Darmowy fragment publikacji:
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Rosemary Rogers
Najcenniejszy
klejnot
Tłumaczyła
Klaryssa Słowiczanka
Drogie Czytelniczki!
Mistrzynie romansu historycznego – tak można
nazwać autorki książek, które wydajemy w naszej
nowej serii Wielki Romans Historyczny. Rosemary
Rogers, określana mianem ,,królowej romansu histo-
rycznego’’, Candace Camp, Stella Cameron, Nan
Ryan, Anne Stuart – każda z nich napisała kilka-
dziesiąt utworów i otrzymała za swój dorobek najbar-
dziej liczące się nagrody literackie. Na kartach powie-
ści potrafiły wykreować wyraziste postaci i sugestyw-
nie odtworzyć realia historyczne. Nie ograniczyły się
do opisania wzruszających czy pełnych pasji, weso-
łych lub dramatycznych losów zakochanej pary. Obok
historii miłosnej znajdziecie tu wątki sensacyjne
i przygodowe, odniesienia do ważnych wydarzeń
historycznych. A wszystko to napisane wartko, żywo,
z wyobraźnią i humorem. Tych powieści się nie czyta,
te powieści wręcz się pochłania.
a
Najcenniejszy
klejnot
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: Sapphire
Pierwsze wydanie: Mira Books S.A., 2005
Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska
Redakcja: Barbara Syczewska-Olszewska
Korekta: Zofia Firek
ã 2005 by Rosemary Rogers
ã for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Wielki Romans Historyczny są zastrzeżone.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład, łamanie i projekt okładki: COMPTEXT Ò, Warszawa
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN: 978-83-238-2861-7
Indeks: 201464
Rozdział pierwszy
Martynika
Francuskie Indie Zachodnie
Kwiecień, 1831
– Jeden pocałunek, moja śliczna słodka Sapphire,
i znikam. – Ciemnowłosy przystojny Francuz położył
dłoń na piersi i tak zastygł, stojąc po kolana w krys-
talicznie czystej szmaragdowej wodzie u podnóża
wodospadu.
– Musiałbyś mnie najpierw schwytać. – Zanosząc
się śmiechem, Sapphire opryskała go wodą i przyjęła
prowokacyjną pozę, wdzięcznie wyginając biodro
osłonięte długą halką.
Maurice rzucił się ku niej, ale była szybsza: zanur-
kowała, schodząc aż na samo dno strumienia.
– Mam cię! – Złapał ją za kostkę i zaczął ciągnąć
w swoją stronę, przesuwając palcami po łydce.
6
ROSEMARY ROGERS
– Nie! – Sapphire wychyliła głowę nad powierzch-
nię wody. – Puść mnie, z łaski swojej.
– Najpierw muszę dostać całusa, piękna panienko.
– Zaparł się mocno o piaszczyste dno i chwycił ją
w ramiona.
Sapphire skapitulowała. Zarzuciła mu ręce na szyję
i odchyliła głowę, pozwalając długim po pas kasz-
tanowym włosom opaść swobodnie, tak że ich końce
pławiły się w wodzie. Zamknęła oczy, przycisnęła uda
do ud Maurice’a i przez chwilę rozkoszowała się jego
bliskością.
Wpadł
jej w oko na jednym z balów minionej
jesieni: on i jego brat Jacques wrócili właśnie ze szkół
we Francji, by znowu zamieszkać z ojcem na rodzinnej
plantacji. Tamten wieczór był dla Sapphire magiczny:
kilka niewinnych całusów, gorące spojrzenia poprzez
tłum tańczących, szepty na uboczu. Potem odbyli parę
potajemnych schadzek i zadurzyła się po uszy w Mau-
risie, a on w niej. Już widziała oczami wyobraźni
wspaniały ślub w ogrodach Orchid Manor. Pozo-
stawało tylko przekonać kochanego papę, że to
odpowiednia dla niej partia – że on właśnie jest tym
jednym, jedynym.
– Sapphire, musimy wracać do domu! – zawołała
Angelique, która w towarzystwie Jacques’a zażywała
kąpieli opodal, przy skałkach, w miejscu szczególnie
przez oboje ulubionym. – Jak zaraz nie pójdziemy,
papa zacznie nas szukać, a dzisiaj przecież baronowa
daje recital gry na harfie.
Angelique, tylko o rok starsza od Sapphire, była nie
tylko jej siostrą, ale też najwierniejszą przyjaciółką.
Kiedy rodzice Sapphire adoptowali małą Angelique,
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
7
dziewczynki od razu stały się nierozłączne. Angelique,
córka niewolnicy o włosach czarnych jak heban, miała
skórę ledwie o ton ciemniejszą niż skóra białych
kolonizatorów. Patrząc na jej złotą karnację, nikt by się
nie domyślił, że jej przodkowie ze strony matki zostali
kiedyś przywiezieni na wyspę przez handlarzy niewol-
ników.
– Nie mam chęci siadać do kolacji z tymi nudziarza-
mi, których papa zaprosił. – Sapphire musnęła ustami
wargi Maurice’a. – Po stokroć wolę zostać tutaj.
– Powinnaś chyba iść, najdroższa – szepnął
Maurice. – Nie chcę, żeby monsieur Fabergine się na
mnie gniewał. Nie jest dobrze ani mądrze narażać się
przyszłemu teściowi. Spotkamy się wieczorem, po
kolacji, w naszym zwykłym miejscu? – zapytał Maurice
nagląco.
– Tak, spotkamy się, a potem urządzimy sobie
konną przejażdżkę. Uwielbiam zapuścić się nocą
w dżunglę albo galopować po plaży, mając księżyc za
jedynego towarzysza i przewodnika. Po stokroć pięk-
niej będzie, kiedy wybierzemy się razem.
– Moglibyśmy... gdzie indziej skierować nasze kro-
ki, oddać się innym zajęciom – zasugerował Maurice
i pocałował Sapphire, co wywołało u niej ciche
westchnienie rozkoszy. W przeciwieństwie do pełnej
temperamentu Angelique udzielała swych łask z dob-
rze odmierzoną powściągliwością i strzegła cnoty, ale
postanowienia powoli zaczynały tracić moc. Sapphire
była już kobietą i chciała w pełni doświadczyć, co to
oznacza. W końcu oderwała wargi od ust Maurice’a
i zaczerpnęła powietrza.
– Usiądźmy na chwilę w słońcu – powiedział
8
ROSEMARY ROGERS
ją wpół
Maurice, po czym objął
i pociągnął ku
brzegowi. – Musisz się wysuszyć, zanim wrócisz do
domu. – Wziął leżący na kamieniach koc i poprowa-
dził Sapphire między ogromne paprocie na skraju
dżungli. Rozłożył koc na miękkim poszyciu i zaprosił
swoją najmilszą, by usiadła.
– Posiedzę tylko chwileczkę i musimy wracać do
domu. – Uśmiechnęła się i wciągnęła w płuca bal-
samiczne powietrze. – Angelique ma rację. Powinnyś-
my pokazać się papie, zanim zacznie nas szukać.
– Ach, ci ojcowie pięknych córek. Zawsze tacy
nadopiekuńczy...
Sapphire spojrzała swojemu ukochanemu w oczy
i położyła mu dłoń na ramieniu.
– Tak, przynajmniej nasz papa taki jest – przytak-
nęła z uśmiechem i musnęła wargami jego usta, a on
objął ją i osunęli się na ziemię spleceni w uścisku.
– Sapphire! Wielkie nieba! A ty natychmiast odsuń
się od mojej córki, mój panie!
– Papa! – Sapphire nie słyszała nadjeżdżających
koni. Zaskoczona, skonfundowana, odepchnęła Mau-
rice’a i usiadła prosto, zasłaniając piersi rękami.
– Dzień dobry, panie Fabergine. Miło mi pana
widzieć. – Maurice przywitał ojca Sapphire uprzejmie,
z niezmąconym spokojem, jakby nic niezwykłego nie
zaszło.
– Miło ci mnie widzieć! – zawołał gniewnie pan
Armand Fabergine, zsiadając z konia i tnąc powietrze
pejczem dla wyładowania złości. Ubrany był w białe
bryczesy, białą jedwabną koszulę, jasnoniebieski kaf-
tan i bardzo kosztowne sztylpy. Za nim zatrzymało się,
w przyzwoitej odległości, kilku goszczących u niego
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
9
panów i
teraz ciekawie wyciągali szyje, by lepiej
widzieć rozgrywającą się przed ich oczami scenę. – Na
twoim miejscu nie byłbym taki pewien, czy to na
pewno miła okoliczność, panie Dupree – powiedział
Armand i zwrócił się do córki: – A ty, ma fille, wstawaj.
Natychmiast! – Zmrużył gniewnie oczy;
twarz mu
pobladła.
Kiedy Sapphire podniosła się, Armand chwycił pled
z ziemi i zarzucił jej na ramiona.
– Gdzie Angelique?
Ojciec naprawdę rzadko się gniewał, ale tym razem
był wściekły.
– Idę, idę! – zawołała Angelique.
– A ty, mój panie – Armand zmierzył młodzieńca
pełnym wzgardy spojrzeniem – masz szczęście, żem
człowiek cywilizowany. Mój ojciec, widząc to, za-
strzeliłby cię jak psa. Zabieraj się stąd czym prędzej, bo
nie wiem, czy długo jeszcze zdzierżę. Wynoś się, pókiś
cały, bo jak pejczem zdzielę...
– Nie, papo! – krzyknęła Sapphire.
– Wstyd mi przynosisz, córko. Okryj się. – Obej-
rzał się za siebie. – Panowie zechcą zostawić nas na
chwilę samych.
Trzej Anglicy, bawiący w gościnie, wycofali się
z niejakim ociąganiem i zniknęli wśród gęstej zieleni.
– Angelique! – zawołał Armand.
– Idę, papo.
Sapphire kątem oka dojrzała, jak Jacques daje nura
między wielkie paprocie. Angelique od dziecka słu-
chała rodziców, nie próbowała z nimi dyskutować czy
wdawać się w sprzeczki. Podobną taktykę przyjęła
także wobec ciotki Luci. Uśmiechała się słodko,
10
ROSEMARY ROGERS
kiwała głową, przytakiwała, a potem robiła to, na co
miała ochotę.
– Papo, to nie tak jak myślisz – zaczęła Sapphire
bezradnym tonem.
– A co tu jest do myślenia? – huknął Armand.
– Ten... ten młodzian, który niegodzien jest zwać się
dżentelmenem, najwyraźniej chciał wykorzystać twoją
naiwność.
– Nieprawda! – Sapphire cofnęła się, zrzuciła koc
z ramion i chwyciła Maurice’a za rękę. – My się
kochamy, papo.
– Kochają się, słyszał to kto! – prychnął Armand,
podchodząc bliżej. W ostatnich miesiącach schudł,
ciemne kiedyś włosy całkiem mu pobielały, ale ciągle
miał mocny głos i władczą postawę, które przy-
prawiały ludzi o drżenie, zmuszając do posłuchu.
– Na mnie już pora, moja kochana – powiedział
Maurice.
– Bardzo słuszna decyzja, panie Dupree – przytak-
nął Armand. – Zabieraj nogi za pas, zanim przestanę
się miarkować i oćwiczę cię, boś sobie na to praw-
dziwie zasłużył.
– Zobaczymy się później – szepnął Maurice Sap-
phire do ucha i czmychnął.
W tej samej chwili na polanie pojawiła się Angelique,
kompletnie ubrana, pantofelki tylko trzymała w dłoni.
– Papo – zaczęła z przymilnym uśmiechem – właś-
nie miałyśmy wracać do domu, żeby przygotować się
do kolacji. Nie mogę się już doczekać, kiedy włożę tę
śliczną suknię, którą przywiozłeś mi z Londynu...
Sapphire, jakby nie słyszała świergotu siostry, po-
deszła do ojca i spojrzała na niego hardo.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
11
– Nie zrobisz mi tego, papo. Nie zgadzam się. My
się kochamy. Tak jest, kochamy się i chcemy się
pobrać.
Armand wysłuchał deklaracji córki z niewzruszo-
nym wyrazem twarzy.
– Nie wyjdziesz za Maurice’a Dupree – oznajmił
stanowczo. – Nie jest godzien czyścić ci trzewików.
– Odwrócił się i podszedł do swojego konia.
– Papo, nie jestem już dzieckiem i nie pozwolę
traktować się jak dziecko.
Armand włożył stopę w strzemię i wskoczył na
siodło.
– Jestem twoim ojcem, właścicielem tej plantacji
i panem wszystkich, którzy na niej mieszkają – oznaj-
mił z naciskiem, nie patrząc na córkę. – Nadal od-
powiadam za ciebie, tak jak odpowiadam za moich
niewolników, co oznacza, że i ty i oni macie po-
stępować zgodnie z moją wolą. Mogę zamknąć cię
w twoim pokoju, gdzie będziesz siedziała pod klu-
czem, a jeśli będę musiał, odeślę cię do sakramentek
i zacne siostrzyczki zajmą się już tobą jak należy.
– Nie ważysz się odesłać mnie do klasztoru! Skoń-
czyłam już szkołę i ani myślę wracać do sióstr!
– krzyknęła Sapphire za odjeżdżającym ojcem.
– Nie ustąpię – powtórzyła Sapphire, wychodząc
za siostrą z sypialni na oświetlony lampami gazowymi
korytarz. Orchid Manor został wzniesiony przez jej
dziadka w stylu, który w zamyśle antenata miał się
kojarzyć z architekturą zamków nad Loarą, ale bliższy
był kolonialnym rezydencjom Indii Zachodnich: posa-
dowiony w ogrodzie, miał mnóstwo szerokich,
12
ROSEMARY ROGERS
dwuskrzydłowych drzwi, ogromne okna i pełne za-
wsze zielonych roślin patia.
– Nie będzie mi rozkazywał, Angel. – Sapphire
odchyliła głowę i zapięła kolczyk z perłą. – Kiedy
umarła mama, powiedział mi, że jestem już dorosła i że
odtąd tak właśnie będzie mnie traktował. – Uniosła kraj
wydekoltowanej sukni z ciężkiego jedwabiu w kolorze
śliwkowym i dogoniła idącą spiesznym krokiem siostrę.
– A teraz, kiedy znalazłam swoją miłość, grozi, że odeśle
mnie do klasztoru. Niedoczekanie!
– Nie pędź tak, bo zniszczysz sobie fryzurę. – An-
gelique poprawiła lok nad uchem siostry. – Pod
żadnym pozorem nie wspominaj przy kolacji o Mauri-
sie. W ogóle o nim nie wspominaj.
– Jakże to, w ogóle o nim nie wspominaj? – obru-
szyła się Sapphire. – Myślimy o ślubie i nie będziemy
czekać.
Angelique wygładziła fałdy różowej sukni.
– Powoli, powoli, siostrzyczko. Jesteś jeszcze młoda
i niewiele wiesz o miłości. Spotkasz jeszcze wielu takich
Maurice’ów, którzy...
– Ty też przeciwko mnie?!
– Jestem po twojej stronie,
tak samo jak papa.
– Przechyliła głowę,
łowiąc dźwięki dochodzące
z ogrodów: to muzycy stroili instrumenty, przygotowu-
jąc się do koncertu, mającego umilić wieczór angiel-
skim gościom papy, którzy przyjechali na Martynikę
w interesach. – Chodź już. Nie możemy się spóźnić, bo
to jeszcze bardziej zgniewa papę. Potem porozmawia-
my o twoich kłopotach.
– Mówisz zupełnie jak on! – napadła na siostrę
Sapphire. – A ja wiem swoje i nie ustąpię.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
13
– Nie musisz mnie o tym przekonywać – mruknęła
Angelique pod nosem i panny weszły do sali jadalnej.
– Oto i moje drogie dziewczęta. – Ciotka uściskała je
kordialnie i szepnęła, nachylając się do ucha Sapphire:
– Coś ty takiego zrobiła? Dawno nie widziałam Arman-
da tak rozsierdzonego.
– Nie zrobiłam nic złego.
Lucia, korpulentna, rudowłosa pani o ślicznej, choć
niemłodej już twarzy, spojrzała pytająco na Angelique,
ale ta uniosła tylko brwi i z właściwym sobie wdziękiem
wzruszyła ramionami.
– Akurat. – Ciotka Lucia zaszeleściła fałdami sutych
spódnic wytwornej kreacji z jasnożółtego atłasu. – Sko-
ro wszyscy już są, siadajmy do stołu. Lady Carlisle ma
dzisiaj pyszną suknię. A spójrzcie tylko,
jaki stroik
wpięła we włosy. – Lucia mówiła z mocnym francuskim
akcentem, który stawał się jeszcze wyraźniejszy, gdy
w domu pojawiali się zagraniczni goście. – Czyż ten
maleńki ptaszek usadowiony pośród koronek nie jest
wprost boski?
– Boski – powtórzyła Sapphire i z wymuszonym
uśmiechem podeszła do stołu. Nic jej nie obchodziła lady
Carlisle, jej kreacje, stroiki i ptaszki w koronkach. Dzień
wcześniej, przechodząc obok pokoju bibliotecznego,
podsłuchała, jak hrabina mówi do swojej przyjaciółki
lady Morrow: ,,Pan Fabergine to bardzo miły jegomość,
ale ta jego córka... Stanowczo zbyt swobodnie sobie
poczyna. Ojciec powinien ją utemperować, bo w prze-
ciwnym razie panna nie będzie miała wstępu do
dobrego towarzystwa’’. – Papo – uśmiechnęła się do
ojca, po czym zwróciła do gości: – Proszę zajmować
miejsca. Podano do stołu. Możemy zaczynać.
14
ROSEMARY ROGERS
Armand stanął za córką i odsunął jej krzesło.
– Wyglądasz ślicznie, skarbie – powiedział. – Do
twarzy ci w tej nowej sukni.
Ciągle była zła na ojca, ale odpowiedziała na kom-
plement szczerym uśmiechem.
– Bardzo ci dziękuję za tę suknię, papo. Jest napraw-
dę śliczna. – Wygładziła śliwkowe spódnice nowej
toalety i podsunęła krzesło bliżej stołu, sadowiąc się
wygodnie.
– Merci tellement. – Skłonił głowę, zwracając się do
gości, odsunął krzesło dla ciotki Luci, po czym zajął
miejsce u szczytu stołu.
Sapphire zauważyła, że jeden z panów pomógł
usiąść Angelique. Mężczyźni ją uwielbiali, bo nigdy
z nikim nie wdawała się w spory, a jej trochę egzotyczna
uroda fascynowała.
– Czujcie się jak u siebie w domu – ciągnął Armand,
rozkładając ramiona w geście zaproszenia. – Tu, w Or-
chid Manor, żyjemy sobie swobodnie, nie lubimy
sztywnych konwenansów.
Skinął na jedną z dziewcząt. Musiała wpaść mu
w oko. Żona pobłażliwie odnosiła się do tej
jego
słabości, powiadając, że nie ma mężczyzny, który byłby
od niej wolny. W przypadku Armanda musiała być to
prawda, gdyż od kiedy Sapphire pamiętała, szeptano,
że Angelique jest jego córką.
Nowa służąca, Tarasai, zapewne rówieśniczka Sap-
phire, skromnie spuszczając wzrok, podeszła do stołu
z wielką wazą zupy żółwiowej i tak rozpoczęła się
długa, trwająca dwie godziny kolacja.
Goście bawili na plantacji od tygodnia, wyczerpano
już tematy do rozmów towarzyskich i konwersacje
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
15
przy stole stawały się z dnia na dzień nudniejsze.
Panowie rozprawiali wyłącznie o plonach i swoim
zdrowiu, ale z dwojga złego Sapphire wolała już słuchać
nużących dyskusji na temat kóz i cen trzciny cukrowej
niż plotek angielskich dam na temat londyńskiej socjety.
Ciotka Lucia potrafiła kiwać głową w odpowied-
nich momentach, rzucając na przemian krótkie oui
i tak, oraz uprzejmie się uśmiechać, Angelique flirtowa-
ła lekko z panami, a Sapphire umierała z nudów, nie
potrafiąc wykrzesać krzty zainteresowania.
W przerwie między daniami podniosła wzrok
i z ciężkim westchnieniem spojrzała na wielki krysz-
tałowy kandelabr, wiszący nad równie wielkim sto-
łem. Orchid Manor był pod wieloma względami
rezydencją bardzo nowoczesną: w większości pomie-
szczeń używano lamp gazowych i olejowych, ale
w jadalni, na wyraźnie żądanie ojca, musiały palić się
świece.
Sapphire usłyszała ciche skomlenie i po chwili
mokry nos trącił jej zwieszoną dłoń. Upewniła się, że
nikt nie patrzy, i wsunęła pod stół kawałek chleba. Pies
pochłonął natychmiast poczęstunek i domagał się
jeszcze. Sapphire chyłkiem podsunęła psu kolejny
kawałek chleba.
Baronowa Wells, zajmująca sąsiednie krzesło,
uśmiechnęła się porozumiewawczo. Sapphire lubiła
Patricię, która niedawno wyszła za mąż. Mogłaby być
świetną towarzyszką zabaw, ale pilnowała jej ciotka,
straszna lady Carlisle. Sapphire proponowała Pat, żeby
wybrały się razem pojeździć konno albo popływać, ale
za każdym razem lady Carlisle się nie zgadzała. Do-
wodziła, że dżungle Martyniki to zbyt niebezpieczny
16
ROSEMARY ROGERS
teren dla białej kobiety, i jakoś umykał jej uwagi fakt,
że na wyspie mieszka wiele francuskich arystokratek,
które czują się tu całkiem bezpieczne.
Sapphire podsunęła psu kolejny kawałek chleba.
Tym razem kudłaty biesiadnik wychylił nos spod
białego obrusa i Pat na widok psiej kufy szybko
zasłoniła usta serwetką, tłumiąc śmiech.
Lady Carlisle chrząknęła znacząco, Sapphire pod-
niosła wzrok i dopiero teraz zorientowała się, że
wszystkie panie przy stole na nią patrzą. Ktoś naj-
widoczniej zwrócił się do niej z pytaniem, którego nie
usłyszała, pochłonięta dokarmianiem przyjaciela.
– Opowiedz lady Carlisle, kochanie – pospieszyła
jej z pomocą ciotka Lucia – o stułach, które ostatnio
haftowałyście z Angelique dla ojca Richmonda. Właś-
nie mówiłam hrabinie,
jak staranne wychowanie
otrzymałaś u siostrzyczek.
– Mam powiedzieć prawdę? – Sapphire doskonale
wiedziała, że nikt nie chce od niej prawdy. – Hafty
Angelique były piękne, ścieg w nich równy, a moje
okropne, krzywe i w dodatku poplamione krwią, bo
ciągle kłułam się igłą i stuła była do wyrzucenia.
Lady Morrow i lady Carlisle dech zaparło z wraże-
nia, Sapphire uśmiechnęła się wdzięcznie, a ciotka
Lucia wychyliła jednym haustem wino, które miała
w kieliszku. Kiedy panie już ochłonęły, zaczęły roz-
mawiać o kłopotach ze skompletowaniem wyprawy
dla Pat. Sapphire, którą pozostawiono na wszelki
wypadek w spokoju, mogła wrócić do karmienia psa.
Kiedy ze stołu zniknęły ostatnie talerze, podniosła
się, licząc na to, że wymknie się z sali jadalnej przez
nikogo niezauważona.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
17
– Zapraszam na przechadzkę po ogrodzie, mes
dames, o ile nie jest zbyt chłodno – powiedział
Armand, wskazując prowadzące na patio drzwi. – Ja
tymczasem zabiorę panów do gabinetu na cygaro,
a potem dołączymy do was.
– Chłodno? – Sapphire dotknęła dekoltu serwetką.
– Na litość boską, papo. Wieczór jest tak ciepły, że
nikomu raczej nie grozi przeziębienie.
Ojciec nachylił się ku niej z uśmiechem i położył
dłoń na jej ramieniu.
– Proszę cię, Sapphire – zaczął cichym głosem.
– Rozumiem, że jesteś na mnie zła, ale miej wzgląd na
gości. Prowadzę interesy z tymi panami i nie zawadzi,
jeśli postarasz się być miła dla ich żon.
– Rozumiem, papo. Przepraszam. Każę Tarasai
przynieść szale, jeśli którejś z pań zrobi się zimno.
– Dziękuję ci. – Wyszedł, prowadząc panów do
gabinetu, a Sapphire, chcąc nie chcąc, musiała zająć się
paniami.
– Przejdźmy na patio. Zapraszam na kordiał, a przy
okazji obejrzymy sobie orchidee, które dzisiaj właśnie
rozkwitły.
– Ja bardzo przepraszam. – Angelique stanęła za
krzesłem siostry. – Nie czuję się najlepiej. Chyba
migrena. Proszę o wybaczenie, pójdę do swojego
pokoju.
– Oczywiście, oczywiście – przytaknęły panie
zgodnym chórem.
Kiedy Sapphire udało się wreszcie wyjść z domu,
ciotka Lucia pokazywała Pat jedną z hybryd wyhodo-
wanych przez Armanda, niezwykły jasnoróżowy stor-
czyk o czarnym słupku, a dwie starsze damy szeptały
18
ROSEMARY ROGERS
coś zawzięcie, nachyliwszy ku sobie głowy. Nie mając
ochoty przyłączać się do żadnej z tych par, Sapphire
ruszyła nad oczko wodne, w którym mieszkały złote
rybki. Przykucnęła i zaczęła wypatrywać lokatorek
oczka, ciekawa, czy dojrzy jakąś w blasku oświet-
lających ogród pochodni.
Nie dojrzała żadnej, zauważyła natomiast dużą
zieloną żabę, pomarańczowo nakrapianą. Żaba zaczę-
ła się przemieszczać w stronę patia, Sapphire ruszyła
za nią i po kilku krokach doszły ją kobiece głosy.
– Naga? – Usłyszała pełen zgorszenia szept lady
Morrow. – To być nie może.
– Owszem – przytaknęła samej sobie lady Carlisle.
– Tak mówił lord Carlisle. No, prawie naga.
– Oburzające – powiedziała lady Morrow. – I po-
myśleć, że biedny Fabergine musi znosić takie rzeczy,
kiedy żałoba jeszcze się nie skończyła.
– To jedno, dwa, to ta kolorowa. Siada z nimi przy
stole jak swoja. Nie do wiary.
– Kolorowa? A ja myślałam, że to jakaś ich kuzynka
z Francji czy coś takiego...
Sapphire straciła zainteresowanie dla żaby, wypros-
towała się, uniosła dumnie głowę i podeszła do
dzielących się sensacjami dam.
– Panie wybaczą, ale mimo woli usłyszałam frag-
ment waszej rozmowy – powiedziała chłodno, spoglą-
dając prosto w oczy najpierw jednej, potem drugiej
plotkarce.
– To bardzo niegrzecznie przysłuchiwać się cu-
dzym rozmowom. Jesteś zupełnie niewychowana,
moja panno. Nie uczono cię dobrych manier? – zbesz-
tała ją lady Carlisle.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
19
Lady Morrow miała na tyle przyzwoitości, by od-
wrócić wzrok.
Sapphire podeszła jeszcze bliżej, na dobre już
rozeźlona.
– Pani pyta o maniery? Owszem, uczono mnie
manier. Moja matka zawsze mi powtarzała: ,,Jeśli nie
masz nic miłego do powiedzenia, lepiej milcz’’.
– Co ona mogła wiedzieć? – wycedziła lady Carlisle
z pogardą. – Jakaś wywłoka.
– Moja matka... – Sapphire zabrakło słów z oburze-
nia. Osłupiała, urwała w pół zdania i patrzyła na lady
Carlisle szeroko rozwartymi oczami.
– Twoja matka była zwykłą nowoorleańską dziw-
ką. Tak samo jak twoja droga cioteczka. Twój ojciec
poznał ją w domu rozpusty.
– Jak pani śmie! – krzyknęła Sapphire.
– Kochanie – u boku Sapphire pojawiła się ciotka
Lucia; położyła jej łagodnym gestem rękę na ramieniu
– goście twojego ojca...
Sapphire odepchnęła jej dłoń.
– Słyszałaś, co ta kobieta powiedziała przed chwilą
o mojej matce? Jak ją nazwała?
– Zapytaj lady Morrow. – Lady Carlisle wypros-
towała się dumnie. Ptaszek na jej głowie zakołysał się
lekko, jakby zamierzał wydziobać dziurę w czaszce
właścicielki absurdalnego stroiku. – Jej kuzyn widywał
obie w Nowym Orleanie, kiedy prowadził wspólne
interesy z Armandem.
– Edith, wystarczy – rzuciła ciotka Lucia ostrym
tonem.
– To nie może być prawda! To jest kłamstwo.
Ciociu Luciu, powiedz im, że moja matka nie była... –
Sapphire spojrzała na ciotkę i zrozumiała, że nie
uzyska od niej zaprzeczenia. Czyżby te kobiety wie-
działy coś, czego ona nie wiedziała? – Nie, nie
– szepnęła wstrząśnięta.
– Sapphire, moja maleńka... – Ciotka Lucia ujęła jej
dłoń.
– Nieprawda! To wszystko kłamstwo!
– Prawda jest skomplikowana, Sapphire – powie-
działa Lucia cicho. – Wejdźmy do domu i...
– Nie! – zawołała Sapphire i z oczami pełnymi łez
wybiegła z ogrodu w ciemną noc.
Rozdział drugi
Biegła jak szalona, łzy płynęły jej po policzkach.
Niemal na oślep, w ciemnościach, drogą na skróty,
przedzierała się przez gęstwinę w kierunku stajen.
– To nieprawda – powtarzała na głos. – Moja matka
nie była dziwką. – W głębi serca wiedziała jednak, że
to prawda. Pamiętała wyraz twarzy ciotki Luci, który
mówił wszystko. Jej najdroższa mama Sophie, ukocha-
na Armanda, była prostytutką. Sapphire dopiero teraz
zdała sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy od
dawna wiedziała, że matka skrywa jakiś sekret. W So-
phie był smutek, którego nigdy nie przemogła. Nawet
miłość córki i oddanego męża nie była w stanie go
rozproszyć. – Jak mogłaś, mamo? – szepnęła Sapphire,
zwalniając kroku. – Jak mogłaś odejść, nie wyznając mi
prawdy? – pytała, spoglądając w rozgwieżdżone nie-
bo, jakby oczekiwała, że matka stamtąd jej odpowie.
Ale oczywiście odpowiedź nie przyszła; milczało
niebo, milczała nieżyjąca od prawie roku matka. Rok
bez mała, a zdawało się, że tak niedawno chowali ją
22
ROSEMARY ROGERS
w pięknym miejscu. Krótko chorowała. Zaczęła gwał-
townie tracić na wadze, coraz gorzej widziała, miała
zawroty głowy, ciągłą suchość w ustach. Lekarz,
którego wezwano, nie był w stanie nic pomóc.
Rozłożył bezradnie ręce, mówił coś o ,,chorobie
cukrowej’’; trzy tygodnie później Sophie nie żyła.
Na widok stajen Sapphire odetchnęła z ulgą. Za-
wsze tu przybiegała, kiedy czuła się smutna, przy-
gnębiona albo gdy coś wytrąciło ją z równowagi. Tutaj,
mając za towarzystwo jedynie konie, mogła albo
szukać zapomnienia w ich oporządzaniu, albo po
prostu im się przyglądała. Czasami dosiadała któregoś
z wierzchowców i galopowała plażą; kopyta rozprys-
kiwały falę przyboju, zły nastrój pierzchał, a ona czuła
się naprawdę wolna. W ostatnich latach coraz bardziej
tęskniła za swobodą i wolnością.
W pomieszczeniu, w którym trzymano uprząż,
paliło się światło. Sapphire serce zabiło mocniej.
Czyżby Maurice czekał, licząc, że po kolacji uda się jej
wymknąć z domu? Przyspieszyła kroku, weszła do
stajni i podeszła do uchylonych drzwi, zza których
padała smuga światła.
– Maurice? – szepnęła, robiąc krok.
Zza drzwi doszedł ją kobiecy głos. Angelique? Co
jej siostra, do kroćset, robi w stajni o tej porze?
Przyszła po konia, by jechać na schadzkę z Ja-
cques’em?
– Angelique?
– Sapphire? Myślałam, że jesteś w ogrodzie z...
Sapphire pchnęła drzwi.
– Nie uwierzysz, co się stało... – Przerwała w pół
słowa i znieruchomiała.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
23
Angelique uwolniła się gwałtownie z objęć męż-
czyzny.
– Maurice! – Sapphire nie wierzyła własnym
oczom. Miała uczucie, że za chwilę serce jej pęknie.
– Sapphire, moja ukochana...
– Nie! – Niewiele myśląc, chwyciła stojące w kącie
widły.
– To nie jest tak, jak myślisz, najdroższa. – Maurice
podszedł, by ją wziąć w ramiona.
– Nie jest tak, jak myślę?! – krzyknęła Sapphire.
– Sapphire, proszę cię – próbowała uspokoić ją
Angelique.
Miała na sobie prostą suknię, sięgającą za kolana,
z tych, jakie noszą rdzenne mieszkanki wyspy. Wkłada-
ła taki strój, kiedy wymykała się z domu na schadzkę.
– Nie zbliżaj się do mnie – ostrzegła siostrę Sap-
phire i odwróciła się do Maurice’a, pochylając widły.
– Zapewniałeś, że mnie kochasz. Przysięgałeś, że
chcesz się ze mną ożenić. – Była tak zła, tak zawiedzio-
na, że z trudem formułowała wyrazy. – Mówiłeś, że
dochowamy się ślicznych dzieci.
– Chcę się z tobą ożenić, ukochana. Kocham cię.
Chodzi tylko o to, że...
– Chodzi o to, że mnie kochasz, ale całujesz się
z moją siostrą?
– Sapphire... – próbowała się wtrącić Angelique.
– Nic nie mów – syknęła Sapphire, ciągle na-
stawiając widły tak, jakby chciała zaatakować Mauri-
ce’a. – Najpierw skończę z moją ,,wielką miłością’’,
z moim ,,kochanym’’. – Tu wykonała gwałtowny ruch
i Maurice musiał uskoczyć. Przywarł płasko do ściany.
– Sapphire, proszę, pozwól sobie wytłumaczyć. To
24
ROSEMARY ROGERS
nie ma nic wspólnego z tobą i ze mną... z nami. Nas
łączy prawdziwa miłość...
– Prawdziwa miłość! O tak! – Sapphire zaśmiała się
gorzko. – Wynoś się stąd! Natychmiast! – nakazała
pełnym pogardy głosem.
Maurice wybiegł, jakby go sam diabeł gonił.
– Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy! – zawo-
łała za nim. – Nigdy więcej. Słyszysz?
Stała tak przez chwilę, wpatrując się w mrok
rozświetlony nielicznymi lampami, a kiedy usłyszała
trzaśnięcie zamykanych wrót, postawiła widły pod
ścianą i wróciła do pomieszczenia na uprzęż, gdzie
czekała Angelique.
– Jak mogłaś? – szepnęła, spoglądając na siostrę.
– Wiesz przecież, że go kocham.
– Przepraszam – wymamrotała Angelique, wbijając
wzrok w podłogę.
– Przepraszasz? Zdradziłaś mnie, zawiodłaś moje
zaufanie, i to wszystko, co masz do powiedzenia?
– Lepiej, żebyś nie słyszała tego, co mogłabym
jeszcze powiedzieć.
– Ale ja chcę usłyszeć. – Sapphire podeszła bliżej.
– Przepraszam, że pozwoliłam na pocałunek, ale
on ciebie nie kocha.
– O czym ty mówisz? – Sapphire spojrzała zdumio-
na na siostrę. – Oczywiście, że mnie kocha.
– Gdyby cię kochał, nie całowałby się ze mną.
– Nie mów tak.
– Maurice kocha ziemię twojego ojca, nie ciebie.
Małżeństwo z tobą zapewni mu majątek i pozycję. On
ma starszego brata i nie odziedziczy nic po swoim
ojcu, w dodatku ich plantacja jest mocno zadłużona.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
25
Jeśli nie znajdzie bogatej żony, będzie musiał zająć się
handlem albo pójść do rzemiosła.
Sapphire założyła ręce za siebie i oparła się o ścianę.
– To nieprawda.
– Już kilka razy próbował się ze mną spotkać. Kiedy
zobaczyliśmy się pierwszy raz, zaraz po ich powrocie
z Francji, jesienią minionego roku na balu namawiał
mnie, żebym zgodziła się na schadzkę w lesie.
Sapphire pokręciła głową z niedowierzaniem, pró-
bując zebrać myśli.
– Tamtego wieczoru przetańczyłam z nim wszyst-
kie tańce. Mówił, że jestem najpiękniejszą kobietą,
jaką zdarzyło mu się w życiu spotkać, i że zakochał się
we mnie od pierwszego wejrzenia.
– Chyba jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzy-
ło mu się w życiu spotkać, ale on nie wie, co to znaczy
być wiernym. Zasługujesz na kogoś lepszego.
– Nie odwracaj kota ogonem. Całowałaś go. A co
z Jacques’em? – zapytała Sapphire. – Wydawało mi się,
że go lubisz.
– Ach, Jacques. Owszem, lubię go, ale on nie ma
zamiaru się żenić. Ja też nie myślę wychodzić za niego
za mąż. – Angelique przesunęła palcem po blacie
stołu, na którym leżały szczotki
i grzebienie do
czesania koni. – Jestem kolorowa i żaden szanujący się
biały mnie nie zechce, choćby Armand kupował mi
najpiękniejsze suknie w Paryżu, choćbym znała łacinę
jak mnich i całą francuską literaturę na wyrywki.
– To nieprawda – powiedziała Sapphire.
– Owszem, to prawda, i doskonale o tym wiesz. To
dlatego mama, umierając, zapisała pieniądze mnie, nie
tobie. Wiedziała, że nie wyjdę za mąż, i chciała, żebym
26
ROSEMARY ROGERS
była niezależna. Ty odziedziczysz cały majątek po
ojcu, plantację, pieniądze, a ja dostanę to, co miała
matka. – Angelique podeszła do siostry. – Chcesz
usłyszeć, jaki plan ułożył Maurice?
– Jaki? – Sapphire miała łzy w oczach.
– Wiedział, że ojciec nigdy nie zgodzi się na wasz
ślub, więc postanowił cię uwieść. Gdybyś zaszła
w ciążę, Armand musiałby ustąpić, ratując twój honor.
Sapphire nie chciała wierzyć w to, co mówi siostra,
ale Angelique nigdy nie kłamała. Nawet kiedy były
dziećmi i czekała je kara za to, że zrobiły głupi kawał
komuś ze służby albo wymknęły się bez pozwolenia
na plażę, żeby popływać w oceanie z dziećmi z wioski.
– Wszystko jedno – powiedziała Sapphire. – Nie
powinnaś była tego robić.
– Taka jestem i się nie zmienię. Nie żądaj ode mnie
rzeczy niemożliwych, bo będziesz przeżywała ciągłe
rozczarowania. – Teraz w oczach Angelique pojawiły
się łzy. – Wybaczysz mi, siostrzyczko?
Sapphire odwróciła wzrok.
Były najlepszymi, najserdeczniejszymi przyjaciół-
kami. Pokochały się od pierwszej chwili, od pierw-
szego dnia, który Angelique spędziła w swoim nowym
domu. Pewnego razu Sapphire zamiast siedzieć na
lekcji muzyki, uciekła do dżungli. Włóczyła się bez
celu. W końcu natknęła się, tuż przy plaży, na dwa
bezpańskie psy, które atakowały dziewczynkę, próbu-
jącą schronić się przed napastnikami na drzewie.
Odgoniła psy ogromną gałęzią i zaprowadziła małą do
domu. Sophie opatrzyła dziewczynce rozcięte kolano.
Okazało się, że mała mieszka w pobliskiej wiosce i że
jest sierotą. Matka odumarła ją niedawno, a ojciec...
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
27
Mała nie wiedziała, kto jest jej ojcem, ale wystarczyło
spojrzeć na jasną buzię ośmiolatki, by odgadnąć, że
musiał być to Francuz. Być może Sophie Fabergine
podejrzewała, że chodzi o jej męża, w każdym razie
jeszcze tego dnia przyjęła sierotę pod swój dach i od tej
chwili wychowywała jako własną córkę.
– Jestem zła na ciebie – szepnęła Sapphire.
Angelique na te słowa objęła siostrę i uścisnęła
serdecznie.
– Wiem – przytaknęła. – Nie oczekiwałam nic
innego. Zasłużyłam na twój gniew. – Podeszła do
ściany, wspięła się na palce i zgasiła lampę. – Wracaj-
my do domu.
Sapphire nie zdziwiła się specjalnie, zastając w swo-
jej sypialni ojca i ciotkę. Angelique na ich widok
cofnęła się pospiesznie.
– Pójdę do siebie – rzuciła i chciała wyjść, ale
Armand ją zatrzymał.
– Zostań – nakazał, obracając się w fotelu. Nie
skomentował ani słowem swobodnego stroju An-
gelique, udał też, że nie zauważa potarganych włosów
Sapphire ani tego, że jej suknia znajduje się w opłaka-
nym stanie. – To, co mam do powiedzenia, dotyczy tak
samo ciebie, jak i Sapphire. Wejdźcie i zamknijcie
drzwi. Nasi goście zdążyli dzisiaj dowiedzieć się o was
aż nazbyt dużo, nie sądzicie?
– Nie możemy odłożyć tej rozmowy? – zapytała
Sapphire. Ciotka Lucia musiała powtórzyć ojcu, co
lady Carlisle powiedziała na temat jej matki. Sapphire
chciała dowiedzieć się wielu rzeczy od ojca, ale nie
była jeszcze gotowa stawić czoło prawdzie. – Jestem
28
ROSEMARY ROGERS
zmęczona, papo. – Podeszła do szafy, udając, że chce
się rozebrać. – Porozmawiamy jutro. Tak będzie lepiej.
– Nie – rzekł Armand tak stanowczym tonem, że
wszystkie trzy panie na moment zamarły. – Dzisiaj to ja
będę decydował, nie ty, młoda damo. Chcę ci coś
powiedzieć, a ty, przez szacunek należny ojcu, wy-
słuchasz mnie uważnie. Ta rozmowa powinna była
odbyć się wiele lat temu. Twoja matka winna była ją
przeprowadzić, ale co się stało, to się nie odstanie. Nasi
goście naprawili za nas to niedopatrzenie. – Zamilkł na
moment. – Pozostaje nam zacząć od punktu, w którym
lady Carlisle przerwała. Siadaj. – Wskazał dłonią na łóżko
i spojrzał na Angelique. – Ty też, Angel. I ostrzegam, nie
próbujcie we trzy występować przeciwko mnie. Nie
dzisiejszego wieczoru.
Zaskoczona zdecydowaną postawą ojca, Sapphire
posłusznie podeszła do łóżka i usiadła w milczeniu
obok ciotki. Angelique usadowiła się po jej drugiej
stronie.
– Zacznę od tego, że jest mi bardzo przykro,
Sapphire. Muszę powiedzieć, że nie zawsze zgadza-
łem się z decyzjami twojej matki, ale to były jej decyzje,
miała do nich prawo. Jak wiesz, lord Carlisle przyje-
chał sfinalizować pewne transakcje, które przeprowa-
dzamy wspólnie, ale chciał też poznać ciebie. Zamie-
rzam wysłać cię do Londynu...
– Co takiego?! – Sapphire zerwała się z łóżka. – Nie
pojadę do żadnego Londynu!
Armand wstał w fotela.
– Powiedziałem ci, żebyś usiadła, córko, i masz to
robić.
Nic sobie nie robiąc z groźnej miny ojca, Sapphire
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
29
oparła się o łóżko, ale nie usiadła. Założyła ręce na
piersi i czekała.
– Po śmierci twojej matki wpadłem w takie przy-
gnębienie, że przestałem zwracać uwagę na twoje
zachowanie. Stanowczo zbyt wiele sobie pozwalasz,
moja panno.
– Papo, ja nie...
– Nie przerywaj mi znowu!
Sapphire zacisnęła wargi, ale wszystko się w niej
gotowało. Ojciec całkiem postradał zmysły! Chce ją
wysłać do Londynu! Po co, na litość boską?
– Dałem ci zbyt wiele swobody – ciągnął Armand,
chodząc w tę i z powrotem po sypialni. – Po śmierci
matki opuściłaś się w nauce, przestałaś brać lekcje,
ciągle nie ma cię w domu, robisz wyprawy w głąb
wyspy samopas, bez żadnego nadzoru, bez kontroli.
Spotykasz się z kawalerami, których nie powinnaś
w ogóle...
– Papo, Maurice i ja... – Ojciec spojrzał na nią takim
wzrokiem, że natychmiast zamilkła.
– Udasz się do Londynu. Lucia pojedzie z tobą jako
przyzwoitka oraz opiekunka. Wszystko już ustaliłem
z lordem i lady Carlisle.
– A co będzie ze mną? – odezwała się Angelique.
– Nie mogłabym też pojechać do Londynu?
– Myślę, że mogłabyś – odparł Armand, najwyraź-
niej zaskoczony. – Nie byłem pewien, czy zechcesz
opuścić rodzinną wyspę, moja droga, po to, żeby...
– Oczywiście, że chcę jechać! – Angelique klasnęła
w dłonie, podniecona perspektywą wyjazdu. – Och,
papo, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym zoba-
czyć Londyn. Marzyłam o tym.
30
ROSEMARY ROGERS
– Wydawało mi się, że marzyłaś o Nowym Jorku,
nie o Londynie. A nie, przepraszam, to było w zaprze-
szłym tygodniu. A w minionym. Czekaj... Co to było?
Ateny? Paryż. Chyba Bruksela... – zastanawiała się
głośno Sapphire.
– Wszędzie tam chciałabym jechać! – zwołała An-
gelique, ani trochę niezbita z tropu. – Ale najbardziej
do Londynu. Och, dziękuję ci, papo.
Sapphire spojrzała na ojca. Matka często powtarza-
ła, że Angelique łatwo zadowolić, potrafi cieszyć się ze
wszystkiego. Sapphire zawsze kręciła nosem, nic nie
było dla niej dość dobre, nic się jej nie podobało,
chyba że chodziło o jej własne pomysły.
– Nie chcę jechać do Londynu, papo. – Wbiła
wzrok w podłogę. Nie umiała ustępować i nie chciała
tego zrobić. Zerknęła spod oka na ojca, ręce ciągle
trzymając założone na piersi. – Jeśli to tylko z powodu
Maurice’a...
– Nie chodzi o tego franta – prychnął Armand
zniecierpliwiony i odwrócił się w pół kroku. – Nic nie
rozumiesz, Sapphire. Nie wiesz, kim jesteś.
– Znowu do tego wracamy? – Sapphire oderwała
się od łóżka. – Traktujesz mnie jak małe dziecko, które
nie jest w stanie samo decydować o sobie, nie wie, co
jest dla niego dobre, co złe. – Podeszła do ojca. – Mylisz
się. Doskonale wiem, kim jestem i czego chcę od życia.
Jestem Sapphire Lucia Fabergine, córka Sophie i Ar-
manda Fabergine’ów i nie pragnę niczego bardziej
niż...
– Nie jesteś moją córką – przerwał jej Armand.
Pod Sapphire ugięły się kolana.
– Co takiego? – wykrztusiła.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
31
– Chodź tutaj, usiądź koło mnie – poprosiła Lucia,
wyciągając dłoń do chrześnicy.
– Nie. – Sapphire szarpnęła się do tyłu. Najpierw
koszmarna wiadomość o matce, teraz to? Ile w ciągu
jednego dnia może się człowiekowi przydarzyć? Ilu
odmieniającym życie wydarzeniom potrafi stawić czo-
ło? Spojrzała na ojca. – Całe moje życie jest kłamstwem?
Czy ktoś w tym domu powiedział kiedyś jedno słowo
prawdy? O czym ty mówisz, papo, na litość boską?
Armandowi drżała niebezpiecznie broda. Widać
było, że jest bardzo zdenerwowany.
– Proszę. – Sapphire ujęła go pod ramię. – Siadaj
i powiedz.
Ku jej zaskoczeniu, Armand bez protestów dał się
posadzić w fotelu.
– To prawda – rzekł, gdy usadowiła się na podnóż-
ku u jego stóp. – Nie jestem twoim ojcem, ale wierz mi,
kocham cię jak własną córkę. Pamiętaj o tym, zanim
zacznę opowiadać.
– Słucham – powiedziała Sapphire.
– Poznałem twoją matkę i Lucię w Nowym Or-
leanie.
– Był pięknym mężczyzną, najprzystojniejszym,
jakiego kiedykolwiek zdarzyło się nam poznać.
– Lucia uśmiechnęła się do Armanda. – A on tylko
spojrzał na twoją matkę i całkiem stracił dla niej
głowę.
– Ale ona była prostytutką – wtrąciła Sapphire,
bardzo się starając, by w jej głosie nie było słychać
goryczy. – Tak ją poznałeś. O tym mówiła lady Carlisle.
To była tajemnica mamy, którą do końca przede mną
ukrywała.
32
ROSEMARY ROGERS
Armand milczał przez chwilę.
– Tak – powiedział w końcu. – Poznałem twoją
matkę w nowoorleańskim domu publicznym. Zako-
chaliśmy się w sobie i poprosiłem, żeby za mnie
wyszła, chociaż miała dziecko z innym. Sophie zgodzi-
ła się mnie poślubić i zamieszkać w Orchid Manor.
Zabrała z sobą Lucię.
– I to wszystko? Chcesz mi powiedzieć, że jestem
efektem nocy, którą moja matka spędziła z jakimś
nieznajomym?
Armand patrzył na twarz przybranej córki i myślał,
że jest bardzo silna. Znacznie silniejsza niż on sam czy
Sophie. Miała zaczerwienione oczy, ale nie płakała.
Pamiętał doskonale,
jak mając siedem lat, spadła
z konia i złamała rękę. Musiała cierpieć, była przerażo-
na, ale nie uroniła ani jednej łzy. Ileż razy wracała do
domu z poobijanymi do krwi kolanami, poobcierany-
mi łokciami: nigdy się nie skarżyła. Tak, jego Sapphire
naprawdę jest silna. Usiadł wygodniej, założył nogę na
nogę.
– Najpierw mnie wysłuchaj, potem wydawaj sądy.
Nie chcesz wiedzieć, dlaczego twoja matka trafiła do
domu publicznego?
– Czy powiedziałam, że nie chcę? – Sapphire
wysunęła hardo brodę.
– A jakie to ma znaczenie – prychnęła Angelique,
zsuwając się z łóżka, po czym podeszła i stanęła
obok Luci. – Sapphire nie będzie przez to ani trochę
gorsza, ani lepsza. Kobiety muszą robić różne rze-
czy, żeby przetrwać. Czyż nie jest tak, jak mówię,
ciociu?
Lucia spojrzała w ciemne oczy Angelique.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
33
– Tak właśnie trafiłam do madame Dulane w No-
wym Orleanie. Wcześniej byłam zwykłą dziwką ulicz-
ną w Londynie. Nadarzyła się szansa wyjazdu do
Ameryki z pewnym... dobroczyńcą. Kiedy znudził się
mną, musiałam wrócić do jedynego zajęcia,
jakie
znałam, ale tym razem, zamiast pracować na ulicy,
znalazłam dach nad głową, wikt i opierunek.
Sapphire czuła się tak, jakby ktoś wsadził ją na
karuzelę. Tyle na nią spadło w ciągu zaledwie kilku
godzin. Ciotka Lucia i
jej matka sprzedawały się
w domu publicznym? Jej kochana mama była dziwką?
– Poznałaś mamę w Nowym Orleanie czy przyje-
chałyście razem z Londynu?
– Poznałam ją w Nowym Orleanie, ale ona też
przypłynęła z Londynu, chociaż nie z własnej woli.
– Nie z własnej woli?
– Sapphire, nie będziesz chyba teraz potępiała
swojej matki, że milczała. Uważała, że tak będzie lepiej
dla ciebie – odezwał się Armand. – To była jej decyzja.
Chciała powiedzieć ci prawdę, kiedy będziesz starsza.
A potem nagle zachorowała i nie było już czasu na
rozmowy...
W pokoju zaległa cisza. Angelique usiadła z po-
wrotem na łóżku. Sapphire wpatrywała się przez
chwilę w niebo za oknem, po czym zwróciła do
ojca:
– Czyją córką jestem, jeśli nie twoją?
Lucia położyła dłoń na ramieniu Armanda i szep-
nęła coś do niego, a on skinął głową i ciotka rozłożyła
ręce w teatralnym geście, jakby przygotowywała się
do ważnego występu.
– Twoja matka, Sapphire, niewiele mówiła o sobie,
34
ROSEMARY ROGERS
ale postaram się wiernie oddać to, czego zdołałam się
dowiedzieć. Otóż żyła sobie w Devonshire pewna
młoda dziewczyna – zaczęła Lucia, niczym najpraw-
dziwsza bajarka. – Miała na imię Sophie i była bardzo
piękna. Miała kasztanowe włosy i uśmiech, któremu
nie mógł się oprzeć żaden mężczyzna.
Sapphire słuchała ciotki z najwyższą uwagą, chło-
nąc każde słowo.
– Była córką farmera, umiała czytać i pisać i tęsk-
niła za wielkim światem, który rozpościerał się gdzieś
hen, za wzgórzami, okalającymi małą wioskę, w której
mieszkała. Któregoś dnia, a miała wtedy siedemnaście
wiosen, na popas w miejscowej gospodzie zatrzymał
się pewien młodzieniec.
– To brzmi zupełnie jak początek romansu, których
tyle czytasz, albo jak bajka – odezwała się Angelique.
– Był synem hrabiego – ciągnęła Lucia – i miał
prawo tytułować się wicehrabią, a na imię było mu
Edward. Spotkali się przypadkiem, ale ktoś mógłby
rzec, że to zrządzenie losu zetknęło z sobą tych dwoje.
– Podeszła do okna, szeleszcząc fałdami jedwabnej
sukni. – Gdyby Sophie nie wychodziła akurat z ojcow-
skiej gospody i nie natknęła się w przejściu na jego
lordowską mość, nigdy by się nie poznali.
Lucia zamilkła na moment, po czym podjęła opo-
wieść.
– Młodzieniec zakochał się w niej od pierwszego
wejrzenia, a ona w nim. I chociaż wiedzieli, że ich
miłość nie ma przed sobą przyszłości, bo pochodzą
z zupełnie różnych światów, on przyjeżdżał do wsi
regularnie, by widywać się z ukochaną, a Sophie
wymykała się z domu na schadzki.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
35
– Co było potem? – zapytała Sapphire, choć dobrze
znała odpowiedź.
– Pobrali się następnego lata, nie pytając nikogo
o zgodę, w zupełnej
tajemnicy – oznajmiła Lucia
z namaszczeniem. – I przypieczętowali swoją miłość...
– Gorącą nocą poślubną – wtrąciła obeznana z te-
matem Angelique.
– Edward podarował swojej Sophie w dowód
wielkiej miłości
jeden z najpiękniejszych szafirów,
jakie widziała Anglia, który kiedyś należał do wielkiej
monarchini, królowej Elżbiety.
Armand poruszył się w fotelu i wyjął z kieszeni
maleńkie drewniane puzderko.
– A to prezent od niej dla ciebie. – Wydobył klejnot
niezwykłej urody. Szafir wielkości włoskiego orzecha
zajarzył się w blasku lampy.
– Dla mnie? – szepnęła z niedowierzaniem Sap-
phire. Wzięła kamień ostrożnie do ręki. Był zimny,
a jednak promieniowało z niego ciepło.
– Tutaj są również listy pisane przez twojego ojca
do twojej matki. Listy miłosne,
jak się domyślam.
– Posmutniał i pokręcił głową. – Nie czytałem ich
nawet po jej śmierci. Nigdy nie zaproponowała,
żebym je przeczytał, uszanowałem jej wolę.
– Też mi je dajesz? – zapytała Sapphire.
Armand skinął głową.
– Co było potem? – Sapphire spojrzała na Lucię.
– Opowiadaj, ciociu.
– Cóż, młodzi spędzili razem cudowną noc, po
czym się rozstali. On wrócił do Londynu, by powie-
dzieć rodzicom o ślubie, a ona poszła do rodzinnego
domu, żeby podzielić się swoim szczęściem z ojcem.
36
ROSEMARY ROGERS
– Lucia odsunęła się od okna i zaplotła dłonie. – Ojcu
Edwarda, hrabiemu Wesseksowi, bardzo nie w smak
było, że syn poślubił prostą wiejską dziewczynę, bez
majątku i tytułu.
Sapphire zwiesiła głowę.
– Nie zaakceptował tego małżeństwa.
– W rzeczy samej, nie zaakceptował. Jak mówiła
twoja matka, uniósł się straszliwym gniewem, bo miał
już upatrzoną żonę dla syna, pannę z dobrej rodziny,
bogatą i herbową – powiedziała Lucia. – Wysłał do
Sophie swojego człowieka, który oznajmił
jej, że
Edward popełnił wielki błąd i że chce unieważnić
małżeństwo.
– Ale Sophie musiała przecież wiedzieć, że to
kłamstwo – wtrąciła Sapphire, wyobrażając sobie, jak
ten cios musiał zaboleć matkę.
Angelique miała taką smutną minę, jakby to jej
samej przytrafiła się ta smutna historia.
– Sophie wiedziała – przytaknęła Lucia. – Nie
podpisała zgody na unieważnienie małżeństwa, choć
hrabia proponował jej duże pieniądze. Zagroziła, że
pojedzie do Londynu, odnajdzie Edwarda i wtedy lord
Wessex przestraszył się prostej wiejskiej dziewczyny
i ją porwał.
– Biedna mama. – Sapphire nie mogła sobie wyob-
razić, że podobna katastrofa przydarzyła się spokojnej,
pełnej łagodności Sophie. – Opowiadaj dalej, proszę.
– A więc – Lucia wzięła głęboki oddech – Sophie
została wysłana za ocean i wysadzona na brzeg
w nowoorleańskim porcie. Lord Wessex tak się wystra-
szył, że prosta wieśniaczka skradła serce jego dziedzico-
wi, że z tego strachu wyekspediował ją aż do Ameryki.
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
37
– Wierzyć się nie chce – szepnęła Angelique z prze-
jęciem.
– I tak Sophie znalazła się w obcym kraju, bez
pieniędzy, bez dachu nad głową, w dodatku w ciąży,
bo wtedy już wiedziała, że będzie miała dziecko.
– Dziecko Edwarda – dodała Sapphire, ciągle nie
mogąc uwierzyć w to, co przytrafiło się mamie. – Mnie.
– Tak, była w ciąży z tobą – przytaknęła Lucia.
– Jedyny jej majątek stanowił szafir, który dostała od
Edwarda, bezpiecznie zaszyty w kraju sukni, jedynej,
jaką miała, ale Sophie nie pozbyła się klejnotu, wie-
dząc, że to wszystko, co może ofiarować swojemu
dziecku. Zaczęła szukać pracy i w końcu najęła się za
kucharkę w gospodzie w Dzielnicy Francuskiej. Do-
stała pokoik na poddaszu gospody. Miała zajęcie, dach
nad głową, ale po pewnym czasie, kiedy ciąża zaczęła
być widoczna...
– Niewiele myśląc, wyrzucili ją na ulicę – dopo-
wiedziała Angelique z gniewem. – Zawsze tak się
dzieje.
– Tak, wyrzucili ją, ale Sophie się nie poddała. Była
silna, bo wiedziała w głębi serca, że Edward ją kocha
i będzie kochał, choćby nigdy już nie mieli się
zobaczyć, a ona musi opiekować się ich dzieckiem,
zadbać o nie, kiedy się urodzi. I tak znalazła pracę
w jedynym miejscu, gdzie chcieli przyjąć pannę w cią-
ży, dziewczynę bez obrączki na palcu czy wpływowe-
go opiekuna. Trafiła do dobrej madame, znalazła tu
prawdziwe przyjaciółki.
– Ciebie, ciociu?
– Tak. Poznałyśmy się u madame i od pierwszej
chwili stałyśmy się sobie bliskie niczym siostry. Wiejska
38
ROSEMARY ROGERS
dziewczyna, którą los uczynił kobietą upadłą, i dziwka
z londyńskich doków – oznajmiła Lucia z dumą.
– W kilka miesięcy później Sophie urodziła córeczkę.
– Nie mogę uwierzyć, że tak długo ukrywaliście
przede mną prawdę. – Sapphire spojrzała na ojca,
zaciskając mocno klejnot w dłoni.
– Twoja matka pragnęła, byś rosła w poczuciu, że
masz miłość obojga rodziców. To było dla niej bardzo
ważne. – Armand ciągle trzymał szkatułkę na kola-
nach. – Czas płynął i w końcu kłamstwo zamieniło się
w prawdę, bo pokochałem cię jak własne dziecko
i zapomniałem, że ktoś inny jest twoim ojcem.
– Wzięłaś kasztanowe włosy po matce, a oczy po
ojcu, bo Edward też miał jedno oko zielone, jedno
niebieskie.
Sapphire zasłoniła usta dłonią na tę rewelację
i wciągnęła głęboko powietrze. Tyle razy pytała
matkę, skąd u niej te niezwykłe oczy, skoro Sophie
i Armand mieli brązowe, i matka odpowiadała nie-
zmiennie, że dzieci dziedziczą różne cechy nie tylko
i niekoniecznie po rodzicach.
– Sophie dała ci na imię Sapphire. – W oczach Luci
zalśniły łzy. – Sapphire, Szafir, jak klejnot, który dostała
od twojego ojca. Chciała dla ciebie lepszego życia niż
to, które było jej udziałem. Marzyła, że pewnego dnia
wrócicie obie do Anglii, odnajdziecie Edwarda i się
połączycie. I że będziesz nosiła nazwisko swojego
ojca.
Sapphire przysiadła znowu na podnóżku, oszoło-
miona historią, którą usłyszała.
– Dlatego chcesz wysłać mnie do Londynu, papo?
Żebym odnalazła swojego ojca?
NAJCENNIEJSZY KLEJNOT
39
– Nie, moja ukochana córko, nie chcę tego. Nie
chodzi nawet o to, czego ty chcesz. – Armand
spojrzał w okno. – Musimy zrobić to, czego prag-
nęła twoja matka. Tak brzmiało jej ostatnie życzenie
przed śmiercią: żebyś odnalazła swojego ojca i no-
siła jego nazwisko, bo masz do tego pełne prawo.
– I mówisz mi
to prawie rok po jej śmierci?
Dlaczego tak długo czekałeś? – zapytała Sapphire,
ocierając łzy gromadzące się w kącikach oczu. – Dla-
czego akurat teraz chcesz mnie wysłać do Anglii?
Dlaczego pod opieką tych okropnych ludzi?
– Jestem słabym człowiekiem i wiele miesięcy
zbierałem się na odwagę, by powiedzieć ci prawdę.
Niełatwo mi myśleć o rozłące z tobą. A wysyłam cię
z lady i lordem Carlisle, bo wiem, że u nich będziesz
bezpieczna. Oboje mają
konek-
sje, wprowadzą cię do londyńskiego towarzystwa.
Będziesz mieszkała u nich tylko do chwili, gdy twój
ojciec zaprosi cię pod swój dach.
odpowiednie
– Ciągle nie rozumiem, dlaczego właśnie teraz
chcesz wysłać mnie do Londynu?
– Dlatego, że nadszedł właściwy czas.
Sapphire milczała przez moment, w końcu pod-
niosła wzrok na Armanda.
– A jeśli wcale nie chcę szukać swojego ojca?
– zapytała hardo. – Jeśli nie zgodzę się wyjechać, co
wtedy?
Pobierz darmowy fragment (pdf)