Darmowy fragment publikacji:
R O Z D Z I A ¸ 1
Wyspa tajemnic
Hawana by∏a goràca. Po parnym dniu zaczyna∏a si´ jeszcze bardziej upal-
na noc, kiedy barman bez pami´ci la∏ rum do lodowatych drinków z liÊçmi
mi´ty, a przez otwarte drzwi na ulic´ p∏yn´∏a kubaƒska muzyka. Pulchne nie-
mieckie turystki zrywa∏y z ramion ˝akiety i chustki, dajàc si´ porwaç do taƒca
gi´tkim Kubaƒczykom. Kiedy przyciskali bràzowe palce do ich ró˝owych ple-
ców, powietrze g´stnia∏o od westchnieƒ i milczàcej zgody na wszystko, co
mog∏oby si´ wydarzyç.
Kontrabas nape∏nia∏ ciemnoÊç erotycznym wezwaniem, pot´gowanym przez
goràczkowe marakasy i studzonym przez t´sknie rozmarzonà tràbk´. Niemki
lgn´∏y do swoich kubaƒskich partnerów, zapominajàc, ˝e w swojej ojczyênie sà
statecznymi matkami i ˝onami równie jak one grubych Niemców, z którymi od
czterdziestu lat pijà przed telewizorem wieczorne piwo. Niewa˝ne by∏o to, ˝e
obejmujàcy je Kubaƒczycy nie majà przesz∏oÊci, imion i ani grosza przy duszy.
Byli tak samo anonimowi jak muzyka. W takà noc wszystko by∏o mo˝liwe.
Po wypiciu trzeciego mojito1, zobaczy∏am, ˝e do taƒca przy∏àcza si´ s∏ony
wiatr znad morza i chudy koƒ zaprz´˝ony do doro˝ki. Nawet kamienie w bru-
kowanej ulicy podrygiwa∏y pod moimi stopami, wi´c zerwa∏am si´ z miejsca
i wpad∏am w czyjeÊ ramiona, gotowa poddaç si´ im w porywajàcym rytmie, bio-
dro przy biodrze, policzek przy policzku, gdy nagle mój partner i ja spojrzeliÊmy
sobie w oczy. Âwiat zatrzyma∏ si´ na u∏amek sekundy, podczas którego czym pr´-
dzej roz∏àczyliÊmy d∏onie i odskoczyliÊmy na bezpiecznà odleg∏oÊç – ja i on, czyli
pulchna Niemka o dekolcie g∏´bokim jak Rów Mariaƒski, w którym ko∏ysa∏y si´
dwie go∏e, ró˝owe dynie.
1 Mojito (hiszp.) – ulubiony drink Ernesta Hemingwaya i do dziÊ najbardziej popularny na Kubie, sk∏adajàcy si´
z bia∏ego rumu, soku z limonów, cukru, Êwie˝ych liÊci mi´ty, wody sodowej i lodu.
7
Skoczy∏am w bok i prawie natychmiast chwyci∏ mnie w pasie inny tancerz,
o bezpiecznie koÊcistych r´kach, w kraciastej koszuli i kapeluszu skrywajàcym pó∏
twarzy. Taƒczy∏ jak szatan.
Nigdy wczeÊniej nie widzia∏am, ˝eby ludzie tak nami´tnie oddawali si´ mu-
zyce. Ani w Argentynie, gdzie po zapadni´ciu zmroku w portowych barach
rozbrzmiewa∏o tango, ani w Kolumbii, gdzie od rana do wieczora królowa∏a sal-
sa, ani podczas plemiennych ceremonii w d˝ungli amazoƒskiej czy w Afryce,
gdzie muzyka mia∏a otwieraç wrota do Êwiata niewidzialnego oczom zwyk∏ych
Êmiertelników.
Muzyka na Kubie jest elektrownià, do której od urodzenia jest pod∏àczony
ka˝dy cz∏owiek, wi´c gdy tylko zaczyna graç, Kubaƒczyk zrywa si´ do taƒca i z ka˝-
dà minutà ∏aduje si´ zapasem energii do ˝ycia.
Nagle przypomnia∏ mi si´ Fidel Castro, który wczoraj wieczorem w telewi-
zji przez cztery godziny pokazywa∏ lodówki i wiatraki, z oburzeniem wskazujàc,
˝e zu˝ywajà za du˝o energii elektrycznej. Gro˝àc palcem przeszed∏ kilka kroków
dalej do mniejszego wiatraka z niebieskimi skrzyd∏ami, odwróci∏ si´ do kamery
i powiedzia∏:
– Oto jest dobry wiatrak! Energooszcz´dny!
Kamera przenios∏a si´ na twarz rozradowanej Kubanki, która klaszczàc ze
szcz´Êcia w r´ce powiedzia∏a:
– To jest mój nowy wiatrak! Kupi∏am go dzi´ki naszemu Fidelowi, ale to nie
jest jedyny prezent, jaki dostaliÊmy od naszego jefe el comandante, wodza, bo pierw-
szà rzeczà, jakà nam da∏, by∏a rewolucja i wyzwolenie Kuby!
Fidel Castro wyst´powa∏ w telewizji prawie codziennie, opowiadajàc o spra-
wach najbli˝szych Kubaƒczykom – o imperializmie Ameryki, o terrorystach
nies∏usznie pozostawionych na wolnoÊci, o potkni´ciach wrogich rzàdów, a tak-
˝e o najnowszych garnkach ciÊnieniowych do gotowania ry˝u, sprowadzonych
z bratniego kraju – Chin, podajàc przy tym szczegó∏owy przepis ich obs∏ugi,
w którym równie˝ zawarte by∏o polecenie oszcz´dzania energii elektrycznej. Do
garnka nale˝y wsypaç ry˝, zalaç go wodà, szczelnie zamknàç, doprowadziç do
wrzenia, a nast´pnie zgasiç gaz, pozostawiajàc ry˝ w zamkni´tym garnku „a˝ doj-
dzie”. Garnek kosztuje 120 peso. Miesi´czna pensja Kubaƒczyka wynosi 240 peso.
Butelka wody mineralnej kosztuje 24 peso, kilogram mi´sa bez kartek – 66 peso,
jedno jajko – 2 peso. Ka˝dy Kubaƒczyk dostaje przydzia∏ na zakup trzech kilogra-
mów ry˝u miesi´cznie, 25 deka fasoli, tyle samo oleju, odrobin´ kawy i paru
innych produktów w niewielkich iloÊciach. Wo∏owiny nie mo˝na kupiç od kilku
lat. Dzieci do roku ˝ycia dostajà miesi´cznie dwie butelki mleka, starsze majà
przydzia∏ mleka w proszku.
Bilet na autobus miejski w Hawanie kosztuje 20 centavos, czyli mniej ni˝
2 polskie grosze, ale za bilet autobusowy z Hawany do odleg∏ego o cztery godzi-
ny miasta Santa Clara trzeba zap∏aciç ponad czterysta peso. Jak mo˝liwe jest tu
8
˝ycie na co dzieƒ? Jak Kubaƒczykom udaje si´ prze˝yç do koƒca miesiàca? Skàd
biorà si∏´, radoÊç i nadziej´? A mo˝e tu nie ma nadziei?…
Po ulicach Hawany je˝d˝à stare amerykaƒskie samochody. Po kilku dniach
uÊwiadomi∏am sobie, ˝e wszystkie te okràg∏e fordy, chevrolety i buicki z lat pi´ç-
dziesiàtych to rówieÊnicy kubaƒskiej rewolucji. Pojawi∏y si´ na wyspie jako
najnowsze modele Êwiatowej motoryzacji tu˝ przed tym, gdy w∏adz´ na Kubie
przejà∏ rzàd rewolucyjny. I razem z rewolucjà zacz´∏y dojrzewaç. I choç to brzmi
nieprawdopodobnie, pi´çdziesi´cioletnie samochody sà dziÊ na wyspie tak samo
wiecznie m∏ode, jak kubaƒska rewolucja. Wyglàdajà jak triumfalna, nie koƒczàca
si´ parada eksponatów, które z muzeów uciek∏y na wolnoÊç.
Kuba to wyspa tajemnic. Nie ma tu niczego, a jednak jest wszystko. Nie ma
lekarstw, ale wszyscy sà zdrowi. Nie ma ˝ywnoÊci, ale nikt nie g∏oduje. Nie ma
pieni´dzy, ale wszyscy sà zamo˝ni. Brakuje swobód obywatelskich, ale nie ma ˝e-
braków ani bezdomnych dzieci na ulicach.
Ka˝dy obywatel dostaje w pracy darmowy obiad. Ka˝de dziecko dostaje
w szkole dwa posi∏ki. Ka˝dy uczeƒ jest pionierem i przychodzi do szko∏y w bia-
∏ej koszuli i czerwonej chustce na szyi. Kim chcà zostaç gdy dorosnà?
– Seremos como el Ché! – odpowiadajà bez wahania. – B´dziemy tacy jak Che!
Kuba to wyspa tajemnic.
Nie ma tu niczego,
a jednak jest wszystko.
9
Che Guevara to idealny wzór do naÊladowania – m∏ody, wykszta∏co-
ny lekarz, który podczas podró˝y po Ameryce Po∏udniowej odkrywa, ˝e
Êwiat jest niesprawiedliwy, wi´c sprzeciwia si´ z∏u i próbuje je naprawiç.
W dodatku jest przystojny, inteligentny, uczciwy, ∏agodny, wspó∏czujàcy
i kocha swoich rodziców. Jest bardziej bohaterski od Supermana, a co naj-
wa˝niejsze – jest prawdziwy. Nie powsta∏ w wyobraêni pisarza ani re˝ysera;
naprawd´ ˝y∏, walczy∏ i pisa∏.
Na jednej z tylnych, zapomnianych uliczek, dokàd nigdy nie docierajà tury-
Êci, znalaz∏am ksi´garni´. W ma∏ym pokoju sta∏y ciasno st∏oczone drewniane rega∏y
pe∏ne ksià˝ek, które le˝a∏y te˝ na parapetach, sto∏ach, krzes∏ach i na pod∏odze.
Mi´dzy nimi drzema∏a nieco zakurzona Kubanka.
Obok podr´cznika o gatunkach drewna z biciem serca znalaz∏am kilkanaÊcie
wyblak∏ych numerów magazynu National Geographic – czy to nie dziwne w kra-
ju, który od lat prowadzi wojn´ z Amerykà?…
Wczoraj wieczorem w telewizji Fidel Castro opowiada∏ w jaki sposób „ten,
no ten, jak mu tam… Bush” znowu skompromitowa∏ si´ przed Êwiatem. Przy
s∏ynnym Maleconie, czyli bulwarze nadmorskim w Hawanie nieustannie trwa
kampania antyamerykaƒska. Ostatnio powieszono tam jedno ze zdj´ç opubli-
kowanych w mi´dzynarodowej prasie, a przedstawiajàce amerykaƒskich
˝o∏nierzy zn´cajàcych si´ nad irackimi wi´êniami. Domalowano na nim ogrom-
nà czarnà swastyk´.
Oryginalny numer magazynu National Geographic z 1930 roku, z czarno-bia-
∏ymi zdj´ciami zimnego Tybetu na ok∏adce, zrobi∏ si´ niespodziewanie bardzo
goràcy. Od∏o˝y∏am go na stó∏ i nagle zobaczy∏am kompletny zestaw dzie∏ Che
Guevary. Wzi´∏am do r´ki pierwszy tom i otworzy∏am na przypadkowej stronie.
Che pisa∏:
„Zwyczajowym i bardzo wa˝nym elementem wyposa˝enia ˝o∏nierza jest ty-
toƒ – w postaci papierosów, cygar czy te˝ fajki. Dym z tytoniu jest wspania∏ym
towarzyszem samotnego ˝o∏nierza”.
Pochwa∏a palenia tytoniu i uzale˝nienia od nikotyny napisana przez lekarza,
w dodatku od dzieciƒstwa chorego na astm´!
Nie mówi∏am, ˝e Kuba to wyspa tajemnic? Przyjecha∏am na Kub´ po to, ˝e-
by odkryç prawd´. Jak si´ wkrótce potem okaza∏o, moimi towarzyszami w tej
podró˝y mieli byç Flegmatyczny Anglik, Szalony Hiszpan i niezliczone zast´py
tajnych agentów.
Pi´çdziesi´cioletnie samochody
sà tak samo wiecznie m∏ode,
jak kubaƒska rewolucja.
Wyglàdajà jak triumfalna,
nie koƒczàca si´ parada
eksponatów, które z muzeów
uciek∏y na wolnoÊç.
10
R O Z D Z I A ¸ 2
Wielb∏àdy w Hawanie
To by∏ potwór. Ogromny, d∏ugi, garbaty, ryczàcy i ró˝owy jak landrynka.
Wy∏oni∏ si´ zza zakr´tu dyszàc wielkà paszczà, a potem stanà∏ przy kraw´˝niku,
wypluwajàc z siebie ma∏e ludziki. Wyglàdali jak niejadalne resztki wi´kszego
obiadu. Mnie te˝ czeka∏ ten los. Garbaty potwór zwany wielb∏àdem – camello –
to najtaƒszy i najwi´kszy hawaƒski autobus miejski zrobiony z masy ˝elaza do-
czepionej do kawa∏ka ci´˝arówki.
Odwa˝nie stan´∏am w t∏umie udeptujàcym chodnik. Kubaƒczycy tworzyli
teoretycznà kolejk´, bo ka˝da nowa osoba rzuca∏a w t∏um sakramentalne pytanie:
– Último?2 Kto jest ostatni?
– Soy yo! – odpowiedzia∏am podnoszàc r´k´. – To ja!
I od razu poczu∏am si´ lepiej, bo przyjemnie jest pomyÊleç, ˝e kolejka na-
rasta z ty∏u, a nie przede mnà. Tak mi si´ przynajmniej wydawa∏o. Dzieƒ by∏
goràcy, Kubaƒczycy nie stali sznurkiem jeden za drugim, tylko rozproszeni
w nielicznych plamach cienia, zaj´ci lizaniem lodów lub ponadczasowym spo-
glàdaniem w horyzont. Trzeba umieç czekaç jeÊli si´ jest Kubaƒczykiem. Ka˝dy
goÊç na Kubie szybko powinien si´ tej sztuki nauczyç.
Po godzinie, kiedy zacz´∏am ju˝ usychaç z pragnienia, a moje nogi wi´d∏y
pod ci´˝arem plecaka ze sprz´tem fotograficznym i filmowym, z którym nigdy
si´ nie rozstaj´, nagle t∏um drgnà∏. Odszuka∏am oczami Kubank´ w czerwonej
bluzce i twarzy pomarszczonej jak Êwie˝o zaorana ziemia. Rzuci∏a mi podekscy-
towane spojrzenie. Zza zakr´tu wytoczy∏ si´ potwór.
Z przodu mia∏ wyszczerzonà mask´ czo∏gopodobnej radzieckiej ci´˝a-
rówki, do której doczepiono trzeszczàce, nienaturalnie wygi´te ˝elazne cia∏o.
Konstruktor cz´Êci pasa˝erskiej zaprojektowa∏ wn´trze dwupoziomowe, przy
2 Último? (hiszp., czyt. ultimo, z akcentem na „u”) – ostatni, tu w znaczeniu: kto jest ostatni w kolejce?
13
Garbaty potwór zwany
wielb∏àdem – camello
– to najtaƒszy
i najwi´kszy autobus
zrobiony z masy ˝elaza
doczepionej do kawa∏ka
ci´˝arówki.
czym wy˝szy poziom wyst´puje w cz´Êci przedniej i tylnej, a poÊrodku pod∏o-
ga wraz z dachem drastycznie opada, przez co pojazd wyglàda tak, jakby oprócz
∏adunku pasa˝erów nosi∏ równie˝ na sobie dwa wielb∏àdzie garby. Dzi´ki temu
by∏ nieprawdopodobnie d∏ugi.
– Miramar? – zapyta∏am mojej znajomej Kubanki. Miramar to nazwa dziel-
nicy w Hawanie.
– Si, si – odpowiedzia∏a, zaciskajàc w garÊci dwie siatki i r´k´ towarzyszàcej
jej dziewczynki.
Nagle na chodniku zrobi∏o si´ ciasno. Nikt nie wiedzia∏ w którym do-
k∏adnie miejscu zatrzyma si´ autobus, wi´c ludzie na wszelki wypadek t∏oczyli
si´ przy kraw´˝niku, gotowi w ka˝dej chwili przemieÊciç si´ bardziej w pra-
wo lub w lewo. WczeÊniejsze ustalanie porzàdku kolejki wyda∏o mi si´ teraz
czynnoÊcià ÊciÊle hobbystycznà, bo kiedy nadszed∏ czas dzia∏ania, nikt nie
przejmowa∏ si´ kolejnoÊcià nadchodzenia, bo silniejsi i m∏odsi zajmowali
pierwsze rz´dy.
Po twarzach bi∏ nas wiatr zmieszany ze spalinami przeje˝d˝ajàcych samo-
chodów, a ró˝owy gigant p´dzi∏ po ostatniej prostej, powodujàc g´stnienie ∏okci,
kolan, g∏ów i oddechów oczekujàcych. Nagle t∏um ruszy∏ przed siebie jak wiel-
ka ciasno zbita kula, porywajàc ze sobà nawet takie obce jej elementy jak moja
14
skromna osoba. Nie musia∏am wykonaç ˝adnego ruchu stopami – zosta∏am
uniesiona wraz z t∏umem we w∏aÊciwym kierunku i postawiona z powrotem na
ziemi. Tu˝ przed sobà mia∏am Kubank´ w czerwonej bluzce, której postanowi-
∏am nie odst´powaç na krok – co ostatecznie mi si´ uda∏o, choç ze skutkiem
przeciwnym ni˝ ten, na który liczy∏am.
Rozp´dzony camello minà∏ przystanek, jakby go w ogóle nie zauwa˝y∏. Ludê-
mi szarpnà∏ gwa∏towny podmuch czarnego powietrza, a potem t∏um zwiotcza∏
i rozpad∏ si´ na kawa∏ki.
– By∏ pe∏en – powiedzia∏a Kubanka z siatkami. – Nawet si´ nie zatrzyma∏.
– I co teraz?
– Przyjedzie nast´pny.
– Kiedy? – zdà˝y∏am zapytaç, ale nie us∏ysza∏am odpowiedzi, bo ludzie na-
gle rzucili si´ do biegu.
Na horyzoncie zarycza∏ nast´pny ró˝owy potwór z dwoma garbami i radziec-
kà szcz´kà. Kubanka bieg∏a ciàgnàc za sobà dziewczynk´, za nimi ja, przyciskajàc
do siebie plecak pe∏en sprz´tu, mimowolnie dostosowujàc si´ do rytmu przebo-
ju „Nights on Broadway”, który zalewa∏ ulic´ z g∏oÊników ustawionych na szczycie
schodów wiodàcych do Kapitolu.
Budynek Kapitolu w sercu Hawany jest prawie identyczny jak Kapitol w Wa-
szyngtonie. Kubaƒska rewolucja od prawie pi´çdziesi´ciu lat toczy si´ wÊród
starych amerykaƒskich samochodów i budynków wzniesionych przez magnatów
amerykaƒskiego przemys∏u, którym rzàd w Hawanie odebra∏ i znacjonalizowa∏
posiad∏oÊci na mocy specjalnych ustaw. Tak zacz´∏a si´ gorzka wojna mi´dzy Ame-
rykà a Kubà. A teraz bieg∏am ulicà w centrum Hawany, mijajàc kino, w którym
wyÊwietlany jest film o Rayu Charlesie, a do biegu i walki o zaj´cie miejsca w po-
twornym kubaƒskim ró˝owym autobusie przygrywa∏a nam instrumentalna wersja
amerykaƒskiego przeboju zespo∏u Bee Gees. Wyda∏o mi si´ to tak komiczne, ˝e
zacz´∏am si´ Êmiaç.
– No se preocupe! Nie martw si´! – rzuci∏a mi w biegu Kubanka z siatkami,
myÊlàc pewnie, ˝e wpadam w panik´. – Wszystko b´dzie dobrze!
W nast´pnej chwili zosta∏yÊmy wessane przez t∏um Kubaƒczyków t∏oczàcych
si´ przy drzwiach. Znów zosta∏am uniesiona nad ziemi´, jednak tym razem z ka˝-
dà sekundà oddala∏am si´ od autobusu, tracàc z oczu nawet czerwonà bluzk´ mojej
znajomej Kubanki. W∏àczy∏am do akcji ∏okcie i kolana, napotykajàc po drodze
dziesiàtki innych ∏okci i kolan, a˝ wreszcie zbli˝y∏am si´ do drzwi na tyle blisko,
˝e uczepi∏am si´ ich r´kami i postanowi∏am nie puszczaç. T∏um musia∏ wyczuç
mojà determinacj´, bo przesta∏ si´ opieraç i zosta∏am wrzucona do Êrodka. Chwy-
ci∏am si´ za rur´, usi∏ujàc zachowaç równowag´. Autobus by∏ pe∏en, ale wcià˝
wsiadali nast´pni. Miejsca siedzàce ju˝ dawno zosta∏y zaj´te przez najszybszych
m∏odych Kubaƒczyków.
15
Wreszcie t∏um przesta∏ si´ poruszaç i wydawa∏o si´, ˝e jest to w∏aÊciwy mo-
ment na zamkni´cie drzwi i rozpocz´cie podró˝y, gdy nagle nad naszymi g∏owami
ktoÊ zaczà∏ krzyczeç.
– Przechodziç, przechodziç dalej! W Êrodku jest jeszcze ca∏kiem luêno! Prze-
chodziç, przechodziç dalej!
Ka˝demu kierowcy zawsze towarzyszy asystent w bia∏ej koszuli, który
przyjmuje aluminiowe monety o wartoÊci 20 centavos, czyli op∏at´ za prze-
jazd, dokumentowanà ma∏ymi biletami, którymi zas∏ana jest pod∏oga autobusu.
Zadaniem asystenta jest te˝ odpowiednie upchni´cie ludzi w autobusie, bo
ch´tnych na przejazd jest zawsze wi´cej ni˝ miejsc. A Kubaƒczycy po wtar-
gni´ciu do wn´trza zastygajà w rodzaju cierpliwej rezygnacji.
– Przechodziç dalej, mówi´ wam! – rykn´∏a asystentka, która wspi´∏a si´ na
stalowà barierk´ i przycisn´∏a policzek do sufitu, ˝eby mieç lepszy widok na wn´-
trze autobusu. – Przechodziç dalej, na Êrodku jest puste miejsce!
Na schodkach t∏oczyli si´ ostatni pasa˝erowie, na chodniku czekali nast´pni.
Ludzie w Êrodku trwali nieruchomo. Ten i ów tylko poruszy∏ oczami.
– Przesuwaç si´, przechodziç do ty∏u! – krzycza∏a asystentka kierowcy. Ludzie
s∏uchali jej jak znanego na pami´ç refrenu powtarzanego do znudzenia we wszyst-
kich autobusach Hawany. – Przechodziç! Bo jak nie, to autobus dalej nie pojedzie!
KtoÊ wykona∏ stopà ruch, innemu Kubaƒczykowi drgnà∏ mi´sieƒ w twarzy.
Jeszcze kilka osób wcisn´∏o si´ do Êrodka, pozosta∏e odpad∏y od autobusu jak doj-
rza∏e gruszki. Drzwi si´ zatrzasn´∏y. Asystentka wróci∏a spod sufitu na swoje
miejsce. Kierowca warknà∏. Przepraszam, zdawa∏o mi si´. To autobus warknà∏
ostrzegawczo, a potem ryknà∏ silnikiem z ca∏ych si∏, wypuszczajàc bokiem k∏´by
spalin. Zrozumia∏am, dlaczego zosta∏ przyczepiony do ci´˝arówki. Bo sam nigdy
w ˝yciu nie da∏by rady uciàgnàç kilkunastometrowej ˝elaznej puszki wype∏nio-
nej po brzegi ludêmi w charakterze sardynek.
Budynek Kapitolu
w sercu Hawany jest
prawie identyczny jak
Kapitol w Waszyngtonie.
16
R O Z D Z I A ¸ 3
Socjalizm albo Êmierç
Zwisa∏am ze stalowej rury przyÊrubowanej do sufitu, ko∏yszàc si´ w rytm
podskakujàcego autobusu, a podczas zakr´tów k∏adàc na najbli˝szych pasa˝e-
rów jak ∏an zbo˝a. Nawet gdybym chcia∏a, nie mog∏abym bardziej si´ zbli˝yç
do narodu kubaƒskiego. ByliÊmy ekonomicznie upakowani mi´dzy wystajàce
kraw´dzi siedzeƒ i elementów konstrukcyjnych, wgnieceni w mas´ dotykajà-
cych si´ pleców, ∏okci, toreb i bioder. Dzi´ki twardemu i wystajàcemu plecakowi
niespodziewanie znalaz∏am przed sobà troch´ wolnej przestrzeni i tlenu, co po-
mog∏o mi nie tylko zachowaç ˝ycie, ale i Êledziç mijane ulice i wewn´trznà
panoram´ hawaƒskiego „wielb∏àda”.
Podobno na Kubie panuje polityczny re˝im, bieda i rozpasana prostytucja.
Ciekawe ile tajnych agentów i prostytutek jest wÊród pasa˝erów. Nie wyglàdajà
na biednych. Noszà schludne, czyste ubrania, kobiety majà bransoletki i naszyj-
niki, nastolatki stroszà sobie w∏osy na mokry ˝el, a dzieci jak wsz´dzie na Êwiecie
bawià si´ zabawkami. Nigdzie nie widzia∏am bezdomnych, nawet w najdalszych
zakàtkach starej Hawany, gdzie m´˝czyêni patrzyli na mnie spod zmru˝onych po-
wiek siedzàc w progu z cygarem w ustach.
– Where you from?3 – pytali czasem mi´kkà, ∏amanà odmianà angielszczyzny.
– Skàd jesteÊ?
– Polonia4 – odpowiada∏am krótko, nie zatrzymujàc si´, ˝eby nie daç im pre-
tekstu do rozmowy.
– No ingles? No ingles? – dopytywali si´ zdumieni. – Nie mówisz po angielsku?
– No, señor – mówi∏am z uÊmiechem i sz∏am dalej.
– A lubisz taƒczyç? – zapyta∏ nagle jeden z nich i stanà∏ naprzeciwko, bloku-
jàc sobà przejÊcie.
3 Where you from? – poprawnie: Where are you from? (ang.) – Skàd pochodzisz? Skàd jesteÊ?
4 Polonia (hiszp.) – Polska.
19
Wewnàtrz kubaƒskiej
megataksówki, zrobionej
z przed∏u˝onego fiata.
20
– Lubi´ – odrzek∏am uÊmiechajàc si´ na po˝egnanie. – Dzi´kuj´. Do widzenia.
– A jak masz na imi´? Ja jestem Julio – wyciàgnà∏ r´k´. – Jestem bardzo szcz´-
Êliwy, ˝e ci´ poznaj´.
Nie by∏o wyjÊcia. Musia∏am stanàç, przyjàç wyciàgni´tà r´k´ i odpowiedzieç.
– To chodê dzisiaj na taƒce – powiedzia∏ natychmiast.
– Nie, dzi´kuj´, jutro rano wyje˝d˝am z Hawany.
– Ale dzisiaj wieczorem mo˝esz przyjÊç na taƒce! – nalega∏. – Mój zespó∏ wy-
st´puje tu niedaleko.
By∏ dziwnie natarczywy. Tak jakbyÊmy spotkali si´ wczeÊniej i zawarli wst´p-
nà umow´, z której ja próbuj´ si´ teraz wycofaç. Zatarasowa∏ sobà przejÊcie
i przysunà∏ do mnie, jakbyÊmy byli starymi znajomymi. Pozostali Kubaƒczycy
na ulicy nie zwracali na nas uwagi. W takich sytuacjach najlepiej jest zachowaç
ch∏odny spokój i lekko przyjaznym tonem udawaç z uÊmiechem, ˝e wszystko
jest w porzàdku, ale „niestety musz´ ju˝ iÊç, bo czeka na mnie…” ambasador,
policjant, narzeczony lub inny równie zaanga˝owany m´˝czyzna. Rzuci∏am mu
krótkie spojrzenie.
– Grasz w zespole? – zapyta∏am.
– Gram na gitarze, w najlepszym klubie Starej Hawany, nazywa si´ Casa de
Musica. A ty jesteÊ taka pi´kna!
Julio mia∏ si´ chyba za wytrawnego hawaƒskiego podrywacza.
– Masz takie niebieskie oczy, takie niebieskie!… Jakich nigdy w ˝yciu nie
widzia∏em!
„Nie tym razem, Julio” – pomyÊla∏am, patrzàc mu prosto w oczy. M∏odzi
Kubaƒczycy szybko proponujà ma∏˝eƒstwa – pod warunkiem, ˝e panna m∏oda
posiada zagraniczny paszport.
– Byç mo˝e spotkamy si´, kiedy znów przyjad´ do Hawany. Wtedy przyjd´
na koncert twojego zespo∏u – powiedzia∏am. – Do zobaczenia!
– A dokàd wyje˝d˝asz? – zastàpi∏ mi drog´.
– Do Santiago de Cuba – powiedzia∏am, wybierajàc najdalsze mo˝liwe mia-
sto, znajdujàce si´ na dok∏adnie drugim koƒcu wyspy.
– Tam te˝ du˝o taƒczà!
– Wiem – odpar∏am, robiàc znów dwa kroki do przodu i próbujàc go wymi-
nàç. – Ale w Santiago de Cuba rytmy sà bardziej afrykaƒskie ni˝ tutaj.
– Och, i w dodatku jesteÊ inteligentna! – zawo∏a∏ Julio.
– Si, señor – odpar∏am. – W moim kraju wszyscy sà tacy. Mi∏o by∏o ci´ po-
znaç, Julio, do zobaczenia.
UÊcisnà∏ mi obie r´ce i zajrza∏ jeszcze raz g∏´boko w oczy. Wyda∏ mi si´ wte-
dy zwyk∏ym podrywaczem, gdybym jednak przyjrza∏a mu si´ uwa˝niej i zwróci∏a
uwag´ na twarze innych Kubaƒczyków „przypadkiem” znajdujàcych si´ w pobli-
˝u, byç mo˝e da∏oby mi to do myÊlenia. Na razie jednak z ulgà wymin´∏am Julia
i posz∏am dalej przed siebie, wprost na has∏o wymalowane na murze czarnà far-
bà: Socialismo o muerte. Socjalizm albo Êmierç.
Znów rozejrza∏am si´ po twarzach pasa˝erów w hawaƒskim autobusie. Czy
bli˝ej im by∏o do socjalizmu, czy do Êmierci? Obok siedzia∏a nastolatka w czer-
wonej bluzce z bia∏ym go∏àbkiem pokoju i napisem: „1 maja – w obronie
socjalizmu”; na g∏owie mia∏a czapk´ z Myszkà Miki i has∏em „100 lat Êwiata
Walta Disneya”. Gdyby te dwa napisy po∏àczyç w jedno, okaza∏oby si´, ˝e „1 maja
to stulecie Êwiata Walta Disneya w obronie socjalizmu”. To kubaƒska przewrot-
noÊç, beztroska czy Êwiadomy akt polityczny?
Obok dziewczyny siedzia∏ dziesi´cioletni ch∏opiec, tak samo jak ona za-
patrzony w widok za oknem. Nagle zauwa˝y∏am coÊ przedziwnego: prawie
wszystkie miejsca siedzàce w autobusie by∏y zaj´te przez m∏odych ludzi –
dziewczyny i ch∏opców, matki z wiercàcymi si´ dzieçmi, urz´dników w bia-
∏ych koszulach wracajàcych z pracy. Starsi ludzie stali w t∏oku, a m∏odzi siedzieli.
Odszuka∏am wzrokiem mojà znajomà Kubank´ – w jednej r´ce trzyma∏a wy-
pchanà zakupami siatk´ i r´k´ towarzyszàcej jej dziewczynki, a drugà zacisn´∏a
na uchwycie, usi∏ujàc utrzymaç równowag´, bo autobus w∏aÊnie zaczà∏ ha-
mowaç. Wszyscy zako∏ysaliÊmy si´ jak zbo˝e na wietrze. Kilka osób wsta∏o,
˝eby si´ przecisnàç do wyjÊcia. Na zwolnione siedzenia natychmiast wsko-
czyli nast´pni szybcy m∏odzi, którzy sprawnie wykonali kilka akrobatycznych
21
Kubaƒska rewolucja
toczy si´ wÊród starych
amerykaƒskich
samochodów i budynków
wzniesionych przez
magnatów amerykaƒskiego
przemys∏u, którym rzàd
w Hawanie odebra∏
posiad∏oÊci. Tak zacz´∏a si´
gorzka wojna mi´dzy
Amerykà a Kubà.
23
ruchów mi´dzy splàtanymi nogami, r´kami i baga˝ami pasa˝erów. Nad ich
g∏owami cierpliwie stali staruszkowie. Nie mog∏am uwierzyç w∏asnym oczom,
ale po chwili zdumia∏am si´ jeszcze bardziej.
Po schodkach do wn´trza wszed∏ starszy pan o kulach. Niemo˝liwe, ˝eby zo-
sta∏ zignorowany. KtoÊ musi poÊpieszyç z pomocà – choçby ta m∏oda mama, obok
której siedzi kilkuletni ch∏opiec. Wystarczy∏oby wziàç go na kolana, ˝eby zwol-
niç miejsce. Ale nic takiego si´ nie sta∏o. Starszy pan przez chwil´ odpoczywa∏,
ci´˝ko oddychajàc, a potem podniós∏ jednà z kul i dotknà∏ nià siedzàcego nasto-
latka, pokazujàc mu gestem, ˝eby wsta∏. Dopiero wtedy pozwolono mu usiàÊç.
Ze zdumieniem odkry∏am, ˝e to nie by∏ wyjàtkowy autobus. We wszyst-
kich nast´pnych dzia∏o si´ tak samo. Kiedy zwalnia∏o si´ miejsce siedzàce, ludzie
starsi lub objuczeni torbami nie doÊç szybko potrafili si´ przemieÊciç w jego
kierunku, wi´c fotel by∏ b∏yskawicznie zajmowany przez jednego z m∏odszych
pasa˝erów, który sprawnie przeÊlizgiwa∏ si´ przez t∏ok. Starzy ludzie cierpliwie
podró˝owali na stojàco. Czasem tylko któryÊ z siedzàcych m∏odych propono-
wa∏, ˝e potrzyma na kolanach wi´kszy baga˝, siatk´ z zakupami albo ci´˝kà
aktówk´. Ale nie przysz∏o im do g∏owy ustàpiç miejsca. Odnios∏am wra˝enie,
˝e Kubaƒczycy nie potrafili okazaç szacunku i pomocy ludziom starszym i s∏ab-
szym od siebie. Ciekawe dlaczego.
Autobus stanà∏ na kolejnym przystanku. Od samego poczàtku wydawa∏o
mi si´, ˝e jedziemy w odwrotnym kierunku, ale pomyÊla∏am, ˝e trasa prowa-
dzi zapewne wielkà p´tlà na wschód, by potem ostatecznie dotrzeç do zachodniej
cz´Êci Hawany, gdzie znajduje si´ dzielnica Miramar. Na wszelki wypadek wi´c
od czasu do czasu odnawia∏am kontakt wzrokowy z mojà znajomà Kubankà
w czerwonej bluzce, która uspokajajàco kiwa∏a g∏owà. Teraz jednak zacz´∏a si´
przeciskaç do wyjÊcia.
– Todavía falta5 – powiedzia∏a do mnie na po˝egnanie. – Jeszcze kilka przy-
stanków.
CierpliwoÊç to szlachetna cecha, którà powinien posiadaç ka˝dy doÊwiadczo-
ny podró˝nik. Mia∏am jej pod dostatkiem, a hawaƒski autobus typu „wielb∏àd”
by∏ mi bardziej ni˝ bliski, bo od pewnego czasu podró˝owa∏am wgnieciona w ru-
r´, która wydawa∏a si´ ju˝ byç cz´Êcià mojego cia∏a.
Min´∏o kolejne pó∏ godziny. Zda∏am sobie nagle spraw´ z tego, ˝e miasto za
oknami autobusu dawno si´ skoƒczy∏o. Wokó∏ ciàgn´∏o si´ pole, przez które p´-
dziliÊmy po wàskiej asfaltowej szosie. Czy to porwanie? Rozejrza∏am si´ po
twarzach wspó∏pasa˝erów, których zosta∏o ju˝ tak niewielu, ˝e mog∏am próbo-
waç ostro˝nie odkleiç si´ od przecinajàcej mnie rury.
– Czy jesteÊmy ju˝ blisko Miramar? – zapyta∏am w koƒcu na g∏os, zwracajàc
si´ do najbli˝szego Kubaƒczyka.
5 Todavía falta (hiszp., czyt. todawija falta) – Jeszcze nie, jeszcze troch´ brakuje (u˝ywane w ró˝nych sytuacjach
na okreÊlenie niekompletnoÊci jakiejÊ sytuacji lub czynnoÊci, np. przy wydawaniu reszty).
24
– Alamar? – zapyta∏ ktoÊ potwierdzajàco.
– Miramar! – poprawi∏am.
– To jest Alamar!
– Alamar? – powtórzy∏am, wa˝àc to s∏owo w myÊlach. Alamar… Miramar…
Pierwsze oznacza „przy morzu”, drugie „widok na morze”, nie przypominam so-
bie, ˝eby na mojej mapie miasta istnia∏y dwie tak podobne nazwy.
– Chcia∏aÊ jechaç do Miramar? – zapyta∏a nagle asystentka kierowcy.
– Si! – odetchn´∏am z ulgà. – Miramar!
– Ale to jest autobus do Alamar! – powiedzia∏ ktoÊ i nagle ogarnà∏ mnie ch∏ód.
Wyj´∏am plan Hawany, roz∏o˝y∏am przed sobà i poprosi∏am, ˝eby ktoÊ pokaza∏
mi gdzie jestem.
– Ho, ho, ho! – rozeÊmia∏ si´ pan ze skórzanà teczkà z czasów przedwojen-
nych i wycelowa∏ palcem w szyb´. – To jest o tu, daleko! Tego nie ma na mapie.
– Musisz wysiàÊç i zawróciç – poradzi∏ ktoÊ inny.
Za oknem po obu stronach ciàgn´∏o si´ pole przykryte czarnymi chmurami,
z których raz po raz strzela∏y b∏yskawice.
– B´dzie pada∏o – zgad∏a asystentka kierowcy i w tym samym momencie
o dach autobusu zacz´∏y gruchotaç wielkie krople rozp´dzajàcej si´ wody. Trza-
snà∏ piorun, wszyscy podskoczyliÊmy ze strachu, a potem pan z teczkà powiedzia∏:
Che Guevara to idealny
wzór do naÊladowania
– m∏ody, wykszta∏cony
lekarz, który odkrywa,
˝e Êwiat jest niesprawie-
dliwy, wi´c sprzeciwia si´
z∏u i próbuje je naprawiç.
25
– Najlepiej wysiàdê teraz i poczekaj na wracajàcy autobus.
Poczu∏am si´ jak w kreskówce. Camello stanà∏ na skraju wàskiej asfalto-
wej drogi, otworzy∏ cierpliwie drzwi i wszyscy Kubaƒczycy spojrzeli na mnie.
Dêwign´∏am plecak, zesz∏am po schodkach i stan´∏am na piaszczystym pobo-
czu. Ch∏osta∏ mnie siekàcy deszcz nadlatujàcy gwa∏townymi falami wraz
z wiatrem. Strzeli∏ nast´pny piorun, b∏ysn´∏a b∏yskawica, autobus w grobo-
wym milczeniu zamknà∏ drzwi i odjecha∏. Pobieg∏am przez deszcz na drugà
stron´ drogi, gdzie sta∏ betonowy dach przystanku. Wklei∏am si´ w jego róg
i ostro˝nie rozejrza∏am.
En defensa de socialismo, „W obronie socjalizmu” – napisano na Êcianie ni-
skiego budynku, który wyglàda∏ jak wiejski sklep. Za nim w karnym porzàdku
sta∏y ponure betonowe bloki z portretem Che Guevary na froncie. Wyglàda∏y
jak kamienne wi´zienie zbudowane dla zapomnianych przest´pców na koƒcu
Êwiata. Tu mieszkali robotnicy doje˝d˝ajàcy codziennie do fabryk i urz´dów
w Hawanie. O ich obecnoÊci Êwiadczy∏y tylko nasiàkni´te deszczem ubrania
wywieszone za oknami do wyschni´cia. Wydawa∏o si´, ˝e z cienia wype∏znie za
chwil´ ˝elazny smok po˝erajàcy ludzi, bo tak by∏o pusto, cicho i cmentarnie,
jakby za poruszanie si´ ulicà grozi∏a kara Êmierci. Nie mia∏am zamiaru spraw-
dzaç czy to prawda. Sta∏am przytulona do betonu jeszcze przez czterdzieÊci
minut, wÊród szalejàcej tropikalnej burzy i ulewy. Potem z deszczu nagle wy-
∏oni∏ si´ zdziwiony „wielb∏àd”, ∏yknà∏ mnie do Êrodka i przez nast´pne pó∏torej
godziny wióz∏ mnie z powrotem pod Kapitol. Hawana by∏a mokra, pusta i ch∏od-
na. Znikli miejscowi artyÊci fotografujàcy turystów aparatami zrobionymi
z tekturowych kartonów, znik∏y doro˝ki i dzieci bawiàce si´ na schodach, zni-
k∏y okràg∏e taksówki kokosowe6, sprzedawcy orzeszków ziemnych i kwiatów.
Znik∏am wi´c i ja.
Nigdzie nie widzia∏am
bezdomnych, nawet
w najdalszych zakàtkach
starej Hawany, gdzie
m´˝czyêni patrzyli na
mnie spod zmru˝onych
powiek siedzàc w progu
z cygarem w ustach.
26
6 Coco taxi – kubaƒski wynalazek – ˝ó∏ty pojazd podobny do bu∏ki na trzech ko∏ach, s∏u˝àcy jako ma∏a taksówka
dla dwóch osób.
Pobierz darmowy fragment (pdf)