'Tajemnice Paryża' to powieść sensacyjna o świecie podziemnym francuskiej stolicy.
Autor, Eugeniusz Sue zyskał dzięki niej znaczne powodzenie i dobrobyt, gdyż była to jedna z pierwszych powieści drukowanych w prasie w odcinkach. Porównywana do „Nędzników” Wiktora Hugo, przestawia obraz miejskiej biedoty, jej społecznego zmarginalizowania i staczania się w świat przestępczy, nie oszczędza też jednak świata bogatej arystokracji – zepsutej i zdemoralizowanej.
Darmowy fragment publikacji:
Aby rozpocz(cid:261)ć lektur(cid:266),
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dost(cid:266)p do spisu tre(cid:286)ci ksi(cid:261)(cid:298)ki.
Je(cid:286)li chcesz poł(cid:261)czyć si(cid:266) z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni(cid:298)ej.
Eugeniusz Sue
Tajemnice Pary(cid:298)a
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, żda(cid:276)sk 2000
3
Tom I
4
I
Wstęp
Wieczorem 13 grudnia 1834 roku atletyczny m(cid:266)(cid:298)czyzna, odziany w podart(cid:261) bluz(cid:266), prze-
szedł most Pont-au-change w Pary(cid:298)u i zagł(cid:266)bił si(cid:266) w labiryncie w(cid:261)skich, kr(cid:266)tych i ciemnych
uliczek dzielnicy Cité. Porywisty wiatr hulał w ponurych zaułkach, chwiejne (cid:286)wiatło ulicz-
nych latarni odbijało si(cid:266) w strumyku czarnej wody płyn(cid:261)cej (cid:286)rodkiem chodnika. Źomy miały
kolor błota, potłuczone szyby w nielicznych oknach, ciemne sienie i strome schody. Parter
tych ruder zajmowały sklepiki w(cid:266)glarzy i garkuchnie.
Źziesi(cid:261)ta biła na zegarze. Pod sklepionymi przysionkami, ciemnymi jak jaskinie, przysia-
dło kilka kobiet. Niektóre (cid:286)piewały półgłosem. M(cid:266)(cid:298)czyzna musiał znać jedn(cid:261) nich, bo nagle
schwycił j(cid:261) za r(cid:266)k(cid:266). Cofn(cid:266)ła si(cid:266) z przestrachemŚ
– Źobry wieczór, Szurynerze.
– żualezo! – rzekł m(cid:266)(cid:298)czyzna. – Id(cid:296), kup mi wódki albo zobaczysz, jak z tob(cid:261) pota(cid:276)cuj(cid:266).
– Nie mam pieni(cid:266)dzy – odpowiedziała kobieta dr(cid:298)(cid:261)c cała.
– Szynkarka ci skredytuje!
– Nie zechce, i tak jestem jej sporo winna...
– (cid:285)miesz jeszcze gadać?! – zawołał Szuryner i w(cid:286)ciekły rzucił si(cid:266) w pogo(cid:276) za dziewczyn(cid:261).
– Nie zbli(cid:298)aj si(cid:266) do mnie – powiedziała (cid:286)miało – bo ci oczy wyłupi(cid:266). Nic ci nie zrobiłam,
czemu mnie chcesz bić?
– Zaraz ci powiem! – zawołał bandyta. – A! Mam ci(cid:266)! Teraz pota(cid:276)cujesz!
– Ty sam pota(cid:276)cujesz! – odezwał si(cid:266) jaki(cid:286) m(cid:266)ski głos.
– Kto tam? To ty, Czerwony Janku?
– Nie jestem Czerwonym Jankiem – rzekł nieznajomy.
– Źobrze, nie jeste(cid:286) z naszych, spróbujmy si(cid:266)! – zawołał Szurynerś w tej(cid:298)e chwili mi(cid:266)kka,
wypieszczona dło(cid:276) schwyciła go za gardło tak silnie, i(cid:298) zdawało si(cid:266), (cid:298)e cienka skóra okrywa
muskuły stalowe.
Źziewczyna, uciekłszy w gł(cid:261)b sieni, rzekła do nieznajomego obro(cid:276)cyŚ
– Źzi(cid:266)kuj(cid:266) panu, (cid:298)e(cid:286) uj(cid:261)ł si(cid:266) za mn(cid:261)... Szuryner chciał mnie zbić. Teraz mnie ju(cid:298) nie do-
stanieś strze(cid:298) si(cid:266) go... To znany no(cid:298)owiec!
– I ja tak(cid:298)e chwat, z którym niełatwa sprawa – odpowiedział nieznajomy.
Wszystko umilkłoś przez kilka sekund w(cid:286)ród wycia wiatru i plusku deszczu słychać było
tylko gwałtowne szamotanie si(cid:266) walcz(cid:261)cych. Nieznajomy wyci(cid:261)gn(cid:261)ł Szurynera a(cid:298) na ulic(cid:266)ś
podstawił mu nog(cid:266) i przewrócił go, a gdy tamten znowu si(cid:266) porwał, obro(cid:276)ca żualezy zacz(cid:261)ł
mu b(cid:266)bnić pi(cid:266)(cid:286)ciami po głowieś uderzenia spadały g(cid:266)sto jak grad. Nareszcie Szuryner, ogłu-
szony, padł na bruk.
– Nie dobijaj go, miej lito(cid:286)ć – rzekła żualeza, która podczas tej bitki wyszła na próg domu.
– Lecz kim pan jeste(cid:286)? Prócz Bakałarza nikt nie jest silniejszy od Szurynera...
Nieznajomy zamiast odpowiedzieć słuchał uwa(cid:298)nie głosu mówi(cid:261)cejś nigdy tony srebrzyst-
sze nie głaskały mu uchaś chciał dojrzeć rysy twarzy, ale noc była zbyt ciemna, a (cid:286)wiatło la-
tarni zbyt słabe.
Tymczasem Szuryner, pole(cid:298)awszy kilka minut bez ruchu, wyci(cid:261)gn(cid:261)ł r(cid:266)ce, przygi(cid:261)ł nogi, a(cid:298)
wreszcie usiadł.
5
– Strze(cid:298) si(cid:266)! – zawołała żualeza, uciekaj(cid:261)c znowu do sieni i ci(cid:261)gn(cid:261)c nieznajomego za so-
– B(cid:261)d(cid:296) spokojna, je(cid:286)li mu mało, posłu(cid:298)(cid:266) czym(cid:286) wi(cid:266)cej.
Bandyta dosłyszał.
– Zbiłe(cid:286) mnie na kwa(cid:286)ne jabłko, na dzi(cid:286) mam dosyćś kiedy indziej, to nie mówi(cid:266)...
– Co! Czy(cid:286) niezadowolony? – zawołał gro(cid:296)nie nieznajomy.
– Nie! Jeste(cid:286) chwat – rzekł bandyta ponuro. – Źałe(cid:286) mi dobr(cid:261) lekcj(cid:266), a wyj(cid:261)wszy Bakała-
rza, nikt dot(cid:261)d nie pochwalił si(cid:266), (cid:298)e mnie zwalił z nóg...
– Źobrze, có(cid:298) z tego?
– Co z tego? Znalazłem mistrza. A i ty swego znajdziesz pr(cid:266)dzej czy pó(cid:296)niej. To tylko
pewne, (cid:298)e teraz, kiedy(cid:286) zwyci(cid:266)(cid:298)ył Szurynera, mo(cid:298)esz robić w Cité, co ci si(cid:266) spodobaś wszyst-
kie dziewki b(cid:266)d(cid:261) twoimi niewolnicamiś szynkarze nie powa(cid:298)(cid:261) si(cid:266) odmówić ci kredytu... kto ty
jeste(cid:286)?
– Chod(cid:296) ze mn(cid:261) na kieliszek – rzekł nieznajomy – a poznasz mnie.
– Źobrze!... Uznaj(cid:266) w tobie mistrza... t(cid:266)go wywijasz pi(cid:266)(cid:286)ciami... jak mi to leciało na łeb!...
To wcale nowa sztuka... musisz mnie jej nauczyć...
– Zaczn(cid:266) na nowo, skoro zechcesz...
– Nie! Jeszczem odurzony... ale czy ty znasz Czerwonego Janka, (cid:298)e(cid:286) stał w sieni jego do-
b(cid:261).
mu?
– Czerwonego Janka? – zdziwił si(cid:266) nieznajomy. – Mieszka w tym domu?
– Nie inaczej, człowieku, Janek ma swoje powody, (cid:298)eby nie lubić s(cid:261)siadów.
– Tym lepiej dla niego – odpowiedział nieznajomy. – Nie znam (cid:298)adnego Czerwonego Jan-
ka! Źeszcz padał, wi(cid:266)c wszedłem na chwil(cid:266) do sieni, (cid:298)eby nie zmokn(cid:261)ć... ty(cid:286) chciał zbić
dziewczyn(cid:266), tymczasem ja ci(cid:266) wybiłem... i tyle tego.
– Ano dobrześ zreszt(cid:261) twoje sprawy mnie nie obchodz(cid:261)ś nie wszyscy, co maj(cid:261) interes do
Czerwonego Janka, tr(cid:261)bi(cid:261) o tym... – A zwracaj(cid:261)c si(cid:266) do żualezy, dodałŚ – Źaj(cid:266) słowo, dobra
z ciebie dziewczyna! Nie chciałem ci zrobić nic złego, ale to ładnie, (cid:298)e(cid:286) tego szale(cid:276)ca nie
podszczuwała na mnie, kiedy mu ust(cid:261)piłem... Pójdziesz pić z nami! On płaci! A gdyby(cid:286)my
tak, mój panie – rzekł znowu do nieznajomego – zamiast i(cid:286)ć na wódk(cid:266) poszli co zje(cid:286)ć?
– Zgoda. Idziesz z nami, żualezo? – rzekł nieznajomy.
– Źzi(cid:266)kuj(cid:266), po tej waszej bójce mdło mi si(cid:266) robi. Nie chc(cid:266) ju(cid:298) je(cid:286)ć...
– Zachce ci si(cid:266), „Pod Białym Królikiem” kuchnia wy(cid:286)mienita.
I wszyscy troje w najlepszej zgodzie poszli do garkuchni.
Podczas gdy nieznajomy walczył z Szurynerem, jaki(cid:286) w(cid:266)glarz olbrzymiego wzrostu,
ukryty w innej sieni, przypatrywał si(cid:266) niespokojnie kolejom bitwy. Bandyta i żualeza ju(cid:298)
przest(cid:261)pili próg garkuchni, a nieznajomy miał wła(cid:286)nie wchodzić, gdy w(cid:266)glarz zbli(cid:298)ył si(cid:266) i
szepn(cid:261)łŚ
– Ksi(cid:261)(cid:298)(cid:266)... błagam, miej si(cid:266) na ostro(cid:298)no(cid:286)ci!...
Nieznajomy wzruszył ramionami i wszedł. W(cid:266)glarz stan(cid:261)ł pod drzwiami garkuchni, nad-
stawił pilnie ucha i zagl(cid:261)dał niekiedy przez mały otwór, znajduj(cid:261)cy si(cid:266) w grubej powłoce
wapna i kredy, któr(cid:261) szyby jaski(cid:276) łotrowskich zawsze s(cid:261) zamalowane.
6
II
Garkuchnia
Źom, w którym mie(cid:286)ci si(cid:266) garkuchnia „Pod Białym Królikiem”, ma dwa okna z frontuś
garkuchnia znajduje si(cid:266) na dole. Jest to zadymiona, brudna izbaś po obu jej stronach sze(cid:286)ć
stołów i tyle(cid:298) ławek przymocowanych do muru. żospodyni ma trzy rzemiosłaŚ wynajmuje
mieszkania na noc, trzyma szynk i wypo(cid:298)ycza suknie nierz(cid:261)dnicom. żospodyni ta, lat czter-
dziestu, otyła, czerwona, siedzi za długim stołem, na którym pełno kwaterek z cyny, a za ni(cid:261)
na półkach stoj(cid:261) flaszki z wódk(cid:261).
Źwaj ludzie ponurego wejrzenia, odziani prawie w łachmany, ledwie tykali wina, co przed
nimi stało, i rozmawiali z widocznym niepokojem. Jeden – blady, szpakowaty – nasuwał cz(cid:266)-
sto na oczy star(cid:261) czapk(cid:266), a lew(cid:261) r(cid:266)k(cid:266) ci(cid:261)gle trzymał ukryt(cid:261). Przy innym stole siedział chłopak
szesnastoletni, o twarzy zapadłej i przygasłym wzrokuś długie, czarne włosy spadały mu na
szyj(cid:266)ś palił tyto(cid:276) z glinianej fajki, wyci(cid:261)gn(cid:261)ł nogi na ław(cid:266) i to buchał dymem, to popijał spor(cid:261)
miark(cid:266) wódki. Reszta go(cid:286)ci niczym si(cid:266) nie wyró(cid:298)niałaŚ twarze dzikie albo rozbestwione, we-
soło(cid:286)ć grubia(cid:276)ska albo rozpustna, milczenie ponure albo głupkowate.
Weszli Szuryner i żualeza wraz z nieznajomym.
Szuryner – wysokiego wzrostu, atletycznej budowy – miał twarz spalon(cid:261) sło(cid:276)cem i ogni-
storude bokobrody. Rysy jego wyra(cid:298)ały zwierz(cid:266)c(cid:261) zuchwało(cid:286)ć. Za cał(cid:261) odzie(cid:298) nosił wysza-
rzał(cid:261) niebiesk(cid:261) bluz(cid:266) i spodnie, których pierwotn(cid:261) barw(cid:266) zaledwie mo(cid:298)na było rozeznać pod
grub(cid:261) warstw(cid:261) błota.
żualeza miała lat szesna(cid:286)cie. Jej czyste czoło wznosiło si(cid:266) nad owaln(cid:261) twarz(cid:261), rozja(cid:286)nion(cid:261)
niebieskimi oczami o długich rz(cid:266)sach. Purpurowe usta, zgrabny nos i cudne, jasne włosy
nadawały jej rysom wyraz niemal anielski. Na głowie miała bawełnian(cid:261) chustk(cid:266), na szyi
sznur korali. żłos żualezy, słodki, harmonijny, był tak zachwycaj(cid:261)cy, (cid:298)e motłoch zbrodnia-
rzy i nierz(cid:261)dnic prosił j(cid:261) cz(cid:266)sto, (cid:298)eby (cid:286)piewała, i dał jej przezwisko żualezy (cid:286)piewaczki.
Nieznany obro(cid:276)ca dziewczyny (nazwiemy go Rudolfem) miał lat około trzydziestu. Jego
postać, zwinna, proporcjonalna, nie zapowiadała nadzwyczajnej siły, jak(cid:261) okazał w walce.
Blada cera, oczy jakby roztargnione, ironiczny u(cid:286)miech zdradzały człowieka przesyconego
rozkoszami (cid:298)ycia. A jednak sw(cid:261) wypieszczon(cid:261) r(cid:266)k(cid:261) Rudolf przed chwil(cid:261) powalił na ziemi(cid:266)
najsilniejszego bandyt(cid:266) Cité. Zmarszczki na czole Rudolfa znamionowały człowieka gł(cid:266)boko
my(cid:286)l(cid:261)cego. W zadumanym oku niekiedy przebłyskiwała słodycz, lito(cid:286)ć, innym razem suro-
wo(cid:286)ć, zło(cid:286)liwo(cid:286)ć, wzgarda i okrucie(cid:276)stwo. Z tak(cid:261) łatwo(cid:286)ci(cid:261) za(cid:286) na(cid:286)ladował zachowanie by-
walców garkuchni, (cid:298)e z pozoru nic – prócz r(cid:261)k, białych i mi(cid:266)kkich – nie odró(cid:298)niało go od
reszty go(cid:286)ci.
Wszedłszy do garkuchni, Szuryner, kład(cid:261)c dło(cid:276), szerok(cid:261) i włochat(cid:261), na ramieniu Rudolfa,
– Cze(cid:286)ć zwyci(cid:266)zcy Szurynera!... Tak jest, przyjaciele, ten chłopak mnie pokonał... Mówi(cid:266)
to dla amatorów, którzy (cid:298)ycz(cid:261) sobie mieć połamane (cid:298)ebra albo rozbity łeb, nie wył(cid:261)czaj(cid:261)c
Bakałarza, który tym razem znajdzie swego mistrza...
Na te słowa gospodyni i wszyscy obecni spojrzeli na Rudolfa z uszanowaniem i obaw(cid:261).
żospodyni, u(cid:286)miechaj(cid:261)c si(cid:266) do niego, wstała, by zapytać, co rozka(cid:298)e podać.
Jeden z dwóch go(cid:286)ci, o których wspomnieli(cid:286)my, schylił si(cid:266) do gospodyni i zapytał ochry-
zawołałŚ
płym głosemŚ
– Czy byt tu Bakałarz?
7
– Nie – odpowiedziała.
– A wczoraj?
– Był. Czemu pytasz o niego?
– Bo dzi(cid:286) wieczór mieli(cid:286)my si(cid:266) zej(cid:286)ć. Mamy interesy.
– (cid:285)liczne to musz(cid:261) być interesy, zbóje!...
– Zbóje! – powtórzył bandyta rozj(cid:261)trzony. – Z nich (cid:298)yjesz!
– źj(cid:298)e! B(cid:266)dziesz ty cicho? – zawołała gospodyni podnosz(cid:261)c butelk(cid:266), któr(cid:261) trzymała w r(cid:266)-
ku, a m(cid:266)(cid:298)czyzna mrucz(cid:261)c siadł znowu na miejscu. – Czym ka(cid:298)ecie sobie słu(cid:298)yć? – spytała
uprzejmie Rudolfa.
– Spytajcie Szurynera, matkoś on zaprasza, ja płac(cid:266)... No, có(cid:298) chcesz na wieczerz(cid:266), hulta-
– Źwie butelki wina, trzy kromki chleba i porcj(cid:266) mi(cid:266)sa – rzekł Szuryner. – A ty. żualezo,
ju?
b(cid:266)dziesz je(cid:286)ć?
– Nie... nie jestem głodna
– Ale(cid:298), dziewczyno, spojrzyj(cid:298)e w oczy memu zwyci(cid:266)zcy – zawołał Szuryner, (cid:286)miej(cid:261)c si(cid:266)
na całe gardło. – Boisz si(cid:266) patrzeć na niego?
żualeza w milczeniu spu(cid:286)ciła oczy. żospodyni przyniosła wieczerz(cid:266), która wprawiła w
zachwyt Szuryneraś jadł zawzi(cid:266)cie. Tak upłyn(cid:266)ło kilka chwil, gdy wszedł nowy go(cid:286)ć, raczej
stary ni(cid:298) młody, (cid:298)wawy, silny. Spojrzano tylko na niego i nikt ju(cid:298) na(cid:276) nie zwa(cid:298)ał. Wszyscy
wiedzieli, kto to jest. Bandyci wnet poznali swego. Nowo przybyły siadł tak, (cid:298)eby sam nie
widziany, mógł (cid:286)ledzić ruchy dwóch m(cid:266)(cid:298)czyzn, z których jeden dowiadywał si(cid:266) był o Bakała-
rza.
Rozmowy ci(cid:261)gn(cid:266)ły si(cid:266) dalej. Szuryner z szacunkiem odnosił si(cid:266) do Rudolfa.
– Słowo daj(cid:266) – rzekł – choć mnie t(cid:266)go przetrzepałe(cid:286), rad jednak jestem, (cid:298)em ci(cid:266) spotkał.
Chciałbym widzieć, jak we(cid:296)miesz si(cid:266) za łeb z Bakałarzem. On mnie zawsze bił.
– My(cid:286)lisz, (cid:298)e dla twojej zabawy rzuc(cid:266) si(cid:266) na niego jak brytan?
– Bynajmniej, ale on skoczy do ciebie, gdy mu powiedz(cid:261), (cid:298)e(cid:286) silniejszy od niego.
– Mam do(cid:286)ć drobnych, aby i jemu jeszcze zapłacić – rzekł Rudolf niedbaleś potem dodałŚ –
Ale(cid:298) pogoda, psa szkoda wygnać z domu! Trzeba by kazać dać wódki, piliby(cid:286)my, a żualeza
mo(cid:298)e by nam za(cid:286)piewała.
– Zgoda – rzekł Szuryner.
– I powiemy sobie, kim jeste(cid:286)my – dodał Rudolf. Szuryner wstał, przyło(cid:298)ył lew(cid:261) r(cid:266)k(cid:266) do
czapki i powiedziałŚ
– Albinos, inaczej zwany Szurynerem, niegdy(cid:286) wi(cid:266)zie(cid:276) na galerach za morderstwo, dzi(cid:286)
uwolniony, zim(cid:261) marznie w wodzie, latem piecze si(cid:266) na sło(cid:276)cuś oto moje (cid:298)ycie. A ty – dodał
– mój panie? Pierwszy raz widzimy ci(cid:266) tutaj... Musisz mieć jakie(cid:286) rzemiosło?
– Robi(cid:266) malowidła na wachlarzach i nazywam si(cid:266) Rudolf.
– Malarz! – zawołał Szuryner. – A wi(cid:266)c dlatego masz takie białe r(cid:266)ce. Ale czemu chodzisz
do takiej nory jak ta, gdzie bywaj(cid:261) złodzieje, zbóje i galernicy?
– Przychodz(cid:266) tu, bo lubi(cid:266) si(cid:266) bawić.
– Hm! Hm! – b(cid:261)kn(cid:261)ł Szuryner. – Wiesz co, zdaje si(cid:266), (cid:298)e mi nie ufasz, i nie mam ci tego za
złe. (cid:297)eby(cid:286) mnie poznał, opowiem ci moje (cid:298)ycie. Ale ty zacznij naprzód, mój panie.
– Malarz to ładne rzemiosło – rzekła żualeza.
– Wiele te(cid:298) na dzie(cid:276) zarabiacie? – spytał Szuryner.
– Kiedy si(cid:266) postaram – odparł Rudolf – mog(cid:266) zarobić cztery franki, czasem pi(cid:266)ć, ale to la-
tem, bo dni dłu(cid:298)sze.
– A cz(cid:266)sto wał(cid:266)sasz si(cid:266), paniczu?
– Hm! Źopóki mam grosz w kieszeni. Za nocleg płac(cid:266) sze(cid:286)ć sous, tyto(cid:276) kosztuje mnie na
dzie(cid:276) cztery sous, to dziesi(cid:266)ć, (cid:286)niadanie cztery, to czterna(cid:286)cie, obiad pi(cid:266)tna(cid:286)cie sous, wi(cid:266)c co
8
dzie(cid:276) wydaj(cid:266) około półtora franka. Nie potrzebuj(cid:266) pracować cały tydzie(cid:276), reszt(cid:266) czasu bawi(cid:266)
si(cid:266).
– A twoi rodzice? – rzekła żualeza.
– Umarli na choler(cid:266).
– U kogó(cid:298) pracujesz, kim jest twój majster?
– Nazywa si(cid:266) Borel, głupi gbur, złodziej i sk(cid:261)piec, wolałby dać sobie oko wybić ni(cid:298) czło-
wiekowi płacić za robot(cid:266). Niechaj przepadnie! Byłem u niego na nauce od pi(cid:266)tnastego roku.
Od spisu wojskowego jestem wolnyś mieszkam przy ulicy Juiverie na czwartym pi(cid:266)trze od
frontu, nazywam si(cid:266) Rudolf. Oto i moja historia.
9
III
Historia Gualezy
– Teraz ty gadaj, żualezo – rzekł Szuryner.
– Kim s(cid:261) twoi rodzice? – spytał Rudolf.
– Nie znam ichś urodziłam si(cid:266), jak to mówi(cid:261), pod kapu(cid:286)cianym li(cid:286)ciem.
– W takim razie, żualezo – zawołał Szuryner – jeste(cid:286)my krewnymi, bo i ja nie wiem, sk(cid:261)d
si(cid:266) wzi(cid:261)łem.
– A kto ci(cid:266) wychował? – przerwał Rudolf.
– Nie wiem... Odk(cid:261)d pami(cid:266)tam, byłam przy starej, jednookiej babieś nazywali j(cid:261) Puchacz-
k(cid:261)ś miała nos zakrzywiony jak hak, oko zielone, okr(cid:261)głe. Wieczorem sprzedawałam cukier, a
prawd(cid:266) mówi(cid:261)c, (cid:298)ebrałam... Kiedy, wracaj(cid:261)c, nie przyniosłam najmniej dziesi(cid:266)ciu sous, do-
stawałam szturcha(cid:276)ce zamiast wieczerzy.
– A pewna jeste(cid:286), (cid:298)e to nie twoja matka? – spytał Rudolf.
– Najpewniejsza, bo mi Puchaczk(cid:261) do(cid:286)ć cz(cid:266)sto wymawiała, (cid:298)em sierota bez ojca i matki.
– I tak – rzekł Szuryner – zawsze była(cid:286) bita?
– Zawsze dostawałam szklank(cid:266) wody, kawałek suchego chleba i kładłam si(cid:266) na cał(cid:261) noc
marzn(cid:261)ć w stary siennik, w którym Puchaczka zrobiła dziur(cid:266), (cid:298)ebym we(cid:276) mogła wle(cid:296)ć. Na-
zajutrz dostawałam takie samo (cid:286)niadanie i szłam za miasto do Montfaucon zbierać robaki do
w(cid:266)dek bo Puchaczka sprzedawała na mo(cid:286)cie w(cid:266)dki.
– Mimo to urosła(cid:286) prosta jak trzcina, dziewczynoś nie masz si(cid:266) co skar(cid:298)yć. Od tej chudej
strawy jeste(cid:286) taka cienka i zgrabna – przerwał Szuryner, buchaj(cid:261)c dymem z fajki. – Ale có(cid:298) ci
to, bracie... panie Rudolfie? Czego(cid:286) pos(cid:266)pny?... Czy dlatego, (cid:298)e ta dziewczyna u(cid:298)yła biedy?...
Nam wszystkim nie lepiej było.
– O! R(cid:266)cz(cid:266), (cid:298)e nie wycierpiałe(cid:286) tyle co ja, Szurynerze.
– Ale(cid:298), dziewczyno, w porównaniu ze mn(cid:261) miałe(cid:286) si(cid:266) jak hrabia. Przynajmniej gdy(cid:286) była
mała, spała(cid:286) na słomie i jadła(cid:286) chleb... Ja, kiedy mi szcz(cid:266)(cid:286)cie słu(cid:298)yło, sypiałem w piecach w
Clichy, gdzie wypalaj(cid:261) wapnoś jadłem li(cid:286)cie kapusty, a głód mnie (cid:286)cinał z nóg.
– M(cid:266)(cid:298)czyzna ma wi(cid:266)cej siły – odparła żualeza – ale biedna dziewczyna... Stałam na mo-
(cid:286)cie z moim cukrem i płakałam z, głodu i zimna. Litowali si(cid:266) przechodz(cid:261)cy wy(cid:298)ebrałam cza-
sem pi(cid:266)tna(cid:286)cie sous, ale i to mi na dobre nie szło, bo Puchaczka widz(cid:261)c, (cid:298)e im wi(cid:266)cej płacz(cid:266),
tym wi(cid:266)cej zbior(cid:266), umy(cid:286)liła bić mnie zawsze, nim postawi na mo(cid:286)cie.
– Niezły koncept!
– A pewnie, Szurynerze. Ale ja wreszcie przyzwyczaiłam si(cid:266) do bicia. Wi(cid:266)c si(cid:266) (cid:286)miałam
zamiast płakać, (cid:286)piewałam... chocia(cid:298) mi si(cid:266) nie chciało (cid:286)piewać. Jednego dnia ulicznicy za-
brali mi mój koszyk. Stara wybiła mnie i nie dała chleba. Wieczorem zacz(cid:266)ła mi wyrywać
włosy na skroni – tam najwi(cid:266)cej boli...
– Bodaj j(cid:261) piorun trzasł! To za wiele! – krzykn(cid:261)ł bandyta, uderzaj(cid:261)c pi(cid:266)(cid:286)ci(cid:261) w stół.
Rudolf spojrzał zdziwiony na Szuryneraś zastanowił go (cid:286)lad uczucia w takim człowieku.
Źziewczyna mówiła dalejŚ
– Powiedziałam wam tedy, (cid:298)e Puchaczka dr(cid:266)czyła mnie, (cid:298)ebym płakałaś to mnie rozj(cid:261)-
trzyłoŚ na zło(cid:286)ć jej (cid:286)miałam si(cid:266) id(cid:261)c na most z koszykiem cukru. Od pół roku nosiłam ten cu-
kier i nigdym nie skosztowała, ale tego wieczora, z głodu i (cid:298)eby dokuczyć babie, wzi(cid:266)łam
lask(cid:266) cukru i zjadłam.
– (cid:285)wietnie! – zawołał Szuryner.
10
– Puchaczka widz(cid:261)c, co si(cid:266) dzieje, grozi mi pi(cid:266)(cid:286)ci(cid:261) z daleka, bo nie mogła odej(cid:286)ć od stra-
ganu. Ja my(cid:286)l(cid:266) sobieŚ wi(cid:266)cej mnie nie wybije za trzy laski cukru ni(cid:298) za jedn(cid:261)... pokazuj(cid:266) jej
cukier i w jej oczach go zjadam.
– Wybornie! – wołał Szuryner. – Lecz Puchaczka musiała z ciebie (cid:298)ywcem złupić skór(cid:266).
– Zgarn(cid:261)wszy stragan, przyszła do mnieŚ my(cid:286)lałam, (cid:298)e padn(cid:266) na miejscu, tak si(cid:266) bałam.
Przyszedłszy do domu, Puchaczka zamkn(cid:266)ła drzwi na kluczś padłam przed ni(cid:261) na kolana,
błagaj(cid:261)c o przebaczenie, a ona nic nie odpowiada. Wtem chwyciła obc(cid:266)gi...
– Obc(cid:266)gi? – zawołał Szuryner. – Na co?
– (cid:297)eby mi wyrwać z(cid:261)b.
Szuryner zakl(cid:261)ł.
– Co ci jest? – spytała żualeza.
– Co mi jest? ...Toćbym t(cid:266) jednook(cid:261) wied(cid:296)m(cid:266) zabił, gdyby mi wpadła w r(cid:266)ce. – I oko ban-
dyty nabiegło krwi(cid:261).
– I wyrwała ci z(cid:261)b, biedna dziewczyno, ta niegodziwa baba? – zapytał Rudolf.
– A jak(cid:298)e!... I to nie od pierwszego razu! Mój Bo(cid:298)e, jak(cid:298)e mnie m(cid:266)czyła! Źobyła mi ten
z(cid:261)b, mówi(cid:261)c przy tymŚ ,,Odt(cid:261)d co dzie(cid:276) wyrw(cid:266) ci po jednym, a kiedy ju(cid:298) zostaniesz bez z(cid:266)-
bów, wrzuc(cid:266) ci(cid:266) do wody”.
– O, przekl(cid:266)ta baba! – zawołał Szuryner.
– A czy dzisiaj znać co jeszcze? – odparła żualeza i u(cid:286)miechaj(cid:261)c si(cid:266), ukazała dwa rz(cid:266)dy
z(cid:266)bów, równych i białych jak perły.
– Co potem zrobiła(cid:286)? – spytał Szuryner.
– Prawd(cid:266) mówi(cid:261)c, przebrała si(cid:266) miarka. Nazajutrz uciekłam. Szłam cały dzie(cid:276), bł(cid:261)kaj(cid:261)c
si(cid:266) po ulicach. Noc(cid:261) wlazłam do składu drzewa, pod stos kory. żłód mi dokuczał, próbowa-
łam je(cid:286)ć trociny, ale nie mogłam. Tam mnie nast(cid:266)pnego dnia znale(cid:296)li i odprowadzili na poli-
cj(cid:266). Badali mnie, s(cid:261)dzili i jako włócz(cid:266)g(cid:266) skazali na siedzenie w domu poprawczym do lat
szesnastu. Podzi(cid:266)kowałam s(cid:266)dziom za ich łask(cid:266), bo przecie(cid:298) w wi(cid:266)zieniu dawali mi je(cid:286)ć.
Nadto w wi(cid:266)zieniu nauczyłam si(cid:266) szyć. Ale wolałam (cid:286)piewać ni(cid:298) pracowaćś kiedy (cid:286)piewałam,
zdawało mi si(cid:266), (cid:298)e jestem wolna.
– To prawdziwie urodziła(cid:286) si(cid:266) słowikiem – zauwa(cid:298)ył Rudolf.
– żdy sko(cid:276)czyłam szesna(cid:286)cie lat, wypuszczono mnie z wi(cid:266)zienia. Ledwiem wyszła na uli-
c(cid:266), zaczepiła mnie gospodyni tego szynku i jeszcze kilka staruch. „Mój aniołku”, mówi(cid:261) do
mnie, „czy chcesz mieszkać u nas? Źamy ci pi(cid:266)kne suknie, a nic nie b(cid:266)dziesz robić, tylko si(cid:266)
bawić”. Kto osiem lat wysiedział, ten wie, jak to ma rozumieć, Anim ich chciała słuchać. My-
(cid:286)l(cid:266) sobieŚ „Mam zarobionych trzysta franków, umiem szyć, robota si(cid:266) znajdzie, gdy nie stanie
pieni(cid:266)dzy”. Ch(cid:266)tka do zabaw mnie zgubiła... ale nie było nikogo, kto by mi dał dobr(cid:261) rad(cid:266)...
Nakupiłam kwiatów na cały pokójś tak lubi(cid:266)ś kwiaty! Potem ładn(cid:261) sukni(cid:266), je(cid:296)dziłam na spa-
cer...
– Z kochankiem? – spytał Szuryner.
– żdzie tam! Chciałam być pani(cid:261) siebie. Za towarzyszk(cid:266) do zabaw brałam dziewczyn(cid:266), co
była razem ze mn(cid:261) w wi(cid:266)zieniuś to dobra dziewczyna, nazywa si(cid:266) Rigoletta.
– Rigoletta? – przerwał Szuryner. – Nie znam jej.
– O, wierz(cid:266), to uczciwa szwaczka, zarabia dwadzie(cid:286)cia pi(cid:266)ć sous dziennie, ma własne małe
gospodarstwo... Có(cid:298) powiem? Tak długo marnowałam pieni(cid:261)dze, a(cid:298) mi zostało tylko pi(cid:266)ć-
dziesi(cid:261)t franków. I wtedy wła(cid:286)nie dowiedziałam si(cid:266), (cid:298)e moja praczka nie ma nawet czym za-
płacić za łó(cid:298)ko, (cid:298)e zległa w piwnicy i le(cid:298)y na słomie, nie maj(cid:261)c czym okryć ani siebie, ani
swojej kruszyny. Pobiegłam do domu, zabrałam wszystk(cid:261) bielizn(cid:266), jak(cid:261) miałam, zaniosłam
jej i czuwałam przy niej, a(cid:298) znowu mogła si(cid:266) podnie(cid:286)ć. Pomagałam jej pieni(cid:266)dzmi, wyzdro-
wiała. Teraz ma z czego (cid:298)yć, ale nigdy nie chce mi powiedzieć, com jej winna za pranie. Wi-
dz(cid:266), (cid:298)e chce mi si(cid:266) w ten sposób ui(cid:286)cić z długu. Je(cid:286)li tak dalej b(cid:266)dzie, musz(cid:266) sobie znale(cid:296)ć
inn(cid:261) praczk(cid:266).
11
– A gdy ci zabrakło pieni(cid:266)dzy?... – spytał Rudolf.
– Ha, wtedy szukałam roboty. Umiem bardzo dobrze szyć, szczerze chciałam pracować,
poszłam (cid:286)miało do magazynu bielizny. Powiedziałam, (cid:298)e przed dwoma miesi(cid:261)cami wyszłam
z wi(cid:266)zienia i (cid:298)e chciałabym dostać prac(cid:266). Za cał(cid:261) odpowied(cid:296) pokazano mi drzwi. Wracałam
do domu smutna, spotkałam tutejsz(cid:261) gospodyni(cid:266)... wzi(cid:266)ła mnie ze sob(cid:261)... opiła wódk(cid:261)... i tak
rzeczy poszły!
– Rozumiem – rzekł Szuryner. – To si(cid:266) nazywa zupełna spowied(cid:296).
– Zdaje si(cid:266), (cid:298)e (cid:298)ałujesz, i(cid:298) opowiedziała(cid:286) swoje (cid:298)ycie? – zapytał Rudolf.
– B(cid:261)d(cid:296) co b(cid:261)d(cid:296) miło jest być uczciw(cid:261) – odparła żualeza z westchnieniem.
– Uczciw(cid:261)!... – zawołał bandyta, (cid:286)miej(cid:261)c si(cid:266). – A po co? (cid:297)eby czcić ojca i matk(cid:266), których
nie znała(cid:286) nigdy?
Na twarzy dziewczyny malowało si(cid:266) gł(cid:266)bokie zadumanie.
– Słuchaj – rzekła – (cid:298)e ojciec albo matka rzucili mnie na ulicy jak szczeni(cid:266), nie mam im
tego za złeś pewnie sami nie mieli z czego (cid:298)yć. Ale s(cid:261) ludzie szcz(cid:266)(cid:286)liwsi ode mnie.
– Od ciebie? Jeste(cid:286) (cid:286)liczna, nie masz siedemnastu lat, (cid:286)piewasz jak słowik, wszyscy ci(cid:266) lu-
bi(cid:261) – i u(cid:298)alasz si(cid:266). A có(cid:298) dopiero, gdy b(cid:266)dziesz stara jak ta szynkarka?
– O, ja tak długo nie po(cid:298)yj(cid:266), umr(cid:266) młodoś ju(cid:298) kaszl(cid:266).
– Czy cz(cid:266)sto przychodz(cid:261) ci takie my(cid:286)li, żualezo? – spytał Rudolf.
– Czasem, mo(cid:298)e pan to lepiej zrozumie od niego. Kiedy widz(cid:266), jak mleczarka z wózkiem
wraca na wie(cid:286), jak(cid:298)e jej zazdroszcz(cid:266)! Ja id(cid:266) sama do ciemnej izby, gdzie nawet sło(cid:276)ce nie
zajrzy.
– A wi(cid:266)c b(cid:261)d(cid:296) uczciwa!
– Uczciwa, mój Bo(cid:298)e! A jakim sposobem? Za co? Suknie, które mam na sobie, nale(cid:298)(cid:261) do
gospodyni, winnam jej za mieszkanie i za stół...nie mog(cid:266) ruszyć si(cid:266) z miejsca. Kazałaby mnie
przytrzymać. Źaj pić, Szurynerze – wtr(cid:261)ciła (cid:298)ywo, podsuwaj(cid:261)c szklank(cid:266) – nie, nie wina, daj
wódki, to mocniejsze. – A wypiwszy z widocznym obrzydzeniem, dodałaŚ – Szkoda, (cid:298)e wód-
ka ma tak paskudny smak.
Rudolf słuchał tej przera(cid:298)aj(cid:261)cej opowie(cid:286)ci ze wzrastaj(cid:261)cym zaj(cid:266)ciem. N(cid:266)dza, brak opieki i
do(cid:286)wiadczenia zgubiły nieszcz(cid:266)sn(cid:261) dziewczyn(cid:266), któr(cid:261) w szesnastym roku (cid:298)ycia los rzucił
samotnie w ogrom Pary(cid:298)a. Mimo woli Rudolf pomy(cid:286)lał o ukochanym dziecku, które stracił...
córeczka... umarła maj(cid:261)c sze(cid:286)ć lat... teraz miałaby szesna(cid:286)cie jak żualeza. Wspomnienie to
pogł(cid:266)biało jeszcze jego współczucie dla skrzywdzonej sieroty.
12
IV
Historia Szurynera
Czytelnik nie zapomniał dwóch go(cid:286)ci, których bacznie obserwował trzeci, pó(cid:296)niej przy-
były. (Jeden z nich ci(cid:261)gle chował lew(cid:261) r(cid:266)k(cid:266) i kilkakroć dopytywał si(cid:266), czy Bakałarza nie było
dzi(cid:286) w garkuchni). Podczas opowiadania żualezy, którego słyszeć nie mogli, niepokój ich
wzrastał. Człowiek, co ich (cid:286)ledził, porównawszy ich wygl(cid:261)d ze wskazówkami, jakie miał za-
pisane na małej karteczce, wstał i rzekł do gospodyniŚ
– Słuchajcie, matko, zaraz wróc(cid:266)ś pilnujcie mojej butelki i talerza.
– B(cid:261)d(cid:296) spokojny, je(cid:286)li butelka pró(cid:298)na, a na talerzu nic nie ma, nikt ich nie dotknie.
żdy człowiek ten wychodził, Rudolf spostrzegł na ulicy w(cid:266)glarza o olbrzymim wzro(cid:286)cie.
Nim drzwi si(cid:266) zamkn(cid:266)ły, Rudolf miał czas okazać gestem, jak dalece jest mu przykry ten ro-
dzaj opieku(cid:276)czego dozoruś w(cid:266)glarz jednak, nie zwa(cid:298)aj(cid:261)c na to, nie oddalił si(cid:266) od gospody.
żualeza, chocia(cid:298) nieco odurzona wódk(cid:261), nie odzyskała wesoło(cid:286)ciś oparta o (cid:286)cian(cid:266), ze
spuszczon(cid:261) głow(cid:261), pogr(cid:261)(cid:298)yła si(cid:266) w czarnych my(cid:286)lach.
Szuryner, przeciwnie, był w najlepszym humorze. Sam spo(cid:298)ył cał(cid:261) wieczerz(cid:266)ś wino i wód-
ka rozwi(cid:261)zały mu j(cid:266)zyk. Źzika otwarto(cid:286)ć, z któr(cid:261) si(cid:266) przyznał, (cid:298)e zabił człowieka i poniósł
słuszn(cid:261) kar(cid:266), duma, z jak(cid:261) zapewniał, (cid:298)e nigdy nic nie ukradł, zdawały si(cid:266) dowodzić, (cid:298)e mimo
popełnionych zbrodni nie jest to zatwardziały bandyta. To te(cid:298) Rudolf z ciekawo(cid:286)ci(cid:261) czekał na
jego biografi(cid:266). Szuryner wychylił szklank(cid:266) i zacz(cid:261)łŚ
– Ciebie, moja biedna żualezo, przytuliła choć Puchaczka, która bodajby si(cid:266) sma(cid:298)yła w
piekle!... Ja nie pami(cid:266)tam, (cid:298)ebym kiedy spał na posłaniu, a(cid:298) do lat dziewi(cid:266)tnastu, kiedym
wst(cid:261)pił do wojska.
– Słu(cid:298)yłe(cid:286) wi(cid:266)c? – zapytał Rudolf.
– Trzy lata. Ale o tym pó(cid:296)niej. Schody pałaców, piece, w których palono wapno w Clichy,
kamieniołomy w Montrouge – oto miejsca, gdzie sp(cid:266)dziłem młodo(cid:286)ć. Mogłem mieć dwana-
(cid:286)cie lat, kiedym si(cid:266) dostał do Montfaucon, gdzie bij(cid:261) stare konie i zdejmuj(cid:261) z nich skór(cid:266). Z
pocz(cid:261)tku zabijanie biednych zwierz(cid:261)t robiło na mnie wra(cid:298)enie, ale wkrótce polubiłem moje
zaj(cid:266)cie.
– A jak ci(cid:266) nazywano? – spytał Rudolf.
– Miałem włosy jeszcze podobniejsze do lnu ni(cid:298) teraz i cz(cid:266)sto oczy krwi(cid:261) mi zachodziły,
dlatego zwali mnie Albinosem. Albinosy mi(cid:266)dzy lud(cid:296)mi to, to samo co białe króliki mi(cid:266)dzy
zwierz(cid:266)tami – dodał powa(cid:298)nie.
– A twoi rodzice? Krewni?
– Rodzice? Nieznani. Miejsce urodzeniaŚ pierwszy lepszy róg jakiej b(cid:261)d(cid:296) ulicyś niewielk(cid:261)
mi przysług(cid:266) zrobili, (cid:298)e mnie na (cid:286)wiat wydali. Wielem u(cid:298)ył biedy.
– Byłe(cid:286) głodny, zi(cid:266)błe(cid:286), a nie kradłe(cid:286)?
– Nigdy.
– Bałe(cid:286) si(cid:266) pój(cid:286)ć do wi(cid:266)zienia?
– żdzie(cid:298) znowu! Nie kradn(cid:261)c, puchłem z głoduś złodzieja karmiliby w wi(cid:266)zieniu! Nie, nie
kradłem, bo... bo... kra(cid:286)ć – to nie dla mnie robota.
Rudolfa rozczuliła ta odpowied(cid:296).
– To dobrze – rzekł – masz jeszcze serce i honor.
Bandyta zmieszał si(cid:266)ś spojrzał na Rudolf a z szacunkiem. Pojmował, jaka przepa(cid:286)ć ich
dzieli.
13
– Nie wiem, czy tak – rzekł. – Ale to, co mi pan powiedział...nikt jeszcze do mnie tak nie
mówił... Źosyć... nigdy panu tego nie zapomn(cid:266)!
– Źługo byłe(cid:286) w Montfaucon? – spytał Rudolf.
– Kilka latś z pocz(cid:261)tku mdło mi si(cid:266) robiło, kiedym zarzynał biedne szkapy. Ale gdy sko(cid:276)-
czyłem siedemna(cid:286)cie lat, jaki(cid:286) szał mnie ogarn(cid:261)ł. Czasem ze dwadzie(cid:286)cia koni czekało na sw(cid:261)
kolej. Ja, bez koszuli, z wielkim ostrym no(cid:298)em, uwijałem si(cid:266) mi(cid:266)dzy nimi... oczy krwi(cid:261) na-
pływały, ci(cid:261)łem no(cid:298)em bez pami(cid:266)ci, póki mi z r(cid:261)k nie wypadał. A (cid:298)e przy takiej robocie kale-
czyłem skóry, wymówiono mi. Chciałem pój(cid:286)ć do rze(cid:296)ników. Ale gdzie(cid:298) tam! żardzili mn(cid:261).
Wi(cid:266)c przystałem do wojska. Miałem wzrost dobry, siły dosyć, przyj(cid:266)li. Szkoda tylko, (cid:298)e nie
mieli(cid:286)my wojny. A z karno(cid:286)ci(cid:261) wojskow(cid:261) nie ma co (cid:298)artować. Jednego dnia sier(cid:298)ant wyłajał
mnieś i słusznie, bo si(cid:266) leniłemś to mnie rozgniewało, nie usłuchałem go, on mnie popchn(cid:261)ł,
ja jego pi(cid:266)(cid:286)ci(cid:261) w pier(cid:286). Rzucaj(cid:261) si(cid:266) na mnie inniś w(cid:286)ciekło(cid:286)ć mnie ogarnia, czerwieni mi si(cid:266) w
oczach... Miałem nó(cid:298) w r(cid:266)ku, jak szalony uderzamś zabiłem sier(cid:298)anta, zraniłem dwóch (cid:298)ołnie-
rzy.
Bandyta spu(cid:286)cił głow(cid:266) i chwil(cid:266) siedział zas(cid:266)piony.
– O czym my(cid:286)lisz, Szurynerze? – zapytał Rudolf.
– Krótko mówi(cid:261)c, zakuli mnie w kajdany, zas(cid:261)dzili i skazali na (cid:286)mierć – mówił dalej Szu-
ryner, nie odpowiadaj(cid:261)c Rudolfowi.
– Wi(cid:266)c uciekłe(cid:286) z wi(cid:266)zienia?
– Nieś zmienili mi kar(cid:266) (cid:286)mierci na pi(cid:266)tna(cid:286)cie lat ci(cid:266)(cid:298)kich robót na galerach. Zapomniałem
powiedzieć, (cid:298)e w czasie słu(cid:298)by uratowałem dwóch kolegów ton(cid:261)cych i kiedy(cid:286) podczas po(cid:298)aru
wyniosłem z ognia star(cid:261), chor(cid:261) bab(cid:266)!... Koniec ko(cid:276)cem, mój obro(cid:276)ca tyle gadał, (cid:298)e nie mia-
łem być rozstrzelany... Kiedy przyszedł powiedzieć mi o tym, chciałem go zadławić...
– (cid:297)ałowałe(cid:286), (cid:298)e ci zmienili kar(cid:266)?
– A pewnie... krew za krew, to słuszneś kto kradł, niech d(cid:296)wiga kajdany. Ale zmusić czło-
wieka, (cid:298)eby (cid:298)ył po zabójstwie...
– Sumienie ci(cid:266) gryzło?
– Nieś przecie(cid:298) odsiedziałem swoje lata – odparł Szuryner – ale dawniej co noc prawie
(cid:286)niło mi si(cid:266), (cid:298)e widz(cid:266) sier(cid:298)anta i tych (cid:298)ołnierzy. A za nimi ze stu i wi(cid:266)cej, stoj(cid:261) rz(cid:266)demś cze-
kaj(cid:261), (cid:298)ebym ich pozarzynał jak niegdy(cid:286) konie... Rzucałem si(cid:266) na nich we (cid:286)nie, zabijałem jed-
nego po drugim, a coraz wi(cid:266)cej ich przybywało... Mało tego... nigdy nie miałem brata, a zda-
wało mi si(cid:266), (cid:298)e to wszystko moi bracia, za których ch(cid:266)tnie (cid:298)ycie bym oddał. Zlany zimnym
potem, budziłem si(cid:266)...
– To straszny sen, Szurynerze.
– O, tak! My(cid:286)lałem, (cid:298)e zwariuj(cid:266), chciałem sobie (cid:298)ycie odebraćś ale mi si(cid:266) nie udało. W
ko(cid:276)cu przemogło nawyknienie do (cid:298)ycia.
– Byłe(cid:286) w dobrej szkole, (cid:298)eby si(cid:266) nauczyć kra(cid:286)ć.
– Prawda, ale zbywało na ch(cid:266)ci. Inni wi(cid:266)(cid:296)niowie dlatego wła(cid:286)nie drwili ze mnieś wytłu-
kłem ich i dali mi spokój. Poznałem tam i Bakałarza... Źostałem od niego tak samo, jakem
dostał dzi(cid:286) wieczór od ciebie.
– Wi(cid:266)c to zwolniony galernik?
– Był skazany na do(cid:298)ywocie, ale sam si(cid:266) uwolnił.
– Uciekł? I nie wydadz(cid:261) go?
– Ja go nie wydam.
– Policja go nie wy(cid:286)ledzi?
– Źzisiaj sam Lucyper by go nie poznał... Miał nos długi – ober(cid:298)n(cid:261)ł go sobie i nadto jesz-
cze umył twarz witriolemś od sze(cid:286)ciu miesi(cid:266)cy, jak zbiegł z galer, policjanci sto razy go spo-
tkali, a (cid:298)aden nie poznał.
– Za có(cid:298) siedział?
14
– Za fałszerstwo, kradzie(cid:298) i zabójstwo. Nazywaj(cid:261) go Bakałarzem, bo (cid:286)licznie pisze i jest
– Złowi(cid:261) go pr(cid:266)dzej czy pó(cid:296)niej.
– (cid:297)ywcem go nie wezm(cid:261). Zawsze nosi pod bluz(cid:261) dwa nabite pistolety i sztylet.
– A od czasu uwolnienia z czego (cid:298)yjesz?
– Ładuj(cid:266) drzewo. Z tego mam chleb.
– Ale skoro nie jeste(cid:286) złodziejem, czemu mieszkasz tu, w tej złodziejskiej norze?
– I gdzie(cid:298) b(cid:266)d(cid:266) mieszkał? Kto zechce przestawać z kryminalist(cid:261)? Sam si(cid:266) nudz(cid:266)ś lubi(cid:266) to-
bardzo uczony.
warzystwoś tu (cid:298)yj(cid:266) z równymi sobieś
Szuryner zamilkł i wytrz(cid:261)sn(cid:261)ł fajk(cid:266).
Wtem nowe zdarzenie przypomniało wszystkim trojgu, w jakim miejscu si(cid:266) znajduj(cid:261).
15
V
Uwięzienie
Człowiek, który wyszedł, poleciwszy opiece szynkarki swoj(cid:261) butelk(cid:266), wrócił z drugim
m(cid:266)(cid:298)czyzn(cid:261), barczystym, (cid:286)miałego wejrzenia.
– Co za szcz(cid:266)(cid:286)cie, (cid:298)e si(cid:266) spotykamy, Borelu! Wejd(cid:296), wypijemy szklank(cid:266)!
Szuryner szepn(cid:261)ł Rudolfowi i żualezieŚ
– B(cid:266)dzie awantura. To policjanci. Baczno(cid:286)ć!
Źwaj bandyci, z których jeden zapytywał o Bakałarza, znacz(cid:261)co spojrzeli na siebie, wstali
i podeszli ku drzwiom. Policjanci rzucili si(cid:266) na nich. Walka była zawzi(cid:266)taś wpadło jeszcze
kilku policjantów, a za otwartymi drzwiami błysn(cid:266)ły strzelby (cid:298)andarmów. Bandyta, który
ci(cid:261)gle chował r(cid:266)k(cid:266), szamoc(cid:261)c si(cid:266) z napastnikami, ryczał jak dziki zwierzś trzech ludzi ledwie
mogło go utrzymać. Źrugi za(cid:286), zsiniały, z twarz(cid:261) konwulsyjnie drgaj(cid:261)c(cid:261), nie bronił si(cid:266) wcale i
sam podał r(cid:266)ce, na które mu zało(cid:298)ono kajdanki. żdy wszystko si(cid:266) sko(cid:276)czyło, gospodyni za-
pytała oboj(cid:266)tnie jednego ze znajomych (cid:298)andarmówŚ
– Có(cid:298) to ci ludzie zrobili, mój dobry panie Borel?
– Zabili wczoraj star(cid:261) kobiet(cid:266) przy ulicy (cid:285)wi(cid:266)tego Krzysztofa. Nieszcz(cid:266)(cid:286)liwa zeznała
przed (cid:286)mierci(cid:261), (cid:298)e jednego z nich ugryzła w r(cid:266)k(cid:266). Mój towarzysz przyszedł przekonać si(cid:266), czy
to oni. Teraz ich złowili(cid:286)my.
Po wyj(cid:286)ciu policjantów zapadło milczenie. żospodyni wreszcie przerwała je mówi(cid:261)cŚ
– Szcz(cid:266)(cid:286)cie dla Bakałarza, (cid:298)e go tu nie byłoś ten w czerwonej czapce dwa razy o niego
pytał, bo maj(cid:261) jakie(cid:286) interesy... Ale o wilku mowa, a wilk tuŚ otó(cid:298) i Bakałarz ze swoj(cid:261) now(cid:261)
(cid:298)on(cid:261).
M(cid:266)(cid:298)czyzna i kobieta weszli do gospody. Wszystkich ogarn(cid:261)ł l(cid:266)k na ich widok. Nawet na
Rudolfie zrobił wra(cid:298)enie ten straszny zbójca. Spogl(cid:261)dał na(cid:276) z ciekawo(cid:286)ci(cid:261) i przekonał si(cid:266), (cid:298)e
Szuryner nie przesadził w opisie. Bakałarz okropnie zeszpecił sobie twarz. Wsz(cid:266)dzie gł(cid:266)bokie
blizny, sine, wygryzione witriolemś wargi nabrzmiałe, dwie nieforemne dziury zamiast noz-
drzy. Oczy – jasne, małe, okr(cid:261)głe – błyszczały dziko(cid:286)ci(cid:261)ś czoło – spłaszczone jak u tygrysa –
gin(cid:266)ło pod wielk(cid:261) futrzan(cid:261) czapk(cid:261). Bakałarz był (cid:286)redniego wzrostuś głow(cid:266) miał wielk(cid:261), sze-
rokie, silne, mi(cid:266)siste barki rysowały si(cid:266) pod fałdami płóciennej bluzyś długie, muskularne
r(cid:266)ce (cid:286)wiadczyły o niezwykłej sile. Kobieta, która z nim przyszła, była stara, dosyć przyzwo-
icie ubrana. Ujrzawszy j(cid:261) żualeza pobladła i dr(cid:298)(cid:261)c schwyciła Rudolfa za r(cid:266)k(cid:266).
– Bo(cid:298)e! Bo(cid:298)e! To ona... to Puchaczka...
Bakałarz podszedł wolno do stołu, gdzie siedzieli Rudolf, żualeza i Szuryner, i rzekł chra-
pliwym głosemŚ
– Słuchaj no, (cid:286)licznotko, rzucisz tych dwóch bałwanów i pójdziesz ze mn(cid:261)...
Źziewczyna dr(cid:298)(cid:261)c trzymała si(cid:266) Rudolfa.
– A ja... nie b(cid:266)d(cid:266) zazdrosna – zawołała Puchaczka, (cid:286)miej(cid:261)c si(cid:266) do rozpuku. Nie poznała w
żualezie dziecka, nad którym si(cid:266) pastwiła.
– Co to? Nie rozumiesz mnie, dziewko! – wrzasn(cid:261)ł Bakałarz. – Jak zaraz nie pójdziesz, to
wybij(cid:266) ci oko, (cid:298)eby(cid:286) była do pary z Puchaczkaś hej, ty, z w(cid:261)sami – mówił do Rudolfa – je(cid:286)li
mi jej w tej chwili nie oddasz, dusz(cid:266) ci wytrz(cid:266)s(cid:266).
– Bo(cid:298)e! Ratuj mnie! – zawołała żualeza, załamuj(cid:261)c r(cid:266)ce, a wspomniawszy, (cid:298)e mo(cid:298)e nara-
zić Rudolfa na niebezpiecze(cid:276)stwo, dodałaŚ – Panie, nie ruszaj si(cid:266) z miejscaś je(cid:286)li on si(cid:266) zbli(cid:298)y,
krzykn(cid:266), a gospodyni z obawy przed policj(cid:261) ujmie si(cid:266) za mn(cid:261).
16
– B(cid:261)d(cid:296) spokojna, moje dziecko – odparł Rudolf patrz(cid:261)c (cid:286)miało na Bakałarza. – Skoro
przykro ci patrzeć na to szkaradne bydl(cid:266), wypchn(cid:266) go na ulic(cid:266).
– Ty?!... – krzykn(cid:261)ł Bakałarz.
– Ja!... – odparł Rudolf.
I mimo błagania żualezy wstał od stołu.
Bakałarz cofn(cid:261)ł si(cid:266) o krok na widok fizjonomii Rudolfaś żualeza i Szuryner poznać nie
mogli towarzysza, tak piekielny gniew wykrzywił w jednej chwili jego szlachetn(cid:261) twarz. W
walce z Szurynerem wydawał si(cid:266) wesoły, teraz ogarn(cid:266)ła go zajadła nienawi(cid:286)ć, (cid:296)renice bły-
skały dziwnym ogniem. S(cid:261) ludzie maj(cid:261)cy w spojrzeniu magnetyczn(cid:261) sił(cid:266). Rudolf j(cid:261) posiadał.
Bakałarz zadr(cid:298)ał, cofn(cid:261)ł si(cid:266), nie dowierzaj(cid:261)c ju(cid:298) swojej sile, si(cid:266)gn(cid:261)ł pod bluz(cid:266) po nó(cid:298). Mo(cid:298)e
by doszło do zabójstwa, lecz Puchaczka zawołałaŚ
– Poczekaj no, poznaj(cid:266) t(cid:266) dziewczyn(cid:266). Toć to Mary(cid:286)ka, co mi kradła cukier. B(cid:261)d(cid:296) spokoj-
na, choć ci ju(cid:298) z(cid:266)ba nie wyrw(cid:266), to wszystkie łzy z ciebie wycisn(cid:266). Czy wiesz, (cid:298)e znam twoich
rodziców? Bakałarz widział na galerach człowieka, co mi ci(cid:266) oddał jako małe dziecko... Masz
bogatych rodziców...
– Mam rodziców!... Znasz ich?... – krzykn(cid:266)ła żualeza.
– Znam czy nie, tobie nic do tego. Prócz mnie tylko mój wie, jak si(cid:266) nazywa twoja matka,
ale wyrwałabym mu raczej j(cid:266)zyk, ni(cid:298)by ci to miał powiedzieć... Co to, płaczesz?!
– Wol(cid:266), (cid:298)eby rodzice my(cid:286)leli, (cid:298)e mnie ju(cid:298) nie ma na (cid:286)wiecie – rzekła żualeza z gorycz(cid:261).
Rudolf, zapomniawszy o Bakałarzu, słuchał uwa(cid:298)nie, bandyta za(cid:286), nie b(cid:266)d(cid:261)c ju(cid:298) pod
wpływem wzroku przeciwnika, odzyskał odwag(cid:266). Ufny wi(cid:266)c w sw(cid:261) herkulesow(cid:261) sił(cid:266), zbli(cid:298)ył
si(cid:266) do obro(cid:276)cy żualezy.
– Źo(cid:286)ć gaw(cid:266)d... Musz(cid:266) fircykowi dać, co mu si(cid:266) nale(cid:298)y...
Jednym skokiem Rudolf przesadził stółś Bakałarz stan(cid:261)ł w pozycji. Nagle drzwi si(cid:266) otwo-
rzyły, wpadł w(cid:266)glarz, odepchn(cid:261)ł Bakałarza, zbli(cid:298)ył si(cid:266) do Rudolfa i po angielsku szepn(cid:261)ł mu
do uchaŚ
– Ksi(cid:261)(cid:298)(cid:266)! Tom i Sara s(cid:261) na rogu ulicy.
Na te słowa Rudolf wzdrygn(cid:261)ł si(cid:266) z gniewu, rzucił luidora na stół i skoczył ku drzwiom.
Bakałarz chciał mu przeci(cid:261)ć drog(cid:266), ale Rudolf uderzył go w twarz tak mocno, (cid:298)e bandyta za-
chwiał si(cid:266).
– Wiwat! – zawołał Szuryner – poznaj(cid:266) to uderzenie, i ja si(cid:266) takich naucz(cid:266)...
Bakałarz skoczył w (cid:286)lad za Rudolfem, ale ten z w(cid:266)glarzem znikł ju(cid:298) w(cid:286)ród labiryntu uli-
czek. Bandyta zaprzestał daremnej pogoni i wrócił do szynku. Jednocze(cid:286)nie z nim weszły
dwie osoby, zdyszane od szybkiego biegu.
– Źo czorta! – rzekła jedna z nich – znowu nam znikł!
żo(cid:286)cie ci rozmawiali po angielsku.
żualeza, przera(cid:298)ona spotkaniem z Puchaczk(cid:261) i gro(cid:296)bami Bakałarza, skorzystała z zamie-
szania wywołanego przybyciem nowych go(cid:286)ci i wymkn(cid:266)ła si(cid:266) z szynku.
17
VI
Tom i Sara
Nowo przybyli pochodzili z lepszej klasy. M(cid:266)(cid:298)czyzna słusznego wzrostu, wysmukły, o ry-
sach surowych, miał włosy prawie białe, a faworyty czarne, krep(cid:266) na kapeluszu, angielski
surdut, szaraczkowe spodnie i długie buty. Źruga osoba, szczupła, blada, pi(cid:266)kna, była rów-
nie(cid:298) w (cid:298)ałobieś czarne włosy i oczy odbijały od bladej cery. Chód i drobne rysy zdradzały
kobiet(cid:266).
– Tom, ka(cid:298) co(cid:286) dać i wypytaj tych ludzi o niego – odezwała si(cid:266) Sara po angielsku. Usiedli
przy stole. Tom zawołał o wino.
Przybycie tych dwóch osób obudziło zainteresowanie. Ubiór ich i obej(cid:286)cie dowodziły, (cid:298)e
nie zwykli ucz(cid:266)szczać do takich garkuchni. Szuryner, Bakałarz i Puchaczka przygl(cid:261)dali si(cid:266) im
z uwag(cid:261).
Tom zawołał powtórnie z niecierpliwo(cid:286)ci(cid:261)Ś
– Prosiłem o wino, moja pani.
żospodyni, zdziwiona tak(cid:261) grzeczno(cid:286)ci(cid:261), sama wdzi(cid:266)cz(cid:261)c si(cid:266) podała wino. Tom rzucił jej
pi(cid:266)ć franków.
– Schowaj to pani dla siebie i wypij z nami szklaneczk(cid:266). Ale – dodał – mieli(cid:286)my si(cid:266) zej(cid:286)ć z
koleg(cid:261) w szynku na tej ulicy, mo(cid:298)e(cid:286)my si(cid:266) omylili.
– To jest szynk „Pod Białym Królikiem”.
Tom rzucił znacz(cid:261)ce spojrzenie na Sar(cid:266) i rzekłŚ
– Wła(cid:286)nie „Pod Białym Królikiem”.
– A jak wygl(cid:261)da pa(cid:276)ski znajomy?
– Wysoki, szczupły, szatyn, ciemne w(cid:261)sy...
– Zaraz, zaraz... tylko co tu był... lecz jaki(cid:286) w(cid:266)glarz przyszedł po niego i razem wyszli.
– To oni! – zawołał Tom.
– Byli sami? – spytała Sara.
– W(cid:266)glarz wszedł na chwilk(cid:266), ten drugi jadł tutaj z żualez(cid:261) i Szurynerem – rzekła gospo-
dyni, wskazuj(cid:261)c tego ostatniego.
Tom i Sara zwrócili uwag(cid:266) na Szurynera. Sara spytała towarzysza po angielskuŚ
– Znasz tego człowieka?
– Nie. Karol zgubił (cid:286)lad Rudolfa w tych ciemnych uliczkach, lecz widz(cid:266), (cid:298)e Murf, prze-
brany za w(cid:266)glarza, kr(cid:266)ci si(cid:266) tutaj i zagl(cid:261)da do okna, przyszedł nas powiadomić...
Bakałarz, obserwuj(cid:261)c Toma i Sar(cid:266), szepn(cid:261)ł do PuchaczkiŚ
– Ten wysoki rzucił pi(cid:266)ć franków gospodyni. Ju(cid:298) niedługo północ, deszcz padaś ruszmy za
nimi i zabierzmy pieni(cid:261)dze.
– żdyby ten mały chciał krzyczeć, oblej(cid:266) mu twarz witriolem – rzekła Puchaczka, a po
chwili dodałaŚ – Jak jeszcze raz spotkamy Mary(cid:286)k(cid:266), jej te(cid:298) wymyj(cid:266) twarz witriolem, (cid:298)eby si(cid:266)
nie pyszniła urod(cid:261).
– Niech mnie diabli wezm(cid:261) – zawołał Bakałarz – musz(cid:266) si(cid:266) z tob(cid:261) o(cid:298)enić! Która(cid:298) kobieta
ma takie koncepty?...
Po chwili namysłu Sara powiedziała do TomaŚ
– Wypytajmy tego człowieka o Rudolfa.
18
– Ha, spróbujmy – odparł Tom, a obracaj(cid:261)c si(cid:266) do Szurynera, dodałŚ – Przyjacielu, mieli-
(cid:286)my si(cid:266) zej(cid:286)ć w tym szynku z naszym przyjacielem, który tu z tob(cid:261) wieczerzałś czy nie mógł-
by(cid:286) nam powiedzieć, dok(cid:261)d poszedł? Źawno go znasz?
– Znam go, bo pobił mnie, broni(cid:261)c żualezy. Pierwszy raz go spotkałem przed domem
Czerwonego Janka.
– żospodyni, prosz(cid:266) jeszcze o butelk(cid:266) najlepszego wina – zawołał Tom, siadaj(cid:261)c z Sar(cid:261)
obok Szurynera. – Szczególne imi(cid:266)... Czerwony Janek! Kto to taki?
– Przemytnik – odpowiedział niedbale Szuryner. – Źoskonałe wino, moja gosposiu.
Tom nalał mu wina.
– Pa(cid:276)skie zdrowie i jego przyjaciela!
Sara zarumieniła si(cid:266) lekko, a Tom znowu zagadn(cid:261)łŚ
– Mówiłe(cid:286), (cid:298)e Czerwony Janek trudni si(cid:266)...
– Kontraband(cid:261)ś chlubi si(cid:266) swoim rzemiosłem przed celnikami... niechaj go złapi(cid:261), je(cid:298)eli
potrafi(cid:261)... ho! Czerwony Janek zna wybiegi!
– A dlaczegó(cid:298) to Rudolf pobił pana? – zapytała Sara.
– A bo ja chciałem wybić żualez(cid:266)ś niesprawiedliwie, bo to dobra dziewczynaś uciekła do
domu Czerwonego Janka, ja za ni(cid:261)... wpadam na Rudolfa, który mi za to t(cid:266)go zapłacił... Źo
pioruna, oto mi bicie! No, ale obiecał i mnie nauczyć tego sposobu.
– Co on za handel prowadzi, ten Czerwony Janek?
– Hm! Sprzedaje wszystko, czego nie wolno sprzedawać, i robi wszystko, czego nie wolno
robić.
– Pod którym numerem mieszka?
– Numer 13, ulica żrochowa.
Tom zapisał ulic(cid:266) i numer domu przemytnika.
– Mo(cid:298)ecie si(cid:266) szczycić takim przyjacielem jak Rudolf – dodał Szuryner... – żdyby nie w(cid:266)-
glarz, byłby nauczył tego Bakałarza, co tam w k(cid:261)cie co(cid:286) szepcze z Puchaczk(cid:261)...
– Rudolf ci(cid:266) pobił, musisz go nienawidzić? – zapytała Sara.
– Ja? Nienawidzić takiego chwata? Szczególna rzecz... Bakałarz mnie pobił, cieszyłbym
si(cid:266), gdyby go kto tak(cid:298)e wytuzował!... Pan Rudolf lepiej mnie wybił... a mimo to dobrze mu
(cid:298)ycz(cid:266). W ogie(cid:276) poszedłbym dla niego.
– Mówisz to dlatego, (cid:298)e jest naszym przyjacielem...
– Nie, do pioruna!... Wła(cid:286)nie lubi(cid:266) go dlatego, (cid:298)e mnie wybił, a nie pyszni si(cid:266) tym! A(cid:298) ser-
ce ro(cid:286)nie, kiedy spojrzy... ma co(cid:286) takiego w oczach...
Tom i Sara spojrzeli na siebie w milczeniu.
– Czy zawsze i wsz(cid:266)dzie b(cid:266)dzie wywierał ten niepoj(cid:266)ty wpływ? – rzekła gorzko Sara.
– Zawsze... póki go nie odczarujemy... – odrzekł Tom.
Północ wybiła na ratuszuś szynkowa lampa rzucała słabe (cid:286)wiatło. Oprócz Szurynera,
dwóch nieznajomych, Bakałarza i Puchaczki, go(cid:286)cie pomału rozeszli si(cid:266) do domów.
Bakałarz rzekł cicho do PuchaczkiŚ
– Schowajmy si(cid:266) naprzeciwko, do sieni. Jak ci ichmo(cid:286)ciowie wyjd(cid:261), ruszymy za nimi.
– Có(cid:298) to, nic dzi(cid:286) nie pijecie? – zapytała gospodyni.
– Nieś przyszli(cid:286)my tylko schronić si(cid:266) przed deszczem – odpowiedział Bakałarz i wyszedł z
Puchaczk(cid:261).
19
VII
Pieniądze albo życie
Bakałarz i Puchaczk(cid:261), mimo gwałtownego wiatru i ulewnego deszczu, zaczajeni w sieni
naprzeciwko szynku, usłyszeli, jak Szuryner wyszedł i ruszył w stron(cid:266) na pół rozwalonej ru-
dery, lecz wkrótce wiatr i deszcz zagłuszył odgłos jego ci(cid:266)(cid:298)kich kroków. Tom i Sara równie(cid:298)
wyszli i udali si(cid:266) w przeciwn(cid:261) stron(cid:266).
– Źobrze – szepn(cid:261)ł Bakałarz do Puchaczki – przygotuj witriol i baczno(cid:286)ć!
– Pozdejmujmy trzewiki, (cid:298)eby nie usłyszeli naszych kroków – odezwała si(cid:266) Puchaczka.
Obmierzła para zdj(cid:266)ła obuwie. Chocia(cid:298) wi(cid:266)c szli tu(cid:298) za Tomem i Sara, st(cid:261)pania ich nie
– Szcz(cid:266)(cid:286)ciem fiakr na nas czeka – rzekł Tom.
Nagle si(cid:266) zatrzymał.
– Omyliłem si(cid:266), trzeba było i(cid:286)ć na lewoś musimy min(cid:261)ć rozwalony dom, nim dojdziemy
było słychać.
do fiakra.
Bakałarz i Puchaczka rzucili si(cid:266) do bramy.
– Tym lepiej, niech id(cid:261) koło rudery – rzekł Bakałarz.
Tom i Sara zbli(cid:298)yli si(cid:266) do rozwalonego domu, którego piwnice tworzyły przepa(cid:286)ć wzdłu(cid:298)
ulicy. Bakałarz rzucił si(cid:266) jak tygrys, pochwycił Toma za gardło i zawołałŚ
– Oddaj pieni(cid:261)dze albo ci(cid:266) str(cid:261)c(cid:266) do tej jamy! – I popchn(cid:261)wszy go w tył, zatrzymał nad
piwnic(cid:261), drug(cid:261) r(cid:266)k(cid:261) (cid:286)cisn(cid:261)ł jak w kleszczach r(cid:266)ce Sary. Nim si(cid:266) obrócił, Puchaczka obdarła
go. Sara powiedziała spokojnie do TomaŚ
– Oddaj im pieni(cid:261)dze. – A zwracaj(cid:261)c si(cid:266) do Bakałarza, dodałaŚ – Nie wołamy pomocy, nie
róbcie nam nic złego.
Puchaczka, przetrz(cid:261)sn(cid:261)wszy kieszenie swych ofiar, rzekła do SaryŚ – Poka(cid:298) r(cid:266)ce, mo(cid:298)e
masz pier(cid:286)cionki. Ani jednego... co za n(cid:266)dza!
Tom z zimn(cid:261) krwi(cid:261), która go ani na chwil(cid:266) nie odst(cid:261)piła, rzekł do BakałarzaŚ
– Mam w pugilaresie wa(cid:298)ne papiery, nic ci z nich nie przyjdzieś odnie(cid:286) je jutro, a dam ci
– Aha! (cid:297)eby(cid:286) mnie przytrzymał. żadaj zdrów...
– Zaraz, zaraz – zawołała Puchaczka. – Jak b(cid:266)dziesz grzeczny, mo(cid:298)na si(cid:266) uło(cid:298)yć. Wiesz,
gdzie jest Saint-Źenis i Saint-Ouen?
– Wiem.
– Otó(cid:298) przyjd(cid:296) jutro rano sam jeden z pieni(cid:266)dzmi na pole przed Saint-Ouenś ja tam b(cid:266)d(cid:266) z
– Ale on ci(cid:266) ka(cid:298)e schwytać.
– Nie bój si(cid:266)ś mam jedno oko, ale dobre, je(cid:298)eli kogokolwiek z nim zobacz(cid:266), zje diabła, nim
Sara, jakby uderzona nagł(cid:261) my(cid:286)l(cid:261), zapytała bandytyŚ
– Chcesz zarobić du(cid:298)o pieni(cid:266)dzy?
– Zapewne.
– Widziałe(cid:286) w szynku, gdzie(cid:286)my byli, człowieka, po którego przyszedł w(cid:266)glarz?
– Byłbym go ucz(cid:266)stował, ale mnie przewrócił na stół i uciekł. Źajcie mi tysi(cid:261)c franków, a
25 luidorów.
pugilaresem.
mnie złapie.
zabij(cid:266) go.
– Saro!... – zawołał Tom ze strachem.
20
– Nie idzie tu o zabicie, n(cid:266)dzniku! – rzekła Sara. – Przyjd(cid:296) jutro do Saint-Źenis, b(cid:266)dzie
tam mój towarzysz sam jeden i powie ci, co trzeba zrobić, a je(cid:286)li ci si(cid:266) uda, dostaniesz nie
tysi(cid:261)c, ale dwa tysi(cid:261)ce franków.
– Moja (cid:298)ona tam b(cid:266)dzieś powiecie jej, co zrobić.
– A wi(cid:266)c jutro o pierwszej.
Bakałarz z Puchaczk(cid:261) szybko si(cid:266) oddalili.
– Piekło nam nastr(cid:266)czyło tego bandyt(cid:266), mo(cid:298)e nam usłu(cid:298)yć – rzekła Sara.
– Ja si(cid:266) boj(cid:266) – rzekł Tom.
– A ja mam nadziej(cid:266)...
Pospieszyli ku ko(cid:286)ciołowi Naj(cid:286)wi(cid:266)tszej Marii Panny.
Szuryner, ukryty w ruderach, był (cid:286)wiadkiem tej sceny. Źowiedziawszy si(cid:266) O zamiarach
Sary i Bakałarza wzgl(cid:266)dem Rudolfa, zapragn(cid:261)ł go ostrzec... Ale jak? Rozmy(cid:286)laj(cid:261)c, machinal-
nie poszedł za Tomem i Sara, a widz(cid:261)c, (cid:298)e wsiadaj(cid:261) do fiakra, siadł z tylu. O godzinie pierw-
szej fiakr zatrzymał si(cid:266) na bulwarze Obserwatorium. Tom i Sara znikn(cid:266)li w nie o(cid:286)wietlonej
uliczce.
Noc była nadzwyczaj ciemna, Szuryner nie mógł rozpoznać miejscaś z przebiegło(cid:286)ci(cid:261) wi(cid:266)c
dzikiego Indianina dobył no(cid:298)a, szeroko zaci(cid:261)ł drzewo, przy którym zatrzymał si(cid:266) powóz, i
wrócił do siebie.
21
VIII
Przejażdżka
Nazajutrz, po nocnej burzy, zaja(cid:286)niało pi(cid:266)kne jesienne sło(cid:276)ce. Około jedenastej Rudolf po-
szedł na ulic(cid:266) żrochow(cid:261) do szynku „Pod Białym Królikiem”. Ubrany był jak robotnik, ale z
pewn(cid:261) staranno(cid:286)ci(cid:261)Ś miał now(cid:261) bluz(cid:266), czarn(cid:261) jedwabn(cid:261) chustk(cid:266) niedbale zwi(cid:261)zan(cid:261), a na niej
wywini(cid:266)ty kołnierz od koszuli. Strój ten harmonizował z miłym obej(cid:286)ciem Rudolfa, w którym
swoboda ł(cid:261)czyła si(cid:266) z sił(cid:261) i zr(cid:266)czno(cid:286)ci(cid:261).
żospodyni siedziała przed domem.
– Źo usług pa(cid:276)skich... chcesz pan zapewne reszty z dwudziestu franków? – zapytała z
uszanowaniem. – Nale(cid:298)y ci si(cid:266) siedemna(cid:286)cie liwrów i dziesi(cid:266)ć sous... Ale, ale... pytano tu
wczoraj o panaś jaki(cid:286) wysoki jegomo(cid:286)ć z kobiet(cid:261) przebran(cid:261) za m(cid:266)(cid:298)czyzn(cid:266)... Pili z Szuryne-
rem.
– Z Szurynerem? I o czym(cid:298)e z nim mówili?
– O ró(cid:298)nych rzeczachŚ o Czerwonym Janku, o pogodzie. Chcesz reszty?
– Tak, i wezm(cid:266) z sob(cid:261) żualez(cid:266) na cały dzie(cid:276) na wie(cid:286).
– Nie mo(cid:298)na, mój chłopcze. Boby nie wróciła. W moich sukniach chodzi i winna mi dwie-
(cid:286)cie dwadzie(cid:286)cia franków za stół i mieszkanie.
– Masz tu pieni(cid:261)dze – rzekł Rudolf, rzucaj(cid:261)c na stół jedena(cid:286)cie luidorów. – A ile kosztuj(cid:261)
wypo(cid:298)yczone suknie?
Szynkarka, zdziwiona, z niedowierzaniem ogl(cid:261)dała luidory.
– My(cid:286)lisz, (cid:298)e fałszywe? To po(cid:286)lij zmienić i basta...
– Jej suknie kosztuj(cid:261) przynajmniej sto franków.
– Takie łachmany? Masz, do wczorajszej zapłaty dodam ci jeszcze luidora i koniec.
– To nie dam sukien i żualeza st(cid:261)d nie wyjdzie.
– A niech ci(cid:266)! Masz pieni(cid:261)dze i zawołaj mi żualez(cid:266). Powiedz, (cid:298)e pojedzie ze mn(cid:261) na
wie(cid:286)... nic wi(cid:266)cej... A zwłaszcza niech nie wie, (cid:298)em zapłacił jej długi.
– Mnie wszystko jedno, nawet lepiej. Niech my(cid:286)li, (cid:298)e jest jeszcze w moim r(cid:266)ku. – I wy-
szła, a po chwili wróciwszy, zawołałaŚ – żualeza nie chciała mi wierzyć i cała stan(cid:266)ła w pło-
mieniach, jak si(cid:266) dowiedziała, (cid:298)e(cid:286) przyszedł. Ale kiedym powiedziała, (cid:298)e jej wolno na cały
dzie(cid:276) jechać na wie(cid:286)... pierwszy raz w (cid:298)yciu chciała mi si(cid:266) rzucić na szyj(cid:266).
– Z rado(cid:286)ci, (cid:298)e si(cid:266) ciebie pozb(cid:266)dzie.
W tej chwili weszła żualeza. Na widok Rudolfa zarumieniła si(cid:266) i spu(cid:286)ciła oczy.
– Czy chciałaby(cid:286), moje dziecko, pojechać ze mn(cid:261) na cały dzie(cid:276) na wie(cid:286)? – spytał Rudolf.
– Bardzo ch(cid:266)tnie, je(cid:298)eli gospodyni pozwoli.
– Pozwalam ci, moja koteczko, za twoje przykładne post(cid:266)powanie...
żdy wyszli, Rudolf zapytałŚ
– Powiedz mi, w któr(cid:261) stron(cid:266) pojechać?
– Wszystko mi jedno, byle na wie(cid:286)... Ju(cid:298) sze(cid:286)ć tygodni nie byłam dalej jak na rynku z
kwiatami.
– Kupowała(cid:286) kwiaty?
– O, nie, chodz(cid:266) tylko popatrzeć na nie... Na kupno nie mam pieni(cid:266)dzy...
– żdyby(cid:286) miała kwiaty u siebie, byłaby(cid:286) wesoła...
– Niezawodnie.... Raz, w dzie(cid:276) imienin, gospodyni podarowała mi doniczk(cid:266) ró(cid:298)... Patrzy-
łam ci(cid:261)gle na nie, liczyłam ich płatkiś ale... w par(cid:266) dni ró(cid:298)e zacz(cid:266)ły wi(cid:266)dn(cid:261)ć. Ubłagałam go-
22
Pobierz darmowy fragment (pdf)