Darmowy fragment publikacji:
Caroline nie mogła pozwolić, by obcy ludzie wychowywali
Jamiego, jej przyrodniego braciszka. Ich wspólny ojciec i jego
nowa (cid:359)ona zgin(cid:277)li tragicznie, a kilkumiesi(cid:277)czne niemowl(cid:277)
zostało sierot(cid:263). Caroline uzyskała zgod(cid:277) na adopcj(cid:277). Stała si(cid:277)
matk(cid:263) malca nie tylko na papierze. Pokochała go i stworzyła mu
dom. Tymczasem po kilku latach pojawia si(cid:277) m(cid:277)(cid:359)czyzna,
do którego chłopiec jest niezwykle podobny, i w dodatku
twierdzi, (cid:359)e jest ojcem Jamiego!
7
7
5
8
7
3
S
K
E
D
N
I
,
T
A
V
0
M
Y
T
W
Ł
Z
9
9
8
A
N
E
C
7
0
/
7
0
7
R
N
07-OR.indd 1
07-OR.indd 1
5/24/07 1:02:26 PM
5/24/07 1:02:26 PM
Kate Welsh
Zaufaj miłości
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Kate Welsh
Zaufaj miłości
Tłumaczyła Zuzanna Niecka
Harlequin. Każda chwila może być niezwykła.
Czekamy na listy
Nasz adres:
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21
Kate Welsh
Zaufaj miłości
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: he Doctor’s Secret Child
Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2006
Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska
Opracowanie redakcyjne: Barbara Syczewska-Olszewska
Korekta: Ewa Długosz-Jurkowska
© 2006 by Kate Welsh
© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są ikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak irmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Orchidea są zastrzeżone.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa
Printed in Spain by Litograia Roses, Barcelona
ISBN 978-83-238-2894-5
Indeks 378577
ORCHIDEA – 137
W podzięce dla Andy i Paula za długie lata
przyjaźni i dodawania mi otuchy w pisaniu, za
miłość i bezinteresowną pomoc dla nas obojga
w ostatnich, trudnych latach.
Prolog
Z okna biblioteki Hopewell Manor Caroline Hopewell
patrzyła na wezbraną rzekę, płynącą na tyłach posiadłości.
Odetchnęła głęboko, szukając ukojenia w zapachu niemow-
laka, którego trzymała na rękach, i emulsji cytrynowej, którą
niedawno wypastowała półki na książki. Z niezliczonych to-
mów, stłoczonych od podłogi do suitu na półkach z wiśnio-
wego drewna, dolatywał też zapach lekkiej stęchlizny. Część
drogocennych zbiorów znajdowała się w tym pomieszcze-
niu od ponad stu lat.
Nawet jednak w przyjaznym wnętrzu dobrze znanego so-
bie pokoju nie była w stanie się wyciszyć. Emocje Caroline by-
ły splątane niczym łodygi wodnych roślin w wartkim nurcie
rzeki i tak mroczne i zamglone, jak błotniste dno. Po przeczy-
taniu testamentu ojca wiedziała to, co podejrzewała od dawna
– siedemnastowieczny dwór i otaczająca go posiadłość miały
być jedynym spadkiem po Jamesie Hopewellu.
W każdym razie jedynym przyzwoitym spadkiem, bo
zostawił po sobie również wiele skandali.
Kate Welsh
Caroline powróciła myślami do przyczyny, dla której
w ogóle doszło do odczytywania testamentu Jamesa Gal-
laghera Hopewella. Mimo całego rozgoryczenia Caroline
opłakiwała ojca. Podobnie jak jej matka, która pamiętała,
jakim był człowiekiem, kiedy wychodziła za niego za mąż
przed dwudziestoma trzema laty.
Zdawała sobie sprawę, że to niemądre opłakiwać męż-
czyznę, który porzucił ją i jej cudowną matkę i ożenił się
z o wiele młodszą kobietą, ponieważ była z nim w ciąży.
Przytuliła mocniej słodkie maleństwo. Kochała bracisz-
ka mimo smutku i rozgoryczenia, jakie towarzyszyły jego
przyjściu na świat.
Wciąż się zastanawiała, czy ojciec przeczuwał, że mia-
ła to być jego ostatnia podróż. Nie mogła zapomnieć jego
oczu, kiedy podawał jej Jamiego i prosił, by zaopiekowa-
ła się braciszkiem, gdyby im coś się stało. Była nieza-
dowolona, w końcu rzecz działa się w Boże Narodzenie
– pierwsze w życiu Jamiego – a oni zostawiali dziecko, by
jechać na wczasy z klientami.
Odwróciła się i spostrzegła matkę. W wieku czter-
dziestu lat Juliana Hopewell nadal była piękną, energicz-
ną kobietą. Jej rudoblond włosy były równie lśniące, jak
jasnozielone oczy. Wszyscy mówili im, że różnią się tyl-
ko kolorem włosów. Włosy Caroline były bardziej złocis-
te. Obie miały wysokie kości policzkowe, lekko kanciastą
szczękę i wydatne usta. Nawet lekko skośne oczy i kształt
brwi Caroline odziedziczyła po matce.
– Usiądź, Caro, i powiedz mi wszystko – poprosiła Juliana.
Zaufaj miłości
Dwa identyczne fotele stały oświetlone bijącą z kominka cie-
płą poświatą, która rozpraszała ponury mrok.
Caro ruszyła przez pokój, wpatrzona w zawiłe wzory
perskiego dywanu. Modliła się, żeby jej decyzja nie przy-
sporzyła matce dodatkowego cierpienia, nie zrujnowała
jej życia czy życia Jamiego.
Przekonywała samą siebie, że nie ma wyboru. Złożyła
obietnicę, a w dodatku teraz miała ona zupełnie inną wagę.
– Mamo, zdecydowałam się na krok, który chyba zro-
zumiesz. – Zdawała sobie sprawę, że mówi błagalnym
tonem.
Bez trudu czytała w myślach Juliany; ich charaktery
były równie podobne, jak twarze. Tak wiele zmieniło się
w tak krótkim czasie!
– Naprawdę myślisz, że nie wiem, co chcesz powiedzieć?
– spytała Juliana.
Caroline gładziła malca po pleckach, próbując go
uspokoić.
– Chcę zatrzymać Jamiego, jeśli sąd wyrazi zgodę – za-
częła, usiłując mówić głośno i zdecydowanie. – Z czasem
postaram się go adoptować. Gdyby Natalie miała rodzinę,
musiałabym uwzględnić ich prawa do dziecka. W tej sytu-
acji nie mogę dopuścić do tego, żeby władze stanowe od-
dały go obcym ludziom. Powinien dorastać tutaj. Wiem,
że to nie jest w porządku wobec ciebie. Tak jak wszystko
inne, mamo. A teraz…
– Usiądź. Chodzisz z nim już od paru godzin.
Caroline z ulgą usadowiła się w skórzanym fotelu, któ-
10
Kate Welsh
ry czekał rozgrzany ciepłem kominka. Odgarnęła włosy
z twarzy i spojrzała na matkę. Jak wiele by dała, żeby oszczę-
dzić jej cierpienia w ostatnich latach. Romans ojca, rozwód,
dziecko, wypadek… Nawet zza grobu ojciec obarczał matkę
swoimi sprawami.
– Chyba byłaś zaskoczona, że ojciec wyznaczył cię ad-
ministratorką Hopewell.
– Nadal jestem zaskoczona. – Juliana uniosła brwi o ide-
alnym łuku.
Nie wypadało mówić źle o zmarłych, ale James nie po-
stępował uczciwie.
– Teraz będziesz obciążona odpowiedzialnością za utrzy-
manie Hopewell – ciągnęła.
Obie będą obciążone, dodała w myślach.
Juliana skinęła głową, sprawnie porządkując stertę cza-
sopism, które rozsypały się jej na kolanach.
– Wolę sądzić, że James usiłował na swój sposób być
uczciwy.
– Ale to przykuwa cię do tego miejsca.
– Caro, twój ojciec wiedział, że kocham tę stertę cegieł
i kamieni nie mniej niż on. Wiedział też, że zaopiekuję
się posiadłością, póki dzieci nie będą potraiły się nią
zająć. Testament pozwala mi dożywotnio mieszkać tutaj.
Bardzo was wszystkich kochał. On … – Urwała. Włoży-
ła czasopisma do stojaka przy fotelu. – On był dobrym
ojcem.
– I bezsprzecznie beznadziejnym mężem – dorzuciła
Caroline.
Zaufaj miłości
11
– Spuśćmy na to zasłonę milczenia. Teraz Hopewell na-
leży do ciebie, twoich sióstr i brata. Ojciec i Natalie nie
żyją. Wróćmy do twojej decyzji. Dziecko to ciężar, Caro.
Zwłaszcza Jamie. Myślisz, że nie słyszę, jak popłakuje nie-
mal przez cały czas?
Caroline zesztywniała.
– Jego rodzice nie żyją. Jest niespokojny.
– Płakał, zanim zginęli. Wiem, że kochasz braciszka. Ja
też go kocham. Nigdy nie winiłam Jamiego za to, co zro-
bili James i Natalie.
Właśnie dlatego Caro czuła, że wolno jej podjąć taką
decyzją. Matka kocha Jamiego, mimo że jest synem ko-
biety, która zabrała jej męża.
– Nie mogę oddać go obcym ludziom.
– Rozumiem to, ale dopiero zaczynasz życie.
Oczy Caroline zaszły łzami. Mocno przycisnęła dziec-
ko do siebie. Przytknęła policzek do jego pokrytej pu-
chem główki. Łączyło ją z nim o wiele więcej niż tylko
obowiązek.
– Dam sobie radę, mamo.
Juliana Hopewell uśmiechnęła się łagodnie.
– W to nie wątpię. Rzecz w tym, jak ciężko ci będzie i ile
będziesz musiała ponieść wyrzeczeń, córeńko. Już to prze-
myślałam. Wychowam Jamiego. Jak już wspomniałam, mo-
gę tu mieszkać do końca życia. A to jest przecież także dom
Jamiego. Mam dopiero czterdzieści lat. W dzisiejszych cza-
sach wiele kobiet zakłada rodziny w tym wieku.
– Nie! – Caro nie mogła się na to zgodzić. – Ja mu to
12
Kate Welsh
przyrzekłam, a ty już odchowałaś swoje dzieci, mamo.
Abby dopiero wyjechała na studia. Pora, żebyś wreszcie
zajęła się sobą.
– A ty masz przed sobą całe życie – zaoponowała Julia-
na. – Wierz mi, większość mężczyzn nie marzy o gotowej
rodzinie, choćbyś była nie wiem jak piękna. Dziecko moc-
no zaważy na twoich szansach.
Caroline przeniosła wzrok z braciszka na matkę.
– Szczerze mówiąc, mamo, nie wiem, czy wyjdę kiedy-
kolwiek za mąż, wiedząc, jak ojciec postąpił z tobą. A tak
przynajmniej będę miała dziecko.
– Małżeństwo nie kończy się na dzieciach. – Juliana
podniosła głos. – Małżeństwo to dzielenie z partnerem
radości i smutków, to wzajemne wspieranie się.
– Czyli to wszystko, czego ojciec nie robił. Przypomnij
sobie Kyle’a, mojego tak zwanego narzeczonego, który
jednego dnia zapewniał mnie o miłości, a drugiego żądał
zwrotu zaręczynowego pierścionka.
– Kyle Winston po trupach wspinał się po szczeblach
towarzyskiej drabiny. Lepiej, że zniknął nam z oczu. To
nie był człowiek, tylko szczur, i ma dokładnie taką żonę,
na jaką sobie zasłużył.
Kiedy Caro widziała go ostatni raz w mieście, szedł ob-
juczony pakunkami, z uwieszoną u ramienia szczebioczą-
cą żoną. Rozumnych ludzi miłość zmieniała w głupców.
Obracała w gruzy ich uporządkowane życie. Wystarczy
spojrzeć na spustoszenia, jakich dokonał jej ojciec, zako-
chując się w kobiecie, która nie była jego żoną.
Zaufaj miłości
13
– Tak czy owak, nie można osądzać całego rodu męskiego
na podstawie dwóch osobników – ciągnęła Juliana.
Można się było z tym zgodzić lub nie, Caro jednak po-
stanowiła brnąć dalej.
– Mówmy o Jamiem. Jeśli jego obecność tutaj będzie
dla ciebie przykra, zamieszkam osobno, jak tylko znaj-
dę pracę.
– Ani mi się waż! – przeraziła się Juliana. – Jamie przy-
pomina mi o rozstaniu, ale rozwód miał też swoje plusy.
– Nie rozumiem. – Caroline ściągnęła brwi.
– Przez te wszystkie lata sądziłam, że jestem szczęśliwa.
Tak jednak nie było i dopiero odejście Jamesa uprzytom-
niło mi tę prawdę. Teraz dopiero dowiaduję się, kim je-
stem i kim chciałabym być.
– Kim, mamo?
Juliana zawahała się.
– Obiecujesz, że nie weźmiesz mnie za wariatkę?
– Jesteś najbardziej zrównoważoną osobą, jaką znam.
Kim chcesz zostać?
– Nie kim, ale czym. Pieniądze, jakie dostałam przy
rozwodzie, nie starczą mi na długo. Nie mam zawodu, a
jeszcze kawał życia przede mną. Muszę się z czegoś utrzy-
mywać, podobnie jak wy. Zamierzam coś zrobić z tym
kawałkiem ziemi na urwisku, który kupiłam za część od-
prawy rozwodowej.
– Myślałam, że go kupiłaś, bo przypominał ci Włochy.
– Przypomina mi Włochy i winnicę, w której dorasta-
łam. Lubię tam chodzić. Siadam na progu uroczej wik-
14
Kate Welsh
toriańskiej ruiny i marzę. Chcę uprawiać winogrona
i zbudować winiarnię. Moglibyśmy zapraszać gości na
próbowanie win i obsługiwać imprezy w tej malowniczej
scenerii. – Oczy Juliany rozbłysły ożywieniem. – Stare,
wielkie domiszcze mogłybyśmy zmienić w zajazd, a z cza-
sem wyspecjalizować się w obsłudze bankietów. Co ty na
to?
Caroline udzielił się entuzjazm matki.
– Mogłabym mieć Jamiego przy sobie, zamiast oddawać
go do żłobka, a także wykorzystać moje studia handlowe.
Sammy nauczyłaby się uprawiać winogrona, skoro chodzi
do szkoły rolniczej. Na pewno jej się to spodoba. Abby
stale wspomina o zarządzaniu hotelami i organizacji im-
prez. A ty, mamo, mogłabyś zająć się produkcją win, tak
jak zamierzałaś, zanim poznałaś tatę.
– Wreszcie zostanę producentką win.
– Wielkie umysły myślą podobnie. Jak nazwiemy win-
nicę?
Juliana uśmiechnęła się lekko.
– Winnica Hopewell, oczywiście.
Rozdział 1
Sześć lat później
– Tu mama. – W zbolałej głowie Treya Westerly’ego roz-
legł się głos z domofonu. Doktor dopiero co wszedł do swoje-
go mieszkania. – Słyszysz mnie, Wesley? Gdzie odźwierny?
Zapewne się schował, skrzywił się Trey, rzucając teczkę
na najbliższe krzesło. Wszyscy zwracali się do niego „Trey”
lub „doktorze”. Wszyscy, z wyjątkiem matki, kiedy popa-
dała w jeden ze swoich władczych nastrojów.
Jako przykładny syn, którym usilnie starał się być, pod-
niósł słuchawkę.
– Domyślam się, że chcesz wejść. – Przyciskał słuchaw-
kę do ucha, jednocześnie rozwiązując krawat.
– Rozminęłam się z tobą w szpitalu o minuty. Musia-
łam znowu wziąć taksówkę tutaj, ledwie wysiadłam pod
szpitalem.
Trey właśnie zakończył szesnastogodzinny dzień pra-
cy. Jak śmiał wychodzić z gabinetu o dziewiątej wieczór,
16
Kate Welsh
skoro matka mogła wrócić wcześniej i pojawić się nieza-
powiedziana! Wystukał kod, żeby mogła wejść do holu
budynku, i odwiesił słuchawkę. Kochał matkę. Naprawdę.
Czasem jednak marzył o tym, żeby być sierotą.
Tego dnia uczestniczył w czterech operacjach. Przy
obiedzie oglądał klisze rentgenowskie. Ponieważ służąca
miała wolny wieczór, kolację zjadł w windzie, jadąc ra-
tować gangstera-nastolatka, który zapewne wróci za rok-
-dwa na stół operacyjny.
Czasem zastanawiał się, po co to wszystko robi.
A potem przypomniał sobie czterolatkę z wewnętrznymi
obrażeniami, którą uchronił od śmierci o piątej nad ranem.
Łzy szczęścia w oczach wdzięcznych rodziców, których po-
informował, że dziecko wyzdrowieje, oraz uśmiech, jakim
obdarzyła go dziewczynka, w pełni rekompensowały trud.
Świadomie wybrał chirurgię urazową.
Niecierpliwe dobijanie się przywróciło go teraźniej-
szości. Kiedy otwierał drzwi, głowa bolała go już trochę
mniej. Uśmiechnął się, gdy matka wkroczyła do przed-
pokoju.
– Cześć, mamo – powitał ją. – Co cię sprowadza o tej
porze? – Schylił się, by pocałować ją w policzek.
Odpowiedzią było milczenie, co zaskoczyło go jesz-
cze bardziej niż niezapowiedziana wizyta późnym wie-
czorem. Trey przyjrzał się matce uważnie. Tlenione wło-
sy były upięte, jednak kilka kosmyków zwisało bezładnie.
Sukienka była niestarannie uprasowana. Od dzieciństwa
nie widział matki w takim stanie.
Zaufaj miłości
17
– Wyglądasz na zmęczoną i zdenerwowaną. Co się stało?
Przejechała ręką po pobrużdżonym czole.
– Wracam prosto z West Chester. – Sapnęła ciężko. –
Może byśmy usiedli.
– Jasne. – Skinął ręką w stronę białej sofy, królującej
w salonie. Stała naprzeciwko szklanych drzwi, prowa-
dzących na taras, z którego rozciągał się widok na Cen-
tral Park. Trey rozsiadł się w jednym z klubowych foteli
i z rosnącym niepokojem obserwował, jak matka nerwo-
wo mnie w palcach pasek torebki. Milczała. – Byłaś z wi-
zytą u cioci Elaine?
– Nie u Elaine. Odwiedziłam Helen Jefers w West
Chester w Pensylwanii. Miałam zostać do końca tygo-
dnia, ale kiedy go ujrzałam, wróciłam natychmiast, żeby
ci powiedzieć. Przecież nie mogłam tego zrobić przez
telefon. Byłoby ci przykro. Poza tym musisz sam go
zobaczyć.
– Nic z tego nie rozumiem. – Albo matka mówiła zbyt
niejasno, albo ból głowy nie pozwalał Treyowi pojąć cze-
goś oczywistego. – Kogo zobaczyć?
Przestała bawić się paskiem. Zdecydowanie otworzyła
torebkę i wyjęła złożony kawałek gazety.
– Pomyśleć, że mogłam tego nigdy nie ujrzeć. To cud. Po-
jechałam do Helen, u której nie byłam od ośmiu lat. Nie
miałam powodu, żeby ją odwiedzać, od kiedy wróciłeś do
Nowego Jorku. Helen uwielbia Broadway, rozumiesz? No,
powiedz coś wreszcie!
Trey patrzył na matkę oszołomiony. Miał ochotę zapy-
1
Kate Welsh
tać: „Kim pani jest i co pani zrobiła z moją matką, która
jest uosobieniem rozsądku?”.
– Co tak siedzisz, Wesleyu? Obejrzyj wreszcie! – zga-
niła go.
Trey skrzywił się ponownie na dźwięk imienia, które
nadano mu przy urodzeniu. Na jego ojca mówiono Wes.
Dziadek wiele lat wcześniej zdecydował się na zdrobnie-
nie Lee. On sam w wieku dwunastu lat, w związku z tym,
że jego poprzednicy wykorzystali zwyczajowe zdrobnie-
nia, zażądał, by mówiono na niego Trey. Imię przyjęło
się, co oszczędziło mu wielu szykan w liceum. Nigdy nie
pojął, dlaczego jego przodkowie przekazywali klątwę po-
tomnym, skoro nienawidzili tego imienia równie gorąco,
jak on.
– Trey, mamo. Proszę cię. – Zmarszczył brwi, przygoto-
wując się na dalsze katusze przy lekturze artykułu. Prze-
czytał nagłówek. Natychmiast zadał sobie pytanie, dla-
czego spodziewano się, że będzie interesować go rodzina
człowieka, który przed ponad siedmioma laty zniszczył
jego małżeństwo. Potem zauważył zdjęcie najmłodszego
członka rodziny, który wspólnie z najstarszym trzymał
wielki sekator.
W pierwszej chwili uznał, że wzrok płata mu igle.
Serce załomotało mu w piersi.
Czy miał do czynienia z wyrainowanym żartem pri-
maaprilisowym? Spojrzał na matkę. Nie. Nie była dobrą
aktorką, a takie dowcipy do niej nie pasowały. Znowu
Zaufaj miłości
1
popatrzył na wycinek prasowy i zaczął czytać głośno, by
upewnić się, że nie śni.
– „Najmłodszy z Hopewellów przecina wstęgę. Jamie
Hopewell, przybrany syn Caroline Hopewell i najmłod-
szy członek nowego klanu producentów win w hrabstwie
Bucks, pomaga przeciąć wstęgę w Bella Villa, nowo ot-
wartym kompleksie bankietowym, którego inauguracja
w niedzielę…” – Urwał. Dotarła do niego brutalna praw-
da: Natalie go oszukała.
Wiadomość o ślubie eksżony, Natalie, z Jamesem
Hopewellem dotarła do niego przez przyjaciółkę matki,
Helen Jefers, podobnie jak rok później wieść o śmier-
ci obojga. Musiało minąć sześć lat. Caroline Hopewell
zaadoptowała chłopca, który wyglądał dokładnie jak
Trey w dzieciństwie.
– Natalie mnie oszukała – powiedział. Kiedy się rozwo-
dzili, nie była w ciąży z Hopewellem, lecz z nim, Treyem.
Ma siedmioletniego syna, o którego istnieniu nic nie wie-
dział.
Pytanie, jak powinien postąpić w tej sytuacji.
Godzinę zajęło mu pozbycie się matki wraz z jej do-
brymi radami, dobę – podjęcie decyzji. Musiał rozważyć
całą sytuację. Choćby nawet chciał, nie był w stanie zapo-
mnieć o istnieniu Jamiego. Gdyby zdecydował, że chce
odegrać rolę w życiu syna, los kilku osób uległby zmianie.
Jego własny, syna i kobiety, którą chłopiec nazywał matką.
20
Kate Welsh
Trey musiał spojrzeć trudnej prawdzie w oczy: ktoś nie-
wątpliwie będzie cierpiał.
Pragnąc zminimalizować szkody, uznał, że będzie po-
stępował bardzo ostrożnie. Najpierw osobiście sprawdzi,
co się da, potem zadecyduje, co zrobi. Dwa dni zajęło mu
załatwienie zwolnienia i zdobycie podstawowych infor-
macji. To zadanie zlecił detektywowi; w tym czasie matka
zarezerwowała dla niego na swoje nazwisko pokój w za-
jeździe Clif Walk.
Hopetown, miasteczko, które nazwę zawdzięczało sie-
demnastowiecznemu przodkowi Caroline Hopewell, ocze-
kiwało na nadchodzący sezon turystyczny. Zostawiwszy
miasteczko za sobą, Trey dotarł do Hopewell Manor. Był
to elegancki dom z cegły i kamienia, w stylu kolonialnym,
otoczony kilkoma ceglanymi przybudówkami. Całość le-
żała przy szerokiej drodze, łączącej główną szosę oddzie-
lającą Hopetown od rzeki. Tablica informowała, że droga
jest własnością prywatną. Zwolnił i przeczytał: „Hopewell
Manor 1689. Jesienią 1689 roku Josiah Hopewell posta-
wił przy tej drodze chatę z bali, po czym w marcu 1690
przystąpił do budowy najstarszej części obecnego dwo-
ru. Przybudówki powstały w latach 1756 i 1810”. Na in-
nej tablicy przeczytał : „Dom Josiaha Hopewella, założy-
ciela miasta Hopetown w Pensylwanii. Urodzony w 1659
w Londynie. Zmarł tutaj w 1709”.
Popatrzył na drogę. Domyślił się, że winnice i motel
znajdują się w innej części posiadłości. Niecierpliwiąc się
Zaufaj miłości
21
przed spotkaniem, które chciałby mieć już za sobą, prze-
jechał krętą drogą dalsze dwa kilometry.
Drewniana tabliczka po lewej stronie stromego podjaz-
du informowała, że znajdują się tu winnice i wytwórnia
win Hopewell, zajazd Clif Walk oraz kompleks bankieto-
wy Bella Villa. Z daty poniżej wywnioskował, że winnice
mają sześć lat. Droga brukowana kostką z granitu prowa-
dziła na nadbrzeżne skały.
Energicznie zmieniał biegi, usiłując dostać się na szczyt
skał. Był już blisko wierzchołka, kiedy na szosę wybiegł
chłopiec, ze słuchawkami przenośnego odtwarzacza CD
na uszach. Trey w osłupieniu przyglądał się, jak jego syn,
bo niewątpliwie to był on, nie oglądając się na boki, prze-
myka przed maską samochodu, próbując dogonić idącego
w oddali mężczyznę.
Trey wcisnął hamulec i zszokowany patrzył, jak chło-
piec pędzi dalej, wołając mężczyznę, który w końcu się
odwrócił. Zamiast jednak skarcić chłopca za przebiegnię-
cie przed maską samochodu, mężczyzna położył mu ręce
na ramionach i zatrzymał go w miejscu, mówiąc:
– Nie możesz biegać wśród winorośli, bo połamiesz
krzaki.
Winorośli? Dziecko mogło zginąć pod kołami samo-
chodu, a mężczyzna martwi się o winorośl? Nawet nie
wspomniał o tym, że trzeba uważać na szosie, ani że chło-
piec o mały włos nie wpadł pod auto.
Oddalili się w kierunku rzędów winorośli, po czym
mężczyzna zajął się roślinami. Jamie wyraźnie chciał mu
22
Kate Welsh
pomagać; z parcianego worka wyciągał przedmioty i po-
dawał mężczyźnie.
Obaj byli zbyt oddaleni od Treya, żeby mógł powie-
dzieć, co dokładnie robią, nie był jednak zachwyco-
ny, widząc syna, pracującego ramię w ramię ze zwykłym
robotnikiem. Dobrze, że zdecydował się pojawić nieza-
powiedziany; w przeciwnym wypadku nie dowiedział-
by się, jakie życie zmuszone jest wieść jego dziecko. Trey
zerknął na zegarek. Dlaczego siedmiolatek nie przebywał
tam gdzie było jego miejsce, czyli w szkole?
Nagle zadał sobie pytanie, dlaczego dwudziestodwu-
letnia Caroline Hopewell adoptowała przyrodniego brata
i ponosiła odpowiedzialność za wychowywanie nie swo-
jego dziecka? Czy chodziło o spadek? A może przyspo-
sobiła go, żeby mścić się na nim za występki rodziców
Jamiego?
Trey ruszył za drogowskazami do Clif Walk. Siedząca
za wysokim kontuarem ciemnowłosa młoda recepcjonist-
ka o łagodnych oczach wyglądała na roztargnioną. Z ulgą
stwierdził, że nie skojarzyła jego nazwiska, kiedy wpisy-
wał się do księgi gości. Chciał się rozejrzeć, zanim rodzina
dowie się, kim on jest.
Postanowił przejść się po winnicy. Adwokat ostrze-
gał go, żeby nie próbował na własną rękę zbliżać się do
Jamiego, a on zgodził się z nim. Teraz jednak nabrał
na to ochoty. Ze zdjęcia w gazecie rozpoznał Julianę
Hopewell, elegancką czterdziestoparolatkę. Oprowadza-
ła wycieczkę po tłoczni win. Wytwórnia wydawała się,
Pobierz darmowy fragment (pdf)