Powieść Galleta, przygodowa historia spod znaku 'płaszcza i szpady', przypomina tę postać, czyniąc ją jednym z bohaterów powieści. Sawiniusz, człowiek o złotym sercu, celnym dowcipie i niezależnym umyśle, jest w powieści przewodnikiem bogatego hrabiego Rolanda de Lembrat, 25-latka. Cyrano rzuca go w świat maskarad i rozpasanych uciech, pijatyk i miłostek. Oszołomiony młodzian, szybko jednak się nuży i czuje niesmak. Wtedy w jego życiu pojawia się piękna Gilberta, córka margrabiego de Faventines. Rodzice chcą jej małżeństwa z Rolandem, lecz ona po licznych perypetiach poślubi w końcu innego.
Darmowy fragment publikacji:
Aby rozpocz(cid:261)ć lektur(cid:266),
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dost(cid:266)p do spisu tre(cid:286)ci ksi(cid:261)(cid:298)ki.
Je(cid:286)li chcesz poł(cid:261)czyć si(cid:266) z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni(cid:298)ej.
LOUIS GALLET
KAPITAN CZART
PRZYGODY
CYRANA DE BERGERAC
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, żda(cid:276)sk 2000
3
O pó(cid:296)nym wieczorem jednego z dni pa(cid:296)dziernikowych tysi(cid:261)c sze(cid:286)ćset pi(cid:266)ćdziesi(cid:261)tego
pierwszego roku z bramy zamku Żougerolles, w prowincji Perigord, wymkn(cid:261)ł si(cid:266) je(cid:296)dziec i
pocwałował drog(cid:261) biegn(cid:261)c(cid:261) wzdłu(cid:298) rzeki Źordogne.
Ostry wiatr zacinał go jak biczem po twarzy, podró(cid:298)ny wszak(cid:298)e nic sobie z tego nie czynił.
Wytrzymywał odwa(cid:298)nie natarcia burzy i krzepko a prosto usadowiony w siodle przedzierał
si(cid:266) naprzód, jak bł(cid:266)dny rycerz unieruchomiony w swej zbroi.
Niejeden, widz(cid:261)c go o tej porze i w tak(cid:261) niepogod(cid:266) na drodze prawie nie ucz(cid:266)szczanej,
pomy(cid:286)lałby, (cid:298)e to zbieg jaki(cid:286) i hultaj, na cudzy worek dybi(cid:261)cy.
W rzeczywisto(cid:286)ci jednak człowiek ten ani ukrywał si(cid:266) przed nikim, ani te(cid:298) na niczyj(cid:261)
krzywd(cid:266) nie czyhał.
Po godzinie drogi je(cid:296)dziec skr(cid:266)cił z go(cid:286)ci(cid:276)ca na do(cid:286)ć w(cid:261)sk(cid:261) (cid:286)cie(cid:298)k(cid:266) pomi(cid:266)dzy dwoma
wzgórzami. Po obu jej stronach rosły g(cid:266)ste krzaki jałowca i tarniny, nie brakło te(cid:298) drzew, do
połowy z li(cid:286)ci ogołoconych. Je(cid:296)dziec zwolnił biegu i zacinaj(cid:261)c batem gał(cid:266)zie zwieszaj(cid:261)ce mu
si(cid:266) nad głow(cid:261), głosem czystym, choć niemiłosiernie fałszywym, za(cid:286)piewał nast(cid:266)puj(cid:261)c(cid:261) pio-
senk(cid:266), która wówczas była jeszcze wielk(cid:261) nowo(cid:286)ci(cid:261).
I
4
Opłakana to jest dola
nie mieć zdrowia i pieni(cid:266)dzy,
lecz gdy biedak zdrów i wesół,
jest bogaczem, mimo n(cid:266)dzy...
Za Luwr mi poddasze stanie,
z płaszcza mam strój i posłanie.
Nie znam, gardz(cid:261)c bogactw mar(cid:261),
co to przed złodziejem trwogaś
Pułap jest moj(cid:261) kotar(cid:261),
a materacem – podłogaĄ
Wydobywszy si(cid:266) z ciasnego przesmyku, (cid:286)piewak znalazł si(cid:266) tu(cid:298) na brzegu rzeki, przy dro-
dze holowniczej, która zawie(cid:296)ć go miała prosto do przewozu, naprzeciw wioski Saint-Sernin.
Spoza sza(cid:276)ca wzgórz wysun(cid:261)ł si(cid:266) wła(cid:286)nie ksi(cid:266)(cid:298)yc.
Przy niepewnym jego (cid:286)wietle podró(cid:298)ny dostrzegł o kilka kroków przed sob(cid:261) stoj(cid:261)cego nie-
ruchomo człowieka.
W r(cid:266)kach tego człowieka błysn(cid:266)ła lufa muszkietu.
W chwili gdy je(cid:296)dziec, zdaj(cid:261)cy si(cid:266) lekcewa(cid:298)yć to spotkanie, znalazł si(cid:266) o dwa kroki od
nieznajomego, tamten zagrodził mu drog(cid:266).
– Lito(cid:286)ci, wspaniały szlachcicuĄ – zawołał głosem (cid:298)ebrz(cid:261)cym.
– HolaĄ – odparł je(cid:296)dziec, przedrwiwaj(cid:261)c. – Zdaje mi si(cid:266), kochanku, (cid:298)e co(cid:286) za ci(cid:266)(cid:298)ko obła-
dowałe(cid:286) si(cid:266) jak na (cid:298)ebrakaĄ
I ko(cid:276)cem bata uderzył go po muszkiecie.
– Źrogi nie s(cid:261) teraz bezpieczne, jasny panieĄ – zauwa(cid:298)ył tamten tłumacz(cid:261)c si(cid:266).
– Ba, toć chyba nie masz nic do straceniaĄ
– PrzeciwnieĄ
Po tym niespodziewanym słowie, które jakby nieumy(cid:286)lnie z ust mu wybiegło, ozwała si(cid:266)
ponownie pro(cid:286)ba, ale tym razem utrzymana w tonie szyderskiej pogró(cid:298)ki.
– Lito(cid:286)ci, wspaniały szlachcicuĄ
– Źo króćsetĄ S(cid:261)dzić by mo(cid:298)na, (cid:298)e (cid:298)(cid:261)dasz raczej kieski albo (cid:298)yciaĄ
– Je(cid:286)li waćpan wolisz, niech i tak b(cid:266)dzieĄ
I muszkiet, szybkim ruchem uniesiony, znalazł si(cid:266) przy piersiach podró(cid:298)nego.
– Ha, ha, argumenty twoje s(cid:261) bardzo przekonywaj(cid:261)ceĄ – za(cid:286)miał si(cid:266) ten ostatni. – Ale po-
czekaj cokolwiek.
W tej chwili odtr(cid:261)cił bro(cid:276), zeskoczył z siodła i chwycił opryszka za gardło.
Trzymał go tak czas pewien, a gdy spostrzegł, (cid:298)e w tym pot(cid:266)(cid:298)nym u(cid:286)cisku dusić si(cid:266) zaczy-
na, i (cid:298)e z bezwładnej r(cid:266)ki muszkiet mu ju(cid:298) wypadł, pu(cid:286)cił gardło, a uj(cid:261)ł r(cid:266)ce i z całej siły j(cid:261)ł
chłostać go batem po plecach.
Nigdy jeszcze najleniwszy i najkrn(cid:261)brniejszy chłopiec z bakalarni nie otrzymał tak ener-
gicznego upomnienia.
Zbój osun(cid:261)ł si(cid:266) na kolana i błagać zacz(cid:261)ł zmiłowania.
– Mógłbym ci łeb roztrzaskać, gdybym był w pasji, lub te(cid:298) zap(cid:266)dzić ci(cid:266) do Żougerolles,
aby ci(cid:266) tam obwieszono – mówił szlachcic. – Źzi(cid:266)kuj diabłu, swemu or(cid:266)downikowi, (cid:298)e ci(cid:266)
tym razem puszcz(cid:266) na wolno(cid:286)ć. Jednak radz(cid:266) ci, bła(cid:296)nie, przypatrz mi si(cid:266) dobrze, aby(cid:286) brał
nogi za pas, ile razy spotkasz mnie i poznasz. Inaczej za nic nie r(cid:266)cz(cid:266)Ą
Opryszek, nie wstaj(cid:261)c z kolan, podniósł na swego zwyci(cid:266)zc(cid:266) czarne, przenikliwe oczy i
płomie(cid:276) nienawi(cid:286)ci zabłysn(cid:261)ł w jego (cid:296)renicach, gdy przy bladym (cid:286)wietle ksi(cid:266)(cid:298)yca rozpoznał
szydz(cid:261)c(cid:261) twarz podró(cid:298)nego. Podró(cid:298)ny nie zaniedbał ze swej strony zapisać sobie w pami(cid:266)ci
ohydnych rysów hultaja, przez które przezierała w tej chwili tłumiona w(cid:286)ciekło(cid:286)ć w poł(cid:261)cze-
niu z przemagaj(cid:261)cym j(cid:261) bólem.
– Poznam ci(cid:266), jasny panie – mrukn(cid:261)ł wreszcie dziwnym głosem. – Pozwól mi teraz odej(cid:286)ć.
Podczas gdy fałszywy (cid:298)ebrak d(cid:296)wigał si(cid:266) z ziemi, rozcieraj(cid:261)c obite boki, podró(cid:298)ny podniósł
upuszczony muszkiet, uj(cid:261)ł go za koniec lufy i wykr(cid:266)ciwszy nim kilka mły(cid:276)ców w powietrzu,
cisn(cid:261)ł z rozmachem w rzek(cid:266).
Zrobiwszy to dosiadł konia i odjechał galopem, pozostawiaj(cid:261)c napastnika ogłupionego t(cid:261)
osobliw(cid:261) przygod(cid:261). Stan(cid:261)wszy u przewozu, hukn(cid:261)ł na przewo(cid:296)ników i w dziesi(cid:266)ć minut pó(cid:296)-
niej cwałował ju(cid:298) wzdłu(cid:298) lewego brzegu rzeki.
Uniósł si(cid:266) w strzemionach i wyt(cid:266)(cid:298)ył wzrok ku Saint-Sernin.
W najwy(cid:298)szym z domów sioła płon(cid:266)ło (cid:286)wiatło, z komina za(cid:286) buchał dym rudawy, dym ku-
chenny, którego widok przywołał na usta je(cid:296)d(cid:296)ca u(cid:286)miech zadowolenia.
Był to dom Jakuba Szablistego. Człowiek jednak, co nosił to imi(cid:266) wojownicze, ras(cid:266) (cid:298)oł-
niersk(cid:261) ujawniaj(cid:261)ce, zerwał z przodków swych rzemiosłem. Szablisty zajmował pokojowe
stanowisko proboszcza.
Atletyczne członki duchownego wykre(cid:286)lały si(cid:266) energicznie pod ciasn(cid:261) sutann(cid:261), twarz jego
mi(cid:266)sist(cid:261), czerstw(cid:261), otaczał wieniec czarnego, k(cid:266)dzierzawego zarostu, miał on min(cid:266) pewn(cid:261)
siebie, głos dono(cid:286)ny, sił(cid:266) i zwinno(cid:286)ć lwa, mimo to wszystko było jednak widoczne, (cid:298)e jest
łagodny i prosty jak dzieci(cid:266).
Podczas gdy podró(cid:298)ny przewoził si(cid:266) na promie, proboszcz wyszedłszy do kuchni nap(cid:266)dzał
do po(cid:286)piechu sw(cid:261) gospodyni(cid:266) uwijaj(cid:261)c(cid:261) si(cid:266) przy garnkach i rondlach.
– Joanno, ju(cid:298) ósmaĄ – powtarzał niecierpliwie. – Joanno, nie zd(cid:261)(cid:298)ysz ze szczupakiemĄ Sa-
winiusz za kwadrans ju(cid:298) tu być powinien.
5
– Słyszałam ju(cid:298) to, słyszałam... Nie ma o co gwałtować... – mamrotała gniewnie gospody-
ni. – Szlachcic mo(cid:298)e troch(cid:266) poczekać... dziura w niebie przez to si(cid:266) nie zrobi... A w ko(cid:276)cu –
dodała gło(cid:286)niej, z ruchem zniecierpliwienia – o(cid:286)wiadczam jegomo(cid:286)ci, (cid:298)e czy tak, czy owak,
nie podam na stół, dopóki wszystko nie b(cid:266)dzie zrobione jak si(cid:266) patrzy...
Ironiczny ukłon zako(cid:276)czył t(cid:266) przemow(cid:266), po której wysłuchaniu ksi(cid:261)dz Jakub, prze(cid:286)wiad-
czony o swej ni(cid:298)szo(cid:286)ci, opu(cid:286)cił głow(cid:266) na piersi i drobnym kroczkiem podreptał do jadalni.
Stół był nakryty. Budz(cid:261)cy uszanowanie rz(cid:261)d butelek wychylał omszone główki z kredensu.
Aby baterii tej dosi(cid:266)gn(cid:261)ć, nie trzeba było wstawać z miejsca, wystarczało r(cid:266)k(cid:266) za siebie wy-
ci(cid:261)gn(cid:261)ć. Brakło jedynie go(cid:286)cia.
Zegar na wie(cid:298)y wiejskiego ko(cid:286)ciółka wybił kwadrans na dziewi(cid:261)t(cid:261). Jakby w odpowiedzi
zad(cid:296)wi(cid:266)czał szarpni(cid:266)ty silnie dzwonek u drzwi wej(cid:286)ciowych.
– To onĄ – wykrzykn(cid:261)ł proboszcz.
Pobiegł do drzwi, otworzył je na cał(cid:261) szeroko(cid:286)ć i rzucił si(cid:266) w obj(cid:266)cia przybyłego.
– Na m(cid:266)k(cid:266) i (cid:286)mierć ZbawicielaĄ – zawołał ten ostatni, pozwalaj(cid:261)c ocałowywać sobie po-
liczki – twoja wieczerza, mój bracie, jest pyszn(cid:261) rzecz(cid:261) na dzisiejsz(cid:261) zawieruch(cid:266)Ą Z kuchni
twej zalatuje zapaszek trufli i dziczyzny, który sprawia prawdziw(cid:261) oskom(cid:266) i daje przeczucie
prawdziwie rajskich rozkoszy.
– Siadajmy do stołu, kochany SawiniuszuĄ – odrzekł lakonicznie ksi(cid:261)dz, odgaduj(cid:261)c stan
tego (cid:298)oł(cid:261)dka, podnieconego dług(cid:261) jazd(cid:261).
Zdj(cid:261)ł z ramion go(cid:286)cia płaszcz, rozwiesił go przed ogniem płon(cid:261)cym wesoło na kominku i
grzmi(cid:261)cym głosem oznajmił Joannie, (cid:298)e tylko na ni(cid:261) oczekuj(cid:261).
Szlachcic zasiadł wówczas naprzeciw proboszcza i obaj biesiadnicy zabrali si(cid:266) (cid:298)wawo do
nale(cid:298)ytego uczczenia przygotowanych przez gospodyni(cid:266) potraw, nie szcz(cid:266)dz(cid:261)c sobie wzajem
przyjacielskich wynurze(cid:276). Sawiniusz i Jakub byli braćmi mlecznymi, kochali si(cid:266) jednak jak
bracia rodzeni.
– Posłuchaj – odezwał si(cid:266) nagle przybysz, zatapiaj(cid:261)c nó(cid:298) w pasztecie a(cid:298) czarnym od trufli
perigordzkich. – Nie przybyłem do ciebie wył(cid:261)cznie na wieczerz(cid:266). Mam pomówić z tob(cid:261) o
sprawach wielkiej wagi.
– Jestem do usług twych – odrzekł ksi(cid:261)dz. – Odczytawszy list twój zaraz domy(cid:286)liłem si(cid:266),
(cid:298)e musiało zaj(cid:286)ć co(cid:286) wa(cid:298)nego. Mów zatem. – Odłó(cid:298)my to do wetów, a teraz, je(cid:286)li(cid:286) łaskaw,
przysu(cid:276) mi tego szczupaka, który ma pozór tak czcigodny.
– Jest to, mój kochany Sawiniuszu, triumf mojej Joanny. Niecz(cid:266)sto jada si(cid:266) tak(cid:261) ryb(cid:266).
– Źo lichaĄ Czy(cid:298)by nale(cid:298)ała ona do istot bajecznych?
– Bynajmniej. Jest to szczupak jednooki z jeziora Żonta, którego proboszcz tamtejszy
przysłał mi na uczczenie kochanego go(cid:286)cia.
– CudownieĄ Jednooki czy dwuoki, smakuje przewybornie, a te grzyby z białym winem
czyni(cid:261) go prawdziwie bosk(cid:261) potraw(cid:261)Ą
Uczta zako(cid:276)czyła si(cid:266) wesoło. Ale zaledwie Joanna zdj(cid:266)ła obrus i postawiła na stole butelk(cid:266)
likieru z Armagnac oraz przyniosła na błyszcz(cid:261)cej metalowej tacce dwa małe kieliszki, Sawi-
niusz od razu spowa(cid:298)niał.
Przełkn(cid:261)ł kilka kropli starego likieru, po czym, wspieraj(cid:261)c si(cid:266) o stół łokciami i zatapiaj(cid:261)c
przenikliwe spojrzenie w oczach przyjaciela, rzekłŚ
– Czy pozwolisz, Jakubie, aby(cid:286)my pomówili teraz o sprawach powa(cid:298)nych?
6
Proboszcz skin(cid:261)ł głow(cid:261) na znak przyzwolenia, a twarz jego przybrała ten sam wyraz uro-
– Przysi(cid:261)głe(cid:286) mi kiedy(cid:286), Jakubie – zacz(cid:261)ł ten ostatni – (cid:298)e b(cid:266)dziesz szcz(cid:266)(cid:286)liwy, oddaj(cid:261)c w
czysty, co twarz go(cid:286)cia.
potrzebie (cid:298)ycie swe na moje usługi.
– Rozporz(cid:261)dzaj nim, przyjacielu. Ka(cid:298)dej chwili gotów jestem dotrzymać owej przysi(cid:266)gi.
R(cid:266)ka szlachcica wyci(cid:261)gn(cid:266)ła si(cid:266) w stron(cid:266) ksi(cid:266)dza, który (cid:286)cisn(cid:261)ł j(cid:261) tak krzepko, (cid:298)e Sawi-
niusz nie mógł powstrzymać si(cid:266) od uwagiŚ
– Źo lichaĄ Oto dło(cid:276), która nie pu(cid:286)ci łatwo tego, czego strzec si(cid:266) podj(cid:266)łaĄ
I ruchem wykwintnym otrz(cid:261)sn(cid:261)ł bol(cid:261)ce palce.
– Masz zatem do powierzenia jaki(cid:286) depozyt? – zapytał ksi(cid:261)dz Szablisty.
– Źepozyt drogocenny, którego w potrzebie wypadnie bronić z zaci(cid:266)to(cid:286)ci(cid:261) smoka strzeg(cid:261)-
Oczy Jakuba zapłon(cid:266)ły. W milczeniu wskazał młodzie(cid:276)cowi długi rapier wisz(cid:261)cy w ciem-
cego zakl(cid:266)tych skarbów.
nym k(cid:261)cie izby.
II
7
– Rodzinna pami(cid:261)tka – rzekł z naciskiem. – Umiem jeszcze jako tako z ni(cid:261) si(cid:266) obchodzić.
– Ho, ho, pami(cid:266)tam dobrze, jakie pyszne lekcje szermierki odbierałem od ciebie, gdy(cid:286)my
jeszcze obaj byli dzieciakamiĄ Ach, jaka szkoda, (cid:298)e i ty równie(cid:298) nie zostałe(cid:286) (cid:298)ołnierzemĄ
– Bóg powołał mnie do czego innego – odrzekł ksi(cid:261)dz, spuszczaj(cid:261)c oczy, w których zami-
gotała błyskawica. – Mów dalej, Sawiniuszu. Szlachcic zdawał si(cid:266) przez chwil(cid:266) namy(cid:286)lać.
– Wolałbym – podj(cid:261)ł wreszcie z wolna – wolałbym ci oszcz(cid:266)dzić trudów i niebezpie-
cze(cid:276)stw przywi(cid:261)zanych do tego zadania, ale... gdzie znajd(cid:266) dusz(cid:266) tak dzieln(cid:261) i praw(cid:261) jak
twoja? żdzie znajd(cid:266) serce równie szlachetne i godne zaufania, które by przyj(cid:266)ło powierzon(cid:261)
sobie tajemnic(cid:266) nie wgl(cid:261)daj(cid:261)c, jakie jej (cid:296)ródło i co w sobie zawiera? W podobnej okoliczno-
(cid:286)ci mogłem my(cid:286)leć tylko o tobie.
– Jestem ci za to wdzi(cid:266)czny, Sawiniuszu.
– Posłuchaj zatem. Zlecenie, którym pragn(cid:266) ci(cid:266) obarczyć, ja sam otrzymałem od kogo(cid:286) in-
nego, komu przysi(cid:261)głem, (cid:298)e je przeprowadz(cid:266) pomy(cid:286)lnie. Nieobce ci moje (cid:298)ycie, oddane w
zupełno(cid:286)ci burzom losowym i przygodom. Źzi(cid:286), jutro lub pojutrze kula czyja(cid:286) poło(cid:298)yć mnie
mo(cid:298)e trupem albo pchni(cid:266)cie czyjej(cid:286) szpady zapłaci mi od razu za wszystkie pchni(cid:266)cia, jakie
inni ode mnie dostali.
– Niech ci je Bóg przebaczyĄ – szepn(cid:261)ł pobo(cid:298)nie proboszcz.
– Otó(cid:298) – ci(cid:261)gn(cid:261)ł Sawiniusz – z moj(cid:261) (cid:286)mierci(cid:261) depozyt, który przyj(cid:261)łem, wpadnie w r(cid:266)ce
obce, mo(cid:298)e oboj(cid:266)tne, a mo(cid:298)e – co gorsza – takie, którym zale(cid:298)eć b(cid:266)dzie na jego posiadaniu.
Przypadku tego l(cid:266)kam si(cid:266), a ty jedynie mo(cid:298)esz mnie od niego zabezpieczyć, wspomagaj(cid:261)c
mnie rozumem swym i sił(cid:261). żdy ju(cid:298) co do tego b(cid:266)d(cid:266) upewniony, niech co chce dzieje si(cid:266) ze
mn(cid:261), nic mnie ju(cid:298) los osobisty nie obchodzi. Umr(cid:266) spokojny wiedz(cid:261)c, (cid:298)e ty mnie zast(cid:261)pisz.
– Czy chodzi o testament? – zagadn(cid:261)ł proboszcz, zdziwiony wst(cid:266)pem tak uroczystym.
Szlachcic u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266).
– TestamentĄ Mój testamentĄ... Albo(cid:298) my(cid:286)li si(cid:266) o testamentach, nosz(cid:261)c całe mienie przy
sobie, za przykładem filozofa Biasa?...
– Có(cid:298) to wi(cid:266)c takiego?
– Ju(cid:298) ci powiedziałem. Spełniam zlecenie dane mi przez inn(cid:261) osob(cid:266).
Jakub Szablisty zwrócił na przyjaciela wzrok ciekawy i pytaj(cid:261)cy.
Sawiniusz zrozumiał milcz(cid:261)ce (cid:298)(cid:261)danie. Z kieszeni kaftana wydostał zło(cid:298)ony pergamin,
owini(cid:266)ty w zielony jedwab, z wielk(cid:261) piecz(cid:266)ci(cid:261), która musiała być (cid:286)wie(cid:298)o odci(cid:286)ni(cid:266)ta, zalaty-
wał bowiem od niej jeszcze ostry zapach wosku. Arkusz ten nie nosił (cid:298)adnego napisu, piecz(cid:266)ć
nie była opatrzona (cid:298)adnym herbem. Widniały na niej tylko dwie litery C i B, dziwacznie ze
sob(cid:261) splecione, na tle posianym gwiazdami.
Z pierwszego zatem wejrzenia tajemniczy pergamin niczego nie wyja(cid:286)niał zaciekawione-
mu proboszczowi z Saint-Sernin.
Sawiniusz podsun(cid:261)ł dokument pod oczy przyjaciela i dotykaj(cid:261)c palcem piecz(cid:266)ci, rzekłŚ
– JakubieĄ W tej kopercie zamyka si(cid:266) przyszło(cid:286)ć pewnego człowieka, los całej rodziny,
rozwi(cid:261)zanie tajemnicy (cid:298)ycia lub (cid:286)mierci.
– Źaj go – wyrzekł z moc(cid:261) proboszcz.
Wyci(cid:261)gn(cid:261)ł r(cid:266)k(cid:266) i wzi(cid:261)ł cenny dokument.
– A teraz – Sawiniusz przy tych słowach powstał – posłuchaj, drogi Jakubie, czego od cie-
bie wymagam. Zatrzymasz ten pakiet u siebie a(cid:298) do dnia, w którym albo ja sam upomn(cid:266) si(cid:266) o
niego, albo te(cid:298) dowiesz si(cid:266) na pewno, (cid:298)e umarłem.
– A w tym ostatnim wypadku? – zapytał Szablisty ze wzruszeniem.
– W tym ostatnim wypadku złamiesz piecz(cid:266)ć i znajdziesz wewn(cid:261)trz skre(cid:286)lone moj(cid:261) r(cid:266)k(cid:261)
obja(cid:286)nienie, co masz uczynić z innym pismem, równie(cid:298) w tej kopercie zamkni(cid:266)tym, a opa-
trzonym oddzieln(cid:261) piecz(cid:266)ci(cid:261).
– A to obja(cid:286)nienie?
– To obja(cid:286)nienie odczytasz z najwi(cid:266)ksz(cid:261) uwag(cid:261), gdy(cid:298) według niego b(cid:266)dziesz mógł wypeł-
nić, punkt po punkcie, moje zobowi(cid:261)zanie. Widzisz st(cid:261)d, poczciwy Jakubie, (cid:298)e dopóki Bóg
trzymać mnie tylko zechce na tym padole płaczu, twoja rola smoka nie b(cid:266)dzie zbyt ci(cid:266)(cid:298)k(cid:261).
– To prawda.
– Ale za to – u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266) szlachcic, któremu powracał zwykły dobry humor – spadnie
na ciebie kłopotów co niemiara, je(cid:298)eli jaki niegrzeczny człowiek powali mnie o ziemi(cid:266) z sze-
(cid:286)cioma calami (cid:298)elaza w piersiach.
– Och, ja my(cid:286)l(cid:266), (cid:298)e ten człowiek jeszcze si(cid:266) nie narodziłĄ – wtr(cid:261)cił proboszcz tonem doda-
j(cid:261)cym otuchy.
– Kto wieĄ Na wszystko trzeba być przygotowanym.
Przy tych słowach wypró(cid:298)nił kielich do dna z min(cid:261) człowieka zadowolonego z siebie.
– Jeszcze słówko – wtr(cid:261)cił nie(cid:286)miało Jakub. – W przedsi(cid:266)wzi(cid:266)ciu tak powa(cid:298)nym nigdy nie
bywa si(cid:266) zanadto ostro(cid:298)nym. żdyby kiedykolwiek zjawił si(cid:266) kto, (cid:298)(cid:261)daj(cid:261)c w twoim imieniu
zwrotu depozytu, jak mam post(cid:261)pić?
– Choćby to był król, choćby to był papie(cid:298) – słyszysz, Jakubie? Król lub papie(cid:298) – odpra-
wisz go z kwitkiem.
– A je(cid:286)li zechce u(cid:298)yć siły?
– Zabijesz go.
I wymownym spojrzeniem wskazał olbrzymi miecz zawieszony na (cid:286)cianie.
Ani to słowo, ani to spojrzenie nie zdziwiły ksi(cid:266)dza. Były to czasy, w których brewiarz i
szabla doskonale godziły si(cid:266) ze sob(cid:261).
Jakub poprzestał na ponownym u(cid:286)ci(cid:286)ni(cid:266)ciu r(cid:266)ki swego mlecznego brata. Co si(cid:266) tyczy
szlachcica, nie w(cid:261)tpił on ju(cid:298), (cid:298)e mo(cid:298)e być o swoj(cid:261) spraw(cid:266) spokojny, poniewa(cid:298) zło(cid:298)ył j(cid:261) w
r(cid:266)ce człowieka, który mu nie uczyni zawodu.
Zegar ko(cid:286)cielny wybił godzin(cid:266) jedenast(cid:261). Sawiniusz odział si(cid:266) płaszczem i zabierał si(cid:266) do
odej(cid:286)cia.
– Ju(cid:298) mnie opuszczasz? – spytał Jakub.
– Tak.
– Źok(cid:261)d si(cid:266) udajesz?
8
– Tam.
Sawiniusz wysun(cid:261)ł r(cid:266)k(cid:266) w kierunku okna i pokazał w oddaleniu, po drugiej stronie rzeki,
czarn(cid:261) sylwetk(cid:266) zamku Żougerolles, wykre(cid:286)laj(cid:261)c(cid:261) si(cid:266) ostro na niebie rozja(cid:286)nionym przez
ksi(cid:266)(cid:298)yc.
Jakub nie pytał o nic wi(cid:266)cej. Wiedział on niew(cid:261)tpliwie, jakie to sprawy powołuj(cid:261) przyja-
ciela do zamku.
Poprzestał na zapytaniuŚ
– Zobaczymy si(cid:266) jeszcze?
– Niezawodnie.
– Kiedy?
– Przed wyjazdem do Pary(cid:298)a raz jeszcze wpadn(cid:266) tutaj, aby ci(cid:266) u(cid:286)cisn(cid:261)ć.
Ju(cid:298) od kilku chwil na dziedzi(cid:276)cu plebanii wierzchowiec szlachcica niecierpliwił si(cid:266) i bil w
ziemi(cid:266) kopytami.
Sawiniusz wyszedł, wskoczył na siodło i raz jeszcze powtórzywszy przyjacielowi swe
upomnienie pu(cid:286)cił si(cid:266) galopem w stron(cid:266) Żougerolles.
III
żdy (cid:286)cichł t(cid:266)tent kopyt ko(cid:276)skich na krzemienistym go(cid:286)ci(cid:276)cu, proboszcz wrócił do izby i
otworzywszy szaf(cid:266) d(cid:266)bow(cid:261), stoj(cid:261)c(cid:261) przy łó(cid:298)ku, schował do niej starannie tajemniczy arkusz
pergaminu.
Zrobiwszy to ukl(cid:266)kn(cid:261)ł i modlił si(cid:266) długo, prosz(cid:261)c Boga, aby wspomagał przyjaciela w nie-
bezpiecze(cid:276)stwach, które mu zagra(cid:298)aj(cid:261), a które wydawały si(cid:266) dobremu ksi(cid:266)dzu tym straszniej-
sze, (cid:298)e Sawiniusz pokrywał je zupełnym milczeniem.
Tymczasem je(cid:296)dziec szparko posuwał si(cid:266) naprzód. Źochodziła północ, gdy zatrzymał ko-
nia przed fos(cid:261) zamku Żougerolles.
Mimo pó(cid:296)nej pory nikt z ludzi zamkowych, jak si(cid:266) zdawało, nie spoczywał jeszcze.
Po długich sieniach snuli si(cid:266) pachołkowie ze (cid:286)wiatłem, słu(cid:298)ba to kupiła si(cid:266), rozmawiaj(cid:261)c
przyciszonym głosem, to znów w smutnym milczeniu przystawała u drzwi wiod(cid:261)cych do
pa(cid:276)skich komnat.
Sawiniusz wjechał na dziedziniec, rzucił uzd(cid:266) jednemu ze słu(cid:298)(cid:261)cych i szybkim krokiem
pobiegł na schody wiod(cid:261)ce na pierwsze pi(cid:266)tro. Na ostatnich stopniach spotkał burgrabiego.
– I có(cid:298) tam, mistrzu Caprais? – zapytał.
– Ach, drogi panieĄ – westchn(cid:261)ł ów dzielny człowiek. – (cid:295)le, bardzo (cid:296)le u nasĄ
Sawiniusz nie słuchał ju(cid:298) wi(cid:266)cej. Przy(cid:286)pieszył kroku i przeskakuj(cid:261)c po kilka stopni na raz,
dostał si(cid:266) za chwil(cid:266) do komnaty przepełnionej lud(cid:296)mi.
W samym (cid:286)rodku komnaty stało wielkie, d(cid:266)bowe łó(cid:298)ko, osłonione w połowie ci(cid:266)(cid:298)k(cid:261), je-
dwabn(cid:261) kotar(cid:261), a na ło(cid:298)u tym umierał stary hrabia Rajmund de Lembrat, pan na Żougerolles i
żardannes.
Bezkrwista twarz starca odcinała si(cid:266) (cid:298)ółtaw(cid:261) barw(cid:261) ko(cid:286)ci słoniowej od matowej bieli po-
duszek, r(cid:266)ce, skrzy(cid:298)owane na piersiach, zdawały si(cid:266) ju(cid:298) martwymi, posiniałe powieki przy-
mkni(cid:266)te były do połowy na przygasłych (cid:296)renicach. Jedynie lekkie dr(cid:298)enie ust wskazywało, (cid:298)e
dusza nie opu(cid:286)ciła jeszcze w zupełno(cid:286)ci tego ciała, zmo(cid:298)onego wiekiem i chorob(cid:261).
Kapelan zamkowy kl(cid:266)czał w nogach ło(cid:298)a, odmawiaj(cid:261)c modlitwy. U wezgłowia stał mło-
dzieniec wyniosłej postawy, z min(cid:261) równie(cid:298) wyniosł(cid:261).
Młodzieniec był pi(cid:266)kny, ale uroda jego miała w sobie co(cid:286) brutalnego. żdy wpatrywał si(cid:266) w
twarz umieraj(cid:261)cego, oczy jego na chwil(cid:266) nawet nie zwilgotniałyś gdy zwracał si(cid:266) do słu(cid:298)by
zapełniaj(cid:261)cej na kl(cid:266)czkach komnat(cid:266), spojrzenie jego było zimne i przenikliwe jak stal. Silnie
9
zarysowane k(cid:261)ciki ust oraz brwi niezmiernie ruchliwe i nieustannie (cid:286)ci(cid:261)gane kazały domy(cid:286)lać
si(cid:266) w nim samowładnego i nieubłaganego pana. (cid:297)aden z przebłysków dobroci, które błysz-
czały w twarzy starca, przez nadchodz(cid:261)c(cid:261) (cid:286)mierć nie zgaszone, nie opromieniał rysów mło-
dzie(cid:276)ca. Był to syn hrabiego, dziedzic obszernych posiadło(cid:286)ci żardannes, Żougerolles i Lem-
brat.
Na widok wchodz(cid:261)cego Sawiniusza młodzieniec odszedł od ło(cid:298)a i post(cid:261)pił kilka kroków
– Ojciec – rzekł głosem zni(cid:298)onym – kilkakrotnie przyzywał ci(cid:266), kochany Sawiniuszu.
– Zmuszony byłem opu(cid:286)cić Żougerolles na kilka godzin – odpowiedział ów takim(cid:298)e gło-
sem. – Czy hrabia jest jeszcze w stanie słyszeć mnie?
– Spodziewam si(cid:266), (cid:298)e tak, jakkolwiek choroba od chwili twego wyjazdu znaczne zrobiła
ku drzwiom.
post(cid:266)py.
– Zbli(cid:298) si(cid:266) do ło(cid:298)a, Rolandzie, i oznajmij ojcu moje przybycie. Roland de Lembrat pochy-
lił si(cid:266) nad ojcem i wymówił imi(cid:266) Sawiniusza. Oczy starca rozwarły si(cid:266) szeroko, trwo(cid:298)nym
spojrzeniem poszukał przybyłego, a dostrzegłszy dał mu znak, aby przyst(cid:261)pił do ło(cid:298)a.
Sawiniusz posłuchał wezwania. Hrabia uj(cid:261)ł jego r(cid:266)k(cid:266) i widoczne było, (cid:298)e wyt(cid:266)(cid:298)a siły, aby
do(cid:276) przemówić. W tej(cid:298)e chwili oczy jego spotkały utkwione we(cid:276) spojrzenie Rolanda.
– Oddal si(cid:266), Rolandzie – rzekł głosem lodowatym. – I ciebie, ojcze wielebny, prosz(cid:266), aby(cid:286)
pozostawił nas samych.
Słowa ostatnie zwrócone były do kapelana.
Roland przygryzł usta z widocznym gniewem, a czoło jego pokryło si(cid:266) czerwono(cid:286)ci(cid:261). Od-
szedł jednak razem z kapłanem w gł(cid:266)bi(cid:266) obszernej komnaty, dok(cid:261)d nie mogła ju(cid:298) doj(cid:286)ć przy-
ciszona rozmowa Sawiniusza z umieraj(cid:261)cym hrabi(cid:261).
– Słuchaj uwa(cid:298)nie, co ci powiem – wyrzekł szeptem Rajmund de Lembrat.
Sawiniusz pochylił si(cid:266) tak nisko, (cid:298)e ucho jego dotykało prawie ust umieraj(cid:261)cego.
Jakie było to ostatnie zwierzenie, które wyszeptały stygn(cid:261)ce wargi starca – nikt tego nie
mógł odgadn(cid:261)ć. Kiedy jednak Sawiniusz wyprostował si(cid:266), wszyscy mogli byli dostrzec, (cid:298)e
oczy hrabiego napełnione s(cid:261) łzami. Źługo, z wyt(cid:266)(cid:298)on(cid:261) uwag(cid:261), wpatrywał si(cid:266) on w swego
syna, po czym z ust jego wybiegły dla Sawiniusza tylko dosłyszalne słowa.
– I to on ma być spadkobierc(cid:261) Lembratów?
Silniejsze (cid:286)ci(cid:286)ni(cid:266)cie r(cid:266)ki dało poznać Sawiniuszowi, (cid:298)e jego stary przyjaciel ma co(cid:286) wi(cid:266)cej
jeszcze do powiedzenia. Hrabia próbował unie(cid:286)ć cokolwiek ci(cid:266)(cid:298)k(cid:261) jak z kamienia głow(cid:266) i
wskazuj(cid:261)c Rolanda ruchem niedostrzegalnym dla tamtych, szepn(cid:261)ł w samo ucho SawiniuszaŚ
– Nie spuszczaj uwagi z tego, przede wszystkim pami(cid:266)taj o tamtymĄ
IV
Szerokie wyłomy, których dokonuje Pary(cid:298) współczesny w(cid:286)ród swych starych dzielnic,
wydobyły niedawno na ja(cid:286)ni(cid:266) pewien odwieczny budynek, uwa(cid:298)any przez wielu za rzecz od
dawna ju(cid:298) nie istniej(cid:261)c(cid:261), a bardzo gło(cid:286)ny i oblegany przez tłumy w epoce, gdy Corneille i cała
plejada pomniejszych, dzi(cid:286) zapomnianych poetów, uwa(cid:298)ali za najwi(cid:266)kszy zaszczyt widzieć
dzieła swe w nim wystawione. Budynek ten to stary pałac Burgundzki, w którym aktorowie
królewscy dawali przedstawienia, (cid:286)ci(cid:261)gaj(cid:261)c na nie wszystkich smakoszów artystycznych z
orszaku panuj(cid:261)cej wówczas Anny Austriaczki.
W tym zbornym punkcie dworskich wykwintnisiów przedstawiano owego wieczora Agry-
pin(cid:266), tragedi(cid:266) budz(cid:261)c(cid:261) wiele hałasu w(cid:286)ród ówczesnych krytyków, którzy dopatrywali si(cid:266) w
niej gro(cid:296)nych napa(cid:286)ci na rz(cid:261)d i religi(cid:266).
10
Widownia pałacu Burgundzkiego była szczelnie zapełniona, tchnienie wojownicze prze-
biegało tłum (cid:286)wietny i gwarny. W jednym z zak(cid:261)tków parteru dwóch ludzi zdawało si(cid:266)
przyjmować udział wyj(cid:261)tkowo (cid:298)ywy w tym wa(cid:298)nym wydarzeniu literackim. Jeden z nich
wygwizdywał ze szczególn(cid:261) zaci(cid:266)to(cid:286)ci(cid:261) wszystkie miejsca tragedii, które mu nie trafiały do
przekonania. Źrugi poprzestawał na podkre(cid:286)laniu u(cid:286)miechem miejsc dobrych, wzruszał za(cid:286)
ramionami na ka(cid:298)de gwizdni(cid:266)cie towarzysza.
Przy ko(cid:276)cu trzeciego aktu pierwszy nie mógł wytrzymać, aby nie podzielić si(cid:266) z kim(cid:286) dła-
wi(cid:261)cym go oburzeniem.
to(cid:286)ć.
przewrotnych.
– Nieprawda(cid:298), panie – rzekł, zwracaj(cid:261)c si(cid:266) do milcz(cid:261)cego widza – (cid:298)e to budzi (cid:286)miech i li-
– (cid:285)miech i lito(cid:286)ć? – powtórzył tamten zimno. – I dlaczegó(cid:298) to, je(cid:286)li łaska?
– Źlatego (cid:298)e, podług mnie, niepodobna w n(cid:266)dzniejszych rymach wyrazić my(cid:286)li bardziej
– Poczytujesz pan zatem autora za wielkiego winowajc(cid:266)?
– Za heretyka, mój panie. Zasłu(cid:298)ył, aby go wykl(cid:266)to.
– Źoprawdy?
– Albo(cid:298) nie wygłasza rzeczy ubli(cid:298)aj(cid:261)cych w najwy(cid:298)szym stopniu naszej (cid:286)wi(cid:266)tej religii?
– Musiałe(cid:286) pan (cid:296)le słyszeć. Oto, co mówi ten autor...
I s(cid:261)siad człowieka z gwizdawk(cid:261) j(cid:261)ł deklamować cał(cid:261) tyrad(cid:266) z Agrypiny. Po tej pierwszej
tyradzie nast(cid:261)piła druga, po drugiej trzecia... Coraz wi(cid:266)kszy zapał ogarniał deklamatora.
– Ale(cid:298), panieĄ – zawołał tamten, zalany niepowstrzymanym potokiem poezji – jak mogłe(cid:286)
zatrzymać w pami(cid:266)ci tak wiele wierszy?
– Czy przyznajesz pan, (cid:298)e wiersze te nie s(cid:261) złe?
– Przyznaj(cid:266).
– Czemu(cid:298) zatem wygwizdywałe(cid:286) je przed chwil(cid:261)?
– Spojrzyj pan na publiczno(cid:286)ć... Bardzo wiele osób pogl(cid:261)d mój podzielaĄ
– BiedacyĄ żdy jeden osioł ryknie, inne mu zawsze wtóruj(cid:261)...
– Panie, to wygl(cid:261)da na obelg(cid:266)Ą
– Tak pan s(cid:261)dzisz?
– Jestem tego pewny.
– Tym gorzej dla pana. Ale szaĄ... Zaczyna si(cid:266) akt czwarty – trzeba słuchać z uwag(cid:261).
– Podzielam pa(cid:276)skie zdanie. Wrócimy do naszej sprzeczki za chwil(cid:266) i poprowadzimy j(cid:261) w
– Pan z prowincji? – zapytał szyderczo deklamator, usłyszawszy pogró(cid:298)k(cid:266).
– Jestem margrabia de Lozerolles.
– Stara szlachta z PoitouĄ Ale przepraszam. Pozwól mi, mo(cid:286)ci margrabio, słuchać Sejanu-
inny sposób.
sa.
Na scen(cid:266) wyszli aktorzy. Starcie musiało si(cid:266) zatrzymać na tym punkcie. Nie wynikn(cid:261)ł st(cid:261)d
zreszt(cid:261) (cid:298)aden skandal, gdy(cid:298) przeciwnicy prowadzili spór z wyszukan(cid:261) grzeczno(cid:286)ci(cid:261), jak przy-
stało ludziom dobrze wychowanym.
Przy ko(cid:276)cu sztuki przeciwnik margrabiego skin(cid:261)ł na młodzie(cid:276)ca siedz(cid:261)cego o kilka miejsc
dalej, który zbli(cid:298)ył si(cid:266) do(cid:276) z po(cid:286)piechem.
– HrabioĄ – rzekł do młodzie(cid:276)ca. – Czy chcesz być moim sekundantem?
– Źlaczego?
– Mam si(cid:266) bić.
– Tego wieczora?
– Za chwil(cid:266).
– Znów kłótniaĄ A nie zd(cid:261)(cid:298)yłe(cid:286) pan jeszcze opu(cid:286)cić saliĄ
– Nie potrzebowałem tego czynić, gdy(cid:298) ten pan tu wła(cid:286)nie siedziałĄ Margrabia de Loze-
rolles, w ten sposób wywołany, skłonił si(cid:266) uprzejmie.
11
– Jaki powód?
– Niezmiernie prosty. Ten pan nazywa Agrypin(cid:266) szkaradn(cid:261), dla mnie jest ona pi(cid:266)kn(cid:261). Czy(cid:298)
nie uwa(cid:298)asz, hrabio, powód ten za wystarczaj(cid:261)cy?
– NajzupełniejĄ
– Chod(cid:296)my, panowie – wtr(cid:261)cił margrabia. – Pilno mi.
Lozerolles wynalazł natychmiast dla siebie sekundanta i czterej m(cid:266)(cid:298)czy(cid:296)ni wyszli z po-
(cid:286)piechem na w(cid:261)sk(cid:261) uliczk(cid:266) w s(cid:261)siedztwie pałacu Burgundzkiego. Zaraz te(cid:298), nie trac(cid:261)c ani
chwili, do szpad si(cid:266) wzi(cid:266)to.
– Źo piorunaĄ – wykrzykn(cid:261)ł margrabia, wymachuj(cid:261)c bezskutecznie szpad(cid:261) dla zrobienia
sobie drogi do serca przeciwnika. – T(cid:266)gi z pana szermierzĄ
– Źoprawdy? A jednak zabawiam pana dotychczas tylko prowincjonalnymi figielkami.
– źch, i z prowincjonalistów nie ma(cid:276)kuciĄ – odparł margrabia, płac(cid:261)c za drwiny sztychem
(cid:286)rodkowym, w samo serce zmierzaj(cid:261)cym.
– Pary(cid:298)anie tym bardziejĄ – rzekł tamten i odparowawszy cios, wykonał w tej(cid:298)e chwili
pchni(cid:266)cie tak niespodziane i tak zarazem mistrzowskie, (cid:298)e szpada przeszyła rami(cid:266) margrabie-
go, zanim jeszcze zd(cid:261)(cid:298)ył si(cid:266) zastawić.
Walka była sko(cid:276)czona.
– Winszuj(cid:266) – rzekł ranny, podczas gdy zwyci(cid:266)zca najspokojniej chował szpad(cid:266) do pochwy.
– Ale to wszystko jedno. Wiersze w Agrypinie nie s(cid:261) przez to ani na jot(cid:266) lepsze i – raz jeszcze
zapytać musz(cid:266) pana, jakim sposobem umiesz ich tyle na pami(cid:266)ć?
– Bo jestem ich autorem, panie margrabioĄ
I pozostawiaj(cid:261)c margrabiego oszołomionego tym o(cid:286)wiadczeniem, poeta, umiej(cid:261)cy bronić
honoru swych wierszy ostrzem szpady, oddalił si(cid:266), wsparty na ramieniu sekundanta.
Ten poeta nie jest dla nas obcy. Widzieli(cid:286)my go ju(cid:298) przy stole proboszcza w Saint-Sernin
oraz u (cid:286)miertelnego ło(cid:298)a hrabiego de Lembrat.
Posiadał on – o czym trzeba powiedzieć zawczasu, gdy(cid:298) stanowiło to znami(cid:266) typowe tej
pełnej charakteru fizjonomii – posiadał nos rozmiarów niezwykłych, nos ostro (cid:286)ci(cid:266)ty, rzucaj(cid:261)-
cy cie(cid:276) na usta, słowem „nos bohaterski”, jak si(cid:266) wyraził jeden z jego biografów. Ten nos
wydatny królował na twarzy o rysach prawidłowych i miłych, któr(cid:261) o(cid:286)wietlała para oczu
czarnych i pełnych ognia. Brwi były zakre(cid:286)lone delikatnie, w(cid:261)s, niezbyt g(cid:266)sty, odsłaniał ustaś
włosy spadały czarn(cid:261) mas(cid:261) z obu stron wyniosłego, rozumnego czoła. Razem wzi(cid:261)wszy, był
to wcale urodziwy młodzian, któremu w tej epoce szale(cid:276)stw w dobrym smaku przyznano jed-
no z miejsc honorowych w gronie wykwintnisiów i uczonych.
Rodowe jego nazwisko brzmiałoŚ Sawiniusz de Cyrano. Znany był wszak(cid:298)e lepiej pod
imieniem Cyrano de Bergerac, które przybrał dla odró(cid:298)nienia si(cid:266) od brata i krewniaków.
Był autorem Podró(cid:298)y na ksi(cid:266)(cid:298)yc. Rozmów uszczypliwych i Agrypiny, twórc(cid:261) całej seciny
(cid:298)artobliwych wierszy i poematów, (cid:286)miałym i zaufanym w sobie filozofemś był tak(cid:298)e słynnym
i nieustraszonym pojedynkarzem oraz bohaterem tysi(cid:261)ca przygód. Nosił ze dwadzie(cid:286)cia za-
szczytnych przezwisk, mi(cid:266)dzy innymiŚ „Nieustraszony”, „Źemon brawury”, „Kapitan Czart”
– lud zachował zwłaszcza w pami(cid:266)ci to ostatnie przezwisko, wielu te(cid:298) ludziom pod nim tylko
poeta był znany.
Przy tym wszystkimŚ złote serce, umysł w najwy(cid:298)szym stopniu niezale(cid:298)ny, pogarda dla
głupców i dowcip iskrz(cid:261)cy. Kochano go za ten dowcip, wybornie przystosowany do ducha
epoki, za wyborny humor, za młodo(cid:286)ć pełn(cid:261) ognia i zapału. Pozostało po nim – rzecz rzadka
w tym (cid:298)yciu – wspomnienie trwałych przyja(cid:296)ni i po(cid:286)wi(cid:266)cenia bez granic.
Skłoniwszy si(cid:266) margrabiemu, Cyrano oddalił si(cid:266), wsparty na ramieniu swego sekundanta.
Tytuł hrabiowski, którym obdarzył poeta tego ostatniego, spadł na(cid:276) po (cid:286)mierci starego
hrabiego de Lembrat. Był to nowy dziedzic Żougerolles, był to ów Roland o minie wyniosłej,
którego widzieli(cid:286)my, jak stał bez (cid:286)ladu wzruszenia przy ło(cid:298)u umieraj(cid:261)cego ojca.
12
Hrabia Rajmund de Lembrat ju(cid:298) od roku spoczywał w grobie, a syn rychło go opłakał.
Roland miał lat dwadzie(cid:286)cia pi(cid:266)ć i był bardzo bogaty. Paliła go (cid:298)(cid:261)dza nasycenia si(cid:266) gor(cid:261)cz-
kowym (cid:298)yciem stolicy, od którego starzec trzymał go rozmy(cid:286)lnie z daleka.
Cyrano de Bergerac, starszy i do(cid:286)wiadcze(cid:276)szy, był jego wzorem i jakkolwiek nie (cid:298)ywił
wielkiej przyja(cid:296)ni do poety – zapewne przez
wrodzon(cid:261) mu sprzeczno(cid:286)ć z uczuciami ojca – prosił, aby Cyrano podj(cid:261)ł si(cid:266) roli jego prze-
wodnika i ojca chrzestnego w odm(cid:266)cie tego błyszcz(cid:261)cego (cid:286)wiata, który go tak bardzo poci(cid:261)-
gał.
„Była to epoka owych pi(cid:266)knych awanturnic, Hiszpanek i Włoszek, istot dumnych a zara-
zem lubie(cid:298)nych, które miłowały jednak(cid:261) miło(cid:286)ci(cid:261) złoto, krew i pachnidłaś była to epoka ma-
skarad, zalotów hiszpa(cid:276)skich, uroczystych zarazem i rozpasanych, miłostek nami(cid:266)tnych a(cid:298) do
poni(cid:298)enia si(cid:266), gwałtownych a(cid:298) do okrucie(cid:276)stwa, sonetów i ulotnych wierszyków, wielkiej
pijatyki, wielkiej zabijatyki i wielkiego kosterstwa...”
W taki wir rzucił Cyrano swego młodego przyjaciela.
W tym upajaj(cid:261)cym i odurzaj(cid:261)cym zam(cid:266)cie Sawiniusz wiódł (cid:298)ywot poety i filozofa, Roland
zanurzył si(cid:266) we(cid:276) z głow(cid:261), palony gor(cid:261)czk(cid:261) kosztowania wszystkich pon(cid:266)tnych owoców i ma-
czania ust we wszystkich czarach ze słodk(cid:261) trucizn(cid:261). Rok nie upłyn(cid:261)ł, a ju(cid:298) potrafił sobie
zdobyć imi(cid:266) w (cid:286)wiecie stołecznych wytwornisiów i szałaputów. Rozsiewał gar(cid:286)ciami złoto,
wyprawiał uczty po ucztach, ol(cid:286)niewał kobiety zbytkiem, porywał m(cid:266)(cid:298)czyzn odwag(cid:261). Rzecz
prosta, (cid:298)e si(cid:266) wkrótce (cid:298)yciem tym upił.
Po oszołomieniu nast(cid:261)pił niesmak. Roland uczuł potrzeb(cid:266) okiełznania nami(cid:266)tno(cid:286)ci i wypo-
cz(cid:266)cia.
I w tym Cyrano ukazał si(cid:266) dla(cid:276) u(cid:298)yteczny. W liczbie przyjaciół poety znajdował si(cid:266) mar-
grabia de Żaventines, mieszkaj(cid:261)cy w starym pałacu na Wyspie (cid:286)w. Ludwika i wiod(cid:261)cy (cid:298)ycie
nader skromne, gdy(cid:298) przegrany niedawno proces silnie nadszarpn(cid:261)ł jego fortun(cid:266). Sawiniusz
znalazł sposobno(cid:286)ć zalecenia margrabiemu hrabiego Rolanda, który niebawem te(cid:298) został tam
wprowadzony i znalazł w starym pałacu cich(cid:261) przysta(cid:276), tak bardzo przeze(cid:276) po(cid:298)(cid:261)dan(cid:261).
W pałacu, prócz margrabiego, znajdowała si(cid:266) młoda panna, jedyna jego córka. Na imi(cid:266) jej
było żilbertaś liczyła lat dziewi(cid:266)tna(cid:286)cie. Roland zakochał si(cid:266) w margrabiance i jako młodzian
roztropny, powiernikiem swych uczuć uczynił samego margrabiego.
W owym czasie, tak samo jak i dzi(cid:286), nie (cid:298)eniono si(cid:266) z pannami bez posagu. Zi(cid:266)ć, nie wy-
magaj(cid:261)cy do córki dopłaty, był dla margrabiego prawdziw(cid:261) opatrzno(cid:286)ci(cid:261), tote(cid:298) przyj(cid:261)ł go z
otwartymi r(cid:266)koma i ju(cid:298) w dwa miesi(cid:261)ce po zapoznaniu si(cid:266) tak zwane szcz(cid:266)(cid:286)cie żilberty zo-
stało zapewnione.
Co si(cid:266) tyczy panny, zapytana dla formy o zdanie, odpowiedziała bez wzdrygni(cid:266)cia si(cid:266)
„tak”, serce jej bowiem było prawdopodobnie wolne, umysł za(cid:286) do(cid:286)ć praktyczny, aby ocenić
korzy(cid:286)ci tak (cid:286)wietnego pod wzgl(cid:266)dem maj(cid:261)tkowym zwi(cid:261)zku. Oparte na tym gruncie układy
pr(cid:266)dko doprowadziły do celu i hrabia de Lembrat został uroczy(cid:286)cie przyj(cid:266)ty w pałacu na Wy-
spie (cid:286)w. Ludwika w charakterze narzeczonego pi(cid:266)knej żilberty de Żaventines.
W zupełnym spokoju korzystała ona z przywilejów tej godnej zazdro(cid:286)ci roli na wiosn(cid:266)
W ci(cid:261)gu dwóch miesi(cid:266)cy żilberta miała czas oswoić si(cid:266) z my(cid:286)l(cid:261), (cid:298)e zostanie hrabin(cid:261).
Oczekiwała na ten wypadek, zbytecznie go nie po(cid:298)(cid:261)daj(cid:261)c. Powiedzmy wi(cid:266)cej, ch(cid:266)tnie byłaby
cofn(cid:266)ła dane słowo, gdyby jej nie powstrzymywały szacunek i posłusze(cid:276)stwo winne rodzi-
com.
1653 roku.
13
V
Pałac margrabiego de Żaventines wznosił si(cid:266) w gł(cid:266)bi ogrodu, którego brama wychodziła
na nabrze(cid:298)e Sekwany. Roztaczał si(cid:266) stamt(cid:261)d widok prze(cid:286)liczny i żilberta lubiła siadać na
tarasie, góruj(cid:261)cym nad rzek(cid:261). Sp(cid:266)dzała tam długie chwile na marzeniu, czytaniu lub rozmo-
wie z Paket(cid:261), młod(cid:261) dziewczyn(cid:261) spełniaj(cid:261)c(cid:261) dwie role, pokojowej i powiernicy.
Pewnego ranka pani i słu(cid:298)ebna zaj(cid:266)ły swe ulubione miejsce, chroni(cid:261)c si(cid:266) przed sło(cid:276)cem w
cie(cid:276) rozło(cid:298)ystego jaworu, którego długie gał(cid:266)zie wybiegały za krat(cid:266) i si(cid:266)gały nabrze(cid:298)a. Roz-
mawiały głosem przyciszonym, a musiała to być rozmowa wielce zajmuj(cid:261)ca i wielce powa(cid:298)-
na, gdy(cid:298) główki dziewcz(cid:261)t tak bardzo zbli(cid:298)yły si(cid:266) do siebie, (cid:298)e czarna kosa żilberty muskała
złociste k(cid:266)dziorki Pakety.
Policzki margrabianki były ró(cid:298)owe jak kwiat brzoskwini w kwietniu. A ró(cid:298)owo(cid:286)ć ta
wzmagała si(cid:266) w miar(cid:266) przeci(cid:261)gaj(cid:261)cej si(cid:266) rozmowy.
– I trwa to ju(cid:298) dawno, prosz(cid:266) panienki? – zapytała Paket(cid:261), wysłuchawszy długiego opo-
wiadania żilberty.
– Od trzech tygodni.
– Czy podobna?
– Od trzech tygodni znajduj(cid:266) codziennie na swoim balkonie bukiet, a w bukiecie – wiersze.
– Ofiarowywać codziennie bukiet, nic to trudnego – ale wierszeĄ Albo nieznajomy wielbi-
ciel posiada talent wi(cid:266)kszy ni(cid:298) nasi modni poeci – albo te(cid:298)... zaopatrzył si(cid:266) zawczasu w zapas
wierszy miłosnych, zastosowanych do ka(cid:298)dej okoliczno(cid:286)ci.
– Jeste(cid:286) zło(cid:286)liwa, Paketo.
– Czy pozwoli mi panienka być tak(cid:298)e... ciekaw(cid:261)?
– W jakim celu?
– Chciałabym zadać panience jedno pytanie.
– Mów.
– A wi(cid:266)c – z r(cid:266)k(cid:261) na sercu – z jakim uczuciem przyj(cid:266)ła panienka te bukiety i te wiersze?
– Być mo(cid:298)e, Paketo, (cid:298)e jestem troch(cid:266) płocha.
– To nie odpowied(cid:296).
– Niech i tak b(cid:266)dzie. Źowiedz si(cid:266) zatem, (cid:298)e (cid:286)miało(cid:286)ć nieznajomego mocno mnie rozgnie-
wała.
bła(cid:298)aniem.
– To naturalne. Ale... potem?
– Potem przywykłam do niej.
– Tak dalece, (cid:298)e dzi(cid:286)...
– Źzi(cid:286), jak s(cid:261)dz(cid:266), nie mogłabym ju(cid:298) gniewać si(cid:266) na(cid:276) za rzecz, któr(cid:261) przyjmowałam z po-
– I naprawd(cid:266) panienka go nie zna?
– Przysi(cid:266)gam ci, (cid:298)e naprawd(cid:266).
– Nie podejrzewa panienka nikogo?
– Nikogo.
– Nawet hrabiego de Lembrat, swego narzeczonego?
– JegoĄ Sk(cid:261)d ci to mogło przyj(cid:286)ć do głowyĄ Wszak(cid:298)e widuje mnie codziennie i w ka(cid:298)dej
chwili mo(cid:298)e do woli ze mn(cid:261) rozmawiać. W jakim(cid:298)e celu miałby ofiarowywać mi w tajemnicy
wiersze i kwiaty?
– Mo(cid:298)e to delikatna forma pami(cid:266)ci i hołdu?
14
– Nie.
– A mo(cid:298)e – próba?
– Hrabia nie ma potrzeby mi ci(cid:261)gle nadskakiwać ani mnie do(cid:286)wiadczać. Pewny jest za-
równo mojej prawo(cid:286)ci, jak i słowa danego mu przez ojca.
– W takim razie, wszystko to nie doprowadzi panienki do niczego.
– Źobrze(cid:286) rzekła, do niczego. W ci(cid:261)gu miesi(cid:261)ca b(cid:266)d(cid:266) zam(cid:266)(cid:298)n(cid:261). Wspomnienie tej dziwnej
przygody pozostawi tylko w mym sercu jedn(cid:261) jeszcze (cid:298)ało(cid:286)ć...
– Jeszcze jedn(cid:261) (cid:298)ało(cid:286)ć? A widzi panienka, (cid:298)e panienka pana de Lembrat nie kocha. Pa-
nienka go nie kocha, a jednak wychodzi za niego.
– Có(cid:298) chciałaby(cid:286), (cid:298)ebym uczyniła?
– Chciałabym – rzekła Paket(cid:261), potrz(cid:261)saj(cid:261)c rezolutnie kształtn(cid:261) główk(cid:261) – chciałabym, (cid:298)eby
panienka zbuntowała si(cid:266) i powiedziała – „nieĄ” Ja, na miejscu panienki, nie namy(cid:286)lałabym si(cid:266)
ani chwiliĄ
– Ty, moja kochana, jeste(cid:286) wolna. Na tobie nie ci(cid:261)(cid:298)y obowi(cid:261)zek oszcz(cid:266)dzania dumy rodo-
wej, ocalenia rodowego klejnotu...
– To prawda, jednak(cid:298)e...
– żdybym nawet powiedziałaŚ „nieĄ” – ci(cid:261)gn(cid:266)ła sm(cid:266)tnie żilberta – wola ojca przemogłaby
moje postanowienie. Ach, ty(cid:286) szcz(cid:266)(cid:286)liwa, PaketoĄ Ty mo(cid:298)esz kochać – mnie tego zabronionoĄ
W ogrodzie dały si(cid:266) słyszeć głosy. żilberta podniosła si(cid:266) zmieszana. Prawie w tej(cid:298)e samej
chwili zjawił si(cid:266) hrabia, na którego ramieniu wspierała si(cid:266) margrabina de Żaventines. Na wi-
dok matki żilberta nie mogła powstrzymać lekkiego okrzyku.
– Przestraszyłem pani(cid:261)? – zapytał Roland.
– źch, nieĄ Wzruszyłe(cid:286) mnie pan tylko swym niespodzianym zjawieniem si(cid:266) – odrzekła
żilberta, zmuszaj(cid:261)c si(cid:266) do u(cid:286)miechu.
Ucałowawszy r(cid:261)czk(cid:266) narzeczonej, hrabia de Lembrat usiadł obok margrabiny na ławce,
która otaczała pier(cid:286)cieniem gruby pie(cid:276) jaworu.
Na znak dany przez matk(cid:266) żilberta zaj(cid:266)ła miejsce obok narzeczonego. Ale zamiast (cid:286)ledzić
z uwag(cid:261), co si(cid:266) dzieje dokoła niej, wybiegła wzrokiem i my(cid:286)l(cid:261) daleko i zaton(cid:266)ła w gł(cid:266)bokiej
zadumie. Roland badał j(cid:261) przez chwil(cid:266) w milczeniu z inkwizytorsk(cid:261) przenikliwo(cid:286)ci(cid:261).
– Wydajesz si(cid:266) pani smutn(cid:261) – wyrzekł wreszcie. – Na Boga, có(cid:298) tu zaszło takiego?
– Nic nie zaszło, panie hrabio – odparła żilberta. – Wybacz mi pan łaskawie moje roztar-
– Źziwne to wszystkoĄ – szepn(cid:261)ł do siebie Roland, brwi (cid:286)ci(cid:261)gaj(cid:261)c.
Zacz(cid:266)ta w tak oschłym tonie rozmowa rwała si(cid:266) co chwila. Hrabia czuj(cid:261)c, (cid:298)e trzeba wyj(cid:286)ć
jak najpr(cid:266)dzej z zakl(cid:266)tego koła czczych i nudnych ogólników, nic nie odpowiedział na ostat-
nie słowa żilberty, natomiast wydobył z kieszeni male(cid:276)kie pudełeczko do klejnotów, ozdo-
bione herbem rodziny de Żaventines i otworzywszy podsun(cid:261)ł je przed oczy narzeczonej.
– Pani – odwa(cid:298)ył si(cid:266) przemówić po kilku chwilach milczenia – wiem, (cid:298)e dzieła sztuki bu-
dz(cid:261) w tobie zaj(cid:266)cie. Racz przyj(cid:261)ć ten klejnocik, który z my(cid:286)l(cid:261) o tobie kazałem przygotować
florenckiemu mistrzowi sztuki złotniczej.
żilberta rzuciła na prze(cid:286)liczne cacko łaskawie grzeczne spojrzenie.
– W istocie, jest to bardzo bogateĄ – zauwa(cid:298)yła tonem najzupełniej oboj(cid:266)tnym.
– żilbertoĄ – zawołała margrabina – czy(cid:298) nie mo(cid:298)esz zdobyć si(cid:266) na uprzejmiejsze podzi(cid:266)-
gnienie.
kowanieĄ
na podzi(cid:266)kowanie.
– Och, paniĄ – przerwał Roland z odcieniem goryczy w głosie – nie liczyłem bynajmniej
– Uwaga mamy była słuszna. Zapomniałam, gdzie jestem i do kogo przemawiam. Panie,
bardzom panu za jego uprzejmo(cid:286)ć obowi(cid:261)zanaĄ
„Zimna jak marmur – przemkn(cid:266)ło przez głow(cid:266) Rolandowi. – Był(cid:298)ebym okłamywany?...”
15
Nast(cid:261)piła chwila przykrego dla wszystkich milczenia. Na szcz(cid:266)(cid:286)cie zjawił si(cid:266) margrabia.
Przybywał on w por(cid:266), aby wyprowadzić z kłopotu troje osób nie wiedz(cid:261)cych, co pocz(cid:261)ć z
sob(cid:261). Margrabia nie przybywał sam. Towarzyszył mu Sawiniusz de Cyrano.
Szlachcic zbli(cid:298)ył si(cid:266) do dam krokiem posuwistym i zło(cid:298)ył ukłon tak niski, (cid:298)e a(cid:298) pióro jego
wielkiego kapelusza musn(cid:266)ło (cid:298)wir alei. Moda ówczesna inaczej kłaniać si(cid:266) nie pozwalała.
– Witaj, panie de BergeracĄ – zawołała (cid:298)ywo margrabina, rada przybywaj(cid:261)cym —jak(cid:298)em
szcz(cid:266)(cid:286)liwa, (cid:298)e pana ogl(cid:261)damĄ Przez długie dwa tygodnie sk(cid:261)piłe(cid:286) nam swej obecno(cid:286)ciĄ Czy(cid:286)
chorował?
– Tak, margrabinoĄ – odrzekł wesoło Cyrano i podchwytuj(cid:261)c sposobno(cid:286)ć popisania si(cid:266) gr(cid:261)
słów, w której zawsze celował, dodałŚ – Trapiła mnie trojniaczka i czwartaczka
– To znaczy – po(cid:286)pieszył wytłumaczyć Roland – (cid:298)e(cid:286) si(cid:266) znów pojedynkowałĄ
– O, prawie mimo woliĄ Przyjaciele moi niesłusznie nazywaj(cid:261) mnie „prymusem” towarzy-
stwa stołecznego, od tygodnia ju(cid:298) bowiem nie upłyn(cid:261)ł dzie(cid:276) jeden, abym nie był czyim(cid:286) se-
kundantem. Pomagałem bić si(cid:266) kochanemu de Brisailles, który pojedynkował si(cid:266), nie wiem,
dalibóg, o coś potem podtrzymywałem drogiego Canillacaś sam za(cid:286) wyniosłem z tych utar-
czek kres(cid:266) przez nos, dot(cid:261)d jeszcze widoczn(cid:261).
– To s(cid:261) drobne awanturkiĄ – wtr(cid:261)cił margrabia. – Mówi(cid:261), (cid:298)e spotkało ci(cid:266) co(cid:286) powa(cid:298)niej-
– Nie wiem, o czym chcesz mówić, margrabio?
– Albo(cid:298) nie pokłóciłe(cid:286) si(cid:266) z Poqueliniem, który tak niegrzecznie (cid:286)ci(cid:261)gn(cid:261)ł jedn(cid:261) scen(cid:266) z
twego Pedanta, aby j(cid:261) nast(cid:266)pnie przyczepić do tej farsy, która ma tytuł Szelmostwa Skapena?
– A, ju(cid:298) wiem, o co ci idzie.
– Widz(cid:266), (cid:298)e do(cid:286)ć oboj(cid:266)tnie spraw(cid:266) t(cid:266) traktujesz.
– Po có(cid:298) mam j(cid:261) traktować inaczejĄ – rzekł poeta, wzruszaj(cid:261)c ramionami. – Je(cid:298)eli Molier
wyskubuje piórka z moich dzieł, aby si(cid:266) w nie przystroić, ludzie o tym wiedz(cid:261) i mówi(cid:261), je-
stem ju(cid:298) przeto dostatecznie pomszczony. Zreszt(cid:261), je(cid:286)li kradnie moje my(cid:286)li, dowodzi tym, (cid:298)e
je ceniś nie tkn(cid:261)łby ich, gdyby s(cid:261)dził, (cid:298)e nic nie s(cid:261) warte.
– Bez w(cid:261)tpienia.
– Chcesz jednak wiedzieć, margrabio, co mnie obra(cid:298)a? Oto zuchwalstwo Moliera, który
przypisuje własnej twórczo(cid:286)ci my(cid:286)li podsuwane mu jedynie przez dobr(cid:261) pami(cid:266)ć i uwa(cid:298)a si(cid:266)
za ojca takich dzieci, przy których urodzeniu pełnił jedynie rol(cid:266) – akuszerki.
Wybuchem (cid:286)miechu przyj(cid:266)to ten (cid:298)arcik. Znikn(cid:261)ł przymus kr(cid:266)puj(cid:261)cy dot(cid:261)d towarzystwo.
Źobry humor Cyrana rozpogodził wszystkie twarze.
– Przyjacielu BergerakuĄ – odezwał si(cid:266) nagle margrabia. – Wart jeste(cid:286) wi(cid:266)cej ni(cid:298) opinia o
szego...
tobie.
– Nie mówmy o mojej opinii. Je(cid:298)eli zła, to dlatego, (cid:298)em wrogom moim pozostawił do(cid:286)ć
czasu do jej sfabrykowania. Mówmy raczej o twoim szcz(cid:266)(cid:286)ciu, kochany Rolandzie, o ucie-
chach (cid:298)ycia rodzinnego, o twym ojcowskim zadowoleniu, margrabio. Niejedno zapewne mie-
liby(cid:286)cie mi o tym do powiedzenia.
– Owszem, jedno tylko – wyrwał si(cid:266) Roland – ale które dla mnie wszystko zast(cid:261)pi. Za
miesi(cid:261)c panna żilberta b(cid:266)dzie moj(cid:261) (cid:298)on(cid:261).
– żodny zazdro(cid:286)ci (cid:286)miertelniku, co znasz z góry dokładn(cid:261) dat(cid:266) swojego szcz(cid:266)(cid:286)ciaĄ
W tej(cid:298)e chwili zauwa(cid:298)ył, (cid:298)e słowa hrabiego w szczególny sposób zmieszały żilbert(cid:266).
„AjĄ – szepn(cid:261)ł do siebie – panienka zdaje si(cid:266) bez wielkiego zachwytu przyjmować los, któ-
ry j(cid:261) czekaĄ”
Zrobiwszy t(cid:266) uwag(cid:266), zabierał si(cid:266) do odej(cid:286)cia.
Margrabia zatrzymał go.
– Zjesz z nami obiad, panie de Bergerac?
– Nie. Ulatniam si(cid:266)Ą
– Tak pr(cid:266)dko?
16
– Czekaj(cid:261) na mnie w pałacu Burgundzkim.
– Przysi(cid:261)głbym, (cid:298)e to tylko wymówka.
– Wymówka ta ma ciało i ko(cid:286)ci. Jest ni(cid:261) Sulpicjusz Castillan, dzielny chłopiec, który prze-
pisuje moje wiersze i roznosi listy.
– A wi(cid:266)c Sulpicjusz Castillan poczeka na ciebie...
– Zosta(cid:276) pan, prosz(cid:266)Ą – przybyła na pomoc ojcu żilberta. – Po obiedzie uraczysz nas kil-
koma rozdziałami swojej ostatniej pracy.
– Tam, gdzie pani rozkazujesz – odrzekł dwornie poeta – wola moja kruszy si(cid:266) na atomy.
Pozostaj(cid:266) zatem. Czy zgadzacie si(cid:266), panie, aby(cid:286)my przed obiadem przeszli si(cid:266) po Nowym
Mo(cid:286)cie? Podobno Brioché pokazuje tam fars(cid:266), w której wystawia moj(cid:261) osob(cid:266) w sposób wiel-
ce zło(cid:286)liwy, ku niezmiernej uciesze gapiów i włócz(cid:266)gów.
Cyrano wyliczał w dalszym ci(cid:261)gu uciechy, jakie mo(cid:298)na było owego ranka znale(cid:296)ć na No-
wym Mo(cid:286)cie, gdy nagle nader (cid:298)ywo zaj(cid:266)ło go co innego.
Na nabrze(cid:298)u rozległy si(cid:266) d(cid:296)wi(cid:266)ki muzyki.
Niespodziewany ten koncert wyprawiała trójka w(cid:266)drownych grajków, zło(cid:298)ona z dwóch
m(cid:266)(cid:298)czyzn i jednej kobiety. Wszyscy oni przybrani byli w odzie(cid:298) malownicz(cid:261), o barwach ja-
skrawych.
Sawiniusz, przegi(cid:266)ty przez balustrad(cid:266), j(cid:261)ł przypatrywać si(cid:266) tej grupie z zaciekawieniem
artysty.
Wygl(cid:261)dała ona w istocie niepowszednio.
Ró(cid:298)nobarwny strój podnosił pi(cid:266)kno(cid:286)ć kobiety, która i bez tego była urodziwa. Towarzysze
jej trzymali si(cid:266) prosto i dumnie, jakby szych i blaszki na ich odzie(cid:298)y były prawdziwym zło-
tem i klejnotami.
Zapominaj(cid:261)c w jednej chwili o Nowym Mo(cid:286)cie, o Briochém i o farsie przeciw sobie skie-
rowanej, Cyrano zwrócił si(cid:266) do margrabiego mówi(cid:261)cŚ
– Ale(cid:298), panie Żaventines, jak mo(cid:298)esz tak oboj(cid:266)tnie przygl(cid:261)dać si(cid:266) tej trójce artystycznej i
pozwalać, aby poniewierała swe talenta na ulicy. Czy(cid:298) nie lepiej tu j(cid:261) wezwać? Jestem pew-
ny, (cid:298)e ci w(cid:266)drowni wirtuozi nic nie strac(cid:261) na bli(cid:298)szym poznaniu.
– I owszemś zgadzam si(cid:266) na to jak najch(cid:266)tniej – przytakn(cid:261)ł margrabia. – A ty, żilberto?
– Zastosuj(cid:266) si(cid:266) do twojej woli, ojcze. Przywołaj ich, panie Cyrano.
– Hej, wy tamĄ – krzykn(cid:261)ł na cały głos poeta. – Chod(cid:296)cie no tu nie zwlekaj(cid:261)c i poka(cid:298)cie,
co umiecieĄ
VI
Paketa otworzyła furt(cid:266) od bocznej ulicyś troje grajków weszło do ogrodu i stan(cid:266)ło przed
dostojnym zgromadzeniem.
Na widok Cyrana jeden z m(cid:266)(cid:298)czyzn poruszył si(cid:266) niespokojnie i szybkim ruchem r(cid:266)ki na-
garn(cid:261)ł na twarz długie promienie swych bujnych, czarnych włosów.
żdyby poeta zauwa(cid:298)ył był ten ruch i przyjrzał si(cid:266) baczniej ulicznemu grajkowi, po-
znałby w nim bez trudno(cid:286)ci rzekomego (cid:298)ebraka, spotkanego niegdy(cid:286) na drodze do Żougerol-
les. Lecz pomijaj(cid:261)c ju(cid:298), (cid:298)e o przygodzie swej zd(cid:261)(cid:298)ył ju(cid:298) zapomnieć, nazbyt zajmowała go w
tej chwili osobisto(cid:286)ć drugiego grajka. Ten był młodszyś miał włosy jasne, figur(cid:266) smukł(cid:261) i
kształtn(cid:261)ś na jego twarzy, cokolwiek tylko ogorzałej, malowała si(cid:266) duma poł(cid:261)czona z melan-
choli(cid:261).
O czym my(cid:286)lał Cyrano, wpatruj(cid:261)c si(cid:266) we(cid:276) badawczo? Zapewne przyszłoby mu z trudno-
(cid:286)ci(cid:261) odpowiedzieć na to pytanie, gdy(cid:298) niebawem wstrz(cid:261)sn(cid:261)wszy głow(cid:261), jakby dla odp(cid:266)dzenia
niepotrzebnych my(cid:286)li, podszedł do tego, który zdawał si(cid:266) innym przewodzić, i rzekłŚ
17
– No, dalej, powtórzcie sw(cid:261) muzyczk(cid:266), je(cid:286)li nie potraficie niczym innym zabawić dostoj-
nego towarzystwa.
Na to wezwanie ów podejrzany człowiek z go(cid:286)ci(cid:276)ca post(cid:261)pił krok naprzód i staraj(cid:261)c si(cid:266) jak
najbardziej odmienić głos, gdy(cid:298) miał w pami(cid:266)ci przestrog(cid:266) dan(cid:261) mu przez Cyrana, o(cid:286)wiad-
czyłŚ
– Nie wszyscy, jasny panie, lubi(cid:261) muzyk(cid:266). Mamy w zapasie co innego jeszcze.
– Có(cid:298) takiego na przykład?
– Ja wykonuj(cid:266) zadziwiaj(cid:261)ce sztuki z kubkami. Moja siostra, Zilla, wró(cid:298)y po mistrzowsku.
Towarzysz wreszcie nasz, Manuel, jest niepospolitym improwizatorem i wysoce utalentowa-
nym lutnist(cid:261).
– Mamy wi(cid:266)c jedynie kłopot z wyboremĄ – za(cid:286)miał si(cid:266) Cyrano.
I zwracaj(cid:261)c oczy na tego, którego nazwano Manuelem, spytałŚ
– Jeste(cid:286), mój chłopcze, poet(cid:261)?
– Bywam nim niekiedy, wielmo(cid:298)ny panie.
– Jeste(cid:286)my w takim razie braćmi. Pozdrawiam ci(cid:266) w imi(cid:266) Apollina.
Młodzieniec skłonił si(cid:266).
– Źzi(cid:266)ki, panie Cyrano – rzekł uprzejmie.
– Znasz mnie zatem?
– Jak wszyscy w Pary(cid:298)u.
„To dziwne – my(cid:286)lał w tej chwili Cyrano – rysy tego chłopca doskonale s(cid:261) mi znajome,
nawet d(cid:296)wi(cid:266)k jego głosu nie jest mi obcy”.
I w zamy(cid:286)leniu j(cid:261)ł na nowo wzrokiem przenikliwym badać od stóp do głowy młodego
grajka.
sza. Poeta ockn(cid:261)ł si(cid:266) z zadumy.
zwykłym i godnym uwagi.
– Co ci jest, przyjacielu? – zagadn(cid:261)ł Roland, zauwa(cid:298)ywszy dziwny wyraz twarzy Sawiniu-
– Nic – odrzekł. – Studiowałem swego koleg(cid:266) po lutni. Poeta jest zawsze zwierz(cid:266)ciem nie-
Nastała chwila wyczekiwania, podczas której, w(cid:286)ród tej grupy z najsprzeczniejszych (cid:298)y-
wiołów zło(cid:298)onej, krzy(cid:298)owały si(cid:266) spojrzenia, b(cid:266)d(cid:261)ce przeró(cid:298)nych uczuć wyrazem.
Cyrano nie przestawał badać Manuelaś Manuel znów wpatrywał si(cid:266) rozpłomienionym
wzrokiem w żilbert(cid:266), któr(cid:261) przyprawiało to o niepoj(cid:266)te wzruszenie.
Oczy Zilli, zwrócone na Manuela, ciskały błyskawiceś Roland przenosił wzrok z jednej
osoby na drug(cid:261), staraj(cid:261)c si(cid:266) odgadn(cid:261)ć znaczenie tajemniczej sceny.
Co si(cid:266) tyczy człowieka z czarnymi włosami, nie przygl(cid:261)dał si(cid:266) on nikomu, my(cid:286)l(cid:261)c jedynie
o tym, aby si(cid:266) jemu nie przygl(cid:261)dano. Obecno(cid:286)ć Cyrana dokuczała mu niezmiernie.
Poeta zwrócił si(cid:266) nagle do żilberty z propozycj(cid:261)Ś
– Mo(cid:298)e Zilla postawi pi(cid:266)knej zas(cid:266)pionej horoskop? Czy zgoda?
– Zgoda.
I żilberta podeszła do artystycznej trójki. Zaraz te(cid:298) wró(cid:298)ka chwyciła jej r(cid:266)k(cid:266).
– Czytaj z niej (cid:286)miało – rzekła margrabianka. – Nie obawiam si(cid:266) swego przeznaczenia. I
có(cid:298) tam widzisz?
szcz(cid:266)(cid:286)cie, a mo(cid:298)e – (cid:286)mierć.
– Miło(cid:286)ć w cieniuś niespodzianka i zawódś zaci(cid:266)ta walkaś po sko(cid:276)czonej walce mo(cid:298)e
żilberta cofn(cid:266)ła r(cid:266)k(cid:266).
– Źzi(cid:266)kuj(cid:266) – rzekła krótko.
– Jest to ciemne jak staro(cid:298)ytna wyrocznia – za(cid:298)artował Cyrano. – Teraz do mnie, pi(cid:266)kna
Sybillo.
– (cid:297)ycie krótkie, (cid:298)ycie płodne, prze(cid:286)ladowania i walki.
– To wła(cid:286)nie, co lubi(cid:266). Źobrze mówisz, panienkoĄ A koniec jaki?
– Trudno mi odpowiedzieć na to wyra(cid:296)nie.
18
– Źobre pchni(cid:266)cie szpady zapewne? Na tak(cid:261) (cid:286)mierć sumiennie zasłu(cid:298)yłem.
– Nie, (cid:286)mierć pa(cid:276)ska b(cid:266)dzie inna – o(cid:286)wiadczyła stanowczo wró(cid:298)ka, przyjrzawszy si(cid:266) po-
nownie liniom krzy(cid:298)uj(cid:261)cym si(cid:266) na dłoni szlachcica.
– Zgadzam si(cid:266) i na to. Na ciebie kolej, Rolandzie.
– To byłoby zbyteczne. Ja (cid:298)adnej wiary do wró(cid:298)b nie przykładam.
– Ja równie(cid:298). Ale trzeba dać co(cid:286) zarobić tym biedakom.
– Prawda.
I Roland poddał si(cid:266) z kolei badaniom rzekomej czarodziejki.
– Nie bez powodu wzdragałe(cid:286) si(cid:266), panie hrabio – o(cid:286)wiadczyła ona głosem powa(cid:298)nym i
gł(cid:266)bokim. – Źło(cid:276) pa(cid:276)ska jest najdziwaczniej zapisana.
– Źoprawdy?
– Wszystko w tych liniach jest mrokiem i tajemnic(cid:261). Pozwól mi zebrać my(cid:286)li, ja(cid:286)nie panie.
– S(cid:261) wi(cid:266)c tam rzeczy straszne?
– Być mo(cid:298)eĄ
Zilla z pochylon(cid:261) głow(cid:261), z okiem w jeden punkt utkwionym, pogr(cid:261)(cid:298)ona w milcz(cid:261)cej za-
dumie, zdawała si(cid:266) o (cid:286)wiecie całym zapominać.
Podczas gdy wszyscy zaj(cid:266)ci byli t(cid:261) scen(cid:261), młodzieniec jaki(cid:286), skromnie odziany, o (cid:286)miałych
ruchach i zło(cid:286)liwym wyrazie twarzy, wmieszał si(cid:266) nieznacznie do towarzystwa. Był to Sulpi-
cjusz Castillan, sekretarz Cyrana. Nie znalazłszy swego pana w pałacu Burgundzkim, przy-
bywał szukać go w pałacu Żaventines.
Szlachcic dał mu znak, który mówiłŚ
„Nie odzywaj si(cid:266) ani słówkiem i czekaj. Jeste(cid:286) mi potrzebny.”
Rolanda de Lembrat zaczynały ju(cid:298) niecierpliwić długie ceregiele wró(cid:298)ki.
– Powiedz nareszcie, co jest do powiedzenia – rzekł cierpko. – Widzisz, (cid:298)e wszyscy na to
Lecz Zilla potrz(cid:261)sn(cid:266)ła głow(cid:261) i odsuwaj(cid:261)c r(cid:266)k(cid:266) hrabiego, szepn(cid:266)łaŚ
– Nie, ja tego powiedzieć nie mog(cid:266).
– Tajemnica? Tak najwygodniej.
Odgadywaczka przyszło(cid:286)ci zatopiła ostre jak sztylet spojrzenie w szydz(cid:261)cych oczach
sceptykaś potem odparła dobitnieŚ
czekaj(cid:261).
– Tak najroztropniej... dla spokojno(cid:286)ci pa(cid:276)skiego umysłu.
Hrabia wzruszył lekcewa(cid:298)(cid:261)co ramionami.
– Źo(cid:286)ć tych kuglarstwĄ Za(cid:286)piewaj nam teraz jak(cid:261) piosenk(cid:266) miłosn(cid:261). To wol(cid:266).
Źo rozmowy wmieszał si(cid:266) starszy z m(cid:266)(cid:298)czyzn.
– To ju(cid:298) nale(cid:298)y do Manuela.
A towarzyszowi rzucił rozkazŚ
– Zbierz siły, kolego i wygło(cid:286) przed pi(cid:266)knymi damami jedn(cid:261) ze swych improwizacji.
Ale rozkaz, zamiast o(cid:298)ywić i zach(cid:266)cić młodzie(cid:276)ca, przeraził go widocznie. Podniósł on na
żilbert(cid:266) prawie bł(cid:266
Pobierz darmowy fragment (pdf)