Darmowy fragment publikacji:
© Copyright by Magdalena Sibila
ISBN 978-83-272-41 89-4
Wszelkie prawa zastrzeone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub
części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
Rozdział 1
Na zdjęciu mała, czarnowłosa dziewczynka uśmiechała się szeroko.
– Ale byłaś śliczna – rozczuliła się Ania.
– To moje jedyne zdjęcie z dzieciństwa. To było wielkie wydarzenie...
wyjście do fotografa. Całą noc nie spałam, mama kupiła mi nowe buty, zresztą
widać, e są za due! – Tosia zaczęła się śmiać. – A jak szłam po schodach, to
jeden mi spadł i mama powiedziała, e jestem chyba kopciuszkiem.
– Coś w tym jest – Marta wzięła zdjęcie do ręki.
– Ha, ha, ha! Ciekawe z jaką postacią z bajki ty się utosamiałaś?
– Jak to jaką? Marta na pewno była czarownicą-feministką.
Trzy dziewczyny siedziały na kanapie w większym pokoju ich niewielkiego,
wynajmowanego mieszkania. Pokój ten wygospodarowały na minisalon i w
nim spędzały większość czasu, dzieląc się kanapą i dwoma fotelami, między
którymi stał mały, okrągły stolik. Jedną ścianę zajmowała meblościanka
zapełniona ubraniami i ksiąkami, pod drugą ścianą stało biurko ze
zdezelowanym komputerem Marty. Pokój był mały, a meble (kady inny),
kupowane przez Internet i w komisach nadawały mu niezwykły charakter.
Drugi pokój, niewiele większy, zajmowały trzy łóka kupione w IKEI.
Mieszkanie było więc ciasne, ale za to tanie i bardzo wygodnie połoone –
między trzema wydziałami strasznie rozwleczonego Uniwersytetu Gdańskiego,
niedaleko od tramwaju i kolejki. Gdy Ania, Marta i Tosia – trzy studentki –
szukały mieszkania, to było dla nich najwaniejsze.
– Chyba pora się ruszyć do pisania – Tosia zwlokła się z kanapy. – A to
zdjęcie muszę oprawić w ramkę. Znalazło się po tylu latach wśród tych śmieci
po dziadku. Kto by pomyślał, e za łókiem chował on taką stertę starych
gazet. A wśród nich to...
Tosia zamyśliła się na chwilę; szczęśliwa i smutna jednocześnie. Od
pogrzebu jej dziadka minęły dopiero dwa tygodnie. Dziś otworzony został jego
testament, okazało się, e najstarszej wnuczce zostawił on ksiąeczkę
mieszkaniową z olbrzymią, jak się wydawało Tosi, sumą piętnastu tysięcy
złotych. Kiedy odczytywano testament, wszyscy byli w szoku. Dziadek wyklął
jej matkę, więc zapis dla wnuczki był niemałą niespodzianka. Tosia niedługo
kończyła studia i te pieniądze spadły jej jak z nieba. Od dawna marzyła o
własnym mieszkaniu. Dzięki dziadkowi, którego nigdy nie poznała, to
marzenie zaczęło być realne. Gdy była młodsza, nienawidziła ojca swojej
matki, uwaała, e był przyczyną wszystkich ich nieszczęść. Potem złość
minęła. Teraz Tosia sama nie wiedziała, co myśleć.
– Taaa... do pisania. Jutro prowadzę nowe warsztaty i nie mogę nic
wymyślić – Marta się przeciągnęła.
– Jak moesz być tak niezorganizowana. Czy ty wszystko robisz na ostatnią
chwilę? Jak moesz układać innym ludziom ycie, skoro nie potrafisz
zapanować nad własnym? – Anka czepiała się Marty po raz kolejny, nie mogąc
nadziwić się, jakim cudem w jej kompletnie chaotycznym świecie wszystko ma
ręce i nogi. Marta tylko na nią spojrzała i pokazała jej język. Te dwie róniły
się jak woda i ogień: Ania była drobną blondynką z włosami niemal do kolan, a
jej największym marzeniem było wyjść za mą za Damiana i urodzić mu
czwórkę dzieci. Marta miała krótkie brązowe włosy i zdecydowanie
feministyczne poglądy. Nie zamierzała nigdy wychodzić za mą, a nad
posiadaniem dzieci jeszcze się nie zastanawiała. Na razie zajęta była pracą w
fundacji dla kobiet niepotrafiących sobie ułoyć z rónych powodów ycia.
– Zresztą wy sobie tu piszcie, a ja sprzątnę kuchnię i łazienkę, bo dawno tam
nikt nie zaglądał – Ania machnęła ręką.
Tosia zasiadła przed komputerem. Chciała jak najszybciej ukończyć pracę
magisterską. Wykorzystała w niej znajomości Marty w Fundacji „Być kobietą”
i dzięki temu miała ciekawy materiał dotyczący przemocy w rodzinie. Dodała
do tego wiedzę prawniczą, statystyki policyjne i sądowe i jej praca na temat
„Przemoc w rodzinie i jej prawne konsekwencje w teorii i praktyce” była
niemal gotowa. Tematyka zwróciła uwagę pewnego profesora, właściciela
jednej z wziętych kancelarii w Trójmieście. Zaproponował jej aplikację,
całkiem nieźle płatną i zapowiadającą się znakomicie na przyszłość, jeśli
oczywiście ukończy studia odpowiednio szybko. Tosia, której do tej pory nie
było najłatwiej i która spodziewała się, e o aplikację będzie musiała walczyć z
całym tłumem kontrkandydatów, zaczynała widzieć światełko w tunelu. Nie
wiedziała, czy przypisywać to szczęściu, pracowitości czy obu. Póki co miała
zamiar przyłoyć się i nie zaprzepaścić szansy. Pracowała więc zaciekle nad
pracą, a jednocześnie dorabiała w hipermarketach przy układaniu towaru lub
jako hostessa.
Sobota była ich dniem relaksu i odpręenia. Niewiele rzeczy mogło sprawić,
e zmieniały plany. Tosia co prawda pracowała, ale tylko do szesnastej, a
potem cały wieczór naleał do nich. Co tydzień robiły sobie babski wieczór z
maseczkami na twarzy i winkiem w kieliszkach. Plotkowały, śmiały się,
artowały z siebie nawzajem, czasem pocieszały tę, która miała doła, a potem
szły potańczyć do jednego z gdańskich klubów. Tego dnia wybierały się do
Rock Cafe.
Sala jak zawsze była zatłoczona, część osób siedziała lub stała, popijając
drinki, inni tańczyli w rytm lecącego z głośników „Baranka”. Dziewczyny
przepchnęły się do baru i kupiły piwo. Stanęły w kącie i patrzyły na bawiących
się ludzi.
– Widzicie tego blondasa?! – wykrzyczała w pewnym momencie Marta. –
Nie mam pewności, ale chyba na nas spogląda. Ciekawe, która wpadła mu w
oko.
Anka nieznacznie poprawiła włosy, co nie umknęło uwadze jej przyjaciółek.
Tosia i Marta zaśmiały się i przypomniały jej, e ma „narzeczonego”. Blondyn
tymczasem stał bokiem do nich, rozmawiając z kolegą i faktycznie co jakiś
czas spoglądał w ich stronę. W końcu piwo się skończyło i dziewczyny ruszyły
na parkiet. Didej puścił właśnie serię twistów i rock and rolla.
Po chwili do ich kółeczka dołączyli się blondyn z kolegami. Całkiem nieźle
radzili sobie na parkiecie, a kiedy didej zmienił repertuar na duo wolniejszy,
blondyn poprosił Tosię do tańca. Trochę próbowali rozmawiać, głośna muzyka
jednak skutecznie im to uniemoliwiała. Marcie i Ance poziom decybeli
zdawał się nie przeszkadzać. Stanęły z boku i najwyraźniej dobrze się bawiły.
Uśmiechały im się arty z Tosi w następnym tygodniu. Razem przygotowywały
sobie docinki na temat moliwego związku Tosi z nieznajomym. Marta od razu
dała mu ksywkę „Gorsza wersja Matta Damona”, do którego rzeczywiście był
nieco podobny.
Tosia najwyraźniej take się bawiła znakomicie, bo nie schodziła z parkietu.
Jej adorator najwyraźniej nie miał zamiaru spuścić jej z oczu. W końcu jednak
się poegnał i wyszedł.
– Ma na imię Marcin, jest architektem i zaprosił mnie do Pikawy w środę o
siedemnastej.
Trzy dziewczyny stały na zatłoczonym przystanku i czekały na nocny
autobus, który zawiezie je do domu.
– I co? Pójdziesz? – zapytała Ania.
– Jeszcze nie wiem. Zdecyduję w środę rano, czy mam ochotę na randkę
tego dnia.
– Jak ubierze się w najlepszy ciuch, to znaczy, e pójdzie – rzuciła Marta-
psycholog.
– No, co ty? Jej najlepszy ciuch to garnitur na egzaminy. Przecie nie będzie
cały dzień latać w gajerku.
– W zasadzie powinnam się przyzwyczajać, bo jako panią mecenas będzie
obowiązywał mnie strój oficjalny.
W taki sposób dziewczyny przeszły z tematu randki Tosi na ubrania,
następnie na brak gotówki, by skwitować to wszystko stwierdzeniem, e chyba
pora wybrać się na lumpy, szczególnie e w ten poniedziałek miała być
dostawa do ich ulubionego second-handu.
Ania czekała na korytarzu ju od niemal pół godziny. Promotor się spóźniał.
Normalka. Gdy w końcu pojawił się przed gabinetem, był zasapany i chyba
zmartwiony.
– Przepraszam, przepraszam, pani Anno. Spotkanie z rektorem. Jak zawsze
się przeciągnęło. Najmocniej przepraszam. Proszę, proszę, niech pani siada.
Profesor Sudecki był roztargniony jak zwykle. Przez chwilę przekładał
papiery na biurku z jednej starty na drugą, w końcu wyjął coś, co przypominało
konspekt i początkowe rozdziały jej pracy magisterskiej. Oczyścił trochę ławę,
usiadł w fotelu i ponownie wskazał Ani miejsce naprzeciw siebie.
– Pani Anno – zaczął i nagle przestał być najbardziej zakręconym
profesorem na uczelni. – Pani Anno, mam kilka uwag. Po pierwsze co do
tłumaczenia. Nie znam niemieckiego tak dobrze, jak bym chciał... – Anka się
uśmiechnęła, bo profesor był sławny między innymi z tego, e biegle mówił,
czytał i pisał w dziewięciu językach. Część studentów pewnie nie potrafiłaby
tylu wymienić bez zastanowienia. Wśród tych dziewięciu języków był
niemiecki.
– ...ale moim zdaniem musi pani popracować nad wieloznacznością tekstu.
W tej chwili opowiadanie ma miejscami drugie dno, ale nie wszędzie. Oryginał
jest o wiele pełniejszy. Szczególnie musi się pani przyłoyć do części czwartej i
piątej, kulminacyjnych. Zakończenie jest duo lepsze, widać wysiłek w nie
włoony, ale nad nim te mona jeszcze popracować, wycisnąć z niego
więcej… Po drugie interpretacja – kontynuował. – Ma jeszcze pani przed sobą
długą drogę, proszę mi wybaczyć szczerość. Proszę spojrzeć na punkt trzeci. –
Ułoył jej konspekt tak, by oboje go widzieli. – Proponuje tu pani
charakterystykę głównego bohatera opartą na psychoanalizie. Ale proszę
głębiej się wczytać w dzieła Freuda, mniej opierać się na Frommie. Teorie
Freuda wydobędą z głównego bohatera więcej jego prymitywizmu. Proszę się
nad tym zastanowić, zanim przejdzie pani do analizy feministycznej w
rozdziale czwartym. Wstęp, jak rozumiem, napisze pani na końcu, rozdział
pierwszy jest bardzo dobry, mona pokusić się o kilka jeszcze informacji o
autorze, by jego obraz w świadomości czytelnika był pełniejszy, ale to, co jest,
mnie satysfakcjonuje. W rozdziale drugim zakreśliłem kilka zdań do poprawki.
To drobiazgi, sama pani zobaczy.
Ania słuchała i starała się wszystko notować w pamięci. Wiedziała, e na
wydruku profesor zrobił notatki, ale jego pismo było gorsze ni pismo jej
lekarza, który stawiał tylko kreski i łuczki. Praca nad tekstem i nad
interpretacją posunęła się przez miesiąc, ale uwagi promotora były niezmiernie
wane. Sudecki zakończył swój miniwykład słowami:
– Proszę tak dalej się starać, a... – tu urwał i znów stał się roztargnionym
profesorem od teorii literatury, ale Anka wiedziała, e ostatnie zdanie było
zaproszeniem na doktorat. Byłoby to spełnienie jej drugiego marzenia. Kariera
akademicka pozwalałaby jej tłumaczyć dzieła literackie, a nic nie sprawiałoby
jej większej przyjemności.
W przekonaniu większości ludzi spotkania terapeutyczne zaczynają się od
„cześć, nazywam się (tu imię) i jestem (tu patologia)”, na co inni zgodnym
chórem odpowiadają „cześć (tu imię)”. Tak zaczynały się tego rodzaju
spotkania w filmach, więc dlaczego nie miały się tak zaczynać w
rzeczywistości? Ale Marta nie chciała eby zajęcia, które dla uczestniczek
miało być bardzo stresujące, powielały schematy. Zresztą – co ona sama
miałaby powiedzieć? „Nazywam się Marta i nie straciłam dziecka, ale wiem,
co czujecie”? Nie wiedziała, co mogą czuć. ałoba, ból zmusiły je do
zgłoszenia się na warsztaty, które fundacja starała się szeroko nagłośnić. W
efekcie grupa liczyła sześćdziesiąt uczestniczek. Marta z doświadczenia, nie
tylko swojego, wiedziała, e blisko połowa z nich zrezygnuje. Część będzie
niezadowolona, bo ból jest dotkliwy, one mają nadzieję, e terapeutka pomoe
im szybko go załagodzić, a to niemoliwe. Będzie więc miała dwie mniej
więcej piętnastoosobowe grupy. Póki co jednak musiała poprowadzić zajęcia ze
wszystkimi.
– Cześć, jestem Marta. Kocham góry, pierogi i mam zgrabne nogi. Teraz
niech kada z was powie nam, jak ma na imię, co kocha i co jest w niej
pięknego.
Uczestniczki najwyraźniej były nastawione na schemat. Chciały
opowiedzieć o swojej tragedii, ale nie były jeszcze gotowe, by usłyszeć o
tragedii innych. Ostatnia z nich najprawdopodobniej nie miałaby o czym
mówić, za to usłyszałaby zbyt wiele.
Przedstawianie się trwało długo, kobiety jąkały się, zastanawiały. Nie
potrafiły ot tak powiedzieć, co kochają, a jeszcze więcej trudności miały ze
znalezieniem u siebie jakiejś pięknej rzeczy. Panie często wymieniały potrawy,
które lubią, kilka zaledwie powiedziało o czymś, co mogło być ich hobby. Ju
to duo mówiło o ich yciu.
– Spotkałyśmy się, poniewa kada z was – zaakcentowała słowo „kada” –
przeyła wielkie nieszczęście, stratę dziecka. Z pewnością chcecie się z nami
podzielić swoimi uczuciami, opowiedzieć, co się stało. Ale dziś jest nas tu
wiele i nie byłoby sprawiedliwe, gdyby mówiły tylko niektóre. Chcę, ebyście
narysowały swoją rodzinę. Napiszcie te, kto jest kim. Na odwrocie kartki
podajcie swoje imię, nazwisko, numer telefonu. Ja zapisałam tam datę i
godzinę. To będzie termin naszego spotkania. Jeśli którejś z was nie pasuje
wyznaczony termin, moecie się zamienić.
Marta rozdała kartki i kredki, które podstępnie zabrała ze świetlicy
dziecięcej. Przez jakiś czas na sali panował chaos, kobiety wymieniały kartki,
próbując dostosować do swoich planów datę spotkania indywidualnego. W
końcu wszystkie zaczęły rysować, a ona dyskretnie otworzyła ksiąkę.
Rozdział 2
W środę o siedemnastej Tosia czekała przed Pikawą. Dziewczyny miały
rację. Rzeczywiście włoyła swój najlepszy strój, ale nie była to garsonka.
Sztruksowa spódnica, golfik w paski i chusta, którą wyszperała ostatnio w
lumpeksie musiały wystarczyć. Minęły jeszcze ze dwie minuty, zanim weszła
do kawiarni. Marcin był ju w środku. Tosia uśmiechnęła się lekko, bo świetnie
wyglądał. „Lepiej ni zapamiętałam”, pomyślała. Marcin wstał i podszedł się
przywitać. Pomógł jej te zdjąć płaszcz.
– Ślicznie wyglądasz. Czego się napijesz?
– Dzięki. Moe być latte.
Zaczęli rozmawiać. Na początku o studiach, rodzimych miejscowościach.
Potem rozmowa zeszła na aktualności i plany. Marcin zaczął opowiadać o
projekcie architektonicznym, nad którym pracował. Razem z przyjacielem ze
studiów załoyli pracownię architektoniczną i teraz próbowali wygrać konkurs
zorganizowany przez duego inwestora zagranicznego.
– Większość osób nie zdaje sobie sprawy, do jakiej rangi moe urosnąć to,
czy trawnik będzie okrągły, czy ośmiokątny i jakie rabaty mają się na nim
zajmować. Na szczęście dziewczyna Łukasza kocha ogrodnictwo i nam
pomaga.
– To kiedy będziesz wiedział, czy wygraliście?
– Za jakieś dwa tygodnie.
– A do tego czasu korzystasz z ycia?
Zaśmiał się. Okazało się, e jest jednak zapracowany, a jego ycie toczy się
wokół firmy. Na ten wypad do dyskoteki kumple namawiali go od miesiąca co
najmniej.
– Wydaje mi się, e firma jest jak dziecko. Zaraz po załoeniu musisz jej
poświęcić cały swój czas i wszystkie siły. Jesteś dwadzieścia cztery na dobę dla
niej. Wszystko inne się nie liczy, inaczej firma nie przetrwa. A potem jest ju
łatwiej. Po kilku latach zaczynasz mieć czas dla siebie, a po kilkunastu to ona
zaczyna o ciebie dbać.
– Ciekawa analogia.
– Moja siostra właśnie urodziła synka. Mieszkamy niedaleko i widziałem,
jak przez pierwsze trzy miesiące to dziecko nadawało rytm jej dniom. Teraz
mały ma pół roczku i ju jest luźniej. Nawet ja z nim ostatnio zostałem, jak
siostra ze szwagrem poszli do kina.
Po kawie zamówili jeszcze soki. Tosia znakomicie się bawiła. Marcin
opowiadał anegdotki o budownictwie, a kiedy odprowadzał ją na tramwaj,
pokazywał ciekawe fasady budynków. Tosia przez pięć lat nie dowiedziała się
tyle o gdańskiej starówce, co w ten jeden wieczór.
Kiedy wróciła, dziewczyny oczywiście zarzuciły ją pytaniami.
– Jest architektem, ma firmę z kolegą – opowiadała. – Mieszkanie
wynajmuje, ale ma samochód.
– Odwiózł cię?
– Nie, bo się nie zgodziłam. Ale dałam mu swój numer telefonu.
Anka spojrzała na nią zgorszona.
– W tym tempie wyjdziesz za mą po siedemdziesiątce.
– Ale ja wcale nie chcę wychodzić za niego za mą. Nawet jeśli jest
przystojny i wydaje się normalny, to na razie nie znam go za dobrze i nie będę
wymyślała imion dla naszych dzieci.
– Ania dla swoich ma, odkąd dowiedziała się, skąd się biorą – zaartowała
Marta.
– Nie musiałam wiedzieć, skąd się biorą, eby wiedzieć, e to będą Basia i
Mateusz.
Na szczęście Tosia musiała – bardzo mocno to pokreśliła – wracać do pracy
magisterskiej. Dziewczyny jeszcze przez chwilę artowały o tym, jak
siedemdziesięcioletni Marcin zdecyduje się w końcu pocałować Tosię, ale
przestały, kiedy ta nie odpowiadała na ich zaczepki.
Ania i Damian mieli trzecią rocznicę pierwszej randki. Anka postanowiła
uczcić ten dzień. Zrobiła zakupy, włoyła koronkową bieliznę, którą dostała od
Damiana na ostatnie urodziny, i jego ulubioną, krótką spódniczkę. Liczyła na
to, e ten dzień, a w zasadzie noc będzie wspaniała. Wsiadając w tramwaj
zobaczyła, jak oglądają się za nią faceci. „Pełen sukces”, pomyślała.
Miała klucze do mieszkanie Damiana, nie musiała czekać na jego powrót z
pracy. Gdy wszedł, stół był nakryty, paliły się świece, w kuchni lekko pyrkotała
zupa borowikowa, a w lodówce chłodziła się karpatka – jego ulubione ciasto.
Grała nastrojowa muzyka, a uśmiechnięta Ania siedziała w fotelu.
Kolacja była cudowna, Damian chwalił jedzenie, prawił Ani komplementy.
Było tak, jak marzyła. Ostatnio chłopak był zajęty, nie poświęcał jej za wiele
czasu. Tym razem nic nie rozpraszało jego uwagi. Był piątek, mogli się sobą
nacieszyć, nigdzie im się nie śpieszyło. Było tak, jak dawniej. Ania zasnęła w
końcu wtulona w jego plecy, gratulując sobie pomysłu i wykonania.
Następnego dnia wróciła rozpromieniona akurat na późne śniadanie.
– Ktoś miał dzisiaj upojną noc – usłyszała zaraz po wejściu do mieszkania.
Marta siedziała przed komputerem, Tośka parzyła dla obu kawę.
– Chcesz te?
– Jasne. Nie jadłam śniadania, więc chętnie.
– Uuuuuuuu! Jak to bez śniadania.
– To jak było?
– Te pytanie. I tak wam nie opowiem. To sprawa prywatna. A bez
śniadania, bo zadzwonili z firmy Damiana. Musiał jechać do biura. A ja nie
chciałam siedzieć sama, zresztą nie miałabym tam co robić.
– Ale oświadczył ci się? – Tosia ju dawno czekała na tę chwilę, gdy Ania
przyjdzie i pokae im pierścionek, ten pierwszy wśród nich. W końcu była ze
Damianem ju tyle czasu, a Ania była idealną kandydatką na onę. Wiedziały
dobrze, e marzy o tym, eby być panią domu i matką. Marzyła o własnym
domku z ogródkiem, gdzie mogłaby zapraszać gości na grilla. Czasem, gdy się
zapomniała, opowiadała im, jak umebluje sypialnię, salon, kuchnię.
– Nie. Ale było cudownie! – roześmiała się. – Jeszcze troszkę poczekam na
pierścionek.
Marta zrobiła zawiedziona minę.
– A ju planowałam, w czym wystąpię na twoim weselu.
Ania zaśmiała się. Przez trzy lata ich znajomości Marta nie miała na sobie
ani razu sukienki.
– Wolę się nie zastanawiać, co wymyśliłaś.
– Wystąpiłabym jak Diane Keaton w garniturze.
Tosia stanęła przy stoliku, trzymając kawę.
– Póki co, zabieraj te swoje papiery – rzuciła krótko. – Nie chcę ci ich
zachlapać.
Stolik zaścielały obrazki ze spotkania i materiały, które Marta
przygotowywała na kolejne spotkania. Codziennie rozmawiała z dwiema
kobietami, kadej poświęcając tyle czasu, ile tylko mogła. Obrazki były
świetną postawą wspólnego analizowania ich ycia. Marta podzieliła ja na dwie
grupy. Pierwszą tworzyły kobiety świadome swoich uczuć, potrafiące je
wyjaśnić. Te chętnie tłumaczyły dlaczego narysowały swoje rodziny tak, a nie
inaczej. Część z nich umieszczała w rysunkach symbole. Jedna z nich tak
tłumaczyła Marcie:
– Narysowałam słońce wystające zza chmur i oświetlające przede
Pobierz darmowy fragment (pdf)