Darmowy fragment publikacji:
Miłość
Projekt okładki:
Kem Frydrych
Wydawca:
Wielo-Ryba
Adres do korespondencji: kem.frydrych@gmail.com
www.wielkinieobecny.pl
Druk:
Sowa Sp. z o.o.
ISBN druk 978-83-944059-1-5
ISBN e-book 978-83-944059-6-0
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kem Frydrych,
WIELO-RYBA Warszawa 2016
Kem Frydrych
Miłość
tom 2
„Miłość sama w sobie jest nie do pojęcia,
ale dzięki miłości możemy pojąć wszystko”.
J. Tischner
Moi Drodzy,
Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli ochotę albo pomysł na napisanie
czegoś małego, a nawet bardzo malutkiego, nie wahajcie się, p i s z c i e,
bo może zdarzyć się, że porwie Was nieoczekiwanie fala natchnienia
i powstanie coś niebywałego, czego nigdy byście się po sobie nie spo-
dziewali. To nie jest fantazja, takie rzeczy naprawdę się zdarzają.
Tym razem dziękuje bardzo Kasi, że mogłam zamieścić w książce
jej piękne wiersze i za to, że odbierała prawie każdy mój telefon, szcze-
gólnie, gdy tego bardzo potrzebowałam. Dziękuję również Wioli, że
zawsze miała czas mnie gościć, a szczególnie, gdy pragnęłam podzielić
się z nią tym, co przeżywałam, pisząc coraz bardziej zadziwiające frag-
menty. A także Ładzie, że pewnego dnia, po powrocie z Tybetu wy-
lądowała u mnie na wsi w jaskrawym, kiczowatym, cudnym swetrze
i miała czas i siłę na nocne pogaduchy.
Kem+Frydrych
5
Tajemnice
Im dogłębniej pojmujesz swoje życie,
tym mniej wierzysz w zniweczenie go poprzez śmierć.
Lew Tołstoj
1. Małe tajemnice
Karl wracał z zakończenia roku szkolnego w ulubionej „Jedynce”.
Sekcji sportowych, którymi się zajmował, było już tak dużo, że z trudem
obsa dził chłopakami wszystkie szkoły. Gdyby mu ich zabrakło, mu-
siałby chyba prosić o pomoc Franka.
– Starszy pan wśród dzieciaków – roześmiał się i z satysfakcją
uświadomił, że przed nim dwa miesiące wakacji.
Zadowolony spojrzał w niebo. Od kilku dni było wyjątkowo ciepło,
więc zaraz po myślał o wycieczce, którą planował od dłuższego czasu.
Jego zegarek wskazywał dokładnie południe, a żołądek dawał znać, że
rano wlał do niego jedynie kawę. Było dosyć wcześnie, ale postanowił
zjeść wcześniejszy obiad, ponieważ przypomniał sobie o ryżu z warzy-
wami, który stał w lodówce. Na jego wspomnienie odruchowo doci-
snął pedał gazu.
Miał dziś w planie pojechać po Anmarie, ale parkując pod domem,
w porę przypomniał sobie, że kiedy ostatnio roz mawiał z nią, prosiła,
aby w poniedziałek nie przyjeżdżał po nią. Tłumaczyła, że chce sobie
coś przemyśleć i będzie wracała pieszo. „Trudno, w takim razie po-
jadę do niej do domu” – pomyślał nie tracąc humoru. Dzisiaj kończyła
opiekę o drugiej, więc spokojnie zdąży ze wszystkim, nawet z obiadem.
Wchodząc do domu skierował się do kuchni, a dokładnie do lo-
dówki. Wyjął chińszczyznę i przełożył na patelnię. Kiedy jego ulubione
danie pod grzewało się, nastawił płytę, którą dostał od An marie na Wi-
gilię. Słuchając jej, dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że pierwszy
utwór „Nella fantsia” pochodzi z „Misji”. Nie od razu go rozpoznał,
ponieważ wprowadziła go w błąd zmieniona aranżacja i głos młodej
wykonawczyni.
Siedząc na kanapie z talerzem w ręku, przypo mniał sobie pierwszą
wizytę u Anmarie, mając wra żenie, jakby od tamtego dnia upłynęły nie
dwa miesiące, a co najmniej kilka lat.
W pewnej chwili zastanowił się, ile czasu się znają. Dwa lata od
potrącenia w metrze, rok od uratowania podczas wybuchu oraz dzie-
więć miesięcy, od kiedy zaczęli się regularnie spotykać. Obliczył to bły-
skawicznie, mając dziwne odczucie, że intensywność ich znajomości
9
stopniowana jest jak gdyby odgórnie. Aż trudno było mu uwierzyć,
że wszystkie sytuacje, które go do tej pory spotykały, mające związek
z dziewczyną, były przypadkowe.
Już przy Natalie przestawał wierzyć w przypadkowość zdarzeń,
a przy Anmarie wskoczył chyba szczebel wyżej. Przeczuwał, że sy-
tuacje związane z nią, coś oznaczają, w czym stale utwierdzała go jego
przyjaciółka. Nauczony doświadczeniem wolał jednak o nic nie pytać,
tylko uzbroić się w cierpliwość i poczekać na dalszy rozwój „wypadków”,
które ostatnio były dla niego bardzo obiecujące.
Po pamiętnej wycieczce do lasu i jego osobliwych przeżyciach, poja-
wiło się ze strony Anmarie większe pragnienie bycia razem, a trzymanie
się za rękę, stało nieodłącznym elementem ich spacerów, z czego przy
każdej nadarzającej się okazji skwapliwie korzystał. Zrodziło się też
większe zaufanie, zniknęła ostrożność i dystans.
Karl nie ukrywał, że przebywanie z dziewczyną było dla niego
prawie tak ważne jak oddychanie czy jedzenie, mimo że przy każdym
jej dotknięciu czuł się dziwnie. Na szczęście nie zwalało go już tak
z nóg, jak na samym początku. Odkrył, że zamieniło się to w bardziej
intymne przeżycie. Zauważył też, że podczas ich spotkań, jej spokój,
pogoda ducha udzielały mu się prawie automatycznie. Żałował tylko,
że ten stan nie mógł utrzymać się na stałe.
Pamiętał, że gdy pewnego dnia zapytał ją, czemu tak długo zwlekała
z decyzją, aby wreszcie traktować go jak swojego chłopaka i chociażby
trzymać go za rękę, odparła zdziwiona:
– Dlaczego krok po kroku dawałam ci się poznawać?
– ...?
– Pomyśl, co by się stało, gdybym na samym początku podała ci
rękę, a ty byś się osunął na ziemię? Co byś wtedy o mnie pomyślał?
Karl nie musiał się nawet nad tym zastanawiać.
– Masz rację, pewnie to, co wszyscy.
– Albo dowiedział się o mnie tych wszystkich niecodziennych
rzeczy od kogoś zupełnie obcego i nie zrozumiał ich znaczenia?
Pokiwał głową, wiedząc doskonale, co ma na myśli.
– Na początku mojej przemiany byłam przerażona, widząc, jak nie-
któ rzy ludzie reagują na mój dotyk. Mimo że dla mnie ten stan był
10
cudowny, to miałam świadomość, że mogę pozostać do końca życia
sama. Kto chciałby przebywać z takim „niebezpiecznym cudakiem”.
– Nigdy tak nie mów! – zawołał zbulwersowany. – Jesteś najcu-
downiejszą istotą, jaką w życiu spotkałem i pewnie jedyną, bo… bo – tu
zawiesił głos, zastanawiając się, co powiedzieć, aby nie przesadzić – bo
innej już nie chcę szukać. Ja niedowiarek i ateista, przynaj mniej uważa-
jący się za takiego, jeszcze chwilę, a zacznę dziękować temu… Bogu za
to, że pojawiłaś się w moim życiu – zapewnił ją gorąco.
Anmarie roześmiała się z jego żywiołowej reakcji, a ponieważ sie-
dzieli w jej ma łej kuchni, wyciągnęła rękę ponad stołem i pogłaskała
go po głowie. Chwycił ją i pocałował. Zrobił to z zamkniętymi oczami,
bo już dawno zauważył, że wtedy bardziej czuje jej delikatną, fiołkową
woń. Śmiał się, że jeśliby zgasły wszystkie światła, łącznie ze słońcem
i księżycem, to zawsze odnajdzie ją po zapachu.
Karl skończył jedzenie i uznał, że pora zakończyć wspominki. Musi
się opanować, bo jeszcze trochę, a sam uzna się za czubka i dobro-
wolnie podda leczeniu. Pokrzepiony tą „optymistyczną” myślą, posta-
nowił wziąć prysz nic. Korzystając z tego, że był sam i nigdzie się nie
spieszył, przedłużył toaletę,
bo rano zaspał i nie zdążył się ogolić.
Skontrolował czas i stwierdził, że ma go jeszcze sporo. Musi przecież
dać Anmarie dojść do domu i trochę odpocząć. Wychodząc z łazienki,
uśmiechnął się, bo przypomniał sobie, jak ostatnio zastrzegała się, że
nie chce, aby w lato stale ją odwoził. – Przyzwyczaję się do jeżdżenia
i zapomnę, co to spacer. Muszę jak ty, dbać o kondycje – oświadczy ła
kategorycznie, co w jej ustach zabrzmiało dość zabawnie. W efekcie
usta lili, że będzie przyjeżdżał po nią jedynie w środy i piątki oraz za-
wsze, gdy pada deszcz. Dziś jednak był poniedziałek i na opady się nie
zanosiło, mu siał, więc cierpliwie czekać do godziny wpół do trzeciej.
– O kurcze! Dziś jest poniedziałek! – jęknął, bo przypomniał sobie
o czymś istotnym. Akurat ten dzień Anmarie spiskując z Natalie, usta-
liły dniem bez samochodu i czekał go spacer. – Tak to jest, kiedy ma
się na głowie dwie „baby” – mruknął, ale na dobrą sprawę nie miał
im tego tak bardzo za złe. Tyle lat obywał się bez auta, że przechadzka
dobrze mu zrobi. Ponieważ było zbyt gorąco na bieg, żeby zdążyć, mu-
11
siał wyjść z domu dużo wcześniej. Nie chciał wpaść do niej cały spo-
cony. Jeszcze nie byli na tym etapie znajomości, żeby brał u Anmarie
prysznic.
Szykując się do wyjścia, przypomniał sobie jeszcze, że coraz częściej
mówiła mu otwarcie o swoich odczuciach. Wyszło na jaw, że prawie
stale postrzega ludzi w ten niesamowity sposób, otoczonych mgłą.
Na początku sądził, że jest to niebywała frajda, wiedzieć, co skrywa
ser ce każdego człowieka. Ona jednak szybko wyprowadziła go z błędu:
– A jeśli ci powiem, że jedynie niewielka garstka ludzi jest w miarę
jasna, a reszta nieprzyjemnie ciemna, to jak myślisz, przyjemny jest to
dla mnie widok?
Gdy mu to uświadomiła, od razu zmienił zdanie i był pełen po-
dziwu dla niej, że mimo swoich umiejętności, nigdy nikogo nie osądza,
cho ciaż mogłaby to robić, widząc ludzi od środka, to znaczy ich wady.
Mówiła mu o nich jedynie po to, aby uświadomić pewne procesy za-
chodzące w życiu człowieka.
– Często człowiek prosty, wyglądający śmiesznie, a na wet groźnie
ma jaśniejsze wewnętrzne światło od wykształconego czy du chownego.
I dlatego nieraz wolę zwrócić do takiego niezbyt eleganckiego niż tego,
który jeździ limuzyną, a wewnątrz jest cały czarny – wyjaśniła mu.
Gdy tylko to usłyszał, natychmiast przypomniał sobie jej zasłabnięcie
podczas jednego z ich pierwszych spacerów. Teraz był już pewien, że
miała wtedy kontakt z takim człowiekiem i to z jego powodu zrobiło jej
się słabo. Był nim zapewne mężczyzna, który wysiadł z eleganckiego
Volvo i szedł obok nich przez chwilę.
Karl przerwał rozmyślania i podszedł do szafy, zastanawia jąc się,
jaką ma włożyć koszulę. Zdecydował się na niebieską, bo ostatnio przy
Anmarie polubił ten kolor.
Kiedy był gotowy do wyjścia wsunął do kieszeni oku lary przeciwsło-
neczne, a to z powodu Natalie. Wczoraj wieczorem wygłosiła mu wy-
kład o szkodliwych niektórych promieniach słonecznych, wiercąc dziurę
w brzuchu, aby zaczął je nosić. Wiedział o tym wszystkim, ale do tej pory
nie zawracał sobie głowy okularami. Przynajmniej do momentu, kiedy
mieszkał sam. Odkąd pojawiła się jego „bratnia dusza”, wiele się zmieniło,
a kiedy dołączyła jeszcze Anmarie, to prawie wszystko.
12
Idąc ulicą, wpadł na pomysł, aby i Anmarie kupić na lato okulary.
Nigdy nie chciała przyjąć czegokolwiek, więc postanowił po wtórzy
jej wszystko, co usłyszał od Natalie i wtedy nie będzie mogła mu od-
mówić.
Kiedy pół godziny później skręcił w jej ulicę, stwierdził, że spacer
dobrze mu zrobił. Ostatnio zbyt często jeździł autem i odstawienie go,
było dobrym pomysłem. Dochodząc do kamienicy, już z daleka do-
strzegł Anmarie spacerującą po chodniku. Gdy tylko go zobaczyła, ru-
szyła bez namysłu w jego stronę, w efekcie czego, spotkali się na środku
trawnika.
– Co panienka robi tu sama? – zapytał, całując ją w czu bek głowy. –
Albo kogo tak wypatruje? Można wiedzieć?
– Och, takiego jednego odważnego, co to niczego się nie boi – od-
parła ze śmiechem, biorąc go pod ramię.
– To niby ja jestem tym odważnym? – ucieszył się z komplementu.
– Skąd wiedziałaś, że się zjawię?
swym czarującym błękitem.
– Przeczuwałam, że przyjdziesz– przy znała, spoglądając na niego
– Miło mi – zamruczał, przytulając ją do siebie. Ponieważ na-
tychmiast poczuł jej delikatną „falę” i lekkie kołysanie, szepnął jej do
ucha: – Jeśli będziesz tak na mnie spoglądała, to obawiam się, że będę
miał trud ności z dotarciem tam, gdzie zaplanowałem dziś z tobą iść.
– A dokąd idziemy? – zaciekawiła się, spuszczając szybko wzrok.
– W stronę centrum, ale nie zbyt daleko. Mam nadzieje, że nie masz
– Nie. Oczywiście, że nie. Przy tobie zachowuje się normalnie, a nie
nic przeciwko temu?
jak dzikuska .
– To tu – wskazał ręką, kiedy dotarli do sklepu. – Niedawno był
Dzień Dziecka, a ponieważ nic ci nie kupiłem, postanowiłem to nad-
robić. Podaruję ci okulary – stwierdził, otwierając drzwi i przepusz-
czając Anmarie, która tym razem nie oponowała.
– Dzień Dziecka? Ach rzeczywiście, był trzy tygodnie temu.
– Natalie zrobiła mi wykład na temat szkodliwości promieni słonecz-
nych na oczy i kazała je nosić – mówiąc to, wyciągnął swoje i założył. – Jak
wyglądam?
13
Roześmiała się.
– Co? Aż tak źle? – zapytał, marszcząc brwi.
– Nie skąd. Wyglądasz jak bohater filmu akcji.
– A nie filmu grozy?
– Nie. Wyglądasz tajemniczo.
– Nie mogę przecież kupić sobie różowych. Już i tak mam fioletowy
sa mochód, a gdy idę z tobą, wszystko wydaje mi się różowe.
Kiedy Anmarie dała się wreszcie przekonać i wybrała okulary, sam
jej założył.
– Wyglądasz interesująco i również tajemniczo. Będę musiał bar-
dziej cię strzec – zażartował, całując ją szybko w czubek nosa.
– Bardzo dziękuję za prezent. Mogą być?
– Wyglądasz, jak mawia Natalie – super! – odparł i biorąc ją za rękę,
zapytał: – W którą stronę ruszamy?
Anmarie rozejrzała się najpierw w prawo, a potem w lewo. Widział,
że się zastanawia. – Idziemy w prawo!
– OK. W prawo.
Szli, milcząc. Anmarie rozglądała się, próbując zapew ne przyzwy-
czaić wzrok do szkieł.
– Dawno tu nie byłam i widzę, że sporo się zmieniło. O! W tym
miejscu był kiedyś bar mleczny, a teraz już go nie ma! Zawsze wpa-
dałam do nie go na pierogi z serem oraz na czerwony barszcz.
– Ja też byłem w nim kilka razy, ale wybierałem naleśniki.
Idąc, Karl nagle poczuł zapach piwa i papierosów. Odruchowo objął
Anmarie ramie niem. – Karl, wszystko w porządku – szepnęła.
Mijali właśnie piwiarnię, ze środka której wyszła akurat grupa męż-
czyzn. Zachowywali się głośno, a kilku z nich zataczało się. Nagle sto-
jących najbliżej, spojrzał na dziewczynę i zawołał: – Właśnie takiej pa-
nience chcę się przedstawić! – I złapał Anmarie za rękę, pociągając do
siebie. Karla reakcja była natychmiastowa. Szybciej, niż usłyszał krzyk
Anmarie, chwycił mężczyznę i zawiany piwosz zrobił obrót w powie-
trzu, lądując jak długi na chodniku. Wszystkich zamurowało, szcze-
gólnie towarzystwo z piwiarni. Niedoszły adorator oszołomiony po-
woli i niezgrabnie zbierał się z beto nu, nie bardzo wiedząc, co się stało.
– Karl, wszystko dobrze – szepnęła Anmarie. – Daj mi z nim
14
chwilkę porozma wiać – dodała, zdejmując okulary i podchodząc do
mężczyzny.
– Bądź ostrożna!
– Przepra szam, mój chłopiec myślał, że ma pan wobec mnie złe
zamiary – tłumaczy ła nieznajomemu, pomagając mu wstać. W chwili,
gdy spojrzała na niego, mężczyzna znieruchomiał i zaczął się tak wpa-
trywać w Anmarie, jakby nic innego dla niego nie istniało. Stał niczym
zahipnotyzowany, nie odrywając od niej oczu.
Karl chciał do nich podejść, ale czuł zdumiony, że nie może się
ruszyć. Miał odczucie, jakby nogi wrosły mu w chodnik albo każda
ważyła, co najmniej tonę. Dodatkowo, jak w kalejdoskopie przewijała
mu się przed oczami podobna scena, w której Anmarie jemu pomaga
wstać. Scena ze snu, który śnił wiele razy.
Kiedy mógł się już poruszyć, został na miejscu, ponieważ zdał sobie
sprawę, że coś ważnego dzieje się między jego dziewczyną, a męż-
czyzną. Gdy podała mu rękę, Karl wiedział, że pomaga mu, w inny
sposób, niż się to wszystkim wydawało.
Zdarzenie trwało może minutę, może dwie, ale dla niego zostało
rozciągnię te w czasie, jakby miał bardzo dokładnie zobaczyć każdy
szczegół tej sceny. Kiedy Anma rie puściła ramię mężczyzny, a on
wrócił do swoich kolegów, zapytał szeptem:
– Możemy już iść, nic ci nie jest?
– Tak, wszystko w porządku.
– Nawet go nie przeprosiłem – westchnął.
– Nie przejmuj się, nawet by nie usłyszał twoich przeprosin – od-
parła cicho Anmarie.
– Pomagałaś mu się podnieść, ale on zachowywał się tak, jakbyś go
za czarowała. Czy przypadkiem nie działo się coś więcej?– zapytał, gdy
ode szli już spory kawałek i grupa mężczyzn zniknęła im z oczu.
Anmarie chwyciła Karla za ramię i odpowiedziała z uśmiechem:
– Jesteś bardzo spostrzegawczy, mój kochany.
Karl zerknął, nie wiedząc, z czego bardziej się cieszyć. Czy z tego,
że pierwszy raz powiedziała do niego „kochany” czy ze swojej intuicji.
– Nigdy nie wiadomo, co w człowieku drzemie. Ten płomyk,
o którym ci kiedyś mówiłam, często w ludziach agresywnych czy bru-
15
talnych ledwo się tli. Ale nieraz jest odwrotnie. Człowiek wyglądający
zewnętrznie na nieokrzesanego w środku jest inny, a w jego wnę trzu
świeci mocne światło. Dlatego nie osądzam nikogo po wyglądzie, czy
po tym, co mówi, albo jak się zachowuje. Jest to często mylące.
– I ten, którego właśnie spotkaliśmy, był taki? – spytał, oglądając się
mimo woli za siebie, jakby sprawdzał, czy mężczyzna przypadkiem nie
idzie za nimi.
– Nie, ten nie. Jego światło paliło się bardzo słabo, ale na tyle mocno,
że kiedy przechodziliśmy obok, poczuł potrzebę kontaktu z kimś, kto
mógłby mu pomóc. Ponieważ nieraz mam tego świadomość, to taki
z pozoru chuligański wybryk postrzegam inaczej. Jego głęboko skryte
światło ostatkiem sił popchnęło go do takiego zachowania. Trafił
akurat na mnie, chociaż mogła to być równie dobrze inna osoba. Przez
to, że złapał mnie za rękę, popłynęła pomoc dla niego.
– Domyśliłem się tego, widząc, jak na ciebie patrzył.
– Tamta dziewczyna w szpitalu, o której ci opowiadałam, poma-
gała w ten właśnie sposób umierającej osobie. Przez to, co wtedy wi-
działam, ja również postanowiłam spróbować pomagać ludziom. Po-
woli się tego uczę. Jest wiele sposobów na to, a ja nie jestem tu kimś
wyjątkowym.
– Myślałem, że pomaga się tylko umierającym?
– Ależ skąd. Można pomagać wszystkim, ale w większość tylko
ciężko chorzy zdają sobie sprawę, w jakim są stanie, w odróżnieniu
do ludzi zdro wych i na pierwszy rzut oka dobrze funkcjonujących. Ci
najczęściej nie są świa domi swego stanu.
– Dopóki nie powali ich choroba?
– Tak, dopóki nie zostaną ostrzeżeni.
– Ale wtedy też nie zawsze coś z tym robią.
– Jak sądzisz, jak zareagowałby człowiek idący ulicą, do którego
podeszłabym mówiąc, że potrzymam go za rękę, aby pomóc jego we-
wnętrznemu światłu?
– Zapewne dziwnie i lepiej, abym znajdował się wtedy w pobliżu! –
zawołał, niby żartują, ale z nutą niepokoju w głosie.
– Dlatego jestem uważna, kiedy ktoś do mnie podchodzi i coś chce. Pró-
buję wówczas wyczuć jego potrzeby, niestety, takich osób jest niewiele.
16
Nagle Karl zadał Anmarie pytanie, które już od dawna chodziło mu
po głowie: – Wytłumacz mi, czemu unikasz pewnych ulic i miejsc?
– To, że ludzie nie zdają sobie sprawy ze swojego stanu, to jedno,
a to, że ich własny stan wzbudza w nich agresję do innych, to drugie –
odpo wiedziała, spoglądając w skupieniu na Karla, jakby chciała spraw-
dzić, czy rozumie o co jej chodzi.
– Sama twoja obecność tak na nich działa?
– Prawdopodobnie – odparła zadowolona, że nie musi mu nic
ją uradowany.
więcej tłumaczyć.
– Ale teraz częściej wychodzisz na spacery? Czyżby to dzięki mnie?
– zapytał, chcąc bardzo, aby tak było.
– Tak, dokładnie.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę! – zawołał, przystając i obejmując
17
Kolejne części opowieści „Wielki Nieobecny”:
Wielki nieobecny
Miłość, przyjaźń oraz namiętność ze
szczyptą duchowości.
Miłość
Ludzie i sytuacje nie są do końca takimi,
jakimi się z pozoru wydają.
Pełnia
Każdy z nas jest dwoistej natury –
duchowej i fizycznej,
ale bardzo mało osób akceptuje ten fakt.
Kuszenie
Głupiec potyka się o kamienie,
a mędrzec buduje z nich stopnie.
499
Pobierz darmowy fragment (pdf)