Darmowy fragment publikacji:
ZA CIOSEM
Jacek Krakowski
Copyright © by Jacek Krakowski
Copyright for this edition © by wydawnictwopi.pl
All rights reserved
Wydawca: Pi, Warszawa 2012, wydawnictwopi.pl
Redaktor serii: Grzegorz Godlewski
Konsultant serii: Tadeusz Warec
Skład i łamanie: Wojtek Puchniarz
Ilustracja na okładce: © mademoh - Fotolia.com
ISBN 978-83-62781-23-2 dla tomu 21
Nr indeksu: 279951
Wszelkie podobieństwa do osób oraz zdarzeń istniejących
w rzeczywistości są niezamierzone i przypadkowe.
zamówienia:
kontakt@wydawnictwopi.pl
i. nieznajomy
wywiad 1
– Jest drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Znajduje-
my się w rezydencji słynnej pisarki …
– Och, nie przesadzajmy…
– …słynnej pisarki Matyldy Delmonte w Lisicach pod
Łodzią. Wywiad przeprowadza Jan Maron.
– Ja pana chyba skądś znam?…
– Pani Matylda Delmonte jest autorką poczytnych ro-
mansów: „Fałszywe pocałunki”, „Przekleństwo matki”,
„Z ust do ust”, „Tajemnice serca” i wielu, wielu innych.
Zgodziła się na nagranie wywiadu-rzeki opisującego jej
karierę. Z wywiadu powstanie książka…
– Już wiem. Prowadził pan na żywo w telewizji pro-
gram „Słowa, słowa, słowa”.
– Krótko. Wygryźli mnie, bo przyłożyłem młodemu
geniuszowi lansowanemu przez „Gazetę Codzienną”. Co
pół roku wynajdują nowego grafomana i ogłaszają go zja-
wiskiem literackim. Wściekłem się, gdy podesłali mi ko-
lejnego pisarzynę.
– Tak, to przykre… W obecnych czasach obserwuje-
- 5 -
my zastraszający zanik prawdziwych wartości. Musiało to
pana zaboleć…
– Ach, dajmy spokój. Porozmawiajmy o pani, pani
Matyldo. Mogę tak się do pani zwracać?
– Oczywiście, panie Janku, bardzo proszę.
– Kiedy umawialiśmy się na spotkanie, nikt nie podej-
rzewał, że spadnie na panią taki cios.
– Właśnie. Trudno było przewidzieć… Szymcia!
– Bardzo pani współczuję.
– Dziękuję, panie Janku. Szymcia!!
– Lecę już, lecę!
– Dlaczego Szymcia nie podaje kawy?
– Zaraz. Przecież nie mam jedenastu rąk.
– Przepraszam pana, mam kłopoty z… moją gosposią.
Świetnie gotuje, lecz poza tym… Sam pan widział.
– Nic nie szkodzi. Wróćmy do wywiadu. To będzie
wstępna rozmowa, coś w rodzaju rozpoznania terenu.
Spróbujemy naszkicować warunki domowe, opisać oto-
czenie… Zrobię z tego prolog do książki, żeby czytelnicy
mieli pełny obraz pani aktualnej sytuacji życiowej. My-
ślę, że w kolejnych wywiadach wrócimy do… źródeł pani
twórczości.
– Jak pan sobie życzy, ale ja proponowałabym raczej
zająć się książkami. W ich kontekście moje życie może
się wydać nieciekawe. Natomiast fikcja literacka ma to do
siebie…
– Ależ pani Matyldo, pani oszałamiająca kariera fa-
scynuje rzesze czytelniczek, spragnionych wszelkich in-
formacji o pani życiu.
– Ach, panie Janku, tyle już było tych wywiadów. Pra-
sa, radio, telewizja… Czuję się zmęczona tym nieustan-
- 6 -
nym przepytywaniem mnie przy byle jakiej okazji. Prze-
cież nie jestem wyrocznią, tylko zwyczajną pisarką.
– Pani Matyldo, jest pani osobą publiczną.
– Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jakie to męczące.
Słowa, słowa, słowa… Wie pan, czasami sama się w tym
plączę. Raz powiem to, raz owo. Potem mnie nagabują,
dopytują się, wiercą dziurę w brzuchu… Tu powiedziała
pani tak, a tam znowu inaczej.
– Wyobrażam sobie…
– A najgorsze, że ci wszyscy dziennikarze przypisują
mi słowa, których nigdy nie wypowiedziałam. Pokręcą
coś, przeinaczą i wychodzą z tego jakieś idiotyzmy. Nie
mam siły ani czasu, żeby się temu przeciwstawiać ani
z tym walczyć. Musiałabym dawać sprostowania, które
wywołałyby kolejny zamęt.
– Dlatego właśnie postanowiłem napisać o pani książ-
kę, która zawierałaby wyłącznie prawdę. Tak jak wcze-
śniej uzgodniliśmy.
– To miło z pana strony. Cóż, postaram się pana nie
zawieść, ale po tych wszystkich bzdurach, które napisano
na mój temat, sama nie wiem, czy jakakolwiek prawda
jest jeszcze możliwa do przekazania.
– Oczywiście wszystkie pani wypowiedzi będą autory-
zowane.
– Dziękuję, ale mówiąc szczerze, czuję się kompletnie
wyczerpana. A może byśmy odłożyli na kilka dni te roz-
mowy?
– Ostatnie wydarzenia musiały sprawić pani szczegól-
ną przykrość.
tławce? Szymcia!
– Ma pan na myśli to, co wypisywały o mnie te szma-
- 7 -
– O pani i o mężu. Każdy z tabloidów przedstawiał
sprawę inaczej.
– Czego?
– Dlaczego Szymcia jeszcze nie podaje?
– Mielę kawę. Ręcznie. Jak pani kazała.
– Dopiero teraz?!
– Chciała pani, żeby była świeża.
– Dobrze, niech się Szymcia pospieszy, zaczekamy.
Może pan tymczasem napije się wina?
– Nie za wcześnie? Dopiero południe.
– Mój mąż, jeżeli był w domu, miał zwyczaj pić w po-
łudnie lekki aperitif. Przyzwyczaił mnie…
– Czy moglibyśmy chwilę o nim porozmawiać?
– Proszę, przygotuję drinki.
– Informacja dla przyszłych czytelników: Ewaryst
Lutomierski, mąż znanej pisarki Matyldy Delmonte za-
ginął dwa tygodnie temu. Dziesiątego grudnia wyszedł
z domu… Zauważyłem na podjeździe czarne bmw z ta-
blicą rejestracyjną „EWARYST”.
– Były straszne śniegi. Mąż postanowił pojechać do
Łodzi koleją. Wie pan, za lasem jest mała stacja Skamie-
lin-Lisice. Tam zatrzymują się pociągi jadące z Kutna
do Łodzi Kaliskiej. Ewaryst obawiał się, że utknie gdzieś
w korku na szosie.
– Mąż nie dotarł do firmy?
– Niestety… Proszę, campari.
– Dziękuję pani. Policja ustaliła…
– Ach, ta policja. Maglowała mnie w tę i we w tę.
Zresztą nas wszystkich. Nawet Szymcię i Franciszka.
– Szymcię już poznałem. A kto to jest Franciszek?
– Nasz dozorca. Złota rączka. Trochę kuleje, ale jest
- 8 -
bardzo przydatny. Narąbie drewna do kominka, załata
dziurę w płocie… Szymcia!!
– Rozumiem. Taki człowiek jest nieoceniony w tak
dużej rezydencji.
– Rzeczywiście, dom jest obszerny.
– Jestem, już jestem... Po co ten gwałt.
– Niech Szymcia postawi tacę na okrągłym stoliku.
Sama naleję.
– Się robi.
– Może już Szymcia iść.
– A pan młody zanocuje u nas, czy nie?
– Przecież mówiłam, że będziemy mieli gościa.
– No to muszę przewlec pościel. W którym pokoju?
– W niebieskim. Niech nam Szymcia nie przeszkadza.
– Idę, idę… Zapytać się nie można, czy co?
– Przepraszam pana… Te kłopoty domowe wytrącają
mnie z równowagi.
– Kto ich nie ma. Wróćmy do pani męża.
– Wolałabym, żebyśmy porozmawiali o mojej twór-
czości. Chyba po to pan tu przyjechał?
– Oczywiście. Jednak pani liczni czytelnicy…
– Liczni czytelnicy wiedzą, że mój mąż wyszedł
dziesiątego grudnia z domu i dotychczas nie wrócił.
I to im powinno wystarczyć. Policja prowadzi poszu-
kiwania.
– Pan Ewaryst Lutomierski jest człowiekiem bardzo
majętnym, właścicielem znanej firmy komputerowej
„Limbo”.
– Zgadza się. To on zbudował ten dom dla swojej ro-
dziny.
– Zdaje się, że ma córkę z pierwszego małżeństwa?
- 9 -
Przepraszam, że tak wypytuję, ale krążą różne plotki.
Sama pani rozumie…
– Liliana mieszka ze swoim mężem na pierwszym pię-
trze. Ja i Ewaryst zajmujemy parter. Na drugim piętrze są
pokoje gościnne. Niebieski z widokiem na las i osobną ła-
zienką przeznaczyłam dla pana. Zostanie pan u nas kilka
dni, jak się umawialiśmy telefonicznie, prawda?
– Bardzo dziękuję. Jasne, jeżeli ta książka ma dojść do
skutku…
– Musi dojść do skutku, panie Janku. Tak mówiąc mię-
dzy nami, jestem przemęczona, nieco rozkojarzona i wo-
lałabym nie udzielać tego wywiadu, ale teraz, po sukcesie
powieści „Serce nie sługa” jest najlepszy czas na książkę
biograficzną.
– Dlatego do pani zadzwoniłem.
– Dziękuję, pan był pierwszy w tej sprawie. Kolejne
propozycje odrzuciłam. Cóż, nie ukrywam, że zaintere-
sowanie prasy sprawami mojego męża pokrzyżowało mi
mnóstwo planów. Chociaż z drugiej strony, cały ten me-
dialny zgiełk, jaki przyniosło zniknięcie Ewarysta, działa
na moją korzyść. Wie pan jak to jest: trzeba iść za ciosem.
– Jak najbardziej. Pozwoli mi pani porozmawiać z do-
mownikami? Chciałbym mieć pełny obraz pani otocze-
nia. Pani czytelniczki na pewno są spragnione takich…
domowych klimatów.
– Nie wiem, czy to aż takie konieczne. Ci ludzie są
przeważnie bardzo zajęci swoimi sprawami. Zresztą co
oni mogą o mnie wiedzieć?...
– Pani Matyldo, kto z państwem mieszka w tym
domu? Już wiem, że Szymcia i Franciszek. Oprócz tego
córka pana Ewarysta, Liliana.
- 10 -
– Jej mąż Arnold Lutomierski. Przybrał nazwisko
żony. Napije się pan jeszcze jednego?
– Z chęcią. Pani nie zmieniła nazwiska po ślubie,
prawda?
– Nie było takiej potrzeby. Zmiana wprowadziłaby
niepotrzebne zamieszanie.
pseudonim artystyczny?
– Delmonte, jak się wszyscy domyślają, to, oczywiście,
– Pod takim nazwiskiem wyszedł mój debiut „Fałszy-
we pocałunki”. I tak już pozostało.
– Nigdy nie używała pani swego panieńskiego nazwi-
ska?
– Nie, bo jest brzydkie i wolałam o nim nie pamiętać.
– Nie powie mi pani?
– Nie ma sensu. O, przyszedł Orson. Przestawiam
panu mego osobistego sekretarza. Pan Jan Maron dzien-
nikarz z gazety… jakiej? Przepraszam, zapomniałam na-
zwy.
– Z żadnej. Wolny strzelec. Pisuję dorywczo do róż-
nych dzienników.
– Miło mi pana poznać. Orson Fiedler. Matyldo,
chciałem cię zapytać, czy…
– Później, mój drogi, później. Na razie zabaw pana
Janka, a ja pójdę sprawdzić, czy Szymcia czegoś nie przy-
pala. Zostanie pan na obiedzie. Będą zrazy po polsku.
– Jeśli nie sprawię kłopotu…
– Ależ skąd. Orsonie, nikt do mnie nie dzwonił?
– Jeden facet z „Życia na gorąco”, ale go odprawiłem.
– W porządku. Ktoś jeszcze?
– Ta ruda z telewizji. Spławiłem ją.
– Jesteś kochany.
- 11 -
– Znowu dzwonili z policji.
– Żyć człowiekowi nie dają.
– Nadal szukają twego męża. I tej skradzionej forsy…
wywiad 2
– Nagrywam rozmowę z panem Orsonem Fiedlerem,
sekretarzem pani Matyldy Delmonte. Panie Orsonie…
Mogę tak zwracać się do pana?
– Proszę uprzejmie.
– Panie Orsonie, pani Delmonte musiała bardzo prze-
żyć zniknięcie swego męża?
– To był dla niej straszny cios. Och, Mati jest taka
wrażliwa…
– Prawdziwa artystka.
– Jak najbardziej, panie Janku. Kompletnie załamana,
roztrzęsiona, nie śpi po nocach, nie może się nad niczym
skupić. Boję się, że wpadnie w rozstrój nerwowy.
– Nad czym teraz pracuje?
– Mati? Nad nową powieścią. Ale musiała przerwać
pisanie ze względu na to całe zamieszanie. Wie pan, po-
licja, przesłuchania, dziennikarze… Coś okropnego! I do
tego te wszystkie spekulacje w brukowcach. Chronię ją,
jak mogę, przed tym zamętem, ale nie zawsze mi się to
udaje.
– Jasne, panie Orsonie. Jest pan, że tak powiem, na
pierwszej linii ognia.
– Zgadł pan. Nie ukrywam, że często strzelają do mnie
z grubej rury, a ja muszę się wić, udawać, że o niczym nie
- 12 -
wiem. Zgrywam głupiego, ale to jedyny sposób na tych
wszystkich łowców sensacji. Co za męka!
– Jasne. Porozmawiajmy o twórczości pani Matyldy.
Zagorzałe czytelniczki na pewno chciałyby wiedzieć jaki
jest tytuł jej nowego bestsellera.
– Nie mogę tego zdradzić, ale zaręczam panu, że to bę-
dzie prawdziwy hit, jeżeli tylko…
– Odnajdzie się Ewaryst Lutomierski?
– Właśnie. Te przesłuchania, panie Janku, powiem
panu w sekrecie, pozbawiły ją sił twórczych. Jest taka roz-
kojarzona… Lekarz zalecił dłuższy wypoczynek, ale w tej
sytuacji…
– Wspomniał pan o jakichś pieniądzach, które znik-
nęły. Prasa o tym nie pisała.
– Dla dobra śledztwa postanowiono nie rozgłaszać
– Jednak pani Matylda z uwagi na swoją sławę jest
osobą publiczną. Chyba pan nie zaprzeczy?
– Oczywiście, że nie. Powszechnie znana, ceniona…
Ach, Mati zrobiła zawrotną karierę! Nie, nie zazdroszczę
jej, po prostu stwierdzam fakt. Umiała wykorzystać…
– Co?
– Ma się rozumieć swój talent. Niezłomna i wytrwała.
– Wróćmy do sprawy tych pieniędzy.
– Pieniądze… No cóż, wszyscy wiedzą, że pan Luto-
- 13 -
tego faktu.
aż tak daleko.
dzinne.
– Jednak pan jest zorientowany w sytuacji.
– W pewnej mierze… Moja zażyłość z Mati nie sięga
– Gdyby pan jednak był łaskaw…
– Cokolwiek by nie powiedzieć, to są jej sprawy ro-
mierski jest potentatem na rynku gier komputerowych,
obraca milionami.
– Mimo to o jego firmie „Limbo” ostatnio mówiło się
nie najlepiej.
monte?
– Nie chciałbym powtarzać plotek. A poza tym zupeł-
nie nie znam się na interesach. Jestem w końcu pianistą.
– Pianistą?!... I został pan sekretarzem Matyldy Del-
– Ukończyłem Hochschule für Musik w Berlinie.
– Po czym wylądował pan w Lisicach pod Łodzią,
w domu państwa Lutomierskich?
– To skomplikowana sprawa i nie ma nic do rzeczy.
Czasami los dziwnie plącze nasze drogi… Teraz liczy się
tylko Mati. Powiem panu w zaufaniu, że jej obecny stan
wymaga duchowego wsparcia… Ze strony nas wszyst-
kich. Biedactwo, nie może sobie znaleźć miejsca.
– Chyba bardzo kocha męża?
– Szaleje za nim, a on za nią. Taka kobieta to skarb.
– À propos skarbów, panie Orsonie. Pani Matylda jest,
jak należy sądzić, niezależna finansowo. Natomiast po
mieście krążą plotki, że firma pana Ewarysta…
– Oszczerstwa! Niech pan im nie daje wiary.
– Pańskie nazwisko także obiło mi się o uszy. Podobno
pani Matylda…
– Wszystko, co pan usłyszał, to zwykłe pomówienia.
Wie pan, ludzie nam zazdroszczą, nie mogą znieść, że
Mati tak się udało. A do tego wyszła bogato za mąż.
– I zaangażowała pana jako osobistego sekretarza.
– Mati dostaje setki listów. Rozumie pan, że trzeba
w pewnej mierze podtrzymywać tę korespondencję. Poza
tym otrzymuje szereg propozycji: zdjęcia na okładki, wy-
- 14 -
wiady, przeróżne talk show… Ktoś musi się tym zająć,
przeprowadzić wstępną selekcję, ustalić terminy, warun-
ki… Poza tym są tłumaczenia, muszę negocjować umo-
wy, organizować spotkania autorskie, rezerwować hote-
le... Mati nie ma do tego głowy.
– Skąd się pan zna na tego rodzaju pracy, jeżeli, jak
sam pan powiedział, jest wykształconym pianistą?
– Mam pewną praktykę. Skończyłem dobry kurs mar-
ketingu i reklamy. Byłem jakiś czas menedżerem wziętej
śpiewaczki. Niestety, nazbyt forsowała swój delikatny
głos…
– Więc przeniósł się pan do znanej pisarki.
– To ona mnie wybrała.
– Ach, tak. Zapewne ma pan ukryte…
– Słucham?
– Nie, nie, nic, to się opuści. Panie Orsonie, chciałem
spytać, czy to prawda, że posiada pan udziały w firmie
„Limbo”?
– Skąd! Kto panu to powiedział?
– Dziennikarze mają swoje dojścia. Inaczej nie mogli-
by rzetelnie wykonywać zawodu.
– Był to rodzaj niewielkiej pożyczki, którą mi zwróco-
no w terminie. I to ze sporą nawiązką.
– Jednak notowania firmy pana Lutomierskiego ostat-
nio znacznie spadły.
– Pan Lutomierski podjął się przekształcenia spółki.
W związku z tym poszukiwał inwestora strategicznego.
– Dlatego udał się lokalnym pociągiem do Łodzi?
– Niech pan nie żartuje. Ewaryst Lutomierski nie
chciał zostać rozpoznany. Jego czarne bmw z tablicą
„EWARYST” rzuca się w oczy.
- 15 -
– Ma cichych wspólników?
– Można to tak nazwać. Domagano się od niego…
uregulowania pewnej zaległości.
– Niespłacone weksle?
– Coś w tym rodzaju.
– Udzielił mu pan pożyczki?
– Ja? Panie Janku, to biznes nie na moją kieszeń.
– Rozumiem. Zatem pani Matylda…
– Proszę pana, mieliśmy rozmawiać o karierze Mati
i jej książkach. Tak mi się przynajmniej wydawało. A tym-
czasem wypytuje mnie pan o długi jej męża. Nic mi o tym
nie wiadomo.
– Panie Orsonie, nie chciałbym być niegrzeczny, ale
cała ta sprawa zahacza poniekąd o panią Matyldę. Wolał-
bym pewne informacje uzyskać od pana. Prasa brukowa
pełna jest plotek i domysłów. Trochę mi niezręcznie…
– Jestem tylko sekretarzem Matyldy Delmonte.
– I zapewne załatwia pan jej sprawy wydawnicze?
– Oczywiście.
– Wie pan zatem, że wydawnictwo „Kiss”, które wy-
daje wyłącznie bestsellery pani Matyldy, stanowi odprysk
firmy matki „Limbo”. Ewaryst Lutomierski ma w „Kiss”
swoje udziały.
– Tylko czterdzieści dziewięć procent.
– Ale praktycznie rzecz biorąc steruje…
– Już jestem. Jak to miło widzieć dwóch młodych męż-
czyzn w tak zażyłej komitywie. Nie biją się, nie skaczą so-
bie do gardeł, tylko prowadzą kulturalną rozmowę. Czy
Orson zdradził już panu wszystkie moje tajemnice?
– Tylko czterdzieści dziewięć procent.
– Słucham, panie Janku?…
- 16 -
– Przepraszam, to taki żart. Pani Matyldo, czy może-
my kontynuować nasz wywiad?
– Jak najbardziej. Musiałam tylko trochę utempero-
wać Szymcię. Cóż, to prosta kobieta ze wsi. Trudno o wy-
kwalifikowaną pomoc domową na prowincji. Wie pan,
młodym ludziom brak miejskich atrakcji, a poza tym nie
mają pojęcia o gotowaniu. A mój mąż lubi dobrze zjeść.
Jeżeli ma tylko chwilę czasu, zawsze wpada na obiad do
domu.
– Nie przeraża panią ten wielki, pusty dom?
– Kwestia przyzwyczajenia. Praktycznie z niego nie
wychodzę. Siedzę tu sobie jak samotnica w pustelni i pi-
szę, piszę… Czasami to nudne zajęcie, ale mam zobowią-
zania wobec moich licznych czytelniczek. Wieczorem
obejrzę jakiś film w telewizji.
– Adaptacja filmowa pani książki „Tęcza w styczniu”
dostała nagrodę za reżyserię na festiwalu w Gdyni.
– O, widzę, że jest pan przygotowany. Znakomicie.
Orsonie, chyba jest mnóstwo zaległej korespondencji.
Odpisz chociaż na maile. Wie pan, nie lubię komputera,
ale czas zmusza nas do postępu. Nie ma wyjścia. Zdaje
się, że znowu dzwoni telefon. Panie Janku, przejdźmy
do mojego gabinetu. O czym pan rozmawiał z Orso-
nem?
– O wydawnictwie „Kiss”.
– Pijawki. W najbliższym czasie mam zamiar zmienić
wydawcę.
- 17 -
wywiad 3
– Co za wspaniały pokój!
– Prawda… Sama go urządziłam.
– Różowe zasłony w oknach. Oryginalny pomysł!
– Uwielbiam różowe światło. Tylko przy takim mogę
pisać. Proszę siadać.
– Różowe foteliki!
– Rokoko. Ewaryst sprowadził je dla mnie z Paryża. To
wspaniały człowiek.
– Biały fortepian! Pani gra?
– Nie, niestety… Proszę Orsona, żeby mi grał Schu-
berta. Lubi pan miniatury Schuberta? Bo ja ubóstwiam.
Szczególnie, gdy jestem zmęczona po dniu wyczerpującej
pracy. To mnie cudownie odpręża.
– Wolę raczej coś lżejszego.
– Orson umie zagrać wszystko. Pewnego razu Ewaryst
znalazł w kufrze po matce jakieś stare nuty i podsunął je
Orsonowi. Czy pan wie, że on to zagrał… a prima vista.
– Szkoda, że nie kontynuował kariery.
– Wyrzekł się jej… dla mnie. Nieoceniony człowiek.
Bez niego byłabym jak bez ręki.
– Co na to pani mąż?
– Ewaryst? Jest zachwycony. Nareszcie nie zawracam
mu głowy swoimi problemami… artystycznymi. To czło-
wiek interesu.
– Jest między państwem spora różnica wieku.
– To nie ma najmniejszego znaczenia. Ewaryst jest
prawdziwym mężczyzną i głową tego domu. Jestem już
z nim tyle lat i nigdy się przy nim nie nudzę. Zawsze ma
fantastyczne pomysły. Zimą zwykle udajemy się w Alpy…
- 18 -
– Myśli pani, że wkrótce się odnajdzie?
– Oczywiście. Wie pan, nieraz wyjeżdżał na tydzień,
dwa w interesach. Co prawda zawsze do mnie dzwonił,
chociaż nigdy nie zdradzał swoich planów do końca. Ewa-
ryst jest bardzo skryty, jeżeli chodzi o sprawy biznesowe.
– Nic nie wiedziała pani o jego finansach?
– Mówił, że tak będzie lepiej dla mnie. Zresztą ja się
jego działalnością za dużo nie interesowałam. Pochłania-
ła mnie twórczość. Może zlecono mu jakieś tajne zadania,
kto wie?
– Tym razem jednak pani powiadomiła policję.
– Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Zadzwoniła
jego córka, Liliana. Wie pan, ona ciągle węszy jakieś spi-
ski. To chorobliwe. Uważa, że dybię na majątek jej tatusia.
Zawistna suka! Przepraszam, niezrównoważona histe-
ryczka. Jakbym nie miała własnych pieniędzy.
– Zatem uważa pani, że nie ma się czym przejmować?
– Jasne, że jest, ale nie wpadajmy w panikę. Ewaryst na
pewno wróci zupełnie niespodziewanie. To w jego stylu.
– Mimo wszystko podziwiam panią.
– Dziękuję, panie Janku. Ja już swoje przeszłam. Je-
stem uodporniona. A poza tym uważam, że ludzie dorośli
sami odpowiadają za siebie. Niech robią, co chcą. I nie ma
się czym przejmować.
– Możemy porozmawiać o pani… dawnych latach.
– Chciał pan powiedzieć: młodych? Niech pan się
przyzna. Cóż, nie jestem podlotkiem. Moje młode lata…
– Zdaje się, że spędziła je pani na prowincji.
– W cudownej leśniczówce. Ale na razie dajmy temu
spokój. Wracam do nich z takim rozrzewnieniem, że aż
się serce ściska. Nie, nie teraz, panie Janku. To zbyt wzru-
- 19 -
szające wspomnienie. Porozmawiajmy o czym innym.
– Świetnie pani wygląda.
– Dziękuję. Nie ma co ukrywać, że to w dużej mierze
zasługa tutejszego zakładu kosmetycznego „Safona”. Je-
stem ich stałą klientką. Ale to tylko do pańskiej wiado-
mości, panie Janku. Poza tym odpowiednia dieta…
– Zabiorę tajemnicę do grobu.
– Zabawny pan. Może szklaneczkę dżinu z limonką
przed obiadem?
son?
– Proszę. Co to była za forsa, o której wspominał Or-
– Słucham?...
– Orson powiedział, że nadal szukają pani męża i tej
skradzionej forsy…
– Proszę pana, powiedziałam wszystko policji. Nie ro-
zumiem, dlaczego interesują pana nasze ściśle rodzinne
sprawy. Zamiast rozmawiać o mojej twórczości, tracimy
czas na jakieś głupstwa.
– Obawiam się, że to nie są głupstwa. Firma pani męża
jest współwłaścicielem wydawnictwa „Kiss”, z którym za-
mierza pani zerwać współpracę. Czyż nie tak?
– Zamierzam. Postanowiłam założyć własne wydaw-
nictwo, które poprowadzi mój sekretarz.
– Czy to dlatego, że pan Ewaryst ma kłopoty finanso-
– Przejściowe niedogodności. Zawsze potrafił się
we?
z nich wywinąć.
– Czy to jemu skradziono te pieniądze?
– Orson panu powiedział?...
– Domyśliłem się.
– Domyślił się pan?... Co to ma wspólnego ze mną?
- 20 -
– Pożyczyła mu pani pewną sumę?
– Kto pana na mnie nasłał? Urząd podatkowy?
– Pani Matyldo… Jak pani może! Jestem tylko dzien-
nikarzem. Przecież uzgodniliśmy wszystko telefonicz-
nie.
– Mieliśmy rozmawiać o moich książkach.
– I o pani życiu. Tego nie da się od siebie oddzielić.
Udzieliła mi przecież pani zgody na piśmie.
– Że spisany z nagrania wywiad zostanie mi przedsta-
wiony do autoryzacji. Tylko pod tym warunkiem…
– Oczywiście, pani Matyldo…
– Nie dopuszczę, żeby kompromitujące mnie materia-
ły, jak te, które niedawno opublikował ten szmatławiec,
ujrzały światło dzienne. Już pozwałam łobuzów do sądu.
– Pani Matyldo, to przecież nic zdrożnego, kilka nie-
wyraźnych zdjęć zrobionych zza płotu. Czytelnicy to lu-
bią. Wzmożone zainteresowanie wokół pani osoby…
– Dziękuję za takie zainteresowanie. Hołota! Szym-
cia?! Czemu znowu włazi bez pukania?
– A bo jakoś tak…
– Co znowu?
– Zaraz będzie obiad.
– Dobrze. Już idziemy. Co jeszcze?
– Pan Arnold wrócił z miasta Łodzi.
– Później z nim porozmawiam. Niech Szymcia wy-
ciągnie do obiadu ten serwis rosenthalowski, który kupił
pan.
– Się robi.
– I niech nie trzaska drzwiami, kiedy wychodzi.
– Służę uprzejmie.
– Nie lubi jej pani?
- 21 -
Pobierz darmowy fragment (pdf)