Darmowy fragment publikacji:
ISBN 97883-242-1080-0
I
(cid:150) Doprawdy, chce mi j„ pan odst„pi(cid:230)?
(cid:150) Jak Boga kocham.
(cid:150) Dojad‡a panu?
(cid:150) Nie. Ale widzi pan, upatrzy‡em ju¿ co(cid:156) innego.
(cid:150) Lepszego?
Konitz pog‡adzi‡ wychud‡„ rŒk„ rzadk„ br(cid:243)dkŒ.
(cid:150) Co(cid:156) ca‡kiem innego. Ale to... c a ‡ y k i e m. A potem co tam
gada(cid:230). Ja siŒ przyzwyczajam do kobiety, a to najgorsze, panie tego...
(cid:150) ?...
(cid:150) Jaki pan naiwny. Mo¿na siŒ przyzwyczai(cid:230) do cygarniczki, do
pi(cid:243)ra, do palta, i to wcale dobrze. Wtedy cz‡owiekowi swojsko, gdy
mu tak co pod rŒk„ siŒ u‡o¿y‡o. Ale do kobiety (cid:150) wrŒcz przeciwnie.
Nerwy, panie tego... nerwy musz„ by(cid:230), panie tego, podra¿nione, bo
inaczej (cid:150) ferfa‡ die Klaczkes mit die weisse Kopytkes.
(cid:150) Mo¿e.
Zapanowa‡o milczenie. W tych obszernych, dusznych salach
biurowych by‡o nie do zniesienia. Stare piece, jak monumenta,
wznosi‡y siŒ po rogach. Bi‡ z nich ¿ar i czad wŒglowy. Konitz jednak
chŒtnie przysuwa‡ swoje biurko do pieca. Wida(cid:230) w nim by‡o jakie(cid:156)
zastygaj„ce energie ¿yciowe, kt(cid:243)re potrzebowa‡y ciep‡a i dra¿ni„-
cych nerwy wstrz„(cid:156)nieæ. Z min„ ma‡ego kogucika, z oczyma pod-
kr„¿onymi wcale niedwuznacznie, by‡ typem biurowego p(cid:243)‡ mola,
p(cid:243)‡ don¿uana, puszczaj„cego siŒ galopem za sp(cid:243)dniczk„ szwaczki
lub lepiej odzianej s‡ugi, kt(cid:243)r„ wyczu‡ wŒchem, jak wy¿e‡ zwie-
rzynŒ.
(cid:150) Ja, panie tego, tylko biuro i kobiety. Skoro pensjŒ zafasujŒ,
to... niech siŒ strzeg„... bo ka¿da trup.
5
By‡a w nim ‡atwo(cid:156)(cid:230) sprowadzania ¿ycia do jakiej(cid:156) jednej chwili,
w kt(cid:243)rej nie zdawa‡ sobie sprawy ze swego istnienia. To by‡o osi„
jego egzystencji. Poza tym nic wiŒcej nie interesowa‡o go.
Krajewski od‡o¿y‡ pi(cid:243)ro, wsun„‡ rŒce w kieszenie od spodni i,
odepchn„wszy siŒ z krzes‡em od biurka, patrzy‡ posŒpnie na ca‡e
masy (cid:132)kawa‡k(cid:243)w(cid:148) zalewaj„ce melancholijnie blat biurka. Deszcz
pada‡ cienkimi strugami i dzwoni‡ dziwnie w szyby. (cid:150) Inni urzŒdni-
cy siedzieli cicho, pochyleni nad aktami. Czasem kto(cid:156) wsta‡, prze-
szed‡ do drugiego pokoju. W oddali s‡ycha(cid:230) by‡o gwar g‡os(cid:243)w ko-
biecych. (cid:150) To panny, pracuj„ce w biurach, (cid:156)mia‡y siŒ z czego(cid:156) g‡o(cid:156)-
no. Krajewskiego przecie¿ nie interesowa‡y. By‡y to dziewczŒta
(cid:132)uczciwe(cid:148) i d„¿„ce (cid:132)do o‡tarza(cid:148). (cid:150) On ¿eni(cid:230) siŒ nie my(cid:156)la‡, a w duszy
mia‡ trwogŒ przed wci„gniŒciem dziewczyny w jaki(cid:156) nielegalny sto-
sunek. (cid:150) By‡ przecie¿ po prostu zg‡odnia‡y jakiej(cid:156) mi‡ostki, a cho(cid:230)-
by jej pozoru. (cid:150) Od ca‡ych miesiŒcy pogr„¿y‡ siŒ w czytaniu z cich„
i skoncentrowan„ namiŒtno(cid:156)ci„, kt(cid:243)ra cechowa‡a zawsze wszystko
to, co robi‡. Rzec mo¿na, i¿ uczepi‡ siŒ tej powolnej dysekcji duszy
przez obce m(cid:243)zgi, kt(cid:243)ra ma da(cid:230) wreszcie poznanie esencji logicz-
nego skojarzenia my(cid:156)li. (cid:150) Doznawszy niemi‡ego zawodu z powodu
kobiet, rzuci‡ siŒ wp‡aw w dziedzinŒ abstrakcji i zacz„‡ p‡ywa(cid:230)
w b‡Œkitach, rozpostartych ponad dymami, wznosz„cymi siŒ z o‡ta-
rzy, gdzie cia‡a ludzkie sk‡ada‡y ca‡opalenie swym zachceniom
i d„¿no(cid:156)ciom. Kobieta przesta‡a istnie(cid:230) dlaæ. Istnia‡ tylko Karte-
zjusz na razie i jego R o z m y (cid:156) l a n i a. Ma‡o to by‡o, skromnie. (cid:150)
Czu‡ to sam. (cid:150) Lotny by‡ i r„czy umys‡owo. Lecz i leniwy. (cid:150) Drepta‡
jakby w przedpokoju, nawet nie przedsionku prawdziwych R o z-
m y (cid:156) l a æ. Na razie mu to starczy‡o. (cid:150) Nie mia‡ si‡y na wiŒcej.
Prze¿uwa‡ dawne. (cid:150) Powraca‡ wieczorami sam do swego pustego
pokoju i rzuca‡ siŒ na szerok„ star„ otomanŒ, kt(cid:243)ra mu zastŒpowa-
‡a ‡(cid:243)¿ko. Obok sta‡ kufer. Na nim Krajewski umieszcza‡ prosty
lichtarz ze (cid:156)wiec„ i otwiera‡ ksi„¿kŒ. fl(cid:243)‡tawe, chorobliwe (cid:156)wiat‡o
wydobywa‡o na jaw jego dziwn„, niepospolit„ twarz, d‡ug„, wykro-
jon„ starannie, z przepychem wielkich, szarych (cid:159)renic o ciŒ¿kich
du¿ych powiekach. (cid:150) Jasne do(cid:156)(cid:230) w‡osy nosi‡ przyciŒte prawie przy
sk(cid:243)rze. (cid:150) Pe‡ne wyrazu usta okala‡ miŒkki, kr(cid:243)tki zarost. Wynios‡y
by‡, rasowy, doskonale u‡o¿ony, chudy, o ruchach powolnych, jakby
smutnych, a pe‡nych prostoty. Gdy tak le¿a‡ w tym pustym prawie
6
pokoju pochylony nad ksi„¿k„, nieruchomy, mia‡ w sobie co(cid:156)
z mŒdrca, posiadaj„cego ju¿ w duszy moc wyrzekania siŒ wszyst-
kiego, co nie jest g‡Œbi„ doskona‡o(cid:156)ci zupe‡nej.
Czasami zjawia‡a siŒ we drzwiach rozczochrana, typowa posta(cid:230)
kamienicznej str(cid:243)¿ki w obszarganej sp(cid:243)dnicy i z dzieckiem na rŒku.
(cid:150) Mo¿e co przynie(cid:156)(cid:230)?
Krajewski powoli odrywa‡ swe wspania‡e (cid:159)renice od pag(cid:243)rk(cid:243)w
m„dro(cid:156)ci Kartezjusza.
(cid:150) Co?
(cid:150) Mo¿e wielmo¿ny pan da na co.
(cid:150) A!...
(cid:150) S„ w grajzlerni szproty, mas‡o. Ugotuje siŒ jaja.
(cid:150) A no dobrze! dobrze!
Lecz Romanowa nie rusza‡a siŒ z miejsca.
(cid:150) Pan wie... moj„ MaækŒ zn(cid:243)w ponios‡o.
(cid:150) No?
(cid:150) Jak Boga kocham. M(cid:243)wi‡a ¿ona krawca, ¿e widzia‡a j„ na
gumach i w nowym kapeluszu. To morowa cholera. fleby j„ cho(cid:230)
gdzie przyt‡uk‡o, albo niechby siŒ ju¿ raz do policji dosta‡a.
(cid:150) !!!
(cid:150) A no tak. Wezm„, zapisz„, jak to bydlŒ, a ja ju¿ wtedy wiem, ¿e
niby ani dziecka nie mam, ani nic.
Krajewski od‡o¿y‡ Kartezjusza.
(cid:150) Co wy te¿?
Ale roz¿alenie Romanowej by‡o wielkie. PiŒ(cid:156)ci„ uderzy‡a w piec
i trz„snŒ‡a dzieckiem tak, ¿e zdawa‡o siŒ, i¿ rozleci siŒ na kawa‡ki.
(cid:150) Co ta... ona nawet nie winna tak Bogiem a prawd„. To(cid:230) to za
ni„ pod kamienic„ latali, ¿e tylko ukropem la(cid:230)... Sam pan...
(cid:150) Ja?
(cid:150) A no. Niby pan tak ostatecznie tam nie. Ale nie zaczepia‡ j„
pan... nie? co? Przecie dziewczyna nie z kamienia. Wam, mŒ¿czyz-
nom, to siŒ zdaje, ¿e to wszystko nic, a to tak ziarnko do ziarnka i ot
po dziewczynie.
(cid:150) Uspok(cid:243)jcie siŒ, wr(cid:243)ci.
(cid:150) E! wiem, ¿e wr(cid:243)ci, bo taki to ju¿ kobiecy los. Taki jeden odbie-
rze uczciw„ s‡awŒ, a potem won... A co mi po takiej... To tylko
(cid:156)miech...
7
TrzasnŒ‡a siŒ piŒ(cid:156)ci„ w potargany ‡eb. Dziwaczna jej sylwetka
mia‡a na cieniu pozory Gorgony. Ca‡a jej posta(cid:230) giŒ‡a siŒ jak„(cid:156) wiel-
k„ rozpacz„ samotnych wierzb tragicznych i rozczochranych na tle
beznadziejnego nieba. Krajewski mimo woli patrzy‡ na ni„.
(cid:150) To bardzo nawet przez pana... (cid:150) zaczŒ‡a znowu. (cid:150) Ten flyd, co
siŒ tu do pana w‡(cid:243)czy w takich hyclowskich sprawach, ¿e (cid:150) no, to
on mi j„ zmani‡. Kiedy(cid:156) napad‡am, jak j„ co(cid:156) kusi‡ w bramie. fleby
siŒ tu by‡ do pana nie (cid:156)ci„ga‡, to by‡by j„ nie spotka‡... A teraz j„ tam
gdzie musia‡ sprzeda(cid:230)... A jak¿e...
I nag‡y ¿al wezbra‡ w niej, a¿ ryknŒ‡a ca‡ym g‡osem:
(cid:150) A ino... sprzeda‡... dziecko moje... krew moj„... fleby(cid:156)cie
z piek‡a nie wyjrzeli za ni„ wszyscy...
Krajewski podni(cid:243)s‡ siŒ z otomany i usiad‡ na brzegu jako(cid:156) dziw-
(cid:150) Ale¿, moja Romanowa, ja wam przysiŒgam, ¿e ja z Maæk„ nic
(cid:150) Bo nie chcia‡a!... Ale ¿eby siŒ zgodzi‡a, to by‡by(cid:156) pan, tak jak
nie zmieszany.
nie mia‡em.
drudzy, j„ sponiewiera‡.
spod brzegu chustki.
Straszna by‡a tak w cieniu, z twarz„ nabrzmia‡„, z plamami (cid:243)cz
(cid:150) Czego wy siŒ do porz„dnych dziewczyn czepiacie? czego? (cid:150)
jŒcza‡a (cid:150) ma‡o wam ju¿ takich, co(cid:156)cie je zatracili? Nie, wam siŒ
zachciewa takiej, co jeszcze przy matce... o...
Nagle zaczŒ‡a trz„(cid:156)(cid:230) trzyman„ na rŒku dziewczynk„.
(cid:150) A¿eby ciebie sto choler zat‡uk‡o! Czego ty na (cid:156)wiecie, na ¿er
dla jakiego, a potem na ulicŒ, pod latarniŒ. A¿eby(cid:156) zdech‡a!
ZaczŒ‡a bi(cid:230) g‡ow„ dziecka o piec.
(cid:150) A¿eby(cid:156) za niewinnej duszy skona‡a!
Krajewski rzuci‡ siŒ dziecku na ratunek.
(cid:150) Romanowa... co wyprawiacie? chcecie dziecko zabi(cid:230)?
(cid:150) O! teraz to j„ pan ratujesz, a jak doro(cid:156)nie, to j„ pan sam
sponiewiera i potem popchnie, aby j„ na policji zapisali i aby gdzie
na bar‡ogu zgni‡a... Ju¿ panowe serce niechby szczez‡o i was wszyst-
kich psiakrew dziwkarzy!
Krajewski postawi‡ p‡acz„ce cicho dziecko, cuchn„ce w masie
barchan(cid:243)w. Dziecko by‡o brudne i Krajewski, kt(cid:243)ry mia‡ w sobie
estetykŒ czysto(cid:156)ci kociej, z odraz„ spojrza‡ na swoje rŒce.
8
(cid:150) Mogliby(cid:156)cie lepiej dziecko umy(cid:230)! (cid:150) rzuci‡ przez zŒby.
Ale Romanowa spojrza‡a na niego z nienawi(cid:156)ci„, jakby w nim
koncentrowali siŒ ci wszyscy, kt(cid:243)rzy na sznurach swych rozpasa-
nych nerw(cid:243)w wlekli od wiek(cid:243)w dziewczŒta do b‡otnistych jam.
(cid:150) W‡a(cid:156)nie... (cid:150) odpar‡a (cid:150) bŒdŒ j„ cacka(cid:230) i piŒkni(cid:230), aby(cid:156)cie mieli
‡adniejsze ‡ajno dla swojej uciechy i ¿eby flyd za ni„ wiŒcej faktor-
nego wzi„‡, jak wam j„ nastrŒczy. (cid:150) Porwa‡a puszczone dziecko
i otworzy‡a silnym pchniŒciem drzwi.
(cid:150) I ¿eby was jaki m(cid:243)r spotka‡.
Posta‡a chwilŒ we drzwiach tak na rozcie¿ otwartych. Zgni‡e
zimno bucha‡o i ciemnica by‡a w tej sieni straszna.
(cid:150) A co mam przynie(cid:156)(cid:230)? (cid:150) odezwa‡a siŒ wreszcie ju¿ g‡osem st‡u-
mionym, cho(cid:230) drga‡y w nim jeszcze resztki w(cid:156)ciek‡o(cid:156)ci, szarpanej
w najbole(cid:156)niejszej strunie, bo swego macierzyæstwa istocie.
(cid:150) Nie trzeba nic! (cid:150) odpar‡ szorstko Krajewski (cid:150) wyjdŒ na kolacjŒ
z domu. Lepiej za(cid:156)wie(cid:230)cie w sieni.
Baba obejrza‡a siŒ na niego ruchem dra¿nionego szpicrut„ g‡od-
nego zwierzŒcia.
(cid:150) My bierzemy dwa guldeny miesiŒcznej pensji, jako str(cid:243)¿e, i za
to mamy kupowa(cid:230) naftŒ na schody... a pan chce, ¿eby siŒ (cid:156)wieci‡o
od czwartej... I zaraz...
Znik‡a w ciemnicy, zatrzaskuj„c drzwi za sob„.
Krajewski podj„‡ rzuconego na ziemiŒ Descartesa i chcia‡ zanu-
rzy(cid:230) siŒ w tym ojcu filozofii scholastycznej, kt(cid:243)ry wyprowadzi‡ na
scenŒ dualizm i da‡ szalonym miecz w rŒkŒ.
II
Lecz nie by‡ w stanie.
Krzyk Romanowej, jej potworna sylwetka, wrzask rozbijanego
dziecka, a potem g‡Œbia jej s‡(cid:243)w (cid:150) sprawi‡a na nim jakie(cid:156) gniot„ce
wra¿enie. Przede wszystkim czu‡, ¿e ta kobieta, wyj„ca za sw„ c(cid:243)r-
k„, pŒdz„c„ w ka‡ prostytucji, ma s‡uszno(cid:156)(cid:230), ¿e jest w swoim pra-
wie, ¿e ona w‡a(cid:156)nie stoi na stra¿y (cid:156)wiŒto(cid:156)ci wolnego cia‡a kobiece-
go, kt(cid:243)re, skopane, sprzedane, rozw‡(cid:243)czone po piek‡ach upadku,
9
zatraci szlachetne porywy tego s‡abego duchowego p‡omyka, jakie
w sobie mie(cid:230) mog‡o.
Tak (cid:150) on by‡ winien i jemu podobni.
Nie dlatego, ¿e szuka‡ uj(cid:156)cia swym popŒdom w nielegalnych
zwi„zkach. Lecz w‡a(cid:156)nie, ¿e pragn„‡, aby te mia‡y cho(cid:230) pozory
z w i „ z k (cid:243) w, te chwile zapomnienia, te (cid:132)wypicia szklanki wody(cid:148),
jak nazywaj„ inni stosunek sw(cid:243)j z kobiet„. (cid:150) Wykwint i jaki(cid:156) in-
stynkt samozachowawczy odtr„ca‡ go od tych, co pod latarni„ tak-
suj„ swe nieszczŒsne cia‡o. Nie. (cid:150) On pragn„‡ mie(cid:230) jakie(cid:156) z‡udze-
nie, gdy obejmowa‡ posta(cid:230) kobiec„ i tuli‡ siŒ do niej. (cid:150) Kilka (cid:132)ro-
mans(cid:243)w(cid:148) z kobietami ze (cid:156)wiata, czczych lub pe‡nych nietakt(cid:243)w,
g‡upoty i niesmaku, odtr„ci‡y go na zawsze od tego sortu, podat-
nych dla chodz„cych manowcami mŒ¿czyzn. Przy tym by‡ roman-
tycznie leniwy i czu‡ dziwny wstyd i smutek, ¿e musi wy‡awia(cid:230) z‡o-
dziejskim sposobem to, co mu siŒ r(cid:243)wnie w ¿yciu nale¿y, jak po¿y-
wienie, nap(cid:243)j, promienie s‡oneczne i tlen do oddychania.
Pozostawa‡y mu wiŒc te drogi po(cid:156)rednie, te szwaczki powraca-
j„ce do dom(cid:243)w o zmroku, zmŒczone, zdenerwowane od szycia na
maszynie, p(cid:243)‡ dzieci, p(cid:243)‡ kobiety, czŒsto zg‡odnia‡e, marz„ce o fili-
¿ance czekolady, o ciastku z kremem, z ‡akomstwem wyg‡odzone-
go kota. By‡a to armia bezbronna, tragiczna, g‡upia, nieopatrzna,
(cid:156)wie¿a, cho(cid:230) ju¿ nadwiŒd‡a od atmosfery dusznych pracownianych
izb. Twarzyczki, obramowane w‡osami starannie ufryzowanymi, sta-
niki woniej„ce potem i perfumami, a do‡em sp(cid:243)dnice cuchn„ce od
b‡ota (cid:159)le wykruszonego, od d‡ugiego codziennego u¿ycia.
Sz‡o to wieczorem powoli, rozprostowuj„c zmŒczone plecy,
przecieraj„c s‡abn„ce ju¿ oczy.
Naprzeciw nich szed‡ jeden, drugi, trzeci Krajewski, nios„c tym
bezbronnym swe ¿„dze przystrojone w kwiaty jakiej(cid:156) niby uczucio-
wo(cid:156)ci.
Gdy szwaczek nie sta‡o, by‡y jeszcze bony, sklepowe, dziewczŒ-
ta zajŒte w administracjach. (cid:150) Skoro zjawi‡a siŒ gdzie(cid:156) jaka(cid:156) (cid:156)wie¿a,
nieznana, maj„ca jeszcze przes„d swej uczciwo(cid:156)ci do stracenia, syg-
nalizowana by‡a na wszystkich punktach.
(cid:150) Tam i tam jest jedna uczciwa. Ach! wreszcie.
I rozpoczyna‡ siŒ po(cid:156)cig.
10
Dziewczyna naturalnie nie opiera‡a siŒ zbyt d‡ugo. Sz‡a na lep
chŒtnie, znudzona, zmŒczona, rada, ¿e (cid:132)siŒ trochŒ rozerwie(cid:148). (cid:150)
WiŒc przede wszystkim wystŒpowa‡y na plac cukierenki uboczne,
drugorzŒdne, gdzie nikt nie widzi, potem bilety do teatru, dalej
jakie(cid:156) bluzki taniutkie, pier(cid:156)cionki skromne, drobiazgi, grzebienie
z celuloidu i szczyt marzeæ: jedwabna halka.
Wreszcie po d‡ugich wahaniach przyj(cid:156)cie w niedzielŒ po po‡ud-
niu do kawalerskiego pokoju, gdzie dobrze napalone w piecu, ja-
ka(cid:156) s‡odka w(cid:243)dka, trochŒ szynki, herbata na maszynce.
I cichy krzyk dziewczyny, jakby pomieszany z radosnym powita-
niem nowego ¿ycia.
Potem szereg takich niedziel, potem jaki(cid:156) zatarg i zn(cid:243)w nowa
cukierenka, nowe grzebienie z celuloidu, nowe s‡u¿enie za tŒ jako(cid:156)
(cid:132)co(cid:156) lepszego(cid:148), co daje pewn„ u‡udŒ zwierzŒcej czysto chwili.
Tak (cid:150) to do pewnego punktu.
A potem?
Rzeczywi(cid:156)cie. Tak jak owa Maæka. (cid:150) Snuj„ siŒ faktorzy. S‡awa
at‡asowej sk(cid:243)ry, piŒknej karnacji, ‡adnych kszta‡t(cid:243)w ro(cid:156)nie.
I snuj„ siŒ faktorzy.
Dziewczyna jest zniechŒcona, zgorzknia‡a. Ten i (cid:243)w ca‡uj„cy j„
nawet po rŒkach wykaza‡ siŒ w jej oczach prostym brutalem.
I co jej przysz‡o z tego?
By‡a ju¿ w kilku rŒkach. fladen nie zatrzyma‡ jej d‡u¿ej przy
sobie. Jest w nŒdzy, a ta cukierenka i skromne bluzki zaczynaj„ jej
nie wystarcza(cid:230). Czuje, ¿e w‡a(cid:156)ciwie jest p ‡ a c o n a, bo ta mi‡o(cid:156)(cid:230),
kt(cid:243)r„ tacy Krajewscy jej daj„, nie jest wcale mi‡o(cid:156)ci„, ale nŒdzn„ gr„
i oszukaæstwem.
(cid:150) N i e c h p r z y n a j m n i e j m a m c o z a t o!
Oto pierwsza my(cid:156)l.
I id„ tam, gdzie oczywi(cid:156)cie m a j „ c o z a t o.
Id„ tam, ale w‡a(cid:156)ciwie kto je pchn„‡ (cid:132)tam(cid:148)?
Krajewski od‡o¿y‡ powoli ksi„¿kŒ na kufer i patrzy‡ teraz w su-
fit, le¿„c wyci„gniŒty na sofie.
Pchn„‡ je on i jemu podobni.
A potem, gdy ju¿ s„ sklasyfikowane, opodatkowane, gdy ju¿
stanowi„ inwentarz paæstwowy i pracuj„ usankcjonowane i ko-
nieczne, odwraca siŒ od nich z dreszczem pogardy i wstrŒtu.
11
Dlatego, ¿e obra¿a siŒ w nim poczucie wy‡„czno(cid:156)ci. I ¿e pra-
gnie, mimo wszystko, tego (cid:132)b‡Œkitnego kwiatka(cid:148) w spro(cid:156)no(cid:156)ci
grzechu.
Jak wywo‡ane zaklŒciem z jakich(cid:156) bagien gnij„cych, ziej„ ku
niemu wspomnienia tych, kt(cid:243)re tutaj przesz‡y, kt(cid:243)re mia‡ pomiŒdzy
Dantem i Kantem, Bibli„ i Platonem, pomiŒdzy napadem melan-
cholii i staniŒciem u kresu rozpaczy ¿yciowej. Przesuwa‡y siŒ mar-
twe i blade. (cid:150) Mia‡y niekt(cid:243)re nawet wdziŒk i jak„(cid:156) prostotŒ w swych
pieszczotach. (cid:150) Maj„c sam spos(cid:243)b postŒpowania z kobiet„ wytwor-
ny, pomimo ub(cid:243)stwa otoczenia, nakazywa‡ ka¿dej ze swych kocha-
nek jaki(cid:156) ton o jeden stopieæ wy¿szy i nie dozwala‡ jej z niego siŒ
zsun„(cid:230). A mo¿e zdawa‡o mu siŒ. By‡ bowiem bajecznie subtelny i
w ka¿dej najbanalniejszej chwili umia‡ odnale(cid:159)(cid:230) ukryty na spodzie
diament, kt(cid:243)ry wed‡ug woli o(cid:156)wieca‡ kolorami, czerpanymi we w‡as-
nym nastroju. Le¿„c tak, przechodzi‡ my(cid:156)l„ nie tylko wspomnienia,
ale i ca‡okszta‡t postaci tych kobiet. (cid:150) By‡y przewa¿nie m‡ode i mia‡y
‡adne u(cid:156)miechy, ‡adne linie kark(cid:243)w, ramiona wdziŒczne nimf, stopy
czŒsto delikatne i niezdeformowane, w‡osy puszyste i miŒkkie, p‡y-
n„ce swobodnie po trochŒ chudych a dziwnie wygiŒtych plecach.
Ta umia‡a wpija(cid:230) siŒ w usta nienasycenie, ta tuli‡a mu siŒ do ramie-
nia senna i zmŒczona, ta zn(cid:243)w przygarnia‡a go na swe kolana
i ko‡ysa‡a, jak ma‡e dziecko, ta ca‡owa‡a go po rŒkach, obsypywa‡a
go tysi„cem zdrobnia‡ych (cid:156)miesznych imion, kt(cid:243)re mia‡y czar ze-
rwanych nie(cid:156)mia‡o rosn„cych kwiatk(cid:243)w...
Wszystkie by‡y bezinteresowne, zadowalaj„c siŒ drobiazgami,
wdziŒczne za starania, znikaj„ce z jego ¿ycia bez awantur i tragedii.
A przecie¿ zia‡o do niego jakby zgnilizn„ bagien, (cid:156)wie¿o poru-
szonych potŒ¿n„ ulew„...
(cid:150) To s‡owa tej starej! (cid:150) my(cid:156)la‡ (cid:150) to ona...
I po chwili zawieszenia my(cid:156)li, doda‡:
(cid:150) A przecie¿ ona mia‡a racjŒ.
(cid:150) Nie powinienem! Trzeba te l e p s z e zostawi(cid:230) w spokoju. Na
to s„ ju¿ po(cid:156)wiŒcone tamte spod latarni. (cid:150) Lecz pokrŒci‡ g‡ow„.
(cid:150) Nie mam ju¿ dwudziestu lat... to nie dla mnie.
SiŒgn„‡ po ksi„¿kŒ. Zgarnia‡ ku sobie sw„ ciszŒ samotn„,
w kt(cid:243)rej siŒ rozkoszowa‡ z wykwintem sybaryty. Na pr(cid:243)¿no. Po
kilku minutach rzuci‡ j„ znowu z niechŒci„.
12
(cid:150) Po co mam c z y t a (cid:230) o dualizmie i traci(cid:230) czas na prze¿uwania
dowod(cid:243)w. Najlepszy dow(cid:243)d jest m(cid:243)j stan obecny.
Zacz„‡ febrycznie odziewa(cid:230) siŒ. Staranny by‡ w odzie¿y. Nosi‡
d‡ugopo‡e surduty, kt(cid:243)re co(cid:156) nadawa‡y mu z cech trzydziestego
roku. (cid:150) O ile nie dba‡ o t o , g d z i e p r z e b y w a ‡, o tyle bez-
wiednie dobiera‡ t o, w c z y m p r z e b y w a ‡.
(cid:150) P(cid:243)jdŒ do knajpy, a gdy siŒ trochŒ og‡uszŒ muzyk„ i lud(cid:159)mi,
wr(cid:243)cŒ do swoich ksi„¿ek...
W g‡Œbi duszy, w bardzo wielkiej g‡Œbi, tam, gdzie chowaj„ siŒ te
my(cid:156)li i postanowienia, kt(cid:243)re ju¿ siŒ sta‡y, zanim siŒ sta‡y, w (cid:156)wiecie
rzeczywistym co(cid:156) szepta‡o:
(cid:150) Nied‡ugo bŒdzie tu dziewczyna...
Szarpn„‡ siŒ.
(cid:150) Nie chcŒ. Niech je diabli. Ma tam zn(cid:243)w za ni„ jaka matka
A tam w g‡Œbi szepta‡o:
(cid:150) Ach, nie b„d(cid:159) tak wra¿liwym. Jutro, pojutrze (cid:150) bŒdzie tu zn(cid:243)w
rycze(cid:230)...
dziewczyna...
A gdy ju¿ drzwi zamyka‡ i do ciemnej sieni wchodzi‡, to (cid:132)co(cid:156)(cid:148)
rozswawolone pod(cid:156)miechiwa‡o siŒ jakby:
(cid:150) I zn(cid:243)w bŒdzie... c o (cid:156) l e p s z e g o!
A¿ przystan„‡. RŒkŒ po‡o¿y‡ dziwacznym gestem, jakby jak„(cid:156)
(cid:150) To nigdy! (cid:150) ju¿ wolŒ nic albo jak„ mŒ¿atkŒ; albo moich filo-
przysiŒgŒ sk‡ada‡.
zof(cid:243)w.
Ale czu‡ wybornie, ¿e nie woli.
I ¿e tak bŒdzie, jak by(cid:230) ma.
III
Dlatego te¿, gdy zaraz nazajutrz z wielkim cynizmem i spokojem
Konitz ofiarowa‡ mu ni st„d, ni zow„d swoj„ dotychczasow„ ko-
chankŒ, ani na chwilŒ nie przysz‡o mu na my(cid:156)l (cid:150) odm(cid:243)wi(cid:230).
I owszem. (cid:150) Przyj„‡ zaofiarowanie uprzejmie, jakby rzecz natu-
raln„. (cid:150) Ci dwaj panowie od biurka do biurka ustŒpowali sobie
13
kobietŒ i jej pieszczoty i wszystko, co jej by‡o, tak jakby ustŒpowali
sobie laskŒ albo jaki(cid:156) inny przedmiot, kt(cid:243)rego jeden mia‡ ju¿ nad-
to, a drugi potrzebowa‡. (cid:150) Przy szmerze ciek„cego po szybach je-
siennego deszczu, w zimnie i szarudze zanurzeni w duszne ciep‡o
biura z jego nudn„ i (cid:156)miesznie og‡upiaj„c„ fars„ rozmaitych hec
ocieniowych, dope‡niali swej szarej, monotonnej egzystencji tym
bezp‡atnym handlem, jaki pomiŒdzy sob„ prowadzili.
Pierwszy zn(cid:243)w ozwa‡ siŒ Konitz:
(cid:150) WiŒc kolega chce j„ naprawdŒ?
Krajewski, nie zmieniaj„c pozycji, odpar‡ obojŒtnie:
(cid:150) ChcŒ!
Po chwili przecie¿ doda‡:
(cid:150) Kto to?
(cid:150) Szwaczka.
(cid:150) To dobrze.
Konitz powsta‡ i zbli¿y‡ siŒ do niego.
(cid:150) A c(cid:243)¿ kolega my(cid:156)la‡? ¿e co?
(cid:150) Nic. A dawno siŒ puszcza?
(cid:150) Czy ja wiem! Powiada, ¿e nie. Ale kto tam mo¿e co wiedzie(cid:230).
Grunt jest tylko w tym, abym by‡ jeden. Prawda? (cid:150) No naturalnie,
¿e wolŒ, ¿e jest tak, jak jest. Ale... jeden. O! to grunt.
(cid:150) Du¿o pan na ni„ wydaje?
Konitz siŒ zach‡ysn„‡.
(cid:150) Co(cid:156) tam, ale prawie z mi‡o(cid:156)ci. Wierna mi jest...
(cid:150) A sk„d pan masz tŒ pewno(cid:156)(cid:230)?
(cid:150) O! z takimi dziewczŒtami wiedzie(cid:230) zawsze mo¿na. To jeszcze
szczere. Dopiero p(cid:243)(cid:159)niej nauczy siŒ k‡ama(cid:230). PrzyprowadzŒ j„ panu
jutro. Albo czekaj pan. Zrobimy tak. (cid:150) Przy(cid:156)lŒ j„ do pana i powiem,
¿e sam przyjdŒ. (cid:150) Kup pan co b„d(cid:159), kota, kanarka. One maj„ pasjŒ
do zwierz„t. WiŒc wm(cid:243)wiŒ w ni„, ¿e bŒdziemy ogl„da(cid:230). (cid:150) Ona
przyjdzie, a ja nie...
(cid:140)mia‡ siŒ i rŒce zaciera‡.
(cid:150) Co dobrze? bŒdziecie czeka(cid:230), czeka(cid:230) (cid:150) no a pan tymczasem
skorzystaj. Gdy ju¿ stanie mi siŒ niewiern„, skoæczy siŒ wszystko.
Jest bardzo... jakby to powiedzie(cid:230)... romansow„. (cid:150) Przeniesie swo-
j„ romansowo(cid:156)(cid:230) na pana. (cid:150) Przeprowadzka nie bŒdzie j„ wiele kosz-
towa(cid:230). Co?
14
Krajewski kiwa‡ g‡ow„.
(cid:150) Dobrze.
ChwilŒ ogarn„‡ go niesmak, ¿e on to w‡a(cid:156)nie ma dziedziczy(cid:230) tak
bezpo(cid:156)rednio metresŒ po tym ma‡ym, czupurnym i trochŒ brud-
nym kogucie. I ogarn„‡ go znowu smutek szary i beznadziejny.
(cid:150) WiŒc jutro o trzeciej?
(cid:150) Dobrze.
Konitz jednak nie odchodzi‡. KrŒci‡ papierosa brzydko i szuka‡
po kieszeniach zapa‡ek.
(cid:150) Ta moja nowa... (cid:150) zacz„‡ znowu (cid:150) to sklepowa. Gdzie? nie
powiem panu, bo jeszcze by(cid:156) mi j„ odebra‡. Nawet prowadzi siŒ
dobrze. Jak Boga kocham. Mia‡em masŒ trudu, ¿eby j„ sobie uro-
bi(cid:230). Nawystawa‡em siŒ pod sklepem, a szczeg(cid:243)lniej w deszcz. (cid:150)
Pan siŒ dziwi? E! to pan nowicjusz. W deszcz naj‡atwiej siŒ takie
sprawy za‡atwiaj„. Taka dziewczyna jest przede wszystkim jaka(cid:156)
znu¿ona, smutna. Potem wychodzi na wichurŒ, na s‡otŒ. B‡oto,
ciemnica (cid:150) przejmuj„ j„ strachem. Zawsze siŒ zatrzymuje przed
bram„ i waha siŒ chwilŒ, jakby nie wiedzia‡a, gdzie i(cid:156)(cid:230). (cid:150) Na doro¿-
kŒ nie ma, a tak by chŒtnie w ni„ wsiad‡a. WiŒc podsun„(cid:230) siŒ wtedy
(cid:150) powiadam panu. Dusza szczera. I nie by(cid:230) natarczywym. Broæ
Bo¿e! tylko tak... niby ¿e smutno, ¿e tak okropnie jako(cid:156)... Ja tak tŒ
moj„ wzi„‡em i tŒ, co j„ panu dam, i tŒ, co j„ bŒdŒ mia‡.
Upora‡ siŒ wreszcie z papierosem i sta‡ teraz, ko‡ysz„c siŒ przed
Krajewskim, kt(cid:243)ry patrzy‡ zn(cid:243)w przed siebie cichy i jakby skupiony
w sobie.
(cid:150) Bajecznie du¿o maj„ w sobie sentyment(cid:243)w!... (cid:150) skrzypia‡ zn(cid:243)w
Konitz (cid:150) ale to dla nas lepiej. I widzi pan, w‡a(cid:156)nie woda na nasz
m‡yn. Bo niby kochaj„ siŒ, a jak kochaj„, nie zdradzaj„. Bezpiecz-
nie dla nas i dobrze. C(cid:243)¿ pan nic nie m(cid:243)wi?
(cid:150) Nic. S‡ucham!
(cid:150) I ma pan racjŒ. Ja kobiety na pamiŒ(cid:230) umiem. Tylko popatrzŒ,
oho! ju¿ wiem, co ona warta. Mnie nigdy ¿adna nie nabierze na
fa‡szyw„ minŒ. Czasem idzie taka, ¿e przysiŒgniesz, to co(cid:156) dla nas,
a tu, panie, to ju¿ takie co(cid:156), co to spluniŒcia niewarte. (cid:150) Mam taki
wŒch. Zaraz odr(cid:243)¿niŒ. Ja w ca‡ym mie(cid:156)cie wiem, gdzie jest jeszcze
takie jakie(cid:156), co ma co(cid:156) do stracenia. Tylko przekona‡em siŒ, ¿e (cid:159)le
wam dawa(cid:230) adresy. (cid:150) Lepiej samemu, po kolei.
15
Krajewskiego ogarn„‡ jakby (cid:156)miech.
(cid:150) B(cid:243)j siŒ pan Boga, a c(cid:243)¿ bŒdzie, gdy ju¿ ¿adnej godnej pana nie
Ma‡y Konitz poko‡ysa‡ siŒ trochŒ, zmru¿y‡ oko, namy(cid:156)li‡ siŒ,
bŒdzie.
wreszcie odrzek‡.
(cid:150) Wtedy siŒ o¿eniŒ!
(cid:150) A!...
(cid:150) Tak (cid:150) tak.
Zapanowa‡a cisza, tylko w oddali s‡ycha(cid:230) by‡o dyskretny, mono-
tonny g‡os jakiej(cid:156) pani, skar¿„cej siŒ, ¿e jej kazano zap‡aci(cid:230) dwa
razy jeden i ten sam podatek.
(cid:150) Z tysi„c dziewiŒ(cid:230)set piŒ(cid:230)... osobisto-dochodowy (cid:150) czterna(cid:156)cie
koron i co(cid:156)... dwa razy.
(cid:150) Tak (cid:150) podj„‡ zn(cid:243)w po chwili Konitz (cid:150) o¿eniŒ siŒ. I wtedy
dopiero dobiorŒ sobie kobietŒ tak„, jaka mi siŒ nale¿y. (cid:150) Bo, cho(cid:230)
wybieram bardzo starannie, co sam pan przyzna(cid:230) musi, i ka¿da jest
nie byle co i przyzwoita dziewczyna, to przecie¿ jeszcze nie to,
czego pragnŒ. I widzi pan, jak patrzŒ na pana tu u nas w biurze, to
my(cid:156)lŒ sobie tak. (cid:150) Pan tutaj po co? (cid:150) Skoæczy‡ pan dwa fakultety
i jest pan w biurze podatkowym! To samo ja. (cid:150) Co do kobiet (cid:150) to
jakbym skoæczy‡ dwa fakultety. Znam siŒ (cid:150) no! (cid:150) z oczami zamk-
niŒtymi powiem panu, co to. (cid:150) A przecie¿ muszŒ poprzestawa(cid:230) na
szwajkach, na sklep(cid:243)wkach... To zupe‡nie jak pan, pochylony przy
tym biurku, zamiast by(cid:230) w dyplomacji albo gdzie...
Krajewski u(cid:156)miechn„‡ siŒ s‡abo.
(cid:150) Ja czujŒ siŒ zadowolony.
(cid:150) No... i ja muszŒ tak¿e siŒ zgodzi(cid:230) z losem. Ale dajŒ panu
s‡owo, ¿e czasem pasja mnie ogarnia taka na te kobiety... ¿e bi‡-
bym je.
(cid:150) Prosty spos(cid:243)b. Zostawi(cid:230) je w spokoju. Ja na przyk‡ad teraz.
Cztery miesi„ce nie spojrzŒ na ¿adn„.
(cid:150) E! pan jeste(cid:156), jak nasz szef kiedy(cid:156) powiedzia‡, figura fanta-
styczna.
(cid:150) Tak szef powiedzia‡?
(cid:150) Jak Boga kocham! A przecie¿ i pana ci„gnie, bo godzi siŒ pan,
¿ebym mu tŒ, co mam, teraz odst„pi‡.
Krajewski zastanowi‡ siŒ.
16
(cid:150) Prawda! (cid:150) odpar‡ po chwili (cid:150) ani rusz zwalczy(cid:230) zwierzŒ.
Konitz ramionami wzruszy‡.
(cid:150) Co pan m(cid:243)wi! komuna‡y! ZwierzŒ? Kto? Chyba taki, co idzie
przeciw prawom natury, a nie taki, co ¿yje, jak powinien.
(cid:150) Tak... ale widzi pan... Ja my(cid:156)lŒ, ¿e te dziewczyny p(cid:243)(cid:159)niej (cid:150)
(cid:150) Co p(cid:243)(cid:159)niej? co pana to obchodzi. B y l e n i e b y (cid:230) p i e r w-
s z y m. Bo to rzeczywi(cid:156)cie troszkŒ tego co(cid:156) na sumieniu. Ale niby
potem?
(cid:150) No tak. Ale taka dziewczyna raz padnie. Dobrze. Ale potem,
gdyby nie ja, gdyby nie pan, mog‡aby...
(cid:150) Co? co?
(cid:150) No... inne ¿ycie.
(cid:150) E! (cid:156)mieszne. Jakie ¿ycie? (cid:150) Czy pan powstrzyma kamieæ, co
leci z g(cid:243)ry. (cid:150) My musimy przecie¿ jako(cid:156) nasze kawalerskie czasy
przebiedowa(cid:230). Trudno (cid:150) ksiŒ¿niczki nie dla nas, a ju¿ trudno, ¿eby-
(cid:156)my po byle co siŒgali.
(cid:150) WiŒc te dziewczŒta, to jak parasole (cid:150) od deszczu.
(cid:150) Ha, no... niby...
A¿ wy‡o jak„(cid:156) szar„ ohyd„ z k„t(cid:243)w i z ca‡ej tej rozmowy, kt(cid:243)ra
Krajewskiego nape‡nia‡a strasznym, chorobliwym niesmakiem.
Dama pokrzywdzona przez c.k. urz„d podatkowy, nie zmieni‡a ani
na chwilŒ tonu, ci„gle monotonnie m(cid:243)wi‡a sw„ skargŒ, a deszcz
siek‡ po szybach z jednak„ zaciŒto(cid:156)ci„.
Konitz zdecydowa‡ siŒ wreszcie powr(cid:243)ci(cid:230) do swego biurka.
(cid:150) No... jak¿e? Czy mam j„ jutro przys‡a(cid:230)? (cid:150) zapyta‡, odchodz„c.
(cid:150) ProszŒ! (cid:150) pochyli‡ siŒ z kurtuazj„ Krajewski, jakby przyjmowa‡
jaki(cid:156) dar, kt(cid:243)ry do tej chwili by‡ tamtego prawn„ w‡asno(cid:156)ci„.
IV
Bez entuzjazmu wszak¿e Krajewski czyni‡ nazajutrz przygoto-
wania na przyjŒcie tej (cid:132)od Konitza(cid:148), jak w my(cid:156)li nazywa‡ odst„pio-
n„ sobie dziewczynŒ. (cid:150) Kupi‡ trochŒ ciastek, p(cid:243)‡ butelki maraschi-
no krajowego wyrobu (bo taæsze) i troszkŒ gwo(cid:159)dzik(cid:243)w. (cid:150) Kanarka
ani kota nie kupi‡.
17
(cid:150) Po co? (cid:150) my(cid:156)la‡ (cid:150) gdy przyjdzie, powiem jej, ¿e uciek‡. Gdy ju¿
uprz„tn„‡ trochŒ, usiad‡ na swej otomance i chcia‡ czyta(cid:230). Lecz nie
by‡ w stanie. Widzia‡ kiedy(cid:156) na wsi star„ dziwn„ kapliczkŒ, zamkniŒ-
t„ i pe‡n„ jakich(cid:156) niewypowiedzianych wiekowych tajemnic. I ko‡o
tej kapliczki sta‡a krowa, zwyk‡a ch‡opska krowa i tar‡a swe rogi
o ciemne, ple(cid:156)ni„ pokryte (cid:156)ciany. (cid:150) Krajewski a¿ targn„‡ siŒ na ten
widok. (cid:150) I teraz mu by‡o tak jako(cid:156), gdy o tej godzinie chcia‡ skr(cid:243)ci(cid:230)
sobie czas czytaniem Biblii.
Co(cid:156) zapuka‡o do drzwi. (cid:150) By‡by wola‡ w tej chwili, aby to siŒ nie
sta‡o. (cid:150) Pukanie by‡o szorstkie, nieprzyjemne.
Wsta‡ powoli z otomany. Otworzy‡ drzwi. (cid:150) Usun„‡ siŒ.
Dziewczyna wesz‡a.
(cid:150) Pan Konitz jeszcze nie przyszed‡? (cid:150) spyta‡a od progu.
(cid:150) Nie. Ale pewnie zaraz nadejdzie. (cid:150) Mo¿e pani zechce usi„(cid:156)(cid:230),
odpocz„(cid:230).
Sili‡ siŒ na grzeczno(cid:156)(cid:230) i dobry humor. Ogarnia‡ j„ r(cid:243)wnocze(cid:156)nie
wzrokiem. Nie podoba‡a mu siŒ. By‡a du¿a i ko(cid:156)cista. Twarz mia‡a
p‡ask„ i nieprzychyln„. Czu(cid:230) by‡o ‡atwo, ¿e jest jakby zniechŒcona
i musi by(cid:230) podejrzliwa. Brunetka by‡a silna, a cera jej mia‡a ¿(cid:243)‡tawe
tony. Tylko czo‡o jej by‡o silnie zaro(cid:156)niŒte w piŒ(cid:230) zŒb(cid:243)w i brwi, jak
skrzyd‡a jask(cid:243)‡cze, zarysowane cudownie. Odziana by‡a ubogo,
bezpretensjonalnie, w cienkim ¿akiecie i s‡omianym letnim kape-
luszu.
Widocznie Konitz nie rujnowa‡ siŒ na swoj„ metresŒ.
(cid:150) Niech¿e pani wejdzie! On zaraz siŒ zjawi!
Wesz‡a wreszcie i obejrza‡a siŒ doko‡a. (cid:150) Ascetyczna abnegacja
Krajewskiego by‡a dla niej (cid:159)r(cid:243)d‡em pogardy.
Nie wym(cid:243)wi‡a jednak swej my(cid:156)li, tylko wydŒ‡a wargi.
I tak sta‡a, milcz„c.
Krajewski uczu‡, jakby jaki(cid:156) ciŒ¿ar wali‡ mu siŒ na ramiona.
(cid:150) Niech pani siada.
(cid:150) Gdzie?
Nic nie zdo‡a odda(cid:230) tonu, z jakim to (cid:132)gdzie?(cid:148) zosta‡o wyrze-
czone.
Krajewskiego zaczŒ‡a nagle bawi(cid:230) grandezza obdartej dziew-
czyny. (cid:150) Swoj„ w‡a(cid:156)nie abnegacjŒ form i drobiazg(cid:243)w, kt(cid:243)re uwa¿a‡
za balast niepotrzebny w ¿yciu, ceni‡ tak wysoko, i¿ kto(cid:156), okazuj„cy
18
mu z tego wzglŒdu jakie(cid:156) tony, przejmowa‡ go (cid:156)miechem i lito(cid:156)ci„.
(cid:150) Tu... na tej perskiej otomanie, podawszy mi poprzednio sw„
cudown„ ‡apkŒ.
Lecz dziewczyna zacisnŒ‡a swe rŒce w zjedzonej przez mole
mufce i usiad‡a sama na brze¿ku sofy.
(cid:150) Tu u pana pusto! (cid:150) zaczŒ‡a (cid:150) nie ma firank(cid:243)w. Czemu?
(cid:150) Nadejd„ mi meble (cid:150) ze wsi (cid:150) z maj„tku.
(cid:150) Tak? to co jenszego.
Nala‡ jej kieliszek maraschino.
(cid:150) ProszŒ... mo¿e pani pozwoli.
(cid:150) DziŒkujŒ. Ja w(cid:243)dki nie pijam.
(cid:150) To nie w(cid:243)dka. To likier.
(cid:150) Zawsze... spirytualia.
(cid:150) Czy pani przysiŒga‡a?
(cid:150) Tak¿e co(cid:156)!
(cid:150) No... my(cid:156)la‡em. Bo teraz to poczw(cid:243)rna jest wstrzemiŒ(cid:159)liwo(cid:156)(cid:230).
Eleusis. S‡ysza‡a pani?
(cid:150) Nie znam.
(cid:150) A wie pani, od czego siŒ przysiŒga. Od pijaæstwa, od kart, od
palenia i od... kochania.
Du¿a dziewczyna a¿ podskoczy‡a.
(cid:150) I... co pan?
(cid:150) NaprawdŒ. Tak ludzie przysiŒgaj„.
(cid:150) Dzie?
(cid:150) Jedni przed drugimi.
(cid:150) Chyba u czubk(cid:243)w.
(cid:150) I ja tak my(cid:156)lŒ. Jeszcze od kart, od w(cid:243)dki, od tytoniu mo¿na by
siŒ wstrzyma(cid:230), ale od kochania? Co? jak pani my(cid:156)li? panno... jak¿e
imiŒ?...
Usiad‡ przy niej i zagl„da‡ jej w oczy.
(cid:150) Niby mnie?
(cid:150) Aha!
(cid:150) Stefcia. Ale mnie nazywaj„ Funia.
(cid:150) (cid:140)licznie. Funia, Funiusia, Funiusieczka...
Modulowa‡ g‡os, a tymczasem my(cid:156)la‡, ¿e ta Funiusia jest gruba,
niemi‡a i ¿e nie wiadomo jak siŒ do niej zabra(cid:230) i jakiego tonu u¿y(cid:230).
19
Na owe bowiem spieszczanie swego imienia zmarszczy‡a brwi
i wydŒ‡a zn(cid:243)w usta.
(cid:150) Pan to te¿... poufa‡y! (cid:150) odciŒ‡a siŒ do(cid:156)(cid:230) ostro. (cid:150) Czemu ten
J(cid:243)zek nie przychodzi? Pan ma podobno uczonego kanarka. Gdzie
jest?
Krajewski siŒ roze(cid:156)mia‡.
(cid:150) Uciek‡ mi dzi(cid:156) rano! Ale dlaczego pani tak koniecznie chce
widzie(cid:230) tego J(cid:243)zka? Do czego nam on potrzebny? Czy to nam (cid:159)le
we dwoje?
Nie odpowiedzia‡a nic. (cid:150) Patrzy‡a uporczywie w ziemiŒ. (cid:150) Za-
czyna‡o siŒ powoli (cid:156)ciemnia(cid:230) i po k„tach rozw‡(cid:243)czy‡a siŒ jakby mg‡a.
(cid:150) Niech pani zje cho(cid:230) ciastko... (cid:150) pr(cid:243)bowa‡ zn(cid:243)w Krajewski.
Ale nie poruszy‡a siŒ nawet. Tylko ca‡a zdawa‡a siŒ przemienia(cid:230)
w s‡uch. (cid:150) £owi‡a z daleka szmery w sieni. Widoczne by‡o, i¿
z wytŒ¿eniem oczekuje Konitza.
Krajewski czu‡ siŒ dziwnie zderutowany i wysadzony z siod‡a,
on, zawsze pe‡en elokwencji i romantycznych wynalazk(cid:243)w wobec
dziewcz„t, kt(cid:243)re posi„(cid:156)(cid:230) pragn„‡. (cid:150) Teraz patrzy‡ na jej w‡osy sztyw-
ne jak druty, pozlepiane i coraz mniej czu‡ do niej poci„gu i chŒci.
Pragn„‡ nawet, aby istotnie Konitz namy(cid:156)li‡ siŒ i przyszed‡ zabra(cid:230)
(cid:132)FuniŒ(cid:148) (cid:150) z powrotem. Lecz Konitz siŒ nie zjawia‡, a natomiast
Funia odwr(cid:243)ci‡a siŒ nagle ode drzwi i spojrza‡a ostro na Krajew-
skiego.
(cid:150) Pan i on jeste(cid:156)cie dwa ‡ajdaki! (cid:150) wyrzek‡a dobitnie.
By‡o to niespodziane i dziwne. (cid:150) Krajewski zaprzeczy‡ gor„cym
gestem.
(cid:150) Co pani?
Ale ona a¿ poczernia‡a od z‡o(cid:156)ci.
(cid:150) Dwa ‡ajdaki! (cid:150) powt(cid:243)rzy‡a dobitnie (cid:150) przecie mnie nie oszu-
kacie. Konitz mi tu kaza‡ przyj(cid:156)(cid:230), ¿eby mnie panu wpakowa(cid:230). Bo
ma mnie dosy(cid:230). Ja to widzia‡am. Ja mam na tyle sprytu. Jakem tu
wesz‡a, to zaraz z pana miny pozna‡am, co siŒ (cid:156)wiŒci...
ZatknŒ‡a sobie mufk„ usta, jakby t‡umi„c ‡kanie, kt(cid:243)re gwa‡tem
dar‡o siŒ z jej piersi.
(cid:150) A to hycel! (cid:150) doda‡a tylko.
Lecz Krajewski skorzysta‡ z okazji.
20
(cid:150) A wiŒc tak! (cid:150) wyrzek‡ (cid:150) Konitz nie przyjdzie, bo chcia‡ z pann„
Funi„ zerwa(cid:230).
(cid:150) Ale czemu? przecie ja nic od niego nie chcia‡a! czemu?
Patrzy‡a mu prosto w oczy. Zmiesza‡ siŒ. Nie umia‡ jej odpowie-
dzie(cid:230), dlaczego tamten odpŒdza j„ wiern„, ubog„, oddaj„c„ mu siŒ
bez ¿adnych zastrze¿eæ.
(cid:150) Nie wiem... nie wiem... ale niech siŒ panna Funia uspokoi. Co
tam Konitz! Czy to on jeden na (cid:156)wiecie. Ja sam!...
Siedzia‡a nieruchoma, a na ni„ zapada‡ cieæ i owija‡ j„ powoli.
(cid:150) Czemu? (cid:150) powt(cid:243)rzy‡a raz jeszcze.
Przysun„‡ siŒ do niej, obj„‡ j„. Zdawa‡a siŒ nie zwraca(cid:230) uwagi.
By‡a bez gorsetu i Krajewski uczu‡, ¿e pomimo pozor(cid:243)w trywialnej
budowy mia‡a do(cid:156)(cid:230) ‡adne kszta‡ty. (cid:150) To mu wystarczy‡o. (cid:150) Dante
i Descartes, filozofia i czar s‡owa wionŒ‡y daleko. Pozosta‡a tylko
kobieta. (cid:150) Jakie(cid:156) ‡agodne, w‡a(cid:156)ciwe mu uczucie, granicz„ce z sen-
tymentem, ogarnŒ‡o go.
(cid:150) Funiu! (cid:150) zacz„‡ i, znalaz‡szy kawa‡ek ja(cid:156)niej„cego cia‡a pomiŒ-
dzy ko‡nierzykiem i policzkiem, zacz„‡ ca‡owa(cid:230) go namiŒtnie.
Ona nie odpycha‡a go. Wytar‡a przez ten czas nos i wreszcie
wyrzek‡a jakby do siebie.
(cid:150) Co ja teraz bŒdŒ robi‡a.
Trzyma‡ j„ zupe‡nie przy sobie i delikatnie zdejmowa‡ jej ka-
pelusz.
(cid:150) Zostaniesz ze mn„! (cid:150) wyszepta‡ jej prawie w ucho.
Lecz ona teraz jakby siŒ zbudzi‡a.
(cid:150) Co pan? co pan chce? (cid:150) zaczŒ‡a ostro (cid:150) pan my(cid:156)li, ¿e ja tak od
jednego do drugiego... Niech mi pan da spok(cid:243)j!
(cid:150) Kiedy on ciŒ nie chce...
Nie odpowiedzia‡a nic, tylko patrzy‡a zn(cid:243)w we drzwi i zn(cid:243)w
zmienia‡a siŒ w s‡uch.
Krajewski wsta‡, zapali‡ papierosa i zacz„‡ chodzi(cid:230) po pokoju.
Sytuacja stawa‡a siŒ dziwna. Nie przypuszcza‡, ¿e bŒdzie taka.
Stan„‡ wreszcie przed ni„ zdecydowany nie wypu(cid:156)ci(cid:230) tej okazji
z rŒki. Przed chwil„ nie pragn„‡ jej wcale, obecnie ten op(cid:243)r podnie-
ci‡ go.
(cid:150) Funia powinna ukara(cid:230) go i zem(cid:156)ci(cid:230) siŒ! (cid:150) zacz„‡ (cid:150) tak by
zrobi‡a ka¿da kobieta.
21
Milczenie.
(cid:150) To mu najwiŒcej dokuczy. Niech Funia siŒ we mnie zakocha,
co?
Obrzuci‡a go d‡ugim spojrzeniem, po czym odwr(cid:243)ci‡a z nie-
chŒci„ g‡owŒ i dalej we drzwi patrzy‡a.
Krajewski zadziwi‡ siŒ niepomiernie. (cid:150) Nie mia‡ wiele w sobie
zarozumia‡o(cid:156)ci, ale s„dzi‡, i¿ nie wytrzymuje rasowo(cid:156)ci„ swoj„ po-
r(cid:243)wnania z ma‡ym i (cid:156)miesznym Konitzem. Tymczasem Funia os„-
dzi‡a inaczej.
(cid:150) Chyba, ¿e panna Funia nie ma ambicji! (cid:150) zacz„‡ z finezj„.
Ona odezwa‡a siŒ wreszcie:
(cid:150) To nie to.
(cid:150) A co?
(cid:150) Tylko... ¿e tak zmienia(cid:230). Ja przecie nie my(cid:156)la‡am. Ja siŒ zgodzi-
‡am, ale zawsze przecie¿...
(cid:150) Panna Funia sta‡a w mi‡o(cid:156)ci, to ‡adnie.
(cid:150) No... a jak¿e!
Mia‡a jaki(cid:156) pewien czar w odezwaniu siŒ tym, czar istoty, (cid:156)ciel„-
cej swoje ja, jak p‡aszcz pod nogi komu(cid:156), kto tuli i pie(cid:156)ci. Krajew-
skiemu zrobi‡o siŒ nagle jej ¿al. Uczu‡, ¿e pod t„ szorstk„ pow‡ok„
kry(cid:230) siŒ musi jakie(cid:156) lepsze serce, pragn„ce, jak pies, pana i dobrego
s‡owa.
(cid:150) Panna Funia sama? (cid:150) zapyta‡.
(cid:150) Jak to (cid:150) sama.
(cid:150) Bez rodzic(cid:243)w.
(cid:150) Ja (cid:150) sierota!
To by‡o proste, kr(cid:243)tkie, nawet szorstkie, ale by‡o.
Jedno s‡owo (cid:150) ca‡y (cid:156)wiat.
Wszystko.
Krajewski zn(cid:243)w zacz„‡ chodzi(cid:230) po pokoju i od czasu do czasu
spogl„da‡ na StefkŒ. (cid:150) Nie siedzia‡a teraz ju¿ wyprostowana i har-
da, tylko skurczy‡a siŒ i niejako zatonŒ‡a w sobie.
Krajewskiemu przez umys‡ przesunŒ‡y siŒ s‡owa Nietzschego:
(cid:150) Ws z y s t k o, c o ¿ y j e, p o d l e g a c z e m u (cid:156)...
Tak. Lecz nikt, tak jak kobieta, nawet chwilowo z pewn„ gracj„
sk‡ada(cid:230) umie sw„ energiŒ i wolŒ. (cid:150) To brzydkie, strzŒpiaste stwo-
rzenie w skurczeniu swym umia‡o ju¿ zaznaczy(cid:230) ten wdziŒk. Podle-
22
ga‡a temu, kt(cid:243)ry j„ porzuca‡, podlega‡a temu, kt(cid:243)ry wdziera‡ siŒ na
jego miejsce brutalnie i niesympatycznie.
OdgarnŒ‡a w‡osy i otar‡a nos do(cid:156)(cid:230) nieczyst„ chusteczk„.
(cid:150) No... to zreszt„ dobrze!
Zaskoczy‡o to ju¿ Krajewskiego. Zacz„‡ siŒ pogr„¿a(cid:230) w jakie(cid:156)
niewyra(cid:159)ne sfery. Zdawa‡o mu siŒ, ¿e Stefka oddala siŒ od niego,
spowija w mg‡Œ, staje niedo(cid:156)cig‡„ (cid:132)k o b i e t „(cid:148).
Nagle znalaz‡a siŒ przed nim gotowa i bierna. Zbli¿y‡ siŒ machi-
nalnie. Wyci„gn„‡ rŒkŒ ku guzikom bluzki. Ona przymknŒ‡a oczy
i nagle przez zŒby wyrzuci‡a:
(cid:150) Mo¿e by(cid:156)my jeszcze poczekali...
Ogarn„‡ go (cid:156)miech i zadowolenie. Doprawdy, ¿e ta mi‡osna spra-
wa zaczyna‡a go (cid:156)mieszy(cid:230) i nudzi(cid:230).
(cid:150) Zaczekajmy.
Usiad‡ zn(cid:243)w obok niej i pali‡ papierosa. Zauwa¿y‡, ¿e by‡a bar-
dzo zziŒbniŒta. P‡aszczyk prawie letni le¿a‡ ko‡o niej. Wyci„gn„‡
rŒkŒ (cid:150) dotkn„‡. Odzienie by‡o ledwo wystarczaj„ce na jesienne
s‡oty.
(cid:150) Dlaczego panna Stefcia tak lekko ubrana?
Wzruszy‡a ramionami.
(cid:150) Za co?... dawno ju¿ siŒ zbieram, s„ gotowe watowane pod-
szewki. Raz, dwa (cid:150) podszy(cid:230) mo¿na w godzinŒ plecy, piersi i gotowe.
Ale to kosztuje parŒ reæskich, bo to na at‡asie robi„. Zebra(cid:230) siŒ
trudno.
Krajewskiego ogarnŒ‡a dobro(cid:230). Wykwit‡a nagle na tle zamiera-
j„cej namiŒtno(cid:156)ci. (cid:150) Wsta‡ i wzi„‡ p‡aszczyk.
W kamienicy mieszka‡a krawcowa.
(cid:150) ProszŒ tu siedzie(cid:230)! (cid:150) wyrzek‡ szybko.
(cid:150) Co? pan?...
(cid:150) Nic, nic...
Wyszed‡, drzwi na klucz zamkn„‡ i klucz wzi„‡. Przeszed‡ ganek
i zastuka‡ do drzwi szwaczki. Zaduch go owion„‡. Pochylona, stara
panna siedzia‡a przy maszynie. Zdziwiona patrzy‡a na Krajewskie-
go rybimi oczyma. Wyt‡umaczy‡ jej o co chodzi. Jaki(cid:156) u(cid:156)mieszek
przesun„‡ siŒ po wyblad‡ych wargach kobiety. Widocznie os„dzi‡a
dziwacznym ten sentymentalizm bladego, inteligentnego i (cid:156)licznie
u‡o¿onego urzŒdnika od (cid:132)podatk(cid:243)w(cid:148). Lecz (cid:150) sk‡oni‡a g‡owŒ i chŒt-
23
nie podjŒ‡a siŒ migawkowej roboty, przyrzekaj„c podszy(cid:230) plecy
i piersi wat„ najdalej za dwie godziny.
(cid:150) SkoczŒ na rynek, do Frenklowej, tam dostanŒ gotow„ pod-
(cid:150) ProszŒ, tu pieni„dze. To dla mej kuzynki ze wsi, zaraz od-
szewkŒ...
je¿d¿a.
(cid:150) Dobrze, dobrze.
Co(cid:156) fa‡szywego prze(cid:156)lizgnŒ‡o siŒ pomiŒdzy nimi.
W tym mieszkanku szwaczki zna(cid:230) by‡o nŒdzŒ z‡ego sezonu,
brak roboty i chŒ(cid:230) podjŒcia siŒ byle czego, aby zarobi(cid:230) jutro na
trochŒ ciep‡ej strawy...
Krajewskiemu zda‡o siŒ, ¿e nadu¿ywa w‡a(cid:156)nie tej sytuacji, daj„c
tak„ pracŒ, dobry jego (cid:132)uczynek(cid:148) wyda‡ mu siŒ zbyteczny.
(cid:150) Ja tu przyjdŒ za dwie godziny!
(cid:150) Tak, tak (cid:150) proszŒ!
Gdy Krajewski wyszed‡ na ganek, chcia‡ skierowa(cid:230) siŒ ku swe-
mu mieszkaniu, ale jakby go co(cid:156) powstrzyma‡o.
(cid:150) Nie. Nie chcŒ jej! (cid:150) pomy(cid:156)la‡. (cid:150) Za tak„ nŒdzŒ, trochŒ waty na
zziŒbniŒte plecy, nie... to niepodobna!
I poszed‡ chodzi(cid:230) po ulicach o(cid:156)lizg‡ych od b‡ota, jaki(cid:156) smutny
i pe‡en melancholii.
We dwie godziny (cid:150) r(cid:243)wno (cid:150) znalaz‡ siŒ w mieszkaniu szwaczki.
(cid:150) I c(cid:243)¿? (cid:150) zapyta‡.
Szwaczka ukaza‡a mu popruty p‡aszczyk Stefki i kawa‡ki przy-
krojonej podszewki.
(cid:150) Niegotowe!
(cid:150) Nie. Dosta(cid:230) nie mog‡am. Dopiero wr(cid:243)ci‡am.
Uczu‡ jak„(cid:156) niecierpliwo(cid:156)(cid:230).
(cid:150) A wiŒc? kiedy?
(cid:150) Za godzinŒ.
(cid:150) Ale... ju¿ z pewno(cid:156)ci„.
(cid:150) Widzi pan, ¿e robiŒ.
V
24
Pobierz darmowy fragment (pdf)