Pewnej zimowej nocy w położonym o kilkanaście kilometrów od miasta niewielkim domu zjawia się kobieta. Zamieć wydaje się być przyczyną niespodziewanych odwiedzin. Ale czy na pewno?… Goszczący ją mężczyzna wcale nie sprawia wrażenia zaskoczonego i rychle zaprasza kobietę do siebie, proponując jej herbatę.
Kim jest tajemnicza kobieta? Jaka rola przypadnie w udziale mężczyźnie? Po co się spotykają?… Odpowiedź znajdzie Czytelnik w książce.
Opis z publikacji drukowanej:
Gra słowem jest jednym z ciekawszych zajęć w procesie kreacji literackiej. Te same słowa potrafią mieć skrajnie różniące się od siebie znaczenia. Niektóre ich zestawienia (utarte związki frazeologiczne) w swej strukturze głębokiej znaczą coś innego niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Zjawisko polisemiczności wyrazu leksykalnego, istniejące w naszych słownikach homonimy, płatające figle homofony i dowolne nimi manipulowanie na etapie generowania wypowiedzeń – to atuty, które ma do swojej dyspozycji potencjalnie każdy autor. Jak korzysta z tych atutów Autor Konfuzji ? Czy udało mu się choćby w niewielkim stopniu zagrać słowem i oprzeć fabułę na jednym wielkim nieporozumieniu między dwojgiem bohaterów? Czy znany językoznawcom-kognitywistom proces ekstensji semantycznej daje nam ogromne pole do popisu i ze zwykłej trójaktówki pozwala uczynić komedię, w której słowa śmieją się z nas same? O tym żartobliwym, ideologicznie nieco szyderczym nieporozumieniu pod wymownym tytułem Konfuzja Czytelnik może dowiedzieć się czegoś więcej, szukając wśród psotliwych słów Autora, na każdym kroku pokazujących nam, jak niełatwo jest z nimi wygrać. Gdyby nie ich polisemiczność, gdyby nie ich zdolność do układania się we dwuznaczne sformułowania, do bycia wręcz musicalem niesfornych metafor – jakże precyzyjnie człowiek mógłby wyrażać własne myśli. Ale czy ta jednoznaczność nie byłaby zbyt nudna?…
Po lekturze Konfuzji Czytelnik sam oceni, co byłoby dla niego doskonalszym rozwiązaniem…
Źródło opisu: www.alexanderhaus.manifo.com
Darmowy fragment publikacji:
Co się wydarzyło w
Lloret de Mar
1
Konfuzja
2
Alexander Haus
Co się wydarzyło w
Lloret de Mar Lem
Konfuzja
Copyright © by Alexander Haus, 2013
3
Tytuł:
Konfuzja
Autor:
Alexander Haus
Redakcja:
Alexander Haus, Iwona Kmiecik
Autokorekta interpunkcyjna:
Alexander Haus
Rewizja językowa:
Iwona Kmiecik
Projekt okładki:
Alexander Haus
ISBN:
978-83-272-3904-4
Strona internetowa autora:
www.alexanderhaus.manifo.com
Copyright © by Alexander Haus, 2013
4
Kościoły
Gmachy wyrosłe z czeluści lęku,
imitujące bezkresną wiarę,
uwodzą duszę pełnią wdzięku –
to na pokutę, to za karę.
Za jakie grzechy mnie tak kuszą
wdzięki błyszczące jak insygnia;
czyżby to lęki rządziły duszą
i oto stała się religia?...
5
Spis aktów
Akt pierwszy „Diabeł puka do drzwi” ....................................... 7
Akt drugi „Eucharystia” .......................................................... 42
Akt trzeci „Sąd zbyteczny” .......................................................50
6
Akt pierwszy
Diabeł puka do drzwi
Mały, drewniany domek wysoko w górach. Wokół lasy i mnó-
stwo śniegu. Cisza i pustka.
Prawdopodobnie lata czterdzieste ubiegłego wieku.
Dość obszerna izba, pełniąca funkcję salonu; nieco wysłużona,
mająca szczególny, tajemniczy klimat. Ściany obite dębowymi
belkami, podłoga raczej jednolita z drewnianych desek; przy to-
nącym w pomarańczowym blasku kominku – szara, już nieco wy-
płowiała, zwierzęca skóra. Dwa masywne fotele o rzeźbionych
krawędziach i nie mniej masywny dębowy stolik. W narożnikach
stylowe nocne lampy, których światło sennie odbija się w cięż-
kich, płóciennych turkusowych zasłonach. Okna wielodzielne, z
widokiem na ośnieżony ganek i okolice. Księżyc w pełni...
Pukanie do drzwi.
7
MĘŻCZYZNA
(otwierając)
A jednak przysłano panią. Nie spodziewałem się, że ktoś
przyjdzie. Proszę, niech pani wejdzie.
KOBIETA
(przemarznięta i wystraszona)
Ja też nie sądziłam, że tutaj trafię (zdejmuje płaszcz). Nie by-
łam pewna, czy ktoś tutaj mieszka, ale zdecydowałam się zapu-
kać.
MĘŻCZYZNA
(niepewnie)
Ja też nie byłem do końca przekonany... Szczerze mówiąc,
nadal mam pewne wątpliwości... W taką pogodę nie powinna pa-
ni przecież samotnie spacerować po okolicy, szczególnie że już
dawno po zmroku.
Proszę, niech pani wejdzie dalej (zawiesza jej płaszcz na wie-
szaku obok drzwi).
KOBIETA
Nie wiem, czy dobrze robię. Sam pan rozumie: tyle się teraz
słyszy o różnych osobliwych typach, gotowych skrzywdzić bez-
bronną kobietę przy każdej nadarzającej się okazji. Doprawdy,
chyba nie powinnam zawracać panu głowy.
MĘŻCZYZNA
(zapraszając do stolika)
Nie, nie... Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chciałem pani
urazić. Na co dzień jestem bardziej gościnny, ale ta sytuacja –
sama pani rozumie – jest nieco nietypowa. Byłbym bardziej zde-
cydowany w swoim zachowaniu, gdybyśmy się wcześniej znali,
8
tak jednak muszę radzić sobie w warunkach nieco zaimprowizo-
wanych. Może napije się pani gorącej herbaty?... Pewnie mróz
dał się pani we znaki (idzie do kuchni).
KOBIETA
Mam nadzieję, że to nie będzie duży kłopot (rozgrzewa prze-
marznięte dłonie, pocierając je o siebie). Przyznam panu, że
strasznie przemarzłam w tej zamieci. Na przyszłość będę wie-
działa, że powinnam trzy razy pomyśleć, zanim zdecyduję się na
jakiekolwiek nocne eskapady zimą.
(Wołając) Ale wie pan, jak to jest: dziś wszystko człowiek
zrobi dla kawałka chleba!
MĘŻCZYZNA
(z kuchni)
Doskonale panią rozumiem.
Chociaż... jestem zaskoczony, że taka kobieta jak pani nie zna-
lazła dla siebie żadnej alternatywy: praca o tak późnej porze, któ-
ra zresztą nie należy chyba do najbezpieczniejszych zajęć, musi
panią wiele kosztować. Żałuję, że świat jest dzisiaj taki okrutny.
Szczerze powiedziawszy, mam nieco wyrzuty sumienia...
KOBIETA
(przerywając)
Niech pan da spokój. Na pana miejscu sama nie czułabym się
pewnie, wpuszczając w środku nocy obcą osobę do domu, szcze-
gólnie że mieszka pan w tak wyludnionej okolicy. Powinnam pa-
nu dziękować, że znalazł pan w sobie na tyle odwagi i jednak się
namyślił... pozytywnie oczywiście. Zresztą, sama jestem sobie
winna: kto normalny pracuje o tej porze i jeszcze decyduje się
wykonać zlecenie czterdzieści mil od miasta, w dodatku w gó-
rach?...
(Nadal wołając) A wie pan, że samochód podwiózł mnie zale-
dwie do głównej drogi, a resztę to musiałam już iść pieszo?...
9
Po wojnie kobiety zaczęto traktować jak mężczyzn... gdyby
nas nie było na froncie, mężczyźni nie wychodziliby teraz z zało-
żenia, że potrafimy to, co i oni. Niepotrzebnie stacjonowałyśmy
na poligonach. Pielęgniarki, telegrafistki, fotoreporterki... Same-
śmy sobie winne.
MĘŻCZYZNA
(przynosząc herbatę)
Proszę. To pani dobrze zrobi.
KOBIETA
Rzeczywiście, to powinno mnie postawić na nogi. Raz jeszcze
dziękuję (nachyla usta nad kubkiem, lecz herbata jest w dalszym
ciągu gorąca).
A tak, to widzi pan... pielęgniarki, telegrafistki, reporterki...
gdyby nas nie było na froncie, miałybyśmy nadal tyle przywile-
jów, co kiedyś. Sameśmy sobie winne...
MĘŻCZYZNA
(jakby przygotowywał się do czegoś psychicznie)
Ma pani rację. Dziś nie szanuje się kobiet, tak jak na to zasłu-
gują. Sam Bóg przecież nakazał mężczyźnie opiekować się swą
wybranką, ta zaś winna wykonywać jedynie swoje obowiązki.
Świat niestety idzie z postępem, i niewykluczone, że za kilka lat,
jeśli Bóg pozwoli mu się podnieść z moralnych zniszczeń tej
wojny, kobiety będą miały więcej obowiązków, a niżeli dzisiaj.
Niewykluczone, że i przywilejów wam przybędzie. Sama pani
rozumie... świat idzie z postępem...
(pije dość ostrożnie gorącą herbatę, zdaje się coraz bardziej
KOBIETA
oswajać z sytuacją)
Wielka szkoda, że ten postęp wymusiła na nim wojna...
10
(Urwawszy wcześniejsze zdanie)
...naprawdę, bardzo dziękuję za herbatę. Strasznie przemarz-
łam.
Ale nie sądzi pan chyba, że wojna również jest oznaką postę-
pu? Ja nie należę do ludzi, którzy – mimo wykonywanego zawo-
du – pastwią się na samą myśl o okazji, jaka nadarza się na fron-
cie. Co to, to nie. Co prawda, z przyjemnością wykonuję swój
zawód, ale nie za wszelką cenę i nie po trupach... wie pan – żoł-
nierze czasem potrzebują odrobiny wsparcia, kobiecego ciepła;
nie można cały czas czerpać zysków z samych zdjęć... Nawet pan
nie wie, jak bardzo ci chłopcy spragnieni są czasem naszej obec-
ności...
(mimo iż przygląda się kobiecie, sprawia wrażenie pochłoniętego
MĘŻCZYZNA
czym innym)
Obiektyw i kamery to nie wszystko.
KOBIETA
(podekscytowana, impulsywnie)
Otóż to! Doskonale zna się pan na rzeczy. Człowiek w jednej
chwili jest, a za moment już go nie ma. Trzeba pamiętać o wszyst-
kim. Ci chłopcy chcą coś mieć z życia, mają swoje marzenia,
swoje plany, potrzebują na chwilę oderwać się od całej tej żena-
dy, zapomnieć, że to wojna, i nie znasz dnia ani godziny, kiedy
przyjdzie na ciebie czas (robi skromny łyk, trzymając oburącz ku-
bek z herbatą, po czym szybko kontynuuje monolog). W takich sy-
tuacjach często sami do nas przychodzą. Niech pan nie myśli, że
tego nie rozumiemy... Co to, to nie. Zawsze staramy się poświę-
cić im swój czas. Ja zresztą zawsze to lubiłam, ba... (nieskromnie,
choć udając skromność) nawet nieźle mi to wychodziło.
11
MĘŻCZYZNA
(jakby nieco bardziej zainteresowany)
Byłyście panie na froncie?
KOBIETA
(komfortowo rozsiada się w fotelu, w którym dotychczas siedziała
dość skromnie; zdejmuje ażurową apaszkę i przewiesza ją przez
oparcie fotela)
Sam pan rozumie... Wojna była ku temu doskonałą okazją.
Gdzie indziej można było znaleźć bardziej popytne warunki. Po-
zwalało mi to zawsze podnieść cenę usługi, jako że praca w tak
niebezpiecznych okolicznościach zawsze wiązała się z podwój-
nym wynagrodzeniem. Poza tym, nie ukrywam, że (tutaj ścisza
glos i nachyla się nad uchem mężczyzny) to zawsze bardziej pod-
niecało... proszę mnie źle nie zrozumieć...
MĘŻCZYZNA
(delikatnie zmieszany; sytuacja jakby zarysowuje się według
oczekiwanego scenariusza... niezdarnie się uśmiecha)
Rzeczywiście... wiele pani ryzykowała dla tej – jak to się mó-
wi – chwili przyjemności. Nie lepiej było na miejscu?... W do-
mu...
(gdyby nie wdzięczność, zbulwersowałaby się)
KOBIETA
A co ja mogłam zrobić w domu? Poligon, front, ranni żołnie-
rze – to był cały mój świat (pije herbatę). Wiem... wiem... pewnie
uzna to pan za przejaw perwersji, ale nie jest istotne, co się komu
podoba, a co nie, liczyły się przede wszystkim motywy, a te –
jak pan wie – były bezdyskusyjne. Nie chodziło nam o upajanie
się widokiem nagich zdezelowanych ciał żołnierzy – broń Boże,
to nie podniecało żadnej z nas – chodziło, ściślej mówiąc, o wyż-
szą ideę, o relacje, które mogłyśmy później zdawać, stawałyśmy
12
się przez to coraz bardziej chłonne. Nawet pan sobie nie wyobra-
ża, z jakim sprzętem przychodziło się nam czasami zmierzyć.
Taki sprzęt odpowiednio wycelować, to była nie lada sztuka, a jesz-
cze zmieścić go... mówię panu... twarda sztuka...
MĘŻCZYZNA
(wyciąga z kieszeni spodni flanelową chusteczkę i przeciera nią
zroszone kroplami potu czoło; sprawia wrażenie onieśmielonego)
Znaczy... mam rozumieć, że panie dojeżdżały na ten front każ-
dorazowo, czy po prostu przebywałyście tam, panie, przez cały
czas, robiąc żołnierzom... hm.... służąc wiernie ojczyźnie? Nie
bardzo.. wie pani...
KOBIETA
(klepie go po kolanie)
Gdzie tam... Żadne z nas nie odważyłoby się na to, żeby podą-
żać za całym dywizjonem. Ja pracowałam nielegalnie, musiałam
co chwilę zmieniać miejsce pobytu; wie pan, jak to jest w tym
zawodzie: większość z nas wykonywała zlecenia od ręki, po co
komu umowy w takich okolicznościach. Człowiek nie wie nawet,
czy dożyje do przyszłego tygodnia – żeby jeszcze płacić fiskuso-
wi za ekscesy na froncie?... To byłby czysty masochizm! Lepiej
już było na polu walki... z żołnierzem, takim z urwaną nogą... wie
pan.... masochizować się od rana do wieczora, niż oddawać swoje
wynagrodzenie państwu. A ci co?... Zasilali nim potem budżet
wojenny, i tak zamykało się zaklęte koło. Widzi pan, co się dzia-
ło.
MĘŻCZYZNA
(przytakuje skinieniem głowy)
Rzeczywiście...
13
KOBIETA
Jak już panu mówiłam, mój zawód nie wymaga – delikatnie
mówiąc – żadnego wykształcenia. Liczy się talent, no i – rzecz
jasna – odpowiednie zdrowie, żeby nie powiedzieć: końskie... Ale
nie to jest najważniejsze – bez motywacji i odwagi na niewiele
można się zdobyć... Bóg mi świadkiem, że czasami człowiek znaj-
duje się w tak ekstremalnych sytuacjach, iż zastanawia się, czy
nie grzeszy. Na poligonie kwitnie samo zło, a na froncie rządzi już
tylko szatan. (Nachyla się po raz kolejny nad mężczyzną i chwyta
go bez podtekstu za ramię) Kilka razy spowiadałam się z tego, co
robię – tak silne było poczucie winy. Zdawało mi się, że nad-
miernie ingeruję w prywatne życie tych żołnierzy, a przecież póź-
niej świat dowiadywał się w końcu, jakie życie prowadzą na woj-
nie. Wiedziały o tym ich matki, kobiety i dzieci, a ja nie mogłam
niejednokrotnie obejść się bez wyrzutów sumienia, że odbieram
tym ludziom ostatnią krztę ich własnej godności. Nieraz krew się
lała, a rany były później nieodwracalne. Ci młodzi ludzie umiera-
li na moich oczach, w moich ramionach, w uścisku... a sprzęt pra-
cował nadal... rozumie pan... nie mogłam się oprzeć... musiałam
wycisnąć z niego, co się tylko dało... Proszę sobie wyobrazić, że
sceny były w różnych pozycjach – żołnierze byli na pierwszym
planie, mnie nigdy nie było widać... to były ostre sceny, aż za ostre,
ale dotykały sedna, odsłaniały całą prawdę o człowieku i o tym, do
czego jest zdolny w ostateczności. Musiałam to robić, w prze-
ciwnym razie nie miałabym czego włożyć do garnka, proszę mnie
źle nie zrozumieć (tu przerywa i spogląda zapatrzona na mężczy-
znę)... Boże, tyle pan dla mnie robi, na zewnątrz pewnie zamarz-
łabym na kość...
MĘŻCZYZNA
(spojrzawszy niecierpliwie na zegarek, wraca skonfundowanym
spojrzeniem na twarz kobiety, po czym jego oczy, niepewne cze-
goś, wędrują od żarzących się w kominku desek do zaangażowa-
nej we własny monolog kobiety; na przemian)
14
Pobierz darmowy fragment (pdf)