Darmowy fragment publikacji:
Miranda podziwia Marka, który samotnie wycśowuje dwie
córeczki. Ona nie planuje ani mał(cid:359)e(cid:312)stwa, ani macierzy(cid:312)stwa.
Nade wszystko ceni sobie swobod(cid:277) i niezale(cid:359)no(cid:331)ć, co nie
oznacza, (cid:359)e w jej (cid:359)yciu nie ma miejsca dla m(cid:277)(cid:359)czyzn. Owszem
jest, lecz (cid:331)ci(cid:331)le okre(cid:331)lone. PewneŚo dnia dowiaduje si(cid:277), (cid:359)e musi
na stałe zaopiekować si(cid:277) synkami siostry. (cid:330)wiat Mirandy wali
si(cid:277) w Śruzy. Na szcz(cid:277)(cid:331)cie ma przy sobie Marka, niezawodneŚo
przyjaciela...
7
7
5
8
7
3
S
K
E
D
N
I
T
A
V
0
M
Y
T
W
Ł
Z
9
9
8
A
N
E
C
7
0
/
9
0
9
R
N
,
09-OR.indd 1
09-OR.indd 1
7/30/07 10:25:24 AM
7/30/07 10:25:24 AM
Gina Wilkins
Niezawodny przyjaciel
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Gina Wilkins
Niezawodny
przyjaciel
Tłumaczyła Wanda Jaworska
Harlequin. Każda chwila może być niezwykła.
Czekamy na listy
Nasz adres:
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21
Gina Wilkins
Niezawodny
przyjaciel
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: Adding to the Family
Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2005
Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska
Opracowanie redakcyjne: Katarzyna Żywolewska
Korekta: Zoia Firek
© 2005 by Gina Wilkins
© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są ikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak irmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Orchidea są zastrzeżone.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa
Printed in Spain by Litograia Roses, Barcelona
ISBN 978-83-238-5036-6
Indeks 378577
ORCHIDEA – 139
Prolog
– Mam doskonały pomysł – oznajmiła Molly Walker z pro-
miennym uśmiechem, stając w drzwiach stajni. Odrzuciła
do tyłu długie rude włosy, które zalśniły w blasku popołu-
dniowego słońca.
Shane, jej przyrodni brat, i koń, którego właśnie szczot-
kował, obaj obejrzeli się z niemal identycznie czujnym wy-
razem oczu.
– Kiedy słyszę, że mówisz coś takiego, natychmiast zaczy-
na mnie boleć głowa – mruknął Shane.
Molly, bynajmniej niezrażona tymi słowami, weszła do
środka i stanęła twarzą w twarz z bratem.
– Wierz mi, to naprawdę świetny pomysł, i prawie nic nie
będziesz musiał robić. Sama się wszystkim zajmę.
Wysoki, chudy kowboj odłożył szczotkę i spytał jakby ni-
gdy nic:
– A na czym właściwie polega to prawie nic?
Ciemnozielone oczy Molly spoglądały na niego z lekką
przyganą.
– Musisz od razu dramatyzować? – prychnęła. – Tak się
Gina Wilkins
zachowujesz, jakbym kiedykolwiek prosiła cię o wykonanie
czegoś bardzo skomplikowanego.
– No dobrze już, dobrze, o co chodzi?
– Wiesz, że w październiku jest dwudziesta piąta rocznica
ślubu mamy i taty, prawda? – Molly chwyciła go za ramię.
– Pamiętam ich ślub. W końcu byłem już nastolatkiem. –
Twarz Shane’a rozjaśniła się w uśmiechu. – Pamiętam też, że
urodziłaś się mniej więcej rok później.
Shane i jego ojciec, Jared Walker, byli parą wolnych jak
ptak kawalerów, dopóki nie spotkali Cassie Browning i nie
ulegli obaj jej urokowi. Po dwudziestu pięciu latach wciąż
stanowili spójną i szczęśliwą rodzinę, choć Shane już od pra-
wie dziesięciu lat sam był żonaty i miał dwie córki.
– Powinniśmy zorganizować dla nich duże przyjęcie – po-
wiedziała Molly. – Mamy czas, w końcu jest dopiero kwiecień.
– Okay, to brzmi sensownie. A co się za tym kryje? – Shane
najwyraźniej nie ufał przyrodniej siostrze.
– Nic się nie kryje – żachnęła się. – Pamiętasz, że oni wy-
bierają się w podróż do Europy na początku października?
Podczas ich nieobecności wszystko przygotujemy i powita-
my ich na przyjęciu z okazji srebrnych godów.
Shane odetchnął z ulgą.
– Cóż, możemy to zrobić. Oboje z Kelly chętnie ci pomo-
żemy. Jestem pewien, że ciocia Layla i ciocia Michelle będą
zachwycone tym pomysłem i też się włączą w przygotowania.
Nie mówiąc już o wszystkich innych ciotkach, wujkach i ku-
zynach, którzy korzystają z każdej okazji, żeby się spotkać.
Ponieważ Jared miał pięcioro rodzeństwa i wszyscy mieli
własne rodziny, każde spotkanie klanu Walkerów przekształ-
cało się w prawdziwy zjazd rodzinny. Ale Molly nie zamie-
rzała tym razem ograniczać się do rodziny.
Niezawodny przyjaciel
– Oczywiście zaprosimy również D’Alessandrów – oświad-
czyła.
Siostra Jareda, Michelle, wyszła za mąż za prywatnego
detektywa Tony’ego D’Alessandro na krótko przed ślubem
Jareda i Cassie. Rozległa i hałaśliwa rodzina Tony’ego stała
się częścią życia Molly od chwili, gdy przyszła na świat. Jej
kuzynka Brynn, córka nieżyjącego młodszego brata Jareda,
Milesa, poślubiła drugiego D’Alessandro, jeszcze bardziej za-
cieśniając więzi między obu rodzinami.
– I zamierzam też zaprosić przybranych synów mamy i ta-
ty, którzy wychowywali się u nich, zanim jeszcze założyli na
ranczu ośrodek opiekuńczy dla chłopców. Myślę, że chcieliby
się spotkać z nami wszystkimi z takiej szczególnej okazji.
– Z pewnością powinniśmy zaprosić tych, którzy utrzy-
mują z nami kontakt – zgodził się Shane. – Nie możemy za-
kładać, że przyjadą wszyscy.
– Nie, chcę właśnie, żeby byli wszyscy, o ile tylko będzie to
możliwe – stwierdziła zdecydowanie Molly. – Nawet ci, któ-
rzy już od dawna nie dają znaku życia. Zakładam, że przyje-
dzie co najmniej dwunastu.
– Ale od kilku nie mamy już od lat żadnych wiadomo-
ści, choćby od Marka, Daniela i Kyle’a. Byli ulubieńcami taty
i Cassie, ale nie wiemy nawet, gdzie teraz przebywają – za-
uważył Shane rozsądnie.
– Znajdziemy ich. – Na twarzy Molly pojawił się pewny
siebie uśmieszek. – W końcu nasi wujowie prowadzą pry-
watną agencję detektywistyczną, zapomniałeś? Jeśli wujek
Tony, wujek Joe i wujek Ryan nam pomogą, na pewno w nie-
długim czasie ich zlokalizujemy.
– Może – zgodził się Shane, nie mając wątpliwości co do
profesjonalizmu wujów – ale odszukanie ich nie gwarantuje
Gina Wilkins
jeszcze, że zechcą przyjechać. Nie każdy chętnie wraca do
przeszłości, zwłaszcza jeśli ta przeszłość kojarzy się z poby-
tem w rodzinie zastępczej.
Molly zdecydowanym ruchem pokręciła głową aż zatań-
czyły jej rude kosmyki.
– Jeśli tylko wujowie ich znajdą, już ja ich przekonam, że-
by przyjechali.
– Cóż, jeżeli ktoś mógłby to zrobić, to podejrzewam, że
tylko ty – przyznał Shane.
– Oczywiście. Zaufaj mi, to będzie najwspanialsze przyję-
cie jubileuszowe, jakie kiedykolwiek odbyło się w Teksasie.
Mama i tatuś będą absolutnie zaskoczeni.
– Mam nadzieję, że nie będziesz za bardzo rozczarowana,
jeśli nie wszystko przebiegnie idealnie i zgodnie z twoim pla-
nem. – Shane rzucił siostrze niespokojne spojrzenie. – Na-
wet ciebie niejedno może zaskoczyć podczas organizowania
takiej imprezy.
Molly machnęła tylko ręką i odwróciła głowę. Popatrzyła
na dom usytuowany w centrum rozległego rancza Walkerów,
położonego nieopodal Dallas.
Musi sporządzić listę spraw do załatwienia i zabrać się
energicznie do pracy, żeby zdążyć ze wszystkim na począ-
tek października.
Rozdział 1
Było w tym mężczyźnie z kalkulatorem coś, co sprawia-
ło, że wydawał się Mirandzie Martin osobliwie seksowny.
Przebiegał palcami po przyciskach, dodając kolumny liczb
i rozprawiając równocześnie o akcjach, inwestycjach i kur-
sach walutowych – już sam ten widok wprawiał ją w rados-
ne podniecenie.
Inne kobiety doznawały żywszego bicia serca na widok
kowbojów albo policjantów, koszykarzy czy baseballistów.
Miranda zaś miała bzika na punkcie księgowych, ściślej mó-
wiąc jednego księgowego. Tego, który prowadził jej inanse.
Oparła łokcie na biurku, brodę na dłoniach i wpatrywała
się w niego. Podobał się jej. Mark Wallace miał przejrzyste
szare oczy, brązowe niesforne włosy, które mimo wysiłków
właściciela najchętniej układały się w fale, i najbardziej ideal-
ne zęby, jakie kiedykolwiek widziała. Gdyby nie wybrał pra-
cy wśród liczb, prawdopodobnie mógłby zostać modelem.
– Co z tym potrąceniem za wygodne buty, o którym wspo-
mniałaś? – spytał, pochylając się nad jakimś rachunkiem.
– Musiałam je kupić w zeszłym miesiącu, kiedy byłam
w podróży służbowej – wyjaśniła. – Buciki, które wzięłam,
10
Gina Wilkins
tak mnie ocierały, że na niczym nie mogłam się skupić. Po-
czułam się całkiem inaczej, kiedy kupiłam te piękne, mięk-
kie pantole, niestety, prawdę mówiąc, były nieprzyzwoicie
drogie.
Martin obliczał jej podatki od ponad roku i zawsze, ile-
kroć powiedziała coś, co uważał za oburzające, rzucał jej wy-
mowne spojrzenie. Teraz też to zrobił, co bardzo ją ucieszy-
ło. Spodziewała się takiej reakcji, umieszczając tę pozycję
w kolumnie służbowych kosztów. Wiedziała, że jego baczny
wzrok ją wychwyci. Przez dłuższą chwilę Martin przyglądał
jej się uważnie, jakby nie był całkiem pewien, czy żartuje, czy
mówi serio, po czym potrząsnął głową i podkreślił tę kwotę
grubą kreską.
Uwielbiała, kiedy to robił.
– Z wyjątkiem pantoli wszystko wydaje się w porządku
– stwierdził, odkładając kalkulator. – Pod koniec tygodnia
dam ci do podpisu zeznanie podatkowe. Ale następnym ra-
zem nie czekaj do ostatniej chwili. Nie możemy sobie po-
zwolić na żaden błąd – dodał z powagą.
– Jakbyś kiedykolwiek popełnił jakiś błąd – mruknęła roz-
bawiona.
Mark wzruszył ramionami i uśmiechnął się jednym ką-
cikiem ust.
– Zdarzało się, choć sporadycznie – powiedział.
Niekiedy Miranda nie mogła się powstrzymać, żeby go
nie dotknąć. Teraz też wyciągnęła rękę i musnęła palcami
wierzch jego dłoni, tej, która przed chwilą podliczała jej pie-
niądze.
– Jakoś trudno mi uwierzyć, że nie jesteś chodzącym wzo-
rem doskonałości – wyznała.
Może po roku pracy dla niej wreszcie przyzwyczaił się do
Niezawodny przyjaciel
11
jej kokieterii. Na początku widać było, że rozbawienie wal-
czyło w nim z zakłopotaniem, ale z czasem przywykł do
takiego sposobu bycia swojej klientki. Zwłaszcza kiedy go
poinformowała, że przy rozmowie o pieniądzach zawsze do-
staje gęsiej skórki.
W odpowiedzi na dotyk jej palców rzucił jej spojrzenie
tak bezpośrednie, tak męskie – i tak drapieżne – że nagle za-
schło jej w ustach. To nie było jego typowe zachowanie.
– Któregoś dnia może dam się złapać na jedno z tych pro-
wokujących spojrzeń – mruknął. – I co wtedy zrobisz?
Na krótką chwilę Miranda Martin, która zawsze znajdo-
wała na wszystko ciętą ripostę, zaniemówiła. Zatopiła się
w spojrzeniu szarych oczu Marka, a w wyobraźni snuła pla-
ny pełne erotyzmu, zamiast zastanowić się nad zręczną od-
powiedzią.
Świetnie, daj się złapać, miałaby ochotę odrzec, albo na-
wet: Do diabła, zrób to wreszcie.
Nie powiedziała tego jednak, a pierwsza przyczyna jej
powściągliwości wpadła do gabinetu Marka w sekundę póź-
niej.
– Tatusiu, wracam z przedszkola i zgadnij co będzie. Idzie-
my na wycieczkę do Muzeum Odkryć i ja…
– Payton, kochanie – przerwał jej Mark lekko podniesio-
nym głosem, żeby mała podekscytowana blondyneczka usły-
szała, co do niej mówi – widzisz, że mam klientkę. Wiesz,
że nie wolno ci tu wchodzić, kiedy pracuję. Gdzie jest pani
McSwaim?
Lekko skarcona, niebieskooka dziewczynka z loczkami
wskazała za siebie, nie spuszczając przy tym wzroku z Mi-
randy.
– W łazience z Madison – bąknęła.
12
Gina Wilkins
– A więc pobaw się sama przez chwilę. Opowiesz mi o wy-
cieczce do muzeum, kiedy skończę – powiedział.
– Dobrze tatusiu. – Payton westchnęła rozdzierająco
i z ociąganiem skierowała się z powrotem do wyjścia.
Mark zaczekał aż drzwi za nią zamknęły się i odwrócił się
z powrotem do Mirandy.
– Przepraszam – usprawiedliwił się. – Biuro we własnym
domu ma swoje dobre strony, ale czasami zdarzają się nie-
przewidziane sytuacje.
Miranda uśmiechnęła się uprzejmie. Sięgnęła po torebkę
i zarzuciła ją na ramię.
– I tak już muszę iść – oświadczyła, wstając. – Mam jesz-
cze parę spraw do załatwienia przed wieczornym koncertem
w klubie.
Mark skinął głową.
– Zadzwonię, kiedy zeznanie będzie gotowe do podpisa-
nia – powiedział.
– O, jestem tego pewna. – Miranda zatrzepotała rzęsami.
– Dobrej zabawy na koncercie – dodał.
– Kochanie, ja się zawsze dobrze bawię – odpowiedziała,
nadając swemu głosowi ton lekkiego nadąsania i złośliwo-
ści zarazem.
Właśnie dlatego, że między nimi nie ma mowy nawet
o przelotnej przygodzie, nie zaszkodzi zostawić mu – i so-
bie zarazem – tej odrobiny nadziei, że ich stosunki mogłyby
ułożyć się inaczej.
Ze wszystkich klientów Marka tylko jedna osoba przy każ-
dym spotkaniu czyniła mu zamęt w głowie, niezależnie od tego,
na ile się starał zachowywać zawodową powściągliwość.
Miranda Martin.
Niezawodny przyjaciel
13
Nazywał ją „złotą dziewczyną”. W sięgających niemal
do ramion wycieniowanych kasztanowych włosach poły-
skiwały kunsztownie wkomponowane złote pasemka. Jej
nieskazitelna skóra miała ciemnozłocisty odcień, będący
efektem albo regularnych wizyt w solarium albo systema-
tycznego stosowania kremów brązujących. Nawet jej oczy
miały kolor czystego bursztynu, ale ten już, jak podejrze-
wał, był naturalny.
Miała gładkie czoło, kształtny nos, wysokie kości policz-
kowe i zaokrągloną brodę z płytkim dołeczkiem poniżej pra-
wego kącika ust. Mimo że nie była szczególnie wysoka, miała
nogi zawrotnej długości. Proporcjonalne piersi, szczupła ta-
lia i delikatnie zaokrąglone biodra tworzyły niezwykle atrak-
cyjną całość. Na jej widok każdy gorącokrwisty mężczyzna
nie mógł się nie zatrzymać i nie gwizdnąć z podziwu.
Gdyby Mark był zainteresowany przelotnym romansem
czy choćby lirtem, chętnie odpowiedziałby na jej mniej lub
bardziej otwarte zachęty. Ale był samotnym ojcem dwóch
dziewczynek i nie mógł sobie pozwolić na przelotne miłost-
ki bez znaczenia.
To prawda, że jego życie prywatne leżało w gruzach. Osta-
tecznie z własnej woli ożenił się z kobietą, która przedkła-
dała rozrywki nad codzienne obowiązki, wynikające z życia
rodzinnego. Więc nawet gdyby rozważał ponowne zaanga-
żowanie się w poważny związek, na pewno nie brałby pod
uwagę takiej zabawowej dziewczyny jak Miranda Martin.
Poza tym zaobserwował, w jaki sposób patrzyła na dzie-
ci w tych rzadkich momentach, kiedy miała okazję je wi-
dzieć: zupełnie tak jakby w zasięgu jej wzroku nagle pojawia-
ły się jakieś obce i przerażające istoty. Nawet gdy próbował
sobie wmawiać, że bez problemu mógłby się z nią związać,
14
Gina Wilkins
był pewien, że Miranda widziałaby w jego córkach wyłącz-
nie przeszkodę i zbędny balast przeszłości.
– Kto to była ta pani dzisiaj w twoim biurze, tatusiu? – spy-
tała Payton przy kolacji.
– Chodzi ci o tę, której tak niegrzecznie przerwałaś, wpa-
dając do mojego gabinetu bez pukania?
Dziewczynka ostentacyjnie westchnęła i widać było, że
robi to z dużą wprawą.
– Już powiedziałam, że przepraszam – przypomniała ojcu.
– A teraz pytam, kto to był?
– Klientka. Nazywa się Miranda Martin.
– Jest ładna – stwierdziła dziewczynka.
Mark spojrzał ponad stołem na drugą córkę.
– Madison, nie dawaj groszku Poochiemu. Będzie go bolał
brzuszek. Jedz sama.
Trzyletnia Madison, mniejsza jasnowłosa kopia siostry,
posłusznie wepchnęła do umorusanej buzi pełną łyżeczkę
groszku, pozostawiając Poochiego, bezpańskiego kundelka,
którego Mark przygarnął przed sześcioma miesiącami, w po-
zie pełnej wyczekiwania.
Payton, która lubiła wszystkim dokoła opowiadać, że ma już
prawie pięć lat, choć Mark czuł się przy niej często tak, jakby za
cztery miesiące miała skończyć nie pięć a trzydzieści lat, bynaj-
mniej nie poprzestała na tej zdawkowej informacji.
– Nie uważasz, że jest ładna, tatusiu? – wróciła do tematu.
Mark nadal obserwował swoją młodszą latorośl.
– Hm. Masz na myśli Madison? Tak, uważam, że jest bar-
dzo ładna – przyznał.
– Nie Madison, tatusiu – jęknęła Payton. – Ta pani, Mi-
randa Martin.
Niezawodny przyjaciel
15
– A tak, oczywiście. – Mark zwrócił się do starszej dziew-
czynki. – Bardzo ładna.
– Mogę sobie przekłuć uszy? – Nie dawała spokoju Payton.
– Chcę mieć takie same duże złote koła, jak ona.
Mark uśmiechnął się na samą myśl o swojej czteroletniej
córeczce z cygańskimi obręczami w uszach.
– Nie, dopiero jak będziesz starsza – odparł.
– Nicole Cooper ma przekłute uszy – nie ustępowała Pay-
ton. – Nosi małe srebrne kółeczka.
– Jak będziesz starsza, Payton – powtórzył Mark.
Dziewczynka znowu westchnęła
– Umówisz się z nią na randkę? – spytała.
– Nie.
– Mama Nicole Cooper chodzi na randki. Ładnie się ubie-
ra i odprowadza Nicole do babci. Nicole zostaje tam na całą
noc. – Dziewczynce usta się nie zamykały.
– Cóż, no tak… jedz kurczaka, kochanie, bo wystygnie –
napomniał ją Mark.
Payton pospiesznie przełknęła kilka kęsów.
– Dlaczego się z nią nie umówisz, jeśli sam mówisz, że jest
ładna? – spytała.
– Bo nie – skwitował, nie znajdując bardziej trafnej od-
powiedzi. Postanowił zmienić temat. – Opowiedz mi wię-
cej o tej wycieczce do muzeum. Kiedy się tam wybieracie?
W przyszły poniedziałek?
Dobrze pamiętał, że we wtorek, ale chciał w jakiś sposób
odwieść córkę od upartego wnikania w szczegóły jego życia
towarzyskiego, czy też braku takowego.
Na szczęście Payton, choć uparta i bystra, była jednak
małą dziewczynką. Z entuzjazmem zaczęła opowiadać
o planowanej wycieczce. Wydawało się, że sprytnym spo-
1
Gina Wilkins
sobem odwrócił jej uwagę i całkiem zapomniała o Miran-
dzie Martin.
Mark życzyłby sobie, żeby i jemu się to udało. Niewinne
pytania Payton skłoniły go bowiem do zastanowienia się nad
sprawami, o których wolałby nie myśleć.
Chociaż Little Rock było stolicą i największym miastem
w stanie Arkansas, wciąż jednak było na tyle małe, że gdzie-
kolwiek Miranda się udała, zawsze natykała się na kogoś
znajomego, zwłaszcza w klubie muzycznym, gdzie lubiła
spędzać wieczory. Wystarczyło, że pojawiła się na sali, a już
ktoś wołał, żeby przysiadła się do jego stolika.
Tego wieczoru dołączyła do trzech kobiet i dwóch męż-
czyzn, których kiedyś poznała i choć uważała ich za przyja-
ciół, wątpiła, by można było na nich liczyć w razie jakichś
poważniejszych kłopotów. Nie miało to zresztą dla niej więk-
szego znaczenia. Uważała się za kobietę w pełni niezależną,
która polega wyłącznie na sobie i tego samego spodziewa się
po innych.
– Wyglądasz niewiarygodnie, Mirando – powitał ją Oliver
Cartwright, obrzucając wzrokiem od stóp do głów. – Niewie-
le kobiet odważyłoby się wyjść w takim kolorze, ale na tobie
wygląda on bajecznie.
– W twoich ustach to najwyższy komplement – zapewni-
ła go Miranda.
Tego wieczoru szczególnie dużo uwagi poświęciła swemu
ubiorowi, zestawiając złoty top z ciemnymi dżinsami o ob-
niżonej talii i sandałkami na wysokich obcasach. Top był na
tyle wydekoltowany, by dyskretnie ukazywać rowek między
piersiami i na tyle krótki, by odsłonić fragment brzucha po-
krytego sztuczną opalenizną.
Niezawodny przyjaciel
1
Jeśli Oliver, lokalna wyrocznia mody, zaaprobował taki
strój, to zapewne dokonałam właściwego wyboru, pomyśla-
ła z zadowoleniem.
– Szczęściara z ciebie – odezwała się nadąsanym tonem
piersiasta blondyna w jaskrawej czerwonej sukni. – Oliver
powiedział mi, że wyglądam jak przejrzały pomidor.
– Bo uparłaś się, żeby nosić rzeczy o numer za małe – wy-
jaśnił Oliver. – Wciąż ci powtarzam, że subtelność jest bardziej
seksowna niż rozpaczliwa próba zwrócenia na siebie uwagi.
– Miranda włożyła błyszczący złoty top – odcięła się blon-
dyna. – Czy to nie jest chęć zwrócenia na siebie uwagi?
– Zauważ, że piersi Mirandy nie próbują za wszelką ce-
nę wymknąć się z tkaniny, która je przykrywa. Niewątpliwie
zwracasz uwagę swoją suknią, Brandi, ale nie przychodź do
nas znowu z płaczem, kiedy Pan Natychmiastowy, którego
dzisiaj zabierzesz do domu, zniknie z pierwszym brzaskiem.
Brandi, która nie czyniła tajemnicy z tego, że bardzo, ale
to bardzo pragnie wyjść za mąż, najlepiej za kogoś z bardzo,
ale to bardzo grubym portfelem, poruszyła się gwałtownie
na krześle.
– Jakiś ty podły – mruknęła.
– Tak, kochanie, ale zawsze mam rację – stwierdził Oliver.
Reszta towarzystwa roześmiała się, słysząc tę ripostę, ale
nikt nie śmiał zakwestionować tego, co powiedział. W końcu
niemal zawsze miał rację.
Kiedy podeszła kelnerka, Miranda zamówiła koktajl
Manhattan, a pozostali po drugim już drinku. Miranda nie
zamierzała tego wieczoru wypić więcej, ale na jeden mogła
sobie pozwolić.
Wychowała się w rodzinie, w której alkohol był synoni-
mem grzechu; tak jak taniec, telewizja, kino, beletrystyka,
1
Gina Wilkins
próżność, frywolność i wszelka aktywność seksualna włącz-
nie z trzymaniem się za rękę i pocałunkami, jeśli nie były
one poprzedzone aktem ślubu. Kiedy więc zaraz po maturze
w wieku osiemnastu lat uciekła z domu, przysięgła sobie, że
nie będzie z niczego tłumaczyć się przed nikim, tylko przed
samą sobą. Zdarzyło się to przed dziesięciu laty i od tego
czasu nie wracała do przeszłości.
Oliver wdał się w rozmowę ze swoim przyjacielem Ran-
dallem, a Brandi poszła do damskiej toalety w nadziei, że po
drodze ściągnie na siebie spojrzenia wszystkich mężczyzn.
Ku Mirandzie pochyliła się jedna z pozostałych siedzących
przy stoliku kobiet.
– Myślisz, że naprawdę ją uraził? – spytała.
– Kogo? Brandi? Raczej nie. Chwilę się podąsa, a potem
pójdzie do domu z jakimś facetem, który potraktuje ją do-
kładnie tak, jak przepowiedział Oliver, po czym w przyszłym
tygodniu wszystko zacznie się od nowa. Zawsze nalega, żeby
Oliver wypowiedział się na temat jej ubioru, mimo że dosko-
nale wie, co usłyszy.
– Mirando, wiesz może coś na temat bawienia dzieci? –
Przerwała im rozmowę atrakcyjna brunetka, siedząca po jej
lewej stronie.
– Tyle co nic. Dlaczego pytasz, Bev?
– W przyszłym miesiącu, zaraz po zakończeniu roku
szkolnego mój brat przywozi do mamy trójkę swoich dzieci.
Mama prosiła, żebym pomogła jej zająć się nimi. Ty zawsze
masz zabawne pomysły. Pomyślałam, że może coś by ci przy-
szło do głowy.
– Kochanie, moje zabawne pomysły nigdy nie dotyczą
dzieci. – Miranda wzdrygnęła się z umyślną przesadą.
Odpowiedział jej głośny śmiech.
Niezawodny przyjaciel
19
– Co? – usłyszała tuż koło siebie. – Nie masz żadnych sio-
strzeńców czy siostrzenic?
Już miała zdecydowanie potrząsnąć głową, ale nagle znie-
ruchomiała.
– Och, zaczekaj. Mam dwóch siostrzeńców.
Oliver uniósł swoje starannie wymodelowane jasne brwi.
– Czyżbyś zapomniała, że jesteś ciotką? – zdziwił się.
– Nie myślę o sobie jak o ciotce. – Miranda wzruszyła lek-
ko ramionami. – Widziałam te dzieciaki zaledwie kilka razy,
bo moja siostra nie ma zwyczaju zagrzewać miejsca i wiecz-
nie się przeprowadza.
– Podobnie jak mój brat – rzucił Randall. – Nie miałbym
nic przeciwko temu, żeby czasami zobaczyć moje bratanice,
ale teraz mieszkają w Singapurze, dacie wiarę? Mój brat ma
tam wspaniałą pracę.
Niespecjalnie zainteresowana dalszym ciągiem tej opo-
wieści, Miranda wyłączyła się i sięgnęła po drinka. Po raz
pierwszy od lat pomyślała o swojej starszej siostrze. Zaczę-
ła się zastanawiać, gdzie teraz może być Lisa i czy lepiej się
opiekuje swoimi pięcioletnimi bliźniakami niż ostatnio, gdy
przemierzyła całe miasto w nadziei, że wyłudzi od Mirandy
parę dolarów.
Sama myśl o posiadaniu własnych dzieci wprawiała Mi-
randę w prawdziwą panikę. Oznaczałoby to deinitywny ko-
niec jej kariery zawodowej i niezależnego życia, które sobie
wymarzyła już jako nastolatka.
Może Lisa uważała, że nie ma nic złego w ciąganiu za sobą
poczętych przez przypadek bliźniąt i włączaniu ich w swoje
awanturnicze życie, ale Miranda zawsze była zdania, że jeśli
ktoś decyduje się na dzieci, to powinien na pierwszym miej-
scu stawiać ich dobro – oczywiście nie w taki sposób, w jaki
20
Gina Wilkins
robili to jej rodzice. Skoro zatem pozostaje bezdzietna, mo-
że być nieodpowiedzialna i robić, co chce, nikogo przy tym
nie krzywdząc.
Przez chwilę zamyśliła się nad swoim seksownym księ-
gowym.
Mark Wallace sprawiał wrażenie dobrego ojca, godnego
zaufania, kochającego i odpowiedzialnego. Nie wiedziała, co
się stało z matką jego córeczek, ale wyglądało na to, że Mark
całkowicie poświęcił się zapewnieniu dziewczynkom szczęś-
liwego dzieciństwa i przyzwoitego wychowania, nawet jeśli
miałoby to się wiązać z pewnym uszczerbkiem dla jego życia
osobistego. Tak w każdym razie uważała Miranda, podziwia-
jąc równocześnie jego oddanie.
Niestety Lisa miała całkiem inne niż Mark, a nawet Mi-
randa, pojęcie o obowiązkach rodzica. Nie widziała powodu,
dla którego macierzyństwo miałoby kolidować z jej własnym
bujnym życiem.
W dzieciństwie obie nie zaznały radości, przypomniała
Mirandzie, podczas ostatniego, niebyt miłego spotkania. Jej
dzieci będą miały radość i zabawę. Żadnych rygorów, żad-
nych obowiązkowych zajęć, żadnych kar, a przede wszystkim
żadnych arbitralnych i absurdalnych nakazów.
Chłopcy prawdopodobnie wyrośli już na małe potwory,
ale to w końcu problem Lisy, nie jej. Miranda wzruszyła ra-
mionami. Miała przed sobą wieczór z muzyką w towarzy-
stwie przyjaciół. Nie zamierzała trwonić czasu na roztrząsa-
nie tak poważnych zagadnień.
Rozdział 2
Od samego rana Miranda była wyjątkowo podenerwo-
wana, choć był już czwartek i tydzień spokojnie zmierzał ku
weekendowi. W sieci domów towarowych Ballarda, gdzie
pracowała w dziale zamówień, nic szczególnego ostatnio się
nie działo, więc przez minione dwa tygodnie niemal każdy
wieczór spędzała w klubie z przyjaciółmi, ale dziś jakoś nie
miała nastroju. Nie chciała również siedzieć przed telewizo-
rem w swoim małym mieszkaniu.
Po powrocie do domu włączyła sekretarkę, żeby spraw-
dzić wiadomości w nadziei, że ktoś zaproponuje atrakcyjne
spędzenie wieczoru. Jako pierwszy rozległ się głos Brandi.
– Cześć, Miranda, to ja. U Vina występuje dziś nowy ze-
spół, podobno ich wokalista jest boski. Będziemy tam koło
ósmej. Jeśli masz ochotę, to też przyjdź.
– Raczej nie – mruknęła Miranda i skasowała wiadomość.
– Cześć, tu Robbie. – Usłyszała następny głos. – Co się
z tobą dzieje? Zapadłaś się pod ziemię, czy co? – Zachi-
chotał. – W każdym razie, dziecinko, bardzo się za tobą
stęskniłem. Odezwij się, to gdzieś zaszalejemy, okay? Masz
mój numer.
22
Gina Wilkins
– Nie, właściwie nie, wyrzuciłam go. – Miranda ponownie
nacisnęła guzik kasujący.
Kiedyś spotykała się z Robbiem, ale nie miała potrzeby
kontynuowania tej znajomości. Ostatnio był taki zachłanny
i nieostrożny, że po wspólnym wieczorze czuła na całym cie-
le niemiłe odciski jego palców. Wyraźnie dała Robbiemu do
zrozumienia, że to od niej będzie zależało, kiedy – albo czy
w ogóle – ich przygodne randki zmienią się w coś więcej.
Zdecydowała, że to nie nastąpi nigdy. Robbie przeszedł
już do historii
Następny męski głos, który zarejestrowała sekretarka,
był tak oicjalny jak poufały był głos Robbiego, ale na jego
dźwięk kolana się pod nią ugięły.
– Witaj, Mirando, mówi Mark Wallace – usłyszała. – Two-
je zeznanie podatkowe jest już gotowe. Możesz jutro wstąpić
do mnie do biura i podpisać je. Jeśli będę zajęty, zajmie się
tobą moja asystentka.
Wielkie nieba, ależ ten Mark Wallace ma głos. Każdej ko-
biecie serce podskoczyłoby do gardła, gdyby go usłyszała.
Miranda zawahała się, czy nacisnąć kasowanie. Ciepły, głę-
boki, trochę szorstki, skłaniający ją do fantazjowania na te-
mat intymnych zwierzeń w łóżku. Zgoda, ten mężczyzna był
zakazany, ale co szkodziło trochę pomarzyć?
Przez parę minut oddawała się snom na jawie, by w koń-
cu westchnąć z żalem i nacisnąć klawisz kasowania.
Ostatecznie postanowiła wybrać się do kina. Sama. Zda-
rzały się dni, kiedy nie była usposobiona towarzysko i właś-
nie dziś był jeden z nich. Znajdzie się wśród ludzi, ale bez
konieczności prowadzenia rozmów. To akurat bardzo jej od-
powiadało.
W Little Rock było niewiele kin. Wybrała swoje ulubione,
Pobierz darmowy fragment (pdf)