Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
krance.pdf 1 2016-01-14 10:32:52
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
© Copyright by Paweł Kozacki, 2016
© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2016
Redakcja
Paulina Jeske-Choińska
Projekt okładki i stron tytułowych
Radosław Krawczyk
Układ stron i skład komputerowy
Teodor Jeske-Choiński
Fotografi a na IV stronie okładki
Norbert Kuczko OP
ISBN 978-83-7906-045-0
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.
Wydanie I, 2016
ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznań
tel. 61 852 39 62, faks 61 850 17 82
www.wdrodze.pl sprzedaz@wdrodze.pl
Wstęp
Projekt był taki – pojechać wszędzie tam, gdzie polscy domi-
nikanie pracują jako misjonarze za granicą. Marzeniem Pawła Ko-
zackiego było bowiem zobaczyć i dotknąć, jak nasi bracia realizu-
ją marzenie św. Dominika. A Dominik chciał nieść Ewangelię na
krańce świata – fascynujące więc było pytanie, na ile żywe jest po
tylu wiekach pragnienie naszego założyciela. Byliśmy wtedy razem
w miesięczniku „W drodze”. Paweł jednak nie zakończył swojego
przedsięwzięcia. Bracia uznali, że krańce świata to dla niego bar-
dziej przełożeństwo w Krakowie. Jako przeor próbował jeszcze
pisać i kontynuować swój zamysł, ale braci uznali znowu, że ten
krakowski koniec świata to dla niego za mało. I wybrali Pawła na
prowincjała. Jeździ więc dalej, nawet więcej i częściej – właściwie
ciągle jest w drodze. Nieustannie też pisze, ale są to najczęściej listy
powizytacyjne. Zbiera w nich owoce słuchania braci już nie jako
dziennikarz, redaktor i publicysta, ale jako ich przełożony.
Jednak w redakcji W drodze zaczęło nam ostatnio towarzyszyć
przeświadczenie, że i szerszemu gronu czytelników przydałby się
taki „list powizytacyjny”. Bo Paweł Kozacki, duszpasterz – redak-
tor – przełożony, ma nie tylko bystre i uważne spojrzenie oraz
kapitalne pióro. Posiada coś więcej – wyjątkowe doświadczenie
Kościoła przeżywanego w różnych miejscach i z różnych miejsc.
Zebraliśmy więc jego teksty, pragnąc w ten sposób dokończyć
projekt „krańce świata”. Światowy punkt widzenia, związany
z odwiedzaniem braci w rozmaitych zakątkach naszej planety,
uzupełniliśmy tekstami opisującymi Kościół polski od wewnątrz,
z domowego podwórka. Powstała dzięki temu fascynująca per-
spektywa – spojrzenie na Kościół bliski i daleki.
5
Niektóre z prezentowanych tekstów opisują oczywiście świat,
który przeminął – zmienił się na przykład sposób obecności pol-
skich dominikanów w Stanach Zjednoczonych. Podobnie jednak
jak czyta się wciąż mistrza reportażu Ryszarda Kapuścińskiego,
choć rozpadły się często opisywane przez niego światy, tak obser-
wacje naszego reportażysty i myśliciela wytrzymują próbę czasu.
Tę perspektywę Kościoła przeżywanego blisko i daleko uzupeł-
niliśmy wywiadem – kluczem. Pytamy w nim Pawła Kozackiego,
prowincjała polskich dominikanów, jak ta zmiana miejsca wpły-
nęła na jego postrzeganie Kościoła.
Paweł Kozacki przynosi nam więc w tej książce mozaikę uka-
zującą Kościół z dominikańskiego punktu widzenia. A spoiwem tej
mozaiki tekstów jest miłość. Paweł nie tylko powtarza za chrześci-
jańskim Credo, że wierzy w Kościół, całym swoim życiem wyznaje
też miłość do naszej wspólnoty. I choć niekiedy zmienia ona swo-
je oblicze, zamykając niektóre wątki działalności, jak skończyła
się obecność polskich dominikanów na Manhattanie, to jednak
Paweł pomaga czytelnikowi odkryć w podobnych kolejach losu
echo Jezusowej przypowieści o ziarnie, które musi obumrzeć, by
przynieść plon obfi ty.
Wojciech Prus OP
Ideału nie zmieniłem
z Pawłem Kozackim OP rozmawia Anna Sosnowska
Czuje się ojciec bardziej obywatelem Kościoła czy świata?
Kościół jest moją ojczyzną, moją przestrzenią, wokół której
rozciąga się bogaty, różnorodny świat. W Kościele jestem najbar-
dziej u siebie. Dlatego nie ma we mnie takiego myślenia, że muszę
zmienić czy zreformować świat, natomiast mam poczucie, że mogę
wpłynąć na Kościół.
I dlatego pisze ojciec teksty, które spokojnie można nazwać
zaangażowanymi?
Tak, bo to jest moja przestrzeń. Więc jeśli coś mnie w Kościele
wkurza, boli, jeśli dzieje się w nim coś trudnego, to o tym piszę,
mówię i staram się coś z tym zrobić. A z kolei kiedy widzę w Koś-
ciele rzeczy ewangeliczne, to one mnie cieszą, pociągają i kręcą,
i też o nich piszę. W ten sposób robię to, co mogę, żeby pchnąć
sprawy przynajmniej o kilka centymetrów w tę pozytywną stronę.
Ojciec generalnie nie stroni od mediów.
Obecność w mediach jest marginesem mojej działalności. Od
wielu lat bardziej czuję się duszpasterzem niż redaktorem, zajmuję
się życiem, a nie opisywaniem życia. Stworzenie tekstu, który
przeczyta nawet kilka tysięcy osób, to obrzeża mojego wpływania
na kształt Kościoła. Znacznie więcej wysiłku wkładam i wkładałem
w prowadzenie wspólnot, bez względu na to, czy była to grupa
Wiary i Światła, gdzie zajmowałem się ludźmi niepełnosprawny-
7
mi, czy wspólnota Paleolit, którą tworzyły rodziny, czy obecnie
wspólnota zakonu tworzonego przez klasztory. Przez swoją obec-
ność i decyzje, głoszone kazania czy słuchane spowiedzi starałem
się inspirować do życia ewangelicznego. Zresztą nawet redagując
miesięcznik „W drodze”, robiłem to z myślą o konkretnych lu-
dziach.
No dobrze, ale zaangażowana wypowiedź – czy w tekście, czy
w telewizji – oznacza też narażanie się na krytykę i może się nega-
tywnie odbić na pracy duszpasterskiej.
Bywało tak, że po napisaniu jakiegoś tekstu robiła się burza. Ale
osoby, które mnie znały z bezpośredniego kontaktu, na przykład
z duszpasterstwa, wiedziały, że ta konkretna wypowiedź to tyl-
ko fragment mnie, że to nie jestem cały ja. Ten błąd – cząstkowej
oceny – często popełniają ludzie w mediach społecznościowych:
przeczytają jeden artykuł, a często nawet sam tytuł tekstu, i na
tej podstawie mniemają, że już wszystko o mnie wiedzą i są mnie
w stanie zakwalifi kować do takiej czy innej opcji.
Właśnie, bliżej ojcu do prawej czy lewej strony?
Staram się patrzeć na świat nie w kategoriach frakcji, ale w ka-
tegoriach: prawda – fałsz, dobro – zło. Konsekwentnie też nie wy-
powiadam się na tematy polityczne, chociaż gdybym zaczął, to
pewnie z równą swadą mógłbym dowalać i prawej, i lewej stronie.
Nie miałbym też problemu z chwaleniem jednej i drugiej, jeżeli
jakieś działanie by mi się spodobało. Tym, co mnie irytuje w publi-
cystyce czy w dziennikarstwie zaangażowanym, tożsamościowym,
jest stosowanie moralności Kalego – czyli jeżeli prawa strona coś
zrobi, to dobrze, a jeżeli lewa zrobi to samo, to już źle. I odwrotnie.
Podział na prawo – lewo bardzo mocno przeniknął do Kościoła
i trudno uciec od takiej klasyfi kacji.
8
Doświadczenie mam takie, że z jednej strony byłem wyzywa-
ny od lewaków i liberałów, a z drugiej od konserwy i klerykała.
Wszystko zależy od tego, w jakim otoczeniu się akurat znajdę
i jak będę przez nie odczytywany. Natomiast ja się nie utożsamiam
z żadną etykietką i bardzo się staram, żeby to Ewangelia była dla
mnie punktem odniesienia. Na tym mi zależy.
Często porusza ojciec w swoich tekstach sprawy trudne i z koś-
cielnego punktu widzenia politycznie niepoprawne. Myślę choćby
o artykule dotyczącym abp. Stanisława Wielgusa czy reportażu
z Kamerunu, w którym jeden z misjonarzy zarzuca dominikanom,
że nie miał od braci żadnego wsparcia. Nie włącza się ojcu przy
podejmowaniu takich tematów samooskarżenie, że to jest jednak
kalanie własnego gniazda?
Piszę po prostu to, co widzę. Jeżeli jakaś działalność moich
braci czy inny fragment kościelnej rzeczywistości bardzo mi się
podoba, to będę się z nich cieszył i opowiadał o nich z entuzja-
zmem. A jeżeli opisuję coś, co mi się nie podoba, to nie robię tego
z chęci dokopania komuś. Żaden z moich tekstów nie jest fascy-
nacją grzechem w Kościele, ale jest wyrazem niezgody, połączo-
nej z pragnieniem, żeby to coś przemienić. Zło trzeba nazwać po
imieniu, bo tylko wtedy można obrać właściwy kierunek zmian.
To bardzo przypomina podejście papieża Franciszka. Zresztą
w ojca artykułach – chociaż większość z nich powstawała przed
wyborem obecnego biskupa Rzymu – można znaleźć więcej Fran-
ciszkowych tropów. Pisze ojciec na przykład o otwartości Kościoła,
o jego tolerancji, o miłosierdziu, czy o tym, że w Kościele powinno
być miejsce dla każdego.
Teraz już wiem, z jakiego powodu lubię Franciszka (śmiech).
A na poważnie – nigdy nie myślałem o moich tekstach w ten spo-
sób.
9
Odpowiada ojcu obecny papież?
Zdaję sobie sprawę z różnych zarzutów płynących pod jego
adresem i nie mam idealistycznego podejścia, by bronić Franciszka
we wszystkich jego poczynaniach. Natomiast teksty, które pisze,
dokumenty, które wydaje, są mi bardzo bliskie.
Kiedy kończyło się konklawe, tuż przed ogłoszeniem wy-
boru kardynała Jorge Mario Bergogliego, byłem akurat gościem
w programie Moniki Olejnik. Drugi gość, który znał wszystkie
watykańskie koneksje, opowiadał o frakcjach i przewidywał, która
którego kandydata przepchnie. Kiedy Monika Olejnik znudzo-
nym głosem spytała: „A co na to ojciec Kozacki?”, powiedziałem,
że bardzo mi zależy na tym, żeby papieżem nie został żaden z tych
kandydatów, których przewidują wszyscy mądrzy watykaniści, ale
żeby był spoza Europy i żeby był duszpasterzem. I tak się stało.
Według mnie Franciszkiem można się bardzo inspirować.
W jakich dziedzinach?
Papież jest duszpasterzem-praktykiem. To nie jest urzędnik
kościelny, to nie jest akademicki teolog, ale ktoś, kto zderzał się
z konkretnymi problemami ludzi, wie, czym oni żyją, wie, z się
zmagają. Czy wszystkie jego działania są optymalne? Może nie.
Czy nie robi pewnego zamieszania? Może robi. Natomiast za-
chęcanie do tworzenia żywego Kościoła, żywego duszpasterstwa,
gdzie najważniejsze jest wychodzenie do ludzi, bycie z nimi, dba-
nie o ich wiarę, poszukiwanie zagubionych, są dla mnie bardzo
inspirujące i znacznie istotniejsze od tego, czy Franciszkowi uda
się zreformować Kurię Rzymską, czy nie.
Od lutego 2014 roku pełni ojciec funkcję prowincjała. Czy to się
da pogodzić z działalnością dziennikarską?
Bycie prowincjałem na pewno ogranicza możliwość pisania. Po
pierwsze, ze względów czasowych. Po drugie, nie da się połączyć
10
bycia przełożonym i dziennikarzem. Przynajmniej jeśli chodzi
o pisanie na temat swojego podwórka. Wcześniej rozmawiałem
z moimi braćmi jako dziennikarz i oni wiedzieli, że chcę sytuację
opisać. Teraz, jadąc do jakiegoś klasztoru, też chcę się dowiedzieć
jak najwięcej, ale moi rozmówcy, żeby mieć do mnie zaufanie, mu-
szą wiedzieć, że zachowam dyskrecję. Teraz chcę dobrze poznać
rzeczywistość naszych wspólnot, by podejmować sensowne de-
cyzje, a nie po to, żeby zebrać materiał do artykułu. Jeśli w swoich
tekstach poruszam dominikańskie tematy, to dotyczą one jakiegoś
zewnętrznego fragmentu naszego życia, a nie historii moich braci.
Nie mogę pisać o ich sytuacji, bo ona jest przecież czymś, na co ja
w tym momencie jakoś wpływam albo o czym decyduję.
Pełnienie urzędu prowincjała sprawiło, że patrzy ojciec na Koś-
ciół trochę inaczej?
Na pewno bardzo mi poszerzyło widzenie, ponieważ dużo łatwiej
jest coś postulować, niż wprowadzić to w życie. Sporo pisałem o pew-
nym ideale Kościoła, dlatego można mi powiedzieć: „Kozacki, teraz
jesteś prowincjałem, no to do dzieła!”. Przekonałem się, że moja wizja
i dobre intencje nie przekładają się automatycznie na rzeczywistość,
a tego, co powinno być poprawione, nie da się prosto zadekretować.
Bo tu nie chodzi o usprawnienie jakiegoś mechanizmu, tylko o pracę
z żywymi ludźmi, u których zmiana często jest procesem delikatnym.
W zarządzaniu prowincją wykorzystuję to, czego się uczyłem, pisząc
reportaże, czyli patrzeć, myśleć, dopytywać, łączyć fakty, dostrzegać
mechanizmy. Jednak teraz wszedłem w następny etap – widząc to
wszystko, muszę myśleć, co i jak zrobić, żeby choć trochę pchnąć
nasz zakon w stronę ideału, o którym wcześniej pisałem.
A może to nie był opis ideału, tylko idealizacja życia Kościoła?
Coś, czego nie da się wcielić w życie? Za wysoko postawiona po-
przeczka?
11
Chociaż dziś już wiem, jak trudno jest wprowadzić zmiany, to
zdania na temat ideału nie zmieniłem i nie zrezygnowałem z tęsk-
noty za pewną wizją Kościoła. Przy całej świadomości tego, jak
ciężko do tego ideału dorosnąć, nie obniżyłem standardów.
Miał ojciec możliwość zetknięcia się z Kościołem w różnych
częściach świata. Jak z tamtej perspektywy wygląda polski Kościół?
Dzięki tym podróżom i spotkaniom przekonałem się, że coś,
co w Polsce jest kwestią życia i śmierci, i o co się u nas kruszy
kopie, gdzie indziej pozostaje rzeczą zupełnie drugorzędną. Do-
świadczyłem relatywizacji – ale nie prawdy, tylko problemów.
Pamiętam, jak po powrocie z Azji zostałem zaproszony do udziału
w dyskusji na temat tego, czy Radio Maryja nie ma zbyt wielkiego
wpływu na życie polityczne. Wszyscy nad tym debatowali, jakby
to był najważniejszy problem Kościoła. A co to ma za znaczenie
dla katolików w Japonii? Nie popadajmy zatem w megalomanię
i nie ekstrapolujmy naszych problemów na cały świat.
Ale my się lubimy uważać za pępek świata.
I wszyscy żyjemy Kościołem, który przenika różne dziedziny
naszego życia. Zarówno wierzący broniący Kościoła, jak i ateusze
atakujący Kościół czy media od prawa do lewa, chętnie publikujące
materiały na jego temat. Dlatego ciekawym doświadczeniem jest
znalezienie się, na przykład, w Japonii, gdzie nikt się nie zajmuje
Kościołem, bo w tamtejszym społeczeństwie żyje zaledwie pół
procent katolików, albo spędzenie Bożego Narodzenia na Tajwa-
nie, gdzie nie tylko nie ma choinki, karpia i Wigilii, ale też nikt
nie odprawia pasterki, a 25 grudnia jest powszednim dniem, nawet
w dominikańskim klasztorze.
Takie podejście do Bożego Narodzenia z polskiej perspektywy
nie mieści się w głowie.
12
Bo coś, co dla nas jest świętością i czymś centralnym, dla innych
katolików nie ma żadnego znaczenia. Poznanie tych różnic pozwa-
la spojrzeć na Kościół szerzej, a mnie skłoniło do zastanowienia
się nad istotą, nad jądrem naszej wiary.
I do jakich wniosków ojciec doszedł?
Że tym, co nas łączy, są: Ewangelia, sakramenty, liturgia i żywy
kontakt z Panem Bogiem, choć przybiera on zróżnicowane formy.
Kontakt z Kościołem w innych krajach w pewnym sensie mnie
uspokoił i utwierdził w przekonaniu, że naprawdę bramy piekielne
Kościoła nie przemogą.
Bo?
Kościół w różnych miejscach jest na różnym etapie rozwoju,
ma inną dynamikę, ale jego historia nieprzerwanie się toczy. Na
przykład w krajach afrykańskich nadal można spotkać katolików,
którzy nie są monoteistami. Co prawda przyjęli wiarę w Chrystu-
sa, ale uznają Go zaledwie za największego z bogów. Najpierw się
temu dziwiłem, po czym sobie uświadomiłem, że gdyby spojrzeć
na Polskę w 1016 roku, czyli pięćdziesiąt lat po przyjęciu chrztu,
to pewnie wcale nie wyglądałaby lepiej niż, na przykład, dzisiejszy
Kamerun. Zobaczenie Kościoła z szerszej perspektywy pozwala
mi na zachowanie większego dystansu wobec wieszczenia w stylu:
„To koniec Kościoła!”.
Ale chyba też daje większą zdolność oddzielania tego, co rze-
czywiście istotne, od tego, co jest didaskaliami? Bo to, że ludzie
odchodzą od wiary, jest istotne, ale kwestia używania albo nieuży-
wania kadzidełek podczas liturgii to już są didaskalia.
Rzeczywiście tych didaskaliów mamy mnóstwo. Natomiast
kwestia odpływu wiernych może nam uświadomić, że są takie
społeczeństwa, w których wspólnoty się kurczą, ale w tym sa-
13
mym czasie w innych częściach świata istnieją wspólnoty, które
dynamicznie wzrastają. Patrząc na Kościół globalnie, można do-
strzec pewną cykliczność i różnorodność. Często się śmieję, kiedy
czytam wypowiedzi ludzi mających się za światowych, którzy
mówią, że nowoczesny świat odchodzi od religii i od Boga. Jaki
nowoczesny świat? Raczej ten umierający kontynent, czyli Eu-
ropa, a nie świat.
W jednym ze swoich tekstów, w kontekście naszych wojenek
polsko-katolickich, pisze ojciec, że marzy o Kościele pojednanym.
To marzenie jest wciąż aktualne?
Tu się nic nie zmieniło. Nadziwić się nie mogę, jak słyszę pole-
miki, w których jedni mówią, że musi być tak, a drudzy, że musi
być inaczej. Na przykład jedni toczą boje o przyjmowanie komu-
nii św. na rękę, inni o to, żeby wszyscy ją przyjmowali w pozycji
klęczącej. A przecież można tak i tak, i nie ma tu powodu do żad-
nej wojny. Poza tym istota, to, co najważniejsze, leży gdzie indziej.
Dlatego skupiłbym się przede wszystkim na tym, z jakim nasta-
wieniem wewnętrznym człowiek przyjmuje Pana Jezusa. A czy on
będzie siedział, stał, czy klęczał – to dla mnie naprawdę wtórne.
W drugorzędnych sprawach dopuszczam absolutną różnorod-
ność, wielobarwność, i szkoda tu tracić energię na przepychanki.
Natomiast bardzo mi zależy na rzeczach najważniejszych – żeby
one były na możliwie najwyższym poziomie. I o to się staram,
o to się modlę, o tym marzę.
I
JAK TO WIDZĘ
Wierzę, że Kościół jest święty
Najpierw byliśmy świadkami wypowiedzi osób świeckich, któ-
re w prasie i mediach elektronicznych informowały o istnieniu
teczki arcybiskupa Stanisława Wielgusa, a potem o jego agentu-
ralnej przeszłości1. Z początku nawoływano, by przełożyć ingres
do chwili wyjaśnienia zarzutów przez kompetentnych historyków,
a gdy zarzuty przybrały postać umieszczonych w internecie doku-
mentów oraz orzeczeń dwóch komisji – wzywano do rezygnacji
hierarchy z przyjęcia godności metropolity warszawskiego. Od-
powiedzią samego zainteresowanego były najpierw kategoryczne
zaprzeczenia, potem stopniowe ich łagodzenie, przyjęcie godności
metropolity warszawskiego, wreszcie przyznanie się do kłamstwa
i rezygnacja ze świeżo objętego urzędu. Biskupi, komentując tę
sytuację w liście z 12 stycznia, stwierdzili, że „brak uwzględnie-
nia przyjmowanej powszechnie zasady domniemania niewinności
przyczynił się do stworzenia wokół oskarżonego Arcybiskupa
atmosfery nacisku, która nie ułatwiła mu przedstawienia opinii
publicznej odpowiedniej obrony, do której miał prawo”. Pojawiły
się przy tym głosy, że dziennikarze prześladują Kościół i niszczą
jego autorytet, robiąc lustracyjną nagonkę na duchownych i oczer-
niając ich przed światem.
Z drugiej strony spotkać można było wypowiedzi dyskredytu-
jące Kośció ł. Księża chodzący po kolędzie musieli niejednokrotnie
odpowiadać na pytania, jak można ufać instytucji, która tak dłu-
go, autorytetem biskupów i papieża, podtrzymywała kłamstwa
swojego współbrata i zgadzała się, by ktoś o niejasnej przeszłości
1 Tekst ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” 29.01.2007.
17
obejmował metropolię Prymasa Tysiąclecia. Nie były to tylko
pytania zadawane ze złośliwą satysfakcją, ale i z bólem: dla wielu
zachowanie polskich hierarchów było ciosem. Wyraz buntu stano-
wiły żądania, by człowiek idący na mszę nie musiał się obawiać, że
będzie uczestniczył w liturgii sprawowanej przez TW, a przycho-
dząc do spowiedzi, nie będzie wyznawał grzechów wobec byłego
donosiciela. Przy okazji uaktywnili się „reformatorzy Kościoła”,
którzy zaistniały kryzys wykorzystali do lansowania twierdzeń,
że Kościół tak daleko odszedł od nauczania Chrystusa, że skostniał
w swoich strukturach, i że grzechy Kościoła nie wynikają tylko ze
słabości ludzi, ale determinowane są przez system organizacji życia
Kościoła – a wierność Chrystusowi powinna w takiej sytuacji po-
legać na odcięciu się od wspólnoty eklezjalnej i kroczeniu własną
drogą (streszczam tezy opuszczającego wspólnotę dominikanów
Tadeusza Bartosia). Jeszcze dalej poszli ci, którzy twierdzili, że
skoro Kościół się skompromitował, to nie należy brać do serca jego
nauczania w kwestiach moralnych. Skoro bowiem jego najwyż-
si przedstawiciele publicznie nie potrafi ą dochować głoszonych
przez siebie standardów, a nawet przyznać się do błędów, to nie
trzeba się nimi wcale przejmować.
Przeciw podwójnej mierze
Nie potrafi ę utożsamić się z żadną z tych reakcji. Z jednej stro-
ny, żyjąc w Kościele i czując się jego cząstką od ponad czterdziestu
lat, z których większość spędziłem w habicie, napatrzyłem się na
słabość i grzeszność jego członków. Mam też świadomość, że do
grzeszności Kościoła i ja dołożyłem swoją cząstkę. Wiem aż nadto
dobrze, że Kościół katolicki nie jest idealny ani w życiu indywi-
dualnych osób, ani w działaniach wspólnotowych. Trawestując
Herberta, powiedziałbym, że na taką miłość nas Bóg skazał, taką
18
przebódł nas wspólnotą. Jednak świadomość grzeszności, zarówno
poszczególnych ludzi, jak i struktur, nie oznacza zgody na kon-
kretny grzech. Każdy może upaść, każdy może zbłądzić. Postawa
miłosierdzia polega na tym, że pozostawia się grzesznikowi drogę
powrotu.
Duszpasterze dorastają do miary miłosierdzia Chrystusa, gdy
wychodzą na bezdroża, by szukać zagubionej owcy, a gdy wró-
ci, cieszą się i weselą, że ktoś, kto zaginął, odnalazł się, a kto był
umarły, ożył. Każdy ma prawo do nawrócenia. Jednak żeby po-
stawa miłosierdzia miała sens, grzech musi zostać nazwany. Po co
bowiem miłosierdzie, jeśli nie ma grzechu, nie ma zła, nie ma winy?
Jednym z istotnych zadań Kościoła jest odczytywanie, jaka jest
wola Boża, głoszenie, „co jest dobre, co Bogu miłe i co doskonałe”
(por. Rz 12,2), oraz jasne nazywanie zła. Dotyczy to wszystkich
i każdego. Jeśli jakaś osoba konsekrowana czy człowiek świecki
czyni zło, obowiązkiem ochrzczonego, który ma udział w pro-
rockim powołaniu Jezusa, jest nazwać to zło po imieniu. Wobec
zabójstwa, cudzołóstwa czy kradzieży nie ma znaczenia, kto jest
grzesznikiem.
Zadaniem wspólnoty Kościoła jest sprzeciwianie się złu, jego
powołaniem jest protestowanie, gdy dzieje się komuś krzywda.
Niewiernością byłoby milczenie, niewiernością byłoby zamykanie
oczu na słabości swoich dzieci. Tymczasem w ostatnich czasach
przesłanie, jakie Episkopat słał do społeczeństwa, przybierało po-
stać: „Zwykły człowiek kłamie, a biskup mija się z prawdą, zwykły
człowiek grzeszy, biskup popełnia błędy”. Wychwyciły tę po-
dwójną miarę moralności Agnieszka Kublik i Monika Olejnik,
przepytujące abp. Tadeusza Gocłowskiego. Zauważyły, że gdy
wiele lat temu Lech Wałęsa na falach Radia Maryja był atakowany
jako agent „Bolek”, abp Wielgus jako członek zespołu ds. dusz-
pasterskiej troski nad Radiem Maryja twierdził: „Zdarza się, że
zapraszani są ludzie o skrajnych, radykalnych niekiedy poglądach,
19
ale czy powinniśmy ich cenzurować? Każdy z nas kieruje się roz-
sądkiem i zmysłem krytycznym”. Gdy podobne zarzuty dotknęły
abp. Wielgusa, usłyszeliśmy, że nie zostało mu zagwarantowane
prawo do domniemania niewinności. Jak Kali atakuje, to dobrze,
jak Kalego atakują, to źle. Nasuwa mi się inne zestawienie. Gdy
ponad dziesięć lat temu okazało się, że prezydent elekt Aleksander
Kwaśniewski skłamał na temat swojego wykształcenia, wielu ludzi
zawrzało świętym oburzeniem. Gdy prawdy nie mówił arcybi-
skup, te same środowiska nabrały ducha przebaczenia i miłosier-
dzia. „Wnikliwa interpretacja wszystkich wypowiedzi ks. abp.
Stanisława Wielgusa pozwala stwierdzić, że w sensie formalnym,
podmiotowym, nie dopuścił się on kłamstwa, natomiast w sen-
sie materialnym, przedmiotowym, rozminął się z prawdą” – pisał
ks. Walerian Słomka.
Jak Kalego okłamać, to źle, jak Kali kłamie, to trzeba „unikać
aroganckiej pozy sędziów minionych pokoleń, które żyły w in-
nych czasach i w innych okolicznościach”. Stosowanie podwójnej
miary moralności przekonać może tylko przekonanych, a wobec
ludzi trzeźwo myślących jest dowodem mataczenia, przez co staje
się działaniem samobójczym i niszczącym wiarygodność Kościoła.
Nie może być zgody na takie postępowanie. Jeśli ktoś grzeszy,
należy to powiedzieć.
Zło jest złem bez względu na to, kto je czyni. Nie może być
tak, że obnażanie niecnego postępowania polityka lewicy trak-
towane jest jako troska o dobro wspólne, a obnażenie grzechu
hierarchy Kościoła – jako poniżanie człowieka. Powiem więcej:
w moim odczuciu od biskupa mamy prawo bardziej wymagać
prawdomówności niż od polityka, bo komu wiele dano, od tego
wiele będzie się wymagać. Dlatego w imię troski o Kościół nie
może być we wspólnocie wierzących zgody na korporacjonizm
księży, nie może być zgody na bizantynizm, karierowiczostwo
i szukanie wygody biskupów, czyli ludzi powołanych, by służyli
20
chrześcijanom pełnią chrystusowego kapłaństwa. W takim samym
stopniu nie może być również zgody na zakonnice, które boją się
kontaktu z ludźmi, i księży, którzy odprawiają msze w piętnaście
minut, a słowo Boże głoszą z zaangażowaniem dworcowych me-
gafonów. Nie może być zgody na agresję środowisk katolickich
wobec inaczej myślących, na pogardę wobec innych narodów czy
religii, na głoszenie zliberalizowanego chrześcijaństwa, które nie
stawia żadnych wymagań, tylko jest miłą bajeczką, wpływającą
usypiająco na metafi zyczne przeczucia współczesnego człowieka.
Wierny Jezusowi jest ten, kto się takim zjawiskom przeciwstawia;
ktoś, kto z równym przekonaniem będzie walczył z instrumenta-
lizowaniem religii przez lewicę i prawicę, kto będzie mówił o nie-
sprawiedliwości biednych i bogatych, protestował zarówno prze-
ciwko wpędzaniu ludzi w fałszywe poczucie winy, jak i przeciwko
rozmywaniu wymagań we wszechogarniającym relatywizmie.
Kościół został powołany przez Chrystusa, by być fi larem
prawdy. Jeśli jako ludzie słabi i grzeszni mamy głosić światu
ewangeliczne wartości, do których nie dorastamy, to jedynym
sposobem zachowania wiarygodności jest odważne przyznanie
się do grzechów z wiarą w Boże i ludzkie miłosierdzie. Nie uda
się nam ich wyzbyć. Do końca czasów będą w Kościele wybuchać
afery i okazywać się będzie, że ten czy inny ksiądz lub świecki
ukradł, skłamał albo też zdradził swoje powołanie przez erotyczne
ekscesy. Jeśli nasze czyny nie mają zaprzeczać słowom, musimy
nazywać zło po imieniu, z całą jasnością – o ile to możliwe, okre-
ślając, kto zawinił. Jeśli zgodzimy się na podwójną miarę: łagodną
wobec swoich oraz surową wobec obcych, niszczyć będziemy
wiarygodność Kościoła.
Benedykt XVI apelował na placu Piłsudskiego: „Każdy chrześ-
cijanin winien konfrontować własne poglądy ze wskazaniami
Ewangelii i Tradycji Kościoła, aby dochować wierności słowu
Chrystusa, nawet gdy jest ono wymagające i po ludzku trudne
21
do zrozumienia. Nie możemy ulec pokusie relatywizmu czy su-
biektywnego i selektywnego interpretowania Pisma Świętego.
Tylko cała prawda pozwoli przylgnąć do Chrystusa, który umarł
i zmartwychwstał dla naszego zbawienia”. Ważne, byśmy tych
słów nie odnosili tylko do postmodernistycznego świata, ale także
do siebie.
Im klarowniejszy będzie wykład wiary, im większa odwaga
w nazywaniu własnego zła, tym jaśniejszym drogowskazem bę-
dzie Kościół dla świata pełnego sprzecznych koncepcji ludzkiej
wolności i różnych systemów etycznych.
Przeciw Kościołowi doskonałych
Z drugiej strony, nie może być zgody na tworzenie Kościoła
czystych, dostępnego jedynie dla ludzi bezbłędnych. Kościół, je-
śli ma pozostać sobą, musi pogodzić się z tym, że jest wspólnotą
grzeszników, że do końca świata będzie się zmagał ze słabościami
swoich członków i niedoskonałościami swoich struktur. Wierność
Chrystusowi nie polega na bezgrzeszności, ale na głoszeniu Do-
brej Nowiny, dawaniu nadziei nawrócenia i przebaczenia każdego
zła mocą Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. Kościół musi
wzywać do odwrócenia się od grzechów, ale nie może wyrzucić
poza nawias tych, którzy upadają. Niestety, nie ma możliwości
ani takiego zaprojektowania ustroju Kościoła, ani takiego ufor-
mowania uczniów Chrystusa, by zlikwidować ich grzeszność.
Bez względu na to, czy w jego wspólnocie będzie na danym eta-
pie dziejów panować duch komunii, czy duch hierarchii, absolu-
tyzm czy demokracja, chrześcijanie będą potrzebowali nawróce-
nia i przebaczenia. Wyznacznikiem wierności Chrystusowi jest
wierność Ewangelii. Można sobie przecież wyobrazić staczającą
się w marazm wspólnotę rządzoną jak najbardziej demokratycz-
22
nymi prawami. Żeby się o tym przekonać, wystarczy popatrzeć
na historię mojego zakonu, w którym od ośmiuset lat wszystkie
władze wybierane są demokratycznie. Niejednokrotnie zdarzało
się wśród dominikanów, że głosowania służyły podtrzymywaniu
wygodnictwa: wybierano przełożonych, którzy gwarantowali
święty spokój i folgowanie zachciankom. Stan demokratyczne-
go zakonu przerażał św. Katarzynę ze Sieny do tego stopnia, że
pisała, iż „jest on zdziczałym sadem”. Być może wiele dobrego
wniosłoby demokratyczne wybieranie ordynariuszy i sufraganów,
proboszczów i wikarych, ale mniemanie, że jest to panaceum na
bolączki Kościoła, jest takim samym złudzeniem jak twierdzenie,
że tylko powrót do przedsoborowej wizji Kościoła może zapobiec
współczesnemu kryzysowi. Jeśli ktoś liczy, że znajdzie sposób na
rozwiązanie wszystkich problemów, ulega złudzeniom. Wielo-
krotnie słyszałem na przykład ludzi, którzy twierdzili, że zniesie-
nie celibatu albo wprowadzenie kapłaństwa kobiet zaradzi brako-
wi powołań i uzdrowi relacje między duchownymi a świeckimi.
Istnieją jednak kraje i Kościoł y, które wprowadziły takie reformy
i przekonały się, że jedne problemy zniknęły, a pojawiły się inne,
do tej pory nieznane. Żadna rewolucja nie poradzi sobie z faktem
grzechu pierworodnego. W tym miejscu trzeba powiedzieć, że dla
człowieka decyzja Boga, który w słabości Jezusowego ciała chciał
dokonać dzieła zbawienia, zawsze będzie źródłem zdziwienia,
a czasem może nawet zgorszenia. Dziś, gdy tak bardzo ważna jest
skuteczność, szybkość i niezawodność działania, wielu bulwersuje
ekonomia zbawienia, która swoją siłę czerpie z przekonania, że
ziarno musi obumrzeć, by przyniosło owoc obfi ty; że kto chce
życie zyskać, musi je stracić, a moc w słabości się doskonali. Zdu-
mienie budzi fakt, że Bóg w słabym ciele Chrystusowego Ciała,
którym jest Kościół, chce trwać z nami przez wszystkie dni aż do
skończenia świata. Świat – i to, co w nas jest ze świata – nie potrafi
zrozumieć, dlaczego Jezus powołał do istnienia tak niedoskonałą
23
strukturę, dlaczego troskę o Ewangelię powierzył tak grzesznym
ludziom. Wydaje się to takim samym absurdem jak chleb i wino,
które trzymamy w rękach, twierdząc, że pod ich postaciami jest
realnie obecny Bóg i że to właśnie jest największy skarb Kościo-
ła. Kościół nigdy nie osiągnął stanu zadowalającego, nigdy nie
był kwitnącym przedsiębiorstwem, efektywnie promieniującym
dobrem i miłością oraz nie gwarantował solidnej formacji wszyst-
kich chrześcijan. Zawsze borykał się z niedoskonałościami swoich
krnąbrnych dzieci. Tak było od samego początku. Zdziwić się
można było już w chwili, gdy Pan Jezus wybrał pierwszych ucz-
niów i powstawała pierwsza wspólnota. Czy nie mogli być lepsi
i mądrzejsi? Kłócili się, który z nich jest największy i który zajmie
miejsce po prawicy i lewicy Jezusa. Nie rozumieli, co do nich
mówił Mistrz. Pierwszy z apostołów próbował Go przekonać,
by zrezygnował z planu zbawienia. Gdy Chrystusa aresztowano,
uciekli, gdy Go oskarżono, jeden z nich zaparł się Nauczyciela.
Gdy Chrystus zmartwychwstał, nie potrafi li się odnaleźć w no-
wej sytuacji i wpadali w stare schematy. Gdy został zesłany Duch
Święty, nie potrafi li wykorzystać Jego potencjału. Paweł musiał
sprzeciwić się Piotrowi, by nie odgrywał przed judeochrześcijana-
mi szopki z zachowywaniem przepisów prawa. Ten sam Paweł nie
potrafi ł dogadać się z Markiem, więc musieli się rozstać i osobno
głosić Ewangelię. Pierwsze gminy chrześcijańskie też nie umiały
zachować jedności. Poszczególni ich członkowie wołali: „Ja jestem
Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa” (1 Kor 1,12).
Apostoł Paweł musiał napominać pierwszych chrześcijan Koryntu:
„Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej
rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan; mianowicie,
że ktoś żyje z żoną swego ojca” (1 Kor 5,1). A jednak Chrystus
zaufał takim grzesznym ludziom. „Nie wstydził się nazywać ich
braćmi swymi”, choć pewnie niejednokrotnie wstydził się patrzeć
na ich czyny.
24
Spis treści
Wstęp – Wojciech Prus OP ......................................................... 5
Ideału nie zmieniłem – z Pawłem Kozackim OP
rozmawia Anna Sosnowska ........................................................ 7
I. JAK TO WIDZĘ
Wierzę, że Kościół jest święty ..................................................... 17
Niezgoda i miłosierdzie .............................................................. 33
Wiara i buchalteria ....................................................................... 41
Wiara nie ma jednego oblicza ...................................................... 47
Przegrana i dług ............................................................................ 57
Okiem uczestnika, a nie widza .................................................. 71
Mój Kościół jest w potrzebie ...................................................... 87
W wersji pop ................................................................................. 99
Kocham cię, mój wrogu ...............................................................105
Jestem przeorem bogatego klasztoru ........................................115
Marzy mi się Kościół bez podziałów .........................................125
Jutro nie nadejdzie koniec ..........................................................131
II. KOŚCIÓŁ ŻYWY – DOMINIKANIE NA ŚWIECIE
Czortków ......................................................................................151
Weekend w rodzinie ....................................................................157
Stać się amerykańskim księdzem.
Polscy dominikanie na Manhattanie...........................................165
273
Akademia Opatrzności ................................................................181
Ku temu, co niezmienne ..............................................................197
Na krawędzi .................................................................................207
Dlaczego chcesz wracać? .............................................................219
Czarna Madonna .........................................................................239
Święta bez choinki .......................................................................251
O dwóch takich, co we Lwowie ................................................255
Inny świat w Fastowie ................................................................261
Niewidzialne dzieła miłości .......................................................265