić? Na co to ma wystarczyć?
To ja już wolę pokombinować z MOPS-em. Lepiej na
tym wyjdę. Chociaż na jakiego kielonka starczy. Obiady
jadam w Caritasie na Gdańskiej. Jak zimno, to przyjdę
do noclegowni. Jakoś żyję. Jednego tylko żałuję. Tego,
że głosowałem za Solidarnością, potem na Wałęsę. Co
mi z tego przyszło? Pracę straciłem, żona odeszła. Jaka
ta komuna była, taka była, ale ideały były. A teraz nie
ma żadnych ideałów. Młodzież nie ma żadnych ideałów.
A my żeśmy mieli ideały: honor, ojczyzna. Prawda?
Po powrocie do komendy Tadeusza powitał uśmiech-
nięty komisarz Owczarek.
– Udało się. Pani Barbara mieszka na Podhalań-
skiej na Dąbrowie. Ma córkę, która studiuje i mieszka
w Warszawie. Tam dorabia. Pani Barbara jest od prze-
szło pięciu lat rozwiedziona, ma czterdzieści trzy lata.
To tyle, co udało mi się dowiedzieć na drodze oficjalnej.
Nieoficjalnie wiem, że nie ma żadnego partnera czy tam
przyjaciela.
– Skąd to wiesz? – Kostecki wolał się upewnić.
– Od dzielnicowego. On kiedyś był w obyczajówce.
Wiesz, jak to jest. Czym skorupka za młodu nasiąknie,
34
Łowcy.indd 34
Łowcy.indd 34
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
tym na starość trąci. On ma dryg do takich rzeczy. Ma
u mnie pewien dług wdzięczności. To pewna informacja.
O to ci chodziło, tak?
– Tak.
Gdy Kostecki wrócił do domu, postanowił, że nie
będzie pił. Nie kupił wina. Substytutem alkoholu miały
być dwie butelki mocnego piwa. Komisarz był bowiem
człowiekiem postępowym i nie uważał piwa za napój al-
koholowy.
35
Łowcy.indd 35
Łowcy.indd 35
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
ROZDZIAŁ 3
Kostecki wypił zbyt mało alkoholu, by móc szybko za-
snąć. Wreszcie jednak się udało, a rano obudził się w do-
brym nastroju. Założył czystą koszulę, która od wielu
miesięcy, a może nawet od roku czekała na specjalną
okazję, czyli na randkę. Co prawda oficjalnie nie miała
być to żadna randka, jednakże Tadeusz zamierzał wy-
glądać schludnie. Buty wypastował jeszcze wieczorem.
Nie miał żadnego dezodorantu, ale obiecał sobie so-
lennie, że gdy tylko jego plany zaczną się realizować, to
go kupi. Założył marynarkę, i tu pojawił się problem.
Odzienie okazało się zbyt kuse. Komisarz postanowił
więc, że weźmie się za odchudzanie. Na szczęście grze-
bień – w przeciwieństwie do marynarki – zachował się
lojalnie i nie najgorzej uczesał włosy, które, jak na wiek
Tadeusza, trzymały się zadziwiająco dobrze.
– Nieźle. Oczywiście jak na byłego milicjanta – sko-
mentował wygląd Tadka Eustachy.
36
Łowcy.indd 36
Łowcy.indd 36
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
Tadeusz nie czuł się komfortowo w przyciasnej ma-
rynarce, ale nie narzekał, tylko chyżo zbiegł ze schodów.
Stanął przed dziesięcioletnim polonezem. Nabył go na
fali entuzjazmu po barcelońskim srebrze piłkarzy. Gdy
za sukces gracze kadry olimpijskiej otrzymali po polo-
nezie caro, każdy z obdarowanych natychmiast sprzedał
nagrodę i zakupił po wynalazku niemieckiego przemysłu
motoryzacyjnego. Ten fakt jakoś Tadeuszowi umknął.
Zwyciężyła nostalgia za pierwotną wersją „poldka”.
Wyprodukowany w tysiąc dziewięćset siedemdziesią-
tym ósmym roku pierwszy samochód Tadeusza zmarł
śmiercią naturalną wiosną dziewięćdziesiątego drugiego.
Na dwa miesiące przed igrzyskami. Teraz komisarz pa-
trzył na dogorywającego poloneza caro z politowaniem.
Wsiadając do pojazdu z Żerania, Tadeusz podjął decyzję,
że następną maszyną, którą kupi, będzie jakiś mercedes.
Wynik szybkiej kalkulacji był taki, że mercedes musiałby
być dwudziestoletni. W tej kalkulacji Tadeusz musiałby
być abstynentem. Po korekcie wyszło, że będzie go stać
na merca wyprodukowanego w latach siedemdziesiątych.
Kalkulację ową komisarz skwitował siarczystą wiązanką.
Na szczęście polonez zapalił. Było powyżej zera, a przy
minusowych temperaturach auto nie zawsze chciało ru-
szać. Gdy Tadeusz podjechał pod noclegownię, mignęła
mu Barbara. Z tego, co zauważył, pani Basia miała na
sobie nową sukienkę. Kiedy do niego podeszła, jego uwa-
dze nie umknęło, że jej usta były lekko uszminkowane,
zaś oczy błyszczały, podkreślone delikatnym makijażem.
37
Łowcy.indd 37
Łowcy.indd 37
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Dzień dobry – powiedział Tadek ciepło.
Uśmiechnęła się promiennie.
– Jeszcze pan nie złapał bandziora?
– Jeszcze nie. Przyjechałem po pana Kołodzieja.
Chcę go poprosić, by pojechał ze mną na Bałucki Rynek
i pokazał mi tę przyjaciółkę pana Henryka.
Kostecki bardzo się starał, by o bezdomnych wyrażać
się z szacunkiem.
nikiem.
– Henryk miał przyjaciółkę?
– Tak. Podobno handluje na Bałuckim Rynku.
– Nic mi nie mówił.
– Może nie chciał, aby była pani zazdrosna.
Kolejny uśmiech.
– Kołodziej się porządnie umył. Nie zapaskudzi panu
służbowego poloneza.
– Ten jest prywatny.
– Myślałam, że prywatnie jeździ pan taką bryką, jak
Don Johnson w Miami Vice.
– Bliżej mi do Columbo. Ja też byłem kiedyś porucz-
– Columbo miał żonę. Często o niej wspominał.
– Ja nie mam żony.
Znowu się uśmiechnęła. Kostecki pomyślał, że jeszcze
ładniej niż wcześniej. Dalszą rozmowę przerwał Kołodziej,
który z bardzo dumną miną zasiadł w polonezie. Po kwa-
dransie zameldowali się na kultowym bałuckim bazarze.
– To ta w niebieskiej sukience i szarej kurtce – po-
wiedział bezdomny.
38
Łowcy.indd 38
Łowcy.indd 38
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Dzięki – odrzekł Tadeusz.
Auto zatrzymało się nieopodal targowiska. Kostecki
wyciągnął spod fotela reklamówkę z wyrazami podzię-
kowania.
– O, tygrys! – zawołał radośnie Kołodziej.
Piwo marki Tygrys było sztandarowym produktem
łódzkich browarów. Charakteryzowało się dużą zawar-
tością alkoholu i słodkim smakiem. Kostecki za nim
nie przepadał, wolał goryczkowego kaltenberga. Nowy
ustrój łódzkim piwowarom służył. Poprawiła się jakość
piwa, którego za komuny Tadeusz nie śmiał nazywać
inaczej niż ścierwem. Co prawda szwankowała promo-
cja, ale może dzięki temu ceny były do zaakceptowania
przez mieszkańców miasta.
Bałucki rynek powstał w połowie dziewiętnastego
wieku. Szybko stał się centrum gospodarczym Bałut,
które formalnie dopiero w czasach pierwszej wojny
włączono w granice Łodzi. Ze względu na specyfikę
tej części miasta, oprócz chleba, mięsa i warzyw można
było tu kupić broń oraz to, co dzięki tej broni udawa-
ło się zdobyć: złoto, dolary, biżuterię i inne artefak-
ty. Na terenie targowiska lub w sąsiednich bramach
można było kupić lewe dokumenty. Tymi handlowała
złodziejska elita Bałut. Bandycki drobiazg próbował
opchnąć mniej cenne rzeczy. Ci usytuowani najniżej
w hierarchii sprzedawali krany i inną armaturę. Pozy-
skiwali ją od tych, którzy wyrywali ją w szkolnych lub
urzędowych łazienkach. Niektórzy wyciągali ją nawet
39
Łowcy.indd 39
Łowcy.indd 39
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
z socjalnych mieszkań, które otrzymywali do dyspozy-
cji od miasta. Na wydzielonej części targowiska handlo-
wali ci, których życie kolebało się po koleinach. Latem
nie można było tu wytrzymać, a przynajmniej Kostecki
na pewno by nie wytrzymał. Na starych gazetach bez-
domni i inni pariasi nowej rzeczywistości wystawiali
to, co udało im się znaleźć na śmietnikach. Kapitali-
styczni Ariowie wyrzucali zbędne dla nich rzeczy, któ-
re pariasi traktowali jak dary Brahmy: zużyte ubrania,
stare zabawki, popsute magnetowidy, walkmany i inne
cuda, niedostępne dla tych, którym karma nakazała
egzystencję w kalkutopodobnym smrodzie. Te i po-
dobne cudeńka pariasi zanosili na targowisko. Oprócz
owych cudeniek sprzedawano tu między innymi: stare
suszarki, tace, kubki, noże, widelce, makatki, wieszaki
z Gorlic, lodówki z ZSRR, breloczki, stare kalendarze
z roznegliżowanymi paniami, pocztówki trójwymiaro-
we, pocztówki normalne, kufle z włocławskiego fajan-
su. O drugie życie rywalizowały plakaty Abby, płyty
Drupiego, kasety z jarocińskimi hitami sprzed dwóch
dekad, plakietki z nazwami nieistniejących zespołów
i tym podobne skarby. Przy jednym ze stanowisk stała
kobieta, którą koneser tygrysa uważał za przyjaciółkę
Henryka Krotoszyńskiego. Miała na sobie niebieską
sukienkę i solidny szary bezrękawnik.
– Dzień dobry – przywitał się Kostecki.
– W czym mogę służyć?
– Jestem z policji.
40
Łowcy.indd 40
Łowcy.indd 40
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
Ledwie Kostecki wypowiedział te słowa, kobieta
chwyciła go za ramię i gniewnie wyszeptała:
– Panie, ochujałeś? Ty sobie pójdziesz, a mnie tu za-
jebią!
Odeszli kilka metrów. Kobieta na moment wróciła
do swojego miejsca. Poprosiła sąsiadkę, by w jej imieniu
sprzedała „abby”, sama zaś wróciła do Tadeusza, niosąc
album Niemena, który król polskiego bigbitu nagrał
z SBB, cesarzami polskiego rocka.
– Powiedziałam jej, że trafił się koneser i chce obej-
rzeć NOL Breakoutu. Lubi pan rocka?
– Lubię.
– Ja uwielbiam. Szczególnie te stare kapele. Kiedyś
to grali… Takie SBB to by na Zachodzie wywaliło Pink
Floydów do kibla. Babcia klozetowa by słuchała. Taki
Niemen? Mój Boże, to jest artysta! Taki album Enigma-
tic. Cholera, żeby nagrać taki Bema pamięci żałobny rap-
sod, to trzeba być nie artystą, tylko geniuszem. Ale jak
być geniuszem w Polsce? Przecież tu, w tym syfie, im
ktoś jest głupszy, tym go naród ma za wybitniejszego
artychę. Weźmy takie disco polo. Boże, jaki to chłam,
jakie zero. Gorzej, mniej niż zero.
– Fabryka małp – wciął jej się w zdanie Tadek.
Zaśmiała się głośno.
– Ho, ho, widzę, że z pana prawdziwy Maigret. Wra-
cając do materii, to powiem tak: dobrze, że Rysiu nie
doczekał tych czasów. Wie pan, że poznałam Riedla?
– Tego z Dżemu?
41
Łowcy.indd 41
Łowcy.indd 41
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– A słyszał pan o innym Ryszardzie Riedlu? Pozna-
łam go na jednym z detoksów. Tyle że mnie udało się
wyjść z tego gówna, a jemu nie. Zresztą powiem panu
szczerze. Ja chciałam z tego wyjść, on nie chciał. Z tego
obecnego gówna też wyjdę. Bo chcę.
Przez chwilę szli w milczeniu. Gdy targowisko znik-
nęło im z oczu, powiedziała:
– Teraz możemy pogadać. O co chodzi? Chyba ni-
czego nie zbroiłam.
– Chodzi o Henryka Krotoszyńskiego.
Twarz kobiety stężała.
– Wierzy pan w Boga?
– Nie.
– A ja wierzę. Czytam Biblię. W Starym Testamencie
jest postać Hioba. On ciągle dostaje w dupę od losu. Im
bardziej go życie kopie, tym on bardziej wierzy. Ja też
tak mam. Chciałam ochrzcić dziecko, to wie pan, co mi
powiedział taki czarnuch jeden?
– Znam tylko jednego księdza. W Caritasie robi.
– Może jacyś dobrzy są. Pewnie są. Ale ja jakoś za-
wsze trafiam na skurwysynów. Ten, co nie chciał mi
ochrzcić dziecka, to powiedział, że jak nie mam ślubu
kościelnego, to on mi dziecka nie ochrzci. A jak ja mia-
łam wziąć ślub, skoro ten mój, pożal się Boże, partner
i ojciec dziecka zaćpał się na śmierć? Wie pan, nie mia-
łam szczęścia do chłopów. A jak się już pojawił jeden
porządny, to umarł. Bardzo proszę, niech pan nie mówi,
że Heniu przed śmiercią coś zmalował.
42
Łowcy.indd 42
Łowcy.indd 42
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Jego ktoś zabił.
Kobieta stanęła niczym ciekawska żona Lota.
– Mój Boże. Naprawdę?
– Tak. To w tej sprawie przychodzę. Chciałbym
o nim porozmawiać. Znała go pani.
Doszli do kamienicy, w której mieszkała kobieta.
Obiekt przypominał plan filmowy dzieła o zagładzie
ludzkości. Połowa okien nie miała szyb. Gdzieniegdzie
blasku dodawały brudnożółte kawałki dykty. Inne okna
zionęły oczodołami przerażającej pustki. Środkiem bra-
my płynęła powoli jakaś szara maź. Na podwórku obraz
zagłady wyglądał jeszcze tragiczniej. Wokół śmietni-
ka walały się odpadki. Pod murem leżał wybebeszony
siennik. Na sienniku spoczywał jakiś człowiek, a lekki
mróz ściął na jego łachmanach rzygowiny. Wokół ko-
mórek pałętały się resztki przedpotopowych machin,
stare garnki, puste butelki i inne przedmioty, czy też
właściwie części niewiadomego pochodzenia przed-
miotów. Było jeszcze wcześnie, toteż zawodowi bramni
stacze odsypiali denaturatowe biesiady. Kobieta otwo-
rzyła drzwi mieszkania potężnym kluczem. Odrzwia
były solidne.
– Te drzwi to Heniek zamontował. Żaden lump się
W mieszkaniu było przytulnie. W jednym pokoju
stało zasłane łóżko, w kącie za parawanem stał nocnik.
Podobnie jak w całej kamienicy, nie było tu kanalizacji.
Była za to koza, czyli piec. Jej zaletą było to, że szybko
nie wedrze.
43
Łowcy.indd 43
Łowcy.indd 43
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
się nagrzewała. Wadą było to, że szybko stygła. Kostecki
po chwili poczuł moc zalety. W mieszkanku zrobiło się
ciepło. Przed Tadkiem stanął kubek z herbatą.
– Na razie jest prąd. Ale skurwysyny ceny ciągle pod-
noszą – rzekła gospodyni.
Tadeusz łyknął napitku. Kobieta zaś kontynuowała
refleksje.
– Skurwysyny. Czerwone skurwysyny. Dorwały się
znowu do żłobu. Ale czarnych złodziei nie ruszą. Bo
złodziej złodzieja nie ruszy. Bandyci. Oni, te czerwo-
ne kurwy i te chuje z innych partii. Różne Wałęsy,
Mazowieckie, Kaczyńskie. Jeden, kurwa, gang, a nad
nimi capo di tutti capi, czyli klechy. Był w Łodzi taki
ksiądz, Miecznikowski się nazywał. On za komuny
pomagał Solidarności. Kazania głosił. Pomoc z Za-
chodu rozdawał. Za komuny to go każdy z tych farbo-
wanych lisów po plecach klepał. A jak farbowane lisy
dorwały się do koryta, to o księdzu Miecznikowskim
zapomniały. On chciał taki ośrodek pomocy organi-
zować. Pomocy dla tych, którym transformacja znisz-
czyła życie. Nikt mu, kurwa, nie pomógł. Wszyscy
poszli w posły, senatory, prezydenty. Kurwa, złodzieje
pierdolone. Niech mi pan wierzy, wolę tych tu zło-
dziei od farbowanych obrońców demokracji, wolności
i chuj wie, czego jeszcze.
Kostecki pozwolił się kobiecie wygadać. Gdy ochło-
nęła, zapytał:
– Jak się pani nazywa?
44
Łowcy.indd 44
Łowcy.indd 44
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
– Bożena Miler, ale mówią na mnie Zośka. Lat czter-
dzieści trzy. Wykształcenie wyższe. Nauczycielką byłam.
Ktoś mnie zakapował do dyrektorki, że jestem nosicielką
wirusa HIV. No i mnie zwolniła, komunistyczna kurwa.
Za komuny była czerwieńsza od koszulek Widzewa. Pa-
miętam, jak kiedyś w dzienniku wpisałam, w miejscach,
gdzie się wpisuje tematy, zwrot „święta Bożego Naro-
dzenia”. Ta kurwa pozaklejała te strony i na nowych na-
pisała „święta zimowe”. To był jakiś osiemdziesiąty ósmy
rok! Komuna się chwiała, a ona bała się, że ktoś jej coś
zarzuci! W jakiej partii teraz jest? W ZChN. A jakże.
Od czerwonej kurwy do katolickiej prostytutki. To ja już
wolę być tu, w tej biedzie, ale z prostym kręgosłupem.
Kostecki słuchał jednym uchem. Nie chciał jednak
kobiecie przerywać. Wiedział, że uzyska więcej infor-
macji, jak da Bożenie wszystko z siebie wyrzucić. A ona
mówiła:
– Gdy mnie wylali z pracy, to w tym samym miesią-
cu naszą kamienicę na Kilińskiego przejął reprezentant
spadkobierców właścicieli. To była żydowska kamieni-
ca. Znaleźli jakiegoś potomka w Izraelu. On sprzedał
prawa własności jakiejś firmie. Firma podniosła czynsz
o sto procent. Za kilka miesięcy znowu opłaty zdro-
żały. Musieliśmy się przenosić. Ojciec nie wytrzymał,
miał wylew. Długo nie pożył. Na matkę tak to wszystko
wpłynęło, że też umarła. Od dawna chorowała na ser-
ce. Tymczasem okazało się, że jestem w ciąży. Ojciec
dziecka ćpał. To on mnie zaraził. Dziecko zaraziliśmy
45
Łowcy.indd 45
Łowcy.indd 45
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
już wspólnie. Wylądowałam w domu samotnej matki.
Dziecko urodziło się z AIDS. Żyło rok. Od kilku lat
mieszkam tutaj. Cztery lata temu poznałam Heńka.
Dobrym był człowiekiem. Nie mogę się pogodzić z tym,
że go nie ma.
Na ten moment opowieści o podłym życiu czekał
– Czy pan Henryk korzystał z pomocy pogotowia?
Albo czy wzywał pogotowie do kogoś?
– Nie przypominam sobie. On był raczej dobrego
komisarz.
zdrowia.
– A może wspomniał czasem o pogotowiu? Może
mówił o kimś, kto pracował lub pracuje w pogotowiu?
– Nie kojarzę. Naprawdę czegoś takiego nie pamię-
tam. On mało o sobie mówił.
– Ale coś mówił.
– Tak. Mówił, że był jakimś biznesmenem, że ktoś go
oszukał. Ja go nie dopytywałam. Każdy ma swój krzyż,
ale nie każdy chce o tym krzyżu mówić.
Za oknem pojawiły się tumany żółto-czarnego dymu.
Przez szpary w oknie przedostawał się smród.
– Kurwa, żule pierdolone. Śmieciami palą! Jakąś
gumę wczoraj znaleźli. Tu nikt nie pali węglem, nawet
porąbać drewna im się nie chce! Henryk, jak był, to po-
magał mi taszczyć i rąbać drewno. Tutaj w okolicy jest
pełno zrujnowanych kamienic. Walają się resztki drew-
na. Stare drzwi dębowe palą się jak złoto. Niektórych to
aż żal palić, piękna snycerska robota. No, ale jak miastu
46
Łowcy.indd 46
Łowcy.indd 46
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
nie zależy na zabytkach… Zresztą na czym zależy wła-
dzom miasta? Chyba tylko na korycie. Tę siekierę, co
rąbał nią Henryk, mam tu pod łóżkiem. Jak jaka menda
wejdzie, to zapierdolę centralnie w łeb.
– Ktoś z sąsiadów Henrykowi groził? Albo może
ktoś inny?
– Nie. Nie przypominam sobie.
– Rozumiem, że spędzaliście razem dużo czasu.
– Tak. Szczególnie zimą i jesienią Henryk często tu
bywał. Latem nie. Tu latem tak śmierdzi, że ja też staram
się tu nie siedzieć. Jak ja szłam do pracy, bo ja pracuję
na czarno, to on szedł grzebać w śmietnikach. Chyba
że szedł do biblioteki. Z tymi śmietnikami to trochę
przesadziłam. On lubił chodzić na to osiedle domków
za Julianowską. Tam bogaci ludzie mieszkają, często wy-
stawiają różne niepotrzebne rzeczy. Zresztą on na tych
domkach miał też taką fajną fuchę, bo czasem pomagał
jednemu facetowi, co ma firmę, która zajmuje się sprzą-
taniem ludziom w domach. To znaczy wywożą złom,
biorą książki i inne rzeczy. Szef tej firmy to Heńka lubił
brać do pomocy, bo Heniu był solidny, znał się na złomie
i na różnych starociach. Czasem jakieś płyty mi przyno-
sił i razem słuchaliśmy. Ten facet odpalał Heniowi nie-
zły grosz. Nieraz nawet ze sto złotych Heniek dostawał.
Wtedy szliśmy do chińczyka na porządny obiad. Jak tej
fuchy nie miał, to też często chodził na tamto osiedle.
Henryk zawsze był schludnie ubrany, jak na bezdom-
nego, rzecz jasna, więc go stamtąd nie gonili. Niektórzy
47
Łowcy.indd 47
Łowcy.indd 47
02.07.2020 14:03:45
02.07.2020 14:03:45
to wręcz czekali z wystawieniem starych rur, żeby je dać
Heńkowi.
– Rur?
– Na złom. Heniu mówił, że ceny złomu żelaznego
i kolorowego zależą od koniunktury na rynku chińskim.
Wie pan, nigdy nie miałam tak porządnego chłopa. Jak
go zabili? Ma pan podejrzanych? Może pan coś powie-
dzieć?
– Nie mogę.
– Rozumiem.
– Będę się zbierał. Czy mogę gdzieś… – Kostecki
zawiesił głos.
– Marne szanse. – Była nauczycielka zrozumiała
w mig. – Nie radzę korzystać z podwórkowego kibla.
Tego nawet kiblem nie można nazwać. Ani bardachą,
ani nawet klopem. Ja korzystam z nocnika. Potem pr
Pobierz darmowy fragment (pdf)